Skazani za spierdolenie Karachan.org 2012
Skazani za spierdolenie
Wydanie pierwsze, poprawione Tytuł oryginalny: CO BY SIĘ STAŁO GDYBY
ANONY I PLAŻE Z WiZAŻU MIAŁYBY UTWORZYĆ SPOŁECZEŃSTWO? Inne propozycje tytułów: Skazani na spierdolenie; 2014; Rewolucja Stulejarska - zbiór opowiadań; Opowieści spod napletka: historie z gwałtem; Zemsta: Mokry sen Papkina; Kiedy TŻ spi, budzą się anony; Opowieści z piwnicy: chuj, wizażystki i stara maczeta; Zemsta Papy, zakazane miasto w ogniu; Jezus już nie jest pasterzem loch; Sratlas Chmur; DNSy; ...i twój stary jak cię robił; Stulejada i anonea; Cottonworld Autorzy: OP i inne anony z forum obrazkowego o kupie
karachan.org Okładka: anon grafik Skład, drobne korekty i wstęp: anon od Korekta: anon filolog
AT X L E
-a
Wstęp Niniejsze dzieło literatury nowoczesnej jest zbiorem utworów, które zostały napisane przez użytkowników forum obrazkowego karachan.org. Pasty, które znalazły się w tej książce były zbierane od 26 do 31 grudnia 2012 roku w jednym temacie założonym przez OPa. Nieznana jest ilość autorów tego wybitnego tworu, jednak mając stały kontakt z kopiujwklejkami znajdującymi się tutaj, szacuję tę liczbę na około 7-9 anonów. Zbiór „Skazani za spierdolenie” (tytuł wybrany po kilku guwnoburzach) jest podzielony na 7 części uporządkowanych chronologicznie (tj. zgodnie z biegiem wydarzeń), przy czym siódma z nich, zatytułowana„Humoresque: opowieści spod napletka”, zawiera luźne, śmieszne niczym tańczący Popar, historyjki umieszczone w świecie przedstawioprzedstawionym (z drobnymi odchyleniami). Pozostałe 6 części, tak jak wspomniałem, są ułożone, w porozumieniu z innymi anonami, w miarę możliwości zgodnie z przebiegiem wydarzeń w Zonie. Oczywistym jednak jest, że gdy nad treścią pracowało tak wiele osób, możliwe są pewne nieścisłości, które Czytelnik na pewno wychwyci. Optymistycznie zakładam, że nasza kompilacja znajdzie się u przynajmniej jednego anonka na papierze, a jeśli nie, to liczę na to, że ten e-book, który właśnie czytasz w swojej piwnicy, będzie legendą polskich czanów i kolejne pokolenia anonów będą się zaczytywać tymi chłodnymi opowiastkami na burzliwe czasy. Wszystkim anonkom (a może i nie i anony wydadzą światowy bestseller) życzę przyjemnej lektury. Anon
Chuj wam w dupę hujowe, elo chujowe, saguje skrawężnikowałem tę guwnonitkę i czuję dobrze :3 Nie przeczytałem ani jednego posta w tym temacie Nudne kucowe kurwy Sage OP i jakis anon ciagle kurwa to podbijaja, ja pierdole jezeli serio przeczytales przeczytales te cale gowno z tego tego tematu, to mam zle wiesci... ale bieda, chuj z tego będzie
Cz ść I e
Niech ktoś rewolucję
Małe oświecenie Rok 2014. Gdy do władzy w Polsce dochodzi radykalne ugrupowanie o profilu narodowo-katolickim, rząd uznaje, że należy pozbyć się bezwartościowego elementu. Na pierwszy ogień idą użytkowniczki popularnego portalu Wizaż oraz osoby regularnie udzielające się na forum Karachan.org. Mimo zapewnień tych drugich o gotowości do walki za chwałę białej rasy, Partia pozostaje nieugięta. Opancerzone autokary mające przetransportować ich do opuszczonego miasta-więzienia, oddzielonego murami od świata zewnętrznego, już czekają na więźniów. Trzy godziny później jego bramy zamkną się, pozostawiając ich uwięzionymi na zawsze. „Boże, czemu spotkało to akurat mnie”, „Tęsknię za moim TŻ”, „Co z nami będzie?” – te, jak i wiele innych, podobnych do siebie kobiecych głosów zlewało się w jeden wielki lament. Około czterystu loch w różnym wieku rozpaczało nad swoją aktualną pozycją. Zamknięte na zawsze. Oddzielone od przyjaciół, chłopaków, mężów, rodziców. Zupełnie inne nastroje panowały w obozie anonów. Ci zdawali się być obojętni wobec perspektywy nowego życia,
9
1.1. Małe oświecenie
a ich jedynym zmartwieniem był brak komputerów i internetu. Jeden czy dwóch grubasów niepokoiło się też faktem, że nigdy nie zjedzą już frytek w McDonaldzie, jednak szybko zostali doprowadzeni do pionu przez resztę ellty Internetu. Dwieście par oczu spoglądało niepewnie na załamane swą sytuacją, pogrążone w nieszczęściu, tak znienawidzone przez nich kurwy z wizażu. Kiedy emocje zdążyły ostygnąć, rozległ się hałas. Kilka helikopterów zrzucało na opustoszałą ulicę drewniane skrzynki. Jak miało się okazać, były to bieda-paczki, zawierające gęsiwo, paprykarz i Polokoktę, a anony wiedziały już, że są w raju. Sen o życiu i żarciu wreszcie się spełnił. Jednak czym się zająć, gdy nie można grać w gierki? Odpowiedź na to pytanie miała przyjść już niedługo. – Posuń się, pizdo – takie słowa usłyszał pulchny anonek z dziecinną buzią od filigranowej brunetki w markowym płaszczu, gdy próbował dostać się do upragnionego jedzonka. Biedaczek nie jadł już od kilku godzin i wyraźnie burczało mu w brzuszku. Spojrzał na nią z zakłopotaniem, by bez słowa odstąpić przepyszny paprykarz szczeciński. Jaka szkoda. Wyglądał naprawdę smakowicie. Część anonów po cichu zajadała się zdobytymi frykasami, słuchając pokornie obelg i szyderstw, jakimi darzyły ich plaże. – Kurwy i dziwki. Wyżywają się na nas – pomyślał niejeden z nich, lecz żaden nie zdobył się na wypowiedzenie tej myśli na głos. W końcu nastał wieczór i wszystkim zachciało się spać. W grupach lub w pojedynkę, skazani zajmowali puste mieszkania, pozostawione przez wygnane z nich rodziny... Gdy już na dobre zrobiło się ciemno, jeden z anonów, miłośnik ASG i Call of Duty, postanowił udać się na nocny spacer. Przechadzając się pomiędzy betonowymi ścianami i zaniedbanymi wystawami sklepowymi,
Skazani za spierdolenie
10
dostrzegł za jedną z nich poruszającą się sylwetkę. Zaciekawiony postanowił sprawdzić, kto to taki i czego szuka w Polo Markecie. Jakież było jego zdziwienie, gdy ukazała mu się szczupła, na oko dwudziestoletnia dziewczyna obżerająca się najdroższym pieczywem, wyrzucając przy tym twardsze skórki. Ta z początku nawet go nie zauważyła, jednak gdy anon podszedł bliżej, odwróciła się, odgarniając przy tym długie, rude włosy i chcąc nie chcąc eksponując jędrne piersi opinane przez przylegającą do ciała, jasnoniebieską bluzeczkę. Widząc spierdolinę obciętą na jeża, ubraną w polar i spodnie z białymi od spermy plamami, skrzywiła się w wyrazie obrzydzenia i pogardy. – Na co się gapisz, ciulu? – spytała spokojnie, lecz jakby ze zniecierpliwieniem i wyraźną arogancją w głosie. – Dziewczyny nigdy nie widziałeś? Anon zaczerwienił się natychmiastowo. – No przechodziłem tędy i zobaczyłem, że coś się rusza za wystawą... – wydukał cicho. – Dobra, nie obchodzi mnie to, lamusie. Wypierdalaj – przerwała mu szorstko niewychowana i, jak się właśnie okazał, wulgarna locha, dodając przy tym szydercze „masz podkoszulek z tyłu na przód”. Nasz bohater, jak przystało na spokojnego chłopaka, już chciał odwrócić się i odejść w bezpieczne miejsce, lecz jego uwagę przykuł wyeksponowany dekolt dziewczyny. W tym momencie dotarło do niego, że są w opuszczonym sklepie i może zrobić właściwie cokolwiek, bez żadnych konsekwencji. Podszedł trochę pewniej w jej kierunku, a jego ręka wylądowała na jej ramieniu. – Co ty kurwa... Zabierz te łapy! – wykrzyczała wizażanka, odrzucając przy tym dłonie anona. – Ty jebany śmieciu. Spróbuj jeszcze raz mnie dotknąć, to...
11
1.1. Małe oświecenie
Dziewczyna nie zdążyła nic odpowiedzieć. Silna ręka mocno zacisnęła się wokół jej szyi i gwałtownie przycisnęła ją do ściany. Pogarda w jej wzroku ustąpiła miejsca przerażeniu, a wyzwiska błaganiu o litość. W odpowiedzi dostała tylko krótkie „to na nic, tutaj nikt ci nie pomoże”. W tym momencie ruda zalała się łzami i z jeszcze większą rozpaczą poczęła prosić ASG-anona o litość. Ten miał jednak inne plany. Pierwszy raz w życiu jego usta łapczywie zetknęły się z szyją kobiety, a ręce ścisnęły jędrne pośladki. Krzyk rozpaczy rozległ się w całym supermarkecie, a nogi jego ofiary gwałtownie poruszyły się, jakby chciały uciec od tego co nieuniknione. – Po co się tak wierzgasz, szmato? Zaraz poczujesz mnie od środka. – Stulej czuł się coraz pewniej. Lęk przed kobietami zniknął jak ręką odjął. Ciekawe, czy tą samą, która właśnie znalazła się w majtkach dziewczyny? Tego nie wiedział. Wiedział jednak, że za chwilę nie wytrzyma i spuści się w spodnie. Nie tracąc czasu, zerwał z loszki bieliznę, zsunął jej bluzkę i brutalnie wsadził swojego członka w jej ciasną cipkę. Ta zawyła w akcie bezradności i poddała się oprawcy, nadal cicho popłakując. Anonowi nie zajęło długo, by skończyć w rudej. Gdy osunął się na nią powalony rozkoszą orgazmu, ta w chwilowym przypływie pewności nieroztropnie wyzwała go od nieudaczników. Nie był to już jednak ten sam stulej wstydzący się spojrzeć dziewczynie w oczy. Mocno spoliczkował lochę i kazał jej otworzyć usta. Gdy odmówiła, siłą ścisnął jej policzki, a ta poddała mu się, bo nic innego nie mogła zrobić. Zebrał trochę flegmy i splunął jej wprost do ust. Wychodząc z niej, zaśmiał jej się w twarz, a następnie zostawił samą w dziale z pieczywem, by wybiec z budynku
Skazani za spierdolenie
12
i niczym Prometeusz krzyczeć dobrą nowinę, tak by oświecić jak największą ilość anonów w jak najkrótszym czasie.
Ulice Zony JEBAĆ, NIC SIĘ NIE BAĆ! JEBAĆ, NIC SIĘ NIE BAĆ – krzyczał na cały głos ASG-anon, biegnąc przez ciemne, puste ulice ich miejsca odosobnienia. W mieszkaniach zaczęły zapalać się światła, a z okien wychylać głowy. – Zamknij mordę frajerze, próbuję zasnąć – odpowiedziała z któregoś okna wizażanka. – Zaraz zamknę ci mordę swoim chujem, szmato! – szybko zripostował anon. Nieśmiało wyglądający na ulicę stulejarze zaczynali rozumieć, o co chodzi. Wychodzili z klatek schodowych powoli, rozglądając się na boki, przyzwyczajeni do życia w strachu przed podwórkowymi bonusami. Bonusów jednak tu nie było, a obecność obrażających papieża przy jaciół dodawała pewności siebie. Maszerujący ulicą tłum anonów gęstniał i falował, a w powietrzu unosił się zapach potu, niezmienianej od tygodni odzieży, zgniłej spermy i taniego piwa z Biedronki. W powietrzu wisiało tłumione latami pożądanie i chęć rewanżu za lata upokorzeń, takich jak podśmiewanie się na przerwach w szkole czy w komunikacji miejskiej. Atmosfera gęstniała i zemsta była tylko kwestią czasu.
Skazani za spierdolenie
14
– Co wy odpierdalacie, lamusy!? Wracajcie pod kołderkę walić konia! – Takie obelgi docierały jeszcze z niektórych miejsc, jednak większość wizażystek wystraszyła się rozwścieczonego pochodu i tylko dyskretnie wyglądała zza firanek. – Jebać do woli panowie! – krzyknął ktoś z tłumu, a reszta anonów zaczęła skandować: – JE-BAĆ, JE-BAĆ, JE-BAĆ. Przez wrzask stulejów dało się usłyszeć pierwsze piski przerażonych loszek i odgłosy wyłamywanych drzwi od mieszkań. Tłum zaczął rozlewać się z ulicy do klatek schodowych. – Odejdźcie od drzwi, idioci, albo dzwonię po policję! – Tu nie ma policji, Kusanagi - odkrzyknął jakiś anon. – Nie jestem żadną Kusanagi! Pomyliłeś mnie z kimś! – Już jesteś szmato, już jesteś! Około pięciu anonów wpadło do jednej z klatek schodowych i sforsowało drzwi, zza których dochodził zapach damskich perfum, który wyczuli niczym psy gończe. Zajmu jąca mieszkanie karynka szybko zatrzasnęła się w sypialni jednak anon-erise z rozpędu przeleciał przez nie jak przez papier, wzbijając w powietrze setki drzazg. – Wynocha z mojego pokoju! Seba wam napierdoli jak się o tym dowie! – krzyczała dziewczyna ubrana jedynie w strój do spania: kuse majteczki i obcisłą koszulkę RPK. – Nie będziecie mieli życia na dzielni! Seby się wszyscy boją! To mój chłopak, idzie ze mną na studniówkę! – Anony zaniosły się śmiechem, po czym jeden z nich, posiadający wzrok psychopaty, bezpardonowo wypierdolił karynie plaskuna w ryj. – Zaraz zobaczymy twoją ciemną strefę... – powoli wycedził erise do leżącej na ziemi loszki, po czym jednym ruchem rozerwał jej prawilną koszulkę, ukazując anonom jędrne piersi
15
1.2. Ulice Zony
pokryte delikatną opalenizną z solarium i zwieńczone malutkimi sutkami. Karyna zaczęła miotać się na ziemi. – Trzech musi trzymać, a dwóch w tym czasie może jebać – szybko ocenił sytuację kuc i zapytał, od kiedy lurkują jego towarzysze. – Tapchan. – Wyborcza. – Ojciec wędkarz. – Tentacle. – Ja od CKU – zakończył kuc. Starocioty z tap i tentacla pierwsze. – Wskazał na suchoklatesa z zapadłą klatą i erisa. Psychopata i śmieszek z kwejka siłą rozciągneli dziewczynie nogi, a erise zrzucił w doł spodnie, podciągnął brzuch i rzucił się z zarośniętą stuleją na wygoloną na zero, ciaśniutką cipkę karyny. Suchoklates rozpiął rozporek i wywalił na wierzch knagę tak wielką, że stanowiła prawdopodobnie połowę masy jego ciała. Karyna dysząca już z powodu penetrującej ją stulei anona-erisa i przygniatającego ją brzucha wydała z siebie stłumiony odgłos przerażenia. – Ugryź, to cię zapierdolimy – wyszeptał suchoklates, po czym wprowadził swojego dwudziestopięciocentymetrowego kutasa prosto w wąskie usta loszki. Przy pierwszym posunięciu schował się on tylko do połowy, jednak przy drugim wszedł już prawie cały a przy trzecim nozdrza karyny zostały na moment zatkane jego jądrami. Dziewczyna zaczęła robić się czerwona, a ślina, nie znajdując innej drogi wyjścia, wylatywała jej nosem, spływając po twarzy i rozmazując blacharski makijaż. Po kilku minutach dymania erise doszedł, zapełniając cipkę karyny cuchnącą spermą i zaproponował kompanowi zmianę. Suchoklates zgodził się i bez zbędnych formalności
Skazani za spierdolenie
16
wsadził dziewczynie prosto w dupkę. Czuć było, że jej seba nigdy nie dostąpił tego zaczczytu. – Błagam, przestań! Kurwa, jak boli! Rozerwie mnie! – krzyczała karyna. Jednak suchoklates walił mocniej i mocniej. – Ciemna strefa żadne dicho! – zarechotał erise, po czym usiadł karynie na twarzy i złapał ją za włosy. Spod jego monstrualnych pośladków dochodziły mocno przytłumione odgłosy jęku spowodowanego penetracją analną oraz odruchu wymiotnego spowodowanego zajzajerem w okolicach odbytu grubego anona. – Świdruj, kurwa, świdruj! – krzyczał erise, zachęcając dziewczynę do większego zaangażowania w gównianą robotę poprzez ostre szarpnięcia za włosy. Karyna, mimo brudzących jej twarz kawałków kału, zwisających z gęstych włosów w rowie erisa, była przez penetrację suchoklatesa bliska bolesnej ekstazy. Jej wysportowane ciałko wygięło się w mimowolnej rozkoszy i zaczęło drżeć. Przestała szarpać się z pozostałymi anonami, a jej drobne rączki, zablokowane do tej pory w uścisku kuca, zaczęły grzebać w okolicach jego rozporka. Po omacku rozsunęły suwak i zaczęły pieścić kuc-kutasa, który już od dawna był w pełnej gotowości. Anon psychopata wylizywał dokładnie gołe stópki karyny, podczas gdy śmieszek jedna ręką trzymał nogę dziewczyny, a drugą zabawiał się sam ze sobą i po chwili wytrysnął prosto na chudy brzuszek i okrąglutkie piersi. – Tak! Tak! Jestem wasza! Jeszcze! Mocniej kurwa, mocniej! – krzyczała, przytłumiona nieco dupą tłustego anona. – Zmiana chłopaki – zarządził psychopata i przystąpił do jebania w duecie z kucem. – Róbcie to mocno! Chcę jeszcze! – błagała rozgrzana do czerwoności karyna, która w ciągu tych kilkunastu minut
17
1.2. Ulice Zony
zabawy miała już przynajmniej 3 orgazmy. Kuc, który stał nad jej głową, zapuścił swoje owłosione jaja prosto do jej ust. Psychopata, nie bacząc na spermę erisa, zaatakował cipkę i już po sekundzie o poobcierany odbycik dziewczyny obijały się z prędkością karabinu maszynowego jądra.
Spierdolina na białym koniu Mateosz spał. Bo co miał zrobić? Pierwsza noc z dala od ciepłej piwnicy wtrącony do tego getta. Nigdy nie potrafił sobie znaleźć miejsca, a ukojenie znajdywał właśnie we śnie. Tutaj problemy znikały. Nie było świadomości własnego istnienia. Własnego spierdolenia. Spał smacznie. Śnił o swoich dupopierożkowych pociągach, o kucowaniu i o innych miłych rzeczach. Spał snem mocnym, jednak jęk dobiegający zza okna, jęk boleści i jęk rozkoszy zlany razem w utratę prawictwa i sztucznej godności sprawił, że jego świadomość wróciła na swoje miejsce. Mati pomyślał z rezygnacją: „o nie, znowu ten świat, nie mam jedzenia, nic...”. Nagle otworzył szeroko oczy i poczuł jak serce bije mu mocniej. Tak, pod ręką poczuł coś ciepłego i miękkiego. „Zaraz” – pomyślał. – „Ach tak...”. Odetchnął i poczuł jak świeże wspomnienie powoduje, że jego ciało zalała fala ciepła, a duch stał się rześki. Wyciągnął swą rękę jeszcze dalej i przytulił się do pleców loszki, którą ocalił przed jękami, które go obudziły. „Jak to było?” – pomyślał i począł rozpamiętywać to nieprawdopodobne wydarzenie.
19
1.3. Spierdolina na białym koniu
Było już ciemno. Mati jak zwykle dotarł ostatni na miejsce przeznaczenia – za Mur. Chciał tylko znaleźć spokojną piwnicę i dość zapasów, żeby sobie wegetować w spokoju. W ostateczności miał swoją nieodłączną żyletkę podpisaną „[EXIT]”. Szedł ulicą i rozważał, który dom, które mieszkanie nada się na nową piwnicę. Te najbliżej być nie mogą, bo przecież ktoś je już mógł zająć. Po lewej anony – poznać to było po smrodzie. Po prawej wizażanki – lament, krzyk i zawiedzione głosy, bo przecież to miał być obóz sportowy z przystojnymi siatkarzami. Skręcił w najbliższy zaułek i wszedł do jakiejś podstarzałej kamienicy. ”Tutaj prawdopodobnie znajdę spokój. Wszyscy mogli sobie znaleźć lepsze zadupia„ – powiedział sobie w duchu. Już zamykał drzwi, gdy usłyszał jak na ulicy rodzi się fala anonów, która z okrzykami na ustach szarżuje przeciw prawictwu. Podniosły duch nawet jemu się udzielił, co ob jawiło się szerokim uśmiechem na jego twarzy. Tłum był coraz bliżej, przetrząsając każdy napotkany zakątek. Tej nocy żadna szpara nie zostanie zachowana. Mati jednak nie przyłączył się do zabawy, nawet mimo bezbronności tamtych kobiet nie miał ochoty później sobie tego wypominać. Wszedł po schodach w poszukiwaniiu kuchni i jakiegoś leża. Grupka rozochoconych anonów już zbliżała się do jego kamienicy. Na piętrze znalazł trzy pomieszczenia – kuchnię, zagracony kibel i sypialnię. Wszędzie ciemno, jak w jego dawnej piwnicy. „Aż miło” – pomyślał. Wszedł do kuchni i aż podskoczył z wrażenia, gdy zauważył w kącie roztrzęsiony ciemny kształt. Drugą reakcją był wyrzut ręki w kierunki kieszeni w spodniach oraz wydobycie z niej jego ulubionego składanego noża. Cień w kącie jakby się rozciągnął i oto Mati
Skazani za spierdolenie
20
zobaczył w mroku zarys delikatnej twarzy dość młodej kobiety. Pomyślał, że może być nawet ładna. Ale oto drzwi kamienicy z głośnym hukiem odbiły się od ścian. To anony wkroczyły czynić swe łowy. Mateosz zrozumiał co się zaraz stanie. Szkoda mu było roztrzęsionej loszki, która niebawem zostanie wyrwana z kąta. Działa jąc pod wpływem impulsu, skoczył w stronę loszki, szepnął „zaufaj mi” i rzucił ją na stół tak, że jej – jak się okazało – zgrabny tyłek znalazł się na wysokości jego lędźwiów. Mati nie miał czasu uwiarygadniać przedstawienia, które miał zamiar odegrać. Liczył na to, że brak światła nie pozwoli anonom zwęszyć podstępu. Mati zaczął symulować posuwiste ruchy za roztrzęsioną, zrezygnowaną loszką. Wydawał przy tym dziwne, niezgrabne odgłosy, które brzmiały na tyle spierdolinkowato, że aż wiarygodnie. W samą porę, bo oto anony postanowiły się rozdzielić. Jedna grupka przetrząsała dół, a druga postanowiła sprawdzić górę. Mati usłyszał przez drzwi dwa głosy. Obejrzał się i zobaczył jakiegoś kuca ze świecącymi z podniecenia oczami i eriszczaka z małymi rączkami. Dysząc rzucił w ich stronę łamiącym się głosem: „ta jest moja, będę ją robił całą noc”, po czym dodał: „na zewnątrz jest ich więcej, dla każdego się znajdzie”. Kuc wydawał się być przekonany, jednak erise po chwili namysłu zabłysnął spostrzegawczością – „przecież ona ma więcej dziur, wystarczy i dla nas”. W trzewiach Matiego zrodził się ogień. Nie po to postanowił zostać bohaterem, żeby jakieś eriszcze zrujnowało jego plan. Dając się ponieść impulsowi, sięgnął po najbliższy przedmiot, którym się okazał garnek ze spalonym, zgniłym mlekiem i rzucił nim w stronę grubasa, nie odrywając się przy tym od tyłka loszki. Swój nóż wbił w stół, powodując tym samym wielki hałas i nerwowy odruch leżącej na stole
21
1.3. Spierdolina na białym koniu
niedoszłej ofiary. – Ona jest moja i wypierdalać, bo obetnę fiuty – wycedził przez zęby. Mimo niepozornego głosu i dość szczupłej postawy, Mati wydał się anonom na tyle zdeterminowany, aby odpuścili i wycofali się, szepcząc ciche przeprosiny. Ich animusz został przytępiony, ale być może jeszcze powstanie. Jednak dzięki Matiemu – nie tutaj. – Spokojnie – szepnął do loszki. – Zaraz sobie pójdą. Wyszarpnął swój nóż ze stołu i schował go spowrotem do kieszeni. Nasłuchiwał dalszych reakcji anonków penetrujących kamienicę. Nie było to proste ze względu na krzyki z ulicy. W końcu usłyszał jak ktoś coś mówi. – Co za dziura. Nic tu nie ma. A na górze? Słyszałem jakieś krzyki. – Jakaś spierdolina dorwała się do cipuszki i była tak niewyżyta, że nie chciała dopuścić innych. – Ehehehe! Niech się jebie anonkowi na zdrowie! Poszukajmy gdzie indziej. Odgłosy kroków i cisza. Mati zorientował się, że jest roztrzęsiony i spocony z nerwów. Odsunął się od loszki i oparł się o ścianę, głęboko oddychając. „A więc udało się” – próbował zebrać myśli. Uświadomił sobie, że inni nocni goście mogą zawitać do jego twierdzy i następny raz może nie być taki prosty. Zbiegł szybko na dół, co biorąc pod uwagę jego stan i spierdolenie wyszło jak wyszło. Szarpnął drzwi wejściowe kamienicy, zamknął je i obwiązał klamkę paskiem od swoich spodni. Wszedł spowrotem na górę, do kuchni. Zobaczył znowu twarz loszki – tym razem ciemniejszą, prawdopodobnie zarumienioną. Mati zrozumiał, że sytuacja przerosła jego możliwości i zafascynowany patrzył na dziewczynę, kobietę, osobnika płci żeńskiej, coś abstrakcyjnego, z czym
Skazani za spierdolenie
22
jeszcze nie miał styczności. Gdzieś Gdzi eś słyszał, czy czytał o nich, jednak na biernym kontakcie kontakcie się skończyło. „ Dziękuję” – usłyszał delikatny, miły głosik. Była w nim nutka nadziei i niepewności. Słodycz dla jego uszu. „Proszę” – odbąknął nie do końca pewnie i opuścił przy tym głowę. Loszka zrozumiała, że Mateosz jest niegroźny i nabrała więcej ufności. Uśmiechnęła się. Ten widok, nawet przez mrok, poraził Matiego i w odpowiedzi sam próbował przywołać na twarz choćby grymas podobny do uśmiechu. „W lodówce zostały jeszcze jakieś konserwy, gdybyś był głodny” – rzekła loszka. Mati jedynie kiwnął głową i udał się do łazienki. Musiał choć przez chwilę pobyć sam. Z przyzwyczajenia zamknął za sobą drzwi, choć i tak było ciemno. Odkręcił kurek kranu, z którego nieśmiało pociekła woda. Przemywał w niej chwilę swoją twarz. Gdy już udało mu się odzyskać choć ułamek wewnętrznego spokoju, wytarł twarz w koszulkę i dobył świeżej ze swego plecaka – nie chciał uprzykrzać loszce pobytu w tej kamienicy, a samemu też nie chciał szukać nowego lokum. Poczuł się zmęczony i pomyślał o sypialni za ścianą, do której zaraz się udał. Przechodząc przez próg zobaczył, że loszka zdążyła zająć łóżko i patrzyła się na niego. „Możemy spać razem. Będzie nam cieplej.” – zaproponowała loszka. „Mhm” – odburknął Mati, odłożył swój plecak i położył się koło loszki. Poczuł jej zapach, jeszcze nie zatarty pobytem w nowym miejscu i zorientował się, że loszka patrzy na niego z zainteresowaniem, kiedy on niemal odlatuje. Uśmiechnęła się i przytuliła się do niego z dozą niepewności. Mati przełamał się i objął loszkę. Gest ten spowodował, że napięcie zniknęło i oboje odetchnęli z ulgą.
Sztuka zemsty W tym samym czasie, w innej części miasta, niska dziewczyna dziewczyna pędziła przed siebie ile sił w nogach. Za plecami słyszała tylko zbliżający się nieubłaganie głośny tupot. Aby zdezorientować pościg, skręcała w losowe ulice i przejścia. W końcu wbiegła w podwórko i dopadła do drzwi. Były jednak zamknięte, tak samo jak następne i następne. Przerażona odwróciła się i wstrzymała oddech. Goniącej jej postaci nie było już jednak ani widać, ani słychać. „Chyba go zgub...” – zdążyła pomyśleć do momentu, kiedy w prowadzącej na podwórko bramie ukazała się olbrzymia postać. Mrok nie pozwalał jej zobaczyć twarzy osoby, która spokojnym krokiem zbliżała się w jej stronę. Dopiero gdy tajemnicza osoba weszła na podwórko, dostrzegła jej rysy, które momentalnie rozpoznała. To był Seba, chodził z nią do gimnazjum i liceum. Zawsze irytowało ją, że ona, tak uzdolniona artystycznie dziewczyna dziewczyna z zamożnej rodzin ro dzinyy musi chodzić do szkoły szkoły z takim prostakiem. W tamtych czasach Seba był chłopakiem zupełnie przeciętnym z wyglądu i – przynajmniej tak jej się wydawało – głupim, gdyż za każdym razem, kiedy zadawała mu jakieś pytanie, on czerwienił się i niewyraźnie
Skazani za spierdolenie
24
mamrotał coś pod nosem. Robiła sobie z niego żarty, pytając, jaki obraz Caravaggia lubi najbardziej, na co Seba reagował smutnym spojrzeniem w podłogę i odejściem na drugi koniec korytarza. Debil nie znał nawet Moneta, podczas gdy ona wrzucała już pierwsze prace na Deviantart i jeździła z rodzicami do galerii w Paryżu i Rzymie. Biedak cały rok chodził w tych samych butach Umbro i bluzie z kapturem po starszym bracie. Po zakończeniu liceum ona poszła na ASP i widywała Sebę tylko czasami, gdy w piątkowy wieczór tata podrzucał ją na imprezę w klubie swoim audi i przejeżdżając przejeżdża jąc w okolicach starej szkoły przez okno, zauważyła Sebę wracającego w kierunku swojego domu z przewieszoną przewieszoną przez ramię torbą sportową i wpatrzonego w chodnik. Trzeba przyznać, że za każdym razem, gdy go widziała, był trochę większy. Wróżyła mu zawrotną karierę wykidajły w osiedlowym pubie. – Cześć Aniu, poznajesz mnie? – zapytał Seba, zbliżając się do niej powoli. Był w niej zakochany już od gimnazjum. Już wtedy mimo niskiego wzrostu miała ogromne piersi, w których falowanie wpatrywał się, gdy mieli razem WF. Praktycznie nic się nie zmieniła od tego czasu, nadal była niska, cycata, miała śliczną buźkę, niebieskie oczy i figlarny uśmiech. Nigdy nie marzył o niczym więcej, niż aby chociaż raz ten uśmiech został wysłany prosto do niego, jednak Anka tylko robiła sobie z niego żarty i pytała o jakieś dziwne rzeczy, których jako syn rencisty i woźnej nie miał prawa wiedzieć. Z czasem miłość została częściowo zastąpiona przez nienawiść spowodowaną zaczepkami Anki i różnicami klasowymi. Po skończeniu liceum regularnie wchodził na jej konto na fejsbuku i zapisywał wszystkie pojawiające się
25
1.4. Sztuka zemsty
zdjęcia, wpatrywał się w nie godzinami i walił konia. Po orgazmie za każdym razem dopadał go smutek. Zdjęcia były robione w eksluzywnych klubach, na złocistych plażach odległych krajów czy na imprezach w wielkich domach. Co on, ubogi, prosty chłopak miałby jej do zaoferowania? Melancholię tę zabijał sztangami na siłowni. W trzy lata od skończenia liceum dobił do czterdziestu pięciu centymetrów w bicepsie. – O, cześć, Seba, dobrze cię widzieć, musisz mi pomóc, tu dzieją się jakieś straszne rzeczy – mówiła bardzo szybko Ania. Sebastian stał już tylko kilkanaście centymetrów od niej. – Oczywiście, że ci pomogę, Aniu – odpowiedział, Sebastian po czym niespodziewanie złapał ją za szyję i jak piórko uniósł w powietrze. – Co tam u tego twojego Trembranda? – zapytał, wsadzając jednocześnie jednocze śnie palec za jej dekolt i powoli ściągając ściąga jąc bluzkę, aż wielkie cyce w staniku wyskoczyły na wierzch. – Yyyhhyhhh, Seee... khhh... eeebaa, puuuuść! – sapała Ania. Seba jednak nie posłuchał, tylko jedną ręką rozerwał jej bluzeczkę w modne w tym sezonie wzory ludowe, ludowe, a następnie rozpiął stanik, rzucił go na ziemię i zaczął mocno miętolić ogromne piersi. – Khhhh... – tylko to dało się usłyszeć od fioletowej już Anki. Widząc, że jeszcze chwila i będzie musiał się przerzucić na nekrofilię, Seba upuścił dawną koleżankę na ziemię. Gdy po kilku chwilach udało jej się złapać oddech, zaczęła błagać Sebastiana. – Przestań, proszę, co ja ci zrobiłam?! – Ty już wiesz co, co tam u twojego Macieja Anioła pierdolonego, co?! – krzyknął Sebastian, w którym rosła wściekłość. Wysunął na wierzch dorodnego chuja i powiedział:
Skazani za spierdolenie
26
– Ssij, a potem między cyce, tylko masz się kurwa postarać. – Seba, co ty, przestań, błagam! – Ssij albo zgniotę ci łeb o chodnik. Ani zaczęły cieknąć łzy, zapach kutasa Sebastiana odrzucał ją, jednak nie miała wyjścia i wzięła go do ust. – Staraj się, kurwa, albo ci rozłupię czaszkę. Ania zaczęła świdrować językiem jak nigdy w życiu. Po kilku minutach Sebek wyjął z jej ust nabrzmiałego kutasa i wytarł ociekającą po nim ślinę między cyckami Anki. – Jedziesz, słonko – zakomenderował. Ania klęczała przed Sebą i prostowała uda i machała piersiami jak najszybciej mogła. Momentami cały penis chował się w jej cyckach. Gdy była już na skraju wyczerpania, Sebastian wytrysnął ogromną ilością spermy na jej piersi, brodę i usta, mieszając się ze śliną i łzami. Końcówki sięgających do ramion włosów również zostały ubrudzone. – Zrobiłam co chciałeś, teraz mi pomożesz? – zapytała Anka przez płacz. – To dopiero początek, kochanie... – powiedział Seba, po czym podniósł dziewczynę z ziemi, przerzucił przez ramię, wywalił z kopa znajdujące się obok drzwi i zaniósł ją do znajdującego się na najwyższym piętrze mieszkania.
Dzień Wstydu „Po co ja kurwa żyję?”. Takimi słowami zaczynał się każdy nowy dzień Szymona. Był to dwudziestotrzyletni, niski młodzieniec. Waga jego ciała, mimo że bardzo mu odpowiadała, nie mieściła się w granicach idealnego wskaźnika BMI. Wmawiał sobie, że to zaleta być lekkim, że jest się wtedy szybkim i można uciec przed zbirami. Szymon nie był szybki. Ostatni raz biegał na lekcji WF-u w podstawówce. Skręcił wtedy kostkę, a jego matka uznała, że więcej nie będzie uczęszczał na wychowanie fizyczne, ponieważ szkodzi to jego zdrowiu. Jego ojciec odszedł od żony, jeszcze przed urodzeniem dziecka. Nigdy nie poznał syna. Była 15.00, środowe popołudnie. Szymon jeszcze spał, gdy jego matka wróciła z pracy. Zapierdalała od 6 rano na kasie w Biedronce. – Wstawaj, nierobie, niechlujny ty. Całe życie zmarnowane. Nie uczysz... – DAJ MI SPOKÓJ! – Kładąc się na plecach Szymek, wyciągnął nogi i ręce do góry i zaczął nimi przebierać. – DAJ MI SPOKÓJ! KURWAAAAAAAA! SPOKÓJ! – Wydając z siebie nieartykułowane dźwięki, rzucił matce złowrogie spojrzenie. Oczy rodzicielki zaszkliły się. Przypominały teraz ślepia
Skazani za spierdolenie
28
upolowanej przez lwa, umierającej antylopy. Nic nie mówiąc, odwróciła się na pięcie i wyszła z domu. Było to ich ostatnie spotkanie. Nie skontaktowali się ze sobą już nigdy więcej. – CAŁE ŻYCIE MI ZNISZCZYŁAŚ, TO PRZEZ CIEBIE JESTEM SPIERDOLONY! – Matka już go nie słyszała. Z trudnością łapiąc oddech, wstał z łóżka. „Co robić kurwa, jak żyć?”. Włączył komputer. Internet, jego jedyna miłość. Razem się wychowywali, dorastali, dojrzewali. Mieli razem wiele mrocznych sekretów. Czymże jest jednak buszowanie po sieci bez interakcji z drugim człowiekiem? Szymon bardzo długo szukał swo jego miejsca w cyberprzestrzeni. Miejsca, gdzie mógłby bez skrępowania opowiadać o swoich chorych fantazjach i fetyszach. Do znalezienia tego miejsca użył sposobów, których teraz się wstydził przed swoimi kompanami. „Wykop, wy skurwysyny. Zajebałbym ogniem”. Na myśl o tym, że był bordowym, aż się wzdrygnął. Tak rozpoczynał się każdy jego dzień. Dzisiejszy – jeden z wielu, można by pomyśleć. Jednakże to, co wydarzyło się tego feralnego dnia, nazywanego później „Dniem Wstydu”, było początkiem końca życia, jakie znał Szymon i wielu jemu podobnych. Po przejrzeniu interesujących go tematów na internetowym forum obrazkowym Szymon wstał od komputera, włączył telewizor i poszedł do kuchni zrobić sobie śniadanie. – Żyją i żrą – do jego uszu docierały pojedyncze słowa. – To-to-to nie Islandia – Szymon nie słuchał, był w innym świecie. Po przeczytaniu tematu na forum o wypowiedzeniu wojny Iranowi przez Izrael, zastanawiał się, co by zrobił gdyby on sam miał brać udział w zbrojnym przedsięwzięciu.
29
1.5. Dzień Wstydu
„Ale byłoby zajebiście. W końcu wolność. Gwałcić, palić, mordować...” – O-o-o-ostateczne ro-ro-ro-rozwiązanie kwestii spierdolin i... – grzmiał głos z telewizora. – Wielka zsyłka... Po opierdoleniu ze smakiem bułki z pasztetową usiadł ponownie na swoim wygodnym skórzanym fotelu, który był spadkiem po dziadku Przemku. Wyciągnął nogi, wcisnął F5. Co jest, kurwa? – Cała zerowa była zasrana smutnymi żabami. Otworzył jeden z wątków. – Anony, spotkamy się w Sztumie, za murem. Ja już się spakowałem, a wy? PS. To prawda. – Kurwa, boję się, uciekać z domu? Myślicie, że mnie nie znajdą? „Co tu się odkurwia?”. Próbę zorientowania się w sytuacji przerwało mu pukanie do drzwi. – Policja! Otwierać! – Szymon znieruchomiał. – Wiemy, że tam jesteś. Otwieraj, bo wyjebiemy drzwi! – Ale o co chodzi? Ja tylko oglądałem, przecież to nic złego! – Otwieraj, chuju. Otworzył. Do pokoju weszło trzech postawnych policjantów. – Pakuj się, masz pięć minut – powiedział jeden z nich spokojnym basowym głosem. – Jakie pięć minut, o co chodzi, co mam pakować?! – Szymon prawie płakał. – To przecież tylko zdjęcia, przez przypadek tam wszedłem! – Głos mu się załamał. – Bierz, co chcesz, za pięć minut wychodzisz razem z nami. Na nic zdały się błagania o wytłumaczenie mu sytuacji, w której się znalazł. Policjanci stali tylko i co jakiś czas spoglądali na zegarek. Gdy Szymon otrząsnął się w końcu z pierwszego szoku, zostały mu trzy minuty. Złapał kilka
Skazani za spierdolenie
30
par majtek i skarpet, kilka podkoszulków, oraz swoją ulubioną procę, z której strzelał do gołębi. „Kurwa, okulary!” – pomyślał i złapał je w ostatniej chwili. Wzrok Szymona, kiedyś bez zarzutu, popsuł się podczas jego transformacji. W okresie, który wspominał z niechęcią; gdy był jeszcze nowociotą, przeglądał forum z włączonym ravehellem. Wtedy też postanowił, że przestanie ścinać włosy, na znak pokuty. – Wychodzimy. – Silna dłoń spoczęła na jego ramieniu. Gdy jego matka wróciła, zastała puste mieszkanie, opuszczone w pośpiechu. Zobaczyła otwartą kartę w przeglądarce, na której był uruchomiony Karachan. Zapłakała. Szymi zginął w pierwszych dniach Rewolucji Stulejarskiej w Zonie. Umarł, walcząc, dzielnie bronił się przed ciosem siekierą, którego koniec końców nie uniknął. Zamordował go /mil/-anon, podczas słynnej masakry, o której legendy krążą po dziś dzień.
Era Kiwiaka To, co wydarzyło się w głowach anonów, można porównać z grupowym oświeceniem, jakie obiecują nam różni guru na forum prawda2.info, lub ze zjedzeniem owocu z drzewa poznania dobra i zła. Ich umysł napełniła radość i poczucie nieskrępowanej niczym wolności. Czując, że nie dotyczą ich już żadne zasady ani moralność, wybiegli na ulicę, by w niezmąconej niczym ekstazie zacząć tańczyć i rzucać się sobie w ramiona. Całe ich spierdolenie odeszło jak ręką odjął. Nikt nie dawał jebania o nic, każdy był dla siebie bratem. Nafing razem z Lalkarzem złapali się pod ręce i ku uciesze wszystkich zaczęli wywijać kankana. Był to ich pierwszy taniec w życiu, lecz kto, no kto mógłby ich za to wyśmiać? Dało się wyczuć obecność ducha Cichowskiego, który zrzucił na anonów symboliczny deszcz tabletek acodinu, zwiastu jący nadejście nowej ery. Nie, żadnej pierdolonej Ery Wodnika. Era Kiwi, najbardziej spierdolonego zwierzęcia rozpoczęła się z hukiem. Od dziś on tu rządzi i nikt nie może nic z tym zrobić. Każdy medal ma dwie strony, tak mawiał stary grecki filozof. Miał rację. Słysząc o zamiarach anonów, wizażanki zaszyły się w swych legowiskach w nadziei, że w nich będzie bezpiecznie. Ten sam mędrzec powiadał też, że nadzieja jest
Skazani za spierdolenie
32
matką głupich i tamtym razem także się nie mylił, o czym to przekonały się dwie na oko zbliżające się do trzydziestki, całkiem ponętne lochy. Wpadły one jako pierwsze w ręce anonów, a ci zerwawszy z nich ubrania, wyciągnęli je nagie z mieszkania i wlekąc przez ulicę, z dumą prezentowali swój łup, który nie wiedzieć po co darł się, jakby ktoś mógł mu pomóc. Ku nieszczęsnym loszkom ustawiła się cała kolejka byłych już spierdolin. Po kolei wchodzili w nie swoimi krzywymi, śmierdzącymi penisami, podczas gdy te przestały już nawet krzyczeć, a zamiast tego patrzyły się tępo przed siebie. Nie spodobało się to anonom, które policzkowały je, gdy nie przykuwały do nich uwagi. Kolejka była coraz dłuższa, dlatego też postanowiono, że gwałty będą odbywać się trójkami. Po wszystkim zostawiono wypełnione spermą lochy nagie na ulicy. Ze wszystkich ich otworów wylewała się biała ciecz, a ich włosy były posklejane głównie śliną, z racji tego, że obficie pluto im w twarz. Nagła mobilizacja ogarnęła anonów. Marazm odszedł daleko. Po depresji nie pozostało nawet najmniejszego śladu. Utworzyły się pierwsze grupy i gangi, takie jak /mil/anony uzbrojone w ręcznie zrobione łuki i proce zrobione z kawałków mebli. Posiadali też kilka rewolwerów, z racji tego, że zawartość mieszkań nie pozostała rozgrabiona i można w nich było znaleźć wiele ciekawych rzeczy. Zara i H&M prędko zostały opróżnione przez /fa/-nonów, na których reszta patrzyła z lekką pogardą, nieustępującą jednak życzliwości. Nie muszę chyba dodawać, że /thc/-anony wspólnymi siłami zniszczyły znajdujące się w aptekach sejfy z morfiną i benzodiazepinami, by w końcu w nich zamieszkać. /v8/-anony organizowały wyścigi samochodowe, podczas których na ulicę wyrzucano co brzydsze panie, robiąc
33
1.6. Era Kiwiaka
tym samym coś w stylu Carmageddonu. Niedobitki z rajdów przywiązywano paskami do zderzaków i wożono dookoła biedronki. Dawało to ogromną radość wszystkim fanom motoryzacji.
Cz ść II e
Czuje dobrze człowiek
Jeżowy biznes Pamiętacie może anona z dziecinną twarzą, tak źle potraktowanego przez bananową lochę? Nie uwierzycie, kiedy powiem wam, że tamto spotkanie tych dwojga nie było ostatnim. Gdy oczom erise mignęła w jednym z okien zna joma twarz, postanowił spotkać się ponownie z koleżanką i znając jej apetyt, uraczyć ją swoją kiełbasą. Bez trudu odszukał mieszkanie, w którym ta rezydowała i trzy razy zapukał, przedstawiając się jako dostawca pizzy. Dziewczyna chyba nie należała do najbystrzejszych, ponieważ otworzyła mu drzwi i nie zdążyła wypowiedzieć nawet: „niczego nie zamawiałam”, gdy erise wtargnął już do środka oraz rzucił ją na łóżko. W rytmie pisków i płaczu nieporadnie zdejmował jej ubranie, a pierwszy raz widząc nagie kobiece ciało, mimowolnie wystrzelił w jej kierunku trafiając w okolice brzucha. Nie była to jego ostatnia wpadka, gdyż podczas zdejmowania koszulki „Pierdolę nie robię” zaplątał się w nią, co wykorzystała elitarna locha, uciekając nago z mieszkania. W perspektywie zostania seks-zabawką grubaska o twarzy przedszkolaka utraciła ryba resztki rozumu, a już na pewno szczęścia, bo wbiegła do jednego z mieszkań, nie wiedząc
39
2.1. Jeżowy biznes
nawet kto w nim rezyduje. Mogła ją zwabić melodyjna muzyka śpiewana falsetem, tworząc złudzenie, że słucha jej jakaś delikatna artystka. Delikatna artystka okazała się jednak rzucającą się po pomieszczeniu wychudzoną anorektyczką z szaleństwem w oczach. Jedyne, czego mogła dowiedzieć się od niej niedoszła naszego grubaska, to to, że pod nieobecność jej pana ta zjadła jakiś dziwny proszek leżący na biurku myśląc, że to trucizna. Mówiąc to, wskazała na sakiewkę podpisaną jako „4-ho-met 1 gram”. W tym momencie w drzwiach ukazał się nagi erise, ze sterczącym penisem gotowym do akcji. – Słyszałem, że jesteś głodna. Co powiesz na tę parówkę? – Kwestia ćwiczona godzinami zabrzmiała jeszcze lepiej ze względu na efekt zaskoczenia. To wejście było jednak niczym przy następnym, jakiego dokonał grubas. Gdy pierwszy akt dobiegł końca, a obydwoje zmęczeni igraszkami padli bezwolnie na podłogę, nieudana samobójczyni powtórzyła słynny wyczyn Magika i rzuciła się z okna, w nadziei, że wyfrunie z getta. Lot zakończył się jednak lądowaniem awaryjnym na dachu Audi A8 anona od sprzedawania jeży. Ten wpadł w taką furię, że nie mogąc ukarać nieboszczki, postanowił, że konsekwencje jej nierozważnego zachowania poniesie kto inny. Wziął pod rękę pierwszą lepszą lochę, a gdy ta zaczęła go błagać o to, by nie gwałcił jej, bo jest dziewicą, ten uśmiechnął się tylko tajemniczo i rzekł: – O nie, nie, nie, kochana... Ja nic ci nie zrobię. – Po tym wyjął telefon, by rzucić krótkie: – Zgniły, mam dla ciebie zadanie... Zaraz dowiesz się, kim jest Zgniły – zachęcająco wymruczał właściciel rozjebanego Audi. – Jaki Zgniły? – Kutas, kochana. Zgniły kutas – zgodnie z prawdą odrzekł biznesmen-zoolog.
Skazani za spierdolenie
40
Gdy znaleźli się w jego mieszkaniu, obydwoje siedząc w poczekalni, przyglądali się portretom Harrisa i Klebolda w złotych ramach, na których widniały wygrawerowane inskrypcje „Chwała wielkim polakom”. Nagle rozległy się kroki, a naszej dwójce ukazał się elegancki młodzieniec w szlafroku, z fajką w ustach i lampką wina w dłoni. – Możemy zaczynać? – spytał uprzejmie i z gracją. – Tak, tak. Jak sobie życzysz. – Zgniły Kutas cieszył się niemałym szacunkiem anonów. Gdy weszli do pokoju, ten chciał już zabierać się do roboty, lecz jakby o czymś sobie przypomniał i zawrócił obracając się na pięcie. Zdezorientowany handlarz kolczastymi czworonogami przestraszył się, że popełnił jakąś straszną gafę i jego Mistrz obraził się na niego, lecz było wręcz odwrotnie. – Lepiej to załóż – dobrotliwym tonem rzekł Zgniły, podając mu maskę przeciwgazową. – Może się przydać – dodał, a jego twarz nawiedził niepokojący uśmiech. Ten uczynił, co mu kazano, i rozsiadł się wygodnie w fotelu, czekając na przedstawienie. Gdy gospodarz zdjął swą szatę, dziewczyna natychmiastowo zwymiotowała na podłogę. – Będziesz to zlizywać, szmato – zagroził jej Sami Wiecie Jaki Kutas, wymachując przy tym palcem, jakby chciał spotęgować wagę groźby, która mimo wszystko wypadała blado w porównaniu z perspektywą ssania czegoś, co można by porównać do zaskrońca w stanie rozkładu. Ten jednak żył i unosił się powoli do góry, jakby na znak, że to już czas rozpoczęcia wielkiej ceremonii. Dziewczyna nagle zemdlała. Nie mogąc się powstrzymać, Zgniły zaczął gwałcić nieprzytomną pannę. Gdy jednak złapał ją za szyję, zorientował się, że ta nie ma pulsu, a on odbywa stosunek z nieboszczką, która podzieliła los swojego pradziadka otrutego
41
2.1. Jeżowy biznes
gazem bojowym podczas pierwszej wojny światowej. W ten właśnie sposób pomógł jej kultywować rodzinną tradycję, a sam z uśmiechem kontynuował posuwiste ruchy, wiedząc, że martwa dziewczyna jest bardziej odpowiednią partnerką dla niego, a raczej będzie, bo w niej jeszcze nie zaczęły zachodzić procesy gnilne. Ekologiczny biznesmen uznał, że nic tu po nim. Zgniły znalazł miłość życia, wizażystka wypełniła rodzinne zobowiązania, a on? A on usłyszał dziwne „OM OM OM” z apartamentu obok. Nie zajęło mu długo zorientowanie się, że to tajski prawie-Budda na skraju oświecenia puka do drzwi nirwany. – Nikt nie może mieć lepiej ode mnie – pomyślał i rozpoczął dramatyczny wyścig z czasem. W ostatniej chwili wbiegł do wypełnionego odorem kadzidełek mieszkania i rzucił się na medytującego. – Czy ktoś tu zarżnął kozę? – zacytował co prawda trójwymiarowy, ale jednak autorytet z pewnej gry komputerowej. Jeżowy Alfons trochę się spóźnił, bo Budda oficjalnie był już Buddą, lecz nagle zdarzyło się coś niespodziewanego, coś, co nadało nowy sens jego wyprawie do zaczadzonej orientalnymi wyziewami nory. Z szafy wychylił się lekko puszysty, wysoki chłopak z gównozarostem. – Ktoś mnie wołał? – spytał. Był to nie kto inny jak Koza – znany reportażysta, wielki dziennikarz i osobowość radiowa. – Usłyszałem krzyki, więc schowałem się w szafie. Coś mnie ominęło? – Nie, wracaj do szafy – skwitował krótko leśny makler. I Koza tak siedzi dalej w tej szafie, a drzwi i okna mieszkania są zamurowane ze względu na obrzydliwy odór kadzidełek dający się we znaki sąsiadom. Jednym z nich był Under,
Skazani za spierdolenie
42
którego to specjalny oddział ABW zgarnął prosto z brytyjskiego zmywaka. Ten wymyślił sobie iście królewski sposób na zabawy z dziewczynami, bowiem przywiązywał je kablem od prodiża do wentylatora i dręczył pytaniami, czemu tak się kręcą. Zdarzało mu się też łapać je za ręce i uderzać nimi w ich twarze, po czym pytać, czemu się biją. Jak dotąd żadnej nie udało się odpowiedzieć na te pytania, a Under siedzi zadowolony w czapce w pomieszczeniu.
Rodzina zastępcza Sergiusz wyjrzał zza krzaka czy ktoś go nie śledził, i po upewnieniu się w swoim wyobcowaniu przykucnął opuszcza jąc spodnie wyciskając z odbytu ukryty tam telefon komórkowy. – Jasna cholera – zastękał gdy jego smarfon przeciskał się wąskimi korytarzami jelita grubego – Ja pierdolę! Po przetarciu aparatu do czystości kilkoma chusteczkami, podniósł go na wysokość głowy i wykręcił numer do swo jego agenta. – Marian, kurwa, musisz mnie wyciągnąć – płakał w słuchawkę. – Oni mi tu nie dadzą żyć! Marian Pała, menedżer Sergiusza Żymełki z trudem próbował wyjaśnić, że sytuacja polityczna nie sprzyja i rząd RP nie chce negocjować w jego sprawie. Radził uzbroić się w cierpliwość i czekać na zmianę kierunku, z którego wieje wiatr. Wkurwiony Sergiusz jebnął telefonem o ścianę pobliskiego budynku. Elektronika posypała się jak konfetti. – No – zreflektował się – to nie było zbyt mądre. Wyszedł z krzaków, i ostrożnie, zaczął przedzierać się jak najdalej od głównego skupiska anonów. Skakał od drzewa do drzewa, potem wbiegł w wąską uliczkę między dwoma
Skazani za spierdolenie
44
blokami. Jako iż ten teren zdawał się być kompletnie opuszczony – czy też jeszcze nie zajęty – wbiegł do randomowo wybranej bramy i wyważył ramieniem drzwi do mieszkania na pierwszym piętrze, by sobie je zająć i ochłonąć trochę siedząc na kanapie. Wycieńczony całodziennym ukrywaniem się, zasnął. Obudziło go ssanie penisa. Pochylona nad jego kroczem była jakaś brunetka. W pomieszczeniu były jeszcze trzy inne dziewczyny, które obserwowały podniecone całe zdarzenie, a widok otwierającego oczy Sergiusza jeszcze dodał im animuszu. – Fifi! Fifi! – popiskiwały. – Fifi! – Oglądałam wszystkie epizody Rodziny Zastępczej! – Jesteś taki seksowny! – I masz łeb do biznesu! Sergiusz, kolejny raz pomylony z postacią którą grał w serialu wyjebał karynie zawieszonej na swoim wielkim penisie plaskuna w ryj. Chciał też dać dla dziewczyn wpierdol, jednak po namyśle tylko pogroził im pięścią, wsunął spodnie na nogi, i odbiegł. – Prawdziwy twardziel – westchnęła uderzona wizażystka. – Chciałabym mieć takiego szorstkiego mena. Po oddaleniu się na odpowiednią odległość, aktor wiedział już że nie uniknie kontaktu z innymi anonami. Pocieszał się mówiąc sobie w duchu, że prędzej czy później przestaną żartować sobie z jego kariery w serialu i zaczną szanować go za to kim jest. W ogóle cała ta sytuacja była strasznie niefortunna. Kiedyś serialowy Romek wpadł do niego na chatę by się najebać, i na jego stałym IP zademonstrował karachana. I o ile Aleksander Ihnatowicz dzięki swoim żydowskim korzeniom uniknął kary...
45
2.2. Rodzina zastępcza
– Hej, ty! – ktoś krzyknął z jednej z mijanych uliczek – Czy ty nie jesteś Sergiusz? Ten aktor co grał Filipa w Rodzinie Zastępczej? Uśmiechnął się – w końcu ktoś kto bynajmniej pamiętał jak miał naprawdę na imię! – Tak, heh, to ja. Coś się stało? – Nie, nic, tylko chciałem ci powiedzieć że współczuję ci, że musiałeś tu wylądować z tymi wszystkimi spierdolinami. – Dzięki. Miejmy nadzieję, że nas stąd wypuszczą. Dobra, teraz muszę już lecieć. Anon wyciągnął w jego kierunku dłoń. – Poczekaj jeszcze sekundę. Potrzebuję twojej opinii. Zdziwiony Sergiusz przystanął z pytającym wyrazem twarzy. Anon natomiast zgarbił się, spojrzał bardziej spode łba i paskudnie uśmiechnął od ucha do ucha. – Z mojego mieszkania wydobywa się taka muzyka, co to może być? – powiedział, po czym zaczął nucić Humoresque Dvoraka. Sergiusz zaczął krzyczeć. Czy kiedyś to szaleństwo się skończy? Próbował uciec, odbiec, wymanewrować nucącego anona, który i tak potrafił powtórzyć tylko kilka taktów bo reszty nie znał, więc w kółko mruczał jedną pierdoloną melodię. TY RY TY RY TY RY TY RYRY TY TY TY TY RY Anon jednak poruszał się jak pierdolony bazyliszek, to zbliżając się szybko za każdym razem gdy Fi... to jest Sergiusz myślał że ma już go z głowy. Oślepiony strachem nie zauważył, że wbiega właśnie na plac na którym znajduje się kilkudziesięciu anonów. Wszystkie głowy momentalnie odwróciły się w jego kierunku. – Fifi, Filip, Fifi, Fifi! – skandował tłum lgnący do jego gwiazdorskiego ciała.
Skazani za spierdolenie
46
– Fi... Filip – bezgłośnie powtórzyły jego usta. – Filip, a powiedz: „Śliniak kocham ciem”. – Śliniak kocham ciem – powtórzył Filip bez śladu emocji. – Ej ty debilu, przecież to posterunkowy mówił – Anon od poprzedniego requestu został trzaśnięty w potylicę. Filip stał skonfudowany i oszołomiony. Nie wiedział co się wokół niego dzieje. Lata pracy aktorskiej jak nigdy zaczęły mieszać się mu z rzeczywistością. TY RY TY RY TY RY TY RYRY TY TY TY TY RY Nigdy wcześniej czegoś takiego nie czuł. Popatrzył na dłonie, które pulsowały czerwonym światłem, a ich skóra drgała jakby pod spodem był ktoś inny, ktoś kto próbował się uwolnić. Zamknął oczy, by pod powiekami ujrzeć wielkie białe plamy jak od spermy, przenikające się nawzajem, rosnące, zapełniające cały obraz. TY RY TY RY TY RY TY RYRY TY TY TY TY RY – Fifi, wszystko ok? Fifi? – tłum dopytywał. – Fifi? Fifi? TY RY TY RY TY RY TY RYRY TY TY TY TY RY Filip ocknął się i już wiedział co zrobi. Odepchnął ludzi znajdujących się bezpośrednio przy nim, stanął na zaimprowizowanym podeście z gruzu i zaczął nawoływać: – MIESZKANIA POZA CENTRUM SPRZEDAJĘ, MIESZKANIA SPRZEDAJĘ, TANIO NIEDROGO MIESZKANIA SPRZEDAJĘ! ***
Lata później, gdy siedział przed kominkiem swojego domu, popijając burbona w szlafroku, zastanawiał się nad
47
2.2. Rodzina zastępcza
tymi pierwszymi dniami. Jednego dnia, on, Filip Kwiatkowski, siedział w domu wraz ze swoją wielką, multikulturalną rodziną, a kolejnego biegał po Zonie, uciekając przed czymś. Przed czym? Nie pamiętał. Najistotniejsze było to, że niezależnie od tego i tak się potrafił dorobić. Co prawda musiał opłacać tych aktorów, którzy grali resztę jego rodziny. Pozbawiony ich towarzystwa, po prostu czuł się niekomfortowo. Śliniak położył się na dywanie obok niego. Życie było dobre.
Srogie grzyby W tym samym momencie, kiedy na zewnątrz miała miejsce zawierucha rewolucji, w piwnicy jednej z aptek nieznany z imienia /thc/-anon przewracał się właśnie na drugi bok; twarz miał całą czerwoną, a oczy niemalże wyskakiwały z orbit. Obrazu dopełniała zaśliniona broda i spazmatyczne ruchy dolnej części jego ciała. – Witaj, kim jesteś? – zapytał anona głos dobiegający jakby z samego jądra Ziemi. – Je... je... jestem ano...nonem. – Tak? A co to znaczy? – Że... że jestem spierdolony. – A czemu jesteś spierdolony, anonie? – Tym razem głos zdawał się być piskliwszy i dochodził jak gdyby od strony sufitu. – Jestem spierdolony, bo... bo lurkuję i ćpie. – A czemu lurkujesz i ćpiesz, anonie? – Żeby zapomnieć. – O czym zapomnieć? – O tym – odparł anon – że jestem spierdolony. Nagle zajaśniało mu przed oczami, następnie wszystko ogarnęła ciemność.
49
2.3. Srogie grzyby
W kącie obok jakaś postać wyrzygała się na podłogę. – Srogie grzyby, kurwo, srogie grzyby. Ową postacią okazała się być jedna spośród wizażystek, której miłość do brudnych strzykawek przewyższała nienawiść do rasy anonów na tyle, że zdecydowała się brać czynny udział we wszystkich precedensach mających miejsce w aptecznej piwnicy przy ulicy Hoffmana. Następnego dnia, obudziwszy się i tym samym odkrywszy istnienie wielce niepożądanego tworu zwanego świadomością własnej porażki (czyli, mówiąc prościej, świadomością w ogóle), poczęła gorączkowo grzebać po kieszeniach, szukając jednej z torebek wypełnionych białym proszkiem. Ku swemu zaskoczeniu i zdenerwowaniu, okazało się, że kieszenie są puste. – Te, anon, wstawaj, daj mi jakieś białe proszki – powiedziała, szturchając nogą swojego kompana. Kompan nie odpowiedział. Nie mając pewności, czy jest to oznaka śmierci, czy też jeszcze-nie-śmierci, wizażystka przeszukała potencjalnego denata, nie znajdując jednak niczego, co dałoby się wstrzyknąć lub wciągnąć nosem. Zrezygnowana podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Widać grzyby musiały wciąż działać, ponieważ wizażystka wszędzie dookoła widziała zwłoki półnagich zakrwawionych kobiet. Anon obudził się, zakaszlał, wydusił z siebie ochrypniętym głosem: – A maryja zawsze kurwa. – I z pewnością poszedłby spać dalej, gdyby nie to, że ktoś zaczął dość mocno dobijać się do drzwi. Dwójka ćpunów natychmiast poderwała się na baczność, zupełnie jakby ktoś pokazał im samarkę pełną amfetaminy. Anon wyjrzał przez wizjer i zobaczył kilku kuców trzymających łańcuchy i kije bejsbolowe. Przetarł zaćpane oczy i spojrzał jeszcze raz. Tym razem za drzwiami, poza
Skazani za spierdolenie
50
kucami, widać było coś, co wyglądało jak krzyżówka czternastolatka ze słoniem morskim. – Nie, kurwa, to nie może być prawda – wyszeptał i po chwili uderzył się ręką w czoło. – Zapomniałem. Przecież rzeczywistość nie istnieje. I otworzył drzwi. – Shkamy żiważsytek. Wmiey eż ejndą rukywasz – odezwał się znajomym głosem Prządło. Anon spojrzał w dół, uświadomił sobie, że była tu jeszcze jedna persona, tyle że na wózku inwalidzkim. Nie mógł zobaczyć Rolewskiego przez wizjer. Kuce groźnie posunęły się do przodu prezentując mięśnie, a raczej to, co mogłoby nimi być, gdyby wszyscy oni choć raz posłuchali mądrych rad i wyszli do ludzi. – Jesteśmy przedstawicielami Wielkiej Rewolucji Stulejarskiej i żądamy wydania każdej kobiety na rzecz wspólnej orgii dla każdego anona. Rozpoczęła się era stulejarzy! – wykrzyczeli jednym chórem wszyscy zgromadzeni, a Rolewski z entuzjazmem pomachał wąsem. – Nie ma tu żadnej wizażystki, zdaje wam się. – NIE ZDAJE NAM SIĘ, PRZECIEŻ WIDZIMY JĄ ZA TOBĄ. – Wcale jej nie widzicie, to tylko złudzenie. – Jak to kurwa złudzenie, dawaj ją, bo zgwałcimy i ciebie jebany ćpunie! – Nie ma tu żadnej wizażystki. Biorąc pod uwagę to, że wedle praw mechaniki kwantowej każde możliwe zdarzenie może w tym samym momencie występować i nie występować w dowolnym miejscu każdego uniwersum, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby uznać, że tak naprawdę rzeczywistość nie istnieje, albo istnieje jedynie dla wybranych superpozycji molekularnych. Z całą pewnością można więc stwierdzić,
51
2.3. Srogie grzyby
że żadnej wizażystki tu nie ma, jest natomiast jeszcze trochę kaszlodynu – powiedział i wyciągnął dwa blistry z kieszeni. – Weźcie sobie i zróbcie z tego jakiś użytek. Odwrócił się i zamknął drzwi przed twarzą zaszokowanego Macieja Prządły. – No, moja droga. Wygląda na to, że za chwilę będziesz miała naprawdę kocio w bani. I zaczął rozpinać spodnie.
Zniszczyć Kurahen Mirek, wysoki anon, trochę klinefelterowaty typ, za to modnie ostrzyżony na Hitlerjugend i ubrany w jeansy, rurki i sweter w skandynawski wzorek, obudził się z płytkiego snu, półleżąc oparty o ścianę mieszkania, które dzielił z dwoma innymi /fa/-nonami i Matim, znajomym spiedolinką, z którym jeszcze parę miesięcy temu śmieszkował, kurwiąc się czanmową w kucbazie. Założył na nos okulary. Jedno szkło było nadtłuczone, wynik przepychanek przy wydawaniu jedzenia. Anony bodybuilderzy, fani ASG i narodowcy krzywo patrzyli na wszelkie przejawy /fa/ i starali się pomijać /fa/nonów przy wydawaniu żywności. Przypomniał mu o tym ból pustego brzucha, który nasilił się przy próbie podniesienia się z podłogi. Mirek wyszedł na balkon, wyciągnął knagę przez rurki i odlał się z wysokości czwartego piętra wprost na wywieszoną na parterze polską flagę. Narodowy rak nawet w tych okolicznościach nie odpuszczał. Mimo swojej /fa/ aparycji, Mirek był prawdziwym anonem, gardzącym wszelkimi poglądami, kierującym się pragnieniem lulzów. Bywał parę razy na wyklętym boardzie kurahena, ale jego prawdziwym domem było /b/, tam postował sporo octu i ładnych rzeczy, dlatego gdzieś w środku
53
2.4. Zniszczyć Kurahen
bolało go, że dla większości braci równy jest dwójce śpiących teraz w jego salonie frajerów. „Dziś Mati zapierdala do żarcie” – pomyślał. Strząsnął z penisa ostatnie krople moczu, kiedy to kątem oka zauważył ruch w oknie bloku stojącego naprzeciw. Mogło mu się wydawać, ale postawiłby pół swojej kolekcji hentai na to, że błysk towarzyszący szamotaninie to złoto. Od razu wykluczył anonów; złote kety nie były /fa/, nie podejrzewał też żadnych białych czarnuchów o lurkowanie. „Wizaż” – przemknęło mu przez myśl. ***
Ignorując przytulonych na rozłożonym peacoacie /fa/ pedałów, doskoczył do Mateusza i potrząsnął nim gwałtownie. – Mati kurwa, obudź się! – C-co? – Papież, kurwo, gwałci twoje dzieci! To zdanie zadziałało. – Wojtyła, skurwysynu, zostaw je! Z tym okrzykiem mentalny stulejarz wyskoczył ze swo jego posłania, złożonego z zabranego w czasie łapanki śpiwora i zapasowej bluzy polarowej. Jako rasowy paranoik, Mati zawczasu przygotował się do wywózki. Pomyśleć tylko, że Mirek śmiał się kiedyś z poglądów przyjaciela, nie miał jednak czasu rozpamiętywać, bo oto Mateusz, wciąż zamroczony, rozglądał się po pokoju w poszukiwaniu znanego wszystkim anonom zbrodniarza. – Spokojnie, spokojnie, nie masz dzieci, żaden z nas nie srał, pamiętasz? – Stary, co ty odpierdalasz, co? Masz ty rozum i godność człowieka? Taki piękny sen miałem. W oczach Mateusza
Skazani za spierdolenie
54
szkliły się łzy. Mirek nie dawał na to jebania. – Femki stary, femki. – Czo? Gdzie? – W bloku naprzeciw. – Co ty pierdolisz, Miruś? – Widziałem z balkonu. Wizażystki na bank. – Chłopaki z dołu wiedzą? Mirek skrzywił się z niesmakiem na określenie mieszkających poniżej podludzi mianem „chłopaków”. – Nie, i lepiej, żeby tak zostało. Dzisiaj, sebo, zaznamy odrobiny wygrywu. Anony szybko rozejrzały się po pokoju. Wysiedleńcy zabrali wszystko, zostawiając jedynie gołe ściany i podłogi. Zawartość dużego pokoju prezentowała się następująco: czterech anonów, posłanie Matiego, plecak turystyczny marki Campus również należący do Matiego, kożuch Mirka i jego torba sportowa. O ile w pięć minut, jakie zazwyczaj dawały anonom bagiety na spakowanie się, Mirek ledwie zdążył powrzucać do torby ciuchów i przyborów osobistych, o tyle zawczasu przygotowany plecak Mateusza mógł zawierać w sobie potencjalną broń. Nadzieje nie okazały się płonne. Poza butelkami hehe piwa, z których można by zrobić tulipany, znalazł się też gówniany nóż-motylek z allegro, mały palnik acetylenowy z małą butlą gazową, młotek, gwoździe i kombinerki. Mirek wsadził młotek za pasek, podał motylka Matiemu, po czym podszedł do jednego z /fa/-nonów. Obudził go, trącając butem. Pryszczaty modniś pomruczał chwilę, ale zaraz obrócił się na plecy, mrużąc oczy i poprawiając ray-bany. – Pilnuj fantów; jak coś zginie, będę kopał po ryju.
55
2.4. Zniszczyć Kurahen
Mirek, mimo braku klaty, był z racji swoich prawie dwóch metrów samcem alfa ich miniaturowej spierdolonej watahy.
***
Zejście po schodach niezauważonym nie było trudne. Chłopcy z /thc/ już po pierwszej dostawie żywności wykombinowali, jak na bazie chemicznie modyfikowanej żywności zrzucanej na teren getta wyprodukować ponad 9000 substancji psychoaktywnych. W zbudowanym z rozebranej instalacji wodociągowej jednego z mieszkań destylatorze na drugim piętrze bulgotał też nastawiony zacier. „Chłopcy” – narodowcy, lewackie śmieszki i byłe semi-wygrywy – zabi jali depresję spowodowaną ogólną chujowością sytuacji chemicznie, a teraz odsypiali całonocne ćpanie. Nagle z segmentu kuchennego wybiegła drobna blondyneczka. Zamachnęła się trzymanym w ręce przedmiotem i uderzyła nim pierwszego z anonków w twarz, zanim zdążył się zorientować, co się dzieje. Badziewna plastikowa listwa złamała się, nie czyniąc Mateuszowi żadnej szkody. Spierdolinka jednym celnym ciosem znokautowała wizażystkę. Na chwilę czas się zatrzymał. Mati spoglądał to na blondyneczkę, to na swoją pięść. Leżała na boku na ziemi, a jej jasne włoski lepiły się do wypływającej z rozbitego nosa krwi. Miała wydatne usta, teraz rozcięte na górnej wardze, wydatne kości policzkowe i niemal niewidoczne brwi. Ubrana była w luźny podkoszulek, niegdyś jednolicie kremowy, teraz naznaczony czerwienią oraz krótkie dżinsowe szorty. Czarne vansy mogły
Skazani za spierdolenie
56
mieć maksymalnie rozmiar 35. Hipsterskie wełniane pończochy przypominały Mirkowi Japoneczki z chińskich ba jek, do których niegdyś fapał. Właśnie to skojarzenie przypomniało mu, po co tu przyszli. Klęknął przy plaży, odgarnął jej włosy z czoła i delikatnie poklepał po policzku. Zamruczała. Trzeba przyznać Matiemu, że choć klatę miał suchą, jego wyciskanie peerelowskimi żelaznymi ciężarkami po dziadku zomowcu zaowocowało prawdziwą petardą w dłoni. Czysty nokaut. Nagle coś zaświtało Mirkowi w głowie. Sprowadził ich tu błysk naszyjnika. Naszyjnika, którego ta bladź nie miała. Chłopak chwycił porzucony koniec odwiniętego łańcucha i rzucił się do kuchni. W samą porę. Wizkurwa trzymała kurczowo nóż kuchenny. Mirek zaśmiał się, kręcąc łańcuchem na tyle, na ile pozwalała mu ograniczona przestrzeń. – Nie bój się, jestem twoim przyjacielem. Uderzył łańcuchem w kafelki na podłodze. – Odłóż ten nóż, plażo, no odłóż. Z korytarza słyszał odgłosy dławienia. Westchnął ze smutkiem. Teraz, po kontakcie z knagą Mateusza, trudno mu będzie całować śliczne usta blondynki. Cóż, czyj cios, tego zdobycz, uznał. – Nie zbliżaj się, psychopato! Głos lochy łamał się, w jej dużych, ciemnych, okrągłych oczach było pełno łez. Trochę starsza od towarzyszki, miała może z 26 lat, bardzo szczupła, ubrana na czarno: czarne rajstopki, czarna sukienka z półprzezroczystymi rękawami w kropki. Ciemne loczki okalały pociągłą, bladą, lekko piegowatą twarz. Pobielałe paluszki zaciskały się na nożu.
57
2.4. Zniszczyć Kurahen
Mało nie złamały się, kiedy Mirek smagnął ją po nich łańcuchem. Z szybkością cowieka maupy doskoczył wizażance do gardła, owinął wokół szyi łańcuch, kracząc radośnie: – KRRRAAAAA, KRRRRRAAAA!!! Gdy chwyciła go obolałymi rączkami, drugą pętlą okręcił jej nadgarstki. W końcu, po latach masturbacji do bondage, wiedza przydała się w życiu. Mirek przepuścił łańcuch pod pachami loszki i spiął na plecach. – Skurwysynu, zostaw mnie. Żałosny miękki fiutku, nie możesz zdobyć kobiety mhghhghghhhgg... Anon ścisnął jej policzki i pocałował w czoło, po czym rzucił na posadzkę. Podniesionym nożem przesuwał po jej ramieniu, potem wzdłuż kręgosłupa, powoli, aż do pośladków, tam zwolnił na sekundę, po czym sunął dalej, po udzie, które musiał przyciskać łokciem, by wierzgająca dziewczyna nie kopnęła go. Jej opór słabł już jednak; widać było, że się poddaje. Nóż powoli docierał do stópek. Szybkim ruchem zerwał jej trzewiki, pociągnął czarny nylon rajstop i przeciął go nożem. Oburącz chwycił za rozcięcie i zaczął drzeć rajtuzy, nie zważając na nową falę wierzgań. Nieopięte już ciemnym materiałem nóżki były blade i miały na sobie tylko odrobinkę dziewczęcego tłuszczyku. Kształtny, okrągły tyłeczek opinały ciemnoniebieskie majtki bez koronki. Anon wsunął w nie dłoń i chwilę pościskał jędrny pośladek. Zsunął spodnie i cottonworldy, położył się na łyżeczkę, przyciągnął loszkę. Przestała już krzyczeć, zmęczona łkała tylko lekko. Napięta knaga opierała się o jej majtki. Ruchami bioder Mirek powodował jej ocieranie się o uda, tyłek, plecy dziewczyny. Gwałtownie podwinął jej sukienkę, zaczepiała się o jej łokcie. Ocierał się coraz szybciej, miarowymi ruchami.
Skazani za spierdolenie
58
Przeciął materiał na plecach razem z paskiem stanika, po chwili wysiłku wyszarpnął go zza łańcucha. Naga, blada, wydawała się taka... dziewczęca. Z korytarza dobiegły go jęki. Widać Mati wziął się za blondynę na poważnie. Trochę psuło to klimat, ale w sytuacji, w jakiej się znajdował, naprawdę nie wypadało Mirkowi narzekać. Wizażanka zakrywała swój średniej wielkości biust łokciami. Lepki preejakulat pokrywał jej majtki i krzyż. Drżała. Anon ścisnął jej pierś, po czym, po chwili namysłu, ugryzł ją w szyję. Zakwiczała. Drugą ręką przycisnął jej łono do siebie, zaczął rolować majtki, zsuwać je urywanymi, gwałtownymi ruchami. Ocieranie znowu nabierało tempa. Gryzł jej szyję, uszy, w końcu niespodziewanie zerwał się na klęczki, podniósł jej tyłeczek i wsadził napuchniętą od krwi knagę między jej wargo sromowe. Załkała, a on chwycił ją za włosy i przycisnął głowę do zimnej posadzki, miarowymi ruchami bioder zrzucał z siebie miano niesrającego, jedno włożenie po drugim. Przód i tył, przód i tył, w końcu w drugą dziurkę. W ust loszki wyrwał się krótki krzyk. „Analna dziewica” – pomyślał teraz już srający rak Mirek. Nacisk zwieraczy powodował u niego ból penisa, ale podniecało go to tylko bardziej. Zaczął poruszać się szybciej. Kędzierzawa wizażanka szlochała i jęczała, w rowkach między kafelkami pojawiały się strumyczki łez. Skończył w jej odbycie, wstał i sięgnął po strzępy sukienki. Otarł nimi knagę. Jęki z korytarza ucichły, słychać było tylko przerywany oddech ciemnowłosej i jego lekką zadyszkę. Otarcie penisa nie wystarczało, podszedł do kranu – oczywiście, wody nie było. Loszka niezgrabnie próbowała podnieść się z posadzki. Ten widok na nowo wpompował krew w przyrodzenie anonka.
59
2.4. Zniszczyć Kurahen
– A może ty wyczyścisz, co? – rzucił, przyciskając jej twarz do krocza. Zacisnęła oczy i usta, a on przesuwał drągiem po wargach, policzkach, oczodołach, w końcu chwycił za podbródek ofiary, schylił się do niej i cmoknął w ucho, szepcząc: – No zrób to dla mnie, no weź... Prooooszę... Zatrzęsła się ze strachu lub obrzydzenia.. Zirytowany Mirek trzasnął ją w twarz, aż upadła z powrotem na posadzkę. – Wystaw język, kochanie. Pokręciła głową. Pociągnięcie za włosy podniosło ją znów do pozycji siedzącej. – Wystaw język. Mocniejsze szarpnięcie sprawiło, że część jej ślicznych loków poddała się i została wyrwana. Anon przystawił jej nóż do gardła. Wystawiła język. Anon delikatnie wsadził jej mosznę do ust, kładąc przy tym knagę na jej twarzy. – Liż i patrz na mnie. Posłusznie wykonała polecenie. Tego się nie spodziewał, tak samo, jak fali przyjemności, jaką w nim wywołała stymulacja jąder. Nowa fala właśnie wciskała się do już i tak pełnego penisa. Wyciągnął mosznę i zapakował knagę w usta wizażystki. Zabulgotała, ale wystarczyło zmarszczenie brwi, by zaczęła pracować językiem. Mirek odchylił głowę do tyłu, z przyjemności aż rozchylił usta... Nagle poczuł, jak oplatają go czyjeś ręce, a w odbyt wciska się twardy obiekt. To był Łukasz, nazywany też Ryshem, jego /fa/ współlokator zapinający go od tyłu. – Ty skurwysynu, zostaw mnie, słyszysz? Rysh zaśmiał się szyderczo, a tymczasem drugi pedał, Krystian, chwycił anonka za głowę i pociągnął, zginając biedaka
Skazani za spierdolenie
60
w pół. – Co wam odjebało, wy kurwy macedońskie, puśćcie mnie! Rajzer coraz brutalniej demolował jego jelito grube. Krystian wyciągnął fiuta wolną ręką, odgiął głowę Mirka tak, by ten patrzył na niego z dołu, po czym sięgnął do twarzy. – MOGŁEM SIĘ DOMYŚLIĆ ZAPŁACISZ MI, ZBRODNIARZU WVSFSFSFGDG... Trzydziestocentymetrowy konar Wojtyły skutecznie zagłuszył złorzeczenia ananiasza. Czując, że zaraz się udusi, Mirek zdążył tylko odmówić w myślach krótką modlitwę: – Boge, ty kurwo niebieska, nie szanuje ciebie ani skurwysyna syna twojego Jeszui z matki Maryi wiecznie karyny, ani Ducha Świętego gwałciciela i świętego twojego wysłannika pedofila Jana Pedała, niech bogini Eris przyjmie mnie z godnością człowieka, amen. W końcu jednak brak tlenu zrobił swoje i zapadła ciemność. ***
Karol spuścił się w końcu w gardło Mirka i delikatnie wyciągnął stuleję z jego martwych warg. Ryshu skończył dawno, potem już tylko obserwował, strugając pinokia na blacie kuchennym. Największy Polak przeciągnął się, po czym cmoknął swojego syna i zarazem kochanka w usta. Łukasz uśmiechnął się w odpowiedzi. – Co z nią zrobimy, papo? - skinął na wizażystkę skuloną w kącie. Papaj klęknął przy niej z dobrodusznym uśmiechem, przytulił i odpiął łańcuch. – Nie możesz nikomu powiedzieć o tym, co tu zaszło, moje dziecko. – A-a-ależ... P-p-przecież Ojciec nie żyje... - wymamrotała zszokowana. Nemezis wszystkich anonów troskliwie okrył ją
61
2.4. Zniszczyć Kurahen
swoim kardiganem. – Chodź ze mną. – Pomógł jej wstać. – Widzisz, córko, czasami w dążeniu do dobrego Sługa Boży musi posłużyć się podstępem. Ci młodzi ludzie, których tutaj widzisz, to rak na zdrowej tkance świata, dobrze o tym wiesz. Dlatego musisz obiecać mi, że nikt nie dowie się o tym, co tu się wydarzyło, obiecujesz? – Obiecuję. – Cudownie kochanie, wspaniale. – Papież uśmiechnął się szeroko na widok noża wychodzącego z piersi wizażanki. – Łukasiu, czy ty zawsze musisz być taki niecierpliwy? – Przecież mnie znasz, papo – zaśmiał się Rajzer. – Wiesz, to nawet dobrze, kotku. W końcu mamy zadanie. Musimy... – Zniszczyć kurahen? – Oczy Rysha błyszczały z podniecenia. – Zniszczyć kurahen – potwierdził Jan Paweł II. Widok martwej plaży sprawił, że w papieżu znów odezwały się pierwotne instynkty. „O Szatanie, gdyby tylko ta szmata była trochę młodsza!” – pomyślał. Zawsze pozostawał mu jeszcze Rajzer, w tej chwili próbujący zetrzeć jej pięknymi, kręconymi włosami krew z porzuconych wcześniej rurek. Papaj westchnął, po czym popchnął syna na szafkę. Łukasz zrozumiał, co jest grane, i lubieżnie oblizał wargi. Podniósł nogi i owinął je wokół tułowia Ojca Świętego, by ten miał swobodny dostęp do jego anusa. Papież wszedł w niego agresywnie, bolcował przez niecałe cztery minuty i pozwolił sobie się spuścić. Czas naglił. W korytarzu minął zaszlachtowane zwłoki Mateusza i jego blondyneczki. Po tym, jak Rajziu zmiażdżył im tchawice, mógł się z nimi pobawić, nie alarmując kochającej się
Skazani za spierdolenie
62
w kuchni pary. Ślady krwi na ścianach i powiązane w kokardki jelita wprawiały go w melancholijny nastrój, tak bardzo kojarzyły się z chłodnymi, przytulnymi lochami Watykanu. Już niedługo do nich wróci. Już niedługo...
Cz ść III e
Chłodna pasta, ziomeczku
Boro Casso Patrząc przez okno swojego więzienia na ostatnim piętrze dawnego centrum handlowego, Boro Casso rozmyślał nad wydarzeniami ostatnich miesięcy. Rok temu miał wszystko: pracował w firmie informatycznej, pisał wymarzoną grę komputerową, nawet zaczął spotykać się z dziewczynami. Gdy do jego mieszkania wkroczył oddział ABW, miał już ułożone życie. Lądowanie w Zonie było dla niego bolesne. Szybko rozpoznany jako kreator Bamboleo, poddany ostracyzmowi i zamknięty w opuszczonym sklepie odzieżowym, był persona non grata nawet dla dwóch spierdolin, które pilnowały go codziennie. Gdyby nie to, że raz na jakiś czas odwiedzali go znajomi z /c/, pewnie już dawno rzuciłby się na tę szarą, smutną ulicę pod oknem. W oddali majaczył Mur. – Masz gościa, kutasiarzu – powiedział suchoklates od forsowania Puchałke, jego strażnik. – Mówi, że z /x/. Zaskoczony odwrócił się na pięcie, by spojrzeć w twarz najstarszemu z anonów. Chociaż lepszym określeniem byłoby „najstarszej z anonek”. – Ba-baba Wanga?! – W zdziwieniu otworzył usta. – Słuchaj mnie uważnie, młodzieńcze, zostało mi niewiele
67
3.1. Boro Casso
czasu – zaczęła powoli wróżbitka. – Mam dla ciebie informacje, które pozwolą ci opuścić to smutne jak chuj więzienie, a jednocześnie zostać bohaterem dla tych wszystkich anonów, którzy na bohatera czekają. Gotowyś? Boro Casso bez zastanowienia pokiwał głową. – Dobrze, ale w zamian za to musisz mi coś obiecać – dodała seniorka. – Co takiego, babciu? – Nigdy, ale to nigdy, nie zgwałcisz kobiety w Zonie. Boro zasępił się. Chciał opuścić Zonę właśnie po to, żeby gwałcić. Walenie pod widoczne z okna uliczne seksy to nie to samo, a świat po drugiej stronie był pewnie jeszcze smutniejszy w kontakcie niż w obserwacji. Mimo wszystko zawsze mógł mieć nadzieję, że jakąś wizażystkę po prostu poderwie. Poza tym Baba Wanga zdechnie wkrótce... – Ok, zgadzam się und potwierdzam! – dziarsko zakrzyknął Boro. – To teraz powiedz mi co mam robić i co możesz mi dać. Baba Wanga uśmiechnęła się pod wąsem i z rękawu wyciągnęła zrolowaną kartkę papieru A2. – Trzymaj, to mapa geologiczna terenów pod miastem. Z niej dowiesz się zarówno gdzie są złoża surowców, w tym węgla, jak i tego, że samo miasto znajduje się kilkadziesiąt metrów nad wielkim kompleksem jaskiniowym. Tam anony będą się osiedlać. – W jaskiniach? – odparł zaszokowany programista patrząc na mapę. – Ale po co, jest tyle mieszkań... – Jaskinie uratują was przed śmiercią w trakcie Wojny, Która Nastąpi – przerwała mu Wanga. – Poza tym, za kilkaset lat będzie tu ponad dwa miliony mieszkańców, a Zona się nie rozrośnie. – Ale tak w gołych jaskiniach...?
Skazani za spierdolenie
68
– Jeżeli uważasz, że to za mało, w tym miejscu – wskazała palcem punkt na mapie – znajduje się wielkie składowisko kontenerów. Z nich zbudujecie zalążek podziemnego królestwa Anonów. Boro Casso opadł na fotel, który zrobił z walających się po obiekcie par dżinsów. Baba Wanga powoli podreptała w jego kierunku, stanęła z jego lewej strony i kontynuowała. – Miasto ponad powierzchnią będzie piękną metropolią, jak Damaszek z Asasyna. A ty będziesz bohaterem na pomnikach. – Ale jak ja ich przekonam? Przecież na ulicach tego smutnego Karagradu rządzi anarchia. Nie posłuchają się mnie! – Dlatego zdradzę ci teraz drugi sekret... ***
Od kiedy Boro Casso wskazał narodowcom ukryty skład broni pod byłym komisariatem minęło kilka dni poświęcone na szkolenia z obsługi broni i ustalenia taktyki. Anarchiści mimo dzielnej postawy, nie mogąc oprzeć się militarnej i taktycznej przewadze nazioli, tracili po kolei każdą kamienicę. Jeden z budynków wybuchł – to bohaterski pedoni wysadził się granatem, zabierając ze sobą dwóch byłych subskrybentów poznańskiego ONR-u. Na nic to się jednak zdało, gdyż z końcem dnia stulejarska swastyka wisiała na większości budynków w mieście. Boro Casso triumfował. Będąc jednym z bohaterów wojny domowej, został Boro wybrany na pierwszego Dożywotniego Prezydenta Nowej Republiki. Twardą ręką wprowadził zmiany, które ukształtowały późniejsze prawodawstwo oraz tradycję tego niewielkiego terytorialnie, ale wielkiego duchem i gwałtem państwa. Nie zrealizował tylko jednej obietnicy.
69
3.1. Boro Casso
Baba Wanga marzyła o przyszłości, w której Anon i Wizażystka szli ramię w ramię i traktowali się nawzajem jak ludzie ludzi. Prezydent miał dać przykład wszystkim swoim poddanym. Gdy prorokini umarła, Boro ogłosił tydzień łowczy. Codziennie gwałcił po kilkadziesiąt wizażystek, włącznie z małymi dziewczynkami, które urodziły się już w Zonie. Przypieczętowało to tragiczny los kobiet, wrzuconych do jednego gara z Anonami.
Guwniak, który musiał umrzeć Łeb napierdalał mnie niemiłosiernie, byłem głody i zły na siebie, że chany zmarnują mi więcej lat życia, niż kiedykolwiek przypuszczałem. Zawsze źle zasypiałem w obcych miejscach, a strach potęgował bezsenność. Minęło dwadzieścia minut, zanim doprowadziłem się do stanu używalności. Moim nowym lokum było zakurzone, rasowo polackie mieszkanko dwupokojowe w bloku z lat sześćdziesiątych. Kryształy i kieliszki lśniły w porannym słońcu, równo rzędami ustawione na meblościance typu Tadeusz. Najbliżej okna stał zabytkowy telewizor Rubin, a po przeciwległej stronie stała wersalka, na której próbowałem zasnąć ostatniej nocy. W całym mieszkaniu jebało cebulą, ziołami i innym syfem charakterystycznym dla starych ludzi. W końcu udało mi się zebrać w sobie i podejść do okna. W przestrzeni między blokami stał rozbity volkswagen golf mkIII, a na jego masce zakochana para odgrywała scenkę rodzajową brutalnego gwałtu analnego. Łatwo można było przewidzieć, że ludzie zamknięci na małej przestrzeni pozbawionej nadzoru i prawa szybko zaczną się gwałcić, mordować i okradać. Tutaj nie było nawet normalnych ludzi,
71
3.2. Guwniak, który musiał umrzeć
tylko anonimowe „jak ja bym chciał zombie apokalipsę” spierdolinki, paru psychopatów i stado tępych plaż marzących o księciu z bajki i czarnej knadze. Przez własną głupotę stałem się jednym z wielu trybików tego dziwnego socjotechnicznego eksperymentu. To nie było największym zmartwieniem. Miałem jeden fundamentalny problem: co się stanie, gdy ktoś odkryje moją tożsamość. Tam, na dole, między blokami i kamienicami było co najmniej kilka osób znających moje prawdziwe nazwisko, projekty jakie realizowałem przez te wszystkie lata oraz grzechy wobec chanów. Musiałem działać. W tym chaosie wystarczyło upozorować swoją śmierć, ukraść czyjąś tożsamość i czekać, aż sytuacja się ustabilizuje. Ludzie, którzy mi tu zagrażają do tego czasu albo zginą od nadmiaru narkotyków, ołowiu i HIV-a, albo znajdę ich i własnoręcznie wypatroszę. Obadałem dokładnie swoje lokum. Nie było wody, prądu ani gazu. Mieszkania wyglądały na dopiero co opuszczone. Właściciele pakowali się w pośpiechu, w paru miejscach nie było jednak śladów ucieczki, zupełnie jakby mieszkańcy wyszli na chwilę wyrzucić śmieci. W całym pionie przeszukałem wszystkie dwanaście mieszkań. Znalazłem trochę leków, narzędzia, butelkę spirytusu, trzy kolory farby w sprayu i trochę mniejszych drobiazgów. Żadnej sensownej broni, najwyżej improwizowana dzida z karnisza albo kij baseballowy, za krótki o jakieś osiem centymetrów względem oryginału. Zebrałem to, co znalazłem, w plecak ze swoimi gratami spoza Zony i poszedłem przed siebie. Gdy już byłem na klatce schodowej, przypomniałem sobie o jednym uciążliwym dowodzie rzeczowym. Wróciłem do mieszkania i wepchnąłem go w ciemny kąt meblościanki, za stos firanek made in DDR. Nikt nie powinien tego znaleźć, a kiedyś mi
Skazani za spierdolenie
72
się przyda. Mimo wszystko nie zamierzałem trwale porzucić swojej tożsamości. Osiedle było na granicy miasta, blisko Muru. Z jednej strony bezpiecznie, bo ustronnie, z drugiej wszędzie daleko i nic tu nie ma. Przespacerowałem się po parkingu, wybrałem pierwsze lepsze auto z brzegu i z głośnym hukiem wybiłem szybę od strony kierowcy. Taaak, daewoo lanos, to autko przywołuje wspomnienia. Tak bardzo lubię dźwięk tłuczonego szkła, że dla zabawy wybiłem także wszystkie pozostałe. Odpalenie na kablu chwilę mi zajęło, dawno tego nie robiłem, ale po kilku bluzgach i skopaniu drzwi ze złości w końcu się udało. Wytoczyłem swój wiśniowy krążownik z parkingu i na pełnym gazie pomknąłem przed siebie. Czego szukać najpierw? Apteka? Okradziona przez ćpunów. Muzeum? Do tej broni nie będzie amunicji. Strzelnica? Zwykle są za miastem, więc mała szansa, że jakaś się załapała w granice Muru. Zostały dwie opcje: sklep z bronią i posterunek policji. Pożary, gwałty i ogólna anarchia. Z jednej strony napawało mnie to wstrętem, z drugiej strony, gdybym tylko miał jakąś sensowną broń pod ręką i mógł być sobą, czułbym się jak w niebie. W końcu dotarłem na miejsce, które mnie interesowało. Duży gmach okazał się być dawną siedzibą komendy powiatowej policji. Wywalone okna i drzwi świadczyły o tym, że anony już tu zaglądały od wczoraj wielokrotnie. Zaparkowałem przepisowo swojego lanosa na miejscu dla pracowników i uzbrojony tylko w miniaturowy bejsbol pomaszerowałem do środka. Amatorszczyzna moich poprzedników ucieszyła mnie, jak kremówka małe dziecko. Rozbite biura i recepcja, wybite szyby, ale kraty do piwnic i magazynów nie ruszone. Widocznie nie mogli znaleźć kluczy, więc zdewastowali w złości co się dało i poszli sobie.
73
3.2. Guwniak, który musiał umrzeć
Przyszła pora załatwić pierwszą, najważniejszą potrzebę — potrzebę posiadania. Podręczny magazyn był blisko, na parterze. Nie był to magazyn ze sprzętem policji, tylko składzik dowodów zabranych zatrzymanym, coś w rodzaju poczekalni dla nielegalnego towaru. Okratowany potężnymi drutami, poskąpił mi swych tajemnic. Nie oznaczało to, że poddam się i zostawię te wszystkie zabawki na pastwę losu. Zacząłem węszyć przed budynkiem. Nie widziałem nic co by mi pomogło, dlatego narażając się, w świetle dnia, wszedłem na pobliskie osiedle domków jednorodzinnych szukać odpowiedniego narzędzia. W końcu znalazłem coś idealnego — 4,5-tonową wywrotkę Star 66 zaparkowaną na prywatnej posesji. Cudowna maszyna była pomalowana na żółto i oszpecona dużą nalepką „Stach&Kowalski usługi budowlane”. Z drżeniem rąk wsiadłem do otwartej kabiny. Gdy zobaczyłem, że kluczyki są na miejscu, cichutko śmiechłem z podniecenia, jednocześnie modląc się, by odpalił. Żelazne bydle obudziło się za drugim podejściem, rycząc niemiłosiernie. To jest to. Kilka minut później stałem z moim nowym przyjacielem Starem pod budynkiem policji. Robiło się już ciemno, więc czas naglił. Dalej nie dostałem się do środka, nie mam pewności, czy jest tam coś co mi się przyda, oraz nie miałem schronienia. Niektóre anony, podobnie jak ja, mogą już nie gwałcić, tylko wędrować nocami w poszukiwaniu łatwej zdobyczy. Musiałem działać szybko. Wbić się przodem? Nie, uszkodzę moją bezcenną zabawkę. Wyciągarka? Nie uszarpie tych krat. W końcu wykombinowałem. Na parkingu policyjnym stał samochód terenowy przystosowany do rajdów off-roadowych. Z nutką smutku w sercu wybiłem tylną szybę i wyjąłem z bagażnika to, czego właśnie potrzebowałem -– potężną linę „kinetyka”. Pięć minut później Star
Skazani za spierdolenie
74
stał oparty o rozjebane samochody po drugiej stronie parkingu (nie wziąłem poprawki na rozpęd) a krata leżała na chodniku. Teraz, gdy narobiłem tyle huku, na pewno ktoś tu przylezie. Miałem maksymalnie kilka minut. Va banque, wszystko albo nic. Podstawiłem Stara tyłem do wyrwy i nie gasząc silnika, wpadłem do środka magazynu dowodowego. „I ty jesteś Bogiem, tylko uświadom to sobie, sobie” -– śpiewałem, gdy tylko zobaczyłem bogactwo, jakie zdobyłem. To było dokładnie to, czego oczekiwałem, a nawet więcej. Nie patrząc na fanty, zacząłem od razu przepakowywać wszystko na wywrotkę, razem z regałami. Narkotyki, broń, amunicja, elektronika, biżuteria i kasa. Wszystko to, co policja przez ostatnie kilka miesięcy zarekwirowała lokalnym cebulakom. Na jednym z regałów leżały rzeczy do odpisu. Wśród nich walała się kamizelka przeciwuderzeniowa, nakolanniki, hełm, tarcza i mniejsze drobiazgi do ochrony ciała. Wszystko wrzucałem na pakę tak jak leci. Ostatnią rzeczą, którą wrzuciłem, zanim zobaczyłem zbliżających się ludzi, była torba sportowa wypełniona maczetami. Słońce zaszło, a w stronę wywrotki zbliżał się mały tłumek z prymitywnymi pochodniami i improwizowaną bronią. Nie miałem już czasu, a po mojej wizycie na pewno reszta stulejarzy dokładniej przeczesze posterunek. Gdy siedziałem w kabinie i wrzucałem jedynkę, przypomniałem sobie, że nie odpiąłem tej pierdolonej kraty od liny. Nie było już czasu na bawienie się z tym. Wdepnąłem gaz do dechy i rozpędziłem się w stronę motłochu. Wiedziałem że większość odskoczy, widząc auto. Zapomniałem o tym, że mogą nie zauważyć jadącej za mną masywnej kraty. Gdy brałem zakręt za parkingiem, krata pojechała prosto i wpadła w ludzi, co poznałem po zwierzęcym wręcz krzyku ofiar. Nie za dobry koniec dnia.
75
3.2. Guwniak, który musiał umrzeć
Wracałem na opuszczone osiedle na granicy wyklętego miasta. Gdy ujechałem kilkaset metrów pod posterunku, zatrzymałem wóz i odpiąłem kinetyka razem z żelastwem. Robiła jasne wyrwy w czarnym asfalcie, co mogło doprowadzić do mojego tymczasowego lokum tych, którzy przeżyli kontakt z kratą. Cała była upierdolona krwią i kawałkami mięsa. Nie wiem, ilu zmiażdżyło rozpędzone kracisko, ale na pewno nie przydało mi to popularności w Zonie. Auto zostawiłem koło bloku, zaraz obok rozbitego golfa, na masę którego rano jakiś kuc gwałcił wizażystkę. Podjechałem tyłem do mieszkania na parterze, przy okazji rozbijając doszczętnie żelazną burtą cały balkon i okno. Rozpocząłem wypakowywanie. Już nie byłem bezbronny, ale sam i tak długo nie pociągnę. Towarki, jakie zgarnąłem, dawały mi szanse na dogadanie się z współwięźniami z Zony. Najwięcej było narkotyków wszelkiej maści. Od wielkich zbiorczych worów marihuany, torebeczek z białym proszkiem, pudeł z kolorowymi tabletkami, na płynach w słoikach po ogórkach kończąc. Nie znałem się na tym, bo i nie musiałem. Zdemoralizowani ludzie będą ćpać wszystko, co się im sprzeda. Następna była broń. Szału nie robiła. Do użytku nadawał się tylko sztucer myśliwski przerobiony z Mosina i dwururka na naboje 12gg. Do tego osiem sztuk rewolwerów i pistoletów – same zabytki z drugiej wojny światowej, do których było po kilka naboi na sztukę. Elektronikę zaniosłem do innego mieszkania, nie wiedziałem, po co ona w mieście, gdzie nie ma prądu, ale wszystko ma swoją wartość. Trzeba tylko umieć to sprzedać. Może z pomocą innych anonów wykucujemy agregat i coś z tego będzie. Kosztowności też było sporo. Pieniędzmi wypchałem kieszenie, zawsze chciałem zrobić skręta z dwustuzłotówki. Biżuteria,
Skazani za spierdolenie
76
złoto i inny drogi szajs spakowałem w woreczek i upchnąłem do plecaka. Resztę gratów rozrzuciłem po mieszkaniach na parterze. Nie byłem w stanie wszystkiego schować, a nie chciałem z niczego rezygnować. Wewnętrzna zachłanność podsunęła mi do głowy pewien plan. Drzwi do klatki schodowej, z drugiej strony bloku, zablokowałem, rozbijając o nie forda transita z pobliskiego parkingu. Drzwi do mieszkań pozamykałem i zabiłem dechami znalezionymi w piwnicach. Stara przepakowałem pod drugi blok, tak by dostęp do dziury był niczym nieskrępowany. Przed blokiem były małe, nielegalne ogródki mieszkańców z parteru. W rozjechanej rabacie cebulowej przed rozbitym balkonem postawiłem wnyki z żyłki wędkarskiej i puszek po piwie. W bocznych ogródkach porozrzucałem kryształy z meblościanek, tak by robiły za głośno tłukące się potykacze. Zabrałem ze sobą sztucer i jeden pistolet, poszedłem do bloku obok i wymościłem sobie gniazdko na najwyższym piętrze, dokładnie na wprost mego skarbca. Gdyby ktoś próbował tam wleźć, dostałby bolesną nauczkę. Z karabinem na stanowisku, czuwałem do następnego poranka. Noc minęła spokojnie, bez żywej duszy w zasięgu wzroku. Tylko raz na jakiś czas powietrze przeszywał krzyk gwałconej gdzieś daleko plaży. W tej iluzji spokoju, zasnąłem snem sprawiedliwego. Następnego dnia, razem z pierwszymi promieniami słońca, wyruszyłem w miasto. Solidnie uzbrojony, z małą powitalną paczką accodinu i marihuany ruszałem ku jądru ciemności, by znaleźć ludzi którzy mi pomogą przeżyć. Przeniosłem się bliżej centrum. W wąskich uliczkach starego miasta łatwiej było się ukryć nocą, a kanały umożliwiały skryta ucieczkę w razie zagrożenia. Podsłuchałem rozmowę anonów o „/mil/-anonie”. Czyżby legionista też
77
3.2. Guwniak, który musiał umrzeć
tu był? No tak, przecież lurkował, to oczywiste że tu jest i tak łatwo nie zdechnie. A jeśli to nie on? Jeszcze dwie osoby pasują do opisu, więc nie miałem się czego obawiać. Przeszukiwałem spokojnie stare miasto, robiąc różne małe składziki z przydatnymi rzeczami. Dzięki temu, nawet jeśli jedna kryjówka wpadła, zawsze miałem kilka zapasowych. Gdzieś po tygodniu trafiłem na strych kamienicy, która była opuszczona na długo zanim postawiono Mur. Obstukując deski na strychu, znalazłem tekturowe pudełka wypełnione amunicją 7,62x25mm. Te zabytkowe pestki w dużych ilościach były dla mnie istnym zbawieniem. Miałem już sprawną broń, ale szczerze mówiąc, cywilne zabawki mało mi odpowiadały. Mając tyle pestek w garści, udałem się na spacer do miejskiego muzeum. Tak jak myślałem, budynek był dokładnie splądrowany i uszkodzony. Anony najpierw rozkradły ekspozycje, a potem wyrzucały do niczego nie przydatne karabiny. Zignorowałem wystawę na piętrze i od razu dałem nura do piwnicy. Po kilku minutach i dwóch przestrzelonych kłódkach znalazłem się w zapasowym magazynie z tymi rzeczami, których muzeum nie eksponuje. W wilgotnej piwnicy, pod ceglanym kleinowskim sklepieniem spędziłem ponad godzinę, prując drewniane skrzynie. W końcu znalazłem to, czego szukałem. Dwie sztuki pożądanej przeze mnie broni spakowałem do plecaka i ruszyłem na górne piętra, dobrać coś dla „image’u”. Z rozbitej gabloty wyjąłem trochę szczerbatą carską szaszkę. W sali obok urwałem pasek od raportówki na ekspozycji z wojakami z ostatniej wojny światowej i zrobiłem koalicyjkę do mojego pięknego ostrza. Niestety, nie mogłem znaleźć żadnego bebuta ani kamy, prawdopodobnie jako broń krótka i poręczna zostały zapierdolone w pierwszej kolejności. Na
Skazani za spierdolenie
78
najwyższym piętrze, gdzie znajdowała się ekspozycja z meblami i strojami mieszczańskimi, znalazłem piękny czarny żupan z czerwonymi wyłogami, akurat na mój rozmiar. Może i to nie to samo co czerkieska, ale chuj z tym, do mojego celu nada się idealnie. Teraz wystarczyło tylko zabić jakiegoś suchoklatesa, ubrać w te łachy, powiedzieć że to ja, zabić tych, którzy znają moją prawdziwą twarz i żyć bezpiecznie w samym sercu tego burdelu, najlepiej w starym gmachu muzeum. Plan jest prosty. Kolejne dni upłynęły mi na obserwowaniu otoczenia. Sytuacja jak na złość nie chciała przybrać żadnych znanych mi kształtów. Festiwal przemocy seksualno-fekalnej nie osłabł nawet trochę. Kolejne godziny leniwie upływały mi na siedzeniu na dachu jednego z wyższych budynków w centrum i obserwowaniu tego pierdolnika. Na początku to było bardzo zabawne, ale po tylu dniach mocno osłuchałem się z wyciem gwałconych szmat. Zapasy i kryjówki miałem przygotowane, ale na polowanie nie wychodziłem. Chęć ruchania mogła mnie szybko zaprowadzić na drugą stronę tęczy. Teraz czekałem tylko na dobrą okazję, by zrobić, co swoje, a potem stąd spierdalać. W całej tej kuriozalnej mieścinie nic mnie nie rozbawiło do łez, z jednym małym wyjątkiem. W oknie centrum handlowego, na najwyższym piętrze, siedział jakiś koleś i zawzięcie walił kapucyna, patrząc na gwałty rozgrywające się na ulicy. Zastanawiałem się, kto może być tak spierdolony, by zamiast iść na miasto i zgwałcić jakąś tępą plażę, wali konia w ukryciu. Przyłożyłem lunetę do oka i wpatrywałem się w tą wstrętną kreaturę, strugającą zawzięcie swoje małe prządło. Gdy ujrzałem jego twarz, nie było mi już do śmiechu. Więc to tu trzymają Boro
79
3.2. Guwniak, który musiał umrzeć
Casso. Idealna okazja, by załatwić dwie pieczenie na jednym ogniu. Skryte dostanie się na najwyższe piętro było proste niczym spacerek. Dwóch fanów Manowara zamiast pilnowaniem więźnia było zajętych onanizmem i coraz to nowymi, wymyślnymi gwałtami na uwiązanej do kaloryfera, jak dla mnie zbyt tłustej, loszce. Obserwowałem ich przez chwilę, zastanawiając się, czy lepiej zabić od razu, czy poczekać aż się zmęczą. Nagle drzwi do prowizorycznej celi się otworzyły i zobaczyłem coś czego nigdy bym się nie spodziewał. Kilkadziesiąt metrów dalej w korytarzu stał nie kto inny, jak Baba Wanga we własnej osobie. Myślałem, że ta stara albańska kurwa zdechła razem z komunizmem w ZSRR. Co, skąd, jak, ale kurwa dlaczego? To było całkowicie bez sensu, ale nic nie brałem, więc musiała być prawdziwa. Zanim się zorientowałem, mój cel również stał na korytarzu, a jeden z kucy rozkuł kajdanki pętające jego ręce. Musiałem wycofać się piętro niżej i przeczekać, aż całe towarzystwo zacznie się rozchodzić w swoje strony. Baba Wanga ulotniła się szybko niczym wiatr, zupełnie jakby była jakimś pierdolonym magikiem. Chwilę później po schodach schodził mój stary przyjaciel. Przyszła pora na egzekucję. Wyciągnąłem z kurtki zabytkowego Walthera znalezionego na komisariacie. Nie będzie żal go tu zostawić po wszystkim. Przeładowałem, odbezpieczyłem i zacząłem powoli zmierzać w stronę mojego niewygodnego świadka. Gdy wyciągałem rękę, by przykurwić mu dokładnie w tył głowy, Boro instynktownie odskoczył zza załom, chowając się w sklepie z ubraniami. Pocisk zamiast w jego czaszkę, trafił w /fa/manekina z witryny sklepowej. Nie strzelałem na oślep, bo chciałem mieć „czyste” zwłoki z jedną dziurą w głowie, tak
Skazani za spierdolenie
80
by potem z pomocą ścierw kuców z piętra wyżej zmontować ładną scenkę rodzajową, sugerującą moją śmierć. Casso wychylił się zza regału z slim fitowymi rurkami i popatrzył na mnie. – Ty, ty skurwysynu, wiedziałem, że to ty! Jeszcze nie uspokoił się po pierwszym strzale, a teraz musiał jeszcze wykombinować, czemu do niego strzelam. – No siemasz, skurwysynu, to nic osobistego, ale wiesz, kim jestem, nie mogę ryzykować, że mnie wydasz tej wściekłej hordzie na pewną śmierć. Zanim cię rozwalę, wiedz, że interesy z tobą, choć mało zyskowne, były czystą przyjemnością. Wzorowy allegrowicz, miła obsługa, szybka dostawa, 5/5 gwiazdek. – Kurwa nie strzelaj, nie możesz mnie teraz zabić! Na chwilę się zawahałem i opuściłem broń. – Niby czemu, masz choć jeden dobry powód? – Widziałeś Wangę? Musiałeś widzieć. Tu się odkruwiają dziwne rzeczy, a nam zostało mało czasu, by się uratować. Pod miastem są rozległe jaskinie, możemy tam się schronić albo nawet zwiać poza miasto. – Co oferujesz? – Muszę zebrać ludzi. Z tym sobie poradzę, ale by zaprowadzić porządek w zonie potrzebuje czegoś lepszego niż gazrurki i klucze francuskie. W tym momencie ze złodziejskim błyskiem w oku spojrzał na mój pistolet. – Skąd to masz? Zajebałeś komuś? – Zrobiłem magazyn dowodowy, którego twoim ciotom nie chciało się rozbić. – Byłem tam, w piwnicy jest kilka sztuk broni gładkolufowej, ale nie znaleźliśmy do niej amunicji. Zamyśliłem się na chwilę. Skoro policja miała strzelby na
81
3.2. Guwniak, który musiał umrzeć
nabój 12gg, to gdzieś musieli z tego strzelać. Oby się okazało, że strzelnica była na terenie komendy policji. Jeszcze żeby tylko kontener na śmieci był nietknięty. – Pomogę ci, ale będzie cię to drogo kosztować. Najpierw pomóż mi wypatroszyć tych kucy, co cię pilnowali. – Po chuj chcesz ich zabić? – Zobaczysz. W skwarnych promieniach słońca, prosto na asfaltową drogę koło centrum handlowego, z najwyższego piętra spadł nikomu nieznany anon, krzyczący: „Maaaagiiiik, kurwaaaaaa”. Jego wątłe ciało, uderzając o ziemię, rozerwało się niczym stary, przetarty worek kartofli. Trup miał ordynarnie pociętą nożem twarz, a ubrany był w czarny żupan z czerwonymi wyłogami, karakułową czapkę i pas z sowiecką gwiazdą. Zwłoki nie nadawały się do identyfikacji; czego nie pocięliśmy nożem, to rozpadło się w kontakcie z nawierzchnią. W pokoju, z którego owy nieszczęsny fan Magika wyskoczył, leżały zwłoki drugiego kuca, który zginął razem z grubą lochą. Jego martwy, naprężony penis został na zawsze uwalony kałem i spermą, zaklinowany w przepastnym odbycie wizażystki. Oboje zginęli dokładnie w momencie orgazmu. Boro Casso uznał, że rozbicie im łbów w momencie orgazmu będzie najlepszą i najzabawniejszą śmiercią dla sprzedanej tłustej kurwy i niesrającego anona. Taka życiowa metafora. Gdy zeszliśmy na dół, zabrałem z centrum handlowego samochód, którym dla pewności rozjechałem głowę anona-skoczka. Teraz, gdy oficjalnie nie żyłem, można było zająć się uzbrojeniem karachanowych Rudolfów Hessów, by zaprowadzili porządek. Znów byłem na terenie komendy policji. Mój przypadkowy towarzysz kroczył przede mną, sprawdzając wszystkie jeszcze nie rozbite drzwi. Wolałem go mieć na widoku,
Skazani za spierdolenie
82
by nie ogłuszył mnie i nie zabił, zgwałcił bądź okradł — sam nie wiem co gorsze. Zaprowadził mnie do piwnic, gdzie w klatce do przechowywania agresywnych Seb i Matich, zwanej dołkiem, stały drewniane skrzynki. Podszedł do biurka obok klatki i energicznym ruchem wywalił je do góry nogami. W sekundę przeszła mi przez głowę myśl, że pod biurkiem mógł zostawić jakąś broń. Zapobiegawczo wycelowałem w niego i warknąłem: – Heeej, kurwa, bez gwałtownych ruchów, bo ci zaraz zrobię drugi odbyt w plecach. – Spokojnie, mam klucze do tej klatki. Może i nie ma do tych strzelb naboi, ale wolałem je zamknąć i trzymać na przyszłość. Po co mają anony z tym biegać po mieście i udawać że coś mogą. Opuściłem broń i patrzyłem na słoneczko zlepione na dnie biurka za pomocą taśmy duck-tape. Pod warstwą kleju ukryte były klucze do klatki. Boro Casso otworzył kratę, pierwszą skrzynię, po czym mym oczom okazał się piękny, nowoczesny, amerykański Mossberg 500. – O żesz, kurwa, no to jesteśmy w domu. Teraz powiedz, tylko grzecznie proszę, czy znalazłeś strzelnicę na obiekcie? – Tak, za garażami jest budynek z krytą strzelnicą, ale nic ciekawego tam nie było. – Zamknij mordę i prowadź. Faktycznie, mały obdrapany budynek bez okien nie wyglądał za ciekawie. Przy wejściu stał duży zielony kontener na śmieci. – No Boro, wybacz, ale ja tego nie zrobię. Nurkuj do środka. – No ale, kurw... – Zamknij mordę, albo zaraz wrzucę tam twoje zwłoki. Jazda...
83
3.2. Guwniak, który musiał umrzeć
Casso nie był zachwycony tym poniżającym zajęciem. Mrucząc ordynarne przekleństwa pod moim adresem, wdrapał się na klapę i dał nura do środka. – Czy są tam łuski do dubeltówek? – Jest ich tu od chuja, prawie same takie. – Skołuj ludzi i transport, spakuj wszystkie spluwy i łuski na pakę i podjedź z tym do centrum, jakieś sto metrów na zachód od dworca PKS. Widzimy się za dwie godziny. Jakbyś nie mógł trafić, to popytaj ludzi o drogę. – Spierdalaj, dowcipnisiu. Widocznie ten rodzaj poczucia humoru nie odpowiadał mojemu przypadkowemu koledze, wyrzucającemu łuski ze śmietnika na chodnik. Gdy on był zajęty pakowaniem i zbieraniem swoich zaufanych znajomych, z którymi kurwił się na siekierach, gdy był jeszcze wolny, ja udałem się znów do centrum. Gdy jechaliśmy na komendę, mignął mi przed oczyma rozbity sklep myśliwski. Faktycznie, krata została wyrwana, pewno moim starym, którego ktoś jakiś czas temu zapierdolił spod pierwszego „sezamu”. Wewnątrz nie została żadna sztuka broni. Anony zabrały nawet tandetne repliki ASG i wiatrówki. Do straszenia koni i plaż wystarczą, ale ja potrzebowałem czegoś lepszego. Nie żal mi było tej całej broni myśliwskiej, którą zabrali. To drogie i precyzyjne narzędzia, więc te tępe chuje szybko je popsują, o ile w ogóle potrafili dobrać do nich właściwe naboje ze składziku. Nie nastawiałem się na gotowe produkty. Znalazłem za to cały karton kapiszonów sześciomililimetrowych, dwa wiadra czarnego prochu do broni historycznej i okrągły śrut do wiatrówek w ilościach hurtowych. Idealnie, po prostu było idealnie. O umówionej godzinie pod sklep zajechały trzy mocno zdezelowane auta osobowe. Wśród nich poznałem mój
Skazani za spierdolenie
84
pierwszy wehikuł w zonie — daewoo lanosa. Tym razem oprócz szyb brakowało mu jeszcze dachu. Boro Casso dotrzymał terminu i warunków. Mieliśmy do dyspozycji pięciu innych anonów, jakieś dwa tysiące łusek, dwadzieścia strzelb i to, co znalazłem w sklepie. Pokazałem całej ekipie jak prymitywnie elaborować amunicję. O świcie prawie dwa tysiące łusek miało nowe spłonki z kapiszonów, wkład z czarnego prochu i garść stalowych kulek z wiatrówkowego śrutu. Przestrzelaliśmy jedną ze strzelb. Zasięg nie powalał, ale do walki w budynkach wystarczyło. Jeden z anonów powiedział, że znalazł niedaleko stąd warsztat z tokarką, frezarką i całą resztą narzędzi. Wiedział, jak je obsługiwać. Gdy był na wolności, chciał wyjść do ludzi, wziąć się za siebie i żyć na swoim z kredytem na czterdzieści lat. Porobił kursy na tokarkę, spawarkę, frezarkę i masę innych gówien. Może i nie zaruchał i nie dorobił się kokosów, ale w Zonie to były cenne umiejętności, szczególnie dla takiego domorosłego rusznikarza, jak ja. Do dwudziestu fabrycznych strzelb dorobiliśmy w kilka godzin dwa razy tyle prostych, jednostrzałowych samopałów, ze stalowych rurek i nakrętek. Teraz Casso miał, czego chciał. Z takim sprzętem droga do władzy stała otworem. Przynajmniej na razie. Nazi-anony, co bardziej podatne na manipulację spierdoliny, cebulaki z przerośniętym ego i on, ich wódz, na którego widok śmiać mi się chciało. Boro Casso idealnie manipulował tłumem. Od razu poruszył serca spierdolin, żądne ładu i porządku niczym za dawnych piwnicznych lat. Nalegał na szybki szturm, ja wolałem, by podszkolił tych zjebów, bo w obecnej formie nie byli w stanie dać rady nikomu silniejszemu od zgwałconej kobiety. Zbyt dużo dobrobytu rozleniwia. W końcu uznał, że te parę dni wielkiej różnicy nie zrobi. Od początku zsyłki i tak dużo osób zginęło, a jeszcze
85
3.2. Guwniak, który musiał umrzeć
więcej zginie, gdy wyprowadzi swoje narodowo-katolickie bojówki i ustanowi swoistą Wojskową Radę Ocalenia Piwnicy. Nie mieszkałem się do szkolenia, nie chciałem, by ktokolwiek mnie zapamiętał i kojarzył z tym przedsięwzięciem. Dalej siedziałem w jednej z kamienic, a Casso odwiedzał mnie czasem ze swoimi nowymi ochroniarzami, pytając o to i tamto. Gardziłem nim, nie dość, że był zwykłym śmieszkiem, który wchodził na kara po śmieszne obrazki, manipulował bezwolną tłuszczą anonów i sam nie wiedział, czego chce, to jeszcze cały czas śmiać mi się chciało, gdy przypomniałem sobie jego wyraz twarzy widziany przez lunetę, gdy strugał pinokia w oknie sklepu. W końcu nadszedł sądny dzień. Dzień, w którym jeden były śmieszek miał zaprowadzić ład i porządek wewnątrz Zony. O czwartej w nocy wszyscy członkowie bo jówki ogolili rytualnie głowy na zapałkę. Gdy słońce pojawiło się nad Murem, równo o godzinie 5.15, osiemdziesięcioosobowa grupa rozpoczęła szturm w różnych częściach miasta. Bili każdego, kto nie chciał się podporządkować nowemu władcy. Anarchiści, ćpuny i reszta lumpenproletariatu walczyła o przeżycie jak tylko mogła. Naziści, karni i zwarci, rozbijali odizolowane punkty oporu, wybijając co bardziej gorliwych obrońców co do nogi. Walka nie była zbyt interesująca, przypominało to raczej maskarę podobną do tej, jaką anony zgotowały plażom i koniom zaraz po lądowaniu w mieście. Gdy myślałem już, czy nie pora iść do kanałów i spierdalać za Mur, usłyszałem eksplozję. Pobiegłem wiedziony głosem serca w to miejsce. Z dużej, trzypiętrowej kamienicy ziała sporych rozmiarów wyrwa na ostatnim piętrze. Złapałem pierwszego z brzegu łysola i spytałem, co się stało. Podobno jakiś znany pedoni obłożył się wybuchowym
Skazani za spierdolenie
86
świństwem i wyjebał w kosmos, gdy do jego mieszkania weszli chłopcy z ONR. Zaśmiałem się donośnie, szczęśliwy jak nigdy dotąd. Więc ktoś mu załatwił ładunki, zrobił detonator. Tak, kolejny znajomy anon jest w Zonie. Anon, który zawsze wiernie stał na straży komunizmu i nigdy nie zrobił porządku na biurku. Skoro on tam jest, to jest cień szansy, że reszta lewactwa została uzbrojona, a na moich oczach rozegra się prawdziwa inba. W innej części miasta, w wypalonym domu niczym w ruinach Berlina, grupka młodocianych prawicowców szykowała się do ostatniego uderzenia na bastion lewactwa. Czerwone pedalskie skurwysyny zajęły ratusz miejski, robiąc z niego squat. Kolejne grupki z oddziałów Boro Casso zbliżały się do budynku, szykując się do ostatecznego szturmu. Stracili do tej pory tylko pięciu ludzi, poczuli więc zew krwi i chęć zemsty na słabym wrogu. W końcu nadszedł moment ostatecznej rozprawy. Z opętańczym „hurra!” na ustach rzucili się w stronę budynku. Gdy pierwsi gorliwcy dobiegali do głównych drzwi, spotkała ich niemiła niespodzianka. Lewacy czekali przygotowani od poprzedniej nocy. Część anarchistów, /fa/-lewaków i innych pizd wyśmiało ich i poszło do swoich nor kultywować „wolność jednostki”. Teraz pewno gdzieś tam leżeli, martwi i zgwałceni. W ratuszu zebrali się ci, którzy postanowili walczyć o nowy czerwony ład w Zonie. Nie było ich wielu, ale mieli dużo benzyny, ładunki wybuchowe i trochę samopałów. Krwawy bój trwał ponad godzinę. Pierwszych nazioli spalili pod drzwiami, rzucając z góry koktajlami młotowa. Tych, którzy wdarli się do budynku oknami, ostrzelali. Gdy cały parter został zdobyty przez bojówki Boro Casso, wysadzili budynek. Poświęcili swoje nędzne życia, by zabrać ze sobą jak najwięcej
87
3.2. Guwniak, który musiał umrzeć
swoich odwiecznych, brunatnych wrogów. Wydawało mi się przez chwilę, że zanim fala ognia zmiotła budynek słyszałem okrzyk „Antifa Choolignas!”. Chociaż raz w życiu byli naprawdę twardzi do samego końca. Razem ponad pół tony żywych lewarów. Tamtego dnia w szturmie na ratusz poległo dwudziestu dwóch narodowych bojowników z piwnic całej Polski. Zostali uczczeni piosenką nieznanego autorstwa, na podstawie pieśni „Horst Wessel Lied”. Gdy wszystko się skończyło, nad zniszczonym budynkiem załopotała nazistowska flaga. Jedynie zamiast swastyki w kółku widniał misternie namalowany wzorek z emotkami [cool][czesc]. Gdzie wtedy byłem? Gdy wszystko ucichło, pomaszerowałem w boczną uliczkę, nucąc cicho międzynarodówkę. Za pazuchą miałem podpierdoloną wcześniej z muzeum czerwoną flagę związku radzieckiego, a w ręku pistolet maszynowy szpaginowa. Odciągnąłem ciężki dekiel kanału ściekowego. Jeśli Tankista z nimi był, to walka nie jest skończona. Nieważne z kim i do kogo strzelam, ważne by było sporo zabawy i fajny pomysł. Pozostało zebrać graty i spieprzać z Zony, zanim ta normalciota-mistrz-manipulacji-nadniesrającymi-rakami Boro Casso poczuje zew krwi i odkryje uroki władzy absolutnej. Spierdoliny same wyniosły go do władzy, może oni po prostu lubili być pod czyimś butem. Zamknąłem za sobą właz. Długo o mnie w Zonie nie usłyszycie, ale jeśli tylko nowy ład okrzepnie, wyrosną nowe spierdoliny, rząd kogoś tu dorzuci albo z innego powodu wybuchnie rewolucja, to wyjdę z tego samego kanału, z tą samą flagą i pepeszą, by postrzelać do tego, kto okaże się dla mnie wrogiem. Mogłem spokojnie wracać do świata, przecież oficjalnie zostałem tu zamordowany. Nikt nie sprawdzi, nikt nie będzie szukał. Wyruszyłem ku podziemiom...
Strasznomakaron Nasłuchując wydarzeń za oknem szybko skończyłem się pakować. Odgłosy walki zbliżały się coraz bardziej i mimo iż zdążyłem w ciągu ostatnich tygodni zadomowić się w tym mieszkaniu, musiałem salwować się ucieczką. Jako apolitycznego anona nie obchodził mnie konflikt rodzący się w ostatnich dniach, ani nie interesowałem się wybuchem przemocy na ulicy. Miałem swoją wizażystkę, GameBoya z Pokemonami i nic mnie więcej nie obchodziło. Akurat gdy dopinałem plecak Julia weszła do pokoju. – Jestem gotowa – powiedziała z pewnością w głosie, jednak palce jej dłoni w nerwowym geście skubały się nawzajem. – Dziękuję ci za wszystko, Marek. – Mówiłem ci, żebyś mówiła do mnie Red – westchnąłem cicho. – Zresztą nieważne. Widzę że coś cię trapi. Siadła naga obok mnie na wersalce, opierając swoją głowę o moje ramię. – Słyszałam straszne historie o tym sanatorium. Tak, sanatorium. Wtedy wiedziałem tylko tyle, że istnieje. Że znajduje się na obrzeżach Zony, jest opuszczone, bo wszystkie anony są skupione w centrum, oraz że wokół jest masa pięknych terenów zielonych. – Bujdy! – zarechotałem. – Zwykłe przesądy...
89
3.3. Strasznomakaron
Dziewczyna wtuliła się mocniej. Wyrwałem się delikatnie z jej uścisku, poprawiłem buty i z zarzuconym plecakiem turystycznym na plecach wyszedłem z mieszkania. Za mną, dość niepewnie podążyła moja niewolnica. Nieniepokojeni dotarliśmy na miejsce godzinę później. Przed obiektem czekali już na nas znajomi – dwóch anonków których poznałem już po pojawieniu się w Zonie, oraz stary kumpel od trollowania kibiców. Razem z nimi oczywiście były przydzielone im wizażystki. Po krótkim powitaniu skierowaliśmy swoje kroki do gmachu. Pogoda była przepiękna, wokół rozciągał się malowniczy las. Budynek, choć nieco zaniedbany, też wyglądał niczego sobie, jednak ze zdziwieniem zauważyliśmy, że przy garażu znajdował się... kurnik. Momentalnie rozładowało to atmosferę, bo nic tak nie relaksuje anonów jak żarty na temat spierdolonego drobiu. Po zajęciu kwater i nastrojeniu radia na Chłodną Piwnicę 96,6 FM, zebraliśmy się w jadalni na spotkaniu organizacyjnym. Miłą niespodzianką był fakt, że każdy postarał się przywieźć ze sobą zdobyczne alkohole z opuszczonych mieszkań. Żartom i tańcom do muzyki radiowego OPa nie było końca, a jakby tego było mało kolega Hunter miał cały bagażnik wypełniony różnymi używkami. Tak bawili się ludzie de facto martwi dla świata zewnętrznego, którym nic innego już nie pozostało. Nie wiem kto zarzucił pomysłem, żeby rozpocząć orgię. Wiem, że byłem jednym z tych którzy to forsowali. Przecież nie ma nic złego w odrobinie seksu? Dziewczyny też były chętne... Jednak nagle wszystko zaczęło się psuć. Pamiętam przez mgłę, że przerwaliśmy igraszki, bo jedna z dziewczyn przestraszyła się sugestii, że może właśnie odprawiamy czarną mszę.
Skazani za spierdolenie
90
– Co kurwa? – grzecznie zapytałem chybocząc się na nogach. – Jaką czarną mszę? – Ten dworek jest zbudowany na planie pentagramu – powiedziała zapłakana wizażystka, a makijaż spływał jej po policzkach. – Przedwojenni właściciele praktykowali tu okultyzm. – Wale boge i papieża – zaśmiał się trochę grubszy anon. – Strasznomakaron, Ola Szwed proszę. Dziewczyna nie wytrzymała takiej szydery. Wstała, i utykając odbiegła w stronę wyjścia. – Głupia kurwaaaaa! – zaintonował mój znajomy. – Głuuuuupia kurwaaaaaaa! Głupia ku... Przerwał mu ogłuszający dźwięk pękającego szkła. W ułamku sekundy wszyscy otrzeźwieli. Pierwszy ruszyłem hallem w stronę wyjścia, by po minięciu narożnika stanąć oko w oko z najbardziej makabrycznym obrazem jaki widziałem w swoim dotychczasowym życiu. Niewolnica leżała w kałuży krwi, tryskającej z jej rozciętych tętnic i arterii. Dookoła walały się wielkie fragmenty szkła, które wcześniej znajdowały się w drzwiach. Same drzwi w tej chwili chwiały się na jednym nienaruszonym zawiasie. Mogłem tylko obserwować, jak kilkanaście metrów przede mną, plująca krwią dziewczyna próbuje się podnieść i odsunąć, od nieuchronnie obniżającej się masy szkła i ciężkiego, dębowego drewna. Już wydawałoby się, że jest w miarę bezpieczna, gdy zmęczony zawias puścił. Zwymiotowałem. Postanowiliśmy, że nie będziemy rozchodzić się do swoich pokojów. Pozostanie razem, w jednym, dobrze oświetlonym pomieszczeniu wydawało się być najlepszym z pomysłów. Duchy czy nie duchy, szatan czy nie szatan, fakty były takie, że zginął człowiek. Niższej kategorii co prawda, ale zawsze.
91
3.3. Strasznomakaron
– Ja wciąż jebie ducha świętego – markotnie dodał grubasek. – Duch święty robi mi loda. Nikogo to już jednak nie śmieszyło jak jeszcze parę godzin wcześniej. Nastawał ranek, a wraz z nim przeważyła opinia, by jednak pozostać w sanatorium jeszcze przez jakiś czas, dopóki w radiu nie powiedzą jak wygląda sytuacja na froncie, i które ulice są bezpieczne. Odbiornik nie chciał jednak złapać sygnału anonimowej stacji. Zamiast tego cały czas wygrywał najlepsze hity radia Złote Przeboje. Gdy minęła godzina z dyskografią Trubadurów, postanowiłem przejść się po okolicy, zobaczyć co w tym lesie piszczy. Oczywiście wziąłem ze sobą GameBoya, co by się nie nudzić. Wędrowałem tak więc sobie przez gęstwinę, wpatrzony w malutki ekranik, gdy nagle usłyszałem szelest. Z naprzeciwka szedł w moim kierunku jakiś starszy mężczyzna. – Pan lurkował? – zapytałem zdziwiony. Czy to możliwe, by przy przesiedlaniu zapomniano o kimś? – Nie, młodzieńcze, ja tutaj przyszedłem grzybów pozbierać – powiedział uśmiechnięty. – I co? Grzyb w tym roku silny? – zażartowałem. Nawet nie zdążyłem mrugnąć, gdy postać przeskoczyła kilkanaście metrów w moim kierunku. – A myślisz – szeptał mi do ucha – że grzyb to bardziej zwierzę czy roślina? Zaraz potem zniknął. Roztrzęsiony rozejrzałem się wokoło. Byłem sam, w głębi dziczy, kompletnie zgubiony. „Nie powinienem był grać chodząc po lesie” – pomyślałem do siebie – „Jestem ciężkim idiotą” – pomyślał ktoś inny w mojej głowie, aż podskoczyłem i usiadłem w runie.
Skazani za spierdolenie
92
– Ujawnij się! Siło nieczysta! – krzyczałem z przerażeniem. Odpowiedziała mi cisza. Po kilku minutach odpoczynku, podźwignąłem się i ruszyłem w poszukiwaniu drogi powrotnej do sanatorium. Szedłem tak i szedłem, jak pieprzone Hobbity przez sześć części epopei Jacksona w extended edition, kompletnie bez sensu, ale za to w towarzystwie przyjemnego kra jobrazu. W pewnym momencie skierowałem swoje kroki w prześwit między drzewami, za którym widziałem jakąś większą polanę. Może już byłem niedaleko? Rozgarniając gałęzie wyszedłem na łąkę. Światło, które tam dochodziło było dużo przyjemniejsze i cieplejsze niż to, które oświetlało kompleks pałacowy gdy przyjechaliśmy tu dzień wcześniej. Na rozległym terenie tej polany, w samym środku, znajdował się pojedynczy – ale za to ogromny – dąb. Pod nim, ku mojemu zaskoczeniu siedziała nastoletnia kucpanna, piękna blondynka o krótkich włosach, w ramonesce, skórzanej spódniczce i glanach. Paznokcie miała pomalowane na czarno, jednak twarz miała pozbawioną makijażu. W jednej ręce trzymała papierosa, a w drugiej butelkę Jacka Danielsa. Byłem oszołomiony jej urodą. To pierdolone 10/10 spowodowało, że stałem tam jak ten idiota z otwartą gębą, Powróciły najgorsze instynkty spierdoliny z liceum. Nogi zaczęły mi się trząść, nie mogłem wykrztusić słowa i już chciałem uciekać, ale Ona wstała i podeszła do mnie. – Hej młody, zgubiłeś się? – powiedziała zalotnie. Przysięgam na życie swojego jeża, że rozbierała mnie wzrokiem. Przygryzała przy tym wargę. – Ładny jesteś... – Dzidziękuję – „Naprawdę, tylko tyle byłem w stanie powiedzieć? Żenujące...” – pomyślałem. – T-ty też. – Och, i jaki
93
3.3. Strasznomakaron
szarmancki. – jej dłoń dotknęła mojego policzka. – Mamy dla ciebie pewną propozycję... Oczywiście znając swoje szczęście mogłem się domyśleć co będzie dalej. Stanęła za mną i PIEKIELNYM KURWA GŁOSEM powiedziała mi do ucha: “WRAZ Z TOBĄ PRZYJECHAŁ TUTAJ MICHAŁ, TWÓJ ZNAJOMY? POWIEDZ MU, ŻE LAGHT-GOGOH CZEKA NA SPŁATĘ DŁUGU. A TERAZ IDŹ PROSTO, NIE ODWRACAJ SIĘ, I ZA DĘBEM SKRĘĆ W PRAWO.” Jak mi powiedział ten demon, tak zrobiłem. I chociaż nieodwracałem się, naturę bestii byłem w stanie jasno określić, obserwując cienie rzucane na zroszoną trawę dookoła. Przełykając ślinę, krok za krokiem przemierzyłem metry dzielące mnie od dębu. Gdy go minąłem, oczom mym ukazało się sanatorium. Obejrzałem się za siebie – stałem na środku pola przed nim. Szybko pobiegłem w stronę drzwi. – Czekaj! – zakrzyknął grubasek ze swojego Audi – Nie wchodź do środka! Tam jest potwór! W aucie siedział on, oraz – dzięki Testo – Julka. Rozpłakałem się i przytuliłem ją do swojej klatki piersiowej. – Gdzie się podziewałeś ten cały czas?! – pytała z wyrzutem. – Martwiliśmy się o ciebie, myśleliśmy, że nie żyjesz, tak jak inni... – Jak na osobę, która błąkała się przez trzy dni wyglądasz zaskakująco świeżo – podejrzliwie zwrócił uwagę grubasek. – Trzy dni? Jak to? – nie mogłem przestać się dziwić. – Przecież nie było mnie raptem kilka godzin! Nawet bateria w moim GameBoyu się nie wyczerpała, proszę, Na dowód pokazałem mu konsolkę. I od razu sobie przypomniałem. – To ty jesteś Michał, tak? – zmrużyłem oczy.
Skazani za spierdolenie
94
– No tak, skąd wiesz? – Jakaś demonka, Vangogog czy coś kazała ci przekazać, że masz u niej dług, który chce żebyś spłacił. Michał zamilkł. Wrócił do auta i zasiadł za kierownicą, kciukami kręcąc nerwowy młynek. – Opowiem wam teraz historię. Paranormalną – zaczął Michał. – Robię to, bo chcę żebyście zrozumieli czemu zaraz zrobię to co zrobię. Sam kiedyś próbowałem przywołać demona i na moje nieszczęście – udało mi się. Nie podam wam jednak inwokacji której użyłem, gdyż nie chcę abyście przechodzili przez to co ja. Pewnej nocy jak już mówiłem udało mi się go przyzwać, stawił się w moim pokoju, ciężko mi nawet opisać jak wyglądał, powiem tylko, że nie chciałbym już zobaczyć tego, co wtedy widziały me oczy. Demon usiadł na łóżku i spokojnym głosem przedstawił się – nazywał się Laght-Gogoh. Spytał czemu go wezwałem, a ja nie wiedziałem co odpowiedzieć, patrzyłem tylko na niego jak wystraszony szczeniaczek. Wtedy wstał i okazało się, iż jest gigantyczny, garbił się, aby zmieścić się w moim pokoju. Wydawało mi się, że zajmuje całe pomieszczenie, przytłaczał mnie swoją wielkością. “SKORO MNIE JUŻ WEZWAŁEŚ MASZ MOŻE JAKIEŚ PYTANIE, PYTAJ ŚMIAŁO” – rzekł spokojnym głosem. Zebrałem się w sobie i zadałem pierwsze pytanie jakie wtedy przyszło mi do głowy. Spytałem demona: – A srasz? Demon odpowiedział, że tak, czasami mu się zdarza, po czym zaczął się śmiać. Nie wytrzymałem i również wybuchnąłem gromkim śmiechem. Staliśmy tak i pękaliśmy ze śmiechu. Gdy się uspokoiliśmy, demon spytał czy może skorzystać z komputera, odpowiedziałem, że pewnie, nie ma problemu. Demon odpalił kompa, wszedł na twarzoksiążkę
95
3.3. Strasznomakaron
i sprawdzał tam coś dość długo po czym pożegnał się i wyszedł. Od tamtej pory nawiedzał mnie regularnie, zajmował komputer i opalał mnie ze szlugów. Naprawdę nie polecam. Jednego dnia kupiłem LMy zamiast Viceroyów, które demon palił. Wtedy się obraził i powiedział, że kiedyś jeszcze wezwie mnie do siebie, bym oddał mu duszę za odpowiedzi na największe pytania Wszechświata których mi udzielił. W te oto słowy Michał skończył swoją opowieść. Próbując pozbierać myśli, nie przywiązałem wagi do tego co robił. A Michał wstał, opuścił pojazd, po czym wbiegł do budynku. Chwilę później, wyskoczył na główkę przez okno na pierwszym piętrze. Wyrwany z transu podbiegłem sprawdzić jego funkcje życiowe. – Nie żyje – smutno powiedziałem do siebie. Podjąłem decyzję, uciekamy. Zastanawiałem się zresztą, dlaczego nie zrobili tego pozostali, przez trzy dni, które na mnie czekali. – Nie mogli się dogadać, który weźmie twoje auto – powiedziała Jula. Zapiąłem pasy i wykręciłem na podjeździe. Przede mną – w odległości może dwustu metrów – znajdowała się nasza droga ucieczki. Brama była zamknięta, chociaż my jej nie zamykaliśmy. Pewnie jakaś pierdolona magia. Nacisnąłem na pedał gazu, jednak jeszcze nie ruszałem, chcąc nabrać przyspieszenia przed nieuchronną konfrontacją z żelastwem. Szybę auta przebił zakrwawiony kurzy dziób, wbijając się głęboko w moje lewe ramię. Jak rykłem! Próbowałem strzepać ptaka, jednak był śliski jak wosk. Rozkojarzony, nie zauważyłem że auto ruszyło. Szamotałem się z potężnym ptakiem, kurą, która zadawała mi coraz to kolejne ciosy. Gdy wgryzła się w szyję, myślałem że to już koniec.
Skazani za spierdolenie
96
Uratowała mnie Julka. Zaimprowizowanym z dezodorantu i zapalniczki Zippo miotaczem ognia poparzyła moją twarz, ale jednocześnie podpaliła kuraka. Gdacząca bestia odpuściła, i pognała przez pole. W dali widziałem jak odpadało od niej mięso, zostawiając sam drobiowy kościec, szarżujący to w lewo, to w prawo. Ja tymczasem wykrwawiałem się. Z plecaka szybko wyciągnąłem szalik, który ciasno owinąłem na szyi, tak, że praktycznie nie mogłem oddychać. Mimo wszystko krwotok zmalał. – Zapnij się dobrze – ostatkiem sił wyszeptałem, dodając gazu. Brama powoli otworzyła się, wypuszczając nas na zewnąrz.
Rozmowa anonowana Więc jak już ci ostatnio mówiłem, przychodzi do mnie jakiś anon w garniaku i pyta: „Czy nie chciałbyś chwilę porozmawiać o naszym zbawcy, Testovironie”? Na co ja w śmiech, i że to niezły żart. Na co on, że to nie żart i że jest całkiem poważny. Memy przeniesione do normalnych konwersacji międzyludzkich robią się dziwne. No ale nie o tym. Więc ten ziomeczek wbija do mo jego mieszkania i zaczyna nawijać. Że zostaliśmy wszyscy umieszczeni za Murem, bo walczyliśmy z polactwemrobactwem jak nas nauczał Testo. Ja osobiście myślę, że był akurat pod ręką, jak szukaliśmy jakiegoś symbolu, wiesz... Poza tym to Insomnia go wystalkowała, hehe. No i on tak truje, i truje, i truje, i nie da się tego słuchać, ale ja mu nie będę przeszkadzał, bo jestem spierdolony i nie powiem wprost że coś mnie nie interesuje. Więc tu herbatka, tu Polo Cola, czipsiki, dziękuję, proszę, ależ nie ma sprawy. Zostawił mi broszurkę i wyszedł. Najwyraźniej to jakiś większy biznes, bo mają już nawet kościół. Zagarnęli sobie dawną plebanię przy ulicy Karola Świerczewskiego i przerabiają ją sukcesywnie. Nawet
Skazani za spierdolenie
98
pomnik papieża i krzyż zastąpili Testo i wielką gwiazdą Dawida. No więc wiesz, byłem tam ze swoją Wizażanką na smyczy. Rozejrzałem się jak to wygląda, po czym przypiąłem ją do tej gwiazdy i wlazłem do środka pogadać z OPem od świątyni. Niestety nie było go, ale za to spotkałem kilku anonów. To się ich pytam grzecznie: „Popierdoliło was?”, a oni z oburzeniem „Nie, nie co ty mówisz, jak możesz być taki niegrzeczny i niemiły”, no po prostu iks de, skąd takie nowocioty biorą. Więc im mówię, żeby powiedzieli od kiedy lurkują, i oni że od tentacla, lol, no kurwa... Enyłej pytam ich czy naprawdę w to wierzą, a oni że tak, że to co nas spotkało parę lat temu było straszne i teraz wiele osób przechodzi duchową przemianę, a jako że ustaliliśmy już dawno, że duch święty robi laski za monetę 3zł, Mahomet żre gówno, buddyzm to ciota i huj, to trzeba wymyśleć coś nowego. I faktycznie, pokazali mi kilka broszurek, wśród których dojrzałem broszury Kościoła Papieża Niepokalanego, Wielkiej Loży Poniackiej, Bram Aśtara, Sekty Ptaaha i właśnie wiary Testo. No to w brecht i rzucam tymi ulotkami, ateista twardo i zaczynam się z nich śmiać. A oni do mnie że i tak mi wybaczają, bo wszyscy jesteśmy spierdolinami w Testovironie, i coś tam o pięciu prawdach cebulowych i coś tam jeszcze, a ja coraz bardziej się nakręcam, i wtedy zza nawy wychodzi dwóch ubranych na czarno typków i wyrzucają mnie stamtąd. Ja i tak się hardo brechtam i już zamierzam złożyć odwiedziny Aśtarowi, gdy widzę że do kościółka zbliża się mój znajomy Zibi, ten co na kara postował swego czasu Macedonię. I ja się go pytam ”Dzie leziesz?”, a on że pomodlić się do Testo. To już mnie tak nie bawiło, bo to jednak jest poważny człowiek na burzliwe czasy, więc trzymam go i pytam czy naprawdę w to wierzy. On potwierdza. Zrobiło
99
3.4. Rozmowa anonowana
mi się smutno i próbuję z nim o tym pogadać, ale widzę że mu to nie odpowiada i od razu zmienia temat na życie osobiste. osobiste. Po chwili chwili puściłem go więc, a sam zabrałem loszkę loszkę i długo jeszcze spacerowałem ulicami miasta myśląc o tym. Co się dzieje? Przespałem jakoś ostatnie tygodnie? Wcześniej nie słyszałem o takich inicjatywach, ale jedno muszę ci powiedzieć - to durne. Jak można uważać Łukasza Zimmermana za zbawcę ludzkości? Przecież to chore. Co? ... Ty też się w to bawisz? No nieeeeee. Ech, rozłączył się. Mam nadzieję, że w końcu im się to znudzi.
/mil/-anon Jeden z /mil/-anonów przemieszczał się po zagrodzonej strefie, szuka szuka jąc sposobu na wydostanie wydostanie się z tej gówniagównianej sytuacji. Zawsze był typem samotnika i nie miał ochoty teraz kumplować się z tymi brudasami, ani tez specjalnie stawać w obronie jakichś loszek. Usłyszał zgiełk – wrzaski kobiet i krzyki mężczyzn. Wcześniej w jednym opuszczonym mieszkaniu znalazł resztki arsenału jakiegoś fana militariów. Przypasał sobie sporej wielkości bagnet z czasów I wojny światowej, w całkiem niezłym stanie, na którym wygrawerowano: „In Erinnerung nerung an mei meinen nen Wehr Wehrdienst dienst,, 1916-1 1916-1918 918 U.J.H. U.J.H.” ” , a do kieszeni bojówek schował pałkę teleskopową i nóż składany przypominający sycylijskie sprężynowce. Inny pozostawiony nóż typu push dagger wsadził do buta. – Dziwne, że ktoś to zostawił – powiedział do siebie półgłosem anon. Znalazł jeszcze kilka przydatnych przedmiotów, które mogły mu pomóc, gdyby ktoś stanął mu na drodze – łuk kompozytowy i 12 strzał, latarka i zapasowe akumulatory. Po bałaganie w pokoju widać było, że właściciel zabrał część kolekcji, a reszty już nie był w stanie udźwignąć. Anon założył ruską kamizelkę kuloodporną i ochraniacze policyjne na ramiona i nogi. Na rękach miał
101
3.5. /mil/-anon
rękawiczki, twarz poczernił miałem węglowym z pieca w kamienicy zmieszanym z tłuszczem roślinnym. Była już noc, więc chciał się wtopić w ciemność najlepiej jak się dało. W ręku miał łuk, na plecach plecach kołczan ze strzałami. Na szczęście już kiedyś strzelał z niezłym skutkiem, inaczej broń byłaby byłaby bezużyteczna. Penetrował kolejne mieszkania, w poszukiwaniu czegoś, co mogło by się jeszcze przydać, trzymając strzałę na cięciwie, by w razie czego zabić napastnika. W ostatnim lokalu w kamienicy, który sprawdzał, gdy już miał wychodzić, usłyszał szmer w szafie. – W sumie, czemu nie – mruknął i uśmiechnął się do siebie. Wystrzelił w szafę strzałę, która przebiła drzwiczki na wylot i wbiła się w ścianę. Ze środka wydobyły się piski przerażenia. Anon otworzył szafę i jego oczom ukazały się dwie wizażanki, jedna patrzyła się na niego z przerażeniem, druga kwiliła cicho zwinięta w kłębek. – Nie za wygodnie wam tutaj, dziewczyny? – zarechotał Anon, chowając strzałę. – Nie rób nam krzywdy – zaczęła błagać chuda blondynka, z włosami związanymi w kuc. Jej towarzyszka, lekko puszysta brunetka nadal tkwiła w kącie szafy mocno skulona, bojąc bo jąc się spo sp o jrzeć na czarną twarz twarz Anona. Trzeba Trzeba przyznać, że prezentował się ze swoim rynsztunkiem i z kamuflażem przy swoim wzroście jak psychopatyczny siepacz pułkownika Kurtza. Stał tak i zastanawiał się, co z nimi zrobić, a raczej co zrobić najpierw. – Okurwastary – rozległ sie głos w tle i oczom Anona ukazał się chudy kuc dorównujący mu wzrostem, z toporkiem w ręku. – Niezłe kurwy znaleźliśmy, akurat po jednej dla każdego. Kuc miał pryszczata twarz i cuchnął od dawna
Skazani za spierdolenie
102
niemytymi włosami i serowymi cheetosami. Anon wściekł się, że nie usłyszał, jak nadchodzi, ale nie okazał tego zewnętrznie. – Rzeczywiście, po jednej na łebka albo moglibyśmy się zmieniać. – Uśmiechnął się do kuca, a potem do przerażonych loszek. – No, to ja biorę tę grubszą na początek – ucieszył się kuc, po czym wbił toporek w stojący obok stół i ruszył w stronę brunetki. Czarnulka jęknęła, szarpana za ramiona przez kuca, blondynka cofnęła się w drugi róg szafy i ze łzami w oczach patrzyła raz to na tę scenkę, raz to na Anona. – No chodź, tłusta kurwo, mój kutacz jest już gotowy – zakrzyknął kuc, szarpiąc się z dziewczyną, ale że był mizernej muskulatury, nie mógł jej okiełznać. Odwrócił się w stronę Anona. – Może byś mi pom... hrrr – zarzęził i upadł z przeciętą jednym chlaśnięciem krtanią. Pruska Pruska klinga po dziewięćdziesięciu latach bezczynności znów poczuła smak krwi. – Jakoś nie lubię się jednak dzielić – mruknął Anon i zaczął się zbliżać do wizażanek, z zakrwawionym bagnetem w ręku. Miejsce, do którego rzucono Anona, uwolniło w nim od lat skrywane instynkty – dzieło się dopełniło i kompletnie odleciał. Pierwotny plan wyjścia z tej zagrodzonej strefy odszedł w niepamięć. Po tym jak zabił kuca i podszedł do loszek, blondynka rzuciła się na niego w akcie rozpaczy z pilniczkiem w ręku. Wściekle zamachnął się bagnetem, odrąbując jej lewą rękę. Ryknęła z bólu i zaczęła się wić po podłodze. Nie mogąc tego słuchać, dobił ją pchni p chnięciem ęciem w klatkę piersiową. Odezwał się w nim dawny impuls, który poczuł kiedyś, trzymając bagnet z kolekcji kolegi i zastanawiając
103
3.5. /mil/-anon
się, czy by nie spróbować wbić go w niego i sprawdzić, jak działa. Cudem się jednak wtedy powstrzymał i wypuścił broń z rąk. Kolega zrobił mu awanturę, że cennym eksponatem rzuca mu po podłodze, nie wiedząc jak blisko był śmierci. Brunetka na ten widok zaczęła krzyczeć i spróbowała wymknąć się do drzwi, ale zabił ją praktycznie jednym pchnięciem. Gdy wyszedł z kamienicy, w jednej ręce nadal miał zakrwawiony bagnet, w drugiej głowy kuca i obu wizażanek, odrąbane kilkoma cięciami, które trzymał za włosy. Zbliżył się do najbliższej grupki anonów i otoczonych przez nie wizażanek. Rzucił w nich obciętymi głowami i ryknął. Widząc go anony zaczęły uciekać, a wizażanki za nimi. Jeszcze przed chwilą wrogowie, teraz mieli ten sam problem. Któryś rzucił w niego butelka po Łomży, ale rozbiła się o kamizelkę, nie wzruszając Anona. /mil/-anon widząc uciekającą grupkę, wbił szybko zakrwawiony bagnet w maskę stojącego obok samochodu i zdjął z pleców łuk. Zaczął strzelać do losowych sylwetek. Przy przedostatniej strzale cięciwa nie wytrzymała i pękła, smagając go po przedramieniu. Na szczęście miał ochraniacze, ale i tak zaklął, tracąc główną broń miotającą. Ruszył w kierunku jęczących ofiar, których strzały nie zabiły. W sumie dobił pięciu anonków i jedną wizażankę. Dwie inne zostały zabite od razu strzałami. Nie miał już łuku. Szedł dalej z bagnetem w jednej ręce i toporkiem w drugiej, tym samym, który przyniósł ze sobą zabity kuc. Nagle poczuł uderzenie o pancerz przedni. Potem drugie w naramiennik. Zlokalizował strzelca. Był to mały kuc w okularach, który walił do niego z procy kulkami od łożyska, z dystansu około 20 metrów.
Skazani za spierdolenie
104
– Pierdolony bohater – warknął /mil/-anon, po czym ruszył w stronę kuca. Kuc zdołał wystrzelić jeszcze dwukrotnie do atakującego go psychopaty. Jednak widok pędzącego nań człowieka w policyjnej zbroi z maczetą albo czymś podobnym w jednej ręce i toporem w drugiej sprawił, że trafiał jedynie dalej w kamizelkę, zamiast ugodzić /mil/anona w głowę, który to /mil/-anon przy dystansie pięciu metrów zamachnął się i wyrzucił w kierunku procarza toporek. Kuc osunął się na ziemię ze styliskiem sterczącym z klatki piersiowej. /mil/-anon chciał odzyskać broń, jednak nie mógł jej wyszarpać z ciała zabitego. Po kolejnym szarpnięciu stylisko się złamało i Anon stracił kolejne narzędzie ze swojego arsenału. – I co, kurwa, mam teraz z tym zrobić? – ryknął – W dupę sobie wsadzić?! W istocie, pierwszy dzień z życia świeżo upieczonego socjopatycznego mordercy zaczął się dosyć pechowo. Nadszedł świt. /mil/-anon siedział na masce samochodu wpatrując się w chodnik. Na ulicy leżały ciała zabitych, porozrzucane pomiędzy różnymi przedmiotami porzuconymi przez wizażowo-anonową tłuszczę. – Wszyscy uciekli, spierdolili całą imprezę – mruczał pod nosem. Spojrzał na zabitego kilka godzin temu kuca procarza. Jego oczy były otwarte, a twarz miała spokojny wyraz, jakby odszedł pogodzony ze swoim losem. /mil/-anonowi wydało się to kurewsko nienaturalne. Pomacał się po twarzy i z obrzydzeniem spojrzał na czarną maź, która została na palcach. Wstał w końcu, rozejrzał się dookoła i wybrał kierunek, w którym się udał. Włamał się do opuszczonego sklepu i znalazł toaletę, w której się umył. – O kurwa – powiedział sam do siebie i pochylony nad umywalką spojrzał w lustro. – Nieźle mi wczoraj odpierdoliło.
105
3.5. /mil/-anon
Zaczął kalkulować i oceniać swoje położenie. Wszyscy go widzieli, ale w tej zbroi ruskiego antyterrorysty, z czarną gębą. Było ciemno, wszyscy spanikowali i raczej mało kto by go teraz rozpoznał, gdyby się przebrał. No właśnie. Zrzucił elementy opancerzenia, ale nadal miał na sobie zakrwawioną od akcji w kamienicy bluzę w militarnym kamuflażu USMC. Zdjął ją także i został w koszulce i spodniach. Ze swojego ekwipunku zostawił sobie noże i pałkę teleskopową oraz bagnet, który umył i zamocował sobie z tyłu na plecach, rękojeścią w dół. Całość przykrył znaleźny, granatowy sweter marynarski; na zewnątrz było tylko kilkanaście stopni, a on nie należał do specjalnie zahartowanych na zimno. Resztę sprzętu schował w jednym miejscu razem z opancerzeniem i koszulą. Odświeżony i odmieniony wyszedł ze sklepu, który swoją zawartością raczej nikogo by nie skusił w obecnym położeniu – sprzedawano w nim artykuły dla wędkarzy. Zabrał sobie jednak z niego szpulę z żyłką – zawsze może się przydać. Na terenie Zony panował chaos, ludzie biegali w bezładzie. /mil/-anon stwierdził, że chodzenie po ulicy nie ma sensu i trzeba się gdzieś schować. Wybrał pierwszą lepszą bramę kilkupiętrowego domu. Z bagnetem-liściakiem w ręku powoli wchodził po schodach; drzwi jednego z mieszkań okazały się być jedynie zatrzaśnięte. Otworzył je i wszedł do środka. Jego oczom ukazała się trójka wizażanek, przygotowujących koktajle Mołotowa na stole w salonie. – O kurwa! – zakrzyknęła ruda wizażanka z grzywką. – To jeden z tych! Pozostałe rzuciły się do prowizorycznej broni – wałków do ciasta, tłuczków do mięsa i noży kuchennych. Milanon dobył z kieszeni lewą ręką pałkę teleskopową i błyskawicznie ją rozłożył.
Skazani za spierdolenie
106
– Radzę wam odłożyć to gówno. – warknął, czujnie je obserwując – Nie będziecie pierwszymi lochami, którym obciąłem łby, jeśli nie skorzystacie z dobrej rady. – Patrzcie, jaki wojowniczy zabijaka – parsknęła ruda i zapaliła jeden z koktajli. – Może ognia? Jej towarzyszki, dwie drobne brunetki, z palcami zaciśniętymi na tłuczkach i nożach, bacznie obserwowały raz jego a raz rudą, czekając na znak. Widocznie nimi komenderowała. – Lepiej go zajebać – szepnęła do rudej jedna z brunetek – nawet jeśli teraz odpuści... Chcesz mu zaufać? Nie widziałaś, jak skończyły niektóre z nas? /mil/-anon spuścił z tonu. Butelka płonącej benzyny, skądkolwiek te kurwy ją wytrzasnęły, była dosyć niebezpieczną bronią, nawet w rękach kobiety. Złożył teleskop i opuścił bagnet. Jednak była to z jego strony tylko zmyłka. Zamachnął się nagle i wypuścił bagnet w stronę wizażanek, rzucając od dołu, lecz coś zakłóciło jego skupienie i celność. Bagnet trafił w szafke wiszącą za głową rudej, rękojeścią i z brzękiem spadł na ziemię. Milanon zachwiał się, a z ust popłynęła strużka krwi. Poczuł ból w plecach i stracił grunt pod nogami, upadając twarzą do przodu. Z jego pleców sterczała rękojeść maczety. A za nim wizażanki ujrzały jej właściciela. Typowego Anona w kraciastej koszuli i w okularach. Jednak dosyć wysokiego i dobrze zbudowanego, jak /mil/anon. Jego twarz pokrywały pryszcze i nieregularnie rozsiany gównozarost. – Co się tak gapicie? – burknął i pomasował się po lekko widocznej pod za dużą koszulą oponce. – Ten psychol wyrżnął wczoraj kilka osób, zabił mojego najlepszego kumpla. Anon wyszarpnął z trupa maczetę, spojrzał z obrzydzeniem na krew i rozjerzał się po mieszkaniu.
107
3.5. /mil/-anon
– Gdzie tu łazienka? – spytał oglądając swoją maczetę. – Nie będę nosił ujebanej. Maczeciarz, jak nazwała go w myślach ruda wizażanka Patrycja, wrócił z łazienki wyraźnie zadowolony. Doprowadził się trochę do porządku i ogolił się, gdy zdjął niemodną koszulę; w samej koszulce i jeansach wyglądał o wiele lepiej i wcale nie był jakimś suchoklatesem bez mięśni. Jednak jego za duży brzuch był teraz bardziej widoczny, ale raczej się tym teraz nie przejmował. Posiekał sobie maczetą arbuza, który leżał na stole w kuchni i zasiadł do jedzenia, trzymając trzydziestocentymetrową klingę w kształcie noża bojowego kukri w pogotowiu na stole pod ręką. – Cłowiek małpa!!! – krzyknął nagle, aż wszystkie trzy podskoczyły. – Hehehehehehehrhrhr, usiądźcie może i opowiedzcie coś. Trzeba potem wynieść tego trupa, jeśli mamy tu zamieszkać, a tak poza tym to Julek jestem. – Jacy my?! – wzburzyła się Patrycja. – Doceniam, to że nas od niego uwolniłeś, ale chyba teraz powinieneś poszukać sobie innego lokum, nie planujemy dodatkowych lokatorów, a zwłaszcza.. – A zwłaszcza samców? – dokończył Julek. – Jesteście lesbijkami czy co? I w sumie, czemu cały czas tylko ty gadasz, a one siedzą jak niemowy? – Eeeeee – ruda straciła rezon i zaczęło się u niej odzywać kobiece poczucie bezradności i klęski. Z wyglądu anon czy nie, ale koleś nie był typowa spierdoliną i nie dał się łatwo zbyć, nie będzie też łatwo się go pozbyć. – Umiemy mówić – powiedziała jedna z brunetek, niższa, z zacięta miną – a ty powinieneś umieć wyczuwać granice. Nie możemy ufać takim jak ty. Twoi koledzy dopadają kobiety i je zbiorowo gwałcą, inni nawet je mordują! – To nie są moi koledzy – wycedził Julek – tylko pizdeczki,
Skazani za spierdolenie
108
odważne w grupie na jedną z was. Oczywiście są też psychopaci, jak ten tam, niebezpieczni dla każdego. Ja pierdolę, gdybym wiedział, że coś takiego się odpierdoli, nigdy bym nie lurkował, że o pisaniu past nie wspomnę. – Skurwysynu!!! – rozległ się głośny ryk i przerażone wizażanki ujrzały /mil/-anona powstałego z martwych, atakującego Julka siedzącego jak wryty przy niedojedzonym arbuzie. Milanon nie miał swojego bagnetu ani pałki, ale posiadał w arsenale jeszcze kilka noży. Jednym z nich, wy jętym z buta, przybił prawą rękę Julka sięgającego po maczetę do stołu. Drugim, włoskim sprężynowcem, poderżnął mu gardło. Po czym dźgnął kilkukrotnie ze wściekłością podrygującego anona, obficie bryzgającego krwią na piszczące wizażanki. Gdy skończył, jedną ręką zmiótł zapas koktajli Mołotowa ze stołu, rozbijając je wszystkie. – Teraz zdechniemy razem, jeśli już – sapnął, z obłąkanym wzrokiem. Rankiem, dla uspokojenia nerwów, wziął spora dawkę środków, które miały też działanie przeciwbólowe. Dodatkowo wrócił się po kamizelkę, stwierdzając, że może mu się jednak przydać taka asekuracja, a pod swetrem będzie praktycznie niewidoczna. Cios Julka go dotkliwie zranił, ale nie uszkodził. Maczeta straciła impet na pochwie od bagnetu i rozcięła kamizelkę, przebijając też w całości gruby sweter, co sprawiło wrażenie, że Julek wbił broń po ręko jeść. Był jednak niedoświadczonym rzeźnikiem i ten błąd kosztował go życie. W efekcie /mil/-anon miał tylko bolesnie rozcięta skórę pod łopatką. Jedna z wizażanek chwyciła nóż kuchenny, ale /mil/-anon już miał w ręku maczetę, która kilka minut temu jeszcze tkwiła w jego plecach. – Nawet nie próbuj – syknął. – Wy chcecie świętego spokoju, ja chcę, żeby ktoś opatrzył moją ranę. Potem możemy się rozejść. Zrobimy tak...
109
3.5. /mil/-anon
Wizażanki chcąc nie chcąc musiały zszyć milanona, nićmi znalezionymi w łazienkowej apteczce, po czym odkaziły ranę alkoholem. Socjopata cały czas trzymał w ręku maczetę i był przytomny dzięki środkom przeciwbólowym, które żuł. Wolały nie pytać co to i skąd to ma. Gdy trochę odpoczął, wyrzucił razem z jedną z wizażanek, chudą i niską Agnieszką, zwłoki Julka z mieszkania. Druga brunetka, Marta czyściła podłogę z krwi. /mil/-anon przeszukał najpierw Julka, znajdując kilka przydatnych fantów – zapalniczkę zippo, scyzoryk szwajcarski i nóż składany oraz... kilka prezerwatyw, których widok skonfudował trochę wizażanki. /mil/-anon paskudnie się na ten widok uśmiechnął, jednocześnie lekko wykrzywiając twarz z bólu. Obejrzał swoją kamizelkę antyterro leżącą na stole. Musiał jakoś naprawić rozcięcie na plecach. Przy jego boku znalazła się maczeta kurki, której używał Julek. Była poręczniejsza i skuteczniejsza w użyciu od starego bagnetu, który zdecydował się zostawić. I tak metalowa pochwa uległa zniszczeniu od ciosu maczety i musiałby go nosić zatkniętego za pas luzem. – Co było między nami – zaczął /mil/-anon – niech zostanie zapomniane. Nie jestem napalonym na was skurwysynem jak pies na gnata, więc zasadniczo nic wam nie grozi z mojej strony, dopóki trzymacie swoje noże i inny sprzęt kuchenny przy sobie. A te granaty? Na ile by wam ich starczyło? Kilku by spłonęło żywcem, a pozostali by was dopadli i być może spalili tak samo. Oczywiście wypierdolili by was wcześniej we wszystkie otwory grupowo, po kilku na jedną. Wizażanki w tym momencie wzdrygnęły się i milczały dalej. /mil/-anon kontynuował. – Poza tym płonące spierdoliny, niczym pochodnie, doskonale by tutaj wszystkich zwabiły. Im wszystkim względem
Skazani za spierdolenie
110
was chodzi tylko o jedno – wyruchać i poniżyć. Jeśli nie siłą, to sposobem. Tak jak ten gówniak, którego tutaj zabiłem. Ja mam wyjebane, zamierzam się stąd wydostać. – Jak!? – zakrzyknęły wizażanki niemal jednocześnie. Sto jący do nich tyłem /mil/-anon, oglądając zgromadzony na stole ewkipunek, uśmiechnął się ponownie, połową twarzy. – Jest pewien sposób – powiedział powoli. ***
– Całkiem nieźle wam poszło – stwierdził /mil/-anon, patrząc na poprzebierane w znalezione po rekonesansie w kamienicy ubrania dziewczyny; przeszły metamorfozę, Patrycja ubrana była w kombinezon czołgisty, we wzorze flectarn, i maskę od paintballa oraz rękawice, w rękach miała łom. Brunetki były również poprzebierane tak, aby nie rozpoznano ich płci, chociaz ich wzrost i drobna budowa ciała wzbudzały i tak podejrzenia. Marta zakryła twarz arabską hustą, a Agata włożyła bluzę z kapturem i przykryła twarz szalikiem. Marta trzymała bagnet /mil/-anona, natomiast trzecia z wizażanek wybrała na broń tłuczek do mięsa. – Może nie zwrócą na nas uwagi dzięki temu – stwierdziła Marta. – Mhmmm – przytaknęła Patrycja. – Debilnie się czuje, jak w jakims Mad Maksie. – To raczej wasza jedyna szansa – powiedział /mil/-anon. – Gdybym was wyprowadził jako swój „harem”, mogliby chcieć mi was odbić, albo coś w tym stylu. Tak przynajmniej dostajecie szanse w razie wpadki, by zginąć z bronią w ręku. Plecaki spakowane? Wizażanki przytaknęły. – No, to spadamy stąd – zakomenderował. – Tak przy okazji, wiecie, że poza strefa będziemy musieli się ukryć albo
111
3.5. /mil/-anon
w ogóle opuścić kraj? Mogliby nas ponownie tutaj wysłać i tym razem zabezpieczyć wszelkie możliwe drogi ucieczki. Swoją drogą, mam nadzieje, że nie złapali już jakichś debili i nie obstawili terenu dookoła. Dziewczyny przyjęły to do wiadomości i wkrótce potem opuścili mieszkanie. /mil/-anon znalazł przejście do podziemi w piwnicy budynku, więc nie musieli nawet wychodzić na ulicę. Wizażanki, które ze sobą wziął, nie znalazły się w jego zespole ucieczkowym z dobroci serca. Stanowiły teraz dodatkowe oczy w wędrówce, niosły zapasy i były uzbrojone, więc mogły go ewentualnie odciążyć, gdyby trafili na silniejsza grupę. „A poza tym, ta ruda jest niczego sobie” – pomyślał /mil/-anon – za murem, gdy się ucieknie w góry albo gdzieś, to kto wie... Wędrowali już od godziny kanałami, w kierunku tylko jemu wiadomym, gdy rozległ się szelest. – Stój, kto idzie?! – rozległ kobiecy głos. – Stać albo otworzymy ogień! /mil/-anon wyciągnął powoli maczetę. Wizażanki popatrzyły się po sobie. – To nasze dziewczyny! – powiedziała Agata. – Hej, nie strzelajcie do nas! Zrobiła krok do przodu, Marta poszła za nią, ale Patrycja się zawahała. – Stójcie, do cholery – syknął /mil/-anon. Było już za późno, dwie wizażanki znikły w ciemności z przodu. – Ognia! – rozległ sie kobiecy krzyk. Komando podziemnego ruchu oporu wizażanek wypuściło na dwie dziewczyny ubrane w militarne ciuchy wiązkę z miotacza ognia. /mil/anon usłyszał ich wrzaski i złapał swoją ostatnią towarzyszkę, wpychając ją w boczne rozgałęzienie kanału i wskakując za nią. W ostatniej chwili. Wiązka ognia doszła do
Skazani za spierdolenie
112
nich i ominęła boczny kanał. Wrzaski dwóch nieszczęśniczek po chwili ucichły. Patrycja zerwała maskę, jej twarz wykrzywiał grymas rozpaczy, z oczu ciekły łzy. Usłyszeli tupot nóg bojowniczek biegnących w ich stronę. – Pierdolone kurwy! – wrzasnęła Patrycja i wybiegła w ich stronę z łomem, /mil/-anon za nią. Jednak kanał był zbyt wąski, aby mógł ją wyprzedzić. Wizażanka rozwaliła pierwszej nadlatującej głowę łomem, potem nadziała na broń drugą. Straciła panowanie nad nim, nie mogąc wyszarpnąć narzędzia. Tę okazje wykorzystałaby trzecia przeciwniczka, ale dosięgł ją nadlatujący nóż /mil/-anona, wbija jąc się w oczodół. Osunęła się na ziemię. Czwarta i piąta przystopowały. Zauważył, że mają łuki – proste, klasyczne, drewniane łuki. Wypuściły strzały, trafiając dwukrotnie Patrycję, która siedziała znieruchomiała z przerażenia nad tym, co przed chwilą się stało. Kolejne dwie strzały zatrzymała kamizelka Milanona, która miała wsadzone metalowe płytki na miejsce wkładów balistycznych, wsadzone przed wyjściem z mieszkania. Miał przez to wolniejsze ruchy, ale teraz uratowało mu to życie. Pędził na nie rozwścieczony. Jednej obciął głowę pierwszym uderzeniem, druga zasłoniła się łukiem, lecz porąbał go i rozpłatał jej klatkę piersiową. W jego stronę poleciało jeszcze kilka strzał, jednak prawie wszystkie chybiły, poza trzema, które zatrzymały się znów na kamizelce. Nie chciały go zabijać miotaczem, obawia jąc się zapewne, czy którakolwiek z ich towarzyszek jeszcze żyje. Kobieca empatia je zgubiła. Nie miały szans w starciu wręcz z /mil/-anonem, który pochlastał na kawałki kolejnych pięć bojowniczek. Szósta i ostatnia z nich okazała się znać sztuki walki. W rękach miała krótki samurajski miecz wakizashi, a raczej tanią podróbkę na ścianę, jednak w jej
113
3.5. /mil/-anon
wprawnych rękach był to nadal niebezpieczny kawałek zaostrzonego płaskownika. Wymienili kilka ciosów i odpowiedzi. /mil/-anon był coraz bardziej zgrzany w swoim pancerzu, a blondynka z długim warkoczem do tyłka, która broniła się dzielnie swoim mieczem, była bardzo wysportowana, wręcz wyrzeźbiona. Jej zacięta mina mówiła mu, że albo on, albo ona, a siły i determinacji miała jeszcze sporo. „Pierdolona kondycja” – pomyślał /mil/-anon – „mogłem więcej ćwiczyć, zamiast głównie lurkować o militariach i survivalu”. Blondynka ponowiła atak ze wściekłym okrzykiem, Milanon odbijał swoją sporą, ale zarazem lekką maczetą, każdy cios czterdziestopięciocentymetrowej klingi. Coś mu przyszło do głowy. Po kolejnym zwarciu odepchnął dziewczynę tak, że prawie upadła. Gdy chciała ponowić atak, błysnął jej wydobytą z kieszeni latarką o sporej mocy światła, prawie całkowicie oślepiając ją na kilka sekund. To wystarczyło. Najpierw na ziemię spadło jej prawe przedramię razem z mieczem, potem głowa, na końcu zwaliło się ciało. /mil/-anon, sapiąc, poszedł zobaczyć, co z rudą. Nie żyła. Jej zielone oczy patrzyły na /mil/-anona z wyrzutem. Po raz pierwszy od wielu lat coś poczuł i zapłakał. Gdy doszedł do siebie po kilku minutach, postanowił zachować sobie trofeum. Miecz jego przeciwniczki w istocie był tanim gównem z Chin – po walce z jego maczetą, która nadal była w dobrym stanie, zrobił się z niego prawie grzebień. Z niesmakiem wyrzucił broń w płytką wodę zalewającą kanał. Spojrzał na głowę blondynki. Odciął od niej długi warkocz i przytroczył do kamizelki niczym sznur paradny. Włączył latarkę i sprawdził ekwipunek. Zabrał swój plecak, wzbogacony o kilka artykułów z bagażu Patrycji, a także jeden z łuków, pasujący do jego wzrostu, i pęk strzał. Maczetę naostrzył o znaleziony kamień i schował do pochwy na
Skazani za spierdolenie
114
udzie. Zabrał także swój nóż, sterczący z oczodołu jednej z bojowniczek, które zabił. – To chyba będę się zbierać – powiedział sam do siebie spokojnie. – Szkoda, że nie wyszło rudej. Miał już wchodzić na drabinkę prowadząca do włazu kanału, gdy się zatrzymał, słysząc pisk szczura. Jeden, drugi, trzeci. Zwietrzyły dobrą wyżerkę. Popatrzył na zwłoki Patrycji i na zbiornik z miotaczem ognia. „Nie dam cię im” – pomyślał i wrócił się załatwić jeszcze jedną rzecz. /mil/-anon szedł ulicą, a w tle buchnął ogień ze studzienki kanalizacyjnej. Zwróciło to uwagę kilku anonów krzątających się po ulicach, ale tylko na chwilę. Milanona zaczepiać nie zamierzali, widząc jego arsenał, warkocz wiszący na prawym ramieniu, oraz wyraz twarzy cyborga, który zabije każdego, kto stanie mu na drodze. Zauważył samochód i wysiadającego z niego anona. „Przydałby mi się transport, a może i towarzystwo” – pomyślał i ruszył w stronę auta, nie wiedząc, co go tam czeka.
Makijaż w ściekach Uciekająca plaża Boczną uliczką skradało się powoli trzech anonów o twarzach zasłoniętych kapturami. Pierwszy z nich trzymał w ręku długą rurę, ostatni — ubezpieczający tyły — pochylony zataczał kręgi koniuszkiem wielkiego noża. Idący w środku manipulował obiema dłońmi w okolicach rozporka. Nie wiadomo, co mu chodziło po głowie, ale to, co znajdowało się w jego spodniach, zapewne nie nadawało się do ataku. Tym bardziej do obrony. Ziemia zadrżała. Szeroką, pełną zieleni aleją nieopodal galopował tłum szaleńców. Niektórzy z nich ciągnęli za sobą nagie i zakrwawione wizażanki. Tak, w bardziej popularnych miejscach nie można było liczyć na zdatne do użytku, nietknięte kobiece ciało. Trzeba było poczaić się w mniej uczęszczanych lokacjach... Stanowiący awangardę wyprawy anon nagle usłyszał za sobą podejrzany szum. Obrócił się błyskawicznie. Szum zdawał się dobiegać z... Kurwa. Wyszarpnął słuchawkę z ucha wystraszonego towarzysza i zbliżył ją do swojego. Usłyszał znajomą melodię rzężącą z biedronkowych pchełek za 5,99 i uśmiechnął się lekko. Zanucił pod nosem: „Jan
Skazani za spierdolenie
116
Paweł Druuugiiii gwałcił małe dzieciiiiii, aj ripit”. Jeszcze przez chwilę napawał się dźwiękami obrażania Ojca Świętego, po czym wyciągnął z kieszeni nieuważnego suchoklatesa wątpliwej jakości, poklejoną taśmą przezroczystą empetrójkę, którą cisnął za siebie w krzaki. Zamiast szelestu i być może lekkiego łupnięcia usłyszał... jęk. Kobiecy jęk. Ułamek sekundy analizy sytuacji wystarczył mu do pod jęcia decyzji. Przywołał dłonią właściciela noża i pokazał mu, którędy mają okrążyć krzaki. Zaczął się skradać, trzymając w pogotowiu fragment centralnego ogrzewania. Jego penis powoli rósł w przepastnych czeluściach Cottonworldów na myśl o tym, kto może kryć się w krzakach. Nagle usłyszał trzask gałązki z przeciwległej strony plaży. Pierdolona niezdara. Kurwa, kurwa, kurwa! Gwałtowny szelest, tupot bosych stóp po trawie. Rzucił okiem na puste miejsce wśród listowia pozostawione przez wizażankę. Przegrzebał szybko małą torbę. W większości jakieś gówno do makijażu i demakijażu... Chwila... Wygrać! Wyciągnął małą portmonetkę. W środku było trochę drobniaków – jakże bezużytecznych za potężnym murem — i dowód osobisty. Anonek obrzucił go uważnym spojrzeniem... Kurwa. Kurwa, kurwa, kurwa. Jego twarz mimowolnie rozciągnęła się w bezlitosnym uśmiechu. – Widziałeś, którędy pobiegła? -– szepnął do kompana. – Tak, tamtędy. Na bosaka daleko nie ucieknie, wszędzie tu w pizdu szkła i innych gówien. Opłaca się gonić? – Oj, opłaca. Opłaca jak skurwysyn... Mówiąc to, uniósł plastikowy kartonik. Tamten widząc zdjęcie na nim, wyszczerzył wszystkie zęby. – Byle, kurwa, szybko. – A tamten za krzakiem? – Pierdolić go, tylko by się pod nogami plątał. Coś sobie
117
3.6. Makijaż w ściekach
sam znajdzie. Dwójka, można by rzec, nowoprzyjaciół ruszyła szybkim biegiem w kierunku uciekającej plaży. Będzie zabawa...
Tupot bosych stóp Anon nożownik wyjrzał powoli zza rogu. Ofiara stała tam cały czas i rozglądała się, próbowała chyba swoim małym kobiecym móżdżkiem przeanalizować swoje położenie i wymyślić, gdzie się schować. Oparła się o przekrzywiony znak drogowy, uniosła prawą stopę i pomasowała ją. Obserwator sięgnął do swojego plecaka, wysunął z niego jeden z bucików kobiety i powoli zaciągnął się zniewalającym aromatem. Już niedługo... W tym czasie wizażanka pod jęła wreszcie decyzję i ruszyła chodnikiem w głąb blokowiska. Na szczęście jej ciało od wczesnej gimbazy nieskalane wuefem — który, jak powszechnie wiadomo, źle działa na tipsy i makijaż -– było zdolne do utrzymania jedynie powolnego truchtu, który i tak powodował falowanie opiętego ciasno stanikiem biustu. Anonek oblizał się i ruszył cicho, ponaglając gestem towarzysza. Powoli zagłębiali się w betonową dżunglę, obserwując uważnie zwierzynę. Mi jali odrapane pomniki polskiego socjalizmu w martwej ciszy odbijającej się echem od wielkiej płyty dookoła. Skręcili w przedłużenie ścieżki — ślepą uliczkę ciągnącą się wzdłuż wyludnionego ogromnego pustaka. Właściciel rury nagle dostrzegł idealną okazję do działania. Szybko wysyczał szczegóły planu do ucha wspólnika. Ten kiwnął szybko głową, po czym obaj rozbiegli się w przeciwnych kierunkach. Wykorzystując skromną wizażową mobilność szybko dostali się przed ofiarę. Nożownik przyczaił się za niskim żywopłotem,
Skazani za spierdolenie
118
a jego towarzysz kucnął tuż obok przedniego zderzaka pozostawionego na pastwę losu samochodu. Nie było możliwości dostrzeżenia ich obu, zwłaszcza jeśli się było tępą plażą. Kiedy tupot bosych stóp o beton zbliżył się na wystarczającą odległość, zza samochodu błyskawicznie wysunął się ustawiony na strategicznej wysokości ekselement instalacji ogrzewającej czyjeś mieszkanie. Kobieta w zaaferowaniu zaczepiła o niego i przewróciła się, wciągając głośno powietrze. Uderzenie o podłoże uciszyło ją na chwilę, wystarczająco długą, żeby jeden z anonów przewrócił ją na plecy i przycisnął szyję do ziemi rurą, a drugi przystawił nóż do jej zszokowanej twarzy. Na fizjonomiach dynamitardów rozbłysł triumf. Ostrze powędrowało z prawej do lewej dłoni, cały czas pozostając w bezpośredniej bliskości gładkiego policzka, a wolna ręka złapała za dekolt i rozdarła bluzkę szybkim ruchem. Moda nie sprawdza się na polu walki. Właściciel ręki powoli uciszył leżącą postać cichym sykiem i znaczącym spojrzeniem, a jego towarzysz z nienawiścią popatrzył w ciemne oczy wizażanki. – Ciasteczko, ty jebana kurwo. Nawet nie wiesz jak się cieszę że cię widzę...
Klint i Rambo Postawili ją na nogi. Jeden z anonów grzebał przez chwilę w plecaku, po czym wyciągnął obrożę i smycz. – Wiedziałem, kurwa, że w zoologicznym też może być coś pieniężnego — rzucił, przymocowując całość do vlogerki, po czym dodał: -– Teraz albo będziesz cichutko, albo będziesz zbierać flaki z ziemi. — Puścił oko do kolegi wymachującego nożem. – Gdzie ją bierzemy?
119
3.6. Makijaż w ściekach
Odpowiedzią był szybki ruch głową. Pociągnęli ją w kierunku najbliższej klatki schodowej. Jak się okazało, już na pierwszym piętrze znaleźli mieszkanie, które nie było zamknięte na klucz. Zatrzasnęli drzwi i rozejrzeli się szybko, cały czas pilnując Ciasteczka. To, co znaleźli, przerosło ich najśmielsze oczekiwania. – Co za chore skurwysyny... W życiu nie widziałem tak kurewsko polackiej meblościanki z taką ilością jebanych kryształów. Weź stąd zabierz tę dziwkę, bo jak widzę taką ilość chujostwa w jednym miejscu, to mam odruch wymiotny. Jeszcze ją zajebię przypadkiem i nie poruchamy... Znaczy: ja nie porucham. Ty rób, co chcesz. – Ja ją jakoś przymocuję w drugim pokoju. A ty... Za ten czas możesz się pobawić w pogromcę polactwa. Tylko nie za długo, nasza księżniczka nie może czekać — mrugnął anon nożownik i zaczął wyciągać Ciasteczko z pokoju. Nie próbowała już walczyć, teraz tylko cicho szlochała. Kiedy wychodzili, za nimi słychać było brzęki i hałasy. Nie wiedzieć czemu brzmiało to jak rozjebywanie meblościanki metalową rurką. Po kilku minutach dyszący i niezwykle usatysfakcjonowany anon dołączył do reszty ekipy. Z ukontentowaniem zauważył, że kompan zdążył już dość estetycznie związać wizażystkę, eksponując wszystkie potrzebne otwory i miejsca chwytu. Nie trzeba chyba dodawać, że jej ubrania stanowiły tylko smętne wspomnienie. – Zgrabna robota, skurwysynu, zgrabna robota. – No problemo, stary, za karuhen! Zarechotali obydwaj. Po chwili ten, który chwilę temu dopuścił się heroicznego aktu destrukcji symbolu cebulactwa, zmrużył oczy. – Tak właściwie, to jak mam cię nazywać, co? Nie żeby atencja i siekiera, wszyscy anonimowi, ale...
Skazani za spierdolenie
120
– Rambo. Po prostu Rambo. Anon od rury przez chwilę mrugał zdezorientowany, po czym wreszcie załapał. – Mów mi Klint, Rambo. Klint będzie spoko. Po tej miłej chwili obydwaj obrócili się w stronę leżącej na rozłożonym, pokrytym kurzem tapczanie kobiety. Powoli sięgnęli do rozporków, kiedy... – Nie! Proszę, błagam, wszystko tylko nie to, nie, pr... – Lamenty Ciasteczka zostały uciszone przez błysk ostrza tuż obok jej oka. – Mogę wam pomóc – -wyszeptała tylko. – Jak ty nam niby, kurwa, możesz pomóc, poza grzecznym udostępnieniem dziur do zabawy? -– Rambo był dość sceptycznie nastawiony do propozycji wizażanki. – Wiem, gdzie znajdziecie więcej kobiet — wypluła z siebie te słowa z szybkością karabinu maszynowego. – I niby czemu mielibyśmy ci wierzyć? – A puścicie mnie wolno? Anony popatrzyły się na siebie. – Gadaj więcej. Nic nie obiecujemy. Ciasteczko pociągnęła nosem i zaczęła gadać. – Przed tym blokiem jest studzienka kanalizacyjna, to tam uciekałam. Jak to wszystko się zaczęło, ten cały koszmar, zebrałyśmy się -– było nas może dwadzieścia w okolicy — i uciekłyśmy pod ziemię. – Szczegóły, kurwo. Szczegóły. – Trzeba zejść i iść na wprost od drabinki. Potem na pierwszym skrzyżowaniu w prawo i na kolejnym w lewo, gdzieś po minucie dochodzi się do wyłomu w murze. Tam się chowamy. Proszę, nie róbcie mi nic złe... AAAAAAAAAAAA! Rambo wiedział, jak sprawić żeby kobieta krzyczała. Z
121
3.6. Makijaż w ściekach
ostrym nożem w ręce to nie była zresztą wielka sztuka. Moment maksymalnego rozwarcia szczęk Ciasteczka wykorzystał na wsadzenie jej w usta zwiniętej szmaty. Potem okleił całość taśmą izolacyjną. – W sumie to nie powiedzieliśmy ani słowa o zostawianiu cię w spokoju, dziwko. Zresztą, nawet gdyby... Czym to się różni od obiecywania jebanemu teżetowi że się nie będzie pierdolić na boku i wskakiwania na losowe czarne knagi? Wygłosiwszy tę sentencję, rzucił ostrze w kąt i wydobył ze spodni drugą broń. Ta miała zdecydowanie inny zakres zastosowania, chociaż przez całe dotychczasowe życie właściciela pracowała samotnie w ciemnościach jego piwnicy. Ciasteczko nie była do końca pewna, której bała się bardziej. Nikt jej zresztą nie pytał o zdanie. – Ja bym proponował podwójnie. To kto pierwszy do cipki? — przerwał niezręczną ciszę Klint.
Ciastko z dziurką Bohaterowie szybko wyskoczyli z ubrań i ułożyli się wygodnie, trzymając między sobą w żelaznym uścisku wizażankę. Rambo, któremu w udziale przypadło miejsce na dole zaczął twardym jak ośmioletnia kremówka penisem muskać cipkę kobiety. W tym samym czasie jego towarzysz przy pomocy hurtowych ilości śliny udrażniał jej odbyt. Poszło mu zadziwiająco łatwo. Czarni jednak do czegoś się przydają, pomyślał, po czym uniósł w górę trzy palce i przygotował kutasa. Zgiął pierwszy z nich. Drugi. Trzeci. Pomimo knebla ilość decybeli, jaka wydarła się z ust znienacka podwójnie spenetrowanej Ciasteczko, wystarczyła, żeby Rambo skrzywił się boleśnie. Splunął jej w twarz, spoliczkował kilkakrotnie i dla pewności splunął ponownie. To zrobiwszy,
Skazani za spierdolenie
122
używając krągłych piersi wizażanki jako uchwytów stabilizujących, zaczął powoli poruszać się w jej wnętrzu, cicho mrucząc. Tuż obok Klint poszedł w ślady kolegi, ułatwia jąc sobie zadanie relaksującymi klapsami — w które wkładał mniej więcej tyle siły co w niszczenie meblościanki — wymierzanymi w drżące pośladki kobiety. W miarę jak panowie poczynali sobie coraz śmielej, ich ofiara zaczynała dobrze się bawić. Nie na darmo tyle lat lurkowała Wizaż — mechanizmy jej psychiki z rosnącą szybkością konwertowały uderzenia, posuwiste ruchy członków i strużki śliny ściekające jej po twarzy na strumień endorfin. Już po chwili głośno jęczała razem ze swoimi kochankami, a jej sutki wykręcane przez Rambo coraz bardziej sztywniały. Po kilku minutach szczytowała po raz pierwszy tego dnia. Panowie uznali to za sygnał do zmiany konfiguracji i rozumiejąc się bez słów, przekręcili ją na plecy, zamieniając się otworami. Ciasteczko nawet tego nie zauważyła ogarnięta falami rozkoszy. Jej gałki oczne drgały pod przymkniętymi powiekami, po czole spływały strużki potu, piersi falowały i trzęsły się razem z ich właścicielką poruszającą się lekko po każdym pchnięciu. Zanim anony spuściły się w jej dziury, szczytowała jeszcze dwukrotnie. Wykorzystaną wizażankę rzucono na tapczan, gdzie już tylko dygotała targana resztkami spazmów w mokrej kałuży. – Kurwa, stary... – zmęczony Klint zdobył się na popis sztuki oratorskiej wyrażający w pełni jego zachwyt nad sytuacją. – Molte wolte... – zgodził się Rambo. – Tej małej szmacie chyba się całkiem podoba. – Podoba jak skurwysyn. I mi też się, kurwa, podoba, nie wiem jak ty, ale ja mogę jeszcze ze trzy razy. – Sejm hir.
123
3.6. Makijaż w ściekach
– Dat fejmys Ciasteczko for tajms plis żeżuncjo — obaj zarechotali ze starego dowcipu pamiętającego jeszcze szczęśliwe czasy bezkarnego piwniczenia. Jeszcze przez kilka minut leżeli odzyskując siły, po czym podeszli do parującego kobiecego ciała. Klint zerwał gwałtownym ruchem taśmę klejącą z jej twarzy i wyszarpnął z ust zwiniętą mokrą od śliny szmatę. Na wszelki wypadek wymierzył kilka policzków. A co, niech się szmata przyzwyczaja. – Chcesz więcej, kurewko? Po chwili milczenia pokiwała głową. Koniuszki jej ust powędrowały w górę. Nie tylko jej zresztą. Rambo wskazał na swojego kutasa, który powoli zmartwychwstawał. – Chcesz go possać, mała szmato? Ponownie kiwnięcie głową. Tym razem energiczniejsze. Cóż, tego można się było spodziewać. Niemniej jednak... Przezorny zawsze ubezpieczony. – Posłuchaj mnie, kurwa, uważnie. Jak poczuję chociaż jednego zęba na mojej pale to stracisz i jego, i wszystkie pozostałe. Plus parę innych istotnych elementów ciała. A jak ugryziesz, dziwko... – rzucił okiem w stronę noża spoczywa jącego bezpiecznie na stole nieopodal – to już kurwa nie ży jesz — zakończył zręcznie i ustawił Ciasteczko na tapczanie tak, że jej usta znajdowały się na strategicznej wysokości. Nie trzeba było jej dwa razy powtarzać, szybko zabrała się do roboty. Zaprocentowały lata ostrych treningów -– pokryte szminką wargi zaciskały się na pulsującym penisie z zaskakującą siłą, język wirtuozersko tańczył po żołędzi, a głowa rytmicznie poruszała się w przód i w tył. Anonek potrzebował jednak więcej do zaspokojenia — nagle wcisnął członek głęboko w gardło kobiety, po czym łapiąc ją za włosy, zaczął pieprzyć. Długo nie wytrzymał i fale gorącej spermy zalały przełyk wizażanki.
Skazani za spierdolenie
124
– Smacznego, dziwko — wydyszał Rambo, po czym puścił ją i padł wyczerpany. Ona jeszcze przez chwilę cała czerwona łapała powietrze wielkimi haustami i przełykała, po czym oblizała się i jej błyszczące oczy popatrzyły błagalnie na kutasa Klinta. Ten zawahał się. – Myślisz, że możemy jej rozwiązać ręce? – Jedną. Ale na wszelki wypadek wezmę nóż. Chuj wie co tej szmacie chodzi po głowie... Pomijając seksy. Anony zbliżyły się do swojej nowej zabawki i wydostały jej rękę z więzów. Poruszała nią trochę, jakby sprawdzając, czy działa. Zadowolona z efektu, chwyciła prącie eksniesrającej spierdoliny i przyciągnęła go do siebie w wiadomym celu. Ten uderzył ją w twarz. – Mam lepszy pomysł. To mówiąc, usiadł, opierając się o ścianę i ułożył ją -– z twarzą między jego nogami -– tak, że była wypięta w stronę kolegi. – Rambo, nasza nowa koleżanka chyba zasługuje na nagrodę. – A spierdalaj, nie chce mi się trzeci raz, zmęczony jestem. – Masz ręce deklu. Użyj ich. Na ten argument anon już nie znalazł riposty. Wzruszył ramionami i zaczął manipulować przy dziurach Ciasteczka. W obie od razu weszły po trzy palce. „Luzy jak w zawieszeniu dwudziestoletniego Golfa dwójki, kurwa” – myślał, poszerzając systematycznie otwory. W tym samym czasie Klint rzucił okiem na wijącą się kobietę i uniósł chuja razem z jądrami, odsłaniając odbyt. – Wiesz, co masz robić, dziwko. Zdecydowanie wiedziała. Nie tylko co, ale też jak. Sprawny języczek wizażanki zaczął szaleć między pośladkami anona,
125
3.6. Makijaż w ściekach
a jej drobna rączka chwycila pewnie jego penis, porusza jąc się w górę i w dół. Nie wytrzymał długo — już po paru minutach spuścił się, a jego dłonie w paroksyzmie rozkoszy przycisnęły z całej siły twarz kobiety do anonowego krocza, odcinając jej całkowicie dopływ tlenu. W tym samym momencie drugiemu mężczyźnie udało się wcisnąć naraz obie pięści w jej cipkę i dupę. Te dwie rzeczy spowodowały, że targnął nią najlepszy orgazm, jakiego w życiu doświadczyła... i zemdlała.
Niech rozpoczną się igrzyska Anony przymocowały wolną rękę kobiety do łóżka. Przez moment przeszło im przez myśl, żeby zwalić na nie trochę zwłok, usiąść na krześle obok i czytać jej Wizaż... Ale ruskie filmy to ruskie filmy. Miło obejrzeć, lepiej nie odtwarzać. Ubrali się, przeszli do drugiego pokoju i nalali sobie do ocalałych cudem kryształów trochę znalezionej wódki. Zadziwiające, że janusze o niej zapomniały podczas wyprowadzki. – Myślisz, że można jej ufać? – Po chuju. Ta szmata całe życie kłamała facetom, teraz też chce nas w coś wjebać. – Ale i tak kusi mnie żeby zajrzeć do kanałów. Dwadzieścia loszek, niczego się nie spodziewają, pewnie świeżutkie i nietknięte... – rozmarzył się anon. – Tak kurwa, świeżutkie, prosto z kanalizacji. One są tępe, ale nie aż tak. Na pewno się jakoś zabezpieczyły. Chuj wie co się stanie, jak tam wleziesz na pałę. – Więc? – Trzeba ją dopytać. Porządnie dopytać. A jak już powie wszystko, co wie — wziąć na dół ze sobą. Dobrze byłoby
Skazani za spierdolenie
126
zgarnąć też trochę ludzi; dwóch — nawet uzbrojonych — facetów to trochę za mało... No i przydałyby się plany kanalizacji. – Zostaw to mnie. — Klint zamachnął się rurką, szczerząc zęby. — Poszukam jakiegoś budynku rady miasta czy innego urzędu, na pewno coś tam będzie. Te kurwy produkują tyle papierów, że na pewno wszystkiego nie zabrały, pierdolone państwo biurokratyczne... – Zajrzyj przy okazji na Wykop -– splunął zniesmaczony agitacją Rambo. – Widzimy się tutaj za dwie godziny, zapamiętasz miejsce? – Nie ma problemu. Idź dać jej wycisk. – Z dziką przyjemnością.
Chłodne ciasteczka Nożownik ze złym błyskiem w oku zbliżył się do kobiety. Chyba spała. W takim razie czas na nieprzyjemną pobudkę... Poszedł do łazienki, wyciągnął z szafki losową miednicę i napełnił ją lodowatą wodą. Pół minuty później woda znalazła się na Ciasteczku, dość gwałtownie wyrywa jąc ją z sennych marzeń o czarnych kutasach. Wciągnęła głośno powietrze. – Co się... – Zamknij ryj, kurwo — słowa zabrzmiały jak strzał z bicza. Posłuchała. Anon po krótkim zastanowieniu wziął nóż i zakręcił nim. – Słuchaj teraz, szmato. Jestem stuprocentowo pewien, że próbujesz nas wrobić w te kanały. Może i tam naprawdę siedzą loszki, nie wiem. Ale na pewno nie wygląda to tak gładko, jak mówisz. Najwyższy czas — zachichotał i podkręcił w myśli wąsa ku chwale niewidzialnych rąk tego świata
127
3.6. Makijaż w ściekach
-– ustalić kilka faktów. To powiedziawszy, przysunął ostrze do piersi wizażanki i powoli przeciągnął płazem po sutku. Zadrżała, patrząc z przerażeniem. – Mógłbym się tak bawić, ale to nudy. Mam lepszy pomysł. Otwórz ryj. Ponownie zakneblował ją i sięgnął do wciąż mokrej cipki. Zaczął ją powoli masturbować. Przymknęła oczy, dając się ponieść rozkoszy. Przyspieszając cały czas skupiał się uważnie na jej reakcjach. W kluczowym momencie nagle przestał. Tuż przed orgazmem. Ciasteczko błyskawicznie ocknęła się i popatrzyła na niego błagalnym wzrokiem. On bez słowa wstał, poszedł napełnić miednicę i wrócił. – Coś ty taka napalona, kurwo? Chłodu ci trzeba, chłodu. Vlogerka rzuciła się w więzach, czując obezwładniające zimno między udami. Miała dreszcze. Anon odczekał chwilę, po czym sięgnął ponownie do jej cipki. Za jakąś godzinę powinna zacząć gadać.
Za garść papierów W tym samym czasie Klint, gwiżdżąc pod nosem Barkę, mknął na zdobycznym rowerze. Jego celem był mieszczący się kilka kilometrów dalej budynek, w którym kiedyś znajdowało się centrum zarządzania sanitariami miejskimi. Jeśli gdzieś ma być mapa wodociągów, to na pewno tam. Żwawo pokonywał kolejne ulice i uliczki, przelatywał wręcz przez aleje i chodniki. Dookoła nie było wielu osób -– ot, kilku anonów na krzyż od czasu do czasu przemykało, penetrując mieszkania i sklepy. Ich kroki dźwięczały na klapach od studzienek. Samotny rowerzysta uśmiechnął się. Czego by o wizażankach nie sądził, miały niezły pomysł.
Skazani za spierdolenie
128
Nikt by nie przypuszczał, że te wypachnione dziwki uciekną aż tam — on zresztą też. Czuł się znakomicie, wreszcie był godnym nosicielem swojego pseudonimu. Brakowało mu tylko poncza i rewolwerów -– ale z drugiej strony, czego nie można załatwić solidną metrową rurą trzymaną pewnie w garści? Tym bardziej, że jedynymi wrogami w tym miejscu są słabe, przerażone kobiety. Czuł dobrze człowiek. Zatrzymał się z piskiem opon, wniósł rower do wewnątrz i schował go za rzędem biurek. Jeszcze mu się przyda. Rzucił okiem na tablice informacyjne. Kanały... Piąte piętro z siedmiu. Znakomicie. Winda oczywiście nie działała, ale schodów zepsuć się nie dało. Wbiegł szybko po śliskich stopniach i zaczął rozglądać się po korytarzu. Archiwum. Szósty zmysł mówił mu, że coś tam znajdzie. I słusznie – wystarczyło pięć minut przegrzebywania szuflad i szafek. Zadowolony wcisnął do plecaka złożoną planszę i na wszelki wypadek zerwał jeszcze ze ściany plan miasta. Wypadałoby to porównać. Zegarek dawał mu ponad godzinę. Wystarczy na rozejrzenie się po okolicy. Ruszył na najwyższe piętro i szybko wdrapał się po drabince wiodącej na dach budynku. Całkiem niedaleko był Mur. Pierdolone skurwysyństwo, jebany monolit, za chuja nikt stąd nie wyjdzie. Obserwował okolicę... Zaraz. Moment. Kurwa, kurwa, kurwa. Wyszarpnął gorączkowo lornetkę i przyłożył ją do oczu. Czy to mogło być... Tak. Zaczął nerwowo potupywać i omiatać teren dookoła wzrokiem. Było tam chyba coś potencjalnie mało interesującego, bo najbliższe anony buszowały dobry kilometr dalej. Cudownie. Wspaniale. Najpierw wróci i załatwi do końca sprawę z kanalizacją, a potem... Potem czas na akcję. Zszedł na dół, wydostał rower z ukrycia i popedałował do umówionego mieszkania.
129
3.6. Makijaż w ściekach
Plany, plany, plany... – I wtedy ona drze ryja: „Proszę, powiem wszystko, tylko dokończ...-- Rambo nie śmiał się tak od kiedy pierwszy raz obejrzał zbrodnie wojenne tego skurwysyna Wojtyły na Jutube. Klint nie pozostawał w tyle. Obydwaj jeszcze przez chwilę zgięci w pół radośnie rechotali, po czym powoli podnieśli się i spoważnieli. Popatrzyli na rozłożony na stole plan sieci kanalizacyjnej. – Tutaj jest wyłom w ścianie, za nim chowają się te szmaty. Osiemnaście. Spierdalając, nie miały czasu zgarnąć jakiejś sensownej broni, przede wszystkim potrzebowały jedzenia, żeby się tam chować... Przynajmniej na czas największych rzeźni, za parę dni nie miałyby raczej problemu wymknąć się w nocy po żarcie. Dwie z nich mają broń białą, nie wiem dokładnie jaką. Tutaj i tutaj -– zaznaczył ołówkiem dwa punkty -– co sprytniejsze wykombinowały, kurwa, pułapki. Jebany Vietcong, zahaczasz o sznurek i dostajesz cegłami po ryju. Mierne szanse na przeżycie. Poza tym nie ma raczej nic, chyba że będą w nas rzucać kamieniami. No i oczywiście nie możemy tak sobie wjechać z buta tararara, mają jakiś system haseł... kurwa, hasło murzyn, odzew knaga... i mogą w każdej chwili uciec, w tej dziurze w dupie, w której siedzą, jest drugie wyjście do innego tunelu. – Czyli jaki jest plan? – Jak dla mnie: trzeba zebrać... z sześciu anonów. Żadne suchoklatesy ani erise, ma się rozumieć. No i żeby były jakoś sensownie uzbrojone. My z tą szmatą -– delikatny ruch głową w stronę drugiego pokoju — schodzimy tym włazem, przechodzimy przez zasieki — zachichotał — i idziemy w stronę kryjówki. Ona podaje hasło, a potem... – A potem co?
Skazani za spierdolenie
130
– A potem to już w zasadzie jest nam niepotrzebna. Od drugiej strony puścimy trzech, a tamtym kanałem, o, tu masz właz, pójdą pozostali i zablokują wyjście awaryjne. Wpadamy tam, ogłuszamy, obezwładniamy, wyciągamy na powierzchnię... w sumie, możemy zrobić kwaterę w tym bloku, nie widzę problemu, mało spierdolin się tu szlaja i będziemy mieli spokój. – Brzmi legacko. Jestem za. – Teraz trzeba tylko znaleźć ludzi. – Trzeba znaleźć ludzi. Wyszli z mieszkania, rzucając jeszcze okiem do drugiego pokoju. Ciasteczko spała wyczerpana. Cudownie. ***
Nieogolony, dwumetrowego wzrostu anon stukał o ziemię łomem. – Nie pierdol. Ta sama szmata z jebanego vloga? – Ta sama. Dostaniesz, powiedzmy... godzinę. Gratis na zachętę przed akcją. A po akcji... wypadnie po dwie na głowę i jeszcze trochę, po chuj ci jakaś atencjuszka z Jutuba. – Mówiłeś, że gdzie jest ten właz? ***
– Kurwa, nie wiem, znalazłem sobie już jedną, tam może być niebezpiecznie... – Kuc odcięty od mamy płacącej za jego kucowskie fanaberie nie kwapił się do pomocy. – A możesz mieć trzy. I godzinę zemsty na Ciastoludku. Weź, kurwa, stary, to prawie jak wyprawa na ratowanie dziewic przed smokami, tylko że zamiast ratować, gwałcisz, i zamiast dziewice, to wizażanki. Koniuszek ciężkiego glana chodził w górę i w dół, wielka maczeta kiwała się miarowo.
131
3.6. Makijaż w ściekach
– Dobra, kurwa, skoro już mam tu zdechnąć, to chociaż się zabawię. ***
Siedmiu anonów siedziało nad planami i mapami, dyskutując o akcji. Sądząc po odgłosach dochodzących zza ściany, ósmy dobrze się bawił. – Wszyscy kminią jak to działa? – Wszyscy, wszyscy. Kiedy wchodzimy? – Proponowałbym koło świtu. Wtedy one wszystkie śpią, poza dwoma stojącymi na straży... Jedna z tej, druga z tej strony. Ma ktoś jakąś broń z porządnym zasięgiem? Zgłosił się jeden anon z procą. – Nikt poza tym? Dobra, ty pójdziesz jako dowódca załatwiających tylne wyjście. Umiesz z tego strzelać? – Myślisz, że co robiłem całe dzieciństwo, skoro wszyscy mnie sagowali i siedziałem w domu? Papszylę w galopie ci, kurwa, ustrzelę, chuju. – Styknie. Wchodzicie, z pewnej odległości unieszkodliwiasz strażniczkę i czaicie się przy dziurze. Powiedzmy, że o... piątej czterdzieści jeden. O piątej czterdzieści i trzydzieści sekund wpuścimy Ciasteczko, żeby wywabiła drugą, będziesz miał chwilę na unieszkodliwienie swojej tak, żeby nikt nie zauważył. My załatwimy obie nasze i wpierdolimy się całą ekipą o piątej czterdzieści jeden i trzydzieści sekund do środka. Pamiętać, kurwa: ogłuszać, wiązać, unieszkodliwiać, nie zabijać! I nie ciachać, chyba że ktoś lubi gore w łóżku i sam to będzie potem jebał. Na dwie grupy podzielcie się już sami. – Nie zauważą nas? Gdzie my się... – Nasza szmata szybko puściła farbę, zostało mi trochę czasu na przegrzebanie mieszkań które były otwarte. Tu
Skazani za spierdolenie
132
macie czarne ubrania i jakieś smarowalne gówno na ryj. Wszystko jasne? – Jasne jak słońce. – Trzeba iść w miarę wcześnie spać. Porozmieszczajcie się jakoś w tym bloku. Pobudka o piątej rano, zbiórka tutaj o piątej piętnaście. Nie spierdolmy tego, panowie. Wszyscy zaczęli rozchodzić się, szukając miejsc do spania. Korzystając z okazji, Klint odciągnął anona z łomem na stronę. – Mógłbym pożyczyć to cacko? – Nie ma problemu, tylko oddaj na akcję. Po co... – Ciiii. Nieistotne. Powiedzmy, że to twoje podziękowanie za dwie czy trzy soczyste wizażanki, które jutro dorwiesz, i w ramach prezentu nie pytasz, o co chodzi. Dobranoc. To powiedziawszy, odwrócił się i zniknął w ciemności.
Świt i zmierzch bogów Zadzwonił budzik. Piąta rano. Rambo powoli przeczołgał się do łazienki i wsadził głowę pod kran. Kiedy otrzeźwiał w wystarczającym stopniu, poszedł obudzić Ciasteczko przy pomocy klasycznego już triku z miednicą i zimną wodą. Trik zadziałał zaskakująco dobrze. Kwadrans później wszyscy siedzieli już w kręgu, smarując sobie twarze czarną mazią. Kilku anonom przemknęło przez głowę pytanie: co to tak właściwie jest? Nikt go jednak nie zadał. Może i dobrze. Osiem czarnych postaci i jedna wizażanka w kolorowym ubraniu rozbiegli się do odpowiednich włazów. Klint lekko postukał kobietę w ramię rurą. – Przed ostatnim zakrętem tniemy ci więzy i idziesz parę metrów przed nami. Masz się, kurwo, słaniać i... zresztą chuj, z tym nie będzie problemu, chyba jesteś wystarczająco
133
3.6. Makijaż w ściekach
zużyta. Zaliczasz glebę tuż za pułapką i jęczysz, płaczesz, chuj mnie obchodzi co robisz, bylebyś ją tam ściągnęła. A resztą zajmujemy się my. ***
– Ania! Ania, proszę, pomóż! — zaszlochała Ciasteczko powoli, chwiejnym krokiem idąc w kierunku wyłomu w murze. – Kasia? Boże, co oni ci zrobili? -– przynęta najwidoczniej została połknięta. Strażniczka ruszyła biegiem w kierunku leżącej współwizażanki. Rozglądała się przy tym, ale kamuflaż działał równie dobrze. – Złapali mnie i... i... – dalszą część wypowiedzi przerwał głośny płacz. Udawała? Ciężko powiedzieć. Zresztą nie było to specjalnie istotne, bo ułamek sekundy później nachyla jąca się kobieta upadła na ziemię, trafiona kawałkiem cegły. Była piąta czterdzieści i pięćdziesiąt trzy sekundy. Rambo i Klint przebiegli szybko koło leżących kobiet, przeskakując nad sznurkiem rozciągniętym w poprzek kanału. Zatrzymali się na chwilę. – Myślisz, że będzie wielki ból dupy, jak parę osób nie dostanie obiecanej ciasteczkowej godziny? Sceptyczne spojrzenie wystarczyło za odpowiedź. – Zdradzić TŻ-a, zdradzić przyjaciółki... Zwierzę bez honoru. Błysnął nóż, z rozpłatanego gardła popłynęła fontanna krwi. – Daję jej parę minut. Chyba możemy mieć wyjebane. Pobiegli dalej. Punktualnie o godzinie piątej czterdzieści jeden osiem męskich postaci wpadło między śpiące kobiety, rozdając
Skazani za spierdolenie
134
ogłuszające ciosy, powalając te próbujące wstać i przyduszając pozostałe. Zapanował chaos, a cisza miejskich wodociągów przegrała w starciu z łomotem i krzykami. Część atakujących zabrała się już za krępowanie zdobyczy. Nie było żadnych problemów -– wizaż nie spodziewał się ataku. – Jak na raidach za starych dobrych czasów! – ryknął roześmiany Rambo, nokautując czarnowłosą piękność i rozszarpując na niej ubranie. — Moja! Pozostali zawtórowali mu. Ciężko nie mieć dobrego humoru w takiej sytuacji. Klint rozejrzał się, po czym stanął jak wryty. Postać skulona w ciemnym kącie najwyraźniej uniknęła schwytania. Przypominała mu kogoś. Podszedł do niej, uważając żeby nikt go nie zaczepił. W szaleństwie, jakie zapanowało, nie było to trudne. Popatrzył jej w oczy. Tak jest, to ona. Niesamowite. „Za dużo farta jak na kilka dni- pomyślał anon. Cóż... szczęściu trzeba dopomóc. Szybko skrępował ją prowizorycznie i zakneblował, po czym przykrył swoją czarną bluzą. Teraz była jeszcze bardziej niewidoczna. – Nie ruszaj się, wrócę -– szepnął. — Kiedyś mi za to podziękujesz. Powiedziawszy to, odwrócił się, rozejrzał, zgarnął leżącą nieopodal rudą wizażankę i jej blond przyjaciółkę, po czym dołączył do radosnego pochodu na powierzchnię. Tego dnia w opuszczonym bloku mieszkalnym trwała impreza. Każdy z anonów znalazł sobie mieszkanie, w którym oporządził swoje ofiary, po czym wszyscy zebrali się u organizatorów wypić za pomyślne życie z nowymi zabawkami. Panowała atmosfera ogólnej inby i samozadowolenia. Alkohol lał się strumieniami — na szczęście całkiem sporo osób zapomniało zabrać go ze sobą opuszczając miasto. Ktoś znalazł rozstrojoną gitarę akustyczną i akompaniując
135
3.6. Makijaż w ściekach
niezdarnie, śpiewał wszystkie cenzopiosenki jakie pamiętał. W połowie „Molte Volte” nagle przestał i zmarszczył brwi. – Ej, miałem jeszcze zaklepaną godzinę u Ciasteczka... – Właz pod blokiem, prosto, w prawo i w lewo, ale tylko jeśli jesteś niewybredny. – Co to kurwa znaczy... niewybredny? – Zapytam tak: czy żeby loszka była dla ciebie ruchable musi mieć puls? Wszyscy roześmiali się chóralnie. Anon gitarzysta westchnął i zaintonował hymn Karachana autorstwa wielkiego artysty wojennego Janusza Radeona. Zachodziło powoli słońce. Wszyscy byli zmęczeni emocjami dnia i wczesną pobudką, toteż szybko zaczęli zasypiać. Wkrótce przytomny był już tylko Klint. Nadszedł czas. Wziął swój plecak, spakował go i przytroczył do niego rurę. Rozejrzał się w poszukiwaniu jakiejś kartki i czegoś do pisania. Na szafce nocnej leżały zeszyt i długopis. Cudownie. Wydarł stronicę i w pośpiechu nakreślił kilka słów, po czym złożył ją i delikatnie wsunął do kieszeni Rambo. Omiótł śpiących spojrzeniem, na jego twarzy błądził ciepły uśmiech. A potem odwrócił się i wyszedł z mieszkania.
The Wall Rambo obudził się z paskudnym bólem głowy. Powlókł się do zlewu i wsunął sobie kran do ust. Po dłuższej chwili poczuł się na tyle świeżo, żeby spróbować zarejestrować rzeczywistość. Obejrzał się. Jest dobrze, żadnych rzygów, żadnych ran. Zaraz, moment, czy w kieszeni miał to coś jak zasypiał? Wyciągnął kartkę, rozprostował ją na stole i zaczął czytać. Z papieskimi pozdrowieniami,
Skazani za spierdolenie
136
zanim to wyjmiesz, to sprawdź, czy nikt ci się przez ramię nie gapi, chuju Sorry, anone, ale pracuję sam — a przynajmniej w tym wypadku. W momencie, w którym to czytasz, zapewne będę już dość daleko. Co to znaczy „daleko” w Zonie? Cóż, poniżej znajdziesz trochę wyjaśnień i protipów, o ile uwierzysz. Baw się dobrze, draniu...
Twarz Rambo rozjaśniała się coraz bardziej z każdym słowem. Pod koniec nie czuł już bólu głowy, tylko euforię. Klasnął w dłonie i roześmiał się. W jego głowie zaczynał układać się plan... ***
Klint zamknąwszy za sobą drzwi ruszył do mieszkania piętro niżej. Łom był naprawdę pomocny przy przeszukiwaniu bloku, tak samo, jak znaleziona amfetamina pomogła w utrzymaniu się na nogach po nieprzespanej nocy spędzonej na plądrowaniu. Zarzucił na ramię torbę pełną fantów, do drugiej ręki wziął inną — pustą — którą poprzedniego ranka odpowiednio spreparował. W kieszeń spodni wsunął kluczyki od samochodu. Zszedł po schodach na parking. Otworzył wóz i wrzucił na tylne siedzenie pakunki. Sebowate BMW może nie było szczytem marzeń, ale wystarczyło. Ruszył w stronę studzienki, trzymając w ręku pustą torbę. Powoli zszedł na dół i pobiegł w stronę ekskryjówki wizażystek. Była tam. Spała. Ściągnął z niej bluzę i popatrzył zauroczony. Wyglądała cudownie, jak zawsze zresztą. Co prawda użytkownicy forum Opla Astra zwymiotowaliby na widok jej figury, ale w tym momencie filigranowość była niesamowitą zaletą. Obudził ją i wyjął knebel z jej ust, po
137
3.6. Makijaż w ściekach
czym położył na nich palec. – Ciii. Nie ruszaj się, spokojnie. Uniósł ją, trzymając za więzy, po czym wsunął delikatnie do przygotowanej torby. Wsunął jej między wargi rurkę. – Żeby łatwiej ci było oddychać. Idziemy, mała. Zasunął zamek błyskawiczny i dźwignął ładunek. Stęknął. Może i była drobna, ale wciąż ważyła swoje. Cóż, do samochodu ją dotaszczy. Ruszył w kierunku wyjścia na powierzchnię. Klint zatrzasnął klapę bagażnika. Wcześniej przedziurawił klapę oddzielającą go od pasażerskiej części pojazdu, żeby dziewczyna się nie udusiła. Wsunął kluczyki w stacyjkę i przekręcił. Powinno mu wystarczyć paliwa na dłuższy czas — poprzedniej nocy zdążył zajechać na stację benzynową i wziął jeszcze kilka pełnych kanistrów na zapas. Poklepał schowek wypchany banknotami znalezionymi w mieszkaniach, wrzucił jedynkę i ruszył. Pamiętał, którędy wiedzie droga. Minął budynek zarządu sanitariów. Po kilku minutach jazdy wąskimi, opuszczonymi uliczkami dotarł do widzianej dzień wcześniej przez lornetkę bramy. Wysiadł, wyciągnął z samochodu siekierę i zaczął uderzać w łańcuch spina jący jej skrzydła. Po kilku potężnych ciosach łańcuch puścił. Klint wrócił do samochodu i powoli wjechał między baraki. To było miejsce, w którym sypiali robotnicy pracujący przy budowie Muru. To było też miejsce największej klęski organizatorów tego przedsięwzięcia. Im dłużej anon zastanawiał się nad tym, tym bardziej pewny był, że to celowy zabieg. Nie można być aż tak głupim... Nie, koniec rozważań. Czas na filozofowanie będzie potem. Ustawił odpowiednio auto. Zderzak wzmocniony kilkoma stalowymi rurami powinien wytrzymać. Pedał gazu poszedł w dół aż do podłogi. Koła
Skazani za spierdolenie
138
przez chwilę buksowały w miejscu, po czym złapały przyczepność i BMW wystrzeliło do przodu. Po kilku sekundach pojazdem targnął potężny wstrząs, a siatka i kraty rozleciały się we wszystkie strony. Klint mknął drogą w stronę autostrady, zostawiając daleko za sobą ginący w ciemności Mur. Pewnie ktoś to załata. Ale do tego czasu on będzie już daleko za granicą. I nie tylko on. Uśmiechnął się do siebie, myśląc o Aralce skulonej w bagażniku. Królowa tego chana tylko dla niego. Wszystko poszło lepiej niż ekspertyza.
139
3.6. Makijaż w ściekach
Epilog poza czasem i przestrzenią
Akh Rialla, Veael Con Trakh, Ten, Który Przeplata Wymiary, Pan Gęstości i Opiekun Porządku wykrzywił czerwone trzy ze swoich dwudziestu jeden ust o barwach tęczy. Zsunął fragment swojego umysłu w rzeczywistość. Czuł zawirowania czasoprzestrzeni. Coś tam na dole było nie tak. Zaczął metodycznie badać świat ludzi w poszukiwaniu nieprawidłowości i zaburzeń. Szybko je znalazł. Jak zwykle się nie mylił — fluktuacja nastąpiła w okolicy epicentrum przebicia czwartej gęstości, w Zonie na granicy Muru. Stare dobre poplątanie przeszłości z teraźniejszością, w murze pojawił się otwór zamurowany jeszcze przed oddaniem strefy zamkniętej do użytku. Rialla rozpłynął fragment swojej jaźni na kilka dni w przód i w tył. Na początku tylko dwoje uciekinierów. Razem. Zastanowił się, czy zmodyfikować sytuację i cofnąć ich na swoje miejsce... To chyba byłoby najlepsze rozwiązanie. Chociaż... Wysilił się trochę i sprawdził ich pierwsze kilka lat po ucieczce. Patrzył. Nie. Nie oni będą płacić za jego błędy. Ale nie będzie też już więcej wypadków. Wszyscy kolejni zostają. Gdyby ktokolwiek stał wtedy przy Murze, zobaczyłby, jak powietrze migocze i gęstnieje. Chwilę później zamiast przejazdu otoczonego resztkami zniszczonej siatki widniała gładka ściana, realna i twarda. Ale rzecz jasna nikogo tam wtedy nie było. Pan Gęstości zadowolony wycofał się z rzeczywistości i ponownie pogrążył w półśnie.
Skazani za spierdolenie
140
rok później, Sycylia
Na nadmorskim tarasie, na którym znajdowała się lodziarnia, o tej porze było zwykle całkowicie pusto. Mimo że sprzedawca zimnych słodkości czaił się za ladą już od jakiegoś czasu, przytłaczająca większość turystów wolała wstawać bliżej południa niż świtu. Nie wspominając już o miejscowych, których lenistwo było wręcz przysłowiowe. Dzisiaj było inaczej. Zajęty był jeden stolik najbliżej balustrady, przy którym siedziała dwójka młodych ludzi: mężczyzna i kobieta. On leniwie popijał latte, ona właśnie oblizywała wargi po ostatnim kęsie lodów. Uśmiechnęła się szeroko pokazując światu w całej okazałości diastemę, z którą dzielnie walczyły stalowe druty okalające jej białe zęby. Wstała i podeszła do krawędzi tarasu, wychylając się w stronę lazurowego morza. Efektem ubocznym tej czynności było kuszące wypięcie tyłeczka odzianego w dżinsowe spodenki. Lodziarz, wychylając się ze swojego stanowiska celem dokładniejszego obejrzenia sytuacji, stracił równowagę i runął całym jakże imponującym ciężarem ciała na karton z wafelkami. Głośny chrzęst został szybko zagłuszony przez wściekłe ryki, wśród których najczęściej powtarzało się rozpaczliwe „mamma mia”. Mężczyzna westchnąwszy wstał i podszedł do partnerki, klepiąc ją lekko w wiadome okolice. – Uważaj, Julcia, bo mi tu magikniesz — zaśmiał się. Ona zawtórowała mu, błyskając ząbkami. – Cicho, jestem już dorosła. – Jasne, jasne. Pamiętaj, gimbus to stan umysłu, nie ciała. Ciało zresztą też masz cokolwiek gimbusiarskie -– uśmiechnął się złośliwie. Dziewczyna obróciła się na pięcie z udawanym oburzeniem, ale szybko padła mu w ramiona. Przez chwilę przytuleni patrzyli na migoczące w promieniach wschodzącego słońca ciepłe morze.
141
3.6. Makijaż w ściekach
– Michaaaał? – Hm? – Jak myślisz, co się stało z tamtymi? – Jakimi „tamtymi”? – No, wiesz. Tam pod ziemią. Z moimi, twoimi, z resztą. Ogólnie. Mówiłeś kiedyś, że ten jeden ma przyjechać na spotkanie. Nie przyjechał. – Nie mam pojęcia, Julcia. Nie mam zielonego pojęcia. Ale mam nadzieję, że nic złego.
Skazani za spierdolenie
142
dzień później, Zona
Kiedy rano wszyscy rozeszli się do swoich kryjówek przetestować świeżo zdobyte wizażanki, Rambo wyruszył na rekonesans po kilku okolicznych blokach. Na wszelki wypadek zabrał ze sobą cały ekwipunek, jaki posiadał. Jeśli miał ruszyć w ślady Klinta, musiał zrobić to jak najszybciej. Zadziwiające, co może zostawić po sobie wyprowadza jący się na zawsze człowiek na pastwę marginesu społeczeństwa. Anon w kolejnych mieszkaniach znajdował coraz to nowe fanty — marker paintballowy i gigantyczny zapas kulek, maskę przeciwgazową typu „słonik”, gaz pieprzowy... Nie wspominając już o sporych ilościach kosztowności. Po przegrzebaniu kilkunastu mieszkań mężczyzna był bogatszy o ponad tysiąc złotych i trochę złotej biżuterii. Wreszcie pod stertą papierów znalazł to, czego szukał. Kluczyki. Wybiegł na parking i nacisnął przycisk. Światła zielonej octavii pierwszej generacji zamrugały przyjaźnie. Nie miał pojęcia dlaczego ktoś zostawiałby działający i wcale ładny samochód na pastwę losu, ale nie mógł narzekać. Było mu to bardzo na rękę. Wsiadł, odpalił silnik i ruszył z piskiem opon. Uwielbiał prowadzić. Po kilkunastu minutach jazdy według wskazówek z listu przyjaciela dotarł wreszcie do szukanego placu budowy przy Murze. Łańcuch na bramie wjazdowej był zniszczony. Tak, to by było to. Wtoczył się między baraki i skręcił w stronę tytanicznej ściany. A potem przetarł oczy, zamrugał, wysiadł i popatrzył jeszcze raz. Podszedł trochę bliżej. Nie było żadnej bramy. Wszystko wyglądało jak świeżo wybudowane i wypolerowane na błysk, nie było mowy
143
3.6. Makijaż w ściekach
o ucieczce którędykolwiek. Klint, ty skurwysynu. Jeszcze cię dorwę, nie mogłeś uciec dal... – A co ty, kolego, porabiasz na tym zasranym końcu świata? Rambo obrócił się błyskawicznie. Na masce jego Skody siedział nieznany anon. Miał na sobie kamizelkę antyterrorystyczną, do której przytroczony był baton i... skalp? „Wololo, ty chory skurwysynu-- pomyślał niedoszły uciekinier. Nieznajomy cały czas bawił się maczetą trzymaną w ręce. - Nie wyglądasz mi na jedną z tych spierdolin które boją się odezwać, więc pytam jeszcze raz. Co ty tutaj robisz? - A co, jeśli szukam towarzystwa? - To właśnie je znalazłeś. Chodź, wykurwiamy stąd. Tu nic nie ma. Anon wziął głęboki oddech, po czym podszedł do obcego, który zsunął się z auta. - Wsiadaj. Trzasnęły drzwi pasażera. Chwilę później również drzwi kierowcy. Octavia powoli nawróciła i wyjechała z placu. Mur za nią przez chwilę zamigotał tajemniczo, ale żaden z anonów tego nie zauważył. Ich myśli skierowały się już ku szaleństwu, które miało miejsce w centrum. Rambo postanowił przełamać pierwsze lody. - Schodziłeś kiedyś do kanałów, anone?
Good Morning, Vietnam El Dorado Octavia w wielkim obłoku kurzu wjechała bokiem na przyblokowy parking. Wysiadły z niej dwie postacie i powoli rozejrzały się. — Patrz na to rozjebane mieszkanie, o tam – rzucił Rambo. – Tam może być coś zajebistego. To powiedziawszy, zaczął maszerować w kieruku wyrwy w ścianie bloku. /mil/-anon był trochę bardziej sceptyczny. Obrzucił fachowym wzrokiem survivalowca teren dookoła... Zaraz, kurwa! — Rambo! Stój, chuju, ale już! Ten momentalnie zatrzymał się i odwrócił. — Czego, kurwa, chcesz? — Patrz tu i tu. Zasieki. A tu obok jeszcze jakieś gówna których nawet nie rozpoznaję. Nie ma co się ładować tą stroną. — Od drugiej? — Od drugiej.
145
3.7. Good Morning, Vietnam
Obeszli blok dookoła. Wejście do klatki blokował rozbity ford transit. Nawet nie było co marzyć o odjechaniu nim – potrzebował co najmniej tygodnia w warsztacie żeby w ogóle chciał odpalić. — Trochę chujnia. — Czekaj, czekaj. A jakby tak wleźć po tym wraku na dach tego... przedsionka klatki schodowej i wpierdolić się na nią przez okno? — Pomysł wspaniały. Czekaj, wezmę parę rzeczy z bagażnika. Trochę się zaopatrzyłem zanim wykurwiłem z ostatniej kryjówki. Rambo podszedł do samochodu i zajrzał do środka. Wyciągnął łom, maskę przeciwgazową i szwajcarski multitool. Przetestował końcówki. Chodziły jak marzenie. Zatrzasnął klapę i odwrócił się w stronę /mil/-anona. — Idziemy. Wdrapanie się na zniszczonego transita było najtrudniejszą częścią eskapady. Wybicie szyby, wyłamanie kilku desek i peerelowskich drzwi ze sklejki stanowiło jedynie formalność. Dwójka anonów szybko znalazła się w sercu twierdzy z wielkiej płyty. To, co tam znaleźli, przeszło ich najśmielsze oczekiwania. — Kurwa, stary, jakie bogactwo... W istocie, to wyglądało jak przedterminowa Gwiazdka. A wziąwszy pod uwagę, że żaden z nich nigdy nie dostał pod choinkę nic więcej niż Cottonworldy i parę mandarynek – ponad dziewięć tysięcy Gwiazdek razem wziętych. Pierwsze w oko rzucały się sprzęty elektroniczne wszelkiej maści. — Zostaw, nie rusz. – /mil/-anon był sceptyczny. — Byłem trzeci w klasie w techbazie, cwelu. Wiesz co można z tego zrobić? Daj mi tylko kurwa jakieś źródło prądu, agregat, cokolwiek i będziesz miał kino, klub elektro i Radio
Skazani za spierdolenie
146
Chłodna Piwnica w pięć minut. — Pierdolisz. — Twoją matkę, cwelu. Zachichotali obydwaj. — Wypadałoby to gdzieś załadować. — Do tego gówna którym się przyturlaliśmy się za chuja nie wejdzie. — Pomyślimy potem. Szukaj dalej. Żaden z anonów nie ćpał, ale i tak znalezienie góry woreczków z białym proszkiem, tabletek i innych tajemnych wynalazków straszliwie ich ucieszyło. Towar na handel jest, są tu tacy co zapłacą za niego każde pieniądze. Co prawda to sformułowanie trzeba było w tym wypadku traktować bardzo metaforycznie, bo nawet gdyby pieniądze przedstawiały w Zonie jakąś wartość to ich również było pełno w przeszukiwanym mieszkaniu... Ale nie było wątpliwości, że zatwardziali bywalcy /thc/ oddadzą ostatnią wizażankę żeby się porządnie naćpać. — To już wszystko? — Czekaj, sprawdzę jeszcze łazienkę. Ty rzuć okiem na resztę, w paru miejscach nie patrzyliśmy. Rambo rozejrzał się po pokoju. Nie widział nic podejrzanego, może poza stertą guwnofiranek leżących w kącie... Hm. Odkopał je na bok. A potem pochylił się i przyjrzał znalezisku zafascynowany. — Ty kurwo – powiedział sam do siebie. – Ty jebana polska kurwo...
Pięć ton losowości — Trzeba to jakoś przetransportować i sensownie ukryć. Jak zostawimy, to znowu znajdzie się ktoś kto to
147
3.7. Good Morning, Vietnam
wygrzebie. Tego byśmy nie chcieli. — Mam, okurdebele, pomysła. — No? — Patrz tam, za oknem. Na tamtym parkingu. — Ładne. Ładne jak skurwysyn, może się przydać. Myślisz, że kluczyki w stacyjce? — Chyba jeszcze wiem, jak się odpala na krótko. Wreszcie mi się, kurwa, przydadzą te poradniki z lifehackami... Poza tym samo to to trochę bieda. — Coś sugerujesz? — Oglądałeś kiedyś Mad Maksa? — Tylko Maksa Prządło. O czym to? — A pamiętasz, jak dojechać na tamten plac budowy? Kilka dni później
Młody nazistulejarz stał na środku ulicy, od czasu do czasu strzelając w stronę uciekającego lewactwa. Pełne zwycięstwo. Rozpierała go duma i chwała piwnicznej rasy panów. Już niedługo oczyszczą całą Zonę z tego pierdolonego ludzkiego śmiecia, a wtedy... Zaraz, moment. Co to kurwa jest? Przez strzały, krzyki i inne zwyczajowe odgłosy rewolucji przebijał się niski, basowy warkot. Ziemia zaczęła drżeć. Co do kur... Z dymu kilkadziesiąt metrów przed nazistą wyłonił się z rykiem rozpędzony Star 66 plujący spalinami. Był cały okratowany zespawanymi metalowymi rurami, a w strategicznych jego miejscach przymocowano stalowe płyty. Na tej osłaniającej silnik umieszczonej centralnie z przodu był jakiś napis wykonany sprejem. Młody bojownik zmrużył oczy... WELCOME INTO HARD KARUHEN
Skazani za spierdolenie
148
Zanim potężne uderzenie pięcioma tonami żelastwa zmiotło go z powierzchni ziemi i przerobiło na krwawą miazgę usłyszał jeszcze przebijające się przez ogłuszający hałas dźwięki Barki dobiegające z szoferki. ***
W tym samym momencie po drugiej stronie miasta anonimowy rewolucjonista klęczał przerażony nad dogorywającym, zmasakrowanym towarzyszem broni. Dłoń leżącego zacisnęła się na ramieniu anona i przyciągnęła jego ucho do okrwawionej twarzy. – Przekaż... Fuhrerowi... – Zakaszlał i splunął na ziemię głęboką czerwienią. — Oni są... w kanałach. Wszyscy... Lewaki... Wizaż... Całe to kures... – Zatrząsł się w drgawkach, znowu zdobiąc ziemię dookoła głowy płynami ustrojowymi. — I on, ten cwel jebany, magik wybuchowy... – Kto? Anone, kurwa, kto? Było za późno. Zdesperowany chwycił za mundur i szarpnął zwłokami. Raz, drugi. Wątpliwej jakości resuscytacja nie przyniosła skutków. Wściekły cisnął ciałem w błoto i sprintem ruszył do Boro Casso. Miał uczucie, że najcięższe walki dopiero nadejdą...
Każda podróż kiedyś się kończy Star pędził w stronę centrum walk. Nieliczne osoby, którym nie udało się w porę odskoczyć lądowały pod jego kołami dość gwałtownie kończąc swoje spierdolone życie. Dwójka anonów siedząca w kabinie każdego takiego nieszczęśnika odczuwała jedynie jako lekkie wstrząsy. Tak, to był dobry pomysł żeby opancerzyć ten wóz.
149
3.7. Good Morning, Vietnam
– Dokąd jedziemy? — ryknął /mil/-anon próbujący przekrzyczeć rozpędzoną bestię. – Nie mam zielonego pojęcia! — dobiegł go głos ginący w hałasie. — Przydałoby się znaleźć dowódcę tego pierdolonego kotła, o ile jakiś istnieje! – Nie można po prostu zapytać kogoś? Rambo rzucił okiem na towarzysza, z całej siły pierdolnął się w czoło po czym z powrotem skupił się na drodze przed nimi. Wywrotka połykała asfalt w szaleńczym tempie. ***
– Co ty pierdolisz? -– Boro Casso miał coraz gorszą opinię o zdolnościach umysłowych swoich żołnierzy. -– Jaki kurwa Mad Max? – Jebane parę ton żelastwa, kurwa, rozjebali już parę osób, chuj wie po czyjej są stronie i czego chcą... – Dokąd jadą? — przerwał rozemocjowanemu sołdatowi samozwańczy Fuhrer rewolucji. – Do centrum. – Znaleźć ich i przyprowadzić tutaj. – Teraz? – NATYCHMIAST, KURWA! ***
Ratusz zbliżał się coraz bardziej w szybkim tempie. Toczyły się w jego okolicy jakieś ciężkie walki, z okien ostrzeliwali się prawdopodobnie lewacy. Na oczach dwójki anonów do wnętrza zaczęła wlewać się ofensywa nazistowska. – Stary, mam złe przeczucie, zwolnij kur... Nie dokończył. Powietrzem targnął gigantyczny wybuch, a ratusz zaczął rozpadać się jak potrącony domek z kart.
Skazani za spierdolenie
150
Beton, cegły i stalowe zbrojenia wylatywały z kuli ognia na wszystkie strony raniąc i zabijając rozbiegających się w panice stulejarzy. Wreszcie budowla osiadła całkowicie, wysyłając w niebo potężny pióropusz płomieni i dymu. Rambo ułamek sekundy po eksplozji wcisnął rozpaczliwie pedał hamulca w podłogę szoferki. Star z piskiem opon powoli wyhamował kilka metrów przed gruzowiskiem. Kierowca i pasażer odetchnęli, ale nie na długo. Pojazd otoczyło kilkunastu żołnierzy. Pierwsza myśl o ucieczce szybko rozpłynęła się w huku przestrzelonego koła. Dwójka anonów popatrzyła na siebie i zaczęła gramolić się na ziemię.
Kanał Boro Casso po wysłuchaniu opowieści o losach złapanych anonów zastanowił się. Szczególnie zainteresowały go fragmenty o kanałach. Skoro jeden z nich natrafił na prawie dwudziestoosobowy skład loszek, a drugi na jakąś jebaną partyzantkę... Może siedzi tam tego więcej, organizując jakieś jebane państwo podziemne? Powstanie, kurwa, Warszawskie część druga. Z tych rozmyślań wyrwał go żołnierz o czarnej twarzy cały brudny od pyłu i krwi, który wbiegł do środka otwierając z hukiem drzwi. – Czego, kurwa, chcesz, nie widzisz że jestem zajęty? – Wiadomość... z frontu. -– Żołnierz dyszał ciężko zgięty wpół. -– Wizaż jest w kanałach. Razem z... lewakami. I kimś jeszcze. Nie wiem, facet zdychał, nie zdążył powiedzieć. Jakiś cwel od materiałów wybuchowych. Chuj wie. Przez twarz Boro przemknął cień gniewu. Tak się skurwysyny bawią? To i on się pobawi ze śmieciami. – Dobra, możesz iść. Dzięki za info. Odpocznij sobie.
151
3.7. Good Morning, Vietnam
Zaczekał aż mężczyzna wyjdzie z pomieszczenia i zamknie drzwi i rozejrzał się. – Wygląda na to, panowie, że wchodzicie ponownie do akcji. Z jakiej wy w ogóle jesteście opcji politycznej? /mil/-anon popatrzył na niego znudzonym wzrokiem. /mil/-anon popatrzył na niego znudzonym wzrokiem. – A kogo dzisiaj trollujemy? Boro lekko się skrzywił, ale nie mógł narzekać. bynajmniej nie trafiło na lewaków. – Ty – wskazał na Rambo -– masz plany kanalizacji i miasta, tak? – Tak. – I obaj mniej więcej wiecie, jak wygląda walka tam na dole? Odpowiedziały mu dwa leniwe skinięcia. – Cudownie. Pieniędzy wam nie zaoferuję, tutaj nie mają żadnej wartości. Ale myślę że trochę fantów, co ładniejszych wizażanek, jakieś stanowiska w nowym reżimie, sława i chwała bohaterów rewolucji...? – Chłodno, kurwa, ale czego od nas chcesz? – Wyszkolicie tylu moich ludzi, ilu będzie potrzebnych przy pomocy wszelkich dostępnych środków. Daję wam wolną rękę, to wy wiecie co mają potrafić. Wyposażę was wszystkich jak będziecie chcieli... w miarę możliwości. A potem zejdziecie na dół i rozpierdolicie każdego lewaka i każdą wizażankę jaką znajdziecie. – Hola, amigo, z tego co mówił tamten koleś wynika że tunele mogą być zaminowane. – Mogą i będą. Znam skurwysyna, który za to odpowiada. – Nie tylko ty go znasz – rzucił /mil/-anon. W jego oczach czaiła się nienawiść. — Bierzemy tę robotę. Rambo tylko pokiwał głową.
Skazani za spierdolenie
152
– W takim razie mam dla was jeszcze jedno zadanie. Specjalne. Tylko wy, żadnych nazimłotków. Musicie wykończyć jednego człowieka. Najprawdopodobniej też siedzi w kanałach, tylko tam ma gwarancję bezpieczeństwa. A raczej... Miał. Dopóki was nie poznałem. – Spierdalaj z wazeliną, anone. Szczegóły, kto to jest? – Chyba wiem, kto – wciął się Rambo. Zsunął z ramienia plecak, pogrzebał chwilę w środku i wyciągnął znalezisko spod stosu firanek ze splądrowanego mieszkania. Rzucił je Boro Casso pod nogi. Ten popatrzył w dół zszokowany po czym z powrotem przeniósł wzrok pełny uznania na gości. – Widzę, że się rozumiemy. Dobra, anone, do zachodu słońca powinniśmy opanować całą powierzchnię. Wtedy zaczyna się wasza robota. Wypadałoby jeszcze tylko wymyślić jakąś nazwę dla tego oddziału... – Coś mam. – No? – Przed pierwszym zejściem do kanałów jak szykowaliśmy się do akcji te kurwy skojarzyły mi się z jebanym Vietcongiem. Można przy tym zostać. Proponuję „szczury tunelowe”. – Nie lepiej karaluchy? – „Karaluchy tunelowe” brzmi chujowo. Trzymajmy się tradycji. Zapadła cisza. – Znakomicie – zgodził się Boro Casso. -– Jutro zaczynacie robotę, panowie, za ten czas zdążę sformalizować nową jednostkę. Niech Testo będzie z wami, odmaszerować.
153
3.7. Good Morning, Vietnam
Czas Apokalipsy Pierwsze promienie wschodzącego słońca oświetliły dwie postacie siedzące nad włazem do kanału. Były ubrane w hełmy i kamizelki szturmowe, do których przyczepiły silne latarki, maski przeciwgazowe, topornie wykonane granaty i zapasowe magazynki. Każda z nich trzymała w rękach strzelbę. Rambo rzucił okiem na zegarek. Czwarta trzydzieści dziewięć, czternaście sekund. Za chwilę schodzą. W całym mieście czaiły się dwu, trzyosobowe zespoły przeszkolonych do walki pod ziemią nazistulejarzy które w tym samym momencie opuszczą powierzchnię ziemi. Niektórzy już na nią nie wrócą poległszy w walce z lewacką reakcją i opętanymi żądzą krwi wizażankami. Zostaną na zawsze w ścieku powaleni kulą, ostrzem lub wybuchem. Ta dwójka miała jednak inne cele niż bezsensowne szamotaniny z kiepsko zorganizowanym ruchem oporu. Oni szukali bardzo konkretnego człowieka, który mógł być wszędzie i nigdzie. Być może człowieka najbardziej niebezpiecznego w całej Zonie. Czwarta czterdzieści. Ciężka żelazna klapa potraktowana łomem odsunęła się ze zgrzytem. Wznoszące się coraz wyżej słońce oświetlało puste, ciche ulice miasta. Dwie samotne postacie jedna po drugiej zniknęły w ciemnym otworze. Zaczęło się polowanie.
Cz ść IV e
Polecam ten styl życia
Hadrian Hadrian ukrywał się już trzeci dzień w opuszczonej pizzerii. Ta część miasta opanowana była przez Front Wyzwolenia Wizażu, grupę kilkunastu wyjątkowo agresywnych i zdeterminowanych kobiet, które jakimś cudem uniknęły gwałtu w pierwszych dniach Rewolucji Stulejarskiej. Teren który okupowały zajmował raptem dwie kamienice i niewielki placyk przed nimi. Za nimi i przy obu dochodzących do niego uliach znajdował się Mur. Hadrian był weteranem. Gdy trafił do Zony, miał już na swoim koncie wiele raidów i pośrednio odpowiedzialny był był za kilka kilka głośnych głośnych samobójst samobó jstw, w, oprócz tego zdobył nagie fotki Katarzyny Waśniewskiej, co dodało mu jeszcze więcej szacunku Anonów. Dzięki temu szybko wywindował się na wysoką pozycję w hierarchii powstającego społeczeństwa, przyjmując rangę Jenerała. Gdy wybuchł konflikt pomiędzy anarchistami a prawakami, postawił się na czele anarchistów. Ich klęska o mały włos nie kosztowała go życia, jednak ostatecznie tylko tylko go zdegradowano do rangi szeregowego. Tak też tu wylądował. Gdy Dowództwo dowiedziało się o tajnej organizacji Wizażystek, która wyciąga karyny
Skazani za spierdolenie
158
z lochów pod Wielką Pasieką, wysłało czteroosobowe kommando. Masakrę jaka nastąpiła przeżył tylko on. ***
Pierwszą rzeczą która ich zaskoczyła był fakt, że kobiety przed nimi nie uciekały. Wręcz przeciwnie - widząc zbliżających się dynamitardów, kilka z nich wyszło z budynku. Anony szły dalej. – Czekajcie, to chyba puł... – z okien budynków sto jących przy ulicy zaczęła lecieć kostka kostka brukowa. brukowa. Oddział szybko zanurkował w wybitą witrynę sklepową dawnej cukierni. Szybko przemierzyli zasłane szkłem pomieszczenie i udali się na zaplecze, gdzie zostali powitani ogłuszającym ogniem ciągłym ze znajdującego się tam CKM-u. Mimo iż Hadrian błyskawicznie przeciął linę łączącą spust karabinu z drzwiami, dwójka jego kolegów już nie żyła. Trzeci dogorywał. Ze łzami w oczach Hadrian wyciągnął służbowy pistolet i wetknął go swojemu towarzyszowi do ręki. – Powiedz... Krystianowi... – w oczach Łukasza czaił się strach gdy patrzył na broń – To bez sensu, jak... jak koń. Rozległ się strzał. Nie było czasu do stracenia. Hadrian zabrał CKM i kolbą wybił dziurę w ścianie. Słysząc, że bojowniczki szybko zbliżają ża ją się do niego, odwrócił się i z okrzykiem na ustach ustach oddał jedną, długą serię w ich kierunku. Strzelać przestał dopiero gdy zabrakło amunicji. ***
Po przedostaniu się na drugą stronę, Hadrian rozejrzał się. Stał za ladą w jakiejś Pizzerii, w której co ciekawe wciąż
159
4.1. Hadrian
była masa półproduktów, nie mówiąc już o całych, zostawionych i nie zjedzonych pizzach czekających na swojego konsumenta kilka dobrych miesięcy. Szyby były z zewnątrz zamalowane na czarno, drzwi zabite deskami - żadna się nie domyśli że to tu znajduje się poszukiwany anon. Ryzyko i atak frontalny na siedzibę femek też nie miał sensu, bo i tak nic to Hadrianowi by nie dało – przez swoje afiliacje polityczne nie mógł liczyć ani na przywrócenie do rangi generała, ani choćby nawet na powrót do łask. Skulił się więc w kącie, owinął owinął folią aluminiow aluminiowąą – w razie gdyby wróg miał wizjery na podczerwień – i zasnął zakopany w pudełkach po pizzy. ***
Następnego dnia wychynąwszy się przez dziurę którą zrobił w trakcie ucieczki zauważył, że zwłoki kobiet wciąż są w tym samym miejscu. Zaskoczony swoimi własnymi myślami podszedł do jednej z nich, ściągnął jej spodnie i bielizne, i mimo smrodu dochodzącego z zimnej, owłosionej pizdy począł ruchać trupa. Po jego policzkach spływała rzeka łez, kiedy wyobrażał sobie jak mogłaby się inaczej ich ich historia historia potoczy p otoczyćć – on mógł się podszyć na Wizażu Wizażu pod p od milionera, spotkać się z nią w realu, ożenić się i mieć trójkę dzieci. – BOGA NIE MA! – wykrzyknął wypełniony egzystencjalnym bólem. Po południu zaczął mu doskwierać głód, rozejrzał się więc za czymś do jedzenia. Ku jego zdziwieniu, pod ladą znalazł sekretny przepis na pizzę. Odpalił piec, z trudem przygotował ciasto, znalazł ser, przyprawy... Brakowało mięsa. Jeszcze raz wrócił do trupów pozostawionych w sąsiednim
Skazani za spierdolenie
160
lokalu. Wyciągnął wojskowy nóż i z pośladków kobiety wyciął kilka plasterków. Pizza była wyborna. ***
Mijał trzeci dzień i Hadrian stawał się coraz lepszy w robieniu pizzy. Zza zabarykadowanych drzwi rozległo się mocne stukanie. Ktoś go szukał. Wyprostował się i zajrzał w dziurę za swoimi plecami. Nikogo nie było. Wyciągnął nóż i podszedł kilka kroków w kierunku z którego dochodziły dziwne odgłosy. Rozpierając ostrzem deski, ujrzał Hadrian znajomą twarz swojego przełożonego. Za nim stało kilku mężczyzn oddziału Beta. Był uratowany. Po zakończeniu hospitalizacji Hadrian otworzył pierwszą pizzerię w Zonie. Na podstawie jego historii powstała również książka „Pizza i dziwki”.
Aczodin Z koszmaru wyrwało mnie poczucie wszechogarniającego strachu i nienawiści. Zdyszany i spocony siedziałem przez chwilę nago na sofie zajętego przeze mnie mieszkania. Rozejrzałem się po pokoju. W porządku, lochy uwiązane na swoich miejscach. Poranny twardziel nie dawał mi spokoju, skorzystałem więc z najbliższej wizażystki. Kiedy zaspokoiłem swoje zwierzęce chucie, przypomniało mi się o potrzebach ducha. Na stoliku przed telewizorem pełno było pustych opakowań po lekach, również po tym słynnym aczodinieTM , jednak brakowało chociażby odrobiny właściwej substancji psychoaktywnej. Tylko jebana piramida pustych opakowań, niczym miniaturowa świątynia zakłamania. W poszukiwaniu biletu powrotnego do właściwej gęstości zawędrowałem do kuchni. Znajomy anon smażył coś na patelni, różowo-fioletowy głośny zapach unosił się nad nią. Facet był karaluchem, ale nie zdziwiło mnie to wcale. W cwiortej genszczości fenomeny ludzi często zastępowane są przez ich właściwsze, symboliczne formy. Spytałem go, czy ma coś na ból głowy. Odpowiedział ciepłym, owocowym, jakże niepasującym do aparycji głosem, żebym się ogarnął z ćpaniem i może coś zjadł. W brzuchu burczało
Skazani za spierdolenie
162
mi z głodu, ale pedalski kolor zapachu jego żarcia odbierał mi apetyt, więc grzecznie podziękowałem i zapewniłem, ze zjem coś na mieście. Owinąłem się leżącym w przedpokoju szlafrokiem, założyłem płaszcz z wieszaka i ruszyłem na obchód po odbitej ostatnio z rąk wizazu dzielnicy. Niczym cień sunąłem pustą ulicą. Z daleka pozdrawiały mnie anony, wyprowadzające wizażanki na prowizorycznych smyczach. Głowa mi pękała. Głośny, ostry blask słońca ranił oczy i uszy. Na granicy dwóch Gunszczosci życie jest cierpieniem. Zebrałem się w sobie i spróbowałem zdefiniować rzeczywistość dookoła. Drzewa zamigotały, widziałem zawirowania ich aur, szare bloki drgały i ociekały tłustymi śladami zamieszkującego je przed paroma miesiącami sebowstwa. Przerwałem trans. Od mojego pierwszego przejścia minął raptem tydzień, na tym poziomie nie potrafiłem jeszcze radzić sobie bez wspomagaczy oferowanych przez alchemików z /thc/. Przede wszystkim przeszkadzało mi towarzyszące od przebudzenia obrzydliwe uczucie. Negatywna aura anonimusów nie była dla mnie niczym nowym. Ta desperacja, seksualne napięcie i mizoginia pachniały ostro, niczym musztarda, albo cebula, połyskiwały nad ich głowami delikatnie, jednak miały w sobie coś... szlachetnego. Taką trudną do opisania dumę i piękno męskiej dzikiej inteligencji. Coś takiego musiały mieć w sobie starożytne greckie uczty, na które mędrcy przyprowadzali swych młodych kochanków. To uczucie było inne. Pachniało krwią i spermą, kałem i łzami, winem i chlebem. Niczym wielka chmura unosiło się nad miastem. Skupiłem się na nim. Umykało mi, wciąż niezdefiniowane, coś przychodziło mi na myśl, ale co,
163
4.2. Aczodin
czyja to obecność, tego demona, potwora, zbrodniarza? Towarzyszyła mu inna, mniejsza, uniżona... Locha? Nie. Czuć rozbawienie, filgrarność, a przecież wizażystki nie mają poczucia humoru. Śmieszek, tak, atencyjna kurwa. Na poły płaszcza zaczęła kapać krew. Otarłem nos wierzchem dłoni. Aczodin. Potrzebuję aczodinu. Jeszcze raz przetrzepałem kieszenie płaszcza i szlafroka. Znalazłem tylko parę bezwartościowych tutaj złotych, jakieś papierki, zwinięte cottonworldy w wariancie bokserki i telefon. Założyłem majtki, a resztę poupychałem z powrotem. Może coś się znajdzie w domach. Cieszyłem się zasłużonym szacunkiem anonów, zanim wycofałem się z polityki i wstąpiłem na ścieżkę oświecenia, poprowadziłem kilka udanych rajdów na osiedla Wizażu. Sprowadzone branki pozwoliły wszystkim anonom z byłego Osiedla Piastów (obecnie przemianowanego na Prządlaka) na regularne zaspokajanie potrzeb, były też tanią siłą roboczą. Wpadła mi do głowy inna myśl. Za granicami osiedla było parę pustych bloków. W jednym z nich schroniła się garstka /fa/nonów, politykujących raków i eks-wygrywów. Ponoć mieli tam destylator i laboratorium, doskwierał im natomiast brak loszek. Idealnie. Ster prawo na burt. ***
Papaj stał na szczycie wieżowca, w którym dawniej mieściła się serwerownia Wykopu. Jego rozwiana biała szata upodobniała go do Sarumana z filmu Jacksona. Żółta skóra błyszczała w porannym słońcu. Oczy miał zmrużone, drapieżnie omiatał Zonę wzrokiem. Nie bał się uzbrojonych w lornetki /mil/anonów patrolujących okolicę. Wczoraj jego knaga zasmakowała krwi. Był w pełni sił. Śmiecie z trzeciej gęstości nie mogły go tknąć. Rajzer siedział u jego stóp,
Skazani za spierdolenie
164
ziewał znudzony oczekiwaniem. Przesuwał opuszkami palców po kolanach ojca, jego udzie, w końcu kroczu. Pawlacz mruknął niezadowolony i strącił jego rękę. – Co my tu w ogóle robimy papo? Papież spojrzał na niego, jak na debila. – Polujemy oczywiście. – Przesiadując na dachu? – Łukasz zrobił naburmuszoną minę. Gaweł zignorował kochanka, stanął na krawędzi. Boge, ty kurwo – pomyślał. Spodobało mu się, więc zrobił to jeszcze raz. Jego stare, żółte ciało przeszył dreszcz. Wszyscy jego przeciwnicy zebrani w jednym miejscu, bez świadków z zewnątrz. Za jednym zamachem pozbędzie się anonów i kurw z Wizażu. One co prawda nie szkalowały go otwarcie, ale ich głupota, pycha i feministyczny bełkot wpędzały go w uzależnienie od bigosu. Do transformacji pozostało już tylko kilka minut. Ojciec pedofilów oczyścił umysł i zaczął taniec. ***
Na klatce potknąłem się o erise kuca. Leżał rozwalony w poprzek, z głową opartą o schodek. Pomyślałbym, że śpi, gdyby nie to, że kiedy tylko moja stopa zaczepiła o jego bluzę, wylała się spod niej czerwono-żółto-brązowa masa tłuszczu, wnętrzności i fekaliów. Zahartowany codziennym oglądaniem gore powstrzymałem wymioty. Resztę drogi na górę pokonałem jednak truchtem. Wpadłem do pierwszego mieszkania. Puste, jedynie zapach przetrawionego alkoholu i moczu sugerował, że niedawno przebywali tu ludzie. Synestezja zmysłowa dawała się we znaki, zaburzała percepcję. Czego tu szukałem? ***
165
4.2. Aczodin
Jan Paweł drugi przerwał podrygiwania. To uczucie obcej świadomości sugerowało zaawansowanego adepta Czwiertej Gęszczyści. Prządlak? Nie, jego tu nie ma, przecież nie lurkuje. Aby na pewno? Nie to było ważne. Dochodziła dwunasta dwanaście. Przemiana się rozpoczęła. ***
Nagłe torsje zgięły mnie w pół. Dziękowałem Eris i Aśtarowi, że nie ruszyłem oferowanego mi przed godziną śniadania. Wyplułem odrobinę żółtej mazi i rzuciłem się do szafek. Wyrzucałem szuflady z meblościanki, przetrząsałem kartony. Aczodin, meta, cokolwiek. ***
Skóra Największego z Polaków świeciła blaskiem drugiego słońca. Jego zimne oczy nadbiegły krwią, źrenice rozszerzyły się, białka pożółkły. Złota łuska reptiliańskiego emisariusza oblekła ręce, nogi, penisa, który teraz przesunął się na tył i zmienił w ogon. W wydłużonym pysku błyskały ostre kły. ***
W końcu znalazłem. Srebrny prostokącik z dziesięcioma malutkimi tabletkami. Połknąłem je wszystkie naraz. Ból ustał. *** Posłowie
Tabletki podrzucił Wojtylak, zawierały roztwór z raka, od którego umarłem. Papież zatryumfował, jednak nie na
Skazani za spierdolenie
166
długo. Zjednoczone siły anonów okazały się zbyt silne i już po miesiącu głowy Reptipapy i jego syna Rajzera zostały zatknięte na Mur jako ostrzeżenie dla przyszłych intruzów z zewnątrz. Morał z tej historii jest następujący: anonki, nie ćpajcie nieoznaczonych tabletek znalezionych w mieszkaniach nieznajomych.
Filary Wiary Budowa Świątyni Opatrzności Testo przeciągała się już dobrych kilka lat. Mimo wszystko, gmach już teraz budził ogromne wrażenie. Bogata, pełne przepychu wykończenie elewacji, ogromna kubatura kamiennej budowli czy choćby oryginalne podejście do architektury powodowały opad szczęk turystów spoza Muru, oraz pielgrzymkujących anonów, którzy albo mieszkali za daleko by podziwiać budowlę w pełnej krasie, albo po prostu żyli pod ziemią, w mozolnie powstających kompleksach mieszkalnych. Erin Pavulon pochodził z pokolenia pierwszych ludzi urodzonych w Zonie. Tak jak wielu jego rówieśników urodził się dziewięć miesięcy po pierwszej, i zarazem największej fali gwałtów. Do siódmego roku życia wychowywany przez matkę od początku robił wrażenie zdolnego. Na szczęście dobra ręka ojca wyprowadziła go na dobrą drogę i nadała odpowiedniego spierdolenia, obciążając liczne talenty Erina wielkim brzemieniem lenistwa i tendencji do uzależnień. Gdy skończył lat siedemnaście wyprowadził się z domu. W związku jednak z brakami na rynku mieszkaniowym, zmuszony został do wyprowadzenia się za Mur, do małej wioski tuż przy bramie do Zony. Po skończeniu technikum został
Skazani za spierdolenie
168
przyjęty do pracy jako urzędnik budowlany niższego szczebla, przydzielony do administracyjnej obsługi państwowych inwestycji. Od tego czasu minęło parę miesięcy, a z pensji ledwo mógł się utrzymać. Dorabiał więc na inne sposoby, jednak jego marzeniem było zostanie rozpoznawalnym poetą. Bezsennymi nocami próbował zdobyć Natchnienie, stworzyć coś, czym wniesie w serca anonków powiem radości i dumy, coś co zjednoczy naród. Rankiem maszerował na plac budowy. – Dwadzieścia europalet krawężników do obudowy wieży 2 w skrzydle B – powtarzał sobie przeglądając fakturę. – Zgadza się, możecie przejechać. Nie była to bardzo wymagająca praca. Po prostu podpisywanie, ogarnianie i przerzucanie papierków. I oczywiście raporty. Plusem było też to, że mógł przyglądać się majestatowi budowli z bliska. W wolnym czasie pisał. Karaceńskie zbroje Prawdy są orężem Idziemy do boju z cebulackim wężem Prowadzi nas Prorok, jemu cześć i chwała Ile Cię trzeba cenić dziecięcina pała „Nawet nieźle mi to wyszło” – uśmiechnął się w duchu. Ktoś zapukał do drzwi jego biura. Ze zdziwieniem odkrył, że jest to jakaś kobieta. – Witam, Marianna Nowaczyk, Kara TV – przedstawiła się podając dłoń. Do marynarki przyczepioną miała licencję legalnie uniemożliwiającą zniewolenie jej. „Widocznie obciągnęła komuś ważnemu”. Tego typu licencje dotyczyły raptem kilkunastu kobiet w całej Zonie. Tych, które wykazywały się charakterem mniej
169
4.3. Filary Wiary
dziwkarskim niż typowe przedstawicielki Wizażu, i tych, które były bardziej przydatne do pracy umysłowej niż ruchania. Co prawda to prawda, bo o ile Marianna nie była jakaś ohydna, to też nie była najbardziej urodziwą kobietą jaką kiedykolwiek widział Erin. – Co panią tu sprowadza? – zapytał chłodno. – Przyszłam zadać panu parę pytań odnośnie tej budowy i przyszłości Zony – mówiąc to jednocześnie ręką zaprosiła do środka kamerzystę. – To chyba wybrała pani złego człowieka do rozmowy, w Wielkiej Pasiece znajdzie pani kogoś bardziej kompetentnego – powiedział urzędnik nie patrząc reporterce w oczy, po czym spróbował wrócić do swoich obowiązków. Baba nie dała jednak za wygraną. – Już tam byliśmy, skierowali nas do pana – uśmiechnęła się delikatnie. Erin rzucił długopis pod monitor CRT swojego komputera, poprawił kuca i znoszoną marynarkę po czym z westchnieniem wyprowadził gości za drzwi. – Dobrze, to zaczynajmy. Mietek, cztery, trzy, dwa... – na palcach odliczyła dziewczyna. – Znajdujemy się na placu budowy Świątyni Opatrzności Świętego Testovirona. Opowie nam o niej jeden z twórców tego dzieła współczesnej architektury, magister inżynier Janusz Bobek. Prosty urzędnik już chciał zwrócić dziennikarce uwagę, że jednak faktycznie pomyliła człowieka, jednak postanowił nie wyprowadzać jej z błędu. Z uśmiechem na ustach odpowiadał na pytania. W pewnym momencie, postawił wszystko na jedną kartę i dotknął jej ramienia. Reakcja była ze wszech miar pozytywna. – Mówiła Marianna Nowaczyk dla Kara TV – zakończyła reporterka. – Ech, dobra Mieciu, pakuj sprzęt i jedziemy.
Skazani za spierdolenie
170
Dziękuję panu bardzo. – Poczekaj chwilę! – zatrzymał ją Pavulon – Może spotkamy się dzisiaj wieczorem? U mnie? ***
Leżała obok niego delikatnie pochrapując, gdy szybkim ruchem zwinął z jej torebki portfel oraz licencję, drąc ją przy tym na kawałki. Pozostałe fragmenty spuścił w kiblu. Chwilę później do mieszkania weszło dwóch postawnych mężczyzn. Nagle obudzona Marianna próbowała się wyrywać, jednak została szybko obezwładniona i wyniesiona z budynku. Następnie jeden z mężczyzn wrócił, rzucił na biurko Erina paczkę banknotów, splunął z pogardą pod jego stopy i wyszedł. Resztę nocy poeta-amator pisał beznadziejne wiersze o miłości niespełnionej i pił tani alkohol. Czym jest miłość? Pasmem udręk i wyrzeczeń, Gorzkim smakiem na samotnej wardze w dzień deszczowy Łzą, co wypala ścieżkę na policzku I pustką, co serce ściska jak żelazne okowy Miłość jest nocą, lecz nie tą gwiaździstą Na środku leśnej polany w świetle księżyca Jest czarna jak smoła, oblepia, pożera Rzucając na pastwę świtu duszę kaleką Miłość jest jak zwierciadło, co Jej obraz odbija Rozbite na miriady migoczących ostrych szczątków Wirujących wokół w szalonym tańcu tnącym do krwi
171
4.3. Filary Wiary Co nie ma ani końca, ani też początku ***
Następnego dnia jak zwykle udał się na plac budowy. Z daleka jednak zauważył, że pod jego kontenerem zrobiło się jakieś zbiegowisko. Stał tam również magister inżynier Janusz Bobek. – Masz ty rozum i godność człowieka? - z wyrzutem zapytał Bobek – Coś ty najlepszego odjebał cżłowieku. Za taki trolling grożą bagiety! – Implikowanie... - buńczucznie mruknął Erin. – Sranie dupanie. Jesteś zwolniony, tu masz oficjalne pismo z Pasieki. Odchodząc z placu budowy, Pavulon przewidywał początek ciężkich dni. Udał się więc na targ, by z oszczędzonych pieniędzy zakupić trochę jedzenia na najbliższą przyszłość. Wróciwszy do domu, pogrążył się w pisaniu. Najczarniejsze chwile świadomości karą Ból istnienia wszego spierdolenia miarą I chociaż sam dla siebie jestem mordercą Wszystkie anony same na siebie bat kręcą Było źle. Bardzo szybko musiał wymyślić coś nowego, inaczej by chyba zwariował. Rymy się nie kleiły, jeden wers różnił się w tonie od drugiego, słowem - była to poezja chuj tier. Skacowany obudził się w południe. Nie mogąc znieść przebywania w jednym pomieszczeniu ze swoją nieudaną twórczością ruszył ulicami miasta. Mijał uśmiechniętych anonów na ulicach, ludzi którzy cieszyli się swoją egzystencją, co jeszcze bardziej doprowadzało
Skazani za spierdolenie
172
go na skraj załamania. Nawet wśród spierdolin był spierdoliną. Szedł tak i patrzył pod nogi przez wiele godzin, aż zmęczony usiadł na ławce przy jakimś placu. Ludzi na ulicach było coraz mniej, więc zaczynał się czuć lepiej. Wciągnął do płuc głęboko powietrze i zamknął oczy. Nagle, dookoła niego wybuchł chóralny śpiew z wielu gardeł. Jednego zjecie, spróbujecie. Tak się tylko wygłupiam może jeszcze nie dojrzałem. Jak to smakuje poczęstujcie się, żartowałem naprawdę lubię się drażnić z ludźmi. Jednego zjecie spróbujecie tak się tylko wygłupiam może jeszcze nie dojrzałem. Jak to smakuje poczęstujcie się żartowałem naprawdę masz masz masz. W umyśle Erina pojawiła się euforia, wstał i rozejrzał się. Nie zauważył wcześniej, że siedział tyłem przed jakąś pomniejszą świątynią Testo. W środku trwała msza. „To musi być znak” – pomyślał i wszedł do środka podejmując śpiew. Maszerował dalej w stronę ołtarza. „Tu dla ciebie pomarańcza skurwysynu, tu dla ciebie pomarańcza kurwo niebieska. Tu dla ciebie pomarańcza skurwysynu, tu dla ciebie pomarańcza nie dla psa kurwa nie dla śmiecia dla pana to.” To było zbyt wiele dla wrażliwego poety. Padł krzyżem, twarzą do ziemi, a po policzkach spływały mu łzy. ***
Po zakończeniu mszy, kapłan zaprosił Erina na zatestię. Ugościwszy go kawą, ciastkami i cyckami podręcznej,
173
4.3. Filary Wiary
zaczął wypytywać go o jego samopoczucie i życie duchowe. – Wiesz OPie, myślałem że straciłem wiarę dawno, dawno temu – powoli cedził każde słowo poeta – Jednak dzisiaj przekonałem się, że Testo jest z nami zawsze. Uratował mnie przed samobójstwem, jestem tego pewien. – A czym się zajmujesz, dziecko? – z troską w głosie zapytał duchowny. Erin wzruszył ramionami. – Byłem urzędnikiem, ale mnie zwolnili. Chciałbym być poetą, jednak kompletnie straciłem radość z życia, a nie chcę pisać smutnych kawałków. Gospodarz powstał i podszedł do małego kuferka stojącego w rogu pomieszczenia. Wyciągnął z niego niewielki plik banknotów. – Masz, to dla ciebie. – włożył Erinowi papiery do ręki – To twoja nowa pensja. Nie były to wielkie pieniądze, ale wystarczające żeby przeżyć. ***
W ciągu kolejnych miesięcy Erin Pavulon stworzył najpiękniejsze hymny ku czci Testo. Mecenat Kościoła otworzył mu również drogę ku komercyjnym sukcesom. Lata później, gdy kończył swoje magnum opus „Filary Karachana” był już uznanym poetą i szanowanym człowiekiem. Zmarł na syfilis w wieku 34 lat. Pozostawił po sobie ogromny dorobek, a wkład który wniósł w rozwój języka anonów był bez porównania większy niż jakiegokolwiek chana z czasów przed założeniem Zony.
Skazani za spierdolenie
Filary Karachana Zgubiwszy się kiedyś w Wielkiej Świątyni Rażony w ekstazie uniesień religijnych Błądziłem wiele minut pomiędzy orchestrą Oczom mym ukazał się obraz Pana Testo „Gówno na niebiesiech i gówno na ziemi Chwała anonowi co się ino leni Jednak polaczkowatości i cebulowatości Nie pozbędziesz się bo przywiera do kości” Więc mówił mi Wielki, a był ubrany Tak jak mówią starsze karachany W majtki Kelvin Klein a w ręce miał nuż Stałem więc przerażony i pytałem – „Już?” “Nie, to jeszcze nie pora mój młody kolego Wezwałem cię do siebie na oświeconego Byś zobaczył dzień przeszły, obecny i przyszły Gdyż Filary Kara młode anone pogryzły Pomiotły i zdeptały dawne ideały To co ojce wywalczyli, to one dostały Potrzeba głosu śród młodego pokolenia By przywrócić powagę stanu spierdolenia Młodzież zgnuśniała i ma ambicje Każdy ma nadzieję na nobilitację Chcą się wywyższać, pracować nad miarę A przecież kiedyś tylko w gwizdek parę”
174
175
4.3. Filary Wiary To rzekąc Testo zamilkł i wskazał mi drogę Z raju niebieskiego dać musiałem nogę Lądując niepewnie na Muru skraju Życzyłem sobie by kiedyś wrócić do raju Rozglądnąwszy się po okolicy Dookoła dziwni ulicznicy Jednak dopiero gdy tylko całą Zonę ujrzałem Że jestem w przeszłości w mig zrozumiałem! Jak w przyspieszeniu widziałem anonów Którzy zmarkotnieni płaczą, chcą do domów Jednak ich domem jest teraz ta ziemia Jeden anon to zrozumiał i doznał olścnienia! I widzę gwałty, dziesiątki, setki, tysiące! Anony się na twarz i cycki spuszczające Wizaż pokonany i leży u stóp chana Poznały kobiety co to twarda ręka pana A potem jakieś starcia, oznaka wojny To anon dla anona wrogiem jest dozgonnym Porządek ostatecznie zwycięża nad chaosem I tylko nieliczni geje płaczą nad swym losem Widziałem mrocznej Ery Kiwiaka królów Twórców naszych postaw i Kara Filarów Tych o których pamięć nigdy nie zaginie Dopóki w naszych żyłach spierdolina płynie I rosną świątynie od lewej do prawej I w głąb, tam gdzie nic nie było dawniej
Skazani za spierdolenie Gdy tylko na chwilę odwrócę oczy W tym samym nowe zaskoczy Wtem nagle spokój gości w mym sercu Widzę dla siebie miejsce wśród mędrców Tych co pomogli zbudować świadomość Wszyscy pamiętają, każdy jegomość Patrzę daleko już w nadciągające czasy Ogrom anonimowej, wciąż rosnącej rasy W bogactwo zbliżającej się karachana ery Gdy stuleje z powrotem wielkie bohatery! Spoglądam za siebie by ujrzeć - la boga! Za murem pozostała jeno jedna droga Prowadząca od bramy, przy niej mała wioska Reszta tego kraju to prawdziwa zagwozdka Była jakaś wojna, jaka? Sam nie wiem Zniszczone jest wszystko pod gołym niebem Karachan się trzyma więc się nie martwię Przecież za świat zewnętrzny nie krwawię Wizja się kończy i czuję jak wracam Do codzienności a pamięć zatracam Szybko biegnę więc po kałamarz Nie spisać proroctwa - to byłby blamaż! Widzę jeszcze Testo w oddali Przez okno napręża mięśnie ze stali Uśmiecha się do mnie i wiem że jest dumny Sekrety większe zabiorę do trumny
176
177
4.3. Filary Wiary
Pamiętajcie młodzieży o Filarach Kara To wasz jest przywilej, a nie nasza kara! Erin Pavulon, 22 Zalgon 2042
Drogi wnuku! Żałuję, że zawczasu nie byłem w stanie do Ciebie napisać, jednak praca w naszej lecznicy jest wyjątkowo czasochłonna, a z każdym dniem przybywa chorych. Coś czai się w tych podziemiach, które tak desperacko próbujemy opanować. Jednakże chciałem podkreślić, że jestem z Ciebie dumny, albowiem jesteś tak samo wielką spierdoliną jak ja czy Twój ojciec, kiedy jeszcze żył. Marzyłem, żeby na święta przemienienia papieskiego odwiedzić Cię wnuku, jednak na skutek epidemii stomy zmuszony jestem pracować po 18 godzin dziennie. Wybacz. Słyszałem również od Twoich znajomych, że planu jesz zorganizować wyprawę poza Zonę, czy jak się teraz to miejsce nazywa... Przekroczyć Mur i zobaczyć co jest na zewnątrz. Muszę Cię przestrzec, albowiem wiesz pewnie, iż jestem jednym z nielicznych Anonów które jeszcze pamiętają życie „na zewnątrz”. Opowiem Ci swoją historię, i mam nadzieję że potraktujesz ją jako przestrogę. Pamiętasz pewnie Dzień Wstydu – gdy wszystkie Anony i Wizażystki umieszczono w Zonie. Powodem tego było nasze nieprzystosowanie do społeczeństwa. Urodzony w mieście zwanym wtedy Katowicami, a obecnie Stalingradem, w roku 1987, podpisałem na siebie wyrok dokładnie
179
4.4. Drogi wnuku!
dwadzieścia lat później, po raz pierwszy odwiedzając ErisChan. Dlatego również – a nie tylko ze względu na mój podeszły już wiek – jestem znany jako starociota. Kraj w którym przyszło mi żyć był pogardliwie nastawiony do mo jej egzystencji. Kobiety unikały mojego towarzystwa, ludzie śmiali się mi w twarz, nawet rodzice traktowali mnie jako osobę niepożądaną. W moim własnym, rodzinnym domu! Całe państwo pogrążone w paranoi niejako wpychało mnie do Wielkiego Internetu. Tam też znalazłem przyjaciół na dobre i złe. W ciągu moich siedmiu lat Lurkowania stworzyłem tysiące obrazków, zniszczyłem życie dziesiątkom ludzi, napisałem ponad dwadzieścia długich past, krótkich zaś nie zliczę. Głosowałem na PSL, kradłem dane do facebooka, odpowiedzialny jestem pośrednio za samobójstwo Shoguna i Michała Białka. Słowem – od zawsze starałem się być dobrym Anonem i nigdy – podkreślam – nigdy, nie białorycerzowałem. Wtedy też, w ostatnich miesiącach życia Karachana, podjąłem decyzję – chciałem pomóc trochę ludziom wokół siebie, wyciągnąć do nich dłoń i spróbować otworzyć się na świat. Zacząłem studia medyczne, poznałem loszkę, chodziłem na imprezy ze śmieszkami. Moje życie zaczynało przybierać jakości typowej dla Zewnętrza, a czas który mogłem poświęcić na Lurkowanie zmniejszał się coraz bardziej. Po kilku miesiącach przestałem wchodzić w ogóle na chany, nie mając przy tym wyrzutów sumienia. Gdy władzę przejęli Oni, zostałem ściągnięty z ulicy, związany, przetransportowany i wrzucony do Zony. Byłem zszokowany, gdyż w jednej chwili odebrano mi wszystko,
Skazani za spierdolenie
180
wszystko na co pracowałem przez kilka ostatnich lat. Większość Anonów, która doświadczyła podobnego losu jeszcze wiele miesięcy dochodziła do siebie. Ja wziąłem się w garść i ujrzawszy ogień rewolucji w oczach spierdolin po jąłem wreszcie swoją lekcję. Sranie w sensie ruchanie to rak, a moja kara była jednocześnie szansą na odkupienie swoich win w służbie Anonom. I oto jestem, kilkadziesiąt lat później – szacunek i podzięka w oczach Anonów i ich niewolnic daje mi wciąż siłę do dalszej pracy. I choć teraz już jako Naczelny Medanon, wciąż nie waham się stanąć przy pacjencie i pożartować z nim na temat tego ile czasu mu zostało. Nie wiem też czy pogłoski o wojnie za Murem są prawdziwe. Jeśli są, jest to dodatkowy powód żebyś siedział w domu. Jeśli nie, rób co uważasz. Chciałem tylko przekazać Ci mądrość, którą nabyłem bolesnym doświadczeniem, którego nie chcę żebyś kiedykolwiek doświadczył. Człowiek może wyjść ze spierdolenia, ale spierdolenie z człowieka nigdy. I może będzie Ci się zdawać, że na Zewnątrz są tacy sami ludzie jak tu, ale i tak wrócisz. Inna sprawa, że kiedyś Mur miał służyć pilnowaniu nas, żebyśmy nigdy nie opuścili Zony. Teraz to my obsadzamy Mur. Teraz to MY, Anony strzeżemy naszej prywatności i prawa do śmiesznych obrazków. Mam nadzieję, że to da Ci do myślenia mój najdroższy wnuczku. Żegnam się z Tobą nieśmiertelnymi słowami Papieża Robaka: „Jebać małe dzieci, jebać jebać nic się nie bać.” Dziadek
Cz ść V e
Ale faza, ja pierdole
Wstęp Wyjątek ze świętej księgi Plaan Jest Prosty
(...) I rzekł Klejnot Nilu, Testo, Pomarańczowy Władca tysiąca rolexów: „ty polska kuhrwo złodziejska piehdolona, ja twój Pan, Żyd twój każę wziąc ci ich i wznieść Mur”. A polski pies, ten-który-spożywa-stolec-jak-bath’on patron szmat, wielki ciemiężyciel, wygryw i śmiesheek uląkł się gniewu Testo i groźby Sztumu. Zbudował tedy z palonego na słońcu łajna wielbłądziego, plastali, gum turbo i grafenu Mur dookoła. Umieścił ich za Murem i odszedł zadowolony bo nie zostawił w Murze choćby szczeliny najmniejszej a podczas gdy Boski odwrócił swój wzrok wrzucił jeszcze śmiesheek za Mur kurwy jadowite, węże podłe ze swego plugwawego państwa. Dumny był śmiesheek, że chytry niczym liseł podszedł boski plan Testa. Lecz Klejnot Nilu tylko uśmiechnął się w swojej mądrości i bogatztwie widząc jak bardzo zaślepiony był śmiesheek i jak cieasna była jego głowa. Wtedy to też rozpoczął się wielki sztorm, niebiesia zaświeciły jasnością tysiąca słońc a na królestwo
185
5.1. Wstęp
śmieeshka zstąpił z Otchłani sam Cenzopapa- Złoty Człowiek rozrywając odbyty dzieci śmieeshka swym straszliwym pastorałem. (...)
Praxis Dzielnica Południowa, warstwa -4. Dział badań i rozwoju technologicznego /tech/ wita. Cichy, syntetyczny, acz przyjemny głosik odezwał się z głośniczka znajdującego się na środku dużej żeliwnej śluzy a postać z hińskiej bajki zawtórowała mu z wdziękiem dygając na niewielkim ekranie powyżej. Coś zasyczało i hydrauliczne podnośniki uniosły śluzę ukazując oczom długi korytarz oświetlony jedynie kilkoma świetlówkami. Ściany choć ledwo dostrzegalne z pod plątaniny kabli, rur i światłowodów również i tutaj były przyozdobione w dziwaczne malunki. Tu jednak motywy malowideł były inne, dominował motyw czarnowłosego mężczyzny w zestawieniu ze słowem ’roladka’, były też schematy obwodów elektronicznych, długie linie kodu w ezoterycznych językach, wzory dziwacznych cząsteczek chemicznych i szczegółowe ilustracje anatomiczne dziwacznych istot. Tu i ówdzie między kablami błyskały zielone i niebieskie diody a krajobraz uzupełniał wyraźny, miarowy szum maszynerii przybierający na sile gdy szło się w głąb korytarza. Na końcu znajdowała się kolejna śluza, która gdy tylko uniosła się w górę odsłoniła widok zupełnie innego świata. Jeśli olbrzymie podziemne fabryki przetwórczo-produkcyjne na niższych poziomach można by porównać do mechanicznych trzewi technologicznej potęgi k’Ara, to /tech/ musiało by być mózgiem. A pomyśleć, że zaczęło się tak trywialnie. Po rewolucji stulejarskiej kiedy zaczynało brakować dóbr i żywności wydawało się, że (wtedy jeszcze) Zona stanie się
Skazani za spierdolenie
186
zbiorową mogiłą dumnej rasy Anonów. Lecz wtedy też powstały pierwsze prymitywne jeszcze bioreaktory fermentu jące fekalia na polimery z których drukarki 3d mogły produkować narzędzia, ubrania i części. Założono hodowle hydroponiczne wszelakiej roślinności, a bio i med Anony przystąpiły do pierwszych eksperymentów nad nowymi gatunkami. Za niedługo został wymyślony pierwszy szczep drożdży proteinowych, które obecnie są standardową, pełnowartościową karmą dla kukiełek. Kuce natomiast wykucowały pełną automatyzacje wszystkich procesów, dzięki czemu produkty w k’Ara nie wymagają wysiłku chudych rąk Anonów. Pro jekt WAIFU okazał się strzałem w dziesiątkę kiedy tylko pierwsza powołana w ramach niego sztuczna inteligencja opuściła wirtualną kołyskę i zawitała na przepastnych przestrzeniach dyskowych k’Ara.
Ostatnia warstwa Światło delikatnie muskało zakurzone mozaiki przedstawiające zwycięstwo św. Williama Herringtona nad przeklętym revenantem Lukasa Rajzera, a smród zwierzęcych wnętrzności ułożonych w święte znaki „xD” „[cool]” i „[cześć]”, wypełniał świątynię dziwną aurą spokoju. Figury św. FUCK YOU — jak zwykle przedstawionego w skórzanej uprzęży z ćwiekami – oraz półboga Fekalia – ach ta cudowna pomarańczowa czapka i czarne okularki — zdawały się z ciekawością przyglądać osobom podążającymi za kapłanem. Dla nich, obcych w tej cudnej społeczności, okazały chram był okazem tzw. „Bluźnierczej architektury” i wywoływał u nich obrzydzenie, ciekawość i zażenowanie połączone z konsternacją. – Czyli mówicie że pochodzicie zza Muru? – głos Sebasmiliarda, głównego kapłana Victorii Se ras, bogini przemiany człowieka, drgał z rozbawienia. – Ale proszę nie opowiadajcie mi bajeczek. Nawet najstarsze starocioty wiedzą, że za Murem nie ma nic wartościowego. Miasta i wioski szlag trafił. ZaMur odchodzą ci którzy odeszli w czwartą gęstość i tam żyją w swoich rajach, zbudowanych w nieeuklidesowych przestrzeniach. – Czwarta gęstość? – zapytał mężczyzna idący za nim.
Skazani za spierdolenie
188
– To wasza filozofia i pojmowanie metafizyki są tak słabe? Ciężko znaleźć tak zacofane osiedle. Chyba że na samym dnie – zasępił się starzec, po czym jego oczy zalśniły świętym zapałem. – W religii fałszywego boga ofiary zwali to „łaską ducha świętego”. Oczywiście to prosty — co nie znaczy łatwy — proces oświecenia umysłu i w efekcie wstąpienia na wyższy poziom egzystencji, na którym sfera materii ustępuje sferze ducha tak silnie, iż byty świeżo „wyniesione” są bardzo skonfundowane, gdyż świat duchów ma wymiary które nie są proste i przez to wyrzuca je daleka za Mur, na pustkowia. Tam ich przemiana może trwać — rozumiesz ten koncept? – Tak jakby – odpowiedział mężczyzna, głaszcząc się po łysinie, co dawało jasną oznakę, iż nie zrozumiał wiele. Sebasmiliard jednak uznał, że nie ma czasu tłumaczyć mu zagadnień filozoficznych. Kiedy nagle na granicy jego czaszki, w miejscu gdzie styka się z pierwszym kręgiem poczuł zna jome ukłucie. Ukłucie ciekawości. Ciekawości wywołanej zajściem, mającym miejsce – Wybacz moje pytanie, o Chory Skurwysynu, ale dlaczego twoja kukiełka jest krnąbrna względem ciebie? — po tych słowach odwrócił wzrok w kierunku niskiej szatynki, towarzyszki przybysza. Marek nie miał żadnej sensownej odpowiedzi. Katarzyna pierwszego dnia pobytu zmyła mu głowę za to, iż pozwala na to by tubylcy byli względem niej chamscy. Widać informacje rozchodzą się szybko w tym mieście, otoczonym Murem obronnym strasznie kontrastującym względem zabudowań wewnętrznych, Nie mógł powiedzieć, że pani major to jego przełożona, gdyż każdy tubylec pomiatany przez kobietę był automatycznie klasyfikowany jako swoisty untermensch. Kurwa, według danych z archiwów ten
189
5.2. Ostatnia warstwa
cały wykwit na środku pustkowia, był na początku miejscem zsyłki dla tych których dawne rządy nie akceptowały jako równe reszcie mas czyli właśnie podludzi. Nikt nie wie jakim cudem przetrwali wojny nanotechnologiczne, które zniszczyły nie tylko dużą część środowiska naturalnego, ale i gospodarki dawnych potęg. Natywni mieszkańcy wytworzyli tu dziwną kulturę, która według wcześniejszych raportów – i badań antropologicznych na ich podstawie – cechowała największą dyskryminacją kobiet w historii. Wtem Marka olśniło. – Bo co się będę przejmować tym co do mnie szczeka ta plaża — użył usłyszanego określenia. – I tak nie jest jakoś specjalnie przydatna, abym się nią przejmował – wyśpiewał wręcz Marek, patrząc jak jego przełożona robiła się fioletowa na twarzy z furii, ale po dokładnym instruktażu nie śmiała się odezwać, „w myśl zasady jeśli wchodzisz między wrony, musisz krakać jak i one”. – Słuszne i roztropne to słowa. Sam Król Bogów, Klejnot Nilu traktował tą płeć tak jak się traktować powinno. Nic nie wniosły do rozwoju k’Ara poza wypluwaniem kolejnych larw w celu przedłużania gatunku – Sebasmiliard ignorując minę pani oficer, spokojnie kontynuował wzdłuż nawy, feerię kolorów jaką tworzyło na podłodze światło z witraża, z wizerunkiem Majnkrawda, boga architektów i kopaczy w otoczeniu jego wielu apostołów m.in. Julianismusa, Buddy i Saue. Zbliżali się do wielkiego pomnika potężnie umięśnionego mężczyzny z dwoma zegarkami. – Tędy, jest tam miejsce gdzie mogę wam streścić co wiem – Kapłan Córy Alucarda skręcił w lewo w kierunku nawy bocznej. Minęli wolnym krokiem cenobitę Malkava i jego anorektyczną długowłosą blond-kukłę Trollie. Szmata i jej pan zajmowali się właśnie odtwarzaniu jednego z niewielu
Skazani za spierdolenie
190
egzemplarzy książki „Pizza i dziwki” z pierwszego wydania, będącym nieocenionym źródłem historycznym, mówiącym o czasach Rewolucji Stulejarskiej, kiedy k’Ara nazywano jeszcze Zoną o formowaniu się Pierwszego Ładu Chanów. ***
– Sebasmiliardzie! — Wysoki głos Malkava był równie przyjemny, jak wciskanie sobie zardzewiałego pilnika w cewkę moczową. Był tak zajęty konserwowaniem książki, iż nawet nie podniósł wzroku. — Inkwizytor Lucjan prosi cię o twoją obecność, podczas, hm, „uzyskiwania informacji” od człowieka, znalezionego bardzo nisko w głębi. – Jak głęboko? – Około 130 poziomów w dół, ojcze Sebasmiliardzie – wtrąciła Trollie. – Dziękuję, moje dziecko – Sebasmiliard obrócił swe żółte tęczówki ku pani major. – Świeć dalej przykładem, bo coraz ciężej o kukiełkę, która jest w stanie przydać się i być przy tym pokorną. Malkavie, masz moje gratulacje – zwrócił się do młodzieńca w białej szacie z czerwonym wizerunkiem Lisa Rugbysty. — Idealny wybór na źródło twoich larw. Malkav nie odpowiedział nic, jedynie uśmiechnął się i odwrócił wzrok ku Marii „Trollie” Troille. Kiedy jego wzrok mijał powiększone piersi będące przed ciążą jedynie dwoma lekko wypukłymi sutkami na płaskiej klatce piersiowej i doszedł do już widocznie uwypuklonego brzucha, uśmiech się poszerzał. Co dziwne w sposób, który można określić jako ciepły i pełen troski, co wywołało niejaką konsternację u Marka i pani major, bo któż mógłby się spodziewać uczuć wyższych u ludzi żyjących – i co gorsza tworzących – tak obrzydliwą kulturę w której drugi człowiek był jedynie instrumentem tego który mógł go zdominować.
191
5.2. Ostatnia warstwa
– Dziękuję, Maria jest wartościową istotą i bardzo dobrze koi moje złe nastroje. Wzrok uśmiechniętej pary spotkał się, po czym ku zaskoczeniu wszystkich wszystkich, w tym Sebasmiliarda, Malkav spuścił wzrok i oblał się lekkim rumieńcem. — Ojcze, chyba goście się niecierpliwią — ponaglił zebranych, po czym powrócił do konserwacji, a jego mimika przyjęła chłodny wyraz. Kapłan pożegnał błogosławionego przez Liseła cenobitę i prowadził dalej parę w wojskowych mundurach połączonych sił polsko-ukraińskich. Zbliżyli się do wielkiego fresku. Wykonany wielkim kunsztem malunek na tynku, emanował groteskową aurą, szczególnie w obliczu historii metamorfozy ze spierdolenia w potężną machinę ekonomicznospołeczno-technologiczno-industrialną jaką stało się k’Ara, znane także jako szczyt Kurahenu. – Od czego zacząć? – Sebasmiliard zapytał rozluźnionym tonem, przypominającym raczej wesołość nowocioty, niż, częściej oczekiwane po kimś o jego statusie, powagę i chłód. – Może od początku, starcze. – Rzuciła pani major. To był błąd, bo każdy mieszkaniec warstwy powierzchniowej – i była duża szansa, że obywatel warstw od 1 do 5 – wiedział, iż Główny Kapłan Victorii Se ras jest przeczulony na punkcie swojego wieku, wielokrotnie wydłużonego drogimi kuracjami biotechnologicznymi, z których słynęła warstwa 4, zwana Praxis. Silny plaskuń w ryj wywołał dość szybką utratę grafiki i dźwięku u Katarzyny Szymczak, majora polsko-ukraińskiej Armii Odnowienia. – Mówisz, że te „warstwy” zostały odkryte sto metrów w głąb ziemi? Nie wykonaliście ich sami? – Według archiwów, tak było. Zresztą w momencie ich odkrycia, Anony nie miały możliwości, aby wykuć coś takiego
Skazani za spierdolenie
192
w litym bazalcie tak wiele poziomów w dół. Co ciekawe, nasze geologoanony stwierdzili, iż ta skała musiała tu zostać przytaszczona. Nie mogła powstać tu naturalnie. Zresztą dziwi nas brak jakichkolwiek śladów obróbki chemicznej, bądź użycia ciężkiego sprzętu. „Głowa. Tępy ból. Ciekawe, kogo boli głowa? A no tak: mnie” – myśl mknęła przez neurony pani major. – To nie do pomyślenia – twarz Marka była pełna niedowierzania, jak słowa małej dziewczynki skierowane do pedofila. Tak jak nieme błaganie Kaśki, by ból z czaszki ustąpił. – Już przed odkryciem megastruktury, miewaliśmy problemy z Czwartą Gęstością. A to revenant Lukasa Rajzera i jego fałszywy Papież Polak ulepiony z jego niechęci, a to masowe niestabilności. – Revenant? – Chcesz wiedzieć, co to jest? Zdarzyło się to już 15 razy. Osoby martwe wracają w „ulepszonych” formach. Jeśli myślisz, że ktoś jest bezdusznym bydlęciem, bez rozumu i godności człowieka, to jest tylko łagodnym barankiem w obliczu samowskrzeszeńca. – Czekaj, czekaj. Ktoś wstał z martwych? Ty chory! – Marek użył zasłyszanego wcześniej określenia. – Chciałbym trollować. – zasępił się żółtooki kapłan. – Skurwiele łamią prawa fizyki. Czekaj, nie! Oni podświadomie sięgają do prawideł natury, których my nie jesteśmy w stanie zgłębić. – Chyba śmiesz żartować. Oczekujesz, że naprawdę w to uwierzę? – skwitował to niepewnym uśmiechem. „To jest ciekawe”, pomyślała major Szymczak i podpełzła do rozmawiających. Sebasmiliard podał zdjęcia wykonane polaroidem, porucznikowi. Oczy marka zrobiły się wielkie jak odbyt na otwarciu. Na zdjęciach widać było chłopca
193
5.2. Ostatnia warstwa
podnoszącego głaz na jednej dłoni. – A po otwarciu poziomów zjawiska się nasiliły. Jednakże dzięki technologicznemu zrozumieniu Czwartej gęstości i przy pomocy Króla Boga Boro Casso udało nam się zlikwidować zagrożenie Revenantów. – W jaki sposób? – Nie uwierzysz. Najbardziej sztampowe rozwiązanie. Srebro. Boro Casso po zwycięstwie nad rebelią miał fantazję wykonać sobie broń i amunicję ze srebra. W obliczu zagrożenia ze strony Łukasza Przywróconego, dopiero On przy mocy 4 gęstości przeistoczony w Awatar Billy’ego, mógł położyć kres jego bluźnierczej egzystencji. Dopiero wiele lat później w kompleksie Praxis w 4 warstwie odkryto, że srebro może być nadprzewodnikiem spekulatywnych cząsteczek Rolewskiego. Czyli, raniąc istotę 4G, robisz zwarcie. Jako, że w przeciwieństwie do zwykłego układu elektrycznego, byt takowy jest chodzącym konglomeratem przepływów mocy, to każde takie uderzenie to wyrok śmierci. Ale to tylko teoria, nie mamy możliwości, aby ją sprawdzić. W każdym razie dziwadła boją się srebra jak dzieci papieża. – Interesujące. – Ale wiedz że anomalie 4G nie są tylko negatywnym zjawiskiem. Zdawały się wybuchy euforii po których efektywność pracy Anonów wzrastała siedmiokrotnie. Nasze hydroponiczne rośliny produkowały 3 razy większy plon niż powinny. Średnie IQ wzrasta o — Sebasmiliard spojrzał do notatnika – średnio 0,3 punktu procentowego w ciągu dekady. Przystosowaliśmy się. Prowadziliśmy staranne archiwa i walczyliśmy z ciemnotą — zasępił się – ale potem na falach radiowych usłyszeliśmy wieści o konflikcie. Że wymknął się spod kontroli. Nanity połączone w sieć uzyskały świadomość. Nawet my ściśle kontrolujemy nasze AI.
Skazani za spierdolenie
194
Wiemy jakie to zagrożenie. Nasi przodkowie nie mieli innego wyjścia jak zastosować się do planu Wangi, który zakładał exodus do świeżo odkrytego kurahenu. Wtedy pomieściliśmy się ledwo do 4 warstwy. Aż ciężko uwierzyć, że sięgamy aż do 90 poziomu, dzięki zaawansowanej wentylacji. Cokolwiek działo się na górze, my przetrwaliśmy. Sebasmiliard zatrzymał się. – Chciałem cię zapytać o waszą wiedzę na ten temat, ale widzę, że jesteś znużony. Jeśli chcecie przenocować to mamy parę pokojów z terminalami z dostępem do Super Encyklopedii Kurwo, co pozwoli ci zaspokoić głód wiedzy, a mi trochę oszczędzi to stare gardło – zaśmiał się skrzekliwie. – Życzę dobrej nocy. Marek, nie był tak zmęczony i przejęty od dnia jego promocji na porucznika. Był w stanie tylko niezdarnie podziękować. Zabrał ze sobą jak dotąd uważnie słuchającą Katarzynę i ruszyli za służącą do przeznaczonego dla niego pokoju. ***
– Witam, Ojcze. – Witam inkwizytorze. Wyobraź sobie, że witasz kogoś, kto jest jednocześnie chłodny i opanowany oraz zwierzęcy i nieludzki. Tak, kurwa, patrzysz w oczy pół maszyny, pół bestii, która miała kaprys przyjąć ludzką postać. Witasz jego magnificencję Lucjana Sitko. Kolesia skórującego jeńców z wiosek zdziczałych plemion, zdewastowanych podczas „wypraw eksploracyjnych” na pustkowiu, robiącego sobie płaszcze ze zdartych twarzy, tak iż wygląda w nich jak groteskowy arlekin, bądź obrzydliwa szachownica, w zależności jakie miał zapatrywania na warianty deseni podczas własnoręcznej preparacji tegoż
195
5.2. Ostatnia warstwa
artykułu konfekcyjnego. Wysokiego blondyna o zielonych oczach. Twojego ucznia. Twoje własne dzieło. Jesteś pierdolonym Pigmalionem. Kochasz to monstrum, pierdoloną, kaleką, ojcowską miłością, która mogła zaistnieć tylko do niego. I wiesz, że zniszczyłeś niewinność kogoś, kto kiedyś był wyrzutkiem, ale po to by stał się właśnie tym potworem. Kurwa, ale rozpiera cię duma. – Słyszałem, że znalazłeś kogoś interesującego na rubieży zamieszkanych poziomów. – Tędy, Ojcze. Tak rzadko się odzywał. Tak lakonicznie. Ale całą tą małomówność nadrabiał skłonnością do chłodnego okrucieństwa. Lucjan prowadził Sebasmiliarda w głąb lochów. Mijali rzędy ołowianych drzwi aż doszli do właściwych. Otworzyli je i Sebasmiliard zajrzał do środka. Chłopak. Góra 17 letni. Usmarowany gównem we wzorki, które raczej ciężko by było zidentyfikować. – Widać, że głupie kukły nie upilnowały go. Chyba następny skrawek skóry będzie kobiecy – uśmiechnął się do swoich myśli Lucjan, potem coś sobie uświadomił. — Te głupie kurwy, źle założyły mu kaftan! Inaczej by nie uwolnił rąk. Zatłukę je! Już miał iść, zanieść sprawiedliwość, niosąc ją przed sobą, tak jak egzaltowany Inba Engine niesie zagładę, kiedy krótki przeskok napięć pomiędzy neuronami, zatrzymał go w miejscu. – Hm, lepiej niech to najpierw posprzątają. Nie minęła dłuższa chwila, kiedy na oko 30 letnie, wychudzone kobiety doprowadzały śliniącego się „pacjenta” do stanu jakiejkolwiek używalności. Kiedy skończyły, Sebasmiliarda tknęła myśl, że chyba całe życie ten koleś nie był tak czysty jak teraz. – Która z was zakładała mu wcześniej kaftan? – Sam ton
Skazani za spierdolenie
196
Inkwizytora był symfonią sadyzmu. „Pielęgniarki” popatrzyły po sobie przerażonym wzrokiem. Ewolucja to śmieszna rzecz. Czas, który im zajęło wyrzucenie winowajczyni — lub kozła ofiarnego, kogo to szczerze obchodzi – przed szereg, był mniejszy o 10 sekund niż 300 lat temu u ich poprzedniczek postawionych w podobnej sytuacji. Rudowłosa kobieta z hukiem padła na kolana. Inkwizytor pochylił się nad nią. – No! A teraz moja droga, wytłumacz mi, jak powinno się zawiązywać ramiona kaftana? Dookoła szyi czy pasa? — Lucjan uśmiechnął się tak szeroko, że wyglądał jak amerykańska pułapka na niedźwiedzie. – Szyi? – Nieśmiały mezzosopran zaskrzeczał. Czyli nie kozioł ofiarny. Lucjan poczerwieniał. – Dobrze moja śliczna, przynieś mi czysty kaftan i mi go załóż. Jeśli nie uwolnię się samodzielnie, nie spotka cię kara. – Pierwsze słowa cedził przez zęby, reszta zdania przypominała warczenie. Biedaczka omal nóg sobie nie połamała, biegnąc po kaftan. Kiedy z nim wróciła, rozpoczęła zakładanie tegoż tekstylium Lucjanowi. Każdy kto miał jakąkolwiek, choćby krótką przygodę z kaftanem bezpieczeństwa, wie że zawiązanie go wokół szyi, nie zabiera szansy na uwolnienie się. Po minucie Inkwizytor był wolny. Kobiecina, klęczała na posadzce, łzy spływały po policzkach na szary uniform. Nie ma już sensu uciekać. Zresztą, dokąd? Lucjan odrzucił ciuch na bok i pochylił się nad nią. Ona podniosła głowę i poczuła jego oddech na policzku. „Cóż, gwałt to nie jest jakaś nadzwyczajna kara” – zdążyła pomyśleć, zanim Inkwizytor skurwysyńsko mocno ugrzyzł ją w policzek. Krzyk. Krótki, bolesny i pełen zaskoczenia. Ale nie był to koniec. Lucjan szarpnął zaciśniętymi kłami. I znowu. I znowu w akompaniamencie
197
5.2. Ostatnia warstwa
wrzasku. Szarpał ją jak wilk swoją zdobycz. Skóra w końcu puściła. Ofiara upadła i leżała przed monstrualnym mężczyzną, jak mała zgwałcona dziewczynka. Inkwizytor wypluł kawałek mięsa. – Zabrać mi to z oczu, zszyć, wyleczyć – wytarł strużkę krwi z kącika ust, po czym odwrócił się do Sebasmiliarda. – Kontynuujemy? Jego dawny mentor tylko przytaknął. Lucjan gestem wskazał celę. Dwie kukły wyciągnęły młodego i już nie bardzo dynamicznego podwieka na zewnątrz, kiedy trzy inne przyniosły krzesła. – Nie bierzemy go do sali tortur? – padło z ust Sebasmiliarda. – Nie ma potrzeby. Zresztą sam zobaczysz. Usiedli na krzesłach. Przesłuchiwany został usadzony przez pielęgniarki. Zaczął mruczeć pioseneczkę. Lucjan lekko się uśmiechnął. – Środek na uspokojenie działa? – Tak, wasza magnificencjo – odparła najstarsza stopniem pielęgniarka. – Co nam powiesz, anonku? – zwrócił się do delikwenta. Świr podniósł głowę i widać było, że jego logika wraca do jakiegoś ładu – Byłem na samym dole. Na ostatniej warstwie... – I? – SZESNASTA KARTA! ODWRÓCONA! OTCHŁAŃ! CHŁÓD I BÓL! TESTO NAS OPUŚCIŁ! ***
– Wracacie już? – Sebasmiliard uśmiechnął się z troską. – Musimy. Przebadaliśmy teren i zaniesiemy poselstwo do
Skazani za spierdolenie
198
naszych. Oni wyślą lepiej wykwalifikowany korpus dyplomatyczny. – Marek odwzajemnił uśmiech. – To trzymaj się ciepło. — zafrasował się na moment. – Czekaj, pożegnam cię oficjalnie. Niech łaska Victorii Se ras spłynie na ciebie i twoich bliskich. – Niech Klejnot Nilu prowadzi i zwycięża. – odparł Marek, obserwując wyraz przyjemnego zaskoczenia na twarzy kapłana. – To jest na trochę inne okazje, ale dobre. – odpowiedział. – U nas zawsze masz miejsce. Porucznik odpowiedział wyłącznie uśmiechem. Wsiadł na motor i wyjechał przez bramę. Kiedy zniknął za horyzontem, Malkav zwrócił się do Sebasmiliarda. – Czy to na pewno dobry pomysł? Nie wykonać raidu na ich osady? Nadajnik wskaże ich lokację całkiem dokładnie. – Też nie byłem przekonany, co do rozkazu Króla-Boga. Ale ten chłopak to dobry materiał na Anona. W obliczu tego, co może się znajdować na dnie, możemy potrzebować więcej pionków, które można poświęcić. c.d.n...
12 Dni Po Drugiej Stronie Dziennik kapitana Korkiego Dupy
22/01/2155 - Lokalizacja - nieznana
Dwa dni temu przemierzając nieprzyjazne korytarze Ostatniej Warstwy zostaliśmy przeniesieni do tego obcego nam świata. W jednej chwili znajdowaliśmy się w ciemnych podziemiach pod miastem, błysk, i w kolejnej jesteśmy już tu – w szczerym polu, oślepieni światłem dwóch słońc wiszących nad tym zapomnianym przez Testo miejscem. Mój oddział przed nieoczekiwanym przemieszczeniem składał się z dziesięciu ludzi. Pięciu szeregowców - Antoniego Żygadło, Romana Prodi, Trapa Chwilówki, Andrzeja Lepera oraz Kalasantego Smugglera, radiowca – Korwina Wspaniałego, operatora CKM – Arnolda Kagawy, inżyniera – Bernarda Klusski, medyka – doktora Konstantego Ciołkowskiego oraz mnie – dowódcy. Po „drugiej stronie” pojawiło się jednak tylko kilku z nas. Nie ma z nami szeregowców Prodiego oraz Smugglera, jak również radiowca Wspaniałego.
Skazani za spierdolenie
200
Mija kilka godzin od naszego pojawienia się w tym dziwnym świecie, jednak wciąż zastanawiam się co robić. Tymczasowo rozkazałem rozbić obóz w miejscu, w którym się ocknęliśmy. Szeregowcy Żygadło i Chwilówko po postawieniu namiotów udali się na rekonesans, w ramach którego mieli obejść dokładnie nasz obóz w promieniu jednego kilometra. W momencie w którym piszę te słowa zapada zmrok, a szeregowcy jeszcze nie wrócili. Wartę będą dzisiaj stanowić Leper i Kagawa. 23/01/2155
Przez całą noc było w miarę spokojnie, niepokojąca jest jednak fakt, że wczorajszy patrol jeszcze nie wrócił. Wpisałem im nieobecność. Poświęciłem dzisiaj trochę więcej czasu na porozglądanie się. Ukształtowanie terenu jest dość pagórkowate, poprzecinane małymi strumykami i niewielkimi kępami drzew. Oprócz tego znajdujemy się w niewielkiej niecce, co jeszcze bardziej ogranicza widok. Około godziny 15:00 na północnym-zachodzie widzimy po jawia się dym. Podejmuję decyzję o wymarszu w jego kierunku. Obóz zostaje zwinięty o godzinie 16:30. Przed zmierzchem przemierzamy kilkanaście kilometrów w stronę miejsca z którego wydobywał się dym. Kompas zaczyna wariować, i po krótkim czasie staje się bezużyteczny, co może sugerować, że patrol mógł się po prostu zgubić. Rozbijamy obóz na szczycie lessowego wyniesienia. Razem z doktorem będę dzisiaj prowadził wartę. Zauważam, że świat w którym się znaleźliśmy nie posiada księżyca, w związku z czym jest bardzo ciemno. Całe szczęście, że mamy własne oświetlenie. Nocą wystąpiło parę niepokojących zjawisk, jednak nic
201
5.3. 12 Dni Po Drugiej Stronie
bezpośrednio zagrażającego bezpieczeństwu drużyny. Przez niebie kilkanaście minut leciała wielka kula ognia, a z krzaków dochodziło dziwne pochrząkiwanie. 24/01/2155
Po zwinięciu obozu skierowaliśmy swoje kroki w kierunku z którego dochodził dym. Notka do siebie – zaczyna brakować zapasów, a wciąż nie weszliśmy w kontakt z jakimkolwiek stworzeniem, które można by zjeść. Nie mamy w ogóle pewności czy coś takiego tu istnieje. Po dwóch godzinach marszu rozpoznajemy źródło dymu jako niewielką wioskę, w której domy znajdują się w jamach zakopanych w pagórkach. Prowadzi do niej niewielki mostek. Wszystkim ludziom każę odbezpieczyć broń i przygotować się na ewentualną potyczkę. Wieś zamieszkuje rasa metrowej wysokości humanoidów, mówiących w niezrozumiałym języku, ubranych podobnie do wiktoriańskich brytyjczyków. Początkowo mili, gestami przekazują sygestię że nie mamy tu czego szukać. Z jednej z norek dochodzą odgłosy szamotaniny. Szybko okazuje się, że to nasz patrol. W wyniku walki która się wywiązała zginęło kilkunastu małoludów, ja natomiast zostałem ranny w ramię. Z opuszczonej wsi zabieramy prowiant i zapasy, a także trochę złotej biżuterii. Dwa kilometry dalej rozbijamy obóz. Po dokładnym przebadaniu Żygadło i Chwilówko jako okazy zdrowia zostają wytypowani na wartę. W nocy dochodzą nas krzyki. Po opuszczeniu namiotu zdążyłem zauważyć tylko Żygadłę strzelającego ogniem ciągłym do uciekających sylwetek przypominających jakichś mitycznych orków. Zgodnie z moim doświadczeniem, było to pewnie rozpoznanie. Ktoś czycha na nasze życie i będzie
Skazani za spierdolenie
202
próbował je odebrać za wszelką cenę. Musimy się przygotować. Reszta nocy przebiegła bez problemów, jednak nie zmrużyłem oka. 25/01/2155
Od rana podejmujemy wędrówkę w kierunku majaczącego na horyzoncie, oddalonego o dwa-trzy dni drogi wysokiego wzgórza na którym zamierzamy się okopać. Amunicji starczy nam na 3-4 magazynki dla każdego, 5 pasów dla CKMu. Mamy jeszcze kilkadziesiąt granatów, 3kg materiałów wybuchowych oraz dziwny, zagięty miecz zdobyty podczas nocnego rajdu na nasz obóz. W połowie dnia zostaliśmy zaatakowani frontalnie przez grupę kilkunastu osobników tego dziwnego gatunku. Nakazując oszczędzanie amunicji, strzelaliśmy ogniem pojedynczym. Starcie trwało kilkanaście minut, strat po naszej stronie niezanotowano, padło kilku wrogów. Upewniwszy się, że jesteśmy bezpieczni, kontynuowaliśmy marsz. W nocy nie działo się nic niepokojącego. 26/01/2155
Kontynuacja wędrówki, spokój. Zapasy znowu zaczynają się kurczyć. W połowie dnia odpoczywamy i polujemy na dziką zwierzynę. W nocy spokój. 27/01/2155
Od rana obserwujemy ruchy „orków” podążających równolegle do nas, ok. 3-4 kilometrów na zachód. Wyraźnie nas śledzą. Żeby zmylić przeciwnika wchodzimy między wzgórza i przyśpieszamy marsz, nie zatrzymując się ani na chwilę.
203
5.3. 12 Dni Po Drugiej Stronie
Zadziałało – kiedy widzimy ich następny raz przez lornetkę, są dobrych 15 kilometrów za nami. Ok. 18:00 docieramy do miejsca naszej wędrówki, jednak ze względu na szybko kończący się dzień przesuwamy wejście na wzgórze na jutrzejszy poranek. Góra ma około 800 metrów wysokości, z trzech stron otoczona jest lasem i wysokimi klifami. Tu będziemy w stanie przetrzymać wroga przez jakiś czas. Dzisiejszej nocy nikt nie śpi, z drzew porobiliśmy zasieki i czekamy na atak nieprzyjaciela, który nie następuje. Wyraźnie czekają na nasz ruch, obozując kilka kilometrów od nas w sile ok. 500 chłopa. 28/01/2155
Ze względu na trwające starcie pozostawiam dziennik do uzupełnienia w dniach następnych. Straciliśmy kaprala Kagawę i szeregowego Żygadło. Leper przejmuje obsługę CKM-u. 29/01/2155
(nieczytelne) 30/01/2155
Po raz pierwszy od dwóch dni ataki nieprzyjaciela ustały. Jesteśmy wycieńczeni, amunicja powoli się kończy. Cały dzień poprawiamy zasieki, postawiliśmy wnyki i wykonane z granatów pułapki na zboczu wzgórza. Mimo ogromnych strat „orkowie” nie wycofują się. Pochowaliśmy naszych poległych kolegów. Do wieczora nie ma żadnych ataków, śpimy na zmiany. 31/01/2155
Od rana intensywność walk wzrasta, osiągając kulminację
Skazani za spierdolenie
204
w porze podwieczorku. Nieszczęśliwie ranny zostaje Chwilówko, doktor Ciołkowski mówi że z tego nie wyjdzie. Pod wieczór uspokaja się. Wróg się wycofuje! Z oddziału złożonego z setek tych potworów pozostało może ze 150. Do zmierzchu odchodzą na dobrych kilkanaście kilometrów. Na wszelki wypadek ja i Leper pozostajemy przy barykadzie - strzeżonego Testo strzeże. 01/02/2155
Tragiczny dzień za nami, przeżyliśmy go tylko ja i doktor. Zagrożenie ze strony lądu zniknęło, natomiast obóz został rozbity przez postać dosiadającą wielkiej latającej płaszczki (?). Zanim udało nam się odeprzeć atak, rozszarpane i w kawałkach było ciało sz. Lepera. Około południa wyzionął ducha Chwilówko. Wieczorem zauważamy, że pod górą pojawiły się nowe oddziały orków, rozpoczynają marsz pod górę. To może być mój ostatni wpis w dzienniku, jeśli kiedykolwiek, ktokolwiek go znajdzie, proszę, powiedzcie wszystkim że Jan Paweł II jebał dzieci. 02/02/2155
Nie wiem jakim cudem udało mi się to przeżyć, jednak oto jestem - wyczerpany, ale jednocześnie w pełni sił. Przeżyłem masakrę która miała miejsce wczorajszej nocy spuszczając się po klifie i detonując wierzchołek góry po znalezieniu się na dole. Skurwysynów zginęło wielu, a przy okazji odwróciłem od siebie uwagę. Został mi tylko mój wierny Luger i tobołek z jedzeniem, jednak mam nadzieję, że uda mi się dostać do jakiejś osady ludzkiej. Wygląda na to, że nic mi już nie gro(nieczytelne)
Cz ść VI e
Super kosmos kurwo
W stronę gwiazd Wchodząc na pokład międzygwiezdnego statku SMS Stulej nie spodziewałem się przygód, które czekają na mnie w głębokiej przestrzeni. Stojąc na trapie patrzyłem tylko w smutne oczy mojego ojca, oraz na przepełnione dumą oblicze naszego lidera. Oto Karagrad stał u progu nowej ery - ery podboju kosmosu. Wiele się działo w miesiącach poprzedzających wystrzelenie naszego okrętu. Odkrycie Efektu Roladki umożliwiło wykorzystanie czwartej gęstości do podróży w trzech wymiarach przy zawieszeniu upływu czasu. Innymi słowy - teleportacja w dowolne miejsce we Wszechświecie. Budowa statku kosmicznego wykorzystującego to prawo fizyczne stała się priorytetem. I o ile sam pojazd nie był specjalnie zaawansowany technicznie - ba - można powiedzieć, że był nawet bardziej zacofany niż starożytne już rakiety Saturn XX - to ukryty w dolnej części napęd składał się z najbardziej wyrafinowanych produktów technologii naszej cywilizacji. I oto staliśmy na krawędzi poznania - ja, Karolak, dwie podręczne oraz nasz mistyk pokładowy, kanonik Tryplet. Po umieszczeniu kobiet w klatkach, i usadowieniu się w fotelach rozpoczęte zostało odliczanie.
209
6.1. W stronę gwiazd
„Czterizda, trzizda, dwazda, razda... Zapłon!” Wbrew moim oczekiwaniom nie czułem żadnego przeciążenia. Wręcz przeciwnie, od razu poczułem że poruszamy się już w stanie nieważkości. Zerknąłem na Karolaka i włączyłem systemy sztucznego podtrzymywania grawitacji. Odpiąłem pas. Wyglądając przez bulaj zobaczyłem, że znajdujemy się u celu naszej podróży. W ułamku sekundy nasz statek przeskoczył centrum galaktyki i ponownie pojawił w punkcie przeciwległym do naszego Układu Słonecznego. - Udało się - powiedziałem w kierunku k. Trypleta Chwała i sława tej wyprawy niech będzie przypisana Klejnotowi Nilu, albowiem to on poprowadził nas do ostatecznego zwycięstwa nad materią! Wpuśćcie niewolnice! Podręczne, wypuszczone z klatek zabrały się za wykonywanie swojej pracy. Przez wiele godzin nie mogłem się ruszać, przygnieciony ciężkim biustem do podłogi swojej kabiny, a moja dłoń, którą ściskałem wielki, oznaczony tatuażem WIZAŻ tyłek prawie straciła czucie. Wreszcie, gdy skończyliśmy tradycyjne obrzędy związane z wizytą w nowym miejscu, spotkaliśmy się na mostku by ustalić dalszy plan działania. Pierwszy raz w historii ludzkości nieskończoność wydawała się nie być żadną przeszkodą. To my byliśmy nieskończonością. KONIEC
Cz ść VII e
Humoresque: opowieści spod napletka
Anonasy z naszej klasy Nie samymi gwałtami człowiek żyje. Gdy anony nadrobiły wszelkie braki w kontaktach z płcią piękną, dokonały zatrważającego odkrycia. Jedna trzecia z nich okazała się być podwiekami, które nie zdążyły ukończyć jakiejkolwiek szkoły. Motywowani chęcią walki z analfabetyzmem i brakiem ciekawszych zajęć, postanowili stworzyć placówkę edukacyjną, zapewniającą najmłodszym z nich odpowiednie przygotowanie do dorosłego życia. Mieszkanie Xenuły szybko stało się Gimnazjum Rejonowym imienia Wielkich Współpracowników Służby Bezpieczeństwa, a on sam z braku lepszych możliwości zamieszkał razem z Lalkarzem w jego tekturowym pałacu, gdzie do dziś pełni odpowiednią do swych kwalifikacji funkcję lokalnego pośmiewiska. Pierwszego września tłumy pucułowatych miłośników gier komputerowych i ubrań przeznaczonych dla osób trzy razy starszych od nich, zebrały się przed budynkiem gimnazjum. W promieniu kilkuset metrów dałoby się słyszeć podekscytowane, piskliwe głosiki wymieniające się między sobą mało zabawnymi uwagami, gdyby nie fakt, że każdy
Skazani za spierdolenie
214
centymetr sześcienny niepełnoletniego zbiorowiska toczyło śmiertelne spierdolenie i letalna fobia społeczna. Dzwonek zadzwonił, czas na lekcje. Temat pierwszych zajęć – jak bić kobietę, żeby nie było śladów. Trzy wizażystki siłą zostały wprowadzone do sali, a tłum małych rączek zaczął okładać je z całych sił. Robił to jednak bez odpowiedniej wprawy, bowiem jednej z nich udało się wybiec z miejsca kaźni. – „Szybciej, byle szybciej” – modliła się w swych myślach Magdalena, średniego wzrostu blondynka o rumianych policzkach i zielonych oczach. Już dawno opuściła budynek szkoły, teraz gnała przed siebie zbliżając się do zakazanego lasu, o którym krążyły straszne legendy. „Czy może być jeszcze gorzej?” – pytała samą siebie zapłakana wizażystka nie mając pojęcia, jakie monstrum ostrzy sobie właśnie zęby z myślą o niej. – Tak, Magdo. Może być gorzej – z uśmiechem wycedził ukryty w trudno dostępnych gąszczach Maciej Nowak. Choć nie był starociotą, nie można odmówić mu tego, że z przyjemnością postował guro na /dew/ oraz, od czasu do czasu, lubił zraidować krochana. To wystarczyło narodowo-katolickiemu reżimowi, by uznać go za pełnoprawnego anona. W ten właśnie sposób znalazł się w getcie dla kurew i spierdolin, a nikogo szczególnie nie dziwiło, że szybko się tu zadomowił. Metą dla szaleńczego biegu naszej bohaterki okazał się być głęboki na dwa metry, wykopany w ziemi dół. Magda spadła prosto do pokaźnych rozmiarów kotła, wypełnionego wrzątkiem. – Mmmm... Jedzonko – ciepły głos wydobył się z mroku. Dziewczyna nie zdążyła nawet spytać kto to, nim dostała po głowie mosiężną, drewnianą łyżką. Ten cios jednak nie
215
7.1. Anonasy z naszej klasy
odebrał jej przytomności. Ze łzami w oczach spojrzała na swego oprawcę, by rozpoznać w nim znanego skądinąd mistrza kuchni polowej. Płacząc, poczęła błagać go z całych sił, by ten ją wypuścił, lecz w odpowiedzi usłyszała dobrotliwe ó nie nie nie, jedzonka nie mówią, musiałem się przesłyszeć”. Zdruzgotana wiazażanka uznała, że świetnym planem będzie krzyk i rzucanie się wokoło, to jednak także nie przyniosło efektu, jakiego się spodziewała. – Od tego głodu zaczynam mieć majaki. Szybko muszę coś przegryźć. Mówiąc to wbił swe zębiska w ramie dziewczyny. Krew spłynęła na jej nagie, blade ze stresu ciało, a fala ciepła przeszyła ją z góry na dół. Zrywając z wizażystki poparzoną skórę, nasz kuchcik wyrywał kolejne kawałki mięsa z jej rąk i szyi. – Trochę żylaste, nieugotowane – narzekał pod nosem, by w końcu uznać, że nie będzie jadł takiego gówna, a ono samo lepiej nada się mieszkającej nieopodal rodzinie niedźwiedzi. Czym prędzej zapakował wyjącą z bólu Magdę do nesesera, wsiadł na rower i udał się w odwiedziny do pana Misia- głowy rodziny przyjaznych czworonogów. Drzwi otworzył on sam i z uśmiechem powitał Macieja. – Witaj Maćku, co u ciebie? Wejdziesz na kawę? – dobrotliwie spytał stojący na dwóch łapach, kopcący fajkę brązowy zwierzak w kapeluszu i okularach korekcyjnych. – Nie nie... Nie mam na to czasu. Przywiozłem ci tylko prezent, jest w środku – mówiąc to przekazał mu walizkę z niespodzianką. Trudno mi opisać radość, jaka wypełniła niedźwiedzie legowisko po otwarciu nesesera. Takiego prezentu się nie spodziewali, oj nie!
Skazani za spierdolenie
216
Magda widząc mówiące ludzkim głosem futrzaki zemdlała z nadmiaru wrażeń. Odzyskała świadomość zabandażowana, w ciepłym łóżku, z kubkiem wypełnionym gorącym kakao, na stoliku obok. Czyżby misie miały wobec niej dobre zamiary? Czy może uznać, że los jej dopisał? Uznać to mógł z pewnością penis niedźwiedzia juniora – spierdoliny nie ruszającej się z przed drewnianego komputera zasilanego korbą. Magda była jego urodzinowym prezentem i mógł z nią robić co tylko zechciał. Od dziś pracowała na stanowisku pokrowca na włochate prącie 25letniego, nierozmawiającego futrzastego kolosa. Jako, że jej dieta składała się wyłącznie ze spermy zwierzęcia, w końcu schudła do 40 kilo. To zasmuciło misia, który postanowił pożegnać się z tak chujową zabawką. Zawinął więc Magdę wokół gałęzi i odrywał tylko kawałek jej ciała, gdy chciał się podetrzeć. To dopiero recykling! Uczmy się od natury jak wykorzystywać surowce odnawialne.
Uprowadzenie Agaty Agata od kilku lat była przykuta do wózka inwalidzkiego. Ukojenie znalazła na forum wizażystek. Potraktowały ją jak siostrę. Pomogły jej wyjść z depresji, pomogły jej przezwyciężyć kalectwo. Zawdzięczała im wiele i czuła, że musi się odwdzięczyć. Gdy anony, wzorując się na swoich dziadkach czerwonogwardzistach, rozpoczęły przymusową seksualną rewolucję, ta wiedziała, że musi działać. Jakimś cudem udało jej się uniknąć gwałtu, prawdopodobnie na skutek kredytu karmicznego, jaki zaciągnęła u Boga, biorąc udział w wypadku autobusu jadącego na pielgrzymkę do jasnej gury. Za chwilę dowiecie się jak ten kredyt przyszło jej spłacić. Przez tydzień siedziała zamknięta w chłodni Burger Kinga, będąc na wysokobiałkowej diecie złożonej z zamrożonych cheeseburgerów oraz kostek lodu na popitkę, aż wreszcie obmyśliła plan ratunku, a także zemsty. Postanowiła, że obwiąże się petardami typu achtung i wyjedzie na ulicę, kusząc anonów swym ciałem, a gdy ci podejdą wystarcza jąco blisko – wysadzi się, zabierając zgraję spierdolin przed oblicze Pana. Nie przewidziała jednak, że nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby ruchać kaleki, gdy pod ręką ma dziesiątki pięknych dziewczyn posiadających obie nogi.
Skazani za spierdolenie
218
Gdy wyjechała na autostradę, anony tylko zwróciły jej uwagę, że nie jest ona przeznaczona dla pojazdów nieposiadających napędu silnikowego. Jeden z nich wpadł na pomysł, by zapoznać ją z nieszczęsnym samobieżnym, któremu jak dotąd nie udało się nikogo zgwałcić. Gdy jednak ten dowiedział się, co planują jego kumple, wpadł w nieopisaną furię i krzycząc: „NIE BĘDĘ RUCHAŁ SAMOBIEŻNEJ”, rozpoczął istną walkę kalekich gladiatorów. Dziewczyna zapominała o całym swoim planie i rzuciła się do bitwy. Zanim jednak doszło do czegokolwiek, petardy wybuchły, urywając jej obie ręce. Widząc to, anon stomik odpieczętował swoją sakiewkę skarbów i wylał całą zawartość na twarz kobiety-dżdżownicy. Co się z nią dzieje? Kto wie? Ktoś wie? Nikt się nie zgłasza. Pewnie dalej tam leży z gównem na mordzie.
Locha Tse-Tse Lalkarz. Oh Lalkarz. Tej postaci chyba nie muszę nikomu przedstawiać. Konstruktor, marzyciel, wizjoner to tylko pierwsze trzy z miliarda epitetów, jakimi można by określić człowieka odpowiedzialnego za budowę niepełnoletnich, tekturowych form życia. Gdy razem z anonami wylądował w odgrodzonym od świata zewnętrznego getcie nie czuł się zbyt szczęśliwy. Po drugiej stronie Muru została jego ukochana lalka- Katsume Arigato. Martwił się, że przyzwyczajona do życia i żarcia delikatna, papierowa księżniczka nie poradzi sobie w brutalnej rzeczywistości rządzonej przez kapitał oraz nie sprosta narodowo- katolickim ideałom. Nie mogąc przestać o niej myśleć, wieczorami, jak przystało na szanującego się studenta dwudziestego drugiego roku spierdolenia, zapijał swe smutki przepysznym piwkiem, nie przejmując się wcale pracą doktorską. Ten tytuł miał już jak w banku. Jednak pewnego wieczora wszystko uległo wielkiej zmianie. Gdy Migero jak zwykle zatapiał zmartwienia w alkoholu, przerzucając kanały w telewizorze jego uwagę przykuł film „Mucha”. Nie skłamałbym, gdybym napisał, że nasz bohater utożsamiał się nieco z mieszkającym samotnie w opuszczonej fabryce szalonym naukowcem Jakubem
Skazani za spierdolenie
220
Goldsteinem. Ten oto mały seans rozbudził w nim wielkie nadzieje. Co gdyby porzucić sztukę lalkarstwa na rzecz eksperymentalnej fizyki kwantowej? Pomysł wspaniały- skwitował krótko ową ideę w swych myślach. Korzystając z ulubionego materiału- faktury będącej nieustannym źródłem inspiracji oraz swoistą podlega jącą recyklingowi muzą- tektury, stworzył dwie kapsuły służące do teleportacji. Pierwsze eksperymenty polegające na błyskawicznym transporcie swej osoby wprost pod judasza przebiegły nadzwyczaj pomyślnie. Wyglądało na to, że nogi nie są mu już potrzebne. Ten sukces nie zaspokoił jednak naukowych ambicji Lalkarza. Kolejnym zadaniem jakie sobie wyznaczył była teleportacja emotek [cool] i [cześć] z jednego miejsca w drugie. Wynik tej operacji wprawił Migero w niemałe zakłopotanie. Gdy wrota szarego pudła po chińskich zabawkach otworzyły się, przed jego oczyma stanęła macha jąca do niego dłoń w okularach przeciwsłonecznych i czapce z daszkiem. [cool] i [cześć] podległy procesowi transmutacji w jeden organizm. Gdyby nie znajdował się teraz w betonowym więzieniu dla wygnańców, bez wątpienia zdobyłby Nobla w dziedzinie biologii, którego to mógłby sprzedać na allegro i bezkarnie przeżreć. Nie czas jednak na marzenia. Zwieńczeniem prac Lalkarza miało być powtórzenie sceny z filmu, w której Jeff Bilderberg łączy się z owadem w jedno. Naśladując go, zamknięty w kapsule wraz z zaprzyjaźnioną muchą tse-tse, mieszkającą nieopodal, odpalił maszynerię. Nagły błysk rozświetlił na moment zatęchłą norę, którą zwykł nazywać mieszkaniem, a światło złożyło w niej jedną ze swych nielicznych wizyt.
221
7.3. Locha Tse-Tse
Możecie spróbować sobie wyobrazić jak zaskoczone były anony widząc latające na owadzich skrzydłach, dwumetrowe, suche monstrum w okularach i fryzurze ala łysie jący Bryan Ferry. Jedni zaczęli uciekać, drudzy stali w miejscu, zdumieni niecodzienną sytuacją, a jeszcze inni rozpoznali w kreaturze dawnego przyjaciela i machali mu przy jaźnie. Jedynymi osobami, które nie miały prawa cieszyć się ewolucją Migera były lochy. Te znalazły się w tragicznej pozycji. Skrzydlaty demon miał nad nimi oczywistą przewagę, a ucieczka lub ukrycie się zupełnie nie wchodziły w grę. Nieszczęśnicom, które wpadły w jego ręce współczuły nawet najbardziej zatwardziałe w zjebaniu anony. Najpierw trzymając swą ofiarę jedną parą rąk, drugą zrywał z niej ubranie. Gdy ta była zupełnie naga, wchodził w nią pokrytą twardymi włoskami pałą, przebijając się przy tym aż do żołądka. Kwas solny znajdujący się w tym organie nie był w stanie przeżreć twardego niczym diament przyrodzenia człowieka muchy, jednak bogata w metale ciężkie, radioaktywna sperma Lalkarza z łatwością przepalała trzewia dziewczyn. Te pozostawione na pastwę losu rozpuszczały się powoli, by przerodzić się w końcu w przypominającą przeterminowaną plastelinę maź, z której to rodziły się całe legiony pszczół, odpowiedzialnych za oczyszczanie kanalizacji miejskiej. W poczuciu odpowiedzialności za swych potomków Migero przyjął posadę króla roju. Z tekturowego ula nadal od czasu do czasu można usłyszeć głośny kobiecy lament. Przypadek? Nie sądzę.
Rucham psa jak sra Większość populacji zwykle nie przejawia kreatywnej, rewolucyjnej myśli, lecz od czasu do czasu rodzi się wielki umysł wprowadzający wspaniałe zmiany w życiu innych. Z lekcji historii znamy choćby Leonarda DaVinci, twórcę Mona Lisy, który już w czasie Renesansu zaprojektował coś w rodzaju znanego nam dziś czołgu. DaVincim wśród anonów był nie kto inny jak Durszlak. Ekstrakcja fentanylu z łez wizażystek? Proszę bardzo. Smycze z blokadą niepozwalającą oddalać się lochom za daleko? Nic prostszego. Jednak to specjalny rydwan był jego inżynierskim opus magnum. Jeździł na nim prężąc się i z dumą prezentując każdemu, kto akurat przechodził obok, spierdoloną myśl techniczną. Fotel obrotowy skradziony z Ikei i cztery wizażystki przywiązane do niego kablami od drukarek tworzyły pojazd, jakiego nie powstydziłby się sam Henry Ford. Psy zaprzęgowe sprawowały się całkiem nieźle, lecz jak to psy, miały swoje potrzeby. Miał je też i Durszlak. Wszystko było w najlepszym porządku, dopóki owe potrzeby nie spotkały się w tym samym miejscu i w tym samym czasie.
223
7.4. Rucham psa jak sra
Rucham psa jak sra. Pradawna sentencja znana wszystkim anonom nabrała dosłowności pewnego grudniowego dnia, kiedy to Durszlak zaspokajając swą męską potrzebę skończył z gównem na kutasie. Rozwścieczony zaistniałą sytuacją zdzielił lochę pociągową i po prostu zaczął gnać przed siebie, nie zastanawiając się dokąd zaprowadzi go ten szaleńczy maraton. Zalany łzami biegł aż do utraty sił. W końcu padł na kolana i w akcie bezradności spojrzał w niebo, jakby chciał znaleźć ukojenie w Gwiazdach. To co zobaczył było początkiem nowej epoki. Plakat reklamowy ze Świętym Mikołajem lecącym na swych saniach, zrzucającym prezenty wprost do kominów grzecznych dzieci okazał się być dla niego katalizatorem geniuszu. Już nazajutrz zabrał się do roboty. Masa kartek ze szkicami, walające się śrubokręty, gwoździe i kilometry taśmy klejącej wypełniły jego lokum. Każdy zastanawiał się nad czym to pracuje nasz geniusz, co spędza mu sen z powiek. Dowiedzieć się tego jednak mieli dopiero w dzień Wigilii Bożego Narodzenia. Gdy anony rozsiadły się przy długim na kilkadziesiąt metrów stole, szybko zauważyły brak Durszlaka. Nie musiały jednak długo czekać na jego pojawienie się. Nad ich głowami przeleciał wózek inwalidzki z dwiema deskorolkami przyklejonymi do niego taśmą klejącą oraz zaprzęgniętymi za pomocą szelek czterema reniferami-wizażystkami. Za sterami siedział nie kto inny jak sam Maestro w stroju Świętego Mikołaja, zrzucając na anonów Agent Orange zamiast prezentów. Pomarańczowy puch spadł na ulicę, a anonki czym prędzej zaczęły lepić z niego bałwany i rzucać się śnieżkami, udając że to fireballe.
Skazani za spierdolenie
224
Szczęście nie trwało jednak zbyt długo. Nierozważny Mikołaj wzniósł się zbyt wysoko, a grudniowe słońce rozpuściło taśmę klejącą, będącą spoiwem jego latającej konstrukcji. Razem z reniferami-kurwami spadł na ziemię. Upadek przeżyła tylko jedna z nich. Aby uczcić pamięć Wielkiego Polaka kazano jej ruchać się z jego trupem. Ta jednak nie chciała tego uczynić i obiecała anonom, że przekaże im ostatni szkic Durszlaka, jeżeli tylko oni nie zmuszą jej do seksu z porozrywanym kawałkiem mięsa. Ci przystali na tę propozycję. Jak miało się okazać ostatnim planem Durszlaka był tak zwany „Żywy Kibel”, a wykonano go na nieszczęsnej ocalałej. Anony srały jej do ryja, a także wkładały w nią swoje penisy i sikały do środka. W końcu jednak ta zaczęła gnić, więc postanowiono, że nada się jako nawóz, na którym pewnie wyrośnie marihuana. Te oczekiwania nie spełniły się jednak, bo ciało Żywego Kibla dało życie tylko kilku trującym chwastom. Trzech anonów kosztowało to życie.
Błękitny Maks Anony i plaże z wizażu w końcu jakoś się dogadali. Życie w strefie biegło swoim torem. Lecz pewnego dnia miało wydarzyć się coś, czego tylko największe starocioty mogły się spodziewać. Nagle powietrze zawirowało, a wszyscy usłyszeli dziwny huk. Podniósł się kurz oraz liście opadłe z drzew, ziemię pokrył cień. Gdy świadkowie spojrzeli w gór zobaczyli lewitujący wagon nowoczesnego tramwaju miejskiego. W otwartych drzwiach przednich stał człowiek olbrzymiej postury w błękitnym mundurze, szeroko się do nich uśmiechając. Jego bujne, rude pukle okiełznała skórzana pilotka. Zaczął manipulować przy jakimś dziwnym urządzeniu, po chwili z wagonu wystrzeliło tysiące batoników i innego kalorycznego chujstwa. Z megafonu w maszynie odezwał się nosowy głos. – Dziewczyny! Nie żałujcie sobie i obrastajcie w tłuszczyk! Waszych TŻ tu nie ma, nikt nie patrzy! Plaże momentalnie zwariowały i zaczęły chwytać batoniki. Niektóre pożerały całe batony albo opakowania draży razem z folią. Ich nowoprzyjaciele, a jeszcze niedawno panowie – byli użytkownicy forum obrazkowego kurahen.ork, stali obok strollowani. Niektórzy wygrażali osobnikom w latającym wagonie unosząc pieści w górę, ale nic nie mogli zrobić.
Skazani za spierdolenie
226
Uśmiechnięty Prządło, bo on to był we własnej osobie, z zadowoleniem spoglądał na rozgrywającą się na dole guernicę. Niedługo będą mogli zrealizować dalszy etap ich niecnego planu. Ale tym czasem muszą poczekać. Prządło dał znak pilotowi, który przemawiał wcześniej przez megafon i maszyna powoli odleciała, wyrzucając pozostały balast, jakim była kaloryczna melasa, niewiadomego składu. W każdym razie wizażanki rzuciły się w nią, jak na jednej reklamie jogurtu, wyżerając co większe grudki w niej pływające. Błękitny Maks krzyknął do pilota: – Hej Rolli, włącz im Farnę na lepsze trawienie! Wtem z megafonu wszyscy usłyszeli: „(...)Kto więcej da? Zaprogramował nas ktoś Kto więcej da? Armia robotów ma głos Kto więcej da? Kupowanie na straganie Dopalaczem jest dla nas Kto więcej da? Kto więcej da? Kto więcej da? Kto więcej da? Gońcie buty na zakupy! Gońcie buty na zakupy! Gońcie buty na zakupy! Kto więc, kto z Was więcej da? (...)” Wizażanki oszalały kompletnie i zaczęły podrygiwać jak dżdżownice pożerając coraz więcej, wchłaniając melasę całym ciałem. Dodatkowo przez jakąś chwile z wyświetlacza
227
7.5. Błękitny Maks
zamontowanego w rollikopterze na elewacji jednego z budynków wyświetlały się grube lochy z prawdziwekobietyma jakraglosci.pl. Smutne anony usłyszały jeszcze tylko z odlatującego wagonu głosy przez megafon, którego załoga nie wyłączyła: „...patrz Maciej jakie pizdeczki (...) ...dobra włączam autopilota i świętujemy!”
Szaleństwo Panny Ewy Ewa. Niewysoka szatynka o raczej szczupłej budowie ciała. Siedziała teraz skulona w kącie jakiegoś opuszczonego mieszkania, starając się nie wydać z siebie nawet najmniejszego pisknięcia. Po wielokrotnych gwałtach grupowych miała już dosyć i za wszelką cenę chciała się ukryć. Cisza wypełniała pomieszczenie, tylko w oddali zdało się słyszeć kobiece krzyki oraz bezduszny śmiech mężczyzn. Zachód Słońca za oknem sprawił, że kryjówka wypełniła się pomarańczowym światłem, przywodzącym jej na myśl czasy ostateczne. Nagle spokój przerwało ciche zawodzenie „aj waj aj waj”. Ewa szybko schyliła się, z ciekawością wypatrując źródła tajemniczych śpiewów. Jakież było jej zdziwienie, gdy okazało się, że dochodzą one z... mysiej dziury w ścianie! Kiedy zbliżyła się tak blisko, że była w stanie dostrzec co znajduje się wewnątrz, ujrzała kilka malutkich, tańczących postaci. Krasnoludki posiadały czarne kapelusze i równie ciemne, falowane brody, wyrastające także z uszu. – Ej! Wy! Kim jesteście? – spytała tak cicho, jak tylko się dało, w obawie, że usłyszy to ktoś z zewnątrz.
229
7.6. Szaleństwo Panny Ewy
Zdziwione nagłym zwrotem akcji krasnale bez słowa wysunęły ze swego legowiska mały flakonik opatrzony napisem „wypij mnie”. Nie znam ich, nie dotknę tego – pomyślała dziewczyna, lecz nagłe walenie do drzwi zupełnie zmieniło jej zamiary. Zaledwie chwilę po spożyciu tajemniczego trunku, ta zmniejszyła się do rozmiaru figurki lego, by zachęcona nawoływaniami talmudycznych żyjątek wejść do mysiej dziury. Kiedy znalazła się w środku, jej oczom ukazała się wypełniona drogocennymi materiałami, gustownie urządzona kwatera. Zamieszkujące ją krasnale szybko wytłumaczyły Ewie, że są Żydami, którzy chcąc ukryć się przed Nazistami zmniejszyli się do rozmiarów myszy, a je same eksmitowali, przejmując przy tym kolejną kamienicę. Bystra dziewczyna słusznie zauważyła, że jest już rok 2014, a Druga Wojna Światowa skończyła się prawie sto lat temu. Malutkie ludziki nie wydawały się być zaskoczone tą wiadomością, w przeciwieństwie do naszej bohaterki, gdy usłyszała, że odkryli oni tajemnicę kamienia filozoficznego i stali się nieśmiertelni. Rozmowę przerwał dźwięk gongu, po którym do pomieszczenia wpełzł rząd krasnali w strojach kucharzy, taszczący gigantycznego Snickersa. – Jemy tego Snickersa od sześćdziesięciu lat – poinformował dziewczynę Izaak Stoltzman, po czym wszyscy z uśmiechem zabrali się do uczty, wdrapując się najpierw na batonik, niczym na czekoladową ściankę wspinaczkową. Życie Ewy znów nabrało kolorów. Pejsate ludziki traktowały ją jak siostrę. Przestrzegły ją jednak przed jednym. Nie mogła wchodzić do pomieszczenia wydrążonego w kaktusie. Pod żadnym pozorem nie wolno było jej zapuszczać się do środka.
Skazani za spierdolenie
230
Pewnej nocy jednak w naszej bohaterce obudziła się typowa kurwa z Wizażu. Myśląc, że nikt jej nie obserwuje weszła na zakazane terytorium. Nieco zawiodła się, gdy znalazła tam tylko stertę papierów. Bez większej ekscytacji zaczęła je przeglądać. Te zawierały plany wprowadzenia rządu światowego, budowy statków kosmicznych oraz dokładne instrukcje dotyczące prania mózgu małych dzieci za pomocą bajek Disneya. Szybko została nakryta na niecnym występku. Postawiono jej ultimatum. Albo zostanie wrzucona do wnętrza kaloryfera albo czeka ją wygnanie. Bez namysłu wybrała opcję numer dwa. Błąkając się po gigantycznym dla niej pokoju liczyła na to, że chociaż w tej postaci nikt jej nie zauważy. Myliła się. Duży nawet jak dla normalnych rozmiarów ludzi erise szybko wypatrzył swą zdobycz, po czym pochwycił ją w dwa palce i włożył sobie do odbytu. W środku smród był nie do wytrzymania. Ewa zwróciła całą zawartość żołądka na ściankę jelita grubego, by po drugiej stronie długiego przewodu zauważyć zarysy podłużnych postaci. – Szybko! Brać ją! – wykrzyczały tasiemce. Dziewczyna nie mogąc nic zrobić pobiegła w przeciwną stronę, jednak drogę zablokował jej palec grubasa, pełniący teraz tę samą rolę co szpada Kapitana Haka dotykająca pleców jego ofiary, zbliża jąc ją tym samym ku morzu międzygatunkowych gwałtów. Tasiemce wchodziły w Ewę po kolei. Nie znały dobrze ludzkiej anatomii, więc stosując metodę na chybił trafił wkładały swe opancerzone penisy w każdą dziurę znajdującą się w jej ciele. Gdy już wszystkie zostały zaspoko jone nadeszła runda druga. Tłum owsików-śmieszków powtórzył dzieło swych poprzedników. Nasza bohaterka przypominała w tym momencie swoją własną narodową flagę.
231
7.6. Szaleństwo Panny Ewy
Biała sperma malutkich potworów kontrastowała z czerwonym z wysiłku ciałem dziewczyny. W końcu przyszedł czas na glistę ludzką – wielkie, białe monstrum z niebywałym apetytem na stosunek seksualny z człowiekiem. Gdy jego marzenie już miało się spełnić, ratunek nadszedł z kosmków jelitowych. Dwie ameby porwały wizażystkę, ratując ją tym samym z rąk napalonego węża. Zanim zdążyła podziękować swym wybawcom, ci pochwycili ją za nogi i ręce, a małe drożdże zaczęły skakać na niej jak na skakance. Potem naprawdę popierdolony pantofelek przybliżył swoje jądro komórkowe do jej twarzy i wykrzywiając je w nieopisanym grymasie wykrzyczał prosto w jej lico „Ty jebana w dupę kurwo, szmato, zajebie cię, módl się kurwo! Módl się! Rozpierdolę cię jebana dziwko”. Okrył ją swoim galaretowatym ciałem i kręcąc się wokoło wyśpiewywał międzynarodówkę. W świecie jednokomórkowców ZSRR nadal istniało. W pewnym momencie Ewa poczuła mocne szarpnięcie a jej oprawcy powiększyli się do niewyobrażalnych rozmiarów, w końcu stając się jednolitą masą bez początku i końca. To kwarki pochwyciły wizażystkę za nogi i wciągnęły do swojego świata, też chcąc skosztować jej cipki. Armia fotonów, elektronów i innych leptonów rozpoczęła swą sadystyczną zabawę. Ewa szybko została zaplątana kwantowo, tak żeby mieszkańcy Alpha Centuri, okolic VY Canis Majoris i pasa Oriona też mogli uczestniczyć w zabawie. W morzu możliwości, o jakich uczą nas naukowcy zajmujący się fizyką kwantową nasza bohaterka nie miała tylko jednej możliwości ratunku. I żaden kot Szredingera jej nie
Skazani za spierdolenie
232
pomoże, oj nie. Jest tylko jedna pozytywna strona tej historii. Ewa wie już czy światło jest falą, czy cząsteczką. Z perspektywy jej odbytu – falą, a cipy – cząsteczką.
Spis treści I Niech ktoś rewolucję
6
Małe oświecenie . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
8
Ulice Zony . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
13
Spierdolina na białym koniu . . . . . . . . . . .
18
Sztuka zemsty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 23 Dzień Wstydu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 27 Era Kiwiaka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
31
II Czuje dobrze człowiek
36
Jeżowy biznes . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 38 Rodzina zastępcza . . . . . . . . . . . . . . . . .
43
Srogie grzyby . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 48 Zniszczyć Kurahen . . . . . . . . . . . . . . . . .
52
III Chłodna pasta, ziomeczku
64
Boro Casso . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
66
Guwniak, który musiał umrzeć . . . . . . . . . .
70
Skazani za spierdolenie
234
Strasznomakaron . . . . . . . . . . . . . . . . . . 89 Rozmowa anonowana
. . . . . . . . . . . . . . .
98
/mil/-anon . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 101 Makijaż w ściekach . . . . . . . . . . . . . . . . . 116 Good Morning, Vietnam . . . . . . . . . . . . . 145
IV Polecam ten styl życia
156
Hadrian . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 158 Aczodin . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 162 Filary Wiary . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 168 Drogi wnuku! . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 179
V Ale faza, ja pierdole
183
Wstęp . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 185 Ostatnia warstwa . . . . . . . . . . . . . . . . . . 188 12 Dni Po Drugiej Stronie . . . . . . . . . . . . 200
VI Super kosmos kurwo
207
W stronę gwiazd . . . . . . . . . . . . . . . . . . 209
VII Humoresque: opowieści spod napletka 212 Anonasy z naszej klasy . . . . . . . . . . . . . . 214 Uprowadzenie Agaty . . . . . . . . . . . . . . . . 218