WIKTOR SUWOROW
COFAM WYPOWIEDZIANE SŁOWA Druga część trylogii „Cień zwycięstwa"
Zamiast wstępu
Jedyny? Rezultat tej wojny był widoczny w każdej wsi. Tam właśnie wszystko jest bardziej odsłonięte i bezbronne niż w mieście. Dlatego ile by niedoli przyniosła nam rewolucja, wojna domowa oraz kolektywizacja, ostatecznie wieś, a także całą Rosję dobiła zwycięska II wojna światowa. Kiedyś dużo się narzekało, dlaczego nie napisano nowej Wojny i pokoju. A właśnie dlatego nie napisano, że trzeba by było pisać o zwycięstwie kosztem zagłady własnego narodu. ALEKSIEJWARŁAMOW, „Litieraturnaja gazieta", 18-24 czerwca 2003
I Trudno zliczyć legendy i opowiadania związane z postacią marszałka Związku Radzieckiego Żukowa. Znana jest wśród nich też następująca. W sprawach dotyczących prowadzenia wojny był on jedynym zastępcą Stalina. Świat już dawno przekonano, że Stalin był głupi i tchórzliwy, że nie znał się na sprawach wojskowych i że wojną albo wcale nie kierował, albo robił to „palcem po mapie". A skoro tak, to kto dowodził? Z tego wynika, że do bram Berlina Armię Czerwoną doprowadził nie dowódca naczelny, tylko jego jedyny zastępca. W czasie wojny zdarzył się taki przypadek. Żukowowi przyniesiono do podpisania pewien dokument. W rubryce „stano5
wisko" wpisano omyłkowo: pierwszy zastępca dowódcy naczelnego. Nagle generał się wściekł, tupnął nogą i wrzasnął: „Nie jestem pierwszym zastępcą! Jestem jedynym!" Powinniśmy być pod wrażeniem: srogi był Gieorgij Konstantynowicz, a przecież wojna wymaga precyzji, nie ma więc co Żukowa wyzywać od „pierwszego zastępcy", skoro Stalin nie miał innych. Pewien pisarz, wpadłszy jednak w zachwyt nad tym przypadkiem, napisał książkę o Zukowie. Zatytułował ją: JEDYNY. Właśnie w tej książce, zgodnie z oficjalną wykładnią państwa rosyjskiego, Żukow przedstawiony został jako samorodek, mądrala, wybawca ojczyzny, wielki geniusz, słońce jasne bez żadnych plam. Jednak tytuł książki nie oddaje sensu tego, że Żukow był jedynym zastępcą Stalina, tylko że to jedyny wybawca ojczyzny. Niczym echo odezwał się jakiś zachodni pisarz. Tytuł czarujący: „Marszałek Żukow: człowiek, który pokonał Hitlera". To inna książka, inny autor, ale sens pozostaje ten sam: JEDYNY. Radujmy się. Oddajmy cześć i chwałę marszałkowi Związku Radzieckiego Zukowowi - wybawcy ojczyzny, jedynemu zastępcy Stalina, a później spytajmy: czy to prawda? Przyjrzyjmy się uważnie otoczeniu Stalina, może znajdą się w nim inni zastępcy oprócz Żukowa. II Podczas wojny Stalin pełnił kilka funkcji. Były to: sekretarz generalny Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, premier, przewodniczący Państwowego Komitetu Obrony, przewodniczący Stawki Najwyższego Dowództwa, naczelny wódz sił zbrojnych, komisarz obrony. Stalin jeden, a funkcji sześć. Na różnych stanowiskach Stalin miał różnych zastępców. Od 4 kwietnia 1922 roku Stalin pełnił swą najważniejszą funkcję - został sekretarzem generalnym Komitetu Centralnego Rosyjskiej Komunistycznej Partii (bolszewików). Głównym mechanizmem władzy zaś była Ewidencja i zarządzanie 6
kadrami (Uczraspred), zwana też Organizacją i zarządzaniem kadrami albo WKOP-em lub Komitetem Kierującym Sekretariatem KC. Po wojnie domowej towarzysze broni Lenina, rozpychając się ile wlezie, dążyli do władzy. Uważali, że tron Lenina otrzyma ten, kto zwycięży w nie kończącym się wyścigu czczej gadaniny oraz pustosłowia. Tymczasem Stalin, nie wdając się w żadne dyskusje, wziął pod swoją kontrolę kramik pod szyldem Ewidencja... Lenin pierwszy się zorientował, co to oznacza. Uczraspred na pierwszy rzut oka pozostawał w cieniu, wchodząc w skład sekretariatu Komitetu Centralnego partii. Nie był to wcale wydział, który kierował przygotowaniami do rewolucji światowej. I wcale nie ten, który wypracowywał kierunek strategii walki światowego proletariatu. A nawet nie ten, który został powołany, by dbać o czystość nauk marksistowsko-leninowskich. Uczraspred - rutyna. Uczraspred to szarzy urzędnicy, którzy przekładali z półki na półkę nie mniej szare teczuszki. Stalinowski Uczraspred decydował, którego działacza partii wysunąć, a którego odsunąć, kogo podnieść, a kogo zdjąć, kogo wezwać z białoruskiego miasteczka Błudzień i skierować wprost do Kijowa, a kogo z przestronnego gabinetu w Pitrse* rzucić do naj odpowiedzialniej szej pracy do Kobielaków pod Połtawą, do Propojska lub do wsi Wielkie Brudy w guberni saratowskiej. Sekretarz generalny Komitetu Centralnego to główna posada Stalina. Właśnie wokół tej funkcji i wydziału pod nazwą Uczraspred została zbudowana najpotężniejsza i dotychczas nie znana ludzkości dyktatura. Obserwując rosnącą moc Gruzina, Lenin uprzedzał swoich towarzyszy broni: „Towarzysz Stalin, zostawszy pierwszym sekretarzem, skupił w swoich rękach bezgraniczną władzę". Towarzysze nie zrozumieli ostrzeżeń wodza. Nie docenili ich. A szkoda. Uczraspred ciągle zmieniał nazwy, jednak sens pozostawał niezmienny: o wszystkim decydują kadry! Podczas wojny * Pitier - skrót z ros. od Sankt Petersburg (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).
7
zarządzanie krajem, armią, przemysłem, transportem, rolnictwem, tajną policją, ideologią i propagandą, dyplomacją, kulturą, wywiadem, nauką, religią i wszystkim, wszystkim, wszystkim odbywało się tak samo - metodą zmian kadrowych: tego zwolnić, tego nominować, nie podołał, więc go zdjąć, wyznaczając na jego miejsce trzeciego. W wyniku takich roszad na najważniejszych stanowiskach znaleźli się ci, którzy potrafili zapewnić sukces za każdą cenę. Właśnie - za każdą. Na kilka lat przed wojną, podczas niej, jak też po niej, aż do śmierci Stalina, drugą osobą w partii faktycznie był Gieorgij Maksymilianowicz Malenkow. Od 1934 roku kierował on strukturą zwaną WKOP - Wydział Kierowniczych Organów Partyjnych KC Wszechzwiązkowej Partii Komunistycznej (bolszewików) - WKP(b). WKOP to ten sam Uczraspred, tylko pod innym szyldem. „Po osiemnastym zjeździe zakulisowa rola Malenkowa zostaje rolą pierwszoplanową na scenie WKP(b) i w życiu partyjnym staje się on prawą ręką Stalina" (B. I. Nikołajewski, Tajnyje stranicy istorii, Moskwa 1995, s. 200). Malenkow, pod osobistym nadzorem Stalina, zarządzał państwem i kierował działaniami wojennymi, dysponując kadrami. On wysuwał i odsuwał naczelników dowództwa obozów pracy, dowódców brygad, dywizji i korpusów, komisarzy narodowych (ministrów) i ich zastępców, ambasadorów i rezydentów struktur szpiegowskich, naczelników rejonowych, obwodowych, okręgowych, wydziałów i sekcji NKWD, dyrektorów zakładów, fabryk, rafinerii i kopalni węgla i złota, kierowników kolei, sekretarzy komitetów rejonowych, obwodowych, okręgowych, naczelników wydziałów i sekcji Sztabu Generalnego, dowodzących flotą, armiami, frontami, naczelników ich sztabów. Formalnie Malenkow nie był zastępcą Stalina do spraw partii. Jednak jeżeli patrzeć od strony ściśle formalnej, przecież i Stalin nie był dyktatorem. Jeżeli ktoś zapomniał: władza w Kraju Rad była w rękach robotników i chłopów. I władzę tę formalnie nazywano „radziecką". Od dawna interesowało mnie jedno pytanie: kto, kiedy i z kim u nas się naradzał? Uściślając, władza w Związku Radzieckim była sprawowa8
na przez Radę Najwyższą. Zasiadały w niej znane tkaczki, dojarki, hutnicy oraz hodowcy reniferów. Formalnie głową Związku Radzieckiego był dobry dziadunio Kalinin. Jednak prawdziwa władza należała do tych, którzy obstawiali swoimi ludźmi dźwignie machiny państwowej. Podczas wojny, jak też później, do śmierci Stalina, do delikatnych kwestii ewidencji i dyspozycji kadrami, czyli spraw związanych z rządzeniem państwem, siłami zbrojnymi, polityką zewnętrzną i wewnętrzną, Gieorgij Konstantynowicz Żukow nie był dopuszczany. III Protestują: przecież nie mówimy wcale o kierownictwie, tylko o sytuacjach kryzysowych; gdy pojawia się kryzys, kiedy jest najtrudniej, do Leningradu, do Stalingradu Stalin delegował Żukowa i ten żelazną ręką robił porządek... Czyż można temu zaprzeczyć? Można. Uważałem tak samo, wierząc wspomnieniom Żukowa. A gdy przekartkowałem dokumenty, zrozumiałem: wszędzie, gdzie następował kryzys, gdzie było najtrudniej, Stalin delegował jedną osobę. I to ona właśnie żelazną ręką zaprowadzała porządek (w rozumieniu radzieckim). Człowiek ten to Gieorgij Maksymilianowicz Malenkow. Właśnie jego Stalin wysłał do Leningradu, nadając mu wyjątkowe pełnomocnictwa. Malenkow nie był sam. Wraz z nim była drużyna. W jej skład weszli czekiści z najwyższej półki, „odpowiedzialni towarzysze" z kuźni kadr, generałowie i admirałowie najwyższej rangi, łącznie z naczelnym komisarzem marynarki wojennej, dowódcą sił powietrznych robotniczo-chłopskiej Armii Czerwonej oraz dowódcą artylerzystów. Gdy pod kierownictwem Malenkowa Leningrad został ocalony, kiedy zatrzymano wroga, wówczas Stalin wysłał mu na pomoc Żukowa. Do Stalingradu Stalin także wysłał Malenkowa. Żukow natomiast przybył później (i wyjechał wcześniej). W dodatku w otoczeniu Malenkowa był on wśród tych, których określa się jako „i towarzyszące mu osoby". 9
Dwadzieścia lat później Żukow przedstawił siebie jako głównodowodzącego. Jednak „głównym" stał się on dopiero po śmierci Stalina, po odsunięciu Malenkowa, a później i Chruszczowa. Tym dwóm zamknięto wtedy usta. Nie mieli możliwości się sprzeciwiać. Tymczasem na rzecz Żukowa pracował cały aparat propagandowy Związku Radzieckiego. Po jego stronie był sam Breżniew oraz szef rządu Kosygin, jak też ówczesny główny ideolog komunistyczny Susłow i minister obrony Griczenko oraz niezliczone rzesze „historyków z naramiennikami". Właśnie na tej żyznej glebie wyrósł „wybawca" i Leningradu, i Moskwy, i Stalingradu, i całej reszty. IV Począwszy od 1922 roku, przez blisko dwadzieścia lat Stalin piastował wyłącznie funkcję sekretarza partii. 4 maja 1941 roku stanął on na czele rządu. W państwie robotników i rolników ministrów nie było. Miało to bowiem burżuazyjny wydźwięk. Zamiast nich rządzili komisarze ludowi. Z rosyjska w skrócie - narkomy. Dlatego nazwa rządu brzmiała: Rada Komisarzy Ludowych - RKL. Podczas wojny pierwszymi zastępcami Stalina w rządzie byli Mołotow i Wozniesienski, zastępcami zaś: Beria, Bułganin, Wyszyński, Woroszyłow, Ziemlaczek, Kaganowicz, Kosygin, Malenkow, Małyszew, Mechlis, Mikojan, Pierwuchin, Saburow. 30 czerwca 1941 roku Stalin objął funkcję przewodniczącego Państwowego Komitetu Obrony (PKO). Zastępcą Stalina na stanowisku szefa PKO był Mołotow, a od maja 1944 roku - Beria. 10 lipca 1941 roku Stalin przyjął stanowisko przewodniczącego Kwatery Głównej Dowództwa, która 8 sierpnia została przemianowana na Kwaterę Główną Naczelnego Dowództwa zwaną Stawką. Na tym stanowisku Stalin nie miał zastępców. 19 lipca 1941 roku Stalin został ludowym komisarzem, obrony (NKO). Na tym stanowisku w czasie wojny pierwszymi jego zastępcami byli Budionny i Żukow, zastępcami zaś: 10
Abakumow, Aborenkow, Bułganin, Wasilewski, Worobiew, Woronow, Golikow, Gromadnin, Żygarew, Zaporożec, Kulik, Miereckow, Nowikow, Pieresypkin, Rumiancew, Timoszenko, Fedorenko, Chrulew, Szaposznikow, Szczadenko, Szczerbakow. I niech mi wybaczą ci, których pominąłem. Do 8 sierpnia 1941 roku Stalin był naczelnym wodzem sił zbrojnych ZSRR. Na tym stanowisku od 26 sierpnia 1942 roku jego zastępcą był Żukow. Podsumowując, w różnych okresach wojny, na różnych stanowiskach Stalin miał minimum 35 zastępców, w tym też czterech pierwszych: Budionnego, Wozniesienskiego, Żukowa i Mołotowa. Sześć osób: Beria, Bułganin, Żukow, Malenkow, Mechlis, Mołotow, było „podwójnymi zastępcami" Stalina. Tak na przykład Mechlis był zastępcą przewodniczącego RKL i zastępcą narkoma obrony, a Mołotow - zastępcą przewodniczącego Krajowego Komitetu Obrony oraz pierwszym zastępcą przewodniczącego RKL. Od 19 lipca 1941 roku, gdy Stalin przyjął stanowisko ludowego komisarza obrony, Żukow był jego pierwszym zastępcą na tym stanowisku. Ponadto 26 sierpnia 1942 roku został też zastępcą naczelnego wodza. Jednym słowem, Żukow był zastępcą Stalina i zarazem jego pierwszym zastępcą. Wokół Żukowa zawsze kręcili się lizusi i wazeliniarze. Atmosferę panującą w sztabie Żukowa doskonale opisał artysta Boris Siczkin, przyjaciel i kumpel od kielicha „marszałka zwycięstwa": „Otoczenie składało się wyłącznie z osób płci męskiej w randze nie niższej niż generał brygady. Wszyscy oni byli jawnymi sługusami: czyścili marszałkowi buty, podawali do stołu i sprzątali z niego. Jednym słowem, upodabniali się do uczynnych kundli. Gdy słuchali rozkazów marszałka, to pochylali się aż do podłogi. Z obrzydzeniem patrzyło się na tych ludzi, którzy utracili szacunek do siebie (...) Dla marszałka sługusi ci byli kimś w rodzaju dekoracyjnych piesków (...) Ściśle biorąc, to oni z natury byli psami" (B. Siczkin, Ja iz Odessy..., Petersburg 1996, s. 79). Aż tu pewnego razu podczas wojny jeden z tych kundli postanowił poza harmonogramem liznąć pański tyłek, zapisując w pewnym dokumencie stanowisko Żukowa: pierwszy zastępca…Niestety, nie trafił! 11
Żukow okropnie nie lubił, gdy nazywano go pierwszym zastępcą ludowego komisarza obrony. Lubił za to, gdy nazywano go zastępcą naczelnego dowódcy. Nie można się z tym nie zgodzić: temu, który pucuje marszałkowskie buty i podnosi papiery do podpisu, nietrudno się pomylić w tej skomplikowanej nomenklaturze i nazwać wielkiego dowódcę wszech czasów i narodów nie tym tytułem, który mu się podoba, a tym właśnie, który on ma, ale mu się nie podoba. Wówczas „Wielki" wpadał w furię: nie jestem pierwszym zastępcą, jestem jedynym!!! Uwzględniając fakty przytoczone wyżej, można się zgodzić: roszczenia do miana jedynego, delikatnie rzecz ujmując, nie są wystarczająco uzasadnione. V Teraz spróbujmy uporządkować tabelę rang. Co jest ważniejsze: zastępca Stalina w sprawach partii czy pierwszy zastępca w rządzie? Co ma większe znaczenie: zastępca w Państwowym Komitecie Obrony, pierwszy zastępca ludowego komisarza obrony czy zastępca w Radzie Komisarzy Ludowych? Odpowiedź na to pytanie uzyskano 30 czerwca 1941 roku. Tego dnia powstał Państwowy Komitet Obrony - PKO. Był to „nadzwyczajny najwyższy organ państwowy ZSRR, który skupiał pełnię władzy w latach Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Postanowienia PKO miały moc prawa z czasów wojny" (SWE, tom 2, s. 622)*. „PKO, skupiając pełnię władzy w kraju, kierował przebudową gospodarki zgodnie z wymogami wojny, mobilizował siły i zasoby kraju, doskonalił strukturę sił zbrojnych, rozmieszczał kadrę kierowniczą, określał ogólny charakter wykorzystywania sił zbrojnych podczas wojny, dowodził walką narodu radzieckiego na tyłach wroga" (tamże, tom 7, s. 516). Tym sposobem podczas wojny główne dźwignie dyktatury - ewidencja i zarządzanie kadrami - przeniosły się * Sowietskaja Wojennaja Encykłopiedia - Radziecka Encyklopedia Wojskowa.
12
do PKO. Chociaż zasadniczo nic się nie zmieniło: w dalszym ciągu ten sam towarzysz Malenkow pod mądrym dowództwem towarzysza Stalina wdrażał w życie tę samą niezniszczalną stalinowską zasadę, zgodnie z którą kadry decydują o wszystkim. W trakcie wojny wszystkie struktury wojskowe i państwowe, jak też organy Związku Radzieckiego, począwszy od Kwatery Głównej Naczelnego Dowództwa, podporządkowane były decyzjom PKO. W skład PKO weszli: Stalin jako przewodniczący, Mołotow jako zastępca oraz Beria, Woroszyłow, Malenkow, Mikojan. W lutym 1942 roku dokooptowano Wozniesienskiego, Kaganowicza, Mikojana, a w listopadzie 1944 roku - Bułganina. Od maja 1944 roku zastępcą przewodniczącego PKO był Beria. W tym „nadzwyczajnym najwyższym organie państwowym ZSRR, w którym w latach wojny koncentrowała się pełnia władzy", Stalin miał dwóch zastępców - Mołotowa i Berię. Marszałek Związku Radzieckiego Gieorgij Konstantynowicz Żukow nie był zastępcą Stalina w PKO. Do tego nadzwyczajnego organu państwowego, dowodzącego podczas wojny, Żukow nie był dopuszczony nawet jako podrzędny członek. VI Od dzieciństwa uczono nas, że wojna była sprawiedliwa, wielka, święta. Podstępny wróg uderzył bez wypowiedzenia wojny, bez jakiegokolwiek powodu i bez przyczyny. Nie byliśmy przygotowani do tego, stąd takie straty, porażki i ofiary. Istota wojny: naród radziecki bronił swojej ojczyzny. Ludzie radzieccy jak jeden mąż zgromadzili się wokół rodzimej partii komunistycznej i jej mądrego Komitetu Centralnego. Do zwycięstwa nad wrogiem Armię Czerwoną wraz narodem zagrzewał wielki Stalin. Po śmierci i zdemaskowaniu Stalina wyjaśniło się, że do zwycięstwa nad wrogiem naród radziecki zagrzewał nie Stalin, ale oddany myśli leninowskiej Chruszczow. Po dymisji Chruszczowa historycy odkryli nagle, że do zwy13
cięstwa naród radziecki zagrzewał wcale nie Stalin, a nawet nie Chruszczow, lecz jeszcze bardziej oddany ideałom leninowskim Breżniew. Stalin miał jedną Gwiazdę Bohatera Związku Radzieckiego; nigdy jej jednak nie nosił, a Breżniew miał aż cztery takie gwiazdy, które nosił zawsze. Marszałek Związku Radzieckiego Breżniew był czterokrotnie większym bohaterem niż Stalin. Po śmierci Breżniewa doszło do sensacyjnego historycznego odkrycia: do zwycięstwa nad wrogiem Armię Czerwoną i cały naród radziecki zagrzewał jednak nie Breżniew, nie Chruszczow i nie Stalin, ale oddany syn narodu radzieckiego, wielki Żukow, on - JEDYNY. Jednak jeżeli brać pod uwagę poprzedników Żukowa grających rolę wybawcy, okazuje się, że Żukow „jedynym" jest tylko w chwili obecnej i na tym etapie historii. W rolę Jedynego" przed Żukowem wcielali się już inni. Żukow jedynie zamyka ten szereg.
Rozdział 1
Prawda z zastrzeżeniami Mogę pisać tylko prawdę. Czterokrotnie uhonorowany tytułem bohatera Związku Radzieckiego marszałek Związku Radzieckiego G. K. ŻUKOW „Ogoniok" 1988, nr 16, s. 11
I Za życia Żukowa światło dzienne ujrzało tylko jedno wydanie jego wspomnień, w dodatku jednotomowe. „To była przekonywająca, prawdziwa książka, to była wielka prawda o wojnie. Właśnie taką pozostanie na zawsze" („Krasnaja zwiezda", 12 stycznia 1989 r.). Pozwolę sobie nie zgodzić się ze zdaniem ulubionej gazety. „Taka" prawda Żukowa nie pozostanie na zawsze. Ona już taka nie jest. Co więcej, nie mogła taka pozostać, ponieważ prawda w naszym wielkim kraju jest najlepsza w świecie. Najprawdziwsza, najbardziej przodująca, najbardziej progresywna, najbardziej trwała. Nie z tego powodu nasza prawda jest najbardziej żywotna, że jest twarda jak kamień, przeciwnie. Mamy po prostu giętką prawdę! Elastyczną. Nasza prawda potrafi przetrwać w każdych warunkach, ponieważ umiejętnie się do nich dostosowuje. W tym wypadku naukowcy użyliby terminu - mutacja. Nasza prawda jest żywotna i niezniszczalna, gdyż zmienia się wraz z otaczającym ją śro15
dowiskiem. Podobnie jak krętek blady. Burżuazyjni lekarze-szkodnicy wymyślili coś przeciwko krętkowi i się ucieszyli: kiła zwalczona! Za wcześnie się radować, proszę państwa! Nie wypaliło! Czynniki wywołujące kiłę natychmiast się przestawiły. Według terminologii naukowej - zaadaptowały się, według naszej - przeszły reedukację. W taki właśnie sposób, podobnie do wytrzymałych krętków, zmienia się nasza wielka prawda o wojnie, ta mianowicie, którą przekazał światu wielki strateg wszech czasów i narodów. Oświadczając, że Żukowowska prawda jest niezmienna, towarzysze z „Krasnoj zwiezdy" coś kręcą. Właśnie oni powinni wiedzieć, że drugie wydanie Wspomnień i refleksji praktycznie nie ma nic wspólnego z pierwszym, no może oprócz tytułu. Powiem więcej: drugie wydanie całkowicie obala pierwsze. A trzecie podważa drugie. Obecnie Żukowowska wielka prawda o wojnie wcale nie jest taka sama jak wcześniej. Jutro natomiast będzie jeszcze inna. Zmieniała się i nadal gwałtownie zmienia wprost na naszych oczach. W tym procesie szczególną rolę przydzielono córce wielkiego stratega - Marii Gieorgiewnie. Właśnie ona zrobiła wszystko co możliwe, a raczej niemożliwe, aby książka wielkiego dowódcy z dnia na dzień stawała się coraz bardziej prawdziwa. W archiwach ojca Maria Gieorgiewna nieustannie odkrywa coś nowego. Drugie wydanie, opublikowane po śmierci Żukowa, było dwutomowe. Wówczas ogłoszono: wreszcie, oto ona — prawda historyczna! Tym razem książka zawiera to, czego przeklęta cenzura nie przepuściła do pierwszego wydania! Mijały lata, zmieniały się ustroje. Pojawiały się nowe problemy i nowe wymagania. Na każdym etapie historii te same wydarzenia były oceniane i wyjaśniane na nowo. Tymczasem Maria Gieorgiewna natychmiast znajdowała nowy fragment lub kilka fragmentów wcześniej wyrzuconych przez cenzurę i wpisywała do książki. Do tego sprytni współautorzy wycinali wszystko, co już nie odpowiadało obecnej chwili, drukowano nowe wydanie i książka znów była zgodna z duchem czasu. 16
Znów ogłaszano na cały świat: wreszcie, tak oto teraz brzmi cała prawda! Okazało się, że Żukow przewidział wszystkie pytania, jakie będzie miała potomność nawet po upływie dziesięcioleci od jego śmierci. Mało tego, podał odpowiedzi na wszystkie pytania. Najciekawsze jest jednak to, że odpowiedzi podał różne. Jeśli dziś społeczeństwo oczekuje od Żukowa jednej odpowiedzi, to właśnie ją otrzymuje. Tymczasem jeżeli za jakiś czas oficjalne poglądy na tę samą kwestię się zmienią, to zmieni się też odpowiedź Żukowa. Gdy tylko trzeba potwierdzić nowy punkt widzenia, natychmiast Maria Gieorgiewna znajduje fragment wycięty przez cenzurę. Jeżeli nazajutrz rozkażą zmienić punkt widzenia na przeciwstawny, to znów fragment ten zostaje zakwalifikowany do kategorii nieistniejących. II Po śmierci Żukowa jego wspomnienia przeszły drogę od wydania jednotomowego do dwutomowego. Następnie rozrosły się do trzech tomów, później jednak znów skróciły się do dwóch. Książka skurczyła się sama, wypadły z niej wszystkie zbędne rzeczy, niepotrzebne i nieaktualne. W roku 1990 opublikowano wydanie dziesiąte, wyjątkowe. Okazało się, że wszystko, o czym przedtem pisał Żuków, to kompletna bzdura. Dopiero w dziesiątym wydaniu, po upływie ćwierć wieku od śmierci wielkiego stratega, przed czytelnikiem wreszcie została odsłonięta cała prawda o wojnie, której za życia nie pozwolono powiedzieć marszałkowi. Pierwsze dziesięć wydań Wspomnień i refleksji - to wielka prawda. Nie należy jednak jej przypominać. Takie rady dają osoby cieszące się wielkim autorytetem. Na przykład były minister obrony ZSRR, ostatni marszałek Związku Radzieckiego D. T. Jazów. Dmitrij Timofiejewicz wpisał swoje imię na karty historii w ten sposób, że upodabniając się do Hitlera, pięćdziesiąt lat po nim skierował gromady czołgów na Moskwę, chcąc ją zdobyć. Na tym samym, podobnie jak Hitler, 17
marszałek Związku Radzieckiego Jazów połamał sobie kark. Jednak w odróżnieniu od Hitlera nie popełnił samobójstwa, chociaż właściwie powinien. Obecnie dowódca Jazów radzi młodym oficerom, aby tworzyli własne biblioteczki domowe, wypełniając je dziełami Żukowa. Nie byle jakimi jednak. „Radziłbym im wpierw się zaopatrzyć we wspomnienia tego wielkiego dowódcy. Jednak nie kupować tych wydań, które w księgarni pierwsze wpadną w rękę. Polecam ostatnie wydania Wspomnień i refleksji, począwszy od dziesiątego" („Krasnaja zwiezda", 2 grudnia 2003). Miliony książek pierwszych dziewięciu wydań Wspomnień i refleksji to lamus. Ich miejsce powinno być na śmietniku historii. Były dobre na inne czasy. A teraz nie ma powodu, by je trzymać w biblioteczkach domowych. Teraz są inne potrzeby, zapotrzebowanie na inną prawdę o wojnie. W swych poglądach marszałek Jazów nie jest osamotniony. Podobne wypowiedzi słychać z ust marszałka wojsk pancernych A. Losika. Jego pochwały pod adresem Żukowa zaczynają się od rytualnych zapewnień o prawdomówności tego ostatniego. Te zdecydowane twierdzenia jednak budzą wątpliwości i podejrzenia. Jeżeli ktoś bije się w piersi, ciągle mówiąc przy tym o krystalicznej prawdzie, rodzi się reakcja psychologiczna o diametralnie odmiennym charakterze. Popatrzcie na drobnych oszustów w bramach. To ich styl - kłaść akcent na prawdę. Zresztą, o jakiej prawdomówności Żukowa może być mowa, skoro opisał wiele operacji wojskowych, jednak ani razu nie wspomniał o stratach? Uznając książkę Żukowa za prawdziwą, marszałek wojsk pancernych Łosik natychmiast uściśla, że prawdomówność Żukowa trzeba przyjąć z pewnymi zastrzeżeniami. „Jest to prawdziwa książka. Jednak ze względu na koniunkturę polityczną w dziewięciu poprzednich wydaniach książki nie zamieszczono pewnych faktów (...) Przygotowując dziesiąte wydanie, wydawnictwo uwzględniło znalezione w tym czasie uzupełnienia do pierwotnego rękopisu (...) Wspomnienia rozrosły się do trzech tomów" („Krasnaja zwiezda", 2 grudnia 2000). Mówiąc o koniunkturze, warto by podać nazwisko główne18
go koniunkturalisty, a nadmieniając, że wspomnienia kiedyś rozrosły się do trzech tomów, warto by wyjaśnić niezorientowanym, dlaczego obecnie już na trzy tomy nie wystarczą. Jeszcze jedno: jaka jest gwarancja, że względów koniunkturalnych nie bierze się już pod uwagę? W pierwszych prawdziwych-koniunkturalnych wydaniach wyraźnie można się doszukać chęci wielu autorów i współautorów „najprawdziwszej książki o wojnie", by dogodzić władzy, uchwycić jej życzenia i gorliwie zaspokoić. Czyżby dążenie to nie było zauważalne w ostatnich wydaniach? Czyżby dziś książka nie odpowiadała oficjalnej wykładni ideologicznej chociaż trochę? III Sam Żukow doskonale zdawał sobie sprawę, że wielka, ale wczorajsza prawda nie jest nikomu potrzebna. Wiedział, że historia ciągle będzie pisana na nowo. Uważał, że tak trzeba. Sam był gorliwym stalinowcem, dopóki jego idol był zdrów. W oficjalnym dokumencie nazywał siebie „sługą wielkiego Stalina". Za Chruszczowa modne było być anty stalinowcem. I Żukow zmienił front. Bez niego nie mógł się odbyć XX Zjazd KPZR ani żadne publiczne demaskowanie Stalina. Za Breżniewa kult Stalina odrodził się na tyle, na ile było to możliwe. I znów Żukow stał się wiernym stalinowcem. Potwierdzenie tego można znaleźć, czytając Wspomnienia i refleksje wydane za Breżniewa. Tymczasem w czasach pierestrojki na nowo kazano kopać Stalina. I stosunek (już nieżyjącego) Żukowa wobec Stalina po raz czwarty się zmienił. Czytajcie Wspomnienia i refleksje wydane za Gorbaczowa. Za każdym razem Żukow wykonuje zwrot o 180 stopni. Mam wiatrowskaz na dachu, ale on się nie kręci z taką dokładnością. Wiatr go odwraca to tu, to tam. Ale żeby tak dokładnie o 180 stopni - nigdy nie zauważyłem. Sam Żukow mówił: „Za Stalina była jedna historia, za Chruszczowa — druga, teraz - trzecia. Ponadto historiografia nie może stać w miejscu, ona się ciągle rozwija, pojawiają się nowe fakty, świadomość pewnych spraw się pogłębia i zostają one przewartościowane. Trzeba iść z duchem czasu, aby nie 19
pozostać w tyle. Z drugiej strony za wcześnie jeszcze mówić o wielu rzeczach" („Ogoniok" 1988, nr 16, s. 11). Wypowiedź dotycząca ducha czasu jest po prostu urocza. Zgodnie z tą zasadą wspomnienia nieżyjącego Żukowa są w cudowny sposób odnawiane. Za każdym razem odpowiadają one duchowi czasu. Oto przykład. W pierwszym wydaniu wspomnień, opublikowanym za życia Żukowa, czytamy: „Bez względu na ogromne trudności i straty, w ciągu czterech lat wojny przemysł radziecki wyprodukował niewiarygodną ilość broni - prawie 490 tysięcy dział i moździerzy, ponad 102 tysiące czołgów oraz dział samobieżnych, przeszło 137 tysięcy samolotów" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1969, s. 237). Przy czym autor nie podaje żadnych źródeł. Tymczasem w wydaniu trzynastym, Moskwa 2003, s. 252, ta sama wypowiedź, jednak liczby inne: 825 tysięcy dział i moździerzy, ponad 103 tysiące czołgów oraz dział samobieżnych, przeszło 134 tysiące samolotów. Podane źródło: Sowietskaja wojennaja encyklopedia, Moskwa 1976, t. 2, s. 66. Między pierwszym a trzynastym wydaniem niezgodność w liczbie czołgów i dział samobieżnych wynosi tysiąc sztuk. Rozbieżności dotyczące samolotów są jeszcze większe. W pierwszym wydaniu —137 tysięcy tylko samolotów bojowych, w trzynastym - 134 tysiące bojowych, transportowych, szkoleniowych i innych. Dane dotyczące produkcji dział powalają z nóg: w pierwszym wydaniu „prawie 490 tysięcy dział i moździerzy", w trzynastym - 825 tysięcy. Różnica wynosi 335 tysięcy sztuk! Trzecia część miliona. W przeliczeniu to 55 833 baterie artyleryjskie, jeżeli są sześciodziałowe. Jeżeli czterodziałowe, to aż 83 750. Jeśli do obsługiwania każdego działa i moździerza, opuszczonego przez Żukowa w wydaniu pierwszym, przeznaczyć średnio pięcioosobową załogę, trzeba by było półtora miliona artylerzystów, uwzględniając wszystkich, którzy tym ogromem artylerii dowodzili, a więc: dowódców plutonów, baterii, dywizjonu, pułku, brygady i dywizji. Ponadto jeśli brać pod uwagę stan osobowy sztabów artyleryjskich, baterii kierujących, oddziałów łączności, kierowców ciągników artyleryjskich itp., to liczba ta wynosi grubo ponad dwa miliony. 20
Czyżby Żukow o tym nie wiedział? Czyżby dowodził, nie mając najmniejszego pojęcia czym? Najciekawsze w tym wszystkim jest odsyłanie do źródła. Redaktorzy tomu mogli przecież rzetelnie napisać, że Żukow nie znał się na kwestiach wojskowych, wojną się nie interesował, o wojnie nie wiedział nic, a teraz odkryto inne liczby. Co więcej, redaktorom trzeba było wskazać źródła nowszych badań. Jednak nie! Narracja prowadzona jest w imieniu Żukowa. I to właśnie marszałek w jednym wydaniu mówi jedno, w drugim - drugie, w trzecim - trzecie, w trzynastym trzynaste, cytując książki, których nigdy nie czytał, których po prostu nigdy nie mógł czytać. Drugi tom SWE, na którą w tym wypadku powołuje się Żukow, podpisano do druku 20 lipca 1976 roku. Czyli dwa lata, miesiąc oraz dwa dni po jego śmierci. Żaden tom tej encyklopedii za życia Żukowa się nie ukazał. W chwili jego śmierci pierwszy tom nie tylko nie był podpisany do druku, ale nawet nie był oddany do składu. Natomiast ostatm tom podpisano do druku sześć lat po odejściu wielkiego stratega. W taki oto sposób nieboszczyk idzie z duchem czasu. W tym dążeniu Żukow zdecydowanie przesadził. Osądźcie sami: Gieorgij Konstantynowicz odsyła nas do czwartego tomu Historii drugiej wojny światowej 1939-1945. Jednak on również został wydany dopiero po śmierci Żukowa. IV I jeszcze to. Od czasów Stalina oficjalnie zatwierdzona została periodyzacja wojny. Zgodnie z nią, pod koniec 1941 roku pod Moskwą Armia Czerwona starła na proch mit o niepokonanej armii hitlerowskiej, natomiast pod koniec 1942 roku pod Stalingradem w wojnie nastąpił zdecydowany przełom. Blisko pół wieku w szkołach i na uniwersytetach, w książkach i filmach dokumentalnych, w akademiach wojskowych i szkołach oficerskich, w artykułach prasowych i filmach fabularnych powtarzano tę formułę: pod Moskwą - rozwiano mit, po roku, pod Stalingradem - zdecydowany przełom. 21
Minęło pół wieku i ustalono pewne nieścisłości. Odkryto, że podczas bitwy pod Stalingradem Żukow znajdował się na całkiem innym froncie. Dowodził tam tzw. operacją „odwracającą uwagę", nieudolnie zresztą i bez rezultatu. Do tych działań zgromadzono dwukrotnie większe siły niż do kontrataku pod Stalingradem. A to było naruszeniem wszelkich zasad strategii. Na głównym odcinku, tam gdzie ważą się losy wojny, gdzie planowany jest przełom w toku wojny, powinny się znajdować siły główne, natomiast na drugorzędnym odcinku - drugorzędne. Jeżeli na operację odwracającą uwagę przeznaczono większe siły niż na główną, to kwalifikuje się to jako przestępstwo. Ponadto pod koniec 1942 roku na odcinku rżewskim armia niemiecka jedynie się broniła. Tymczasem Żukow dokonywał tam operacji odwracającej uwagę. Jednak do obrony potrzebne są małe siły, do ataku natomiast duże. Wychodzi więc na to, że zmasowanym atakiem Armii Czerwonej Żukow „odwracał uwagę" małych sił armii niemieckiej. Dla dowództwa radzieckiego sukces pod Stalingradem był niespodzianką. Otoczono wówczas dwadzieścia dwie dywizje wroga, na co nikt nie liczył. Zakładano bowiem otoczenie trzykrotnie mniejszej liczby wojsk nieprzyjaciela. Otóż, aby prowadzić tylko działania wspierające przy otaczaniu siedmiu niemieckich dywizji pod Stalingradem, Żukow na innym odcinku dowodził potężną operacją odwracającą uwagę z udziałem dwudziestu dziewięciu armii ogólnowojskowych, uderzeniowych, pancernych i lotniczych. Do operacji tej Żuków zgromadził 1,9 miliona żołnierzy i oficerów, 3300 czołgów, 1100 samolotów. W wyniku tych działań stracił 1850 czołgów, ponad tysiąc samolotów, kilka tysięcy dział i moździerzy, wystrzelił milion pocisków, położył w szpitalach polowych i złożył w ziemi pięćset tysięcy żołnierzy i oficerów, wykrwawiając najlepsze jednostki Armii Czerwonej. Operacja „odwracająca uwagę" pod dowództwem Żukowa odbywająca się w rejonie Rżewa wygląda na jeszcze bardziej dziką na tle wcześniejszych wydarzeń. Mówiono nam, że pod koniec 1941 roku Żukow proponował Stalinowi skupić główne siły na jednym Froncie Zachodnim. Jednak „głupi" Stalin roz22
dysponował siły na wielu odcinkach i frontach, goniąc tuzin zajęcy. Dlatego bitwa pod Moskwą miała dla Armii Czerwonej krwawy finał i nie przyniosła znaczących efektów. Niektórzy wierzą w te opowiastki. Lecz pod koniec 1942 roku zdarzyła się podobna sytuacja: wszystkie siły trzeba było rzucić na jeden główny, decydujący odcinek frontu. Mógł to być Stalingrad. Właśnie tam można było odnieść wielkie zwycięstwo. Tymczasem operacja stalingradzka odniosła niebywały sukces propagandowy, natomiast z punktu widzenia strategii zakończyła się bez szczególnego blasku sławy. Do niewoli trafiła tylko jedna zwyczajna armia niemiecka. A przecież można było otoczyć pięć armii, z których dwie były pancerne. Wszystkie pięć armii bez większego wysiłku można było trzymać w pierścieniu, a pułapkę zamknąć pod Rostowem, gdzie prawie nie było wojsk niemieckich. Latem 1942 roku niemieckie siły pancerne wbiły się klinem daleko, aż do podgórza Kaukazu. Nie miały jednak paliwa na drogę powrotną. Wystarczyło tylko odciąć wąski korytarz pod Rostowem, wówczas cały front niemiecki od Morza Białego do Czarnego by się załamał. I to w styczniu 1943 roku. Chodzi o to, że po stracie pięciu armii dziura w obronie niemieckiej byłaby tak samo wielka jak ta w stalowym kadłubie Titanica. Rozstrzygnięcie losów wojny byłoby wtedy kwestią kilku miesięcy, jeśli nie tygodni. Zadana w okolicach Stalingradu rana była ciężka, natomiast cios pod Rostowem byłby śmiertelny. Siły Armii Czerwonej zostały jednak rozproszone na ogromnych przestrzeniach na kilku frontach. Dziwne, że tym razem Żukow nie protestował, nie żądał od Stalina skupienia sił na jednym decydującym odcinku: albo siły główne zgrupować pod Stalingradem, a później iść na Rostów, albo nie prowadzić kontrnatarcia pod Stalingradem, tylko wszystkie siły rzucić na Front Zachodni, w okolice Rżewa. Operacji w okolicach tego nadwołżańskiego miasta Żukow nie uważał za odwracającą uwagę, nawet tak jej nie nazywał. 7 stycznia 1964 roku wysłał list do pisarza W. D. Sokołowa, opisujący przygotowania do rżewsko-wiaźmińskiej operacji w listopadzie 1942 roku: „...Trzeba było pilnie przygotować i przeprowadzić operację nacierającą naszego wojska. W oko23
licy Wiaźmy trzeba było odciąć zgromadzone rżewskie siły nieprzyjaciela. Do operacji zaangażowano siły Frontów: Kalinińskiego i Frontu Zachodniego (...) pojechałem do Purkajewa i Koniewa przygotować kontrnatarcie Frontu Kalinińskiego z okolic położonych na południe od [miejscowości] Biełyj oraz Frontu Zachodniego z okolic położonych na południe od Syczewki, naprzeciw uderzeniu sił Frontu Kalinińskiego. Określiwszy siły i skład wojska niezbędnego do zaangażowania w plan likwidacji ugrupowań na odcinku Rżew—Syczew—Biełyj, bezzwłocznie skierowałem się do sztabu dowodzącego Frontem Kalinińskim" (Gieorgij Żukow, Stienogramma oktiabrskogo (1957 g.) plenuma CK KPSS i drugije dokumienty, Moskwa 2001, s. 511). W okolicach Rżewa przygotowywano natarcie na podstawie takiego samego planu jak pod Stalingradem, tylko z większym rozmachem. Front Kaliniński i Front Zachodni podczas schodzących się uderzeń miały zgnieść „występ rżewski" i przełamać obronę niemiecką. Grupy uderzeniowe powinny były się spotkać na głębokich tyłach wroga, zamykając pierścień okrążenia wokół sił niemieckiej Grupy Armii Centrum. Żukow pisał o operacji jako mającej decydujące znaczenie. Przyznawał, że był jej inicjatorem, sam określał liczbę i skład wojsk do jej realizacji, sam ją przygotowywał i przeprowadzał. Gdy Żukow pisał ów list, wszystko, co dotyczyło strat Armii Czerwonej podczas wojny, było obwarowane największymi tajemnicami państwowymi i wojskowymi. Dlatego bez skrępowania mógł opowiadać o swoich pomysłach i planach. Nie mówił tylko o wynikach. Pominął również milczeniem to, że otoczenie wojsk niemieckich i tak się nie udało. Kiedy po upadku Związku Radzieckiego wyszły na jaw dane o stratach przy zupełnych brakach wyników, tę wstydliwą operację szybko zaliczono do kategorii odwracających uwagę. Niby od początku tak było zaplanowane: zrobić dużo hałasu, postrzelać, Niemców postraszyć. Lecz nie w tym problem. Otóż pod Stalingradem nastąpił zdecydowany przełom w wojnie (niechby nawet o wydźwięku propagandowym), lecz Żukowa tam nie było. W Moskwie, 24
skąd nadchodziły rozkazy, też go nie było. Nagle okazało się, że brakuje powiązania między dwoma aksjomatami: „największy strateg wszech czasów i narodów" i „zdecydowany przełom w największej z wojen". Jak to możliwe? Jak powiązać przełom w wojnie i osobisty weń wkład stratega? Długo się głowili mądrzy ludzie, ale wymyślili. U nas potrafią. Rozwiązanie znaleźli następujące: wprowadzić nową oficjalną periodyzację wojny. Pod Stalingradem - zdecydowany przełom, temu się nie da zaprzeczyć, tego nie da się zmienić. A wtedy tak: nadal będziemy uważać, że do zdecydowanego przełomu doszło pod Stalingradem w listopadzie 1942 roku, natomiast rok wcześniej, pod Moskwą, należy datować POCZĄTEK ZDECYDOWANEGO PRZEŁOMU! I to wszystko. W 1941 roku pod Moskwą Żukow był obecny. Właśnie wówczas pod jego genialnym dowództwem osiągnięto najważniejszy cel: ZAPOCZĄTKOWANIE ZDECYDOWANEGO PRZEŁOMU. Natomiast kto rok później pod Stalingradem dokończył dzieła - nie jest istotne. Najważniejsze, kto je zapoczątkował. Najważniejsze, że udało się doczepić Żukowa do zdecydowanego przełomu. Lecz wcale nie to jest najciekawsze. Najbardziej kuriozalne jest to, że nieżyjący Żukow we wspomnieniach wyraźnie zareagował na zmiany. Przez dwadzieścia jeden lat w dziewięciu wydaniach pisał, że pod Moskwą, w grudniu 1941 roku, został rozwiany mit, lecz w dziesiątym, „najprawdziwszym" wydaniu nieżyjący Żukow nagle oświadczył, że wcale nie rozwiał mitu, lecz zapoczątkował zdecydowany przełom w wojnie. V Spieszę zameldować, że w czarodziejskiej transformacji wspomnień największego dowódcy wszech czasów i narodów ja również miałem swój udział. Ja też przyłożyłem do tego rękę. 25
W historiografii komunistycznej przyjęto wojnę przeciwko Hitlerowi nazywać „Wielką", a nawet „Ojczyźnianą". Nazwy te komuniści piszą dużymi literami. A nazwę „druga wojna światowa" - małymi. W ten sposób podkreślano szczególne znaczenie wojny na radziecko-niemieckim froncie i zupełną jej nieważność na innych. Niejednokrotnie przypominałem uczonym (np. w 2 rozdziale Samobójstwa), że jest to nazwa własna, którą trzeba pisać dużymi literami. Ponadto: wojna Związku Radzieckiego przeciwko Niemcom to część drugiej wojny światowej. Niemożliwe więc, aby część była większa od całości. Jeżeli część zasługuje na pisownię dużą literą, proszę i całość dużymi literami uhonorować. Nikt się nie sprzeczał, jednak z czasem termin „druga wojna światowa" w oficjalnej prasie komunistycznej zaczęto pisać jak trzeba — dużymi literami. Po dwudziestu pięciu latach od swej śmierci Żukow również się dostosował, złapał ducha czasu i teraz bezwzględnie przestrzega zasad ortografii języka rosyjskiego. VI Szokuje wypowiedź Żukowa o tym, że „o wielu rzeczach mówić jednak za wcześnie". Niby o czym za wcześnie? Wojna się skończyła, wróg zwyciężony, o czym nie można mówić? I dlaczego? Żukow zmarł po trzydziestu trzech latach od inwazji niemieckiej, nie opowiedziawszy nic nowego o wojnie. Wszystko, co zostało opublikowane w jego wspomnieniach, było znane już przedtem, wydane przez innych autorów. I jeżeli w ostatnich wydaniach książki Żukowa pojawiają się nowe fragmenty, to takie one są tylko dla Wspomnień i refleksji. Wszystkie „nowe" fragmenty starannie przepisano z cudzych książek. Nawet ze SWE. Sam Żukow jednak żadnych tajemnic nie ujawnił. W takim razie, jak należałoby łączyć deklarację wielkiego dowódcy, że mówi prawdę i tylko prawdę, z jego wylewną wypowiedzią o tym, że czas mówienia prawdy jeszcze nie nastał? Po co zrzucać na cenzurę, skoro sam nie potrafi mówić bez krętactwa? Niepełna prawda to nieprawda, czyli kłamstwo. 26
Utajnienie prawdy historycznej to przestępstwo przeciwko własnemu narodowi. Naród, który nie zna własnej historii, jest skazany na porażki, zwyrodnienie i wymieranie. Swoją, delikatnie mówiąc, nadmierną gadatliwością i nieposkromioną paplaniną Żukow nieświadomie wyrządził szkodę władzy komunistycznej. Twierdząc, że na wojnie działo się coś takiego, o czym nie warto wspominać, zadał śmiertelny cios terminowi komunistycznemu „Wielka Wojna Ojczyźniana". Rzeczywiście, co to za „Wielka Wojna", skoro wielki strateg nie radzi wnikać w jej szczegóły? Jeżeli, według Żukowa, po upływie jednej trzeciej wieku nie przyszedł ten szczęśliwy czas, kiedy można mówić prawdę o wojnie, to kiedy on nastanie? Gdy wszyscy świadkowie odejdą do innego świata? Kiedy wszystkie archiwa zostaną wyczyszczone i z „braku potrzeby" zostanie spalone wszystko, co zbędne, nieaktualne, nieodpowiadające historycznej chwili? VII W drugim wydaniu Wspomnień i refleksji wzmocniono stanowisko Żukowa co do tego, że prawdy o wojnie mówić nie wolno: „Ze zrozumiałych przyczyn nie będę poruszał kwestii, o których mowa może wyrządzić szkody obronności kraju" (Wspomnienia... Moskwa 1975, tom 1, s. 313). Opublikowano to po trzydziestu latach od zakończenia wojny i ponad jednej trzeciej wieku po niemieckim ataku. O, wielki strażniku naszego bezpieczeństwa! Cóż to są za wielkie tajemnice? Wycofane z pola walki czołgi, zarośnięte pokrzywami i zniszczone wybuchami umocnienia, osypujące się okopy i transzeje, zdemobilizowane korpusy, armie i fronty. Hitlera dawno już nie ma i Stalina też, nasi kombatanci w większości już poumierali... a wielkie tajemnice pozostały. Jeśli się je ujawni, obronności Związku Radzieckiego zostanie wyrządzona szkoda i obniży się zdolność bojowa armii! Minęło kolejne trzydzieści lat. Podobny do gnijącego trupa Związek Radziecki ostatecznie uległ rozkładowi. Główna przyczyna: w kraju zdecydowanie zabroniono mówić prawdę. Dozwolono jedynie kłamać. Wszystko, od dołu do góry, prze27
siąknęło kłamstwem. Okłamując naród w każdej sprawie, rządzący sami zostają owładnięci wiarą we własne wymysły. Trzeba jednak podejmować decyzje i oni je podejmowali... opierając się na fałszywych wyobrażeniach o otoczeniu. A skoro tak, to i decyzje ich nie mogą być prawidłowe. Historia radziecka, przede wszystkim historia militarna, okryta jest nieprzeniknioną warstwą kłamstwa. Od śmierci Żukowa minęły trzy dziesięciolecia, a oficjalni pismacy i tak nie odkryli niczego nowego. Tymczasem milionami idą coraz to nowe i nowe nakłady Żukowowskich dzieł. I w każdym z nich, niczym młotem po naszych głowach, bije apel: nie poruszać kwestii, „których ujawnienie może wyrządzić szkody obronności"... Związku Radzieckiego. Dla pismaków z Kremla wspomnienia Żukowa to podstawa i niepodważalny fundament historii wojny. Oni bez skrupułów powołują się na Wspomnienia i refleksje, chociaż wiedzą, że są tematy - i to sporo, jak twierdził sam Żukow - których w ogóle nie wolno poruszać. Prawdy o wojnie opowiadać nie wolno, bo jeszcze przypadkiem, jak uczył Żukow, można by wyrządzić krzywdę obronności Związku Radzieckiego, który już nie istnieje. Mam pytanie do wszystkich obrońców Żukowa: wyjaśnijcie, co miał na myśli największy strateg! Określcie te zabronione tematy, których zdaniem marszałka nie wolno omawiać. Niech tak będzie, skoro nie wolno, to nie będziemy tego robić. Tylko nazwijcie je! Skądże mamy wiedzieć, o czym można mówić, a co nie podlega dyskusji? O czym to niby za wcześnie mówić po dziesięcioleciach, które upłynęły od czasów wojny? O batalionach karnych? Jak widać, na wojnie Żukow „karnistów" nie spotykał i o takich nie słyszał. We wspomnieniach on tych niewolników wojny nie wspomina. Naród jednak wiedział o tym i bez Żukowa. Może nie nadszedł jeszcze czas, by mówić o tym, że narody Związku Radzieckiego kwiatami witały hitlerowców? Żukow o tym nie wspominał. Wiedzieliśmy jednak o tym z opowieści świadków. Po rządach Lenina i Stalina mieszkańcy Związku Radzieckiego każdego najeźdźcę uważali za wyzwoliciela. O czym jeszcze za wcześnie mówić? O stratach? Żukow 28
nigdzie ani słowem nie wspomniał o stratach Armii Czerwonej. Jednak i bez Żukowa naród wiedział, że były one wprost niewyobrażalne. Sumienni badacze oszacowali straty. Ich liczba znacznie przewyższała 7 milionów ogłoszonych za Stalina, 20 - za Chruszczowa, i 27 za Gorbaczowa. (Za rządów tego ostatniego do stalinowskiej liczby dodali chruszczowowską i otrzymali nową, najprawdziwszą). Trudno zrozumieć stanowisko wydawców wspomnień Żukowa. Elementarna uczciwość nakazuje wyrobienie pieczątki o treści: „O wielu rzeczach mówić jednak za wcześnie. Żukow" i odbijać ją grubą, czerwoną czcionką w poprzek każdej ze stron jego wspomnień. Oświadczenie Żukowa, że nie nadszedł jeszcze czas na mówienie prawdy, jest głównym argumentem przeciwko jego książce Wspomnienia i refleksje. Po takim oznajmieniu uczciwy człowiek nie napisałby ani słowa więcej albo napisałby wszystko, o czym myśli, wszystko, co uważa za prawdę, zapakowałby w szklane, trzylitrowe słoiki, zalakował i zakopał we własnym sadzie. Do tego trzeba by było napisać list do potomności: prawdy o wojnie z XX wieku mówić nie pozwalam, ale zachowałem ją dla was, oto ona, czytajcie! Żukow jednak ogłosił, że nie nadszedł czas na mówienie prawdy, i podpisał się pod maszynopisem liczącym 700 stron. Zastanówmy się: skoro w tekście nie ma prawdy o wojnie, czym wobec tego jest on wypełniony? Jeżeli prawda odpada, to co pozostaje? Oświadczenie Żukowa jest głównym świadectwem na korzyść Lodolamacza. Krytyków proszę, by mnie nie niepokoili i nie naprzykrzali mi się, dopóki nie zostanie opublikowana lista tematów zakazanych, na których omawianie, zdaniem Żukowa, nie nadszedł czas.
Rozdział 2
O rzeczywistych poglądach wielkiego dowódcy Państwo totalitarne zawiaduje myślami, ale nie umacnia ich. Ustanawia niepodważalne dogmaty i zmienia je z dnia na dzień. Oto wyrazisty, brutalny przykład: każdy Niemiec do września 1939 roku powinien był odnosić się do bolszewizmu rosyjskiego ze zgrozą i obrzydzeniem - od września 1939 roku z kolei powinien był przejawiać wobec niego zachwyt i sympatię. Jeżeli Rosja i Niemcy wypowiedzą sobie wojnę - co może się zdarzyć w najbliższych latach — my będziemy świadkami nagłego zwrotu o 180 stopni. Czy jest sens podkreślać, co z tego wynika dla literatury? GEORGK ORWELL, Literatura i totalitaryzm tekst z audycji emitowanej przez BBC 19 czerwca 1941 r.
Samodoskonalenie się tekstów Żukowowskich jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki mnie osobiście wprawia w zachwyt i drżenie. Przykład z początkowego okresu wojny. W terminologii radzieckiej grupa kilku armii nazywana jest frontem. W czerwcu 1941 roku na granicach zachodnich Związku Radzieckiego rozmieszczono pięć frontów: Północny, Północno-Zachodni, Zachodni, Południowo-Zachodni i Południowy. Jako centrum budowy strategicznej obrano Front 30
Zachodni składający się z czterech armii polowych. Podczas pierwszych dni wojny został on okrążony i rozbity w okolicach Mińska. Przestały istnieć wszystkie cztery armie tego frontu. Na początku lipca, kosztem rezerw strategicznych, Stalin otworzył nowy Front Zachodni, ten jednak również został okrążony. I znów poległy cztery armie, tyle że tym razem w okolicach Smoleńska. A to przecież główny odcinek strategiczny wojny. Jako odpowiedzialny za pierwsze okrążenie został wskazany dowódca Frontu Zachodniego generał armii D. G. Pawłów. Rozstrzelano go, a wraz z nim nie tylko generałów armii, ale też wszystkich w pobliżu: począwszy od dowódcy sztabu Frontu do naczelników składów medycznych, laboratoriów weterynaryjnych i naczelnika Wojentorgu (sieci sklepów wojskowych), zaopatrujących żołnierzy w igły, guziki, pastę do butów itp. Kogo w takim razie rozstrzelać za drugie okrążenie Frontu Zachodniego? Czy zarzucić te same błędy nowemu dowództwu i sztabowi? Po raz drugi taki manewr się nie uda. Zarówno za pierwszym, jak i za drugim razem polecenia dla Frontu Zachodniego kierowane były ze Sztabu Generalnego, od jego genialnego dowódcy - generała armii Żukowa. Stalin zdymisjonował Żukowa i pozbawił go funkcji szefa Sztabu Generalnego. Za tym powinna była iść jedyna możliwa w podobnych przypadkach kara. Za „genialne" planowanie, za utratę ośmiu armii Żukowowi należałoby wymierzyć najwyższą karę - rozstrzelać. Zasłużył bowiem na to. W 1953 roku aresztowany marszałek Związku Radzieckiego Ł. P. Beria skierował do kremlowskich wodzów kilka listów. Oprócz innych informacji zawarta w nich była dosyć ciekawa kwestia: w lipcu 1941 roku Beria uratował Żukowa od rozprawy stalinowskiej. A dwanaście lat później sam Beria siedział w głębokich podziemiach i czekał na rozstrzelanie. Nie miał nic do stracenia i nie musiał kłamać. Przeciwnie, jawne kłamstwo mogło tylko pogorszyć jego położenie — powiedziano by: to ty jeszcze łżesz?! Otóż w 1953 roku aresztowany Beria przypomniał Żukowowi: przecież uratowałem ci życie w 1941 roku! 31
Jednak czego warta jest już wyświadczona przysługa? Żukow, rzecz jasna, o wybawcy swym nawet nie wspomniał i palcem nie kiwnął, by go ratować. II 11 grudnia 1941 roku, podczas wystąpienia w Reichstagu, Hitler przedstawił liczby: w ciągu pięciu miesięcy wojny, od 22 czerwca do 1 grudnia, zdobyto i zniszczono 17 332 radzieckie samoloty bojowe, 21 391 czołgów, 32 541 dział, do niewoli dostało się 3 806 865 radzieckich żołnierzy i oficerów. Liczby te nie mówią o zabitych, rannych i tych, którzy szukali schronienia w lesie. Przez pół wieku marszałkowie radzieccy nazywali te liczby wymysłami Goebbelsa i bredniami opętanego Fuhrera. Obraz jednak stopniowo się rozjaśniał i odsłaniał. Z biegiem lat oficjalnie przyjęte liczby określające straty Armii Radzieckiej w roku 1941 ciągle rosły, aż do chwili, gdy niemal się zbiegły z liczbami, o których mówił Hitler. Obecnie Sztab Generalny Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej ustalił i oficjalnie uznał, iż w ciągu pierwszych pięciu miesięcy wojny Armia Czerwona straciła w postaci jeńców blisko cztery miliony żołnierzy i oficerów, 20 500 czołgów, 17 900 samolotów bojowych, 20 tysięcy dział. Jednym słowem, cała kadra Armii Czerwonej była zabita, rozgromiona lub wzięta do niewoli. Oprócz tego wróg zdobył 85 procent mocy radzieckiego przemysłu zbrojeniowego. Stalinowi pozostali jedynie rezerwiści i 15 procent zakładów zbrojeniowych. To był najstraszniejszy i najbardziej potężny pogrom w historii ludzkości. Hańba była tym większa, że stało się to na własnej ziemi, gdzie, jak wiadomo, nawet ściany pomagają. Wstyd nie do zniesienia ogarniał na samą myśl, że wróg miał siedmiokrotnie mniej samolotów, sześć i pół raza mniej czołgów, że nacierające oddziały wojsk niemieckich liczyły od półtora do dwóch milionów żołnierzy. Działania bojowe Armii Czerwonej planował Sztab Generalny, na którego czele stał generał armii Żukow. Winy swej za tak niebywałą i niewiarygodną porażkę Żukow nie uzna32
wał. Przeciwnie, uważał, że jest największym dowódcą XX wieku. Za winnych uznawał wszystkich: od szeregowych po wodza naczelnego, od robotników w zakładach zbrojeniowych po konstruktorów broni i członków rządu. Bez winy był tylko szef Sztabu Generalnego. Żukow przedstawił sprawę w takim świetle, że latem 1941 roku nie było za co go rozstrzelać. Nawet odwołać ze stanowiska szefa Sztabu Generalnego nie było za co. Według niego wszystko wyglądało wspaniale. Z jego opowieści wynika, że Stalin wcale nie zdjął go ze stanowiska szefa Sztabu Generalnego. Po prostu... on sam poprosił o dymisję. W liście do pisarza W. D. Sokołowa z 2 marca 1964 roku Żukow opisał ten fragment (Gieorgij Żukow, Dokumienty, Moskwa 2001, s. 516). Otóż rozstał się on ze stanowiskiem szefa Sztabu Generalnego nie dlatego, że cała strategia obrony na linii od Bałtyku do Morza Czarnego się zawaliła. I nie dlatego, że Front Zachodni został okrążony i zniszczony, a nowy front - wskutek genialnego planowania Żukowa i powtarzania przezeń tych samych błędów — natychmiast się załamał, otwierając Hitlerowi drogę na Moskwę. Przyczyna dymisji, jeżeli wierzyć Żukowowi, tkwi w czym innym. Stalin rzekomo pozwolił sobie na rozmowę z wielkim Żukowem niedozwolonym tonem. Tego wierny zasadom Żukow nie zdzierżył. Właśnie wtedy oznajmił Stalinowi: „Nie mam tu nic do roboty. Proszę mnie zwolnić ze stanowiska szefa Sztabu Generalnego!" Tymczasem Stalin (jeżeli brać te opowieści serio) wcale nie miał zamiaru dymisjonować Żukowa. Próbował łagodzić: „Proszę się nie gorączkować". W końcu jednak się zgodził: „No dobrze, niech tak będzie, zdejmę was ze stanowiska". Wygląda więc na to że nie było powodów do odsunięcia i rozstrzelania Żukowa! A przecież za klęskę z 22 czerwca Żukow zasłużył na sto rozstrzelani A niby za nowe okrążenie pod Smoleńskiem nie zasłużył na haniebną egzekucję?!
33
III Minęło pięć lat i w pierwszym wydaniu wspomnień scena ta została ulepszona. Jest opisana inaczej. Ponadto dodano, że Stalin nie był zły na wielkiego stratega. Zwolniwszy Żukowa z obowiązków szefa Sztabu Generalnego, natychmiast usiadł, aby się napić herbaty. I Żukowa zaprosił, aby usiadł obok. Żukow jednak nie miał ochoty na Stalinowską herbatę. W drugim wydaniu fragment znów został nieco zmieniony. Stalin, dymisjonując Żukowa, zwraca się do niego z pochwałą: „Macie spore doświadczenie w dowodzeniu wojskiem w sytuacjach bojowych" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1975, tom 1, s. 358). Żyjący Żukow nie wspominał o podobnych komplementach. Natomiast nieżyjący zreflektował się i dodał do wspomnień Stalinowską pochwałę. Scena ta (zresztą tak samo jak i inne) przechodziła dalsze transformacje. W dziesiątym, „najbardziej prawdziwym" wydaniu zdenerwowany Stalin, dymisjonując Żukowa, rzuca mu obelgę... która brzmi jak największa pochwała: „Poradziliśmy sobie bez Lenina, i bez was tym bardziej sobie poradzimy". Innymi słowy, dla Stalina Lenin i Żukow to postacie tego samego pokroju. Co ciekawe, Stalin mówił nie w swoim imieniu, tylko niby w imieniu wszystkich: poradziliśmy sobie... można to rozumieć: my — kierownictwo. Można też rozumieć i tak: my - naród, my — kraj, jakoś tam przeżyliśmy bez Lenina. Jeżeli brać pod uwagę, że po roku Stalin mianował Żukowa swym zastępcą, to wypowiedź ta nabiera całkowicie innego znaczenia: bez Lenina Związek Radziecki przetrwał, natomiast bez Żukowa - w żaden sposób nie może. IV Córka Żukowa, Maria Gieorgiewna, lubi opowiadać straszne historie o tym, jakoby wielkiemu strategowi nie pozwolono pisać prawdy: „Ze strony Susłowa i innych pracowników KC napływały do wydawnictwa APN polecenia: «ciąć» na żywo i wycinać ze wspomnień naj-naj" („Krasnaja zwiezda", 29 czerwca 2002 roku). 34
Na pytanie „Krasnoj zwiezdy", dlaczego po ukończeniu Instytutu Stosunków Międzynarodowych nie robiła kariery dyplomaty, Maria Gieorgiewna odpowiedziała: „Uświadomiłam sobie, że głównym zadaniem mego życia jest praca nad ojcowskimi archiwami i książką, którą polecił mi napisać. Krótko przed śmiercią, widocznie zdając sobie sprawę, że koniunkturalni pismacy przekręcą całe jego życie, ojciec poprosił mnie, żebym kiedy dorosnę, badała jego archiwa, dzienniki, listy i żebym napisała prawdziwą książkę" („Krasnaja zwiezda", 29 czerwca 2002). Maria Gieorgiewna rzeczywiście napisała „prawdziwą" książkę. Słowo wstępne: „Jego chrześcijańska dusza". Okazuje się, że uczestnik trzech zamachów stanu, zbój, który wystrzelał niesamowitą liczbę ludzi bez sądu i śledztwa, zbrodniarz wojenny, który podpisał rozkaz o rozstrzeliwaniu rodzin czerwonoarmistów i dowódców, złodziej, maruder i poligamista, członek Prezydium KC KPZR, najbardziej krwawy dowódca w historii ludzkości - był głęboko wierzącym człowiekiem. Za czasów pierestrojki nie było jeszcze popularne żegnanie się znakiem krzyża. Żukowa opisywano wtedy jako prawdziwego komunistę i wiernego leninowca. Natomiast od 1991 roku zaczęła się moda na żegnanie się przed świątyniami. Natychmiast w ślad za modą „marszałek zwycięstwa" stanął przed zdumioną publicznością z lśniącym nimbem nad jaśniejącym czołem. Chrześcijańską cnotę wielkiego stratega omówię dalej, teraz podkreślę tylko, że nawet „Krasnaja zwiezda" (2 grudnia 2003 roku) się oburzyła: „Maria Gieorgiewna swego ojca Gieorgija Konstantynowicza obdarza zbytnią pobożnością". Jestem pewien, że kiedy zapanuje w Rosji islam, Maria Gieorgiewna odszuka dowody na to, że jej wielki rodzic całą wojnę nosił Koran za pazuchą, a adiutanci na wszystkich frontach wozili za nim dywanik modlitewny. I ciągle, biedaczysko, chciał odbyć pielgrzymkę do Mekki na bosaka, ale się nie udało... Przeklęci koniunkturaliści z KC przeszkodzili.
35
V Głównym bohaterskim czynem Marii Gieorgiewny nie jest napisanie książki o ojcu, lecz praca z jego archiwami. Długa, mozolna praca. Jako nagroda za wytrwałość - sukces. „Pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy Gieorgij Konstantynowicz już nie żył, jego młodsza córka Maria na szczęście odszukała pierwotny wariant rękopisu wspomnień ojca. Okazało się, że do druku nie dopuszczono 300 stron tekstu maszynopisu!" („Argumienty i fakty" 1995, 18-19). Chciałbym zwrócić uwagę na liczbę 300. „Główną zasługą Marii Gieorgiewny jest to, że udało jej się odszukać pierwotny rękopis Żukowa. Wspomnienia zostały uzupełnione o cztery arkusze wydawnicze, czyli ponad 100 stron maszynopisu (...) prawdziwe poglądy wielkiego rosyjskiego dowódcy zachowano dla następnych pokoleń" („Krasnaja zwiezda", 29 czerwca 2002). Warto tu zwrócić uwagę na liczbę 100. Tak jakoś wszystko się ładnie układa! Pod koniec lat osiemdziesiątych nad Związkiem Radzieckim huczały głasnost i pierestrojka. Właśnie w tym czasie Maria Gieorgiewna znalazła „pierwotny wariant rękopisu". Wcześniej rękopisu nie można było odnaleźć. Później co nieco okazało się nieaktualne. Trzytomowe wydanie „przycięto" do dwóch tomów. Pod koniec pierestrojki ogłoszono: znaleziono 300 stron. Dziesięć lat później okazało się, że znaleziono nie 300 stron, ale raptem 100. 200 znalezionych stron zaginęło i znów nie można ich znaleźć. Publiczność poproszono, aby się nie niepokoiła i zapomniała o znalezionych stronach. Okazało się, że znaleziono to, czego znajdować nie trzeba było. Nawet inaczej: wówczas trzeba było je znaleźć, a teraz należy je zgubić. Dziwią nawet nie te znalezienia i zagubienia. Niepokoi inne pytanie: jak to się stało, że „rękopisu pierwotnego" trzeba było szukać? Jeśli Żukow wiedział, że ideologowie tną jego dzieło, jeżeli zainteresowany był zachowaniem prawdy historycznej, to po prostu musiał powiedzieć córce: oto ta pierwotna wersja leży pod łóżkiem, przyjdą lepsze czasy - opublikuj to. 36
Żukow jednak jakimś cudem schował „rękopis pierwotny" tak, że „prawdziwe poglądy wielkiego rosyjskiego dowódcy" mogły się nie zachować dla potomności. Gdyby nie miał takiej sprytnej córki, do dziś zaspokajalibyśmy naszą ciekawość tekstami, które spaskudzili przeklęci koniunkturaliści z Komitetu Centralnego. VI Wysiłek Marii Gieorgiewny związany z odtworzeniem „rękopisu pierwotnego" to prawdziwy naukowy bohaterski wyczyn. Ćwierć wieku nieprzerwanej redakcji! To znajdzie jedno, to całkiem coś przeciwnego. Albo nagle zgubi. Jednak wszystkie odnalezienia i straty odpowiadają chwili obecnej. Lecz nie powinniśmy zapominać słów samego Żukowa, które pozostawił na rękopisie pierwszego wydania: „Ten egzemplarz mojego rękopisu jest ostateczny. Ze wszystkimi uzupełnieniami i zmianami - do druku! 30/VI-68. Sanatorium «Barwicha». G. K. Żukow". Tekst ten niejednokrotnie był wystawiany w Londynie, w Paryżu, we Frankfurcie, gdy publikowano wspomnienia Żukowa w językach obcych: niemieckim, angielskim, francuskim i innych. Przed pojawieniem się „najbardziej prawdziwego" dziesiątego wydania tekst ten był opublikowany w „Krasnoj zwiezdie" (12 grudnia 1989). Ten zapis Żukowa, moim zdaniem, niezwykle wyraźnie wskazuje na to, że za jego życia żaden „pierwotny rękopis" nie istniał i że sam Żukow całkowicie się zgadzał co do treści wydania pierwszego. Komołow , kierownik zespołu autorskiego wspomnień Żukowa, twierdzi zdecydowanie, że nie było żadnego „rękopisu pierwotnego": „Przez wiele lat pracy nad Wspomnieniami i refleksjami wraz z autorem przetworzyliśmy praktycznie cały jego materiał. O żadnych innych wspomnieniach nie było mowy" („Krasnaja zwiezda", 12 grudnia 1989). Po opublikowaniu dwunastego wydania wspomnień Żukowa zadzwoniłem do wydawnictwa. Pytam, czy wydawcy zdają sobie sprawę, że córka wielkiego stratega postępuje niezbyt rzetelnie. Najpierw znalazła trzysta stron, później 37
dwieście znów zgubiła. Na stu pozostałych stronach największy dowódca wszech czasów i narodów czternaście razy cytuje książki, które zostały wydane po jego śmierci. Czy rozumiecie - pytam — co to oznacza? Na to słyszę odpowiedź zbulwersowanego redaktora naczelnego: przecież on jest święty! Nie zważając na moje ostrzeżenie, wydawnictwo OLMA-PRESS opublikowało następne, trzynaste już wydanie. Widocznie będą kolejne wydania i nakłady. Lecz wszystko, począwszy od „najbardziej prawdziwego" dziesiątego wydania, to bezwstydna tandeta. Tymczasem pierwsze dziesięć wydań, jeżeli śledzić logikę marszałka wojsk pancernych Łosika, trzeba nazywać koniunkturalnymi. Nie udało mi się przekonać kierownictwa oficyny OLMA-PRESS. Nadal podsuwają konsumentom zgniły towar. I wtedy zadzwoniłem do „Krasnoj zwiezdy". - Czy wy przepadkiem Żukowa nie czytaliście? - Czytaliśmy — odpowiadają dziarsko. - Ostatnie najprawdziwsze wydania, począwszy od dziesiątego? - Oczywiście, że tak, oczywiście. - I niczego nie zauważyliście? - A o co chodzi? Wyjaśniam. Nie uwierzyli, ale obiecali sprawdzić. Widać było, że moją informację sprawdzono, ponieważ po kilku tygodniach od rozmowy telefonicznej, 26 października 2002 roku, w „Krasnoj zwiezdie" drobnym drukiem opublikowano następujący tekst: „Pośmiertne wydania wspomnień G. K. Żukowa w czasach pierestrojki rzekomo odtwarzają pierwotny tekst rękopisu. Jednak autentyczność wprowadzonych uzupełnień i dodatków, niestety, nie może być zweryfikowana przez samego dowódcę". Katastrofa! Przez tyle dziesięcioleci nieprzerwany zachwyt i nagle pierwsza wątpliwość. I to na razie wystarczy. Małe pęknięcie w kamiennym monolicie. Niech na razie będzie ta jedna. Będą też kolejne. Przyjdzie czas łamania lodów. 38
Tymczasem Marii Gieorgiewnie, córce największego stratega, życzymy nowych sukcesów w poszukiwaniu jeszcze nie odnalezionych wariantów „rękopisu pierwotnego". „Właściwe poglądy" wielkiego dowódcy powinny zostać zachowane dla potomnych. Jak nauczał wielki strateg, trzeba iść z duchem czasu, aby nie pozostać w tyle. Mario Gieorgiewno, niech Pani dotrzymuje kroku duchowi czasu. Tylko że publikując na nowo odkryte perełki, proszę się starać nie przekraczać granic przyzwoitości i prawdopodobieństwa.
Rozdział 3
O nierozgarniętej armii Po wojnie będziecie opowiadać swoim wnukom o panzerfaustach, a teraz bez gadania naprzód, do ataku! Rozkaz marszałka Związku Radzieckiego ŻUKOWA dla generała-pułkownika W. I. Kuzniecowa wydany podczas szturmowania Berlina Towarzyszu Kiriczenko! Źle wykonujecie nie tylko moje rozkazy, ale też rozkazy towarzysza Żukowa. Rozkażcie dowódcom brygad, by wsiedli na czołgi pierwszej linii i poprowadzili atak na Berlin, inaczej ani czci, ani chwały swemu korpusowi nie przysporzycie. Dzieciom o panzerfaustach będziecie opowiadać później. Generał-pułkownik KUZNIECOW, 21 kwietnia 1945 r. Rozkaz dowódcy 3. Armii Uderzeniowej dla dowódcy IX Korpusu Pancernego
I
Komedia Siedemnaście mgnień wiosny już w sierpniu 1973 roku, od pierwszych chwil pojawienia się na ekranach, została uznana za arcydzieło. W tej kwestii opinie zarówno krytyków, jak i widzów były podobne. Film opowiada historię agenta radzieckiego wywiadu Stirlitza w paszczy niemieckiego nazizmu wiosną 1945 roku. Wywiadowcy półgłówkowi ciągle trafiają się najgłupsze sytuacje, piętrzą się przed nim idiotyczne problemy, jednak on niezmiennie wychodzi z nich 40
zwycięsko, ponieważ znajduje jeszcze bardziej głupie rozwiązania. Autorów filmu widocznie zainspirował wzór dzielnego wojaka Szwejka. Mówi się, że pierwotnie rolę Stirlitza zamierzano powierzyć wybitnemu klaunowi Olegowi Konstantynowiczowi Popowowi lub nie mniej znanemu komikowi Jurijowi Wladimirowiczowi Nikulinowi. Twórcy filmu zdecydowali się jednak na odważny i niezwyczajny krok. Wybrali do tej roli Wiaczesława Tichonowa, który nigdy wcześniej nie był klaunem cyrkowym i w komediach nie grał. Tichonow — wielki aktor. Poradził sobie. Świadomie unikał komediowych zabiegów i trików: nie stroił min, przypadkiem nie siadał na gorącą patelnię, nie rzucał pomidorami i tortami w twarze adwersarzy. Przeciwnie, rolę tumana Tichonow grał z całkowitą powagą. Naród śmiał się do łez. Niezwłocznie kliniczny idiota Stirlitz stał się bohaterem dziesiątek, setek, a może i tysięcy kawałów. Powaga Tichonowa nikogo nie zwiodła. Widzowie przejrzeli sprytny zabieg twórców filmu. Pod maską mądrali i przystojniaka rozpoznali matoła. Lecz vis comica Siedemnastu mgnień okazała się na tyle duża, że wszystkim razem wziętym kawałom nie udało się jej prześcignąć. Na przykład: w filmie wywiadowca radziecki udaje nazistę, nosi mundur Standartenfuhrera SS, jeździ jednak po hitlerowskich Niemczech samochodem z radziecką rejestracją; na czarnym tle białe cyfry i litery; podwójna liczba, kreska, jeszcze raz podwójna liczba, poniżej trzy litery. Rzecz jasna, rosyjskie. G, R, U*. Pełny numer rejestracyjny samochodu Stirlitza: 21-47 GRU. Już przy pierwszym pojawieniu się Siedemnastu mgnień rozeszły się pogłoski, że film został zrealizowany na zamówienie i pod osobistą kontrolą przewodniczącego KGB Jurija Andropowa. Nasuwa się pytanie: po co on tę całą komedię zorganizo* Gławnoje Razwiedowatielnoje Uprawlenije (ros.) - Główny Zarząd Wywiadowczy lub Radziecki Wywiad Wojskowy. Wywiad wojskowy, pod różnymi szyldami, istnieje w Rosji radzieckiej od 21 października 1918 roku.
41
wał? Żeby po raz kolejny naród rozśmieszyć? Żeby podkreślić mądrość dowództwa hitlerowskiego? Żeby przedstawić wywiad jako gromadę durnowatych błaznów i klaunów? II Zamiar Andropowa staje się zrozumiały, gdy się przypomni, jaka seria uszczypliwych żarcików poprzedzała dowcipy o Stirlitzu. Na początku lat siedemdziesiątych władza komunistyczna zgniła ostatecznie. Zatruwała smrodem i ropą nie tylko swój kraj, ale też jeszcze połowę świata. Władze próbowały umocnić ducha bojowego narodu, a zarazem swój autorytet, za pomocą nie kończących się pompatycznych uroczystości jubileuszowych. Jednak wynik był odwrotny. W 1970 roku obchodzono stulecie urodzin Lenina. Na rozkaz Komitetu Centralnego zostały wybite medale pamiątkowe, którymi wyWŻXVVH\& połowę, kraya.. Giągle. ksęoawi filmy i Leniaia. Odsłaniano na jego cześć tysiące, a jak się potem okazało - dziesiątki tysięcy pomników. Przez kraj przetoczyła się oczywiście fala dowcipów o Iliczu. Obraz Lenina stał się tematem nie kończących się okrutnych kpin. Naród otwarcie się natrząsał. A jak wiadomo, śmiech potrafi zabijać. Komuniści nie mieli w zanadrzu niczego oprócz mitów. Dowcipy o Leninie zabijały główny mit. Jak z tym walczyć? Za Stalina było łatwo: za dowcipy wtrącano do więzienia, a nawet rozstrzeliwano. Potem jednak tchórzliwa władza komunistyczna zrezygnowała z rozstrzeliwania za żarty antykomunistyczne: każdemu przywódcy towarzysze broni mogli przecież zarzucić propagandę antykomunistyczną ze wszystkimi wynikającymi z tego skutkami. Tymczasem dowcipy o Leninie (i Czapajewie*), czyli o re* Wasilij Iwanowicz Czapajew - rosyjski bohater wojny domowej, trwającej po rewolucji październikowej W latach 1918-1920. Jeden z wzorów do naśladowania w Związku Radzieckim. Twierdzono, że bohatersko zginął z rąk wroga, gdy przepływał przez Dniepr. O jego dziejach również nakręcono film Czapajew.
42
wolucji, jej genialnych przywódcach i towarzyszach broni, stawały się coraz bardziej aroganckie i zabawne. Wówczas na górze, zwłaszcza na Łubiance, zrozumiano, że nie da się zatrzymać tej nawałnicy. Właśnie wtedy podjęto decyzję, aby skierować narodowy humor na inne tory. Dlatego więc stworzono dowcipny obraz Stirlitza. Trik się powiódł: o Iliczu nieco ucichło, za to zrobiło się głośno o Standartenfuhrerze Stirlitzu. Wykorzystywano wiele innych sposobów, aby podnieść autorytet partii komunistycznej i jej leninowskiego Komitetu Centralnego w oczach narodu. Podczas wszystkich wyborów dużymi literami pisano: CHWAŁA KPZR! Zdecydowano się napisać na nowo konstytucję i wpisać do niej osobny artykuł: partia jest naszym sternikiem. Kompozytorzy produkowali piosenki o rodzimej partii, poeci - wiersze, łysiejący profesorowie przepisywali na nowo podręczniki: wszystkie nasze wielkie sukcesy to wynik owocnej działalności kolektywnego rozumu partii! Aż tu nagle ktoś przypomniał o Zukowie. Pomysł prosty, ale genialny: niech wypowie się największy dowódca wszech czasów i narodów! Niech powie narodowi prawdę, kto doprowadził kraj do zwycięstwa nad Hitlerem! Niech opowie o roli Komitetu Centralnego KPZR w kierowaniu wojną i armią! Sytuację nieco komplikowała pewna okoliczność: zanim się spostrzegli, Żukow już nie żył. III Nie ma jednak takich fortec, których bolszewicy by nie zdobyli. To nic, że Żukow nie żyje. To nic, że jego wspomnienia wydano za życia autora i rozeszły się one w kraju. To nic, że zostały przetłumaczone na wszystkie możliwe języki i wydane w wielu krajach świata. Postanowiono odświeżyć wspomnienia zgodnie z wymogami chwili. Wysunięto następującą propozycję: Żukow rozumiał rolę Komitetu Centralnego. A skoro tak, to rzecz jasna swoje poglądy na ten temat wyraził 43
w formie pisemnej. Po prostu nie mógł nie wyrazić! Tyle że łajdacy cenzorzy wycięli z rękopisu jego genialne poglądy. A może porządnie poszukać w archiwach Żukowa? Odtworzyć tekst pierwotny i wydrukować drugie wydanie? Tak właśnie zrobiono. Zwrócono się do córki największego dowódcy Marii Gieorgiewny: czy nie ma czasem czegoś o roli Komitetu Centralnego? Maria Gieorgiewna zajrzała do archiwów i (cud!) natychmiast znalazła akurat to, czego wymagano. Od tego właściwie się zaczął nie kończący się proces cudownego samoodnawiania się Wspomnień i refleksji. Wspomnienia Żukowa perfidnie przepisano i ogłoszono, że pierwsze wydanie jest nieaktualne. Dopiero teraz sprawiedliwość zatriumfowała, znaleziono wszystko, co było wycięte przez cenzurę, i wprowadzono do tekstu. W ten sposób narodziło się drugie wydanie. Zwróćmy teraz uwagę na „autentyczne poglądy wielkiego rosyjskiego dowódcy", które córce stratega udało się odszukać i zachować dla potomności. Oceńmy również stopień niegodziwego zachowania ideologa Związku Radzieckiego Michaiła Andriejewicza Susłowa oraz innych pismaków-koniunkturalistów z KC, którzy „cięli na żywo", „wyrzucając ze wspomnień naj-naj". Pierwsze wydanie książki Żukowa zawierało następujący fragment: „Pod koniec lat dwudziestych świat ujrzało poważne dzieło B. M. Szaposznikowa Mózg armii, w którym przeanalizowany został wielki materiał historyczny, wszechstronnie nakreślona rola Sztabu Generalnego, opracowane niektóre ważne pozycje dotyczące strategii wojennej" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1969, s.100). Czemu można się sprzeciwić? Niczemu. Pod koniec lat sześćdziesiątych wypowiedź brzmiała nienagannie. W pierwszym wydaniu Żukow całkowicie podzielał zdanie Szaposznikowa. Natomiast nieżyjący Żukow poszedł innym tropem. Uznał za niezbędne zaprzeczyć i Szaposznikowowi, i samemu sobie. W drugim wydaniu wspomnień Żukowa fragment o książce Szaposznikowa otrzymał następujące brzmienie: „To kwestia przeszłości, jednak i wówczas, i obecnie uważam, 44
że tytuł książki Mózg armii nie jest właściwie zastosowany wobec Armii Czerwonej. «Mózgiem» Armii Czerwonej od pierwszych dni jej istnienia jest KC RKP(b)" (tamże, Moskwa 1975, tom. 1, s. 100). Ta deklaracja Żukowa to obraza Sztabu Generalnego i całej Armii Czerwonej. Z tego wynika, że nasza armia nie ma własnego rozumu. Nierozgarnięta. Deklarację tę powtórzono we wszystkich kolejnych wydaniach. Właśnie to jest tym „naj-naj...", co przy pierwszym wydaniu z rozkazu łotra Susłowa bezlitośnie „wycięli na żywo" koniunkturaliści z Komitetu Centralnego. Właśnie to są te najbardziej „autentyczne poglądy wielkiego rosyjskiego dowódcy", które zachowała dla przyszłych pokoleń jego roztropna córka Maria Gieorgiewna. Co w takim razie z tego wynika? Otóż główny ideolog Komitetu Centralnego M. A. Susłow i jego podręczni pismacy-koniunkturaliści z tego samego Komitetu Centralnego w 1969 roku nie rozumieli roli KC. Jakby tego było mało, oni ją pomniejszali, bezlitośnie „cięli na żywo". Tymczasem Żukow wszystko rozumiał, zawierając to w swoich rękopisach! Lecz z rozkazu bezlitosnego łotra Susłowa ta przenikliwa prawda, te zwyczajne, ale mądre słowa, to „naj-naj..." zostało brutalnie wycięte z jego wspomnień. A jednak po sześciu latach, w 1975 roku, ten sam Susłow się zmienił, przeistoczył; uświadomił sobie rolę Komitetu Centralnego i docenił ją, pozwolił dzielnej córce Żukowa zawrzeć w książce szczerą prawdę, ułożyć tekst zgodnie z „pierwotnym rękopisem" i „autentycznymi poglądami". Tymczasem niestrudzona córka Żukowa kontynuowała poszukiwania. Nagle odnalazła bardziej dźwięczną, robiącą wrażenie i przekonywającą wypowiedź o roli Komitetu Centralnego. Okazało się, że Żukow, aby wyjawić wielką prawdę o wojnie, przytoczył zdanie nie mniej wybitnego dowódcy, również marszałka Związku Radzieckiego i czterokrotnego bohatera Związku Radzieckiego, sekretarza generalnego KC KPZR Leonida Ilicza Breżniewa. Nowy, odszukany fragment brzmiał następująco: „Komitet Centralny - podkreślał L. I. Breżniew - był sztabem, w którym odbywało się najwyższe po45
lityczne i strategiczne dowodzenie działaniami wojennymi" („WIŻ" 1978, 4, s. 24). Za życia Żukowa wypowiedź ta zdecydowanie nie została przepuszczona przez cenzurę. Później jednak wielka Żukowowska prawda o wojnie w końcu zatriumfowała, utorowała sobie drogę do mas... A tu nowy szkopuł: cztery lata później Breżniew nagle wyszedł z mody. Natychmiast dzielna córka wielkiego geniusza zgubiła te piękne słowa, które całkiem niedawno były takie właściwe, trafne i aktualne. Co zrobić? Wczoraj były zgodne z duchem czasu. Teraz natomiast jest potrzebne coś innego. Koniunktura inna. Potrzebna jest bardziej prawdziwa prawda o wojnie. IV Ze sporej liczby świadectw wynika, że od sierpnia 1939 roku generałowie i oficerowie Sztabu Generalnego Armii Radzieckiej pracowali po 15—16 godzin na dobę, świątek-piątek. Co więcej, często pozostawali w swoich gabinetach na noc. Kto miał duży gabinet, mógł mieć nawet kanapę. Oficerom niższym rangą pozostawały trzy warianty odpoczynku: a) siedzenie przy biurku z twarzą na blacie, b) na biurku, c) pod biurkiem. U progu wojny praca całego zespołu Sztabu Generalnego stała się praktycznie nieprzerwana, całodobowa. Generał-pułkownik Ł. M. Sandałów: „Iwan Wasiliewicz Smorodinow został wyznaczony do tej funkcji ze stanowiska zastępcy dowódcy Sztabu Generalnego. Pracował on, jak mi opowiadano, nie mniej niż dwadzieścia godzin na dobę" (Ł. M. Sandałów, Na moskowskom naprawlenii, Moskwa 1970, s. 42). O tym mówi również Żukow. „Kadra kierownicza Narkomatu i Gensztabu*, a zwłaszcza marszałek S. K. Timoszenko, pracowali wówczas po 18-19 godzin na dobę" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1969, str. 241). * Skrót od: Rada Komisarzy Ludowych i Sztab Generalny. 46
Innymi słowy, jeszcze przed niemiecką inwazją Sztab Generalny Armii Czerwonej funkcjonował w warunkach bojowych. Powyżej granic wytrzymałości. Podczas wojny warunki funkcjonowania się nie zmieniły. Co ciekawe, nawet po wojnie, do samej śmierci Stalina, praca Sztabu Generalnego była wciąż niezwykle wytężona. Natomiast plena Komitetu Centralnego zwoływano od przypadku do przypadku. Według statutu - raz na trzy miesiące. Tymczasem kwitły tzw. stosunki nieustawowe. Plena zwoływano co cztery miesiące, co pół roku, a nawet raz do roku. „Podczas VIII Zjazdu ustalono, że w ciągu całego 1918 roku, od przeniesienia rządu do Moskwy do zjazdu Rady w grudniu, nie odbyło się żadne zebranie KC partii i wszystkie decyzje w imieniu KC w dwóch podejmowali Lenin i Swierdłow" (B. I. Nikołajewski. Tajnyje stranicy istorii, Moskwa 1995, s. 134). Armia Czerwona powołana została w 1918 roku. Żukow pisze, że od początku jej mózgiem jest KC. Jednak sami komuniści podczas swego zjazdu ustalili, że KC tego roku żadnych kwestii nie omawiał, żadnych decyzji nie podejmował, co więcej, ani razu się nie zebrał. W dodatku był to najbardziej dramatyczny okres walki komunistów o władzę w kraju. Podczas wojny radziecko-niemieckiej rola KC była taka sama. W okresie wojny Komitet Centralny w ogóle ucichł. Ostatnie przedwojenne plenum KC odbyło się 21 lutego 1941 roku, pierwsze powojenne - 18 marca 1946 roku. W tym czasie, obejmującym okres wojenny, plenum Komitetu Centralnego KPZR nie zwołano ani razu. Funkcje członka KC i członka Biura Politycznego się zachowały. Jednak to było coś w rodzaju tytułu: członek KC hrabia, kandydat na członka KC - wicehrabia, a członek Biura Politycznego to nic innego jak wielki książę. Taki tytuł oznaczał, że jego posiadacz jest zbliżony do najwyższych kręgów i wódz darzy go zaufaniem. Ale nic poza tym. Od 1947 minęło pięć lat i znów nie odbyło się żadne plenum Komitetu Centralnego. Kto w takim razie myślał wówczas za naszą nierozgarniętą armię? Gdy plena się jednak zbierały, żadnych kwestii wojskowych na nich nie omawiano. 47
W czasie wojny Komitet Centralny KPZR nie przejawił żadnej aktywności, nie omówił żadnej kwestii, nie podjął żadnej decyzji. Nikt o tym kramiku nawet nie wspomniał. Podczas wojny poradzono sobie bez KC. „I komunizm, i władza radziecka, i nawet ślady rewolucji światowej znikają z gazet radzieckich" (B. I. Nikołajewski, Tajnyje stranicy istorii, Moskwa 1995, s. 204). Mało tego, zniknęły jakiekolwiek wzmianki o KC. Przekartkujcie wszystkie numery „Krasnoj zwiezdy" wydane w latach wojny - ani słowa o Komitecie Centralnym! A co tam „Krasnaja zwiezda". Przekartkujcie centralną gazetę partii komunistycznej. Pod winietą gazety „Prawda" było napisane: „Organ Komitetu Centralnego i Komitetu Moskiewskiego WKP(b)". A przecież przez cały okres wojny „organ Komitetu Centralnego" nie wspomniał o Komitecie Centralnym. Już 23 czerwca 1941 roku komuniści zmienili swoje hasła. W okamgnieniu zmienili poglądy, poddali się reedukacji. Z internacjonalistów przekształcili się nagle w patriotów. Już 23 czerwca 1941 roku zlikwidowany został sojusz wojowniczych ateistów. Już 23 czerwca wydano pozwolenie na bicie dzwonów w cerkwiach. Nagle komuniści zaczęli wyjaśniać narodowi: walczymy nie o panowanie nad światem, nie o komunizm na całej ziemi, nie o podbicie sąsiadujących krajów, nie o masowe rozstrzeliwania, nie o głodowe kolejki, nie o tortury, nie o Łubiankę z Taganką i Butyrkami, nie o zniewolenie w kołchozach, nie o GUŁAG, nie o Komitet Centralny, lecz o brzózki-osiki, o wielką Wołgę, o Rosję! Dlatego wojnę nazwali „Ojczyźnianą". Znaleźli się tacy, co uwierzyli. Hitler oddał Stalinowi przysługę. „Hitlerowi jakoś się udało skupić cały naród rosyjski pod sztandarami stalinowskimi". Tak stwierdził Guderian* (Panzer Leader, Londyn 1979, s. 440). Gdyby Hitler był opłacanym agentem Stalina, gdyby * Heinz Wilhelm Guderian (ur. 17 czerwca 1888 w Chełmnie, zm. 14 maja 1954 w Schwangau w Niemczech), niemiecki generał i teoretyk wojskowości, autor książki Wspomnienia żołnierza (Warszawa 1991), w której przedstawił koncepcję prowadzenia wojny za pomocą błyskawicznych ataków dużych związków pancernych wspieranych atakami z powietrza.
48
postępował tylko zgodnie z rozkazami z Kremla i Łubianki, wątpliwe, by lepiej działał na rzecz interesów komunizmu światowego. On walczył przeciwko narodom Związku Radzieckiego, które początkowo przyjmowały hitlerowców jako wybawców. Jednak Hitler i jego otoczenie nie rozumieli najprostszych rzeczy. Nie pojmowali, kto jest ich wrogiem, a kto sojusznikiem. Oni nie wiedzieli, kogo trzeba zabić. Dlatego bili kogo popadnie. Przede wszystkim swoich sojuszników: narody Ukrainy, Rosji, Białorusi. Przyczyn klęski Niemiec należy szukać nie w strategicznych talentach Żukowa, tylko w błędach Hitlera. V Komunizm nie potrafi istnieć bez kultu jednostki. Strącając z piedestału kult Stalina, partia komunistyczna pozostała bez ikony. Próby tworzenia nowych kultów Chruszczowa, Breżniewa, Andropowa, Gorbaczowa się nie powiodły. Później trzeba było wielbić „kolektywną mądrość partii" i budować uogólniony kult Komitetu Centralnego. Właśnie na tym polu popisał się nasz wielki strateg. Porównując niezbyt burzliwą - że się tak oględnie wyrażę działalność Komitetu Centralnego podczas wojny z pracą Sztabu Generalnego, Żukow zdecydowanie wziął stronę KC. W ten sposób „wielki rosyjski dowódca" uwiecznił swoje imię. Jakkolwiek patrzeć - odkrycie. Jeżeli setki i tysiące generałów i oficerów Sztabu Generalnego harowało do upadłego przed wojną, podczas wojny i po niej, to oznacza, że Sztab Generalny nie był mózgiem. Mózgiem armii, według Żukowa, był Komitet Centralny, który w czasie wojny w ogóle niczym się nie wyróżniał, który zupełnie odszedł od swojej „przewodniej i kierowniczej roli", który odizolował się od życia kraju — po prostu zdezerterował z wojennej areny. Nawet generałowie-komuniści, jeszcze „za żywota" Komitetu Centralnego, znajdowali w sobie odwagę, by przyznać, że KC KPZR podczas wojny w ogóle nie odgrywał żadnej roli: „W tych ciężkich latach organy państwa radzieckiego i partii były prawie całkowicie bezczynne. Praktykowano nadzwy49
czajne formy kierownictwa, wewnątrzpartyjna demokracja niemal nie istniała. W wielkim kraju, w bohatersko walczącej armii o wszystkim decydował Państwowy Komitet Obrony, to znaczy Stalin" (G. Kriwoszejew, „Krasnaja zwiezda", 5 września 1990). Tymczasem nieżyjący Żukow się upiera: Komitet Centralny nie siedział bezczynnie, tylko działał! KC - mózgiem armii! Nikt inny nie mógł dokonać takiego wybitnego odkrycia. Nie tylko generałom, ale nawet marszałkom nie przyszło to do głowy, co więcej - ideologowie Komitetu Centralnego nie domyślili się tego. Po Stalinie ideologowie mówili: Komitet Centralny — „przewodnia i kierownicza siła". Jeżeli podobne świadectwa cieszą szamanów z KC, to trudno. Jednak żaden z ideologicznych obskurantów nie ogłosił: Komitet Centralny myśli za armię. Wtedy zrobił to Żukow. I tylko on. Zadziwiające jednak jest co innego. W październiku 1957 roku plenum KC odsunęło Żukowa od sterów władzy. Wówczas obrońcy Żukowa zdemaskowali podstępność Komitetu Centralnego: pod nieobecność wielkiego stratega zebrali się łajdacy i obrzydliwym zakulisowym manewrem zrzucili naszego drogiego i kochanego... Drodzy towarzysze, to przecież nieżukowowskie spojrzenie na sprawę! Powinniście pamiętać słowa wielkiego stratega o tym, że KC to mózg armii. A skoro tak, do czego w ogóle potrzebni są marszałkowie, generałowie i admirałowie? Ogłaszając Komitet Centralny mózgiem armii, Żukow sam siebie nazwał piątym kołem u wozu. Skoro wy, kapłani kultu Żukowa, zgadzacie się ze wspomnieniami swego idola, to wydarzenia z 1957 roku trzeba traktować inaczej: Komitet Centralny zajął wyznaczone mu stanowisko, przy czym niepotrzebne ogniwo w kierownictwie w osobie wielkiego stratega zostało zlikwidowane. Wielki strateg przewyższył wszystkich w przed nieposkromioną pychą Komitetu Centralnego.
50
poniżeniu
się
Rozdział 4
Jak Żukow próbował zameldować o sytuacji Dowódcy chętnie zgadzali się wypowiadać na łamach gazet, jednak zazwyczaj słabo władali piórem. Wówczas trzeba było, delikatnie mówiąc, okazać im „bezinteresowną" pomoc. (Honoraria otrzymywali autorzy, a nie pracownicy redakcji). Za nich pisano od a do z. Przepisywano na maszynie, odczytywano. Autorowi pozostawało tylko się podpisać. „Krasnąja zwiezda", 27 września 2001
I Przyczyny klęski Żukow wyjaśniał prosto i przystępnie: Stalin nic nie rozumiał, ale właśnie on, wielki Żukow, rozumiał wszystko, on genialny, próbował zameldować, jednak Stalin nie słuchał. Otwórzmy ostatnie, trzynaste wydanie wspomnień Żukowa. Strona 229. Czytamy: „Niestety, trzeba zauważyć, że J. W. Stalin przed wojną i na jej początku nie doceniał roli i ważności Sztabu Generalnego. Tymczasem Sztab Generalny, według obrazowej wypowiedzi B. M. Szaposznikowa, to mózg armii. Żaden organ w kraju nie jest bardziej kompetentny w kwestiach gotowości sił zbrojnych do wojny niż Sztab Generalny. Z kim jeszcze, jeśli nie z nim, powinien był systematycznie się konsultować przyszły głównodowodzą51
cy? Jednak Stalin niezwykle mało się interesował działalnością Sztabu Generalnego. Ani moi poprzednicy, ani ja nie mieliśmy okazji wyczerpująco zameldować Stalinowi o stanie obrony kraju, o naszych możliwościach wojskowych i o możliwościach naszego potencjalnego wroga. Jedynie z rzadka i bardzo krótko Stalin słuchał raportów komisarza ludowego lub szefa Sztabu Generalnego". Czytam te słowa i oczom nie wierzę. Chwileczkę, przecież na setnej stronie Żukow zarzuca Szaposznikowowi, że ten nazwał Sztab Generalny mózgiem armii, jednak sto dwadzieścia dziewięć stron dalej ten sam Żukow w tej samej książce chwali tego samego Szaposznikowa za te same słowa. Żukow twierdzi, że Stalin nie interesował się kwestiami wojskowymi. Czym można podeprzeć twierdzenia marszałka? Niczym. Nawet najprostszego sprawdzianu te twierdzenia nie wytrzymują. Ponad dwadzieścia lat sekretarze kremlowscy prowadzili „Dziennik rejestracji osób, które przyjął towarzysz Stalin". Wszyscy odwiedzający byli rejestrowani: czas wejścia, czas wyjścia. Notatki te opublikowano w całości w latach 1994-1997 w periodyku „Istoriczeskij archiw". Dokument zdecydowanie zaprzecza tezom Żukowa oraz tych, którzy za niego wymyślali Wspomnienia i refleksje. Stalin codziennie z wielką wytrwałością zajmował się kwestiami przygotowywania wojny co najmniej przez siedemnaście lat. Z roku na rok coraz więcej czasu przeznaczał na kwestie wojskowe. Z notatek wynika, że począwszy od listopada 1938 roku, gabinet Stalina przeistoczył się w główne centrum dowodzenia przyszłej wojny oraz rewolucji światowej. W notatkach na liście zaproszonych najczęściej pojawiali się ci, co mieli wojować, i ci, co mieli ich wspierać. Czasami jednak odwiedzali gabinet Stalina czekiści, dyplomaci i prokuratorzy, co wcale nie oznacza, że gawędził z nimi jedynie o pokoju powszechnym... Przed każdym, kto czytał te notatki, odsłania się obraz ogromnych przygotowań do wielkiego starcia. Oto jesienią 52
1940 roku Stalin zaprosił do siebie konstruktora broni Gieorgija Siemionowicza Szpagina. Jak na razie nikt nie odszukał świadectw dotyczących osobistych spotkań Hitlera z konstruktorami broni palnej. O czym mógł mówić Stalin ze Szpaginem? Nigdy się tego nie dowiemy. Wynik jednak jest widoczny. Od połowy 1941 roku do końca wojny niemiecki przemysł wyprodukował 935 400 pistoletów maszynowych. Trzeba było wykorzystywać je na wielu frontach, od Norwegii po Afrykę, od Wysp Normandzkich po stepy kałmuckie. W tym samym okresie przemysł Związku Radzieckiego wyprodukował 6 173 300 pistoletów maszynowych. Był to w większości PPSz-41 - pistolet maszynowy Szpagina* z 1941 roku. Stosowano go tylko na jednym froncie, przeciwko Niemcom i ich sojusznikom. Hitlerowski minister ds. zbrojenia i amunicji A. Speer wspominał: „Żołnierze i oficerowie zgodnie skarżyli się na przerwy w dostawach broni. Zwłaszcza brakowało im pistoletów maszynowych, wówczas żołnierze zmuszeni byli posługiwać się zdobytymi radzieckimi. Zarzut ten w całości należało kierować do Hitlera. Jako były żołnierz pierwszej wojny światowej uporczywie nie chciał rezygnować z tradycyjnego i dobrze znanego mu karabinka (...) Zupełnie ignorował opracowanie i produkcję nowych rodzajów broni palnej" (Albert Speer, Wspomnienia, Warszawa 1973). Do końca wojny Hitler i tak nie zrozumiał roli pistoletów maszynowych. Tymczasem Stalin zrozumiał, jakie jest znaczenie pistoletu maszynowego, już pod koniec 1939 roku; w 1940 roku na jego rozkaz opracowane zostały trwałe, najprostsze do produkcji, obsługi i zastosowania bojowego modele, a już w 1941 roku rozpoczęła się produkcja masowa. Prócz tego Stalin rozmawiał z konstruktorem Szawyrinem. W tym wypadku też nie wiemy, o co chodziło, ale możemy się domyślić, biorąc pod uwagę wyniki wojny. Związek Radziecki rozpoczął wojnę, mając pierwszorzędny moździerz. Brak zrozumienia ze strony Hitlera i rozumienie przez Stalina znaczenia moździerza podczas działań wojennych można * Potoczna nazwa „pepesza" - skrót od ros. Pistolet-Pulemiot Szpagina.
53
potwierdzić liczbami. W czasie wojny w Niemczech wyprodukowano 68 tysięcy moździerzy. W Związku Radzieckim - 348 tysięcy bardziej skutecznych i nowocześniejszych moździerzy. To więcej niż we wszystkich armiach świata razem wziętych. W 1943 roku Armia Czerwona otrzymała 160-milimetrowy moździerz I. T. Tiwerowskiego. Masa granatu: 40,5 kilograma. Ani w Niemczech, ani w żadnym innym kraju nie pojawiło się nic choć trochę przypominającego tak potężną broń ani przed, ani po wojnie, do końca XX wieku. Wizyty trwają. W gabinecie Stalina bywają konstruktorzy Szpitalny, Komaricki, Taubin, Bierezin. O wynikach tych spotkań możemy domniemywać, porównując radzieckie uzbrojenie lotnicze z niemieckim. W 1937 roku w Hiszpanii hitlerowcy demontowali z zestrzelonych samolotów radzieckich szybkostrzelne lotnicze karabiny maszynowe konstrukcji Szpitalnego-Komarickiego, które przyjęto na uzbrojenie Armii Czerwonej jeszcze w 1932 roku. Niemieccy konstruktorzy do końca wojny nie zdołali stworzyć niczego podobnego, a nawet zbliżonego. Skopiować też nie zdołali. Do gabinetu Stalina przychodzą konstruktorzy lotniczy: Jakowlew, Jermołajew, Iliuszyn, Pietlakow, Polikarpów, Tajrow, Suchoj, Ławoczkin. Jednak nie wszyscy naraz. Stalin miał indywidualne podejście. Nawet Mikojana przyjmował osobno, a po dwóch miesiącach Gurewicza, chociaż MiG to Mikojan i Gurewicz w jednym. Stalin jednak chce wysłuchać każdego osobno. Po konstruktorach samolotów czas na konstruktorów silników lotniczych - Mikulina i Klimowa. W wąskim gronie Stalin rozmawia z najbardziej znanymi lotnikami. Po nich z najwyższym dowództwem lotnictwa. Wkrótce znów z konstruktorami samolotów i silników. Rzadko się zdarza, żeby do gabinetu Stalina nie zajrzał narkom przemysłu lotniczego A. I. Szachurin. Czasami trudno uwierzyć swoim oczom: Szachurin i znowu... Szachurin. A nieraz składał po dwie wizyty dziennie w gabinecie Stalinowskim. Zdarzało się też często, że Szachurin przychodził wraz ze swoimi zastępcami Diemientiewem, Woroninem, Balandinem. Bywali tu też dyrektorzy największych zakładów lotniczych i generałowie - nieprzerwanym strumieniem. 54
Częstym gościem był narkom zbrojeniowy Wannikow. Aż tu nagle niejaki Moskatow. Rozmowa z nim skończyła się długo po północy. A propos tego dnia, 4 października 1940 roku, Stalin już odbył rozmowy w swym gabinecie z narkomem obrony, z szefem Sztabu Generalnego, z dowódcą Głównego Zarządu Artylerii, z trzema zastępcami szefa Sztabu Generalnego, z narkomem zbrojeniowym, z szefem sztabu głównego Sił Powietrznych, z konstruktorami Taubinem, Szpitalnym i Szpaginem. Dzień niezbyt napięty. Na liście tylko dwadzieścia osób. I ostatni - Moskatow. Kto to taki? Nie ma takiego wśród generałów. Konstruktora takiego też nie było. Moskatow, Moskatow... Przecież gdzieś na takiego się natknęło. Przeglądnijmy informator. No przecież! Piotr Grigoriewicz. Oczywiście, oczywiście. „(...) od października 1940 roku naczelnik głównego wydziału rezerw pracy przy Radzie Komisarzy Ludowych ZSRR". O, proszę. Od 3 października 1940 roku w Związku Radzieckim wprowadzono opłaty za naukę w szkołach wyższych i ostatnich klasach powszechnych szkół, ponieważ niezwykle wzrosła stopa życiowa ludzi pracy i nie wiedzieli oni, co robić z pieniędzmi. Zgodnie z życzeniami tychże ludzi pracy, rodzimy rząd podrzucił prezent. Szkoły natychmiast opustoszały. Żeby miliony dorastającej młodzieży nie włóczyły się bez zajęcia po ulicach, otworzono dla nich specjalne „placówki oświatowe" przy zakładach wojskowych. Do owych placówek zabierano, nie pytając: chcesz czy nie. Zgodnie z rozkazem mobilizacji. Za ucieczkę stamtąd nieletni chłopcy i dziewczęta karani byli według paragrafów surowego kodeksu karnego. „Placówka oświatowa" dawała zawód. Nie ten upragniony, tylko ten, który był w konkretnym czasie potrzebny w określonym zakładzie produkcji czołgów lub broni. „Kształcenie" to miało być połączone z „wykonaniem norm produkcyjnych". Później za to trzeba było się rozliczyć z ukochaną ojczyzną, pracując przez cztery lata w rodzimym zakładzie bez prawa wyboru miejsca, zawodu i warunków pracy. Do „placówek oświatowych" zabierano od czternastego roku życia. Nauka trwała rok lub dwa, co oznaczało, że rozliczać się trzeba było, poczynając od 15—16 lat. W tym czasie i do wojska mogli zgarnąć. 55
Cały ten system prac przymusowych milionów dorastającej młodzieży określano terminem „rezerwy pracujące". Ster tego produkcyjno-więziennego systemu towarzysz Stalin postanowił powierzyć towarzyszowi Moskatowowi. Rzecz jasna, niezwłocznie wezwał go, by dać mu wytyczne. To co, że w nocy... Następnego dnia w gabinecie Stalina znów narkom obrony, szef Sztabu Generalnego, jego zastępcy, dowódca Głównego Zarządu Artylerii... II Nagle w ponurym królestwie przemysłu wojskowego pojawił się promyk nadziei. Towarzysz Stalin myśli również o tym, co piękne. 29 czerwca 1940 r. W gabinecie Stalina pisarka Wanda Wasilewska. Rozmowa trwa 45 minut, bez świadków. 8 października znów ona, rozmawiają 2 godziny 5 minut .Najpierw w obecności Chruszczowa,potem dialog bez świadków. Znów nie wiemy, o czym mówili. Interesujące jednak jest przekartkowanie gazety „Prawda" i rzut oka na płomienne artykuły Wasilewskiej o tym, jak burżuazyjni krwiopijcy nie będą już zbyt długo wysysali robotniczej krwi, że nieszczęśni proletariusze Europy nie będą długo brzęczeć kajdanami w niewoli kapitalizmu. Jeżeli porównać daty spotkań Wasilewskiej ze Stalinem i daty publikacji jej artykułów, to bezbłędnie można zauważyć powiązanie przyczynowo-skutkowe. Tymczasem w gabinecie Stalina znów: wywiadowcy, narkomy budowy okrętów, produkcji amunicji, konstruktorzy czołgów, dział i haubic, marszałkowie, generałowie, admirałowie. Żukow też to potwierdza: „Stalin zawrze sporo czasu poświęcał sprawom uzbrojenia i techniki wojskowej. Często wzywał do siebie konstruktorów lotniczych, artyleryjskich i pancernych, dokładnie wypytywał o szczegóły konstrukcji tych rodzajów broni u nas i za granicą. Trzeba przyznać, że nieźle się znał na podstawowych rodzajach uzbrojenia. Stalin wymagał od głównych konstruktorów, dyrektorów zakładów 56
zbrojeniowych, z których wielu znał osobiście, aby produkowali prototypy samolotów, czołgów, artylerii i innego ważnego sprzętu wojskowego w ustalonych terminach i w taki sposób, aby pod względem jakości nie były gorsze od zagranicznych, a nawet je przewyższały" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1969, s. 296). III Lektura dziennika potwierdza, że Stalin pracował do granic wytrzymałości. Innych też zmuszał do takiej pracy. Bez względu na nawał pracy towarzysz Stalin potrafił znaleźć czas i dla narkomu obrony, i dla szefa Sztabu Generalnego, dla jego zastępców, dla starszych dowódców lotniczych, pancernych, artyleryjskich i marynarki wojennej. Oto przykład. Czerwiec 1940 roku. W tym miesiącu narkom obrony, marszałek Związku Radzieckiego S. K. Timoszenko spędził łącznie w gabinecie Stalina 22 godziny 35 minut. Szef Sztabu Generalnego marszałek Związku Radzieckiego B. M. Szaposznikow w tym miesiącu spędził w gabinecie Stalina 17 godzin 20 minut. Często w gabinecie Stalina obok szefa Sztabu Generalnego byli obecni jego zastępcy i generał-lejtnant N. F. Watutin i I. W. Smorodinow. Smorodinow - dowódca Wydziału Mobilizacyjnego Sztabu Generalnego, Watutin - Operacyjnego. Smorodinow planował mobilizację wszystkich naturalnych, ludzkich, intelektualnych, produkcyjnych, transportowych i innych zasobów kraju na potrzeby zbliżającej się wojny i kierował nią, Watutin rozplanowywał wykorzystanie już zmobilizowanych mas podczas wojny. Wszyscy bywalcy w gabinecie Stalina jednogłośnie twierdzą: tam językiem na próżno się nie paplało. Zapraszano tam tylko tych, których obecność akurat była potrzebna. Przy tym praktycznie przez cały czas Stalin milczał. Nie narzucał swego zdania. Dawał możliwość wypowiedzi każdemu i uważnie słuchał. Co więcej - żądał, aby każdy się wypowiedział, nie zdradzając swego punktu widzenia. Na tym polegała jego siła 57
jako dowódcy. Stalin wymagał informacji jasnych, prawdziwych, zwięzłych i na temat. Przecież w ciągu siedemnastu godzin, tym bardziej w ciągu dwudziestu dwóch, narkom obrony i szef Sztabu Generalnego w ogólnym zarysie potrafiliby nakreślić sytuację. A przecież mowa tylko o zewidencjonowanych spotkaniach w gabinecie Stalina na Kremlu. Spotkania te odbywały się też w innych miejscach - w siedzibie Komitetu Centralnego na Starym Placu, narkomacie obrony, w siedzibie Sztabu Generalnego, w mieszkaniu na Kremlu i w daczach Stalina. Szczególnie warto pamiętać o Stalinowskich daczach. Właśnie tam omawiano najważniejsze kwestie, tam podejmowano najważniejsze decyzje. Szef Sztabu Generalnego, marszałek Związku Radzieckiego Borys Michajłowicz Szaposznikow był częstym gościem w willach Stalina. Przypomnijmy, że był jedynym, do którego Stalin zwracał się z imienia i otczestwa. Takie wyróżnienie nie spotkało ani Berii, ani Żukowa, ani Jeżowa, ani Wasilewskiego, ani Timoszenki, ani Zdanowa, ani Malenkowa, ani nikogo innego. Stalin szanował Borisa Michajłowicza i doceniał jego umiejętności. Szaposznikow miał wystarczająco dużo czasu, aby w szczegółach zameldować Stalinowi o stanie spraw. Ale przecież to nie wszystko. Kontaktowano się również przez telefon. Jeżeli danego dnia dziennik nie rejestruje obecności narkoma obrony, szefa Sztabu Generalnego i ich zastępców w gabinecie Stalina, wcale nie oznacza to, że tego dnia nie było z nimi żadnego kontaktu. Po prostu rozmawiali z nim przez telefon. IV Podejrzliwi zapytają: może po prostu czerwiec 1940 roku był miesiącem wyjątkowym. Nie. Był najzwyklejszym miesiącem. W lipcu tegoż roku narkom obrony spędził w gabinecie Stalina 21 godzin 57 minut, a szef Sztabu Generalnego - 14 godzin 20 minut. Co miesiąc było tak samo, jeżeli nie gorzej. Zaprotestują: w sierpniu zamiast Szaposznikowa szefem Sztabu General58
nego został mianowany generał armii K. A. Miereckow. Ponieważ nie miał najlepszych układów ze Stalinem, zapewne nie mógł przedstawić swojego zdania. Protesty odrzucamy. Oto październik 194() roku. Narkom obrony Timoszenko spędził w gabinecie Stalina 25 godzin 40 minut, a szef Sztabu Generalnego generał armii Miereckow - 30 godzin 30 minut. Na tle tej statystyki można uznać, że Żukow był nierzetelny, twierdząc, że ani jego poprzednicy na stanowisku szefa Sztabu Generalnego, ani narkom obrony nie mieli możliwości zameldować Stalinowi o sytuacji. Jeżeli uwzględniać zastępców narkoma obrony i zastępców szefa Sztabu Generalnego, którzy również meldowali Stalinowi o sytuacji w podlegających im strukturach, to okazuje się, że Stalin bezpośrednio zajmował się sprawami Państwowego Komitetu Obrony i Sztabu Generalnego przez setki godzin miesięcznie. Gdy Żukow zastąpił Miereckowa, sytuacja się nie zmieniła-, co. miesiąc Stalin wielokrotnie nr^rctował w swoim gabinecie zarówno narkoma obrony Timoszenkę, jak i szefa Sztabu Generalnego. Decyzja o mianowaniu generała armii Żukowa na stanowisko szefa Sztabu Generalnego Armii Czerwonej została podjęta 13 stycznia 1941 roku. Żukow zapoznawał się z obowiązkami przez całą drugą połowę stycznia, 1 lutego zaś oficjalnie objął stanowisko. Jeszcze przed objęciem posady, 29 stycznia, Żukow przesiedział w gabinecie Stalina 2 godziny 30 minut. Następnego dnia - 1 godzinę 30 minut. W dniu objęcia funkcji, 1 lutego, Żukow znajdował się w gabinecie Stalina 1 godzinę 55 minut. Tylko przez te trzy dni spędził w gabinecie Stalina sześć godzin bez pięciu minut. Czyżby wielkiemu strategowi nie wystarczyło sześciu godzin, żeby pokrótce nakreślić sytuację? Przecież jeżeli przez sześć godzin nie dało się omówić głównych tematów, to chociaż można było o nich nadmienić. 12 lutego Żukow przebywa w gabinecie Stalina 2 godziny 45 minut. 22 lutego — 3 godziny 45 minut. 25 lutego — 1 godzinę 55 minut. 59
1 marca - 3 godziny 15 minut. 8 marca - 1 godzinę. 17 marca - 5 godzin 55 minut. 18 marca — 1 godzinę 55 minut. Sprawdźmy twierdzenie Żukowa: Stalin nie pozwolił mu się wypowiedzieć. Załóżmy: raz w tygodniu w kremlowskim gabinecie Stalin milczy i Żukow też milczy. Tylko w ciągu lutego i marca 1941 roku zbierają się 22 godziny 25 minut milczenia. Tylko w gabinecie Stalina. Ale przecież mogli się spotykać w innych miejscach. Mogli też milczeć przez telefon. Jeśli Stalin i Żukow nie omawiali kwestii wojskowych w tych godzinach, to czym się zajmowali? Jeśli przez cały ten czas wielki strateg po prostu spoglądał w sufit i ziewał, to o tym trzeba było powiedzieć wprost. Nie trzeba było kłamać, że nie dano mu możliwości spotkania się ze Stalinem i wypowiedzenia swojej opinii. Przecież te godziny to dopiero początek. V 9 kwietnia Żukow był obecny w gabinecie Stalina 1 godzinę 35 minut. 10 kwietnia - 2 godziny 20 minut. 14 kwietnia — 2 godziny 25 minut. Zwróćmy uwagę na porę odbywających się spotkań i skład ich uczestników. 20 kwietnia Żukow znów spędził w gabinecie Stalina 2 godziny 25 minut. Obecnych było pięć osób: Stalin, jego najbliżsi towarzysze Mołotow i Żdanow oraz dwóch wojskowych narkom obrony marszałek Timoszenko i szef Sztabu Generalnego, generał armii Żukow. Początek narady - godzina 0.15. O godzinie 2 pojawił się Malenkow. Bliżej świtu, o godzinie 2.40, Timoszenko i Żukow opuścili gabinet Stalina. Czyżby odpowiedzialni towarzysze zajmowali się po nocach nieodpowiednimi sprawami? Opowiadali kawały? Czy grali w karty? 23 kwietnia Żukow znów spędza w gabinecie Stalina pełną godzinę. 60
29 kwietnia — 1 godzinę 50 minut. 10 maja — 1 godzinę 50 minut. 12 maja - 1 godzinę 35 minut. 14 maja - 1 godzinę 30 minut. 19 maja w gabinecie Stalina przebywa pięć osób: Stalin, Mołotow, Timoszenko, Żukow, Watutin. Generał-lejtnant Nikołaj Fiedorowicz Watutin — szef Wydziału Operacyjnego Sztabu Generalnego. Jego jedynym obowiązkiem było opracowanie planów wojny. Narada trwała 1 godzinę 15 minut. Stalin, jak pamiętamy, nie był zbyt wylewny. Mołotow - jąkała, też nie wygłaszał długich monologów. Dlatego mówić mogło tylko trzech wojskowych: Timoszenko, Żukow i jego podwładny Watutin. Czyżby tym razem również nie wystarczyło godziny, aby zameldować wodzowi o sytuacji? VI 23 maja Żukow spędził w stalinowskim gabinecie 2 godziny 55 minut. 24 maja - potężne zbiegowisko. Z Biura Politycznego tylko dwóch - Stalin i Mołotow. Ze strony wojskowych — Timoszenko, Żukow, Watutin, dowódca zarządu Głównego Lotnictwa generał-lejtnant lotnictwa Żigarew oraz z każdego z pięciu zachodnich okręgów przygranicznych — dowódca, członek rady wojskowej i dowódca lotnictwa okręgu. Naradzali się przez 4 godziny 55 minut. Ciekawe, o czym mogli rozmawiać ze Stalinem planiści wojny i dowódcy lotnictwa z zachodnich okręgów przygranicznych? Kilka osób z grona uczestników tej narady przeżyło wojnę i wspięło się wysoko. P. F. Żigarew i A. A. Nowikow zostali marszałkami lotnictwa, M. M. Popów - generałem armii, J. T. Czerewiczenko i F. I. Kuzniecow - generałami-lejtnantami. Nigdy w życiu żaden z nich ani słowem nie wspomniał o naradzie z 24 maja. Żukow też milczał: tajemnica wojskowa! Moim zdaniem, jeżeli nawet omawiali odparcie niespodziewanego ataku lotniczego hitlerowców, to dlaczego o tym nie można poinformować czytelników? 61
3 czerwca w gabinecie czterech: Stalin, Timoszenko, Żuków, Watutin. Naradzali się przez 2 godziny 45 minut. Nie było ani Mołotowa, ani Malenkowa. Podczas pierwszych 15 minut był Chruszczow. Później trzech wojskowych sam na sam ze Stalinem. Pewnie znów nie pozwolili się wypowiedzieć Zukowowi. 6 czerwca ponownie w gabinecie Stalina czterech. Ten sam skład, bez osób postronnych. O czym rozmawiali (czy może milczeli?) przez 2 godziny i 5 minut? 7 czerwca Żukow po raz pierwszy spędził tam mniej niż godzinę. Tylko 25 minut. A przecież nawet w ciągu 25 minut można sporo załatwić. Za to już 9 czerwca Żukow się odegrał. Miał dwie wizyty u Stalina. Pierwsza - godzinę, druga — 5 godzin 25 minut. 11 czerwca - znów dwa podejścia, łączny czas rozmów 2 godziny 20 minut. 18 czerwca - 4 godziny 5 minut. 21 czerwca - 1 godzina 30 minut. Od nominacji na stanowisko szefa Sztabu Generalnego do ataku niemieckiego, czyli od 13 stycznia do 21 czerwca 1941 roku, Żukow spędził w gabinecie Stalina 70 godzin 35 minut. O tych godzinach i minutach we Wspomnieniach i refleksjach strateg nie wspomina i nie snuje na ten temat żadnych refleksji. Twierdzi natomiast dosadnie, że Stalin nie interesował się sprawami Sztabu Generalnego. Sam Żukow opowiada: „Wiele kwestii politycznych, wojennych, ogólnopaństwowych omawiało się i rozwiązywało nie tylko podczas oficjalnych posiedzeń Biura Politycznego KC i w Sekretariacie KC, ale również wieczorami podczas obiadu w mieszkaniu lub w daczy Stalina, gdzie zazwyczaj obecni byli najbardziej zaufani mu członkowie Biura Politycznego. Podczas tego zwykle skromnego obiadu Stalin wydawał polecenia członkom Biura Politycznego lub narkomom, którzy byli zapraszani w związku z kwestiami pozostającymi w ich gestii. Czasami wraz z narkomem obrony zapraszany był szef Sztabu Generalnego" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1969, s. 296). To mówi o sobie: bywał nie tylko w gabinecie Stalina, ale 62
też w mieszkaniu i w daczy, gdzie również omawiano ważne kwestie. Wróćmy jednak do gabinetu Stalina. Tylko w okresie od 13 stycznia do 21 czerwca 1941 roku Stalin trzydzieści pięć razy wzywał do swego gabinetu narkoma obrony, marszałka Związku Radzieckiego S. K. Timoszenkę. Łączny czas spotkań - 74 godziny 26 minut. Pierwszy zastępca narkoma obrony, marszałek Związku Radzieckiego Budionny w gabinecie Stalina był w tym samym czasie 11 razy. Łączny czas spotkań - 28 godzin 45 minut. Zastępca narkoma obrony, generał armii Miereckow - 23 godziny 50 minut. Zastępca narkoma obrony, generał-lejtnant lotnictwa Ryczagow — 28 godzin 50 minut. Zastępca narkoma obrony, generał-lejtnant lotnictwa Żigarew — 26 godzin 35 minut. Pierwszy zastępca szefa Sztabu Generalnego, generał-lejtnant Watutin - w tym samym okresie 13 godzin 50 minut. Nie mówiąc o marszałku Związku Radzieckiego Woroszyłowie. Wygląda na to, że ten z kolei spędzał w gabinecie Stalina więcej czasu niż poza nim. Nie wspominam też o dowódcy Zarządu Wywiadowczego generale-lejtnancie Golikowie, o dowódcach przygranicznych okręgów i armii, nie uwzględniam też narkoma marynarki wojennej, admirała Kuzniecowa, szefa jego sztabu i dowódców flot. Niekiedy Stalin zapraszał do siebie również oficerów dosyć niskiego szczebla (w porównaniu do Stalinowskich „szych"). Tak na przykład 21 czerwca 1941 roku blisko cztery godziny, od 19.05 do 23.00, w gabinecie Stalina znajdował się attache marynarki wojennej w Berlinie pułkownik Woroncow. Powtarzam twierdzenie Żukowa: „Stalin niezwykle mało się interesował działalnością Sztabu Generalnego. Ani moi poprzednicy, ani ja nie mieliśmy okazji wyczerpująco zameldować Stalinowi o stanie obrony kraju, o naszych możliwościach wojskowych i o możliwościach naszego potencjalnego wroga. Jedynie z rzadka i bardzo krótko Stalin słuchał raportów komisarza ludowego lub szefa Sztabu Generalnego". Tymczasem propaganda komunistyczna współczesnej Ro63
sji podśpiewuje: ach, jaką książkę napisał wielki strateg! Zadziwiająco prawdziwa książka. Prawdziwa do obrzydzenia! Zwracam się do marszałków Związku Radzieckiego, do marszałków wojsk pancernych, do generałów z wieloma gwiazdami, do znanych pisarzy, którzy otrzymali tytuł Bohatera Związku Radzieckiego. Zwracam się do tych wszystkich, którzy chwalili Żukowa i jego „najprawdziwszą książkę" o wojnie. Nie wymieniam nikogo z nazwiska. Wy sami znacie swoje imiona. Ja żądam: cofnijcie swoje słowa! Cały świat z nas się śmieje: oto, jacy Rosjanie są durnowaci. Dowodził nimi przygłupawy Stalin, który nie wiadomo co robił przez tyle lat. Sprawami obrony Stalin się nie interesował, narkoma obrony i szefa Sztabu Generalnego wysłuchiwał rzadko i krótko... Żukow oczerniał najwyższe organy kierownictwa państwowego i wojskowego, a wy powtarzacie te oszczerstwa, popieracie je, wzmacniacie i rozsiewacie po świecie.
Rozdział 5
Jeszcze raz o głupim Stalinie Jako patriota, jako analityk mogę powiedzieć otwarcie: takich ludzi wychowała ideologia radziecka, idea so-
cjalizmu. Generał armii W. ŁOBOW, były szef Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej „Krasnaja zwiezda", 16 listopada 2002
I Aby prowadzić narody drogą bezmyślności i zbrodni, komuniści potrzebują sztandaru. Potrzebny im ideał. Ideałem dla komunistów może być albo ten, kto nie zdołał w praktyce zrealizować swoich ludobójczych idei, jak Marks, albo jakiś bezkształtny twór. Tak się właśnie utarło: Partia zawsze ma rację! Partia naszym sterem! Lub bardziej konkretnie: Komitet Centralny KPZR — przewodnia i kierownicza siła społeczeństwa radzieckiego i całej postępowej ludzkości! Powstanie kultu Komitetu Centralnego było nieuniknione i nieodwracalne. Żukow otrzymał jasne i precyzyjne zamówienie: opiewaj chwałę Komitetu Centralnego! Zrozumiał zadanie. Starał się gorliwie. Z jednej strony trzeba było udowodnić, że mózgiem armii nie jest Sztab Generalny, lecz Komitet Centralny. Z dru65
giej, że na czele tegoż Komitetu Centralnego, czyli mózgu armii, stał Stalin, który nie znał się na sprawach wojny nic a nic i nie mógł myśleć za armię, gdyż nie pojmował charakteru współczesnej wojny, był ignorantem w kwestiach strategii, miał paskudny charakter i był niesamowicie uparty. Z tym, wydawałoby się, niewykonalnym zadaniem Żukow i jego liczni współautorzy sobie poradzili. II Uwierzmy na chwilę, że liczne warianty książki Wspomnienia i refleksje są tworem pracy samego Żukowa. Oceńmy poglądy wielkiego dowódcy. Okazuje się bowiem, że on „wówczas uważał", czyli przed wojną, i „obecnie uważa", czyli w momencie, kiedy pisał książkę, że Sztab Generalny od chwili powołania Armii Czerwonej nie jest jej mózgiem. Czym w takim razie jest? Skoro tak, to komu w ogóle jest on potrzebny? W styczniu 1941 roku Żukow przyjął funkcję szefa Sztabu Generalnego Armii Czerwonej. Nasuwa się pytanie: po co? Jeżeli funkcje Sztabu Generalnego nie są określone i przeznaczenie jego nie jest zrozumiałe, dlaczego Żukow stanął na czele tej instytucji, która nie zajmuje się poważnymi sprawami? Jeżeli wiedział, że mózgiem Armii Czerwonej jest Komitet Centralny, to trzeba było powiedzieć Stalinowi: albo zostaw mnie w wojsku, albo weź mnie do KC, zrób nawet kancelistą, ale tam, gdzie decyduje się o poważnych kwestiach, a do Sztabu Generalnego nie pójdę, bo on w ogóle istnieje nie wiadomo po co. Gdzie wychwalana Żukowowska pryncypialność? Jeżeli Żukow rozumiał, że Sztab Generalny jest piątym kołem u wozu, drugorzędnym, niepotrzebnym kramikiem, to dlaczego nie powiedział o tym Stalinowi? Dlaczego nie przeforsował tego, aby ze względu na jego nieprzydatność zlikwidować Sztab Generalny, ten bezsensowny twór, ten wrzód na ciele armii? Niezrozumiałe jest też co innego: jeżeli Sztab Generalny nie jest mózgiem armii, to czym w takim razie zajmował się sam Żukow od stycznia do lipca 1941 roku?
66
III Interesujące jest, jak szefostwo Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych ZSRR w 1975 roku, gdy pojawiło się drugie wydanie Wspomnień i refleksji, zareagowało na tę swoistą ocenę dowodzonej przez nich struktury. W tym czasie szefem Sztabu Generalnego był generał armii W. G. Kulikow. Jego reakcja: geniusz, geniusz! Gdy otrzymał stopień marszałka Związku Radzieckiego, Kulikow poprosił, by nie zamawiać nowej brylantowej gwiazdy marszałkowskiej, lecz nadać mu tę, którą wcześniej nosił Żukow (A. Kucenko, Marszaly i admirały flota Sowietskogo Sojuza, Moskwa 2001, s. 9). Wiktorze Gieorgiewiczu Kulikow, jeżeli pan uważa Żukowa za geniusza i zgadza się z jego oceną roli Sztabu Generalnego, to jak w takim razie oceniać pańską burzliwą działalność? Nie chcę jednak pana obrzucać wyzwiskami, niech pan je sam wymyśli. A zatem, jak nazwać dowódcę ogromnej organizacji, który nie jest w stanie myśleć? Jak nazwać dowódcę organizacji, który nie tylko fizycznie nic nie robi, ale i umysłowo nie pracuje, za którego myślą inni? Kimże pan jest? Od września 1971 do stycznia 1977 roku dowodził pan Sztabem Generalnym Sił Zbrojnych ZSRR, który jest, zdaniem ukochanego i bronionego przez pana Żukowa, nierozgarnięty? Żukow uważał Sztab Generalny za nic. A pan się z nim zgadza. Nasuwa się pytanie: po co pan przez tyle lat bez sensu siedział w tym nikczemnym Sztabie Generalnym? Jeżeli przez sześć lat pan o niczym nie myślał, jeśli za pana myślał Komitet Centralny, to czym się pan właściwie zajmował? A tak w ogóle, czy można zajmować się czymś, nie myśląc? Po Kulikowie na czele Sztabu Generalnego stanął jeszcze jeden „strateg" — marszałek Związku Radzieckiego Nikołaj Wasiliewicz Ogarkow, który też uważał Żukowa za geniusza i jego pisaniny nie podważał. Tak więc marszałek Ogarkow sam siebie uznał za bezużytecznego, niepotrzebnego, nierozgarniętego. Przez dziesięć lat pierwszym zastępcą szefa durnowatego Sztabu Generalnego był generał armii Warennikow. Dziesięć lat beznadziejnego nieróbstwa! 67
Byli też w Sztabie Generalnym inni, na przykład marszałek Achromiejew, generałowie armii Gribkow i Łobow. Pieśń jednak była ta sama: my nie jesteśmy mózgiem armii. Jesteśmy nie wiadomo czym! Nie wiadomo, po co istniejemy. Nie jesteśmy w stanie myśleć! Przecież nam to i tak niepotrzebne! Myślenie nie jest najważniejsze! Przecież ma kto za nas myśleć! Tak powiedział Żukow! Hurra! IV Nadeszły całkiem wesołe czasy. Zniknął Komitet Centralny. Nie ma go już. Lecz armia pozostała, tyle że okrojona. Pozostał też ten sam Sztab Generalny. W dodatku ukazują się coraz nowsze wydania i nakłady Wspomnień i refleksji zawierające szczere wypowiedzi o tym, że mózgiem armii jest Komitet Centralny. Od czasu do czasu zmieniają się szefowie Sztabu Generalnego, ciągle jednak z ich ust płynie ta sama pieśń rytualna o Żukowowskiej genialności, o jego świętości. Przy okazji jubileuszy pisywane są artykuły chwalebne o tym, że mądrość Żukowa się nie starzeje. Przyklaskują temu wszyscy byli szefowie Sztabu Generalnego. Pojawił się jednak problem: wcześniej za bezmyślną armię myślał przynajmniej Komitet Centralny, a teraz kto? Teraz z braku Komitetu Centralnego trzeba samemu zacząć myśleć. Lecz żadnemu szefowi Sztabu Generalnego nowej Rosji nie przyszło do głowy, żeby zorganizować szkolenia dla kierownictwa, podczas których generałowie nauczyliby się myśleć. Wcześniej zdolności myślenia niepotrzebne były ani Żukowowi, ani tym, którzy śpiewali chwałę jego głupiej mądrości. Lecz teraz nadeszły inne czasy. Trzeba nauczyć się myśleć własną głową. Nikt nie zorganizował takich szkoleń, nadal więc nasi strategowie twierdzą: Jestem patriotą! Jestem analitykiem! Analitycznie myśli za mnie Komitet Centralny! Który już nie istnieje.
68
V KC to ludzie, jednak nie najlepsi. Naród wiedział: nie ma na świecie smutniejszej powieści niż ta o Komitecie Centralnym. Kogo konkretnie z członków KC Żukow uważał za mózg armii? Może towarzysza Mechlisa? Lub towarzysza Szkiriatowa? A może to „suchotniczy Belzebub" Nikołaj Iwanowicz Jeżów? W jego aktach osobowych, w rubryce „wykształcenie" wpisano zabójcze sformułowanie: „niepełne niższe". To pewnie on jest mózgiem armii? A może jednak felczer Sklanski? Nadieżda Konstantynowna Krupska* myślała za armię? Czy może Karol Radek**? Albo też plugawa dziewucha Aleksandra Kołłontaj***? Oficjalne informatory i encyklopedie podają, że wraz ze swoim małżonkiem, członkiem KC Dybienką, „znani byli ze skrajnej rozwiązłości seksualnej" (K. A. Zaleski, Impieria Stalina. Biograficzeskij encyklopiediczeskij slowar', Moskwa 2000, s. 227). Jednak o ich zdolnościach myślenia za armię nie wspomniano. Kto w takim razie jest mózgiem? Krwawy i sadystyczny Bucharin czy Wsiewołod Balicki, który „na szeroką skalę stosował bez żadnych sądów areszty, rozstrzeliwania, egzekucje zakładników". Ławrientij Pawłowicz Beria — mózgiem armii? Szczerbakow? Czy też skazaniec Raszydow, który miał haremy, własne więzienia i cele tortur? Wyszyński czy Frinowski? Rozpustna Katia Furcewa****? Chruszczow, który pociął na złom samoloty, czołgi, działa i krążowniki? Chyba że to był Jaków Swierdłow, który wypełniał swoje kasy pancerne złotymi carskimi monetami i fałszywymi paszportami na wypadek, gdyby trzeba było ucie* Żona Lenina. ** Właściwe nazwisko - Karol Sobelsohn (1885-1939) - polityk i publicysta bolszewicki pochodzenia żydowskiego. *** Aleksandra M. Kołłontaj (1872-1952) - znana działaczka radziecka, m.in. ambasador ZSRR w Szwecji w latach wojny, pisarka. **** Działaczka partyjna. W latach 50. mówiono o jej romansie z Chruszczowem. Po śmierci Stalina była szefem organizacji partyjnej Moskwy. Później przez 14 lat była ministrem kultury ZSRR. Zmarła w sposób tragiczny w 1974 roku. Oficjalna wersja mówiła o zażyciu cyjanku i samobójstwie. Jak było naprawdę, nie wiadomo.
69
kać z Rosji Radzieckiej. Gienrich Jagoda*, posiadacz największej w Rosji kolekcji pornograficznej? Towarzysz Alijew, który w 1941 roku uniknął poboru do wojska? Członek KC towarzysz Mir Dżafar-ogły Bagirow** był wielkim żartownisiem. „Droga prowadząca do miejsca wydobycia ropy wiła się serpentynami. Wraz ze swoimi pomocnikami po pijaku czaił się przy drodze i strzelał, rozkoszując się widokiem samochodów spadających w przepaść" („Litieraturnaja gazieta", 2003, nr 33). Może więc strzelec Bagirow był mózgiem armii? Być może jednak był nim czterokrotny bohater Związku Radzieckiego, bohater pracy socjalistycznej, wielki strateg Leonid Ilicz Breżniew? Chyba że rzeczywiście mózgiem armii był członek długowieczny Komitetu Centralnego Michaił Andriejewicz Susłow, który nie pozwalał Żukowowi objawić świętej prawdy o bohaterskiej roli KC szerokim masom narodu. Może mózgiem armii był towarzysz Andropow? Albo Szelepin? A dlaczego nie? Przy braku własnych, dlaczego armia nie mogła myśleć mózgiem łubiańskim? A więc kto w takim razie konkretnie w Komitecie Centralnym myślał za generałów i marszałków? Chcąc nie chcąc, trzeba jednak wspomnieć o towarzyszu Stalinie. W chwili śmierci Żukowa partia komunistyczna od pięćdziesięciu sześciu lat sprawowała władzę, z czego przez trzydzieści lat na jej czele stał Stalin. Przy tym kierował KC podczas przygotowań do wojny i w jej trakcie. Komitet Centralny gdzieś się schował po inwazji niemieckiej, Stalin jednak dalej pozostawał na stanowisku bojowym. Jeśli więc KC jest mózgiem armii, sekretarz generalny KC jest centralną, najważniejszą jego częścią. To również wynika ze wspomnień Żukowa. Podczas wojny, gdy Komitet Centralny zniknął we mgle, Stalin sam go zastępował. * Gienrich Grigoriewicz Jagoda (1891-1938) - wysoki funkcjonariusz policji politycznej i bezpieczeństwa. Po reorganizacji organów bezpieczeństwa szef NKWD w latach 1934-1936. ** Przez dłuższy czas szef NKWD w Azerbejdżanie, zastępca i zaufana osoba głównego kata stalinowskiego - Berii.
70
Ciekawe tylko, czy wódz był świadom swego położenia? Czy rozumiał, że stojąc na czele Komitetu Centralnego, on jest mózgiem armii? VI Powróćmy do początku poprzedniego rozdziału: „Niestety, trzeba zauważyć, że Stalin przed wojną i na jej początku nie doceniał roli i ważności Sztabu Generalnego. Tymczasem Sztab Generalny, według obrazowej wypowiedzi B. M. Szaposznikowa, to mózg armii. Żaden organ w kraju nie jest bardziej kompetentny w kwestiach gotowości sił zbrojnych do wojny niż Sztab Generalny. Z kim jeszcze, jeśli nie z nim, powinien był systematycznie się konsultować przyszły najwyższy dowódca? Jednak Stalin niezwykle mało się interesował działalnością Sztabu Generalnego. Ani moi poprzednicy, ani ja nie mieliśmy okazji..." Lecz wcześniej w tej samej książce Żukow podkreślił, że zupełnie się nie zgadza z poglądem Szaposznikowa: „Tytuł książki Mózg armii nie jest właściwie zastosowany wobec Armii Czerwonej. «Mózgiem» Armii Czerwonej od pierwszych dni jej istnienia jest KC RKP(b)". Z tego wynika, że z „najprawdziwszej książki o wojnie" dowiadujemy się, iż: a) mądry marszałek Szaposznikow jak najbardziej właściwie uważał Sztab Generalny za mózg armii; b) głupi marszałek Szaposznikow jak najbardziej omylnie uważał Sztab Generalny za mózg armii. Żukow z zapałem popiera mądrego Szaposznikowa, gdy jego słowa można odwrócić przeciwko Stalinowi. Ten sam Żuków z pogardą kopie tego samego Szaposznikowa za te same słowa, gdy w ten sposób można zademonstrować swą miłość do Komitetu Centralnego. Z wielkiej księgi Żukowa dowiadujemy się, że Komitet Centralny był mózgiem armii. Za tym idzie jedynie możliwy wniosek, że Stalin - jeżeli on przygotowywał kraj do wojny - cały czas musiał przebywać w głębiach KC. Tymczasem z tej samej wielkiej księgi dowiadujemy się, 71
że nie mógł marnować czasu w Komitecie Centralnym, gdyż musiał iść po radę do Sztabu Generalnego, do Żukowa, ponieważ nie Komitet Centralny, lecz właśnie Sztab Generalny jest mózgiem armii. W każdej kwestii Żukow ma inne zdanie. Zawsze spolaryzowane, ale jedyne słuszne. U Żukowa każdy może wybrać coś dla siebie, coś, co mu się podoba. Trzeba udowodnić, że KC to mózg armii, a nierozgarnięty Sztab Generalny nie jest nic wart. Proszę bardzo, powołujemy się na Żukowa. Z kolei gdy trzeba udowodnić, że głupi Stalin nie powinien był zasiadać bezczynnie w głupim KC, lecz raczej pędzić po radę do Żukowa do Sztabu Generalnego, znów możemy się powołać na Żukowa. Udowadniając rzeczy wykluczające się nawzajem, można powoływać się na tegoż Żukowa. Na tę samą książkę tego samego wydania. Jedynie cytowane strony będą inne. Aczkolwiek często też kartkować specjalnie nie trzeba. Zdania Żukowa są inne, ale strona ta sama. Cecha ta: udowadnianie jednocześnie dwóch nawzajem wykluczających się punktów widzenia, charakterystyczna jest nie tylko dla wielu autorów wspomnień Żukowa, ale również dla niego samego. Sporo świadectw, chociażby marszałka Związku Radzieckiego K. K. Rokossowskiego, potwierdza, że Żukow mówił jedno, a po chwili zaprzeczał sobie, wykrzykując rzeczy całkowicie przeciwne. Dobrze, gdy tylko wrzeszczał. A co było, kiedy rozstrzeliwał za wypełnienie swoich rozkazów, które natychmiast zmieniał na przeciwstawne? Wojowniczy obrońca Żukowa, pułkownik A. Koczuko w przechwala się: „Mam w swojej biblioteczce domowej wszystkie 12 wydań Wspomnień i refleksji marszałka Związku Radzieckiego G. K. Żukowa" („Krasnaja zwiezda", 16 kwietnia 1999). Jestem pewien, że obecnie dołączyło do nich również trzynaste. Natomiast z tego, co napisałem, wypływa niezaprzeczalny wniosek: pułkownik Koczukow nie czytał książek 72
Żukowa, ponieważ gdyby czytał, to nie miałby się czym przechwalać. Bądźmy jednak ostrożni. Niewykluczone przecież, że pułkownik Koczukow przeczytał wszystkie tomy wszystkich wydań. Po prostu się nie zastanawiał nad tym, co czyta. Przyzwyczaił się, że za niego myśli Komitet Centralny, i nie może się od tego odzwyczaić. Towarzyszu pułkowniku, proszę spróbować przekartkować te tomy. Niech pan spróbuje przemyśleć to, co czyta. Zapewniam, że będzie pan ze śmiechu kulał się po podłodze. Wystarczy porównać szóste wydanie Wspomnień... z siódmym. Przecież to komedia na poziomie Siedemnastu mgnień wiosny, jeśli nie lepsza. Zresztą można nawet nie porównywać różnych wydań. W tym samym tomie Żukowa są rzeczy znacznie bardziej śmieszne niż skrót GRU na rejestracjach samochodu Stirlitza. A propos GRU...
Rozdział 6
W ten sposób o wojnie dotychczas nikt nie pisał! Potrzebne są szczególne dowody na to, że Żukow był wybitnym strategiem. Jednak tego nikt nigdy nie kwestionował, dlatego my też uznamy na razie za fakt, iż w tej dziedzinie „marszałek zwycięstwa" orientował się o tyle, o ile (do tego potwornie nudny styl jego Wspomnień i refleksji mówi sam za siebie).
ARSIBNIIJ TONOW „Niezawisimaja gazieta", 5 marca 1994
I Tuż przed wojną radziecki wywiad strategiczny, który wówczas mianowano Zarządem Wywiadowczym Sztabu Generalnego — zdołał zdobyć informacje o niesłychanym znaczeniu i niewiarygodnej autentyczności. Wywiadowcy wojskowi dokonali bohaterskiego czynu - zdobyli oni niemiecki plan inwazji i ustalili planowaną, a później też dokładną datę ataku Niemiec na Związek Radziecki. Ponadto w raportach wywiadowców radzieckich niemiecki plan ataku był przedstawiony jako dynamicznie się zmieniający: to jest pierwszy wariant, ten — drugi, a oto trzeci i ostateczny. Jednak z dokładnej i rzetelnej informacji wyciągnięto niewłaściwe wnioski. Oprócz wojskowego wywiadu strategicznego, który wchodzi w skład Sztabu Generalnego, niezwykle aktywnie i sku74
tecznie pracował wojskowy wywiad operacyjny, istniejący jako struktury wywiadowcze sztabów okręgów wojskowych, armii i marynarki. „W maju 1941 roku udało się poznać nie tylko liczbę dywizji ściągniętych przed nasze granice, ale i miejsca ich stacjonowania, aż do rozlokowania sztabów batalionów. Sprecyzowano też pozycje ogniowe niektórych baterii artyleryjskich i przeciwlotniczych" („Krasnaja zwiezda" 16 czerwca 2001). Najważniejsze było to, że informacje z różnych źródeł łączyły się w całość. Agentura wojskowo-strategicznego wywiadu w Berlinie zdobywa na przykład informacje o przerzucie pod granicę radziecką jednej dywizji piechoty, natychmiast agentura wojskowego wywiadu operacyjnego, powiedzmy z rejonu Krakowa, potwierdza przybycie tej dywizji, przekazuje numery oddziałów, nazwiska dowódców, miejsca rozlokowania pododdziałów, sztabów, punktów łączności, tyłów. Informacje z różnych, niezależnych od siebie źródeł po kropelce, cienkimi strużkami ściekały do Sztabu Generalnego... Napisano stosy książek o tym, że wojskowy wywiad radziecki ostrzegał o nieuniknionej inwazji, lecz Stalin nie reagował na ostrzeżenia. Wniosek: głupi i tchórzliwy Stalin bał się spojrzeć prawdzie w oczy. Oskarżenia o głupotę i tchórzliwość padły również na otoczenie stalinowskie. Ludowego komisarza obrony ZSRR, marszałka Związku Radzieckiego S. K. Timoszenkę i dowódcę Zarządu Wywiadowczego Sztabu Generalnego generała-lejtnanta F. I. Golikowa przedstawiono jako kretynów i lizusów: mając w rękach niesamowicie istotne informacje, ale nie chcąc drażnić Stalina, meldowali tylko to, co wódz chciał usłyszeć. Wskutek tego Związek Radziecki i jego siły zbrojne zaskoczył niszczący, nagły atak. Hitler zadał Związkowi Radzieckiemu śmiertelny cios, po którym kraj nigdy nie mógł się otrząsnąć. Swoją porażkę podczas II wojny światowej komuniści ogłosili niemalże zwycięstwem. Jednak takich wstydliwych „zwycięstw" w historii światowej po prostu nie było. W wyniku „wielkiego zwycięstwa" kraj stał się cuchnącym trupem, choć ściskającym jądrową maczugę w gnijącej ręce. W wyniku „wielkiego zwycięstwa" Związek Radziecki stoczył 75
się do poziomu najbardziej zacofanych krajów świata i ostatecznie - runął i się rozsypał. Na tym jednak proces upadku się nie zakończył. Proces trwa nadal. A końca nie widać. II Oto interesująca rzecz: dowódcy Zarządu Wywiadowczego Sztabu Generalnego generałowi-lejtnantowi Golikowowi zarzucają gapiostwo, głupotę i karygodne niedbalstwo, uważają go za winnego największego błędu, który w rezultacie doprowadził do porażki Związku Radzieckiego. Za winowajcę tejże porażki uważają narkoma obrony marszałka Związku Radzieckiego Timoszenkę. W szeregach winowajców są też: Ławrientij Beria, narkom spraw wewnętrznych, jak też Wsiewołod Mierkułow, narkom bezpieczeństwa narodowego. Rzecz jasna, Stalin też jest głównym winowajcą. Tymczasem szef Sztabu Generalnego Armii Czerwonej Żukow nie znalazł się w gronie winowajców. Wypadł z szeregu winowajców. Toteż sam Żukow nie uznał swojej winy, nie zaliczył siebie do grona przestępców. Mało tego, z grona obwinianych przeniósł się do grona obwiniających. Żukow się oburza: „Stalin uwierzył fałszywym informacjom, które napływały z odpowiednich struktur" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1975, tom 1, s. 259). W następnych wydaniach Żukow jest jeszcze bardziej oburzony: „Stalin popełnił niewybaczalny błąd, uwierzył fałszywym doniesieniom, które napływały z odpowiednich struktur" (tamże, Moskwa 2003, tom 1, s. 257). Widzicie teraz, jak wielki Żukow bezlitośnie demaskuje głupiutkiego i łatwowiernego Stalina. Wodzowie podsuwają fałszywe informacje, a on im ufa. Ha, miał też komu uwierzyć! Jednak wobec obwiniającego Żukowa są zarzuty. Informacje o tym, czy będzie wojna czy nie, i jeżeli będzie, to jaka, głowa rządu powinna otrzymywać nie od jakichś tam „odpowiednich struktur", tylko ze Sztabu Generalnego. A to dlatego, że w kwestiach wojny „żadna struktura w kra-
76
ju nie jest bardziej kompetentna". To są słowa samego Żukowa. „Odpowiednie struktury", czyli wywiad CzK-GPU-NKWD, mają inne zadania. Pracujący w nich ludzie nie są wojskowymi, nie znają się na kwestiach wojskowych, chociaż czasami noszą mundury. Mają też inne przygotowanie, inne poglądy na świat, brakuje im doświadczenia w wojnie. „Odpowiednie struktury" są obciążone milionami przestępstw. Im swoich grzechów nigdy nie uda się odkupić. Zatem zwalać na nie całą winę za to, że przegrało się wojnę, to tak samo, jakby do grona winowajców wpisać naczelnika sieci sklepów Wojentorga Frontu Zachodniego. Skoro „odpowiednie struktury" przedstawiały głowie państwa fałszywe informacje, to kierowany przez Żukowa Sztab Generalny powinien był przedłożyć na biurko Stalina swoją informację: dokładną, rzetelną, wyczerpującą, aktualną, zawierającą właściwe wnioski i niepodważalne dowody. Czy szef Sztabu Generalnego, generał armii Żukow przedstawił premierowi Stalinowi niepodważalne dowody na planowaną przez Hitlera inwazję? Czy on takich dowodów nie przedstawił? Oto jest pytanie. III Zdecydowanie lepiej byłoby, gdyby genialny strateg na nikogo winy nie zrzucał, lecz opowiedział o tym, co w rzeczywistości osobiście meldował Stalinowi. Oto, co na ten temat można znaleźć we wspomnieniach Żukowa: „20 marca 1941 roku dowódca Zarządu Wywiadowczego Sztabu Generalnego generał F. I. Golikow przedstawił kierownictwu raport zawierający informacje o szczególnym znaczeniu. Dokument zawierał warianty możliwych kierunków ataków faszystowskich wojsk niemieckich podczas inwazji na Związek Radziecki. Jak wyjaśniło się później, odzwierciedlały one poszczególne fazy opracowywanego przez dowództwo hitlerowskie planu «Barbarossa». W jednym z wariantów bardzo dokładnie oddany był sens tego planu" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1969, s. 239). 77
W tym samym miejscu Żukow wyjaśnia sens tego planu tak, jak był on przedstawiony w raporcie Golikowa, czyli jak został napisany przez generałów niemieckich: „1. Grupa Armii pod dowództwem feldmarszałka Boka uderza w kierunku Leningradu; 2. Grupa Armii pod dowództwem feldmarszałka Rundstedta - w kierunku Moskwy, i 3. Grupa Armii pod dowództwem feldmarszałka Leeba - w kierunku Kijowa. Początek inwazji na ZSRR - przypuszczalnie 20 maja" (tamże, Moskwa 1969, s. 240). W swoich wspomnieniach Żukow dokładnie wymienia to, co meldowali wywiadowcy do dowództwa: „Według doniesień Zarządu Wywiadowczego Sztabu Generalnego, dowodzonego przez generała F. I. Golikowa, dodatkowe przerzuty wojsk niemieckich na tereny Prus Wschodnich, Polski i Rumunii rozpoczęto w styczniu 1941 roku. Wywiad uważał, że w ciągu lutego i marca zgrupowanie wojsk przeciwnika zwiększyło się 0 dziewięć dywizji (...) do dnia 4 kwietnia 1941 roku ogólne zgrupowanie wojsk niemieckich od Morza Bałtyckiego do Słowacji, według danych generała Golikowa, wynosi 5 dywizji piechoty i 6 dywizji pancernych. Dnia 5 maja 1941 roku, według raportu F. I. Golikowa, ilość wojsk niemieckich zgromadzonych przeciwko ZSRR osiągnęło 103-107 dywizji (...) 1 czerwca 1941 roku, według danych wydziału wywiadu ZSRR, przeciwko ZSRR mogło wystąpić 120 dywizji niemieckich. Żukow przytacza również raport attache wojskowego w Berlinie z dnia 14 marca, w którym wskazany jest termin niemieckiej inwazji: pomiędzy 15 maja a 15 czerwca. Żukow rozwścieczony: dowódca Zarządu Wywiadowczego Sztabu Generalnego, generał-lejtnant Golikow miał takie informacje, jednak nie potrafił ich odpowiednio ocenić. Mając właściwe informacje, Golikow wyciągał zupełnie niewłaściwe wnioski! IV Kolejna ofiara Żukowa to ludowy komisarz marynarki wojennej admirał N. G. Kuzniecow, który też, mając doniesienia 78
o szczególnym znaczeniu, nie potrafił się wczuć w ich sens. 6 maja 1941 roku Kuzniecow skierował do Stalina notatkę. Zamieścił w niej ważne informacje dostarczone przez attache marynarki wojennej w Berlinie, pułkownika Woroncowa: Niemcy przygotowują inwazję na 14 maja. „Dane, przekazane w tym dokumencie, również miały szczególne znaczenie. Jednak wnioski, proponowane dowództwu przez admirała Kuzniecowa, nie odpowiadały przytoczonym przez niego faktom" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1969, s. 240). We wszystkich następnych wydaniach oskarżenia pod adresem generała Golikowa i admirała Kuzniecowa powtórzono i wzmocniono. Począwszy od drugiego wydania Wspomnień i refleksji, w gronie oskarżonych znalazł się również „ambasador ZSRR w Niemczech Diekanozow", który rzekomo też „przekazał informację o podobnym charakterze". Diekanozow, zdaniem Żukowa, poprzez swoje uspokajające informacje dezinformował Stalina. W jednym Żukow się pomylił: Władimir Gieorgijewicz Diekanozow w 1941 roku nie pełnił funkcji ambasadora. Co więcej, w tamtych czasach u nas ambasadorów nie było w ogóle, tak jak ministrów. Funkcję nadzwyczajnego i pełnoprawnego ambasadora Diekanozow otrzymał 14 czerwca 1943 roku. Tymczasem w 1941 roku był on zastępcą narkoma spraw zewnętrznych oraz pełnoprawnym przedstawicielem ZSRR w Niemczech. Jednak nie o to chodzi, lecz o to, że i Golikow, i Kuzniecow, i Diekanozow mieli w rękach bezcenne informacje, nie potrafili jednak wyciągnąć właściwych wniosków. Kpijmy wraz z Żukowem z, delikatnie mówiąc, niezbyt mądrych Golikowa, Kuzniecowa, Diekanozowa, później zastanówmy się jednak nad pewną kwestią. Golikow wyciągnął niewłaściwe wnioski, Kuzniecow też pokpił sprawę, inni towarzysze zawiedli, ale przecież to nie jest takie straszne! Wówczas, wiosną 1941 roku, błędy Golikowa, Kuzniecowa i wielu innych można było łatwo naprawić. Przecież ani Golików, ani Kuzniecow, ani nawet Diekanozow nie określali polityki kraju ani strategii armii i przecież wszystkie meldunki i notatki pisali nie dla siebie, tylko dla wyżej postawionego dowództwa. Właśnie ci wyżej postawieni powinni byli ocenić 79
przedstawione w raportach fakty, wyciągnąć własne wnioski, ułożyć uzasadnione rezolucje, podjąć właściwe decyzje. Jeżeli Golikow się pomylił, zadaniem wyżej postawionych dowódców jest naprawić jego błędy. Na tym polega sens ich pracy, za to dostają pieniądze. Właśnie dlatego posadzono ich w przestronnych gabinetach. Jeżeli głupi Golikow wyciągnął niewłaściwe wnioski, to genialny Żukow z tej samej informacji powinien wyciągnąć właściwe wnioski. Czy tak właśnie postąpił? Wczujcie się w rolę kierownika dowolnej rangi. Podwładny wysypuje na waszą biedną głowę ogrom niezbyt miłych faktów, po czym podsumowuje raport niczym nieuzasadnionymi optymistycznymi wnioskami: wszystko dobrze, nie ma co rozpaczać! Co robić w tej sytuacji? Nie ma wielkiego wyboru. Są dwa możliwe wyjścia. Pierwsze: myśleć samemu i wyciągać z nieprzyjemnych faktów takie same niemiłe wnioski. Drugie: nie myśleć własną głową, lecz zgadzać się z nieuzasadnionym optymizmem podwładnego, wyciągać z bardzo niemiłych faktów dosyć przyjemne wnioski. Nikt nie zaprzecza, że dowódca Zarządu Wywiadowczego Sztabu Generalnego, generał-lejtnant Golikow mylił się w swoich wnioskach. Odpowiedzmy teraz na kolejne pytanie: czy Żukow okazał się mądrzejszy? Czyżby, posiadając te same dane, wyciągnął inne wnioski? Żukow zbulwersowany: wnioski admirała Kuzniecowa nie odpowiadają faktom, które on sam przytaczał. Rzeczywiście jest powód do oburzenia. Jednak nie należało opowiadać o tym na cały świat już po wojnie. Żukow musiał powiedzieć o tym Stalinowi i Kuzniecowowi jeszcze wtedy - 6 maja 1941 roku. Wtedy, wiosną 1941 roku, trzeba było bić na alarm: towarzyszu Stalin, zwróćmy uwagę na te fakty! Oceńmy je sami! Nie można ufać Kuzniecowowi i Golikowowi, ich wnioski nie są adekwatne do faktów, o których sami meldują! Żukow - najmądrzejszy strateg. Jednak jego mądrość ma drobną rysę — największe olśnienia przychodziły mu do głowy z pewnym opóźnieniem. Ćwierć wieku po haniebnej klęsce.
80
Jak należy rozumieć zagadkową wypowiedź zawartą we wspomnieniach Żukowa: „F. I. Golikow przedstawił raport kierownictwu"? To znaczy komu? Kierownictwo - pojęcie elastyczne. Pytanie jednak jest zasadnicze - czy siebie Żuków też zalicza do kierownictwa czy nie? Raport Golikowa z dnia 20 marca 1941 roku nosił nazwę „Warianty działań wojskowych armii niemieckiej przeciwko ZSRR". Z opowieści Żukowa wynika, że Golikow przedstawił je jakiemuś abstrakcyjnemu kierownictwu, z którym nasz genialny strateg nie miał nic wspólnego. Jeżeli Żukow nie uważał siebie za kierownictwo, to trzeba powiedzieć wprost: ja, genialny Żukow, nie okazałem się ani trochę mądrzejszy od głupawego Golikowa, miałem w ręku te same informacje i wyciągnąłem te same idiotyczne wnioski. Ponadto skoro Żukow nie uwzględniał siebie w pojęciu „kierownictwo", to o tym też trzeba było wyraźnie oznajmić. Przedstawiają nam Żukowa jako takiego walecznego bohatera, który chciał niby opowiedzieć prawdę o wojnie. No to czemu nie opowiedział! Nasuwa się niezwykle ważne pytanie: w czyje ręce trafił raport Zarządu Wywiadowczego Sztabu Generalnego z dnia 20 marca 1941 roku? Kto go czytał? Kto na nim pisał rezolucje? Kpiliśmy już z Golikowa, ale kto się zgodził z jego głupimi wnioskami? Z kogo jeszcze trzeba kpić? Kogo zaliczyć do grona idiotów? Przecież czytających ten raport nie mogło być więcej niż palców jednej ręki! Właśnie ich należałoby wymienić z nazwiska! Dlaczego Żukow mówi o jakimś tajemniczym kierownictwie, nie wskazując nikogo konkretnie? Dlatego, że musiałby i siebie wymienić w gronie tych, którzy nie w pełni docenili wielkie czyny bohaterskich wywiadowców, którzy zgodzili się z wnioskami Golikowa, wystawiając kraj i jego armię na śmiertelny cios.
81
VI A może Żukow nie czytał tego dokumentu? Może nie podpisywał się pod nim? Pytania te od dawna nurtują historyków. I oto kilka lat po wojnie pułkownik Anfiłow przedstawił Żukowowi dokładną notatkę dowódcy Zarządu Wywiadowczego Sztabu Generalnego, generała-lejtnanta F. I. Golikowa z dnia 20 marca 1941 roku i zadał pytanie: Jak pan ocenia ten dokument? Dalej odbyła się następująca rozmowa: „— Widzę ją po raz pierwszy - powiedział zbulwersowany marszałek po przeczytaniu dokumentu. - Czyżby Golikow panu nie meldował? — Nie był moim podwładnym, więc tego nie robił." („Krasnaja zwiezda", 26 marca 1996). Interesujące: w swoich wspomnieniach Żukow opisał raport dowódcy Zarządu Wywiadowczego z dnia 20 marca 1941 roku, kpiąc z Golikowa za niewłaściwe wnioski, a na łamach gazety „Krasnaja zwiezda" ogłosił na cały świat, że po raz pierwszy widzi ten dokument. Co wynika z tej nieścisłości? Cały czas to samo: kierownictwo Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego odniosło się niezwykle niedbale do pisanych wspomnień Żukowa. Trzeba było zapoznać Żukowa z treścią jego wspomnień. Trzeba było określić, czy zagłębia się w treść swoich wspomnień, czy rozumie ich sens. Nie dopatrzono tego. Ludzie, którzy pisali wspomnienia Żukowa, byli zapoznani z raportem wywiadu z dnia 20 marca 1941 roku i wyczerpująco opisali go w imieniu Żukowa. Tymczasem sam Żukow jest zbulwersowany: po raz pierwszy widzę ten papier! VII Drugie wydanie wspomnień Żukowa było pełniejsze i prawdziwsze, czyli... jeszcze bardziej śmiechu warte. Na początku, tak jak w pierwszym wydaniu, Żukow wymienił ogrom doniesień wywiadu dotyczących przygotowań do inwazji niemieckiej. Znów oskarżał Golikowa, który swoimi głupimi wnioska82
mi zepsuł raport z dnia 20 marca 1941 roku. Żukow znów opisał plan niemiecki w tej samej postaci, w jakiej wywiad radziecki przedstawił go kierownictwu Związku Radzieckiego: atakują trzy grupy armii; Bok - na Leningrad, Rundstedt na Moskwę, Leeb - na Kijów. Żukow znów pisze o tym, że wywiad zapowiedział termin inwazji: najpierw z dokładnością do miesiąca, potem - do tygodnia, a na koniec była wskazana właściwa data. Zakomunikowawszy to wszystko, zaczyna nagle zaprzeczać sobie: „Począwszy od pierwszych lat powojennych do dziś tu i tam w prasie pojawia się wersja mówiąca o tym, że niby przed samą wojną znany nam był plan «Barbarossa», kierunki głównych ataków, szerokości frontów poszczególnych niemieckich związków taktycznych, ich liczebność i wyposażenie. Przy tym powołuje się na znanych radzieckich wywiadowców — Richarda Sorgego*, jak też inne osoby ze Szwajcarii, Anglii i wielu innych krajów, które niby zawczasu przekazały te informacje. Mówi się, że niby nasze kierownictwo polityczne i wojskowe nie tylko nie zapoznało się z treścią tych doniesień, ale też odrzuciło je. Pozwolę sobie z całą odpowiedzialnością oznajmić, że są to kompletne wymysły. O ile mi wiadomo, żadnymi podobnymi danymi ani rząd radziecki, ani narkomy obrony, ani Sztab Generalny nie dysponowali" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1975, s. 259). No proszę! Żukow dokładnie opisał doniesienia Zarządu Wywiadowczego Generalnego o pojawieniu się wojsk niemieckich na granicy radzieckiej, wskazując, że nie był to po prostu szybki wzrost, to był wzrost z niezwykłym przyśpieszeniem. Wywiad dostarczał nie tylko dane dotyczące koncentracji i rozwijania się niemieckich dywizji, ale też wskazywał konkretny cel tych działań - inwazja na Związek Radziecki. Mało tego, wskazano też przybliżone terminy inwazji. Opowiedziawszy to wszystko, Żukow „z całą odpowiedzialnością" twierdzi, że o koncentracji wojsk niemieckich nic nie wiedział. * Richard Sorge (1895-1944) - dziennikarz niemiecki, pracownik wywiadu radzieckiego.
83
Dobrze, uwierzmy. Ale jak uwierzyć kolejnym twierdzeniom: na stronie 258 pierwszego tomu drugiego wydania Żukow opowiada, że „F. I. Golikow przedstawił kierownictwu raport zawierający informacje o szczególnym znaczeniu. Dokument zawierał warianty możliwych kierunków ataków faszystowskich wojsk niemieckich podczas inwazji na Związek Radziecki. Jak wyjaśniło się później, odzwierciedlały one poszczególne fazy opracowywanego przez dowództwo hitlerowskie planu «Barbarossa», w jednym z wariantów bardzo dokładnie oddany był sens tego planu". Natomiast na następnej stronie „z całą odpowiedzialnością" twierdzi, że kierunki głównych ataków nie były znane ani wywiadowi, ani Sztabowi Generalnemu, ani narkomowi obrony, ani rządowi radzieckiemu. Szefem rządu do 4 maja 1941 roku był Mołotow, potem Stalin. Jeżeli wierzyć twierdzeniom Żukowa, to o niemieckich planach nie wiedział ani Stalin, ani Mołotow, ani narkom Timoszenko, ani on sam. Nieznane też były dane dotyczące liczebności dywizji, kierunki ataku ani terminy inwazji. W takim razie, do którego kierownictwa kierował Golikow swój słynny raport z dnia 20 marca? Na jednej stronie Żukow donosi, że dane były właściwe, ale głupcy Golikow, Kuzniecow i Diekanozow niewłaściwie je zinterpretowali. A na następnej stronie „z całą odpowiedzialnością" wyjaśnia, że to wszystko to czyste wymysły, w rzeczywistości nie było żadnych doniesień. Tymczasem nieścisłości gonią jedna drugą. Przypomnijmy skargi Żukowa na to, że „Stalin niezwykle mało się interesował działalnością Sztabu Generalnego. Ani moi poprzednicy, ani ja nie mieliśmy okazji wyczerpująco zameldować Stalinowi o stanie obrony kraju, o naszych możliwościach wojskowych i o... możliwościach naszego potencjalnego wroga. Jedynie z rzadka i bardzo krótko Stalin słuchał raportów komisarza ludowego lub szefa Sztabu Generalnego". I dalej wypowiedź tegoż Żukowa, że Sztab Generalny nie dysponował informacjami o liczebności wojsk niemieckich i ich zamiarach. Zastanówcie się, jak Żukow mógł „wyczerpująco" zameldować Stalinowi o „możliwościach naszego po84
tencjalnego wroga", skoro sam „z całą odpowiedzialnością" twierdzi, że nie posiadał żadnych informacji. Po co zarzucać Stalinowi niechęć słuchania, skoro nie ma o czym mu meldować? Co robić w tej sytuacji? Jak łączyć myśli geniusza? Sam nie jestem w stanie. Pozostaje tylko zwrócić się do mego ukochanego centralnego organu Ministerstwa Obrony ZSRR: „Wydanie Wspomnień i refleksji stało się wielkim wydarzeniem. Dotychczas w ten sposób o wojnie nikt jeszcze nie pisał" („Krasnaja zwiezda", 12 stycznia 1989. Podkr. „Krasnej zwiezdy"). Zgadzam się w zupełności: w ten s p o s ó b o wojnie dotychczas nikt nie pisał. Mam nadzieję, że i w przyszłości w ten sposób o wojnie nikt nie będzie pisał.
Rozdział 7
O Golikowie W Londynie działała jeszcze jedna grupa wywiadowców radzieckich, którymi kierował attache wojskowy ZSRR w Wielkiej Brytanii, generał-major I. A. Sklarow. Tylko w ciągu jednego przedwojennego roku Sklarow i podwładni mu oficerowie skierowali do Centrum 1638 stron doniesień telegraficznych. Większość z nich zawierała informacje o przygotowaniach Niemiec do wojny przeciwko ZSRR, o wzroście produkcyjnych mocy wojskowych Niemiec, o rozmowach Niemców z głowami Finlandii, Rumunii, Włoch i Węgier.
„Krasnaja zwiezda", 3 listopada 2001 I Niewielka jest wina dowódcy Zarządu Wywiadowczego Sztabu Generalnego, generała-lejtnanta F. I. Golikowa. A może wcale nie jest on niczemu winien. W każdym razie Stalin nie przypisywał mu żadnej winy. Świadczy o tym chociażby fakt, że już 9 lipca 1941 roku generał-lejtnant Golikow w imieniu rządu radzieckiego prowadził rozmowy z rządem Wielkiej Brytanii. Oficjalnie Golikow przybył do Londynu jako głowa radzieckiej misji wojskowej. Jego funkcja w dokumentach była określana prawidłowo: zastępca szefa Sztabu Generalnego Armii Czerwonej. Bez dalszych uściśleń. To była prawda, ale niecała. Oficjalnej części misji Golikowa może się domyślić każdy, 86
zadając proste pytanie: czyżby rzeczywiście w dramatycznych dniach lipca 1941 roku Stalin nie miał kogo wysłać do Wielkiej Brytanii oprócz głowy wywiadu wojskowo-strategicznego? To był krytyczny okres. Akurat w tym momencie dane wywiadu były bardzo potrzebne. Zagraniczne rezydentury Zarządu Wywiadowczego Sztabu Generalnego dysponowały odpowiednią informacją, jednak łączność z wieloma z nich została przerwana. Przyczyna była banalna: łączność agenturalna tworzona była na wypadek niszczycielskiego ataku Armii Czerwonej w Europie w sytuacjach, gdyby radzieckie fronty i armie gwałtownie zbliżyły się do stolic wroga. Jednak na wypadek „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej" kanałów łączności nie przygotowano. Agenturalne stacje radiowe „Północ" zapewniały ciągłą łączność z terytorium radzieckim podczas niespodziewanego ataku Armii Czerwonej na Niemcy. Wszystko jednak runęło. W trakcie wojny obronnej radziecki front się cofnął. Utracono też centrum odbiorcze Zarządu Wywiadowczego Sztabu Generalnego w Mińsku. Łączność się urwała. Pilnie rozwijano nowe centra odbiorcze, brakowało jednak zasięgu. Nie można obarczać za to winą samego Golikowa. „Wielkiej Ojczyźnianej", czyli wojny na własnym terytorium, w Związku Radzieckim nikt nie przewidział. Armia Czerwona grzała silniki do natarcia wyzwoleńczego. Zakładano jedyny możliwy wariant wojny: „na ziemi wroga, z małymi stratami, potężnym uderzeniem". Wywiad przygotowywał się do tej wojny, do której to właśnie jemu wydano rozkaz się przygotowywać, do tej wojny, którą planowano na Kremlu i w Sztabie Generalnym. Wojna jednak nie potoczyła się zgodnie z kremlowskimi scenariuszami. Dlatego w kraju i armii zmieniać i przerabiać trzeba było zdecydowanie wszystko. I w takiej sytuacji Golikow leci do Londynu... Ma przed sobą zasadniczy cel: przebudować sieć łączności agenturalnej. Jeżeli z radzieckiego terytorium niemożliwy jest odbiór przekazów z Berlina, Genewy, Paryża, Wiednia i Kopenhagi, to niezwłocznie trzeba zainstalować centrum 87
odbiorcze i przekaźnik w ambasadzie radzieckiej w Londynie. Chodziło o nieoczekiwane i pilne zorganizowanie nowych kanałów łączności z najważniejszą agenturą oraz całą Europą. Nikomu, prócz dowódcy Zarządu Wywiadowczego, nie można było powierzyć tej misji. Właśnie dlatego Golikow znalazł się w Wielkiej Brytanii. Wypełniał też inne zadania, z którymi również sobie poradził. II Podróż szefa Zarządu Wywiadowczego do Wielkiej Brytanii była wyrazem niesłychanego zaufania ze strony Stalina. 4 lipca 1941 roku aresztowany został dowódca Frontu Zachodniego, generał armii Pawłow. Tego samego dnia Stalin mianował Golikowa głową radzieckiej misji wojskowej. 6 lipca aresztowano całe dowództwo Frontu Zachodniego, łącznie z naczelnikiem Wojentorga i laboratorium weterynaryjnego. Tego dnia Golikow wyleciał z Moskwy do Archangielska, by dotrzeć do Londynu. Po powrocie Golikow dowodził armiami i frontami, znów był dowódcą Zarządu Wywiadowczego, który w tym czasie otrzymał swoją dumną nazwę GRU. W marcu 1943 roku generał-pułkownik Golikow został mianowany na bardzo ważne stanowisko zastępcy ludowego komisarza obrony ds. kadrowych. Jak pamiętamy, ludowym komisarzem był Stalin. Malenkow zarządzał kadrami w skali kraju, Golikow - w skali Armii Czerwonej. Za co takie zaufanie? Za to, że popełniwszy błąd, Golikow natychmiast go naprawił. Po wojnie Golikow został generałem armii, a później marszałkiem Związku Radzieckiego. III Bezspornie istniał raport o nazwie: „Warianty możliwych działań wojennych armii niemieckich przeciwko ZSRR" z 20 88
marca 1941 roku. To prawda, że Golikow wyciągnął niewłaściwe wnioski. Jednak później słał inne raporty, w których właściwie oceniał sytuację. Już 4 kwietnia Golikow skierował do Stalina, Mołotowa, Woroszyłowa, Timoszenki, Żukowa, Berii, Kuzniecowa i innych przywódców Związku Radzieckiego i Armii Czerwonej doniesienie specjalne o wzmocnieniu ugrupowań wojska niemieckiego na granicy ZSRR (CAMO FR*, opis 7237, akta 2, listy 84-86). Tym razem Golikow nie wyciągał żadnych wniosków. Przedstawił gołe fakty bez żadnych komentarzy. Dlatego nawet jeżeli on zepsuł swój raport z 20 marca niewłaściwymi wnioskami, to nowego obrazu z 4 kwietnia niczym nie zamęcił. Golikow dał przywódcom kraju i Armii Czerwonej możliwość samodzielnego wyciągnięcia wniosków. Tę samą możliwość miał również największy strateg wszech czasów i narodów. Tym razem niewłaściwe wnioski Golikowa nie mogły Żukowa zbić z tropu. Mógł samodzielnie ocenić sytuację. Ale tego nie zrobił. 16 kwietnia generał-lejtnant Golikow skierował do przywódców doniesienie specjalne o przerzucie wojsk niemieckich w strefę przygraniczną. Wysłał je pod osiem adresów: Stalina, Mołotowa, Woroszyłowa, Timoszenki, Berii, Kuzniecowa, Żukowa, Żdanowa (CAMO FR, opis 7237, akta 2, listy 89-91). Była w nim mowa o tym, że na terytorium okupowanej przez Niemców Polski obowiązuje zakaz przemieszczania się osób cywilnych koleją. To jedno powinno było wzbudzić czujność przywódców Związku Radzieckiego. I skoro głupi Stalin niczego nie rozumiał, to najmądrzejszy Żukow powinien był się domyślić: Niemcy coś knują. Kolej jest im do czegoś potrzebna. W tej sytuacji Żukow mógł nawet i nie myśleć własną głową, gdyż Golikow powiadomił o przyczynie zmian w polskich kolejach: Niemcy prócz innych rzeczy przez polskie terytorium przerzucili pod granicę radziecką 6995 wagonów z amunicją i 993 cysterny wypełnione paliwem i smarami. Golikow * Centralne Archiwum Ministerstwa Obrony Federacji Rosyjskiej. 89
nie podawał samych liczb, on nakreślał pełny obraz sytuacji z dokładną analizą. Oto 16 węzłów kolejowych, gdzie docierają wagony z paliwem i smarami oraz amunicją. Na stację Ostrów — 4000 wagonów z pociskami i 324 z produktami ropopochodnymi, Siedlce - 1640 wagonów z pociskami i 30 cystern, Zamość — 236 cystern... Do meldunku dołączono mapę. Jedno spojrzenie na nią wystarczyło, żeby uświadomić sobie, gdzie są skoncentrowane zapasy amunicji, a gdzie paliwa. Z tego można było wyciągnąć wnioski o zamiarach i planach niemieckiego dowództwa. Jednak Golikow nie poprzestał na tym. W tym samym doniesieniu meldował, że niemieckie dowództwo przerzuciło w okolice granicy radzieckiej pułk spadochroniarzy i skupiło w tych samych rejonach 17 tysięcy uzbrojonych nacjonalistów ukraińskich. Żukow powinien był się zastanowić: po co to wszystko? Golikow kontynuował: trwa gromadzenie środków do przepraw - mostów pontonowych oraz przenośnych mostów drewnianych przy przygranicznych rzekach, w tym też na północ od Brześcia, 15 do 20 kilometrów na południowy wschód od miasta. Tego doniesienia Golikow nie zepsuł niewłaściwymi wnioskami. Wniosek jest niezmiernie łatwy: „Trwają przerzut wojska, gromadzenie amunicji i paliwa na granicy z ZSRR". 26 kwietnia pod te same adresy Golikow skierował kolejne doniesienie specjalne „O rozdysponowaniu sił zbrojnych Niemiec na frontach działań wojennych, według stanu z 25.04.41 r." Doniesienie zaczynało się od słów: „Masowe przerzuty wojsk niemieckich z głębokich tyłów Niemiec oraz okupowanych krajów Europy Zachodniej nieustannie trwają". Kończyło się natomiast: „Według istniejących danych, od 1 kwietnia dowództwo niemieckie przystąpiło do formowania około 40 nowych dywizji, co wymaga dodatkowego potwierdzenia". W tym doniesieniu wszystko było prawidłowe. Nie zawierało ono żadnych niewłaściwych wniosków Golikowa. 5 maja Golikow skierował pod dziesięć adresów doniesienie specjalne „O zgrupowaniu wojska niemieckiego na 90
wschodzie i południowym-wschodzie" (GAMO FR, opis 7237, akta 2, listy 97-102). Tradycyjnie otrzymali ten dokument: Stalin, Mołotow, Beria, Timoszenko, Żukow... Golikow znów zameldował o wzmocnieniu zgrupowań wojsk niemieckich oraz którędy i jakie dywizje są przerzucane. Do tego dodał, że na Słowacji, w Polsce i w Rumunii budowane są drugie nitki magistrali kolejowych o znaczeniu strategicznym, które prowadzą z zachodu na wschód. Golikow wyraźnie zaznaczał, że powiększa się sieć lotnisk i pasów startowych w rejonach nadgranicznych. „Wzdłuż całej granicy, począwszy od Morza Bałtyckiego do Węgier, wysiedla się ludność cywilną z rejonów przygranicznych (...) Oficerowie niemieccy prowadzą wzmożone działania rozpoznawcze naszego terytorium". Próżno szukać wzmianek o owych doniesieniach specjalnych Zarządu Wywiadowczego Sztabu Generalnego we wspomnieniach Żukowa. Przecież one całkowicie usprawiedliwiają Golikowa. Brzmią jak zarzuty pod adresem Żukowa. IV Nie trzeba myśleć, że Golikow podawał tylko informacje, bez żadnych wniosków. W maju 1941 roku zdecydowanie zmienił stanowisko. „Po pewnym czasie Golikow widocznie uświadomił sobie, jak poważny błąd popełnił 20 marca 1941 roku. Miesiąc później, kiedy do Zarządu Wywiadowczego dotarły nowe niepodważalne dowody na to, że trwają przygotowania niemieckie do wojny przeciwko ZSRR, Golikow działał inaczej. 9 maja 1941 roku dowódca wywiadu wojskowego meldował narkomowi obrony ZSRR S. K. Woroszyłowowi i szefowi Sztabu Generalnego G. K. Żukowowi zgodnie z materiałami przygotowanymi przez attache wojskowego ZSRR w Berlinie, generała-majora W. Topikowa. W raporcie, który nosił tytuł „O planach niemieckiej inwazji na ZSRR", podana była obiektywna ocena zgrupowań wojskowych oraz wskazanie kierunków natarcia podczas inwazji na ZSRR. Znajdowały się w nim również inne ważne doniesienia specjalne wywiadu wojskowego dla 91
najwyższego dowództwa wojskowo-politycznego kraju" („Krasnaja zwiezda", 3 listopada 2001). Po doniesieniu specjalnym z 9 maja następne datowane jest na 15 maja - „O rozdysponowaniu sił zbrojnych na frontach działań wojennych, według stanu z 15.05.41 r." (CAMO FR, opis 7237, akta 2, listy 109-113). Zawierało ono m.in. następujące informacje: „W strefie przygranicznej ZSRR. Ogólna liczba wojsk przeciwko ZSRR sięga 114-119 dywizji (...) Z czego piechoty - 82-87; górskie - 6; pancerne - 13; zmotoryzowane - 12; kawaleryjska - 1". Dalej wymieniane są zmiany na odcinkach - warszawskim, krakowskim, w Prusach Wschodnich, na Słowacji itd. Jeżeli ocenić to doniesienie z punktu widzenia współczesnej wiedzy, to pozostaje uznać tylko jedno: dokładność niemal nieprawdopodobna. Niewielka nieścisłość w doniesieniach o dywizjach piechoty wynikała jedynie z tego, że niektóre z nich były w drodze. Dlatego nie było pewności, w którym kierunku podążają i gdzie się rozlokują. W tym dokumencie wyciągnięto podstawowy wniosek: wzmocnienie trwa. Wskazano też rejony, gdzie dokładnie. Dokument podpisany przez Golikowa. Podana liczba adresatów — 13 najwyższych przywódców Związku Radzieckiego i Armii Czerwonej: Stalin, Mołotow, Woroszyłow, Timoszenko, Beria, Kuzniecow, Zdanow oraz wszyscy zastępcy narkoma obrony: Żukow, Budionny, Szaposznikow, Kulig, Miereckow, Zaporożec. Jeżeli dokument wywiadu wojskowego z dnia 20 marca zawierał niewłaściwe wnioski Golikowa, to następne, a zwłaszcza ten z 15 maja, przynosiły właściwe konkluzje. Jednak Żukowowi wygodnie nie wspominać o tym. Łatwiej jest „z całą odpowiedzialnością" oznajmiać, że o skupieniu się armii niemieckiej nic nie wiedział. I Timoszenko nie wiedział, i Stalin również. V Nawet gdyby ze strony wywiadu nie napłynęły żadne informacje, to i wtedy nie ma i być nie może przebaczenia dla 92
Sztabu Generalnego i jego najmądrzejszego dowódcy. Czyżby oni nie wiedzieli, co się dzieje? Polska, Dania, Norwegia, Belgia, Holandia, Francja, Jugosławia, Grecja... Wszędzie według innego scenariusza: łamanie wszelkich konwencji, niespodziewany atak na lotniska, zdecydowane natarcie dywizji pancernych na stolice. Nad tymi scenariuszami powinni byli się zastanowić nasi wielcy stratedzy. Mogli przynajmniej nie trzymać przy granicy swoich jednostek lotniczych. Tymczasem Golikow bije na alarm. Szczególnie warto wyróżnić jego doniesienie specjalne „O przygotowaniu Rumunii do wojny" z dnia 5 czerwca 1941 roku (CAMO FR, opis 7237, akta 2, listy 117-119). Zaczyna się ono od słów: „Armia rumuńska doprowadzana jest do stanu gotowości bojowej". Kończy się natomiast tak: „Oficerowie rumuńskiego Sztabu Generalnego zdecydowanie twierdzą, że według nieoficjalnych wypowiedzi Antonescu, wojna pomiędzy Rumunią a ZSRR powinna się zacząć niebawem". Wszystko w tym doniesieniu jest prawidłowe. Znów nie ma się do czego przyczepić. Znów w gronie adresatów jest Żukow. I po raz kolejny zapomina wspomnieć o tym oraz innych podobnych doniesieniach w swojej „najprawdziwszej książce". Nie ma się do czego przyczepić, dlatego Żukow o nich nie pamięta. Golikow nie ustawał, bił we wszystkie dzwony. Kolejne doniesienie specjalne „O wojennych przygotowaniach Rumunii" z dnia 7 czerwca 1941 roku przytaczam w całości: „Mobilizacja w Rumunii jest potwierdzana przez różne źródła. Do wojska trwa pobór mężczyzn od 19 do 42 lat. Wzywani są za pomocą telegramów. Jednocześnie rekwiruje się konie i podwody. W wyniku mobilizacji armia rumuńska osiągnie stan jednego miliona osób i rozwinie się do 30 dywizji. Kolej, ograniczając przewozy pasażerskie i towarowe, transportuje wojska niemieckie do Mołdawii i północnej Dobrudży, które idą z Jugosławii i Bułgarii, jak też uzbrojenie (artylerię, czołgi, reflektory itd.) oraz zaopatrzenie. Co się tyczy samych Niemiec, to tam od 4 czerwca wznowiono intensywne przewozy koleją oraz autostradami przez Kostrzyn i Frankfurt (obydwa punkty położone są na Odrze, na wschód od Berlina). 93
Przewożeni są ludzie, czołgi, ciężka artyleria przeciwlotnl cza oraz polowa, transport samochodowy, reflektory itd. Rejon Poznania wygląda dosłownie jak obóz wojskowy. Obserwuje się dalsze wzmocnienia wojsk niemieckich na granicy kosztem ściągnięcia szeregu jednostek zza Wisły, na przykład 168. i 111. dywizje piechoty z rejonu Kulcy w kierunku Jarosławia. Do Choli przybyła 183. DP, a z rejonu Choli przesunęła się bezpośrednio przed granicę 62. DP. Wniosek: Uwzględniając rumuńską mobilizację jako środek dalszego wzmocnienia niemieckiego prawego skrzydła w Europie, SZCZEGÓLNĄ UWAGĘ należy zwrócić na ciągle trwające wzmocnienia wojsk niemieckich na terytorium Polski. Dowódca Zarządu Wywiadowczego Sztabu Generalnego Armii Czerwonej, generał-lejtnant Golikow. Wysłano do: Stalina, Mołotowa, Woroszyłowa, Timoszenki, Zdanowa, Malenkowa, Żukowa, Kuzniecowa, Berii". Dokument alarmujący. Przywódcy radzieccy wiedzieli: mobilizacja oznacza wojnę. Jeżeli rząd Rumunii zdecydował się na mobilizację, to odwołać takiej decyzji już nie można. Dalej tylko wojna. Przecież rząd Rumunii nie mógł podjąć decyzji o samodzielnej wojnie przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Widocznie decyzję tę podjęto również w Niemczech. Zaprotestują: przecież Golikow nie mówi nic o mobilizacji Niemiec! Lecz on nie musi o tym meldować. Armia niemiecka od dawna jest zmobilizowana, a radzieccy przywódcy wiedzą 0 tym i bez informacji Golikowa. Właśnie dlatego szef wywiadu pisze, że mobilizacja armii rumuńskiej to tylko wzmocnienie prawego skrzydła ugrupowania wojsk niemieckich. 1 dodaje wielkimi literami: SZCZEGÓLNĄ UWAGĘ zwrócić na przerzut już zmobilizowanych wojsk do Polski. VI Żukow powinien nie tylko czytać doniesienia Golikowa, ale też kierować meldunki do Stalina. Przy tym 94
specjalne
nieustannie powinien korzystać z danych Zarządu Wywiadowczego Sztabu Generalnego. Jeden z dokumentów, podpisany przez Żukowa, opublikował Karpow. 15 maja 1941 roku Timoszenko i Żukow skierowali do Stalina dokument, który zaczyna się od analizy sytuacji: „Na granicach Związku Radzieckiego, zgodnie ze stanem z 15.04.41 r., zgromadzono do 86 dywizji piechoty, 13 pancernych, 12 zmotoryzowanych i 1 dywizję kawalerii, łącznie do 112 dywizji (...) Uwzględniając, że Niemcy w chwili obecnej trzymają swoją armię zmobilizowaną, z rozwiniętymi tyłami, może ona wyprzedzić nas w przeformowaniu się w szyk bojowy i dokonać niespodziewanego ataku". W dokumencie tym na kilka stron rozpisano liczebność wojsk, rejony ich gromadzenia się i przypuszczalne zamiary. W zasadzie wszystko, co Golikow przekazał Żukowowi, ten przepisał w meldunku dla Stalina. Innymi słowy, Żukow dokładnie wiedział, co się dzieje po tamtej stronie granicy. Wiedza ta potwierdzona jest dokumentem, który Żukow nie tylko podpisał, ale też sam ułożył. Karpow jest zachwycony: jaka analiza! Jak doskonale Żuków rozumiał sytuację! Przecież we wspomnieniach marszałek „z całą odpowiedzialnością" twierdził, że pojęcia nie miał o zgrupowaniu wojsk niemieckich. I ten sam Karpow jego „dzieło" nazywa „najprawdziwszą książką o wojnie". Z jednej strony Żukow wiedział o wszystkim i widział wszystko, z czego wynika, że był geniuszem. A zarazem nie wiedział o niczym, ponieważ rzekomo Golikow nie był jego podwładnym i niczego mu nie meldował. Znów Żukow uznany jest za geniusza. Wniosek jest prosty: Żukow może oznajmiać byle co, obrzucać błotem swoje otoczenie, byle osłonić siebie. I tak pisarz Karpow każdą jego wypowiedź uzna za genialne dzieło. Nawet w tych wypadkach, kiedy strateg sam sobie zaprzeczał.
95
VII Zachowanie Żukowa każdy powinien oceniać samodzielnie. Każdy musi sam dobrać odpowiednie określenie. Moje zdanie, którego nikomu nie narzucam: Żukow-łajdak. Z mnóstwa doniesień on wybrał jedno, w którym Golików niewłaściwie ocenił sytuację. Żukow skupił swój gniew na jednym, wczesnym, niewłaściwym wniosku Golikowa, „zapominając" poinformować, że były też inne doniesienia. Żuków wydłubał, jak rodzynki z sernika, to, co mu się podobało, i wystawił Golikowa na ogólne pośmiewisko: oto on, winny katastrofy. Marszałek Związku Radzieckiego Filip Iwanowicz Golikow okazał się bardziej uczciwy i szlachetny od Żukowa. Wielki strateg rzucał na Golikowa błoto, a ten milczał, chociaż mógł wtedy zaprzeczyć. Jeżeli Żukow przytaczał jedno doniesienie z niewłaściwymi wnioskami, Golikow mógł wtedy przytoczyć parędziesiąt późniejszych doniesień zawierających właściwe konkluzje. Jednak Golikow nie chciał walczyć według schematu: głupi - sam jesteś głupi. Wiedział, że jeżeli archiwa nigdy się nie otworzą na oścież, to przynajmniej lekko uchylą i wówczas wszystko stanie się jasne. W tym wypadku Żukow mógł tę sprawę przemilczeć. Trzeba było po prostu nie wspominać o Golikowie i jego doniesieniach. Przecież Żukow przemilczał potężne operacje z 1942 roku, z udziałem tysięcy czołgów i samolotów, dziesiątek tysięcy dział i moździerzy, milionów żołnierzy. Działaniami tymi kierował Żukow i haniebnie je zawalił. Obarczyć winą nie było kogo, dlatego Żukow o nich po prostu „zapomniał". Żukow nie jest zwykłym łotrem. On jest głupim łotrem. Nie pomyślał o archiwach. Z chwilą wydania wspomnień sam siebie usprawiedliwił, trzeba było jednak pomyśleć też o tym, że wcześniej czy później prawda ujrzy światło dzienne i ukaże jego nikczemność. Przypadek ten po raz kolejny dowodzi słuszności znanej zasady: niepełna prawda jest gorsza od kłamstwa, ponieważ jest prawdopodobna, opiera się na dokumentach. Jeśli spojrzeć na kawałek prawdy, to wychodzi, że wino96
wajcą jest Golikow, bo wyciągnął niewłaściwe wnioski. Natomiast gdy spojrzeć na prawdę jako całość, okaże się, że winny on jest w stopniu minimalnym, a może nawet wcale. Tymczasem główna wina leży po stronie genialnego stratega, który regularnie otrzymywał wiarygodne i kompletne informacje o przeciwniku oraz właściwe wnioski wywiadu, jednak dla uratowania kraju nie zrobił nic. Powróćmy do deklaracji Żukowa dotyczących tego, że nie pisał donosów na towarzyszy broni. Mamy jednak przykład całkiem odwrotny. W czasach pokoju, kiedy nikt nikogo za język nie ciągnął, marszałek Związku Radzieckiego Żukow napisał obrzydliwy paszkwil na marszałka Związku Radzieckiego Golikowa, swego towarzysza broni, swego byłego zastępcę na stanowisku szefa Sztabu Generalnego. Żukow oczernił Golikowa przed całym światem, ponieważ jego wspomnienia na rozkaz Breżniewa, Susłowa i Greczki były publikowane na całym świecie, tłumaczono je na wszystkie możliwe języki. Płatna agentura łubiańska w licznych programach telewizyjnych, artykułach prasowych i książkach piętnowała Golikowa jako „dezinformatora" i winowajcę klęski. Żukow obrzucał Golikowa błotem, wiedząc, że ten miał rację, żyje i ma sporo na swoje usprawiedliwienie.
Rozdział 8
Nie machnij się! Przed rokiem 1941 Sztab Generalny składał się z ośmiu wydziałów: operacyjnego, wywiadowczego, organizacyjnego, mobilizacyjnego, doniesień wojennych, zabezpieczenia tyłów i zaopatrzenia, kompletowania wojska i wojskowo-topograiicznego, oraz czterech działów: ogólnego, kadr, umocnienia rejonów i wojskowo-historycznego.
Sowietskije woorużennyje siły. Istorija stroitielstwa, Moskwa 1978, s. 234
I Żukow zdecydowanie zaprzeczał, jakoby ponosił winę za klęskę z 1941 roku, przekraczając wszelkie granice przyzwoitości. Co jest warte tylko jedno z jego oświadczeń o tym, że Golikow nie był jego podwładnym? Z tego wynika, że Zarząd Wywiadowczy Sztabu Generalnego nie był podporządkowany szefowi Sztabu Generalnego. Każdy dowódca, począwszy od batalionu, pułku i wyżej, miał swój sztab, do którego napływały wszystkie informacje. Szef sztabu miał dwie „prawe ręce": operatora, który planuje działania wojskowych, i wywiadowcę, który dostarcza informacji do tego planowania. W każdym sztabie są też inne wydziały, oddziały, pododdziały, jednak operatorzy i wywiadowcy to trzon każdego sztabu. Cała praca koncentruje się wokół tego trzonu. Operatorzy i wywiadowcy to dwa koła mo98
tocykla. Jeśli ze sztabu zabrałoby się operatorów, motocykl pozostałby z jednym kołem i daleko by się nie zajechało. Jeśli zabrałoby się wywiadowców, stałoby się tak samo. Bez tych dwóch głównych struktur sztab nie jest w stanie funkcjonować. Zazwyczaj operatorów nazywano pierwszą sekcją sztabu (oddziałem, drużyną, zarządem głównym), wywiadowców drugą sekcją (oddziałem itd.). W styczniu 1941 roku największy dowódca wszech czasów i narodów został mianowany na stanowisko szefa Sztabu Generalnego Armii Czerwonej. Tymczasem, jeżeli wierzyć Żukowowi, Sztab Generalny był całkowicie niezdolny do działania. Jak twierdził sam Żukow, nie było w nim struktur wywiadowczych. Proszę sobie wyobrazić niewidomego żołnierza, który strzela do ruchomych celów. Cele niespodziewanie się pojawiają i znikają. Wysokość, odległość, kierunek i prędkość ruchu celów ciągle się zmienia. Ktoś obok strzelającego doradza mu: teraz nieco w lewo, a teraz trochę do góry i w prawo! Odwracaj się w prawo'. Teraz, wyżej'. O, tak'. A. teraz, celuj niżej 1. Sztab to mózg, wywiad - oczy i uszy. Zapytajmy: czy mózg potrafi szybko i precyzyjnie reagować, jeżeli nie ma bezpośredniego kontaktu z oczami i uszami, jeżeli mózg należy do jednego organizmu, a oczy i uszy do drugiego? Właśnie taki obraz przedstawił nam Żukow: mieliśmy wywiad, jednak jemu, szefowi Sztabu Generalnego, on nie podlegał. Proponuję: uwierzmy Żukowowi. Będziemy wierzyć, że nasza struktura wojskowa stworzona była przez kretynów. Uwierzmy: Sztab Generalny Armii Czerwonej sam o niczym nie myślał, bo nie potrafił, ponadto nie miał nawet własnego wywiadu. Według opisów Żukowa, Sztab Generalny Armii Czerwonej nie tylko był głupi, ale oprócz tego - niewidomy i głuchy. Żukow oznajmił: wywiad mu się nie podporządkowywał, dlatego za wszystko, co z nim związane, on nie odpowiada. Dobrze, niech tak będzie. Jednak pytania pozostają. II Wyobraźmy sobie generała armii Żukowa, który 13 stycznia 1941 roku został nominowany na stanowisko szefa Szta99
bu Generalnego. Oto on, zajmuje swój wysoki urząd, odbiera sprawy, zapoznaje się z podwładnymi, aż tu nagle dostrzega, że w strukturze Sztabu Generalnego wcale nie ma wywiadu. Odkrywa, że Sztab Generalny Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej jest ślepy jak nowo narodzony kotek, który wtyka mięciutki pyszczek w ciepłe podbrzusze mamusi. Co zrobił wielki strateg, aby ten chory problem zlikwidować? Jakie zabiegi poczynił geniusz strategiczny, aby dowodzony przez niego Sztab Generalny odzyskał wzrok? Jeżeli Żukow nie zrobił nic, to jego zachowanie można ocenić jako zaniedbanie o wadze przestępstwa. Za to powinno się go rozstrzelać. Jeżeli do tego nie doszło, to przynajmniej potomność powinna znać prawdę o Żukowie: tuż przed wojną przez pół roku siedział znużony w fotelu szefa Sztabu Generalnego, wiedząc, że sztab jest głuchy, ślepy i dlatego nie może kierować działaniami Armii Czerwonej. Jednak nie zrobił nic, aby doprowadzić strukturę Sztabu Generalnego do stanu odpowiadającego warunkom wojny. Czy Żukow w ogóle mógł coś zrobić? Oczywiście. Przede wszystkim trzeba było zameldować Stalinowi: Sztab Generalny nie jest zdolny do działania. Trzeba było postawić ultimatum: albo zwolnij mnie z funkcji szefa tego głupiego Sztabu Generalnego, bo nie będę odpowiadał za cudzą bezmyślność, albo doprowadź strukturę Sztabu Generalnego do porządku, zgodnie z wymogami wojny, czyli podporządkuj mi system wywiadowczy. Bez własnego wywiadu jestem niewidomy i nie jestem w stanie przygotowywać Armii Czerwonej do odparcia ataku. Czy Żukow tak uczynił? Czy pisał raporty do Stalina, żądając zmian w strukturze Sztabu Generalnego? Co powiecie, obrońcy Żukowa? Był też bardziej łagodny wariant. Jeżeli Stalin podporządkował sobie Zarząd Wywiadowczy generała-lejtnanta Golikowa, to Żukow mógł, nie robiąc afery, całkiem jawnie stworzyć sobie własny wywiad. To nie jest takie trudne, jak się wydaje na pierwszy rzut oka. Żukow dowodził pięcioma okręgami wojskowymi i trzema flotami, które były rozwinięte przeciwko Niemcom i ich sojusznikom. Sztaby okrę100
gów wojskowych i flot mają w swoim składzie zorganizowane struktury wywiadowcze i potężne siły wywiadu, łącznie z agenturą. Wywiad zachodnich wojskowych okręgów i flot to osiem niezależnych od siebie sieci agenturalnych. Nie mówię nawet o innych rodzajach wywiadu, takich jak: wojskowy, lotniczy, morski, radiowy itd. Żukow powinien tylko rozkazać szefom sztabów okręgów i flot, żeby najważniejsze informacje dotyczące przeciwnika przekazywali jemu osobiście. Powinien zgromadzić przy swoim boku niewielką grupę pojętnych oficerów-analityków, którzy opracowywaliby dane napływające z flot i okręgów wojskowych. Nawet ten jeden krok wystarczyłby, żeby dowodzony przez Żukowa Sztab Generalny odzyskał wzrok. Można było sobie poradzić nawet bez grupy analityków bezpośrednio podporządkowanych Żukowowi. Przecież wywiad okręgów przygranicznych nie tylko zbierał informacje o przeciwniku, ale też analizował je i wyciągał właściwe wnioski. Na przykład: „Informacje o przeformowaniu ugrupowania atakującego Wehrmachtu po tamtej stronie granicy docierały do sztabu jeszcze na początku 1941 roku. 4 czerwca dowódca Zarządu Wywiadowczego sztabu okręgu pułkownik Błochin przedstawił generałowi Pawłowowi doniesienie specjalne pt. „O niemieckim przygotowaniu wojny przeciwko ZSRR" („Krasnaja zwiezda", 24 lipca 2001). Na chwilę załóżmy, że dowódca Zarządu Wywiadowczego Sztabu Generalnego nie był podporządkowany szefowi Sztabu Generalnego, że nieszczęsny Żukow siedział jak w ciemności i nie wiedział o niczym. W takiej sytuacji powinien był się zgłosić do dowódców okręgów przygranicznych, do dowódców ich sztabów, do dowódców wydziałów wywiadowczych tych sztabów i zadać pytanie: co słychać u przeciwnika? Przecież oni na pewno byli podwładnymi szefa Sztabu Generalnego. Jak w takim razie geniusz sztuki wojennej zdołał tak ułożyć pracę, że w terenie wiedzieli o przygotowaniach do wojny, a on, przywódca, przebywając w Moskwie, nie wiedział nic? Są dwie możliwości: - albo Żukow wcale nie interesował się informacjami o przeciwniku, które napływały w ogromnych ilościach, 101
- albo nie potrafił wyciągać wniosków z faktów zupełnie oczywistych. Przecież możliwości Żukowa nie ograniczały się jedynie do wywiadu okręgów przygranicznych. Wewnętrzne okręgi wojenne: Archangielski, Moskiewski, Orłowski, Północnokaukaski, Nadwołżański oraz inne również posiadały struktury wywiadowcze wraz z siecią agenturalną na terytorium wroga. Im też należałoby wydać ten sam rozkaz: najważniejsze informacje o przeciwniku do mnie na biurko! Ponadto w Narodowym Komisariacie Bezpieczeństwa Żuków miał osobistego przyjaciela - Iwana Sierowa, pełniącego funkcję zastępcy narkoma bezpieczeństwa narodowego. Posiadał on własną potężną sieć agenturalną po obydwu stronach granicy radzieckiej oraz we wszystkich portach i stolicach świata. Przecież mógł powiedzieć przyjacielowi: Wania, ratuj! Stalin jest kretynem i zabrał mi wywiad. Wszystkich tajemnic możesz mi nie zdradzać, ale choć coś napomknij, jak się sprawy mają. Hitler zaatakuje, zniszczy Związek Radziecki, a mnie z tobą powieszą. Wania, to leży też w twoim interesie, aby coś mi powiedzieć! Żukow jednak tego nie zrobił. A skoro tego nie zrobił, trzeba było po wojnie we wspomnieniach — co prawda po fakcie - zaznaczyć: Sztab Generalny był ślepy, jednak ja walczyłem! Proponowałem durnowatemu Stalinowi, radziłem mu, ale on przecież nie słuchał moich genialnych rad i nie stworzył struktur wywiadowczych w składzie Sztabu Generalnego. Zadziwiające, ale podobnych usprawiedliwień we wspomnieniach Żukowa też nie ma. Jeśli na okręcie podwodnym nie ma peryskopu, to kapitan powinien zrobić wszystko, żeby go zdobyć. Jeśli nie dają mu peryskopu, to powinien zrezygnować z dowodzenia takim okrętem. W najgorszym wypadku, jeśli nie zdobył peryskopu i nie zrezygnował z dowództwa, po przegranej bitwie to właściwie on powinien się ostro tłumaczyć: starałem się z całych sił, ale nie zdołałem zdobyć urządzenia obserwacyjnego. Zachowanie Żukowa to zachowanie podoficera, który nie potrafi samodzielnie myśleć. Nawet po wojnie nie raczył 102
usprawiedliwić swojej bezczynności. To nic, że nie ma wywiadu do dyspozycji szefa Sztabu Generalnego. To znaczy, że tak powinno być. Niech tak będzie. III Sytuacja staje się całkiem śmieszna, gdy przypomnimy sobie, że szef Sztabu Generalnego generał armii Żukow miał jednak własny wywiad. Sztab Generalny Armii Czerwonej miał w swojej strukturze Zarząd Wywiadowczy. Od 16 lutego 1942 roku struktura ta została przekształcona w GRU. Dowódcą Zarządu Wywiadowczego w 1941 roku był generał-lejtnant Golikow. On bezpośrednio podlegał szefowi Sztabu Generalnego generałowi armii Żukowowi. Strumień informacji z Zarządu Wywiadowczego kierowano bezpośrednio do 8—12 adresatów, najwyższych przywódców państwa i armii. Pośród nich byli przede wszystkim: Stalin, Timoszenko i Żukow. Kolejny strumień informacji od Golikowa płynął bezpośrednio do Żukowa, a już od niego do samego narkoma obrony, marszałka Związku Radzieckiego Timoszenki i do Stalina. Dowódca Zarządu Wywiadowczego Sztabu Generalnego Golikow nie tylko podlegał szefowi Sztabu Generalnego generałowi armii Żukowowi, ale był też jego zastępcą. Możemy to sprawdzić w dowolnych źródłach: SWE, tom 2, s. 585; A. Kucenko, Marszały i admirały flota Sowietskogo Sojuza, Moskwa 2001, s. 111; Marszały Sowietskogo Sojuza, Moskwa 1996, s. 29). Żukow jednak konsekwentnie nie nazywał Golikowa swoim zastępcą. O tym, że wywiad podlegał Żukowowi, możemy się dowiedzieć z dowolnego informatora o historii tworzenia sił zbrojnych ZSRR. W każdym z nich zarządy Sztabu Generalnego wymieniane są w ściśle zachowanej kolejności: operacyjny, wywiadowczy itd. O tym informuje SWE, tom 2, s. 512: „W skład Sztabu Generalnego wchodziły zarządy: operacyjny, wywiadowczy, organizacyjny, mobilizacyjny..." O tym informuje też oficjalna Historia drugiej wojny światowej 1939-1945: „Na początku 1941 roku Sztab Generalny składał się 103
z zarządów: operacyjnego, wywiadowczego, organizacyjnego, mobilizacyjnego..." (Moskwa, tom 3, s. 417). O tym, że wywiad podlegał Żukowowi, możemy też przeczytać... we wspomnieniach Żukowa: „Z danych Zarządu Wywiadowczego naszego Sztabu Generalnego, dowodzonego przez generała Golikowa (...) Informacja ta, która pochodziła od dowódcy Zarządu Wywiadowczego, generała Golikowa, niezwłocznie była przekazywana przez nas Stalinowi" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1969, s. 226). Napisano to w pierwszym i we wszystkich pozostałych wydaniach. Jeżeli autorzy wspomnień Żukowa widzieli, że nie jest on w stanie zrozumieć struktury armii i mechanizmu jej działania, to trzeba było odsunąć wielkiego geniusza strategicznego od kontaktów z historykami. A jak widać, we wspomnieniach napisano co innego, a historykom Żukow opowiada co innego. Zadziwiające jest zachowanie członka Akademii Nauk Anfiłowa. Zbulwersowany Żukow ogłosił, że Zarząd Wywiadowczy Sztabu Generalnego nie podlegał szefowi Sztabu Generalnego, i naukowiec uwierzył tym twierdzeniom. Członek akademii mógł się roześmiać wielkiemu strategowi w twarz, jednak z niewiadomego powodu tego nie zrobił. „Krasnaja zwiezda" również ogłasza na cały świat: Zarząd Wywiadowczy Sztabu Generalnego nie wchodził w skład Sztabu Generalnego. „Krasnaja zwiezda" gotowa jest opublikować każdy absurd, byleby tylko wielki geniusz strategiczny pozostał nieskazitelny. Żukow-oszczerca. Jego opowiadania to oszczerstwo pod adresem Sztabu Generalnego, Armii Czerwonej, naszego kraju, naszego narodu. Broniąc się przed niesławą, Żukow ogłasza na cały świat, że Armia Czerwona miała idiotyczną strukturę. Żukow obrzuca błotem również strukturę organizacyjną organów najwyższego wojskowego dowództwa kraju, żeby samemu uniknąć odpowiedzialności: głupia struktura, a skoro tak, to jakie mogą być wymagania co do dowódcy głuchego i ślepego Sztabu Generalnego?
104
IV Wielkiego geniusza strategicznego udało się złapać za słowo generałowi-lejtnantowi N. G. Pawlence. „Żukow zapewniał mnie, że przed samą wojną nie wiedział nic o planie «Barbarossa», że na oczy nie widział doniesień wywiadu. Następnym razem, kiedy przyjechałem do Żukowa, pokazałem mu te same doniesienia wywiadu o planach wojny z ZSRR, na których czarno na białym widniały ich podpisy: Timoszenki, Żukowa, Berii i Abakumowa. Trudno opisać jego zdziwienie. On był po prostu w szoku" („Rodina" 1991, nr 6-7, s. 90). Po czym historyk komunistyczny Pawlenko natychmiast rzuca się bronić Żukowa. Dziennikarz zadaje pytanie: „Czyli Żukow, będąc szefem Sztabu Generalnego, nie oceniał znaczenia informacji?" Pawlenko odpowiada: „Właśnie tak. Jednak nie ma w tym jego winy. Winny jest sam system, który nie jest w stanie adekwatnie odbierać informacji. Szef Sztabu Generalnego codziennie musi podpisywać dziesiątki, jeśli nie setki różnych papierów. Widocznie w tym natłoku się machnął..." Oto metoda historyków komunistycznych: wszystkich opisać jako głupców. Jeśli tylko napotykają niezrozumiały lub niewygodny fragment, to ich pierwszą reakcją jest: „To wszystko w wyniku głupoty". Opisali głupotę Stalina. W końcu i na Żukowa przyszła kolej: siedzi sobie w gabinecie szefa Sztabu Generalnego, podpisuje papiery, w ogóle nie wnikając w treść... I nie jest niczemu winien. Winny jest system. System nie potrafi adekwatnie odbierać informacji. System to piramida. System to dziesiątki, setki, tysiące, miliony ludzi: członków Komitetu Centralnego partii, sekretarzy partyjnych związkowych i autonomicznych republik, krajów, obwodów, rejonów, członków rządu, czekistów, wywiadowców, analityków, generałów, admirałów, dyplomatów, narkomow, prokuratorów, sędziów, oficerów, starszych sierżantów, sierżantów, żołnierzy. Żaden z nich nie został dopuszczony do materiałów Zarządu Wywiadowczego Sztabu Generalnego. Jednak wygląda na to, że to właśnie oni 105
przeoczyli przygotowania Hitlera do inwazji. Do materiałów Zarządu Wywiadowczego Sztabu Generalnego dopuszczony był przede wszystkim szef Sztabu Generalnego, generał armii Żukow. Prócz tego osobiście odpowiadał on za działanie Zarządu Wywiadowczego jako bezpośredni dowódca. Z tego jednak wynika, że Żukow nie jest winny. On po prostu siedział i parafował papiery, nie patrząc na nie. Żukow, jak się wyraził generał-lejtnant Pawlenko, po prostu machał podpisy. Proszę moich czytelników o wybaczenie: to nie są moje terminy, to nie jest mój styl, to nie jest mój język. Jednak skoro oficjalni ideologowie komunistyczni rzucili się bronić Żukowa w taki haniebny sposób, jestem zmuszony stosować ich chwyty, język i terminy. Wyobrażam sobie, jak by wszystko zawrzało, gdyby na miejscu Żukowa znalazł się inny strateg, generał armii Dmitrij Grigoriewicz Pawłow lub na przykład marszałek Związku Radzieckiego Grigorij Iwanowicz Kulik. Natomiast Żukowowi wybacza się: raptem tylko raz się machnął! V Generał-lejtnant Pawlenko oszczędza Żukowa. Twierdzi, że on po prostu podpisywał dokumenty. Jednak to nie jest tak. Obecnie znane są nie tylko podpisy Żukowa pod dokumentami, ale też rezolucje pisane w sposób wulgarny. Oznacza to, że: Żukow zapoznawał się z treścią doniesień wywiadu - nie tylko bezmyślnie je podpisywał, ale też jednak czytał. Co więcej, nie tylko czytał, ale też dane wywiadu przepisywał do swoich notatek. Nasuwa się jeden niezwykle nieprzyjemny wniosek. Po wojnie Żukow z zapałem opowiadał naiwniakom, że rzekomo jeszcze na początku stycznia 1941 roku przewidział niemiecki plan „Barbarossa", że niby przepowiedział, gdzie i w jaki sposób będą kierować główne ataki oraz jak będą się rozwijały wydarzenia. Zerknął na mapę i dostrzegł, że Niemcy dokonają głównego uderzenia nie gdziekolwiek, ale akurat w rejonie Brześcia i na Baranowicze. 106
Znaleźli się wśród naszych marszałków i generałów tacy, którzy uwierzyli jego gadaninie. Niech tak będzie: załóżmy, że Żukow przewidział i zapowiedział wszystkie działania Hitlera i jego feldmarszałków. Mało tego, po pewnym czasie od genialnego przewidzenia radziecki wywiad wojskowy zdobył ten sam niemiecki plan i dostarczył na biurko Żukowa - wszystko się zgadza, Niemcy zaatakują właśnie w rejonie Brześcia i właśnie Baranowicze! Dalej na Mińsk, Smoleńsk i Moskwę. Widząc coś takiego, Żukow powinien był jednym susem znaleźć się u Stalina: oto przewidziałem — atak na Baranowicze, a to donosi wywiad - atak na Baranowicze! Jednak wielki geniusz strategiczny nie uwierzył doniesieniom wywiadu: to niemożliwe, aby Hitler zamierzał atakować Baranowicze! Tymczasem na doniesieniach wywiadu Żukow pozostawiał plugawe komentarze. Towarzysze historycy kremlewscy, proszę mi, niepojętnemu, wyjaśnić, jak połączyć wyżej wymienione fakty. Jak wytłumaczyć zachowanie geniusza. Dostarczono potwierdzenie jego niebywałych przepowiedni, a on nie uwierzył potwierdzeniom. Drogi czytelniku, załóżmy: wiemy coś, bo wymyśliliśmy to sobie, ale nikt w to nie wierzy. Nagle ktoś przynosi upragnione potwierdzenie i zawiera ono cały plan wroga! Przecież posłańca z taką wiadomością z radością byśmy ucałowali i w dodatku wynagrodzili. Jakież to szczęście! Trudno jednak zrozumieć geniusza. Posłańcy przynieśli potwierdzenie jego wielkich proroctw, a on do gońców wali z grubej rury. I wyrzucił na zbity pysk! Całe szczęście, że jeszcze nie powiesił, karków nie połamał, głów nie rąbał i na pale nie sadzał. Otóż wydaje mi się, że w styczniu 1941 roku nie istniały żadne Żukowowskie genialne prognozy o kierunkach uderzenia wroga. Legendy o jego niezwykłej przenikliwości pojawiły się w obiegu znacznie później. Tyle że strategicznemu fanfaronowi zabrakło bystrości, aby jedne swoje myśli połączyć z drugimi. 107
Twierdzenie generała Pawlenki, że Żukow machnął to i owo, porusza kolejny, niezwykle bolesny wątek. Żukow zaklinał się, że nie pisał donosów na towarzyszy bojowych. Jak w to uwierzyć, skoro on nie pamięta, co podpisywał? Skoro nie patrząc, stawiał podpisy raz za razem. VI Interesujące też wydaje się prześledzenie ewolucji poglądów Żukowa na ten temat. W liście do pisarza W. D. Sokołowa z dnia 2 marca 1964 roku Żukow obwiniał Zarząd Wywiadowczy za zupełną bezsilność: „Nasz wywiad, na którego czele przed wojną stał Golikow, działał źle. Nie potrafił on [wywiad] odkryć prawdziwych zamiarów najwyższego dowództwa niemieckiego co do wojsk stacjonujących w Polsce. Nasz wywiad nie potrafił zdementować fałszywej wersji Hitlera o braku planów wojny ze Związkiem Radzieckim" (Gieorgij Żukow, Dokumienty, Moskwa 2001, s. 518). Jednak rok czy dwa lata później pojawiło się mnóstwo dokumentów, które udowadniały, że nie ma za co winić wywiadu. Wówczas Żukow zdecydowanie zmienił swój punkt widzenia i we wspomnieniach napisał, że wywiad działał rewelacyjnie. Zostały odkryte siły wojsk niemieckich i plany ich możliwego wykorzystania oraz kierunki możliwych ataków. Doniesienia wywiadu, zdaniem Żukowa, „konsekwentnie odzwierciedlały opracowywanie planu «Barbarossa» przez dowództwo niemieckie, a w jednym z wariantów bardzo precyzyjnie ujęta była istota tego planu". Oto, jak się miota strategiczny geniusz! W roku 1964 pisze jedno, natomiast w 1969 — zupełne przeciwieństwa. Zmuszony uznać, że wywiad zrobił swoje, Żukow musi kłamać w innych kwestiach. Wywiad może i odkrył plany Hitlera, ale on nie podlegał jemu, wielkiemu strategowi, i Żukow o żadnych doniesieniach nic nie wiedział. Kłamstwo to Żukow również sam zdementował. W tym samym liście do Sokołowa Żukow zarzuca Stalinowi brak rozumienia roli Sztabu Generalnego. Tymczasem przecież Sztab 108
Generalny, jak napisano w liście genialnego dowódcy, między innymi „organizuje wywiad operacyjno-strategiczny" (tamże, Moskwa 2001, str. 515). Koło dowodów się zamknęło. Żukow ogłasza, że wywiad źle działał. Jednak w jego wspomnieniach znajdujemy dowody na to, że działał rewelacyjnie. Żukow oznajmia, że wywiad mu nie podlegał. W jego własnych wspomnieniach jednak znajdujemy dowody na to, że głównym organizatorem i dowódcą wywiadu był Sztab Generalny, na którego czele stał on sam. Żukow kopał dołek pod Stalinem: że niby on, wielki strateg, żądał, by błyskawicznie zmobilizować wojsko i przygotować się na ewentualną inwazję itd., itp. Tymczasem głupi Stalin nie pozwalał postawić wojska w stan gotowości... Lecz do tego dołka Żukow sam wpadł. Pomyślmy: czy mógł żądać od Stalina zdecydowanych działań w kwestii inwazji niemieckiej, jeśli o jej przygotowaniu nic nie wiedział? Jeśli o zamierzeniach Hitlera nic nie było mu wiadomo? Jeśli wywiad nie był mu podporządkowany i nie donosił o koncentracji wojsk niemieckich na granicach radzieckich? Teraz sprzeciwmy się generałowi-pułkownikowi Pawlence. Po pierwsze, każda osoba odpowiada za każdy swój podpis. Jeżeli starszy sierżant kompanii, nie patrząc, machnie podpis, to może trafić do więzienia. Albo może nawet zostać rozstrzelany. Żukowa wyznaczono na stanowisko szefa Sztabu Generalnego właśnie po to, żeby bezwiednie niczego nie podpisywał. Po drugie, jeżeli szef Sztabu Generalnego musi parafować dziesiątki i setki dokumentów dziennie, oznacza to, że jest on zupełnym beztalenciem. Takiego kogoś trzeba zdjąć ze stanowiska z powodu jego nieprzydatności zawodowej. Dobry dowódca zawsze siedzi przy czystym biurku. Przy dobrym dowódcy zawsze pracują podwładni. Dobry dowódca powinien tak zorganizować swój czas pracy, żeby cała odpowiedzialność została przeniesiona na podwładnych, żeby sam nie musiał niczego machnąć. Niech zastępcy to robią. 109
Po trzecie, doniesienie wywiadu o planowanej inwazji niemieckiej nie było jedno, one napływały potokiem. Pawlenko sam mówił o tych doniesieniach w liczbie mnogiej... Wychodzi więc na to, że Żukow mylił się niejeden raz. Mylił się regularnie.
Rozdział 9
Wyłącznie osobiście! Kult Żukowa przytłaczał nas wszystkich, w tym również naszego brata. Marszałek Związku Radzieckiego I. S. KONIEW Gieorgij Żukow, Stienogramma oktiabrskogo (1957 g.) plenuma CK KPSS i drugije dokumienty, Moskwa 2001, s. 487
I To, że wspomnienia Żukowa nie wytrzymują żadnej krytyki, ogłosiłem jeszcze na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. Śmiałków, którzy opublikowaliby Lodolamacz, próżno było wtedy szukać. Jednak w 1985 roku książkę w odcinkach opublikowano w paryskiej gazecie „Russkaja mysi", w czasopiśmie „Kontynent" oraz brytyjskim wojskowym czasopiśmie RUSI — „Royal United Services Institute". W rozdziale o doniesieniach TASS z 13 czerwca 1941 roku wyśmiałem książkę Żukowa. Później Lodolamacz udało się opublikować w Niemczech po niemiecku, potem we Francji, w Polsce, Bułgarii i innych krajach. Później we wszystkich swoich książkach o wojnie źle się wyrażałem o wspomnieniach wielkiego dowódcy. Tymczasem w Związku Radzieckim trwał proces zupełnie przeciwny: kult Żukowa rozrastał się i wzmacniał, 111
wspomnienia stratega okrzyknięto „najbardziej prawdziwą książką o wojnie" i jedynym źródłem wiedzy o niej. Pod sam koniec pierestrojki, która w rzeczywistości była agonią Związku Radzieckiego, przywódca wszystkich pisarzy ZSRR, bohater Związku Radzieckiego W. W. Karpow opublikował plan Sztabu Generalnego Armii Czerwonej z dnia 15 maja 1941 roku. Karpow, jako dowódca komunistycznego frontu ideologicznego, miał dostęp do bardzo ważnych archiwów. Plan ten przechowywano z nadrukiem „Ściśle tajne. Szczególnie ważne. Wyłącznie osobiście". Dokument przygotowano w Sztabie Generalnym Armii Czerwonej i był przeznaczony dla Stalina. Zawarta w nim informacja dotyczyła ostatnich przygotowań Armii Czerwonej przed niespodziewanym atakiem na Niemcy. Karpow nie zrozumiał znaczenia dokumentu. Zdaniem Karpowa, plan ten świadczył jedynie o zaskakujących zdolnościach Żukowa. Że niby strateg myślał nie tylko o obronie i stawianiu czoła wrogiemu najeźdźcy, ale poszedł o krok dalej, proponując niespodziewany atak. Karpow nie wiedział wówczas o Lodołamaczu, dlatego w książce o Żukowie umieścił plan Sztabu Generalnego z dnia 15 maja 1941 roku. Gdyby w tym czasie Lodołamacz został wydany w Rosji, zapewne Karpow wstrzymałby się od swojej publikacji. Warto też zaznaczyć, że jeszcze przed Karpowem o planie wspominał generał-pułkownik Wołkogonow, jednak dość lakonicznie. Obecnie plan Sztabu Generalnego Armii Czerwonej z dnia 15 maja 1941 r. jest powszechnie znany, co zwalnia mnie z konieczności przepisywania go jeszcze raz. Oto tylko poszczególne fragmenty: „Jako pierwszy cel strategiczny działań wojsk Armii Czerwonej wyznaczyć rozbicie głównych sił armii niemieckiej na południe od Dęblina i wyjście ok. 30 dnia operacji na linię frontu Ostrołęka, rzeka Narew, Łowicz, Łódź, Krzyżbork, Opole, Ołomuniec. Jako następny cel strategiczny utrzymywać: natarcie z rejonu Katowic w kierunku północnym i północno-zachodnim, rozbić duże siły centrum i północnego skrzy112
dła frontu niemieckiego i opanować terytorium byłej Polski i Prus Wschodnich. Najbliższe zadanie - rozbić armię niemiecką na wschód od rzeki Wisły i na odcinku krakowskim wyjść na pozycji rzek Narew i Wisła oraz opanować rejon Katowic, dlatego: a) głównymi siłami Frontu Południowo-Zachodniego uderzyć w kierunku Krakowa i Katowic, odcinając Niemców od ich południowych sojuszników; b) uderzenie wspomagające lewym skrzydłem Frontu Zachodniego wymierzyć w kierunku Siedlec i Dęblina w celu związania zgrupowania warszawskiego oraz wsparcia Frontu Południowo-Zachodniego przy rozbiciu lubelskiego zgrupowania przeciwnika; c) prowadzić aktywną obronę na granicy z Finlandią, Prusami Wschodnimi, Węgrami i Rumunią, jak też być przygotowanym na wyprowadzenie ataku przeciwko Rumunii w razie pojawienia się odpowiednich okoliczności. W ten sposób Armia Czerwona zaczyna atak z frontu Cziżow, Motowisko siłami 152 dywizji przeciwko 100 dywizjom niemieckim (...) Front Zachodni - cztery armie mające w składzie: 31 strzeleckich, 8 pancernych, 4 zmotoryzowane i 2 kawaleryjskie dywizje, łącznie 45 dywizji i 21 pułków lotnictwa. Zadania: (...) przy natarciu armii Frontu Południowo-Zachodniego uderzeniem lewego skrzydła frontu w kierunku Warszawy, Siedlec i Radomia rozbić warszawskie zgrupowanie i zdobyć Warszawę; przy współdziałaniu z Frontem Południowo-Zachodnim rozbić lubelsko-radomskie zgrupowanie przeciwnika, dotrzeć do rzeki Wisły i mobilnymi oddziałami zdobyć Radom. Granica frontu po lewej - rz. Prypeć, Pińsk, Włodawa, Dęblin, Radom. Sztab frontu — Baranowicze. Front Południowo-Zachodni — osiem armii, w składzie 74 strzeleckie, 28 pancernych, 15 zmotoryzowanych, 5 kawaleryjskich dywizji, łącznie 122 dywizje i 91 pułków lotnictwa. Bieżące zadania: a) skoncentrowanym uderzeniem armii prawego skrzy113
dła otoczyć i zniszczyć główne zgrupowanie przeciwnika na wschód od rz. Wisły w rejonie Lublina; b) jednocześnie uderzeniem na linii frontu Sieniawa, Przemyśl, Lutowiska rozbić siły przeciwnika w kierunkach: krakowskim i sandomiersko-kieleckim oraz zdobyć rejony Krakowa, Katowic, Kielc, mając na uwadze atak z tego rejonu w kierunku północnym lub północno-zachodnim w celu rozbicia dużych sił północnego skrzydła przeciwnika, oraz zdobyć terytorium byłej Polski i Prus Wschodnich; c) zdecydowanie bronić granicy państwowej z Węgrami i Rumunią i być gotowym do skoncentrowanego uderzenia przeciwko Rumunii z rejonów Czerniowców i Kiszyniowa, z najbliższym celem rozbicia północnego skrzydła armii rumuńskiej i wyjściem na linie frontu płynących przez okręgi rzek Mołdowy i Jassy. W celu wykonania wyżej wymienionego zadania konieczne jest przeprowadzenie następujących czynności, bez których niespodziewany atak na przeciwnika może być niemożliwy, zarówno z powietrza, jak i na lądzie: 1. Przeprowadzić tajną mobilizację, pozorując ćwiczebną zbiórkę jednostek rezerwowych; 2. Pod pozorem ćwiczeń potajemnie przeprowadzić koncentrację wojska bliżej zachodniej granicy, w pierwszej kolejności zgromadzić wszystkie rezerwy Głównego Dowództwa; 3. Potajemnie zgromadzić lotnictwo na lotniskach polowych z poszczególnych okręgów oraz od razu rozpocząć przeformowanie zaplecza lotniczego; 4. Stopniowo pod pozorem zbiórek ćwiczebnych i ćwiczeń na tyłach rozwijać zaplecze i bazę medyczną. W rezerwie Głównego Dowództwa mieć 5 armii i skoncentrować je: - dwie armie w składzie 9 strzeleckich, 4 pancernych i 2 zmotoryzowanych dywizji, łącznie 15 dywizji, w rejonie Wiążmy, Syczowki, Jelni, Brianska, Suchiniczów; — jedną armię w składzie 4 strzeleckich, 2 pancernych i 2 zmotoryzowanych dywizji, łącznie 8 dywizji, w rejonie Wilejki, Nowogródka, Mińska; -jedną armię w składzie 6 strzeleckich, 4 pancernych 114
i 2 zmotoryzowanych dywizji, łącznie 12 dywizji, w rejonie Szepietowki, Proskurowa, Berdyczowa, oraz - jedną armię w składzie 8 strzeleckich, 2 pancernych i 2 zmotoryzowanych, łącznie 12 dywizji, w rejonie Białej Cerkwi, Zwienigoroda, Czerkas (...) Proszę: 1. Zatwierdzić proponowany plan formowania strategicznego Sił Zbrojnych ZSRR i plan zamierzonych działań na wypadek wojny z Niemcami (...) ludowy komisarz obrony ZSRR marszałek Związku Radzieckiego S. Timoszenko szef Sztabu Generalnego Armii Czerwonej generał armii G. Żukow". Dokument został podpisany własnoręcznie przez generała-majora A. M. Wasilewskiego, przyszłego marszałka Związku Radzieckiego. Pod dokumentem oznaczone są miejsca podpisu Timoszenki i Żukowa, jednak ich podpisów nie ma. II Karpow tryumfował: „Teraz proszę sobie wyobrazić, co by było, gdyby plan Żukowa został zaakceptowany i wykonany. Pewnego czerwcowego poranka tysiące naszych samolotów i dziesiątki tysięcy dział uderzyłyby na zgrupowane wojska hitlerowskie, których miejsca położenia były znane z dokładnością do batalionu. To dopiero byłoby zaskoczenie! Zapewne większe niż przy ataku Niemców na nas. Nikt w Niemczech, począwszy od szeregowców aż po Hitlera, nawet nie mógł myśleć o podobnych działaniach naszej armii! Setki naszych samolotów, tych samych, które potem zniszczono jeszcze na ziemi, i setki tysięcy pocisków, porzuconych podczas wycofywania się - to wszystko runęłoby na przygotowane do ataku siły agresora. W ślad za tym najpotężniejszym atakiem kilka tysięcy czołgów i 152 dywizje uderzyłyby na zaskoczonego przeciwnika. Widzę to tak: wszystko, co w pierwszych dniach 115
działo się na naszej ziemi po uderzeniach Niemców, tak samo, według tego samego scenariusza mogło się rozwinąć na terytorium przeciwnika. W dodatku hitlerowcy zupełnie nie mieli doświadczenia w działaniach w takich ekstremalnych dla nich sytuacjach. Bezspornie panika opanowałaby ich dowództwo i armię" (W. Karpow, Marszał Zukow. Jego soratniki i protiwniki w dni wojny i mira, Moskwa 1992, s. 218). Książka Karpowa została opublikowana, a Lodołamacz wreszcie dotarł do Rosji. Na podstawie odtajnionych, dostępnych dla wszystkich materiałów udowodniłem, że Stalin szykował niespodziewany atak na Niemcy i Rumunię. Ostatni rozdział Lodołamacza nosi tytuł „Wojna, której nie było". Opisałem to, co miało się wydarzyć: „Z rejonu Lwowa najpotężniejszy front radziecki wymierza cios w kierunku Krakowa i wspomagający w kierunku Lublina..." A Karpow przedstawił ściśle tajny plan o szczególnym znaczeniu, który to wszystko potwierdził. Nie wiedząc o istnieniu Lodołamacza, Karpow próbował przedstawić, co by się stało po niespodziewanym natarciu Armii Czerwonej. Prawie dziesięć lat po mnie opisał sytuację dokładnie tak samo, niemal słowo w słowo. Różnica polegała jedynie na tym, że Karpow znalazł dokument i ocenił jako jeden z możliwych, aczkolwiek nie zaakceptowanych i nie zrealizowanych planów. Tymczasem ja w Lodołamaczu udowodniłem, że wodzowie nie myśleli o niczym innym. Od chwili objęcia władzy w Rosji wodzowie komunizmu nie mieli innych planów oprócz panowania nad światem i rozpowszechnienia swojej krwawej dyktatury na wszystkich kontynentach. Słusznie rozumowali, że bez supremacji światowej ich władza nie będzie trwała długo. Nic innego nie mogło ich uratować. Osiągnąć to jednak można było wyłącznie w wyniku nowej wojny światowej. Dlatego pomogli Hitlerowi zdobyć władzę. Dlatego rękoma Hitlera rozpętali drugą wojnę światową. W 1941 roku przygotowywany był akt końcowy: niespodziewany atak na Niemcy i opanowanie Europy... Oto mój Lodołamacz i moje teorie, a oto znaleziony przez wysoko postawionego działacza partii komunistycznej ściśle 116
tajny plan o szczególnym znaczeniu, który to wszystko potwierdza. Karpow, jeden z wiodących ideologów komunizmu, w swej prostocie opublikował dokument i potwierdził wszystko, co zawiera Lodolamacz. Natychmiast oficjalni ideologowie uznali moją książkę za falsyfikat. Jednak co w tej sytuacji zrobić z planem Sztabu Generalnego z dnia 15 maja 1941 roku? Przecież nie uzna się za falsyfikat dokumentu Sztabu Generalnego. Ponadto wówczas Karpow zostanie zaliczony do szeregu posługaczy wrogiego wywiadu i burżuazyjnego fałszerza historii. Co robić w tej sytuacji? Jak zdezawuować demaskujący dokument? III Rozwiązań wymyślili wiele. Natychmiast wypowiedział się były pracownik Instytutu Historii Wojskowości Ministerstwa Obrony N. A. Swietliszyn, który oznajmił, że o istnieniu planu Sztabu Generalnego nie dowiedział się ani od Wołkogonowa, ani od Karpowa. Plan ten znalazł on sam, rzekomo jeszcze w latach sześćdziesiątych XX w. W 1965 roku podobno miał on z Żukowem spotkanie, podczas którego zadawał marszałkowi pytania. Właśnie Żukow opowiadał Swietliszynowi: „Swój raport przekazałem Stalinowi poprzez jego osobistego sekretarza Poskriebyszewa. Dotychczas nie znam losu ani tej notatki, ani decyzji podjętej przez Stalina na jej podstawie. Jednak związaną z tym nauczkę zapamiętałem na zawsze. Następnego dnia w sekretariacie Stalina spotkałem Poskriebyszewa, który powiedział mi o reakcji wodza na moją notatkę. Powiedział, że Stalin niezwykle się zdenerwował z powodu mojego raportu i nakazał mu przekazać mi, żebym na przyszłość takich raportów nie pisał. Że przewodniczący Rady Komisarzy Ludowych jest lepiej poinformowany o perspektywach naszych stosunków z Niemcami niż szef Sztabu Generalnego, że Związek Radziecki ma jeszcze wystarczająco dużo czasu na przygotowanie się do decydującej walki z faszyzmem. Natomiast realizacja moich założeń byłaby jedynie na rękę wrogom władzy radziec117
kiej" (N. A. Swietliszyn, Krutyje stupieni sud'by, Chabarowsk 1992, s. 57-58). Wkrótce wypowiedział się N. N. Jakowlew i powołując się na Swietliszyna, potwierdził, że plan Sztabu Generalnego z 15 maja 1941 roku był odrzucony przez Stalina: „Propozycje Żukowa nie zostały jednak przyjęte. Wówczas widocznie po raz pierwszy zetknął się on z niezwykłym uporem głowy państwa radzieckiego" (N. Jakowlew, Marszał Żukow, Moskwa 1995, s. 61). Widzicie teraz, jaki głupi był Stalin! Wszystkie nieszczęścia, jak się okazuje, wynikają z jego niezwykłego uporu. Z tej wypowiedzi Jakowlewa będziemy się śmiali nieco później. Najpierw załatwmy sprawę z rewelacjami Swietliszyna. Jego opowieści o odrzuconym planie przekształciły się w dowód tego, że plan Sztabu Generalnego tak naprawdę istniał, jednak nie został zaakceptowany, a nawet nigdy go nie omawiano. W 1998 roku oficjalni ideologowie kremlowscy wydali pseudonaukowy zbiór tekstów pod tytułem „1941 rok". W gronie autorów znalazła się cała elita komunistyczna: były członek Biura Politycznego N. N. Jakowlew, dwaj byli premierzy E. T. Gajdar i E. M. Primakow, cała gromada czekistów. Na podstawie świadectw tegoż Swietliszyna uczeni towarzysze ogłosili: zdaniem większości historyków wojskowości, plan ten nie został zaakceptowany. IV Zbiór tekstów pod tytułem „1941 rok" nazwałem pseudonaukowym. Odpowiadam za swoje słowa. Przekartkujcie go i przeczytajcie. Najmniej znaczące wydarzenia opisane są z wielokrotnym powtarzaniem słów: jakiś tajny agent donosi... Mniej więcej trzydzieści stron dalej czytamy te same wypowiedzi, jednak w innej konfiguracji: jakiś czekista przepisał doniesienie tajnego agenta i wysłał do wyższego rangą dowódcy. Kolejne dwadzieścia stron dalej czytamy ten sam tekst, i znów trochę inaczej: dowódca wyższy rangą przepisał go i wysłał do jeszcze wyższego rangą dowódcy... Po co to powtarzać? 118
Przed nami dokument nr 315 z dnia 11 marca 1941 roku. Nazwa szokująca: „Fragment planu Sztabu Generalnego Armii Czerwonej na Zachodzie i na Wschodzie". Dlaczego — fragment planu? Dlaczego nie opublikować całego planu? Dajcie nam plan wojny, reszta nie jest ważna. Reszty nonsensów można nawet nie publikować. Dokument ten wygląda poważnie do czasu, aż zaczniemy go czytać... Trzy strony zajmują dane o możliwościach przeciwnika, składzie sił i przypuszczalnych zamiarach. Po tym całą stronę zajmuje opis naszego przeformowania strategicznego. Informuje się, iloma dywizjami trzeba dysponować w celu osłaniania wybrzeża północnego, ile trzeba mieć na Zakaukaziu i w Azji Środkowej, ile zostawić przeciwko Japonii. Do tego informacja - ile dywizji trzeba mieć do prowadzenia operacji na Zachodzie. Po tym kwadratowy nawias, wielokropek, kolejny nawias. Później podpisy: Timoszenko, Żukow, Wasilewski. Z załącznika dowiadujemy się, że dokument liczy łącznie szesnaście stron. Przecież nam przekazano treść czterech z nich, z czego trzy to dane o nieprzyjacielu. Towarzysze N. N. Jakowlew, E. T. Gajdar, E. M. Primakow, R. G. Pichoja, L. E. Rieszyn, L. A. Biezymienski, J. A. Gorkow oraz inni mieli w ręku plan wojny, jednak nie podzielili się nim z nami, za to nafaszerowali książkę najgłupszymi doniesieniami przekupnej agentury czekistów o tym, że: „Wśród żołnierzy jest wielu sympatyków Związku Radzieckiego, którzy nie chcą walczyć przeciwko ZSRR" (1941 god, Moskwa 1998, t. 2, s. 281). Oficjalnym kremlowskim ideologom zabrakło miejsca na plan Sztabu Generalnego z dnia 11 marca 1941 roku. Dlatego pocięli go, pozostawiając część wstępną, a wyrzucając resztę. Jednak jeżeli zgodnie z zapewnieniami Karpowa, Swietliszyna, Wołkogonowa i innych plan Sztabu Generalnego z dnia 15 maja 1941 roku to coś niebywałego, dziwnego, niestandardowego, wyjątkowego, różniącego się od wszystkich podobnych dokumentów, to należałoby opublikować w całości tylko poprzedni plan z dnia 11 marca 1941 roku. Przy tym należało wskazać, że w marcu 1941 roku myśleliśmy wyłącznie o obro119
nie i dopiero w maju Żukowa diabeł opętał i stworzył on coś całkiem nie odpowiadającego pokojowym zamiarom naszego kraju, co przestraszony Stalin odrzucił bez dyskusji. Lecz chodzi o to, że plan z 15 maja był rozwinięciem wszystkich dotychczasowych planów tego rodzaju, łącznie z tym, który nabrał mocy 11 marca. Sytuacja strategiczna się zmieniała, w związku z tym wprowadzano korektę planów, udoskonalano je i uzupełniano. Jeśli się mylę, towarzysze poprawią. Otóż kiedyś tam opublikują oni pełny tekst planu Sztabu Generalnego z 11 marca 1941 roku i przekonamy się, że towarzysz Stalin myślał jedynie o pokoju i braterstwie narodów. Dopóki jednak to nie nastąpi, będziemy sądzić inaczej, a ów twór 1941 god, tę ogromną pracę naukową wydaną na dobrym papierze i w twardej okładce, będziemy uważać za robotę nieuczciwych i nieudolnych fałszerzy historii. V Dziwni ludzie mają wpływ na ideologię państwa rosyjskiego: zdaniem większości historyków wojskowości plan został odrzucony... Towarzysze, były czasy, kiedy zdaniem większości największych mędrców świata Ziemia opierała się na trzech słoniach. Inny wariant to - trzy wieloryby. Zapamiętajcie: opinia większości zawsze jest błędna, powtarzam - zawsze! Przed powtórzeniem słów Swietliszyn^ trzeba było zadać wiele pytań temu wspaniałemu odkrywcy- Dlaczego ich nie zadaliście? Sytuacja jest zadziwiająca. Na początku lat sześćdziesiątych Swietliszyn, pracownik Instytutu Historii Wojskowości, wiedział o istnieniu całkowicie tajnego i ważnego dokumentu, jednak przez trzydzieści lat milczał o tymJeżeli na początku lat sześćdziesiątymi dokument Sztabu Generalnego z dnia 15 maja 1941 roku wciąż był tajemnicą państwową Związku Radzieckiego, jeśli nie usunięto z niego pieczątki „Ściśle tajne. Specjalnego przeznaczenia. Wyłącznie osobiście", to kto i dlaczego udostępnił ten dokument historykowi Swietliszynowi? 120
Z kolei jeśli pieczęć tajemnicy została zdjęta z dokumentu w tamtych latach oraz został on udostępniony Swietliszynowi, to dlaczego ten milczał? Dlaczego też w oficjalnych dziełach dotyczących historii wojny o tym dokumencie o szczególnej wadze nigdzie nie wspomniano? W dodatku dziwny zbieg okoliczności: pojawił się Lodolamacz, trzeba było szybko i bezlitośnie mu zaprzeczyć i dlatego akurat wtedy Swietliszyn przypomniał sobie o dokumencie. Dopiero wtedy poinformował o spotkaniu z Żukowem, o swoich pytaniach i o odpowiedziach jedynego zbawcy narodu. Jeżeli Swietliszyn rzeczywiście omawiał dokument z Żukowem, to powinien był powiedzieć do wielkiego dowódcy: jestem historykiem, wiem o istnieniu tego dokumentu, co oznacza, że jest on dostępny, a to z kolei, że inni też mogą o nim wiedzieć. Dlaczego pan, Gieorgiju Konstantynowiczu, nie chce opowiedzieć o nim szerokiej publiczności? Jeżeli obecnie to wszystko jest utajnione, to proszę napisać swoje wyjaśnienie, zapieczętować je w kopercie i oddać na przechowanie córce. Kiedy dokument zostanie odtajniony, ona otworzy list i przeczytamy pańską wersję wydarzeń. Bo teraz pan mówi jedno, a po upływie dziesięcioleci ta wersja może się zupełnie zmienić. Pytanie: dlaczego historyk Swietliszyn, omawiając z Żukowem taką niezwykle istotną kwestię, nie pozostawił wówczas żadnych notatek? Instytut Historii Wojskowości Ministerstwa Obrony ma przecież tajne archiwa. Po spotkaniu z Żukowem Swietliszyn po prostu miał obowiązek przekazać szefowi instytutu, że odbył z generałem rozmowę o szczególnym znaczeniu. Natychmiast należało zapisać dokładny przebieg rozmowy z Żukowem, potwierdzić, przyłożyć pieczęć lakową i pozostawić na przechowanie do lepszych czasów. Jeśli szanujemy historyka Swietliszyna i pragniemy uwierzyć jego opowieściom, to mamy prawo zadać pytanie dotyczące jego nieodpowiedzialnego stosunku do przekazywania prawdy historycznej. W 1965 roku nie udokumentował on oficjalnie swojej rozmowy z Żukowem, dlaczego w takim razie ćwierć wieku później musimy wierzyć na słowo temu nieodpowiedzialnemu człowiekowi? 121
Przecież opowieść Swietliszyna to totalna bzdura. Swietliszyn uwierzył we wspomnienia Żukowa: Stalin nie interesował się sprawami Sztabu Generalnego, szefa Sztabu Generalnego słuchał rzadko... Swietliszyn włączył do swej opowieści sekretarza Stalinowskiego Poskriebyszewa, dlatego że nieszczęsny Żukow nie miał rzekomo dostępu do Stalina. Był zmuszony przekazywać dokumenty nie osobiście, ale przez pośrednika: proszę zameldować towarzyszowi Stalinowi... Lecz jak już wyjaśniłem, Żukow przed wojną bywał w gabinecie Stalina dosyć często i spędzał w nim wiele godzin. Po co miał oddawać dokumenty Poskriebyszewowi, jeśli każdego dnia mógł przekazać je przywódcy osobiście ze słowami: oto, towarzyszu Stalin, zobaczcie, co proponujemy! Jeżeli Żukow, mogąc osobiście położyć dokument na biurku Stalina, przekazywał go przez osobę trzecią, jest to zachowanie tchórza. Tak zachowują się jedynie ludzie, którzy nie mają odwagi osobiście przedstawić własnych propozycji. Aby nie podpaść szefowi, przekazują je przez kogoś, a później o decyzji gospodarza dowiadują się od pańskiego pachołka. VI Zachowanie Żukowa jest bardziej niż zdumiewające. Każdy normalny człowiek, zanim zacznie szczegółowo opracowywać wielki projekt, musi otrzymać poparcie zwierzchnictwa. Najpierw w rozmowie z przywódcą Żukow powinien delikatnie napomknąć o innych możliwych wariantach: a może zróbmy tak, towarzyszu Stalin, a może nieco inaczej? W razie odpowiedzi negatywnej nie trzeba by było całego zachodu. Ułożyć plan wojny to nie żarty. Oprócz samego dokumentu Sztabu Generalnego z dnia 15 maja 1941 roku wspomniano w nim jeszcze sześć dokumentów, łącznie z „Planem przypuszczalnych działań bojowych na wypadek wojny z Niemcami". Jak na razie żaden z tych dokumentów nie jest udostępniony badaczom. A tu mamy obraz: pod kierownictwem Żukowa i Timoszenki Sztab Generalny Armii Czerwonej przygotował szeroko zakrojony plan niespodziewanego ataku na Niemcy, łącznie z całą wykładnią teoretyczną, uzasadnieniami, mapa122
mi, rozliczeniami, i zaprezentował go Stalinowi, potem jednak już się wyjaśniło, że wodza w ogóle to nie interesowało. Czyż przed wykonaniem tego ogromnego projektu Żukow nie mógł się zainteresować zdaniem zwierzchnika i przed samą wojną nie obciążać wysoko postawionych i wybitnych generałów Sztabu Generalnego pracą, która zdaniem kierownictwa jest zbędna? Nie mniej zadziwiające jest też zachowanie Stalina. Żukow bywał u niego bardzo często, lecz Stalin (jeżeli wierzyć opowieściom Swietliszyna) i tak nie wypowiedział swego zdania o zaproponowanym planie. Jednak swemu sekretarzowi Poskriebyszewowi „rozgniewany" Stalin nakazał poinformować Żukowa, aby na przyszłość nie zajmował się głupstwami. Wyobraźmy sobie: w sekretariacie Stalina Poskriebyszew przekazuje Żukowowi słowa Stalina, generał natychmiast wchodzi do gabinetu przywódcy i zaczyna się zwyczajna praca... Czyżby rzeczywiście Stalin nie mógł sam powiedzieć Żukowowi, aby ten nie trwonił czasu na zbędne sprawy? Czy to trzeba było robić za pośrednictwem sekretarza Poskriebyszewa? VII Proszę mi też wyjaśnić, dlaczego dokumenty Sztabu Generalnego Żukow określał jako „mój raport" lub „moja notatka"? Powtarzam: w tym wypadku nie chodzi o jeden dokument, lecz o cały komplet dokumentów, które z nieznanych przyczyn dotychczas są niedostępne dla badaczy. Dokumenty przygotowywał generał-major Wasilewski, poprawiał generał-pułkownik Watutin, pod dokumentami widnieje podpis narkoma obrony marszałka Timoszenki i szefa Sztabu Generalnego generała armii Żukowa. Innymi słowy, w opracowaniu całego projektu brali udział zarówno podwładni Żukowa, jak i jego bezpośredni przełożony. Dlaczego w takim razie komplet dokumentów nazwano notatką, w dodatku jeszcze moją. Przy komplecie dokumentów z pieczątką: „Ściśle tajne. Szczególnego przeznaczenia. Wyłącznie osobiście", zwróćmy uwagę na dwa ostatnie wyrazy: WYŁĄCZNIE OSOBIŚCIE! Teraz na chwilę uwierzmy w wymysły Swietliszyna o tym, że 123
łamiąc rozkazy i instrukcje dotyczące prowadzenia tajnej dokumentacji, Żukow przekazał w obce ręce komplet ściśle tajnych dokumentów o szczególnym znaczeniu, który miał prawo oddać wyłącznie Stalinowi. To przecież przestępstwo. Jeśli cały ten fantastyczny scenariusz rzeczywiście się zdarzył, to oznacza, że Żukow za swoją przestępczą działalność zasłużył na rozstrzelanie. W tym wypadku Żukow złamał przysięgę, gdyż zobowiązał się zachowywać tajemnice wojskowe i państwowe. Nie zachowywał ich jednak i zachować nie umiał. Do dokumentów ściśle tajnych o szczególnym znaczeniu odnosił się jak do bezwartościowych papierów. Ludzi rozstrzeliwano za lekceważący stosunek do tajemnic o zdecydowanie mniejszej wadze. Nie mniej zadziwiające jest zachowanie Stalina. Załóżmy, że odrzucił on plan Sztabu Generalnego. Jednak nawet odrzucony plan powinien pozostać ściśle tajny, niezwykle ważny. Załóżmy, że z jakichś przyczyn nie włączyliśmy do uzbrojenia nowego rodzaju broni jądrowej. Jednak nie oznacza to, że z całej dokumentacji technicznej można zdjąć pieczęć tajemnicy. Co robi Stalin? Najbardziej tajny, o szczególnej ważności plan rzekomo odrzuca, ale natychmiast opowiada o nim swemu sekretarzowi Poskriebyszewowi. Po czym ten zarzuca Żukowowi: ale wymyśliłeś, atakowanie Niemców, i w dodatku w najbliższym czasie. Tymczasem my będziemy się bronili i mamy wystarczająco czasu na przygotowanie się do tego! Nawet jeśli na chwilę uwierzyliśmy Swietliszynowi, po czym natychmiast złapaliśmy go na kłamstwie i głupocie, to pisarzowi Jakowlewowi nie możemy wierzyć ani na sekundę. Jakowlew mówi o „niezwykłym uporze głowy państwa radzieckiego", która rzekomo odrzuciła genialny plan Żukowa. Jednak nie można zapominać, że władza u nas należała do ludu - robotników i chłopów. Na czele państwa stał organ kolektywny - Rada Najwyższa. Żadnego uporu organ ten nie przejawiał. Zatwierdzał wszystko, co robił towarzysz Stalin. Co istotne - zatwierdzał zawsze, natychmiast i jednogłośnie. Na czele Rady Najwyższej stało Prezydium. Ono też jednak nie słynęło z oślego uporu. Natomiast na czele Prezydium Rady Najwyższej stał dobry dziadunio Kalinin. Najważniej124
sza cecha jego charakteru - niezwykła giętkość kręgosłupa. „Swoim podpisem Kalinin sankcjonował wszystkie działania Stalina, nadając bezprawiu kształt prawa" (K. A. Zaleski, Impieria Stalina. Biograficzeskij encykiopiediczeskij słowar', Moskwa 2000, s. 203). Zapominając o naszej niezwykłej demokracji, N. N. Jakowlew nazywa Stalina głową państwa. Jak można wierzyć deklaracjom Jakowlewa o „niezwykłym uporze", jeżeli szanowny badacz nie wie nawet, jakie funkcje pełnił wielki przywódca? Mówią mi: może w Lodołamaczu zawarte są prawdziwe informacje, ale gdzie jest dokument? Odpowiadam: dokument znajduje się w Centralnym Archiwum Ministerstwa Obrony Federacji Rosyjskiej, zbiór 16, opis 2951, akta 241, strony 1-16. Wszystkie dokumenty z czasów wojny w nowej demokratycznej Rosji odtajniono. Jest to dobra wiadomość. A oto zła wiadomość: zamiast pieczątek „Tajne", „Ściśle tajne", „Ściśle tajne. Szczególnego przeznaczenia", „Ściśle tajne. Szczególnego przeznaczenia. Wyłącznie osobiście", które zdjęto z dokumentów pochodzących z czasów wojny, wprowadzono nową pieczątkę: „Nie podlega wydaniu". Tak więc można się cieszyć - żadnych tajemnic o wojnie nie ma. I znowu do najciekawszych i najważniejszych dokumentów dostępu jak nie było, tak nie ma. Ano: jak nie kijem, to pałką. Jeżeli mówimy poważnie, to jesteśmy jedynym narodem na świecie, który całkowicie nie pamięta drugiej wojny światowej i niczego o niej nie wie. Jesteśmy jedynymi, których wojna w ogóle nie dotknęła i nie poruszyła. Na poziomie oficjalnym nie mieliśmy i nie mamy ani książek, ani podręczników, ani badań, ani artykułów, ani filmów o wojnie. Fałszywki się nie liczą. Wojny nie badano ani w szkołach wojskowych, ani na uniwersytetach, ani w akademiach wojskowych, ani w Akademii Nauk. Jesteśmy jedynym krajem na świecie, w którym badanie wojny jest surowo zabronione. Jak można badać historię, jeżeli Gorkowy, Gajdary, Pichoje, Primakowy i Biezymienscy siedzą i bronią archiwów, wydając nam tylko to, co obecnie jest im na rękę? 125
Rozdział 10
Jak Żukow próbował dogodzić Stalinowi Żukow jest niebezpiecznym, a nawet strasznym człowiekiem (...) 30 lat pracuję z Żukowem, który jest (...) despotycznym, bezlitosnym człowiekiem... Widziałem, jakie niewiarygodne chamstwo przejawiał Żukow wobec wielu osób, w tym też wielkich (...) ludzi.
Marszałek Związku Radzieckiego R. J. MALINOWSKI Gieorgij Żukow, Stienogramma oktiabrskogo (1957 g.) plenuma CK KPSS i drugije dokumienty, Moskwa 2001, s. 487
I Począwszy od Lodołamacza, we wszystkich książkach o wojnie eksponuję niewiarygodne wprost nieścisłości we wspomnieniach Żukowa. Oficjalni ideologowie kremlowscy nie pozostają dłużni, jako najważniejszego argumentu używając: nie nadążasz, szanowny! Już dawno odrzuciliśmy sześć koniunkturalnych wydań wspomnień Żukowa i opieramy się tylko na jednym prawdziwym i właściwym wydaniu - siódmym. Ty natomiast nadal powołujesz się na pierwsze. Mijał czas. Wyjaśniło się, że wydanie siódme jest również zniekształcone przez cenzurę, podobnie jak wszystkie poprzednie. Ten sam los spotkał ósme i dziewiąte wydania. Znów rzuca się we mnie bronią proletariuszy: akurat my kroczymy zgodnie z duchem czasu, sprawnie piszemy historię na 126
nowo, zgodnie z najbardziej prawdziwym dziesiątym wydaniem. Ty natomiast żadną miarą nie chcesz się oderwać od pierwszego. Musiałem przyznać się sobie sam: zostałem wpędzony w ślepy zaułek. Jak zwyciężyć w tym wyścigu? Oni są w Moskwie. Publikowane jest najnowsze wydanie Wspomnień i refleksji, które dementuje wszystkie poprzednie. Sprytni i szybcy wielbiciele Żukowa natychmiast zmieniają poglądy na przebieg wojny zgodnie z najnowszymi wskazówkami. Ja jestem daleko. Zanim nowe wydanie trafi w moje ręce, kremlowscy ideologowie ogłaszają je już za koniunkturalne. Tymczasem zaczynają pracę nad nowym - najbardziej prawdziwym. Co robić w tej sytuacji? Wyjście nasuwało się samo: zebrać wszystkie wydania wspomnień Żukowa, przeczytać je, porównać, uchwycić tendencje i na tej podstawie tworzyć prognozę rozwoju. Wiedząc, w jaki sposób zniekształcono wspomnienia wczoraj i przedwczoraj, można przewidzieć, w jakim kierunku pójdą one jutro. Wykorzystując zwyczajną analizę, można spojrzeć w przyszłość, można się dowiedzieć, na jakie szerokie wody wyniesie wielkiego pamiętnikarza. Największy strateg wszech czasów i narodów miał (jeżeli wierzyć jego słowom) zdolności przewidywania naukowego. Właśnie tę jego zdolność przewidywania postanowiłem obrać za główną broń. Wykorzystując ją, można wyprzedzić tych, którzy dopiero czekają na wyjście najnowszego, jedynie właściwego wydania. W taki oto sposób zostałem wróżbitą. I co się okazało? Otóż w tej sytuacji wróżenie nie jest zbyt trudne. Nowe wydanie, nie wiem jeszcze które z kolei, największego dowódcy dopiero jest przygotowywane do druku, lecz ja już dzisiaj spoglądam przez nieprzeniknioną mgłę przyszłości i widzę nadchodzące zmiany. Zdradzę tajemnicę daru jasnowidzenia. Trzeba dokładnie czytać to, co dziś piszą obrońcy Żukowa w swoich dziełach, artykułach i rozprawach naukowych. Trzeba wpatrywać się, wczytywać, wsłuchiwać w ich argumenty. To jest kluczem do rozwiązania tajemnicy. Wszystko, o czym obrońcy Żukowa mówią dziś, jutro obowiązkowo i na pewno zostanie znalezio127
ne w zapomnianych rękopisach dowódcy i najnowsze wydanie zostanie poprawione zgodnie z duchem czasu. Omówmy to na przykładzie. II Nie tylko Swietliszyn omawiał z Żukowem plan Sztabu Generalnego z dnia 15 maja 1941 roku. Później o spotkaniach z jedynym wybawicielem ojczyzny wspominał również naukowiec Anfiłow: „Spotkałem się z Żukowem na początku 1965 roku. Byłem wówczas w stopniu pułkownika kierownikiem katedry historii wojny i wojskowości Akademii Wojskowej Sztabu Generalnego" („Krasnaja zwiezda", 26 marca 1996 r.). W latach 1995-1996 na łamach wielu gazet i czasopism Anfiłow opowiedział, że plan Sztabu Generalnego z dnia 15 maja 1941 roku odnalazł on, i to nie na początku lat sześćdziesiątych, ale jeszcze wcześniej niż Swietliszyn, w 1958 roku. Wtedy, podczas spotkania z Żukowem w 1965 roku, Anfiłow zadawał pytania dotyczące tego dokumentu, na co marszałek rzekomo odpowiedział: „Nie podpisaliśmy tego projektu, natomiast postanowiliśmy najpierw zameldować o nim Stalinowi. Ale w nim wprost się zagotowało, gdy usłyszał o uprzedzającym ataku na wojska niemieckie. Powoływaliśmy się na panującą przy granicach ZSRR sytuację, na idee zawarte w jego wystąpieniach z 5 maja (...) «Powiedziałem, że to przecież dlatego, żeby podtrzymać na duchu obecnych, aby myśleli o zwycięstwie, a nie o nieprzezwyciężonej armii niemieckiej, o czym trąbią wszystkie gazety na świecie» — wrzasnął Stalin" („Kuranty", 15-16 kwietnia 1995). „Krasnaja zwiezda", „Wojenno-istoriczeskij żurnał" oraz wiele innych gazet i czasopism wielokrotnie powtarzały słowa Stalina: „Powiedziałem, że to przecież dlatego, żeby podtrzymać na duchu obecnych..." Wydawało się, że wszystko jest jak trzeba: Żukow zaproponował plan, rozdrażniony Stalin zdecydowanie go odrzucił. Czy mamy się o co sprzeczać? Mamy. Zwyczajna rzetelność wymaga od wszystkich, którzy powtarzają te bzdury, poinformować czytelnika, że to nie są 128
słowa Stalina. To słowa Anfiłowa, któremu rzekomo powiedział to Żukow, któremu z kolei miał to powiedzieć Stalin. Jednak zanim redaktorzy i wydawcy zaczęli powtarzać bajki Anfiłowa, powinni byli zadać mu jedno istotne pytanie: dlaczego więc milczałeś przez trzydzieści siedem lat, od 1958 do 1995 roku? Napisałeś górę książek o początku wojny, o wielkości Żukowa, ale o tej rozmowie milczałeś. Powiedzmy, 1965 rok był złą porą, aby móc o tym mówić. Jednak pod koniec lat osiemdziesiątych, gdy srożyła się tak zwana głasnost, paplać można było o byle czym. Dlaczego wówczas nie powiedzieć o tym? Później upadł Związek Radziecki, wówczas w pierwszych miesiącach wolności można było robić wszystko, czego dusza zapragnie. Jednak dopiero po tym, jak Karpow opublikował plan Sztabu Generalnego z dnia 15 maja 1941 roku, oraz przeczytawszy Lodolamacz, zwykli ludzie potrafili rzetelnie ocenić znaczenie tego dokumentu. Dopiero wtedy Anfiłow oprzytomniał. Dopiero wtedy przypomniał sobie o planie, o którym wiedział od dawna, o tym, że omawiał go z Żukowem, o tym, że Żukow opowiadał o stalinowskim zbulwersowaniu i wrzasku. Kolejne, bardziej istotne pytanie: dlaczego po spotkaniu z Żukowem w 1965 roku wojskowy historyk Anfiłow nigdzie nie utrwalił wyjaśnienia wielkiego dowódcy? Jeżeli wówczas nie uważał tematu za bardzo ważny, to po co w takim razie w 1995 roku, po upływie trzydziestu lat, ogłaszać siebie stróżem tajemnicy historycznej o wyjątkowym znaczeniu. Skoro wówczas uważał on wyjaśnienia Żukowa za niezwykle istotne, to trzeba było treść rozmowy utrwalić na papierze i przekazać Wojskowo-Historycznemu Archiwum Sztabu Generalnego. I jeszcze jedno. Anfiłow powinien powiedzieć Żukowowi: to ja, historyk wojskowości, odnalazłem plan Sztabu Generalnego z dnia 15 maja 1941 roku. Niewykluczone też, że ktoś po mnie może na niego natrafić, dlatego, Gieorgiju Konstantynowiczu, powinniście zawrzeć informację o planie w swoich wspomnieniach. A wszystko po to, żeby jakiś łajdak, powiedzmy, jakiś palacz z lodołamacza, nie zechciał przekręcać naszej sławnej historii. 129
Niezrozumiałe też jest zachowanie samego Żukowa. Załóżmy: jest rok 1965, przychodzi do niego Swietliszyn i mówi o tym planie. Tymczasem Żukow akurat zaczął pisać wspomnienia. Jako obywatel i patriota Żukow powinien był reagować na takie rozmowy. Jego powinnością było wyjaśnić wszystko tak, aby potomni nie mieli żadnych możliwości fałszywie przekręcać bohaterskiej historii Związku Radzieckiego. Nawet nie powołując się na ten dokument, Żukow mógł powiedzieć coś konkretnego: mieliśmy też inne warianty i inne pomysły, ale Stalin je odrzucił. Tylko tyle. Tylko jedno zdanie. Żukow jednak tego nie zrobił. Z tego można wyciągnąć dwa wnioski. Pierwszy. Żukow nie dbał o godność swojej ojczyzny i swojej armii. Wiedział, że pojawił się dokument, który można interpretować w skrajnie niekorzystnym dla Związku Radzieckiego świetle. Jednak zdecydowanie nie zrobił nic, żeby z rąk przyszłych złośliwców wytrącić asa atutowego, żeby uniemożliwić wykorzystanie przez potencjalnych przeciwników komunizmu tego kompromitującego dokumentu w postaci materiału świadczącego o agresywnej istocie komunizmu w ogóle i stalinowskiej dyktatury w szczególności. Wniosek drugi. Ani Anfiłow, ani Swietliszyn, ani nikt inny w tamtych czasach nie miał dostępu do tego planu, co oznacza, że nie męczyli wielkiego stratega żadnymi pytaniami. Żukow był pewien niewzruszonosci komunizmu, ponieważ nie niepokoił się tym, że świadectwa o przestępczym charakterze reżimu kiedykolwiek ujrzą światło dzienne. Właśnie dlatego nic nie robił, by unieszkodliwić tę tykającą bombę podłożoną pod historię Kraju Rad. Do grona odkrywców nie należy zaliczać ani Swietliszyna, ani Anfiłowa pod koniec lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, tylko Wołkogonowa i Karpowa pod koniec lat osiemdziesiątych. Jeden napomknął o planie, a drugi opublikował go niemal w całości, nie zdając sobie sprawy, że nie było to potwierdzenie geniuszu Żukowa, lecz oskarżenie całego reżimu. Jednak gdy oprzytomnieli, było już za późno. Właśnie dlatego dokonano zabiegów, zresztą zupełnie nie130
przekonujących, aby ogłosić, że dokument istniał, ale nie wykorzystano go. Właśnie dlatego potrzebne były solowe występy fałszywych świadków w rodzaju: A to mi Żukow przy herbatce opowiedział... Co prawda, nie postarałem się, aby utrwalić jego słowa, ale teraz wszystko sobie przypominam... III Interesujące, że oficjalna propaganda powołuje się zarówno na Swietliszyna, jak i Anfiłowa. Obydwaj rozmawiali /, Żukowem, w obydwu wypadkach w 1965 roku, obydwóm Żukow opowiedział, że Stalin odrzucił plan niespodziewanego ataku na Niemcy. Z grubsza opowiadania dwóch wielkich badaczy są zbieżne, jednak w szczegółach niezupełnie. Do Anfiłowa Żukow rzekomo powiedział „nie podpisywaliśmy", a do Swietliszyna - „moja notatka". Niby drobnostka, ale różnica w znaczeniu zasadnicza. W pierwszym wypadku Żukow mówi o twórczości zespołowej, w drugim nazywa siebie jedynym autorem. Żukow powiedział rzekomo Swietliszynowi, że Stalin osobiście nie oznajmił mu swej decyzji. Swoje niezadowolenie „rozgniewany" przywódca przekazał przez sekretarza Poskriebyszewa. Z kolei Anfiłowowi w tym samym roku rzekomo powiedział, że Stalin swoje niezadowolenie wyraził osobiście, przy czym „gotowało się w nim" i „wrzeszczał". Domyślając się, że zdemaskowanie fałszywych świadków nie wymaga większego wysiłku, filary rodzimej ideologii zwróciły się o opinię „większości historyków wojskowości", którzy potwierdzili: plan został odrzucony przez Stalina. Jakie są dowody? Na to też mieli gotową odpowiedź: przecież nie ma podpisu Stalina! Towarzysze naukowcy, przypomnijcie sobie: wszystkie działania, które uwzględniał dokument Sztabu Generalnego z dnia 15 maja 1941 roku, zostały wykonane. 1. Pod koniec maja i na początku czerwca nastąpił potajemny przerzut zmobilizowanych wojsk pod pozorem ćwiczeń rezerwistów. Dodatkowo powołano 813 tysięcy rezer131
wistów. Z głębi kraju potajemnie przewożono ich do zachodnich okręgów przygranicznych. Dzięki temu pułki, brygady i dywizje stacjonujące w rejonach przygranicznych uzyskały pełne stany według norm obwiązujących na czas wojny. 2. Pod pozorem wyjścia do obozów potajemnie dokonano przegrupowania wojska w pobliże granicy zachodniej. Wszystkie armie, o których mówi się w dokumencie, zostały uformowane w głębi kraju i potajemnie przerzucano je w rejony wskazane w planie Sztabu Generalriego z dnia 15 maja 1941 roku. Większość dywizji w dniu 22 czerwca 1941 roku była w trakcie przerzucania w eszelonach lub kolumnach marszowych. Ponadto w kierunku granic zachodnich koleją przerzucano 47 tysięcy wagonów z ładunkami wojskowymi. 3. Pułki i dywizje lotnicze potajemnie przerzucano na lotniska polowe nieopodal granicy. W miejscach tych rozwinięto również tyły lotnicze, zawierające setki tysięcy ton paliwa lotniczego, bomb, nabojów, części zamiennych, prowiantu i wszystkiego innego. 4. Pod pozorem obozów szkoleniowych oraz manewrów zostały rozwinięte służby tyłowe wojsk lądowych oraz baza medyczna. Oto jedno z mnóstwa świadectw: podczas pierwszych dni wojny sam Front Zachodni w zachodniej Białorusi stracił 3 szpitalne bazy armijne, 13 punktów przerzutowo-ewakuacyjnych, 3 zmotoryzowane kompanie sanitarne, 3 magazyny sanitarne, 44 szpitale polowe, w tym 32 chirurgiczne, ponadto ewakuacyjne szpitale wojskowe na 17 tysięcy łóżek oraz 35 innych jednostek medycznych (genefał-pułkownik służby medycznej F. I. Komarów, „WIŻ" 1980, nr 8, s. 43). Zniszczono przy tym niepoliczalne ilości sprzętu medycznego, m.in.: narzędzi chirurgicznych, bandaży, leków, krwi, szpitalnych namiotów itd. Tymczasem we wschodniej części Białorusi nie pozostało nic. „Jednostki sanitarne frontu formowane na terytorium wschodniej Białorusi pozostały bez sprzętu" (tamże). Po co w takim razie dyskutować o tym, czy dokument został podpisany czy nie, skoro wszystko, co zawierał, było w trakcie realizacji lub już wykonane? 132
Wyobraźcie sobie, szanowni towarzysze naukowcy, że was wszystkich spędzono do kopalni odkrywkowej i za wasze wszystkie przestępstwa wobec narodu, za zniekształcanie i fałszowanie naszej historii, za kłamstwo, za wierną służbę szatańskiemu antynarodowemu reżimowi, rozstrzelano. Potem jednak nagle okazało się, że rozkaz ten nie był podpisany. Przecież to koszmar. Ale wam nie jest łatwiej z tego powodu. Wszystko, co zakładał plan Sztabu Generalnego, było starannie wykonane. Dlatego nie ma żadnego znaczenia, czy Stalin podpisał dokument czy nie, czy wrzeszczał przy tym, czy nie wrzeszczał. Brak podpisów nie ma w ogóle żadnego znaczenia. Argument ten jest fałszywy. Wykorzystują go obrońcy Hitlera i Stalina. Hitler eksterminował miliony osób, ale jego podpisu pod wyrokami na nich nie znaleziono. Czyżby to nie było wystarczające, aby nazwać go niewinnym jagnięciem? Na początku lat trzydziestych Stalin zgładził miliony ludzi w Związku Radzieckim, ale podpisu nie ma. Nie ma też tych dokumentów, w których nakazywał przeprowadzić te czystki. Jeśli nie ma podpisu albo dokumentu w ogóle, to oznacza, że jest niewinny albo wcale nie było żadnej eksterminacji?
IV A oto jeszcze jedno pytanie do „większości historyków wojskowości": KTO WYKONAŁ TEN PLAN? Załóżmy i uwierzmy, że rozgniewany Stalin pieklił się i wrzeszczał. Timoszenko i Żukow zapamiętali nauczkę, natychmiast zrezygnowali ze swego planu i więcej do tej sprawy nie powracali. Plan napisano ręcznie w jednym egzemplarzu, po czym poszedł do archiwum. Wiedziało o nim pięć osób: Stalin, Timoszenko, Żukow, Watutin i Wasilewski. Jeśli uwierzymy fantazjom Swietliszyna, okaże się, że treść planu znana była również sekretarzowi Stalina, Poskriebyszewowi. Załóżmy, że Timoszenko, Żukow, Watutin i Wasilewski, przestraszywszy się stalinowskiego wrzasku, odstąpili od realizacji planu i już nigdy o nim nie wspominali. Jak to się 133
stało jednak, że dowódcy oddalonych okręgów wojskowych na Syberii i północnym Kaukazie, na Uralu i nad Wołgą, nie umawiając się, sformowali siedem nowych armii i skierowali je na zachód, zgodnie z nie znanym im planem? Jak to się stało, że ktoś poderwał lotnictwo na Ałtaju i Dalekim Wschodzie, w nadwołżańskim, moskiewskim, archangielskim i innych okręgach wojskowych oraz przerzucił na lotniska przygraniczne? Kto miał prawo wzywać setki tysięcy rezerwistów i pędzić ich przez tysiące kilometrów pod samą granicę? Kto nad granicą rozwinął magazyny zawierające dziesiątki milionów pocisków artyleryjskich i miliardy naboi? Kto i dlaczego załadował dziesiątki tysięcy wagonów sprzętem wojskowym i skierował na zachód? Czyżby miejscowa inicjatywa? Przecież narkom łączności, towarzysz Kaganowicz, nie udostępniłby takiej liczby parowozów i wagonów miejscowym władzom. Nie udostępniłby też Żukowowi, ponieważ Kaganowicz słuchał wyłącznie Stalina. Dlatego tylko z rozkazu Stalina mógł przeprowadzić tę największą operację kolejową w historii ludzkości. Co w takim razie z tego wynika? Stalin wrzeszczy, gotuje się, wali pięściami i tupie, tymczasem dowódcy okręgów i armii, dowódcy pułków, brygad, dywizji i korpusów, wbrew zakazom wodza wypełniają plan, którego treści nie znają. Stalin ogłasza, że wypełnienie tego planu byłoby „na rękę jedynie wrogom władzy radzieckiej", jednak cała Armia Czerwona jest postawiona na nogi i realizuje plan. To w takim razie może oni wszyscy szli, jechali i lecieli w kierunku granicy w celach obronnych? Ta rozmowa jednak nie mieści się w ramach podejścia naukowego. Plan niespodziewanego ataku na Niemcy jest, niechby nawet nie był podpisany. Gdzie w takim razie jest plan obrony? Proszę go pokazać. Zgadzam się na byle jaki brudnopis, roboczą wersję, przez nikogo nie zatwierdzoną i nie podpisaną. Mówią mi: można się zgodzić z tezami zawartymi w Lodołamaczu, można się sprzeczać, ale gdzie się znajduje dokument potwierdzający? Pozwólcie walnąć tym samym obuchem w głowę „większość historyków wojskowości" i zapytać: 134
gdzie jest ten dokument, drodzy towarzysze? Gdzie jest plan wojny obronnej? Gdzie plany operacji obronnych? Przeciwko mnie wystąpił generał-pułkownik J. A. Gorkow z serią druzgocących artykułów o wdzięcznej nazwie „Koniec globalnego kłamstwa". Generał-pułkownik opublikował „plany osłony granicy państwowej podczas koncentracji wojsk" i ogłosił: oto są plany obrony kraju! Nieszczęsny generał zwyczajnie nie rozumie różnicy pomiędzy obroną kraju a osłoną granicy. Czyżby na tym właśnie poziomie wyczerpały się nasze pomysły strategiczne? Czyżby cała obrona wielkiego mocarstwa sprowadzała się do tego, by osłonić granicę? Czyli siłami armii wesprzeć straż graniczną, przy czym tylko dopóki odbywa się koncentracja głównych sił? A gdy główne siły już się zgromadzą, to według jakich planów mają działać? O, towarzyszu generale, o najgodniejszy przeciwniku, do pańskiej wiadomości: dopóki odbywała się koncentracja wojsk niemieckich wzdłuż naszych granic, po przeciwnej stronie działał ten sam plan osłony. Wojska w eszelonach, w kolumnach marszowych, w miejscach załadunku są najbardziej odsłonięte, niemal bezbronne. Dlatego rejony koncentracji trzeba osłaniać oddziałami czołowymi, które zawczasu są wysunięte przed pierwszą linię lub przed granicę. To nie przeszkadza zamiarom niespodziewanego ataku, co więcej, potwierdza je. Teraz zagadka: jak to się stało, że Stalin w gniewie, gotując się i wrzeszcząc, odrzucił plan ataku na Niemcy; Timoszenko i Żukow, odsalutowawszy, zrezygnowali z planu, tymczasem dowódcy, zarówno wszystkich przygranicznych, jak i wewnętrznych okręgów, nie znając planu, nawet nie domyślając się jego istnienia, jak jeden mąż rzucili się go wypełniać? W końcu go zrealizowali. Tylko troszkę za późno. Hitler przeszkodził. Gdzie znajduje się odpowiedź? Zagadkę tę rozwiązał sam pułkownik Gorkow, w tej samej serii demaskujących artykułów „Koniec globalnego kłamstwa". Wyjaśnił, według jakich planów działali dowódcy, sztaby i okręgi wojskowe. Generał-pułkownik oznajmił: „Plan strategiczny opracowany przez Sztab Generalny Armii Czer135
wonej i zatwierdzony 15 maja 1941 roku przez dowództwo polityczne kraju ma dominujące znaczenie w stosunku do materiałów operacyjnych okręgów wojskowych" („WIŻ" 1996, nr 2, s. 2). To właśnie to! Plan strategiczny był zatwierdzony. Polityczne kierownictwo kraju to towarzysz Stalin. Właśnie zgodnie ze strategicznym planem i wolą Stalina działali wszyscy niżej postawieni dowódcy. Aby nie wzbudzić podejrzeń, że zaszła pomyłka, generał-pułkownik Gorkow powtórzył tę samą myśl w innym artykule: „Szczególne miejsce wyznacza się tu ostatniemu operacyjnemu planowi wojny (...) opracowanemu przez Sztab Generalny Armii Czerwonej według stanu z dnia 15 maja 1941 roku. I to całkiem zrozumiałe. Przecież właśnie z tym planem rozpoczęliśmy wojnę. Kierowali się nim dowódcy wojskowych okręgów i ich sztaby, działały wojska" (Gotowil li Stalin uprieżdajuszczij udarprotiw Gitlera w 1941 godu, w: Wojna 1939-1945. Dwa podchoda, Moskwa 1995, s. 58). Generał-pułkownik Gorkow oznajmił, że plan został zaakceptowany przez Stalina, że plan z dnia 15 maja 1941 roku był jedynym, żaden inny nie istniał, oraz właśnie według niego działała Armia Czerwona w pierwszych dniach wojny. Dopiero potem generał zaczął się zastanawiać nad swoimi słowami. Dopiero później zrozumiał, że się pomylił. Co zrobić? Cofnąć swoje słowa? W żadnym wypadku! Wtedy do następnych publikacji Gorkow wniósł wyjaśnienie: plan strategiczny z dnia 15 maja 1941 roku został zaakceptowany przez Stalina, jednak „został usunięty z niego rozdział o zadaniu uprzedzającego uderzenia". Ach, towarzyszu generale, gdybym miał pański talent wykręcania się na wszelkie sposoby! Przeczytawszy pana wyjaśnienie, pokusiłem się o eksperyment. Zapraszam pana, towarzyszu generale, oraz wszystkich chętnych do powtórzenia go po mnie. Wziąłem plan ataku Niemiec z dnia 15 maja 1941 roku i zaostrzony ołówek i zacząłem wykreślać z planu wszystko, co dotyczy niespodziewanego ataku na Niemcy i Rumunię. Wykreśliłem niepotrzebne. I co się okazało? Pozostała 136
jedynie data 15 maja 1941 roku oraz dane o przeciwniku. Więcej nic. Spróbujcie sami powtórzyć mój eksperyment. Nie zapomnijcie poinformować, co pozostanie, jeżeli z tego planu wykreślić składnik agresywnego ataku. V Teraz powróćmy do Anfiłowa. 5 maja 1941 roku na Kremlu Stalin wystąpił przed absolwentami akademii wojskowych, potem wzniósł kilka toastów, uściślając swoją wypowiedź. Z grubsza brzmiało to tak: już dość rozprawiania o pokoju, już dość rozprawiania o obronie, nadeszła pora, aby wziąć inicjatywę w swoje ręce, aby przejść do natarcia. Jeśli wierzyć doniesieniom Anfiłowa, Żukow, usłyszawszy Stalinowską wypowiedź, natychmiast rzucił się układać plan niespodziewanego ataku na Niemcy. Potem jednak nagle się okazało, że Stalin wcale nie chciał atakować Niemiec, on po prostu chciał podtrzymać na duchu wystraszonych absolwentów akademii wojskowych. Jeżeli temu się uwierzy, to wynika z tego, że Stalin to kompletny idiota. Z opowiadań Żukowa wynika, że się bał wojny. Z tego wynika, że zarówno absolwenci akademii wojskowych, jak też całe dowództwo Armii Czerwonej, które było obecne na przyjęciu na Kremlu, te wszystkie tysiące najlepszych oficerów, generałów, admirałów i marszałków, również drżeli ze strachu, tak że trzeba ich było podtrzymać na duchu. Lecz zamiast w ostatnich dniach i tygodniach ustawić obronę, zrobić okopy i umocnienia, założyć miny, postawić zasieki, biedny Stalin ogłasza: do diabła z obroną, wystarczy! Nie potrzebujemy obrony! Rzeczywiście podniósł na duchu... Anfiłow wyjaśnia nierozumiejącym: gazety całego świata trąbiły o niezwyciężonej sile armii niemieckiej, a tu Stalin postanowił podnieść na duchu absolwentów akademii wojskowych, mówiąc tym samym: nie taki diabeł straszny... Jednak w tym wszystkim jest pewna nieścisłość. Gazety całego świata może i trąbiły, ale absolwenci akademii wojskowych nie mieli do nich dostępu. W tamtych latach nie 137
było też wrogich głosów. Zdecydowana większość ludzi radzieckich nie miała wówczas radioodbiorników, tylko czarne talerze głośników. Dlatego słuchać mogli tylko Międzynarodówki - hymnu proletariuszy całego świata, którym zaczynał się i kończył dzień pracy. Słuchali też wiadomości z pól, przemówień towarzysza Stalina oraz innych towarzyszy, piosenek o niezmierzonych bezkresach ojczyzny i niezwyciężonej Armii Czerwonej. Nawet gdyby istniały głosy wroga, nawet gdyby były radioodbiorniki, nawet wtedy, pamiętając 1937 rok, dowódcy baliby się słuchać tych głosów. Oni czytali „Prawdę", „Izwiestia", Krasnuju zwiezdu", czytali wiele innych rzeczy, łącznie z „Krokodylem" i „Murziłką"*, skąd mogli jedynie zaczerpnąć informacje o niespotykanej sile Związku Radzieckiego i jego walecznej, niezwyciężonej Armii Czerwonej. Dlatego towarzysz Stalin nie musiał podczas swego wystąpienia przed absolwentami akademii wojskowych dementować tego, o czym trąbiły gazety całego świata. VI W opowiadaniu Anfiłowa Żukow wygląda jeszcze bardziej niestosownie. On rzekomo uważał, że Armia Czerwona nie jest gotowa na odparcie ataku, że sił do obrony nie ma. Nawet inaczej: „Nie mamy na granicach wystarczających sił nawet do osłony. Nie możemy w sposób zorganizowany połączyć się i odeprzeć ataku wojsk niemieckich" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 2003, tom 1, str. 258). Ale strateg usłyszał przemowę Stalina i wbrew swoim przekonaniom, zapominając o wszystkich sprawach i kłopotach, pospiesznie rzucił się do pisania nowego planu wojny. Dopiero załapał nowy powiew i natychmiast, nawet bez wskazówek dowódcy, wbrew własnym poglądom, niczym wiatrowskaz odwrócił się w przeciwnym kierunku i po upływie dziesięciu dni niesie gotowy plan natarcia, doskonale wiedząc, że ani na obronę, ani nawet na * Popularne w ZSRR czasopisma humorystyczne. Pierwsze dla dorosłych, drugie dla dzieci. 138
osłonę sił nie ma. Niesie Stalinowi nie ten plan, który uważa za niezbędny, tylko ten, który mógłby się spodobać przywódcy. Przykra sprawa jednak: nie spodobał się. Dalej jest jeszcze lepiej. Żukow się nie sprzeczał i natychmiast zrezygnował ze swego nowego pomysłu- Jednak znów pojawia się drobny, ale istotny szczegół. Żukow napisał nowy plan, by dogodzić Stalinowi... jednak ten z niewiadomych powodów nie podpisał go. W Związku Radzieckim działało pięć złotych zasad, których przestrzeganie gwarantowało przeżycie w każdych warunkach: 1. Nie myśl! 2. Jeżeli pomyślałeś, nie mów! 3. Jeżeli powiedziałeś, nie pisz! 4. Jeżeli napisałeś, nie publikuj! 5. Jeżeli opublikowałeś - odżegnaj się od tego! A oto właśnie doskonały przykład stosowania tych reguł. Z jednej strony Żukow dumnie oznajmia: moja notatka! Z drugiej strony - notatka napisana jest ręką Wasilewskiego, a podpisu Żukowa nie ma. Z jednej strony z całego serca pragnie on dogodzić Stalinowi, w locie wyłapując i przyswajając myśli i słowa wodza, natychmiast urzeczywistniając je w postaci śmiałych planów. Z długiej strony - zapomniał postawić swój podpis pod tymi planami. Tak na wszelki wypadek. I ten sługus ma być przykładem do naśladowania? To od niego mamy się uczyć uczynnie schylać plecy i machnąć podpis, kiedy rozkażą? VII Krótkie podsumowanie: dokument o przygotowaniu ataku na Niemcy znaleziono, opublikowano i jest on powszechnie znany. Dokument o przygotowaniu kraju do odparcia wrogiego natarcia nie jest znany, nie odnaleziono go i nie opublikowano. 139
Zgodziłbym się nawet na nie podpisany, ale gdzie on jest? Jeśli jednak kiedykolwiek uda się go odnaleźć, to trzeba będzie wytłumaczyć, dlaczego przy genialnym planowaniu w dniu 22 czerwca 1941 roku cała armia działała bez żadnych planów. Dlaczego pierwszego dnia wojny nikt nie myślał o obronie, a Żukow podpisywał dyrektywy ataku. Najbardziej zadziwiające jednak jest to, że 22 czerwca 1941 roku Żukow podpisał dyrektywę na jednoczesny atak trzech frontów, w których skład wchodziło trzydzieści armii. Z opowieści Żukowa wynika, że podpisywał on nie z własnej woli, lecz z rozkazu Stalina. Istne cuda: 5 maja 1941 roku Stalin żąda od absolwentów akademii wojskowych i od całego dowództwa Armii Czerwonej, aby przestali nawet myśleć o obronie i przygotowywali się do ataku. 15 maja rozgniewany Stalin rzekomo wrzeszczy na Żukowa i nakazuje zapomnieć o ataku. 22 czerwca Stalin żąda od Armii Czerwonej, aby przeszła w zdecydowane natarcie. Tymczasem o obronie ani słowa. Z tych trzech wydarzeń wielokrotnie potwierdzone dokumentami są pierwsze i trzecie. Natomiast drugie, o wrzeszczącym Stalinie, znane jest tylko z opowiadań Swietliszyna i Anfiłowa, wielokrotnie przyłapanych na kłamstwie. Rozdział ten rozpocząłem oświadczeniem, że przepowiedzenie przyszłych zmian we wspomnieniach Żukowa jest stosunkowe łatwe. Świadectwa Swietliszyna i Anfiłowa są zbyt ewidentnym kłamstwem. Natomiast przyszłym pokoleniom trzeba będzie udowodnić, że plan Sztabu Generalnego Armii Czerwonej datowany na dzień 15 maja 1941 roku został przez Stalina odrzucony. Przepowiadam, że już wkrótce zostanie odnaleziony fragment tekstu, którego w swoim czasie nie przepuściła cenzura. Wówczas w najnowszym, najbardziej prawdziwym wydaniu wspomnień największego dowódcy przeczytamy jego własną wersję wydarzeń. Nieżyjący Żukow ma 140
przed sobą zadanie: osobiście opowiedzieć o niezwykłym uporze Stalina, o tym, jak dokument przeznaczony wyłącznie do rąk własnych przywódcy przekazał komuś innemu, oraz o tym, jak rozgniewany Stalin wrzeszczał i gotował się wewnętrznie.
Rozdział 11
Kto zechce kłaść głowę pod topór? W tym miejscu znajduje się memoriałowy kompleks „Ojczyzna marszałka Żukowa", którego twórcy (...) są kandydatami do otrzymania państwowego odznaczenia Federacji Rosyjskiej im. G. K. Żukowa (...) I oto jesteśmy w Muzeum Żukowa w mieście Żukowa.
„Krasnaja zwiezda", 19 lutego 1999
I W 1943 roku na Łuku Kurskim wojsko niemieckie dysponowało ciężkimi czołgami. Niemcy mieli za zadanie zniszczyć obronę Armii Czerwonej. Ta z kolei miała zatrzymać wojsko niemieckie. Obrona wojska radzieckiego opierała się na umocnieniach polowych, czyli na zwykłych okopach i transzejach. Armia Czerwona była skompletowana z niewyszkolonych rezerwistów. Ktoś stwierdzi, że mieli oni doświadczenie bojowe. Otóż żołnierze, sierżanci i oficerowie niższego stopnia Armii Czerwonej, którzy walczyli jesienią 1941 roku, w większości nie przeżyli nawet do roku 1942. Natomiast ci, co walczyli w 1942 roku, nie przeżyli do 1943 roku. Przeżyli tylko ci, co byli na tyłach lub na pasywnych odcinkach frontu. Ich doświadczenie wojskowe było mizerne. Tak samo było później. W 1944 roku walczyli niewyszkoleni rezerwiści, to samo było w 1945 roku. W jednostkach bojowych żołnierze, sierżanci i oficerowie niższego 142
stopnia nie żyli zbyt długo, dlatego też nie mieli możliwości zdobycia doświadczenia. Na przykład: latem 1944 roku podczas operacji „Bagration" Armia Czerwona straciła 765 813 ludzi. Byli to zabici, ranni i zaginieni. „Krasnaja zwiezda" (22 czerwca 2004) wyjaśnia przyczynę tego stanu rzeczy: wojsko kompletowano z żołnierzy, którzy „nie mieli wstępnego przeszkolenia wojskowego". Interesująca wydaje się notatka w dzienniku generała armii A. I. Jeriemienki z marca 1945 roku: przed nami decydujące walki, a wojsko jest niezwykle słabo wyszkolone. Jednak w czerwcu 1941 roku Armia Czerwona składała się z wyszkolonej kadry, powołanej do służby w ciągu dwóch ostatnich lat. Jeśli rezerwiści na Łuku Kurskim powstrzymali ciężkie czołgi, to armia prawie zawodowa w zupełności mogła sobie poradzić z tym zadaniem w 1941 roku. Tym bardziej że wówczas nikt inny na świecie nie miał ciężkich czołgów. Ponadto Armia Czerwona mogła się oprzeć nie tylko na transzejach, ale też na solidnych umocnieniach. Co w takim razie się stało? Dlaczego w roku 1943 rezerwiści w zwykłych okopach i transzejach zatrzymali ciężkie czołgi, a w roku 1941 wyszkolone wojsko osadzone w potężnych umocnieniach obronnych »nie potrafiło powstrzymać lekkich czołgów? Na czym polega problem? Otóż na tym: „Proszę zameldować narkomowi, na jakiej podstawie jednostki umocnionego rejonu w Specjalnym Kijowskim Okręgu Wojskowym otrzymały rozkaz o zajęciu przedpola. Działanie to może natychmiast sprowokować Niemców do ataku zbrojnego i grozi różnymi poważnymi konsekwencjami. Rozkaz ten odwołać w trybie natychmiastowym i zameldować, kto konkretnie wydał takie samodzielne rozporządzenie. Żukow. 10.06.41 r." Jeszcze na początku maja 1941 roku na rozkaz Żukowa oddziały wojska zostały wyprowadzone z rejonów umocnionych. Żukow bardzo pilnował tego, żeby ani w rejonach umocnionych, ani przy nich nie było oddziałów radzieckich. 11 czerwca skierował rozkaz do wszystkich dowódców Specjalnego Okręgu Zachodniego: „Bez specjalnego rozkazu nie zajmować 143
strefy przedpola jednostkami polowymi oraz przeznaczonymi do obsady rejonów umocnionych". Dlatego 22 czerwca wyszło tak: wzdłuż granicy zachodniej rejony umocnione pozostały bez wojska, natomiast wojsko pozostało bez rejonów umocnionych, okopów i transzei. Żukow nie tylko wydawał zbrodnicze rozkazy, których wykonanie zakończyło się śmiercią wyszkolonej armii, ale dodatkowo dławił wszystkie inicjatywy swoich podwładnych: zameldować, kto konkretnie wydał takie samodzielne rozporządzenie... Mało tego, pod gradem nieludzkich rozkazów Żukowa dowódcy niższej rangi po prostu tracili zdolność do samodzielnych działań. Za Żukowa przetrwał tylko ten, kto nic nie robił. Ten, kto coś robił, trafiał w szeregi przestępców. Po wojnie Żukow ogłosił: rejony umocnione znajdowały się zbyt blisko granicy, wojsko było niezrównoważone i wpadało w panikę. Jednak gdyby nie rozkazy Żukowa, które się sypały niczym lawina, wojsko znajdowałoby się w żelbetowych ufortyfikowanych umocnieniach. Wówczas ludzie byliby opanowani i nie mieliby powodu wpadać w panikę. II W żadnym wypadku nie przesadzam, nazywając działania Żukowa zbrodniczymi. Wypełnienie rozkazów Żukowa pociągnęło za sobą zagładę i wzięcie do niewoli wyszkolonej Armii Czerwonej. Skutkiem tego z kolei była utrata wielkiego terytorium i zagłada milionów ludzi. Artykuł 58-1 Kodeksu Karnego Rosyjskiej Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Radzieckiej dokładnie określał, za co można było zostać oskarżonym. Między innymi za „działanie na rzecz podważania lub osłabiania bezpieczeństwa zewnętrznego ZSRR". Jak inaczej można zinterpretować rozkazy Żukowa? Właśnie tylko tak: działanie na rzecz podważania i osłabiania bezpieczeństwa zewnętrznego. Punkt 4. tegoż artykułu przewidział „najwyższą karę - rozstrzeliwanie" za „okazanie w jakikolwiek sposób pomocy tej części międzynarodowej burżuazji, która nie uznając równouprawnienia systemu komunistycznego, nadchodzącego, aby zastąpić kapitalizm, dąży do jego 144
zagłady". W tym miejscu przedstawiciel dowolnego trybunału mógł wydać obywatelowi Żukowowi najwyższy wyrok, ponieważ Hitler dążył do zniszczenia władzy komunistycznej, a Zuków poprzez swoje rozkazy całkiem świadomie mu w tym pomagał. Jak w takim razie można usprawiedliwić potworne przestępstwo Żukowa, które doprowadziło do zagłady dziesiątków milionów osób? Wielki historyk Swietliszyn znalazł wyjście. Rzekomo spotykał się z Żukowem, zadawał mu pytania, natomiast jedyny wybawca ojczyzny podobno mu odpowijidał następująco: „10 czerwca narkom obrony marszałek Tinioszenko wraz ze mną, jako szefem Sztabu Generalnego, został wezwany do Stalina, który ostro obwinił nas o prowokowanie wojny. Na miejscu, w swoim gabinecie, Stalin podyktował treść telegramu, który później rozesłano do dowódców poszczególnych okręgów przygranicznych (...) byłem przekonany, że gdybym nie podpisał podyktowanego przez Stalina telegramu, to zapewnie obecny przy rozmowie Beria natychmiast by mnie aresztował..." (N. A. Swietliszyn, Krutyje stupieni sud'by, Chabarowsk 1992, s. 55-56). Zwróćmy uwagę na brak protestów Żukowa. Jednak gróźb również nie było ani ze strony Stalina, ani Berii. Po prostu jedyny wybawca ojczyzny był przekonany, że go natychmiast aresztują... Wystarczyła sama obecność i widok narkoma spraw wewnętrznych, aby nieustraszony dowódca, nie protestując i nie odmawiając, podpisał rozkaz, który zgubił Armię Czerwoną. W celu ustalenia, na ile poważne było zagrożenie bezpieczeństwa osobistego Żukowa, otwórzmy „Dziennik rejestracji osób, które przyjął J. W. Stalin". Ponieważ całkiem możliwe, że Żukow był w gabinecie Stalina o jednej porze, a groźny narkom Beria, którego tak się bał nieustraszony dowódca, o innej. Otworzyliśmy i przekonaliśmy się. 10 czerwca 1941 roku Beria przebywał w gabinecie Stalina od godziny 22.30 do godziny 0.15. Żukowa W tym czasie w gabinecie Stalina nie było. Szczerze mówiąc, tego dnia Żukowa 145
w gabinecie Stalina w ogóle nie było. Z tego wynika, że swoich przestępczych rozkazów nie pisał on w gabinecie Stalina ani też pod jego dyktando, ani też pod groźbą aresztu. W gabinecie Stalina Żukow był dopiero następnego dnia 11 czerwca — w dodatku dwukrotnie. Jednak Berii tego dnia tam nie było. Jednak załóżmy, że wszystko było tak, jak opowiada Swietliszyn. Co z tego wynika? Na jednej szali mamy bezpieczeństwo kraju i życie dziesiątków milionów ludzi, a może nawet wyniszczenie całego narodu. Na drugiej — iluzoryczne prawdopodobieństwo aresztowania. Wtedy jedyny wybawca ojczyzny decyduje: a niech tę ojczyznę diabli wezmą, czort z nimi, z milionami, oby tylko mnie nikt nie ruszał. Rozumiejąc, że wyjaśnienie Swietliszyna nie wystarczy, by usprawiedliwić Żukowa, „Krasnaja zwiezda" (19 czerwca 2001) zastosowała inny trik: „10 czerwca 1941 roku Sztab Generalny zmuszony był skierować do wojskowej rady KOWO następujący telegram (...)" Jakież to wszystko łatwe - Sztab Generalny był zmuszony... Dlaczegóż to był zmuszony do wydawania idiotycznych rozkazów? Kto zmuszał go do szkodliwych działań, osłabiających bezpieczeństwo własnej armii, narodu i kraju? Natomiast według towarzyszy z „Krasnoj zwiezdy" wychodzi na to, że szef Sztabu Generalnego nie ma nic do tego. Cały Sztab Generalny jest winny, ale przecież w sztabie są tysiące osób. Kto konkretnie w takim razie jest złoczyńcą i szkodnikiem? Otóż nikt. Szyfrogram został podpisany przez jedną osobę - Żukowa. Jednak on dzięki staraniom „Krasnoj zwiezdy" został uniewinniony i odsunięty w cień, natomiast resztę Sztabu Generalnego wystrychnięto na dudka. Dobrze. Powiedzmy, że Żukow został zmuszony przez kogoś i podporządkował się. Jednak co do tego wariantu też są zastrzeżenia. W 1957 roku przywódcy, niczym psy łańcuchowe, zwarli się w walce o władzę. Zrzucani z wierzchołków władzy tłumaczyli się, że za Stalina wbrew swojej woli zmuszani byli do podpisywania zbrodniczych rozkazów. Uzasadniając, że takie były czasy. Na to dumny Żukow oznajmił, że on nie 146
jest taki, że on to wyjątek. Aż tu się wyjaśnia - podpisywał. Tylko jeden szkodliwy szyfrogram Żukowa z dnia 10 czerwca w skutkach był bardziej niszczycielski niż setki rozkazów Chruszczowa, Mołotowa, Malenkowa i Kaganowicza o masowych rozstrzeliwaniach. III Należy zwrócić uwagę na niesamowitą głupotę rozkazu Żukowa: Działanie to może natychmiast sprowokować Niemców do ataku zbrojnego. Bzdura. Oto logika Żukowa: jeśli w naszych rejonach umocnionych nie będzie wojska, to Hitler nie zaatakuje. Zapytajmy: jak wam się podoba taki tekst? Czyżby ziściły się proroctwa genialnego wojskowego myśliciela? Zameldowano Hitlerowi, że radzieckie rejony umocnione w ogóle nie są zajmowane przez oddziały wojskowe, i co - natychmiast odwołał on decyzję o realizacji operacji „Barbarossa"? Zdecydowanie Żukowowi brakuje zdrowego rozsądku. Wszystko się działo na odwrót. Wyobraźmy sobie inną sytuację: w każdym rejonie umocnionym wzdłuż granicy stacjonują stałe garnizony. W każdym betonowym schronie ogniowym po pięciu, dziesięciu, piętnastu żołnierzy ze środkami łączności, przyrządami optycznymi, z zapasem amunicji, wyżywienia, wody, leków itd. Z przodu i na bokach każdego rejonu umocnionego rowy i zapory przeciwczołgowe, zasieki i pola minowe nie do pokonania. Ponadto, jako uzupełnienie stałych garnizonów, w każdym z rejonów umocnionych okopała się cała dywizja strzelecka, a może nawet korpus bądź armia. Przez trzy-cztery miesiące przed rozpoczęciem wojny wykopali oni setki kilometrów transzei, wybudowali i zamaskowali setki schronów podziemnych, tysiące stanowisk strzeleckich i innych umocnień polowych. Natomiast pomiędzy rejonami umocnionymi miała stacjonować obrona polowa. Do tego dziesięć-piętnaście linii transzei i oddzielonych węzłów obrony, zapory przeciwpancerne i przeciwpiechotne, zamaskowane działa i wkopane w ziemię czołgi. W głębi terytorium radzieckiego zaś, wzdłuż starej granicy państwowej, kolejna linia rejonów umocnionych, obsadzonych zarówno przez sta147
łe garnizony, jak też wojska w polu. Na Dnieprze - flotylla. Wzdłuż wschodniego brzegu Dniepru - trzecia linia obrony strategicznej... W tym właśnie wypadku Hitler i jego generałowie dobrze by się zastanowili, czy mają atakować, czy się wstrzymać. Całkowity brak obrony, zgodnie z genialnymi pomysłami wielkiego stratega, to dopiero prowokacja. To brzmi jak zachęta dla agresora: nacieraj, nie mamy wojska w naszych rejonach umocnionych, pól minowych nie zakładaliśmy, natomiast druty kolczaste sami pocięliśmy. Atakujcie nasze rejony umocnione nawet gołymi rękoma. Rozkaz Żukowa: nie dawać powodu do ataku i nie ulegać prowokacjom, to schizofrenia w czystej postaci. Jeżeli wojska niemieckie nie mają rozkazu rozpoczęcia wojny, to można je prowokować w dowolny sposób; choćby goły tyłek przez granicę pokazać, a i tak się nie ruszą. Natomiast jeżeli mają rozkaz rozpocząć wojnę, to można ile się da demonstrować swoje pokojowe nastawienie, nic nie pomoże. IV Tymczasem dowódcy okręgów przygranicznych i armii bezustannie domagali się pozwolenia na zajęcie pozycji obronnych. Na przykład prosi o to dowodzący Specjalnym Okręgiem Zachodnim generał armii D. G. Pawłow. „20 czerwca 1941 roku szyfrogramem z podpisem zastępcy dowódcy Wydziału Operacyjnego Sztabu Generalnego Pawłowa poinformowano, że jego prośba została przekazana narkomowi i ten nie wydał zgody na zajęcie umocnień polowych, ponieważ może to wywołać prowokację ze strony Niemców" („Krasnaja zwiezda", 24 lipca 2001). W tym wypadku wszystko jasne: winni są zastępca szefa Sztabu Generalnego Wasilewski oraz narkom obrony Timoszenko, natomiast o szefie Sztabu Generalnego ani słowa. Co ciekawe, żądania generała armii Pawłowa oraz innych dowódców okręgów przygranicznych, aby zająć pozycje obronne, są udokumentowane, jednak podobnych żądań ze strony Żukowa nie da się odnaleźć. O czym w takim razie myślał mózg armii i jego genialny, niemalże święty dowódca? 148
Żukow myślał o tym, w jaki sposób odebrać wojsku amunicję. Wydawał też rozkazy: w pułkach i dywizjach pierwszego rzutu skonfiskować naboje i pociski artyleryjskie, by żołnierze nie dali się sprowokować. 18 czerwca dowódca Specjalnego Nadbałtyckiego Okręgu wydał rozkaz o podwyższeniu gotowości oddziałów obrony przeciwlotniczej. Reakcja Żukowa: „Wydaliście rozkaz obronie przeciwlotniczej wprowadzający drugi stopień gotowości, bez zezwolenia narkoma (...) Pańskie rozporządzenie budzi plotki i niepokój społeczny. Żądam odwołania w trybie natychmiastowym wydanego rozkazu i przygotowania wyjaśnienia dla narkoma. Żukow". Bohater Związku Radzieckiego pisarz Karpow w ten sposób wyjaśnia działania geniusza: szef Sztabu Generalnego Żukow, wbrew swojej woli i przekonaniom, w ostateczności chcąc doprowadzić armię do pełnej gotowości, zmuszony był wydawać takie polecenia" (W. Karpow, Marszal Żukow, Moskwa 1992, s. 219). Znów znaleziono usprawiedliwienie: on był zmuszony. Może w takim razie tę myśl trzeba wyrazić inaczej: on był po prostu mazgajem! Wszyscy, którzy mieli do czynienia z Żukowem, wspominali, że był to typ pozbawiony siły woli, mięczak nie mający własnego zdania. Karpow musiał głośno i wprost powiedzieć właśnie o tym. Podpisów Stalina pod tymi rozkazami nie ma. Nie ma też żadnych wskazówek, że to Stalin żądał od Żukowa przekazywania takich rozkazów w teren. Winny jest jednak Stalin. Pod tymi szkodliwymi szyfrogramami nie ma również podpisu narkoma obrony, marszałka Związku Radzieckiego Timoszenki, jak też nie ma dowodów, że wymagał on od Żukowa pisania tego paskudztwa wbrew jego woli i rozumieniu sytuacji. Jednak Timoszenko również jest winny. Pod tymi dokumentami nie ma podpisów narkoma spraw wewnętrznych Berii i narkoma bezpieczeństwa państwowego Mierkułowa. Ale oni też są winni. Każdy, kto wypełniał rozkazy Żukowa, również jest winny. Przecież oni tylko zachowywali wierność przysiędze wojskowej, ponieważ 23 lutego 1939 roku przysięgali „bezwzględnie 149
przestrzegać regulaminu wojskowego oraz wypełniać rozkazy dowódców i komisarzy". W lipcu 1941 roku za wykonanie rozkazów Żukowa bezlitośnie ich rozstrzeliwano, a teraz tak samo bezlitośnie wyśmiewano: głuptasy, zachowywali wierność przysiędze, chyba oszaleli! I tylko Żukow, którego podpis widnieje pod tymi rozkazami, nie jest niczemu winny. V Tak więc Żukow rozumiał, że niebawem zacznie się wojna, jednak przez swoje szkodliwe działania zabraniał armii przygotować się do stawienia czoła wrogowi. Do ostatniej chwili pod groźbą śmierci Żukow zabraniał dowódcom okręgów przygranicznych i armii robić cokolwiek w celu przygotowania się do odparcia niemieckiego ataku. Co właściwie Żukow mógł zrobić? Na tym polega cała sprawa, że nic nie trzeba było robić. Gdyby nie było rozkazów Żukowa, Pawłow, Kirponos i inni mądrzy dowódcy wojsk Specjalnego Okręgu Zachodniego sami by sobie poradzili i odparli atak. Gdyby tylko Żukow nie spętał ich więzami zakazów. Protestują: przecież od Żukowa wymagano tego odgórnie! Z tym jestem zmuszony się nie zgodzić. Kto wymagał? Stalin? Timoszenko czy też Beria? Żadnych śladów Stalinowskich „wymagań" nie udało się odnaleźć obrońcom Żukowa. Natomiast zbrodnicze rozkazy są. Lecz nawet jeśliby Stalin żądał, to w tym wypadku też żaden trybunał takiego usprawiedliwienia nie mógłby potraktować jako przekonującego. Jeśli dowódca plutonu podpisał się pod zdradzieckim rozkazem, to on ponosi pełną odpowiedzialność. W tym wypadku nikogo nie interesuje, czy dowódca kompanii wydał mu polecenie ustne czy nie. Twój podpis, odpowiadaj. Nawet jeżeli dowódca batalionu ustnie rozkazał, również słowami przekaż jego rozkaz, po co coś podpisywać... Żukow miał wiele sposobów, aby nie robić tego, co uważał za szkodliwe i zgubne. Po pierwsze, trzeba było żądać od narkoma obrony mar150
szalka Timoszenki podpisu potwierdzającego: ja, Żukow, zdecydowanie się nie zgadzam z taką decyzją, jednak w wyniku braku siły woli jestem zmuszony ją podpisać i podpiszę, ale dopiero po tobie, Siemionie Konstantynowiczu. Po drugie, żądać potwierdzającego podpisu Stalina: podobne decyzje prowadzą kraj, naród i armię do zagłady, i ja, Żukow, wbrew własnej woli podpisuję, ale tylko po was, towarzyszu Stalinie, i po narkomie Timoszence. Po trzecie, można było przejawić własną wolę: wy nalegacie, to wy podpisujcie, a mnie zwolnijcie z tego. Co Żukow ryzykował? Karierę? Życie? Załóżmy jednak, że Stalin za niesforność odsunął Żukowa od pełnienia funkcji szefa Sztabu Generalnego. Cóż w tym złego? Sam Żukow pisze, że ta funkcja nie jest dla niego. Pisze też, że nie jest stworzony do pracy w sztabie, że protestował i bronił się, kiedy nominowano go na to stanowisko. A skoro tak, to była przyczyna do odejścia: zwolnijcie, towarzyszu Stalin, nie jestem w stanie poradzić sobie z taką wysoką funkcją. Nie ma nic gorszego niż dowódca, który nienawidzi swojej pracy i doskonale zdaje sobie sprawę, że nie jest do niej stworzony. VI Występując w redakcji „Wojenno-istoriczeskogo żurnała" 13 sierpnia 1966 roku, Żukow tak usprawiedliwiał swoje zachowanie: „Kto zechce kłaść głowę pod topór! Oto, powiedzmy, ja, Żukow, przeczuwając nadciągające niebezpieczeństwo, wydaję rozkaz: «Rozwinąć oddziały». Melduję Stalinowi. Aon: na jakiej podstawie? Ze względu na niebezpieczeństwo. Wiesz co, Beria, weź go do siebie, do lochów" („Ogoniok" 1989, nr 25, s. 7). Nikt nie groził Żukowowi Berią ani lochami. Jednak ostrożny strateg przewidywał, że sprawa może przyjąć również taki obrót, dlatego rozważnie milczał i pokornie podpisywał zbrodnicze rozkazy, z których treścią rzekomo się nie zgadzał. On tylko gorliwie podpisywał. Przecież jeśli on rzeczywiście przewidział, że będzie in151
wazja, można było zaryzykować. Publicznie się nie zgodzić ze Stalinem i niech zabiorą do lochów Berii. Hitler zaatakuje i wtedy naród sobie przypomni: o tak, Żukow był odważnym człowiekiem... No cóż, strateg nie przejawił wielkiego bohaterstwa, dlatego obecni obrońcy Żukowa muszą jego waleczne czyny przepisywać ze wspomnień lub wprost wymyślać. Jestem zmuszony zwrócić uwagę na dokument, pod którym niemal każdy obywatel Związku Radzieckiego płci męskiej zostawiał swój podpis. Dokument ten to przysięga wojskowa. W czerwcu 1941 roku złamał ją szef Sztabu Generalnego Armii Czerwonej generał armii G. K. Żukow. Przecież on też podpisywał tekst przysięgi. On też przysięgał bronić ojczyzny „mężnie, umiejętnie, z godnością i honorem, nie żałując swej krwi oraz własnego życia". Męstwo żołnierza polega na tym, aby iść do przodu pod kule i na wrogie bagnety. Męstwo szefa Sztabu Generalnego oznacza: mieć własne zdanie i bronić go za każdą cenę. W pierwszej połowie 1941 roku ratunek dziesiątek milionów osób zależał od uczciwości i nieugiętości szefa Sztabu Generalnego, jak też od jego osobistego bohaterstwa. Mógł on uratować wszystkich, rozumiał, że za chwilę nastąpi atak, ale nic nie robił w celu obrony swej ojczyzny. Przeciwnie, świadomie szkodził. W jego sytuacji działania w obronie ojczyzny polegały na tym, aby przeciwko zbrodniczym rozkazom wystąpić z godnością i honorem, jak wymagała tego przysięga, albo przynajmniej zachować neutralny stosunek wobec swej ojczyzny i swego narodu i nie podpisywać karygodnych dyrektyw. Żukow miał do wyboru: wystąpić w obronie Ojczyzny, nie żałując krwi i życia, lub ratować własną skórę za cenę zdrady armii, kraju i narodu. Wybrał drogę zdrady ojczyzny. Zdradzając przysięgę, Żukow skrył się za ratującym go schlebianiem: podpiszę, co rozkażą, machnę, co powiecie, byleby ocalić siebie, byleby nie wypowiedzieć zdania, z którym Stalin mógłby się nie zgodzić. A przecież miał godne i sprawiedliwe wyjście: nie podpiszę tego obrzydlistwa! Proszę nawet nie myśleć o tym, aby straszyć mnie Berią i lochami, sam się zastrzelę, ale pod roz152
kazami, które prowadzą mój naród, moją ojczyznę i armię do zagłady, nie wymusicie mego podpisu nawet torturami. Nie zdradzę swego narodu! Jednak Żukow zdradził. Żukow osądził generała-pułkownika Własowa za to, że ten dostał się do niewoli. Uważał Własowa za tchórza i upierał się przy tym, że gdy generał znalazł się w sytuacji bez wyjścia, powinien był się zastrzelić. Porównajmy działania Własowa i Żukowa. Własow został wzięty do niewoli, jednak przez to nikomu nie wyrządził żadnej szkody. Tymczasem Żukow, rozsyłając do wojska zdradzieckie rozkazy, wydal na rzeź wyszkolonego żołnierza Armii Czerwonej, oddał przeciwnikowi niezliczoną ilość zapasów amunicji oraz 85 procent przemysłu zbrojeniowego kraju. Za tym poszły wielomilionowe ofiary i zniszczenie kultury materialnej, którą kraj tworzył przez wieki. Skoro ktoś zmuszał Żukowa do podpisywania tych szaleńczych rozkazów, to trzeba było od razu po prostu żądać dymisji albo w ostateczności - zastrzelić się. Jednak tu zadziałała inna filozofia: kto zechce kłaść głowę pod topór... Zdaniem Żukowa, w sytuacji bez wyjścia Własow powinien się zastrzelić. Natomiast sam Żukow, choć nie znalazł się w sytuacji bez wyjścia, musiał za wszelką cenę ratować własną skórę. Nawet za cenę zagłady całej armii, narodu i kraju.
Rozdział 12
Jak Żukow budził Stalina Inny fakt: dyrektywa o postawieniu w gotowość bojową sił Zachodniego Okręgu Wojskowego i floty, wydana w nocy 22 czerwca. Obecnie traktowana na wiele sposobów, ale nie można jej porównać z prostymi, wyraźnymi rozkazami w rodzaju: „Do broni!", „Do boju!", które sprawiają, że odbywający służbę zasadniczą lub podlegający obowiązkowej służbie wojskowej w jednej chwili staje się żołnierzem; do tego wyraźnego sygnału „W kraju aktywność mobilizacyjna!", który zwołuje cały naród na wojnę. Jest w niej tyle niejasności, tyle rzeczy skomplikowanych. Co istotne, działo się to wówczas, gdy z wielu różnych źródeł napływały informacje o dokładnym terminie inwazji. „Wojenno-istoriczeskij żumał" 1989, nr 6, s. 37.
„Dziennik rejestracji osób, które przyjął J. W. Stalin" demaskuje nie jedno kłamstwo Żukowa, ale całe ich mnóstwo. Przytoczę dwa opowiadania wielkiego dowódcy. Pierwsze. Wieczorem 21 czerwca on, genialny strateg, podobno ostatecznie i wyraźnie zrozumiał, że inwazja niemiecka jest nieunikniona i nastąpi w najbliższych godzinach, ponieważ „doniesienia niemieckich dezerterów rozwiały wszelkie iluzje" („WIŻ" 1995, nr 3, s. 41). Opowiadanie drugie. „O godzinie 3.30 szef sztabu Okręgu Zachodniego generał W. E. Klimowski zameldował o nalo154
cie lotnictwa niemieckiego na miasta Białorusi. Mniej więcej trzy minuty później szef sztabu Okręgu Kijowskiego generał M. A. Purkajew zameldował o nalocie na miasta Ukrainy. O godzinie 3.40 zadzwonił dowódca Nadbałtyckiego Okręgu Wojskowego generał F. I. Kuzniecow, który zameldował o atakach powietrznych wrogiego lotnictwa na Kowno oraz inne miasta. Narkom rozkazał mi, abym dzwonił do Stalina. Dzwonię. Nikt nie odbiera. Ciągle dzwonię. Wreszcie słyszę senny głos dyżurnego generała z wydziału ochrony" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1969, s. 247). Przyjmijmy do wiadomości oba opowiadania. Potem spójrzmy do dziennika, w którym rejestrowano odwiedzających gabinet Stalina. II 21 czerwca 1941 roku Żukow był w gabinecie Stalina w godzinach od 20.50 do 22.20. Kiedy w takim razie ostatecznie i wyraźnie rozwiały się wszelkie iluzje i genialny dowódca zrozumiał, że inwazja jest nieunikniona? Załóżmy, że Żukow zrozumiał to, zanim wszedł do gabinetu Stalina, czyli przed godziną 20.50. W tym wypadku jego zachowanie nie jest zrozumiałe. Nagle strateg uświadomił sobie, że już za chwilę, za kilka godzin, zostanie wymierzony śmiertelny cios w Związek Radziecki, w którego wyniku zginą dziesiątki milionów ludzi, a kraj stoczy się na pozycje Trzeciego Świata, nigdy nie będzie mógł wyleczyć potężnej rany i w rezultacie się rozpadnie. Jak w takiej sytuacji wielki dowódca mógł dopuścić, aby Stalin poszedł spać? Jeżeli on nagle zrozumiał, że zaraz wybuchnie wojna, to trzeba było łapać Stalina za portki i wrzeszczeć co tchu: Stój, gadzino! Nie puszczę spać! Mobilizuj wojsko! Bij we wszystkie dzwony!!! Teraz załóżmy, że „ostatnie iluzje zostały rozwiane" i myśl o nieuniknionej inwazji niemieckiej oświeciła Żukowa podczas narady w gabinecie Stalina. W tej sytuacji strateg powinien był działać tak samo. Prośbą czy groźbą, a nawet rękoczynem utrzymać Stalina na stanowisku bojowym i zmusić go do działania stosownie do sytuacji. 155
A jak Żukow opisuje ten ostatni wieczór spędzony w gabinecie Stalina? W ogóle nie opisuje. Wynikają z tego same banialuki. Skoro on, wielki, wszystko rozumiał, a głupi Stalin nie rozumiał niczego, to - logicznie biorąc _ powinno było nastąpić wielkie starcie. Żukow wrzeszczy, Stalin wrzeszczy, Żukow udowadnia, Stalin nie wierzy, członkowie Biura Politycznego, schyliwszy głowy, boją się nawet oczu podnieść na pojedynek dwóch wściekłych tytanów. We wspomnieniach scena ta powinna być punktem kulminacyjnym, przełomowa, najważniejsza. Próżno jej jednak szukać we wspomnieniach. Wygląda na to, że bystry i przenikliwy Żukow wszystko zrozumiał, wysiedział półtorej godziny w gabinecie Stalin^, życzył mu spokojnej nocy, kolorowych snów i się oddalił... III Całkiem śmieszne staje się opowiadanie stratega^ jeżeli przypomnimy, że 22 czerwca 1941 roku o godzinie 0.30 do wszystkich jednostek wysłano „Dyrektywę nr 1" z podpisami Timoszenki i Żukowa o następującej treści: „(...) Zadaniem naszych jednostek jest niepoddawanie się żadnym działaniom prowokacyjnym... Bez specjalnego rozkazu nie podejmować żadnych innych działań". Rozwiały się wszelkie iluzje wielkiego dowódcy, zrozumiał, że zaraz zaatakują, i natychmiast zabronił swemu wojsku otwierać ogień! Dla niego, genialnego, jest jasne, że zaraz nastąpi śmiertelny dla kraju cios, i oto on swoją dyrektywą wiąże ręce wszystkim dowódcom frontów i armii, wszystkim dowódcom korpusów, dywizji, brygad, pułków i wszystkim niżej stojącym, zabraniając strzelać, zakazuje też JAKICHKOLWIEK działań! Ostatni wariant. Myśl o nieuniknionej inwazji olśniła Żukowa po tym, jak pożegnał się ze Stalinem. O godzinie 22.20 opuścił gabinet. Minął kilka poziomów ochrony, przeszedł przez plac Iwanowski na Kremlu, doszedł do samochodu, wyjechał z Kremla (znów minął ochronę), dotarł do siedziby Sztabu Generalnego, wszedł do gabinetu, rozgrzebał stertę 156
papierów, przeczytał raporty, porównał, skonfrontował, aż tu nagle... olśnienie — przecież oni zaraz zaatakują! Wariant ten jest nie do zaakceptowania. Żukow opowiadał, że wieczorem ostatecznie rozwiały się wszelkie jego iluzje i wszystko zrozumiał. Natomiast w tym wariancie wszystko się rozgrywa bliżej północy. Ale nawet jeżeli tak było, jeżeli Żukow wszystko zrozumiał po tym, jak się pożegnał ze Stalinem, to dlaczego od razu do niego nie zadzwonił? Dlaczego wydał szkodliwą dyrektywę? On jeszcze nie takie rzeczy opowiadał! 22 czerwca o godzinie 0.30 Żukow telefonicznie zameldował Stalinowi o tym, że dyrektywa, która zabraniała dowódcom wszystkich rang podejmowania jakichkolwiek działań, została wysłana do wszystkich jednostek (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 2003, tom 1, s. 263). Dziesięciolecia po tych wydarzeniach Żukow głosił dumnie: wieczorem 21 czerwca wszystko zrozumiałem, rozwiały się wszystkie moje iluzje! Natomiast 22 czerwca 1941 roku o godzinie 0.30 najwybitniejszy dowódca rozmawiał ze Stalinem, ale o rozwianych iluzjach nawet nie wspomniał. Widocznie nie chciał przywódcy psuć humoru przed snem. I towarzysz Stalin wpakował się do łóżka. Wyjaśnijcie mi całą tę sytuację. Wieczorem 21 czerwca Żuków zrozumiał: inwazja jest nieunikniona, tymczasem Stalina zaczął budzić telefonami dopiero 22 czerwca o godzinie 3.40? Co więcej, nie dzwonił z własnej inicjatywy, ale z rozkazu narkoma obrony Timoszenki. IV Wyobrażam sobie tę samą sytuację w Ameryce. Jakiś geniusz strategiczny przechwala się: jestem taki mądry, taki przebiegły, wieczorem 10 września 2001 roku nikt o niczym nie wiedział i niczego nie rozumiał, a ja zorientowałem się, że jutro z rana zamachowcy-samobójcy porwą samoloty i zaatakują Nowy Jork i Waszyngton. Cały wieczór przesiedziałem w gabinecie u prezydenta, ale nic mu nie powiedziałem. Gdy on poszedł spać, szybciutko machnąłem dyrektywę, żeby nikt nie podejmował żadnych działań przeciwko terrorystom 157
i nie poddawał się żadnym prowokacjom. A rano oni uderzyli! Przewidziałem to. Nie miałem zamiaru dzwonić do prezydenta, ale mój przełożony rozkazał - obudź i poinformuj prezydenta... Śmiejecie się, a ja wcale. Przecież właśnie to wielki strateg Żukow nam opowiada, dodając, że już od dawna miał zamiar nakreślić Stalinowi sytuację strategiczną, ale po prostu nie było takiej możliwości, ponieważ Stalin mało się interesował sprawami Sztabu Generalnego. Mam dwa wytłumaczenia zachowania Żukowa. Niech każdy wybierze sobie to, które mu się spodoba. Wyjaśnienie pierwsze: Żukow-zbrodniarz. Wiedział, że atak jest nieunikniony i nastąpi w najbliższych godzinach, ale tchórzliwą bezczynnością i zdradziecką dyrektywą w ostatnich godzinach pokoju wystawił armię, kraj i swój naród na śmiertelny cios. Za takie działania, a raczej bezczynność zgodnie z artykułem 193. Kodeksu Karnego Rosyjskiej Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Radzieckiej (bezczynność władz) należy rozstrzelać. Wyjaśnienie drugie: Żukow-samochwała. Wieczorem 21 czerwca 1941 roku wcale nie przypuszczał, że istnieje możliwość ataku wojsk niemieckich. Dopiero po wojnie przejawił się talent wyjątkowego przewidywania. Już po fakcie.
Rozdział 13
Nie miał pełnomocnictwa! Na pytanie o rolę Chruszczowa odpowiedział: - Piastował takie stanowisko, że nie mógł nie podejmować decyzji o represjach. - A ty miałeś z nimi coś wspólnego? - zapytałam. - Nie. Nigdy - zdecydowanie, patrząc mi w oczy, odparł ojciec. ERAi EI.I.AŻUKOWE, Marszal pobiedy.
Wospominanija i razmyszlenija, Moskwa 1996, s. 149
I Otóż wieczorem 21 czerwca 1941 roku wielki strateg zrozumiał: zaraz zaatakują! Skoro tak, to trzeba było działać. Trzeba było w trybie alarmowym podrywać wojsko. Skoro iluzje się rozwiały, to dlaczego nie działał? Ideologowie komunistyczni nawet w tym wypadku znaleźli wyjaśnienie: przecież nie miał pełnomocnictwa! Drodzy towarzysze, jeżeli wiemy, że dom jest zaminowany i w każdej chwili może wybuchnąć, jeżeli wiemy, że w domu są ludzie, to jakiego pełnomocnictwa potrzebujemy, żeby wszcząć alarm? Jeśli mamy rozkaz dokładnie trzymać się wskazanego kursu, a jednak widzimy, że nasz statek za chwilę zderzy się z górą lodową, czyż nie skręcimy sterem, próbując uniknąć zderzenia? Czy najpierw pobiegniemy prosić o pełnomocnictwo, a dopiero potem zmienimy kurs? 159
Jeśli wiemy, że samolot zaraz uderzy w drapacz chmur, czy trzeba pytać kogoś o pozwolenie, żeby włączyć alarm i ewakuować ludzi z budynku? Powiedzmy, że wiadomo nam, iż dyletanckie i chaotyczne działania operatorów reaktora jądrowego prowadzą do wybuchu, w którego konsekwencji ucierpią setki tysięcy osób, a miliony kilometrów kwadratowych terytorium na setki i tysiące lat nie będą mogły być zamieszkane przez ludzi i zwierzęta, czy w tej sytuacji będziemy czekać na formalne potwierdzenie niezbędnego działania w celu zapobieżenia wybuchowi? 21 czerwca 1941 roku chodziło nie o wybuch domu ani o statek, niechby nawet był olbrzymi, ani o drapacz chmur i nawet nie o reaktor w Czarnobylu. Sprawa dotyczyła życia milionów ludzi, niebywałych strat materialnych i zniszczeń. Powiem więcej — na ostrzu noża znalazła się sprawa istnienia narodów i kraju, który zamieszkują. Wielki geniusz strategiczny, jak sam twierdzi, rozumiał, że katastrofa zbliża się nieubłaganie i gwałtownie. Nie zrobił jednak nic, aby jej zapobiec, ponieważ zabrakło mu pełnomocnictwa. Żukow miał pełnomocnictwo, by wydawać wojsku zbrodnicze rozkazy, natomiast do odwołania własnych rozkazów go nie miał. II W nocy z 21 na 22 czerwca Żukow, który rzekomo doskonale zrozumiał, że inwazja jest nieunikniona, podpisuje Dyrektywę nr 1: „Nie poddawać się żadnym działaniom prowokacyjnym (...) bez specjalnego rozkazu nie podejmować żadnych innych działań". Dyrektywa ta po prostu zabraniała wprowadzenia w życie planu osłony granicy państwowej i wszczynania alarmu bojowego: gdy przyjdzie specjalne polecenie z Moskwy - ogłosić alarm, nie przyjdzie - przypłacicie własnymi głowami, jeśli go ogłosicie. Na takie działania Żukow również miał pełnomocnictwo, natomiast na odwołanie własnych rozkazów go nie miał. Tą sprytną odpowiedzią Żukow oczyszcza siebie z wszelakiej odpowiedzialności. Z jednej strony wojsko było w po160
gotowiu, z drugiej - żadnych działań. Cokolwiek by się wydarzyło, Żukow pozostaje na uboczu, gdyż wydał polecenie i takie, i całkiem przeciwstawne. Natomiast dowódcy w terenie są winni w każdym wypadku: poderwałeś jednostki alarmem - rozstrzelać, nie poderwałeś - też rozstrzelać. Generał-pułkownik I. W. Bołdin w roku 1941 był zastępcą dowódcy Frontu Zachodniego. Opowiedział o rozmowach z Moskwą wczesnym rankiem 22 czerwca. Dowódca frontu, generał armii Pawłow krzyczał do słuchawki: „Wojna! Dajcie pozwolenie na działanie! Dajcie pozwolenie na otwarcie ognia artyleryjskiego! Dajcie pozwolenie na strącanie samolotów niemieckich!" Na co usłyszał: nie dawać się sprowokować! Po chwili odbywa się druga rozmowa z Moskwą. Odpowiedź ta sama. Dowódca wywiadu Frontu Zachodniego, pułkownik Błochin melduje: przeciwko oddziałom Frontu Zachodniego jednocześnie idą następujące dywizje: ponad trzydzieści piechoty, pięć pancernych, dwie zmotoryzowane i jedna spadochronowa, czterdzieści pułków artyleryjskich i pięć lotniczych. To nie jest prowokacja. Moskwa jednak twardo obstaje przy swoim. Po jakimś czasie trzecia rozmowa z Moskwą. Potem czwarta. Zamiast dowódcy frontu, generała armii Pawłowa, z Moskwą rozmawia generał-pułkownik Bołdin. Odpowiedzi jednak są te same: zabraniam otwarcia ognia artyleryjskiego, nie podejmować żadnych działań! Nie dać się sprowokować! (I. W. Bołdin, Stranicy żyzni, Moskwa 1963, s. 84-85; „WIŻ" 1961, nr 4, s. 65). Wtedy dowódca Frontu Zachodniego, generał armii Pawłów dokonuje bohaterskiego czynu. Nie pyta już więcej o pełnomocnictwa, po prostu odmawia wykonania rozkazów Moskwy. Biorąc na siebie całą odpowiedzialność, swoim rozkazem w istocie rzeczy ogłasza wojnę w odpowiedzi na atak Niemców. Bez tego bohaterskiego czynu zniszczenie wojska radzieckiego byłoby jeszcze bardziej spektakularne. Za ten czyn Pawłowowi należało przyznać drugą Złotą Gwiazdę. Jednak Złote Gwiazdy otrzymał Żukow, który rzekomo już 161
wieczorem 21 czerwca wiedział, że inwazja jest nieunikniona, ale konsekwentnie żądał od wojska, aby nie ulegało prowokacjom. 22 czerwca 1941 roku o godzinie 7.15 Żukow zabrał się do pisania Dyrektywy nr 2, która pozwalała wojsku prowadzić działania bojowe, lecz z pewnymi zastrzeżeniami. O godzinie 21.15 do wszystkich jednostek zostaje skierowana Dyrektywa nr 3, podpisana przez Timoszenkę, Malenkowa i Żukowa. Nakazuje ona wszystkim oddziałom frontów Północno-Zachodniego, Zachodniego i Południowo-Zachodniego niezwłocznie przejść do zdecydowanego ataku. Oddziałom frontów Północno-Zachodniego i Zachodniego postawiono zadanie „do 24 czerwca zdobycie rejonu Suwałk". Południowo-Zachodni front otrzymał zadanie „do 24 czerwca zdobycie rejonu Lublina". Po wojnie Żukow ogłosił: wróg był silniejszy! Opowiadał, że rzekomo jeszcze latem 1940 roku zrozumiał, że wróg jest silniejszy i nie jesteśmy gotowi do walki. Skoro tak, to daj rozkaz do obrony! Jeśli nie ma sił na obronę, daj rozkaz do odwrotu. Rosja jest wielka, cofać się można aż do Moskwy, powoli męcząc wroga. Jednak w pierwszym dniu wojny Zuków wraz z Malenkowem i Timoszenką podpisali samobójczy rozkaz o zdobyciu polskich miast Suwałk i Lublina. Miało to nastąpić bez żadnego przygotowania i W niezwykle krótkim czasie. Armii Czerwonej rozkaz ten nie przyniósł niczego oprócz zagłady i hańby, i niczego innego przynieść nie mógł. Lecz do podpisania takiego haniebnego rozkazu Żukow miał pełnomocnictwa. W tym miejscu również można protestować: takie były czasy, należało podpisywać zdradzieckie rozkazy wbrew swojej woli... Sam Żukow jednak temu zaprzecza. Z jego opowieści wynika, że 22 czerwca Stalin rzekomo był zagubiony, na nic nie nalegał, gdyż nie wiedział, co robić. Skoro tak, to nie pytając o pełnomocnictwa, Żukow powinien był wziąć ster władzy w swoje ręce i działać. Ale nie. Pełnomocnictwa na rzeczy mądre Żukow nie miał, a na głupie i zbrodnicze — ile dusza zapragnie.
162
III Minęły trzy lata i 22 czerwca 1944 roku towarzysze Beria i Żukow podpisali rozkaz nr 0078/42 dotyczący likwidacji Ukrainy. Rozkaz przechowywany jest w (centralnym Archiwum Państwowym Ukrainy - zbiór 1, opis 70, akta 997, strona 91. Dokument był wielokrotnie publikowany, dlatego nie będę przytaczał go w całości. Część wstępna mówi o tym, że „półfaszystowska ukraińska ludność" aktywnie sprzeciwia się władzy radzieckiej, a w szczególności powstawaniu kołchozów. Na podstawie tego... „ROZKAZUJĘ: 1. Wysiedlić do odległych rejonów ZSRR wszystkich Ukraińców mieszkających pod niemieckimi rządami okupacyjnymi. 2. Wysiedlenie dotyczy: a) w pierwszej kolejności Ukraińców, którzy pracowali i służyli Niemcom; b) w drugiej kolejności pozostałych Ukraińców, którzy znają warunki życiowe panujące podczas okupacji niemieckiej; c) wysiedlenie rozpocząć po tym, jak zostaną zebrane plony i przekazane na rzecz państwa na potrzeby Armii Czerwonej; d) wysiedlenie powinno się odbywać wyłącznie w nocy i niespodziewanie, żeby nikomu nie udało się ukryć i żeby nikt nie mógł się kontaktować z członkami rodziny, którzy są w Armii Czerwonej. 3. Nad czerwonoarmistami i dowódcami z okupowanych terenów ustalić nadzór: a) w specjalnych wydziałach każdemu z nich założyć akta; b) wszystkie listy sprawdzać, ale nie przez cenzurę, tylko przez wydział specjalny; c) wystosować jednego tajnego współpracownika na 5 dowódców i czerwonoarmistów. 4. Do walk z antyradzieckimi bandami przerzucić 12. i 25. dywizje NKWD. 163
Rozkaz ogłosić dowódcom do dowódcy pułku włącznie. Komisarz ludowy spraw wewnętrznych ZSRR Beria zastępca komisarza ludowego obrony ZSRR marszałek Związku Radzieckiego Żukow". Dla Berii i Żukowa wszyscy, którzy widzieli okupację niemiecką na własne oczy, stanowili szczególne zagrożenie. Obaj rozumieli, że dla zdecydowanej większości ludności okupacja hitlerowska to wielka tragedia, jednakże jest ona lepszym wariantem niż okupacja typu leninowsko-stalinowskiego. Dlatego rozkazali wysiedlać wszystkich. W gruncie rzeczy dla Ukrainy był to śmiertelny wyrok. „Ojczyzna" wyznaczyła los Ukrainy, przewyższając w swoich zwierzęcych pomysłach nawet Hitlera. Jednak po wojnie domowej, „rewolucji kulturalnej", głodzie w latach dwudziestych i trzydziestych, dwóch wojnach światowych oraz zbliżającym się wysiedleniu całej ludności na Sybir Ukraina już nigdy nie potrafiłaby się podnieść. Przy czym Żukow i Beria wcale nie mieli zamiaru kiedykolwiek i kogokolwiek sprowadzać z powrotem. Wysiedleniu podlegali wszyscy i na zawsze. Do takich działań Żukowowi nie było potrzebne pełnomocnictwo. Rozkaz ten był nie tylko zbrodniczy, ale też głupi: Ukraińcy będący na froncie nie wybaczyliby tego... Stalin to zrozumiał i dlatego powstrzymał Żukowa i Berię. Powstrzymał jednak nie dlatego, że był dobry, ale dlatego, że mogło to mieć dla niego przykre skutki. I tu, w nowej „demokratycznej" Rosji, wprowadzili tak zwany Dzień Pojednania, zalecając pogodzić się z zabójcami, sadystami i katami. Rosja powinna się pojednać z Jeżowem, Dzierżyńskim, Frinowskim, Żakowskim, Żukowem, Trockim, Andropowem, Wyszyńskim. Ale ja pytam: był przecież wielokrotny morderca Czikatiło, dlaczegóż nie wprowadzić ogólnonarodowej zgody akurat z nim? Przecież on jest tylko drobnym przestępcą w porównaniu ze zdecydowaną większością przywódców partii komunistycznej oraz jej kompetentnych organów. Czikatiło zabił tylko kilkadziesiąt osób. Dlaczego nie można pojednać się z nim, tylko z tymi, których ofiary 164
liczono w dziesiątkach milionów? Moim zdaniem, przymierze ze ziem jest grzeszne i amoralne. O żadnym przymierzu nie może być mowy. Przestępstwa powinny być wykryte, a przestępcy - ponieść zasłużoną karę. Jeśli narody byłego Związku Radzieckiego pogodzą się ze zbrodniami, których dokonano przeciwko nim, to nie doczekają następnego wieku. IV Rozkaz dotyczący likwidacji Ukrainy, który podpisali Zuków i Beria, nigdy i przez nikogo nie został zakwestionowany ani zdementowany. Jeśli jednak u kogoś pojawią się wątpliwości, to istniejące świadectwa mogą je rozwiać. Przede wszystkim naród ukraiński pamięta, jak rozkaz Berii i Żukowa towarzysze zaczęli wykonywać z zimną krwią. Pamięć ta jest ciągle żywa w świadomości narodu. Po drugie, zawsze w planach komunistów była zagłada Ukrainy. W tym celu władza komunistyczna na ziemiach ukraińskich trzykrotnie rozmyślnie doprowadzała do klęski głodu w latach 1921-1923, 1932-1933 oraz 1946-1947. Za każdym razem miała na celu zniszczyć miliony ludzi, co więcej, realizowała swoje zamierzenia. Ponadto wykorzeniono całą ukraińską inteligencję. Jednak tego było wciąż za mało. „Aresztowania i deportacje, rozpoczęte przez NKWD tuż po wejściu Armii Czerwonej na zachodnią Ukrainę, trwały aż do wejścia w te rejony oddziałów niemieckich. Według niektórych danych, tylko w latach 1939-1940 bez sądów i śledztwa do wschodniej części ZSRR wywieziono 1 400 000 mieszkańców zachodniej Ukrainy i zachodniej Białorusi" („Rodina" 1991, nr 6-7). To są fakty, które uznają sami komuniści, to, co opublikowano w periodyku Rady Najwyższej Federacji Rosyjskiej - który przecież zawsze wyróżniał się szczególną starannością w obronie komunistycznych sadystów i „bojowników socjalizmu". Po trzecie, diabelskie rządy wysiedliły ponadto czternaście innych narodów. Ukraińcy nie trafili na listę tylko dlatego, że było ich zbyt wielu. Deportacja ludności ukraińskiej w 1944 165
roku mogła się zmienić w wojnę domową i zahamować zwycięski pochód Armii Czerwonej za Zachód. Podczas XX Zjazdu KPZR, który komuniści do dziś uważają za wybitne wydarzenie w swojej historii, Nikita Chruszczow, będący wówczas czołowym komunistą, mówiąc o przymusowych wysiedleniach całych narodów, powiedział: „Ukraińcom udało się uniknąć tego losu tylko dlatego, że jest ich zbyt dużo i nie było gdzie ich wysłać. W przeciwnym razie on [Stalin] by ich wysłał". W tym miejscu stenograf zanotował śmiech i ożywienie na sali. Ani prawnych, ani moralnych, ani żadnych innych hamulców władza ta nie miała. Po prostu przywódca ocenił z grubsza: wysiedlenie całej ludności Ukrainy, w dodatku w takim momencie, nie jest na nasze siły. Po czwarte, ideowi komuniści również pamiętają rozkaz Berii i Żukowa. Nie ukrywają też własnego udziału. Nawet są z tego dumni. Na dowódcę jednostek karnych został wyznaczony narkom spraw wewnętrznych Ukrainy, Wasilij Stiepanowicz Riasnoj. O rozkazie Beria-Żukow emerytowany generał-pułkownik powiedział: „Rozkaz został wykonany częściowo i ja bezpośrednio się do tego przyczyniłem (...) Owszem, wysiedlić Ukrainę to nie to samo co Czeczeńców albo Tatarów krymskich. Wskazałem najaktywniejszych, zażartych wrogów narodu rosyjskiego i władzy radzieckiej. Moi chłopcy wypełnili nimi kilka kolejowych składów. Jednak później rozkaz nagle wstrzymano (...) Mówiło się, że dowódcy ukraińscy rzucili się na kolana przed Stalinem, błagając o powstrzymanie wysiedleń. I Stalin ustąpił. Całkiem możliwe, że wszystko było właśnie tak. Przecież Mustafa Kemal Pasza całował buty Stalina, aby ten nie ruszał Turcji!" (F. Czujew, Sołdaty impierii, Moskwa 1998, s. 178-179). Całkiem możliwe, że wszystko było właśnie tak, ale nie zapominajmy, że pod zabójczym rozkazem wydanym na Ukrainę podpisu Stalina nie ma, a Żukowa jest. Rozkazu nie wykonano, ale nie dlatego, że Żukow był dobry. On podpisał wyrok, ale nie on go odwołał. Później, u kresu życia, bohaterski strateg opowiadał swo166
im córkom, że nie podpisywał zbrodniczych rozkazów i z represjami nie miał nic wspólnego. Komentarz generała-pułkownika NKWD Riasnogo rzuca światło na kolejną stronę „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej". Walczyliśmy rzekomo o ukochaną ojczyznę, o wolność sąsiednich narodów. Jakoś jednak tak wyszło, że przywódca neutralnego państwa musiał całować buty głównemu wybawicielowi, żeby ten odwołał zaplanowane uwolnienie. Wcale nie dlatego Stalin nie uwolnił Turcji, że się zlitował, tylko dlatego, że brakowało siły nawet na utrzymanie tego, co zostało zdobyte. Czy nie pora położyć kres mitom o tym, że Armia Czerwona, oprócz operacji karnych, rzekomo wykonywała misję wyzwoleńczą? Czy nie pora zakończyć rozmowy o tym, że Armia Czerwona jakoby wybawiała Europę z więzów faszyzmu? Skoro nasz naród siedzi za płotem z drutu kolczastego i nie może wydostać się z kraju, to jaką wolność i komu mógł on przynieść? Jaką wolność mógł przynieść sąsiednim narodom najbardziej krwawy reżim w historii ludzkości? I dlaczego nikt, prócz ideologów kremlowskich, nie uważa Armii Czerwonej za wyzwoleńczą? Gdybyśmy odbili adwersarzowi jego niewolników i puścilibyśmy ich wolno, to byłoby wyzwolenie... A jeżeli niewolników odbito i natychmiast przykuto łańcuchami do rydwanu, to... Pomyślmy inaczej: czy Stalin potrzebował Europy wyzwolonej i kwitnącej? Po co ona mu taka? Żeby mieć konkurencję pod bokiem? Czy też Stalin marzył o tym, by mieć obok kwitnącą Europę po to, by służyła narodom Związku Radzieckiego za naukę i przykład: oto, jak dobrze się żyje bez komunistów. Nawet czasopismo komunistyczne „Rodina" (1991, nr 6—7) jest zmuszone uznać: „Stalin i jego otoczenie nie dążyli do wyzwolenia Europy, oni chcieli dostać ją w swoje ręce". Uznajmy w takim razie, że Armia Czerwona walczyła przeciwko Hitlerowi nie dlatego, żeby kogoś obdarzyć wolnością, tylko dlatego, żeby spędzić ludzkość do obozów i łagrów Marksa, Lenina, Trockiego i Stalina. Nie można też uważać za wielką zasługę Żukowa, że podpisał śmiertelny wyrok na Ukrainę, a na Rosję nie! 167
Zaprzeczmy: Rosja nie była pod okupacją. Przez całą wojnę wróg przebywał tylko w niektórych obwodach potężnej Rosji, i to niedługo. Jednak po wojnie terytoria te trzeba było oczyszczać z niezadowolonej ludności tak samo intensywnie jak w wypadku Ukrainy, Białorusi, Estonii, Litwy i Łotwy. Gdyby Rosja wystąpiła przeciwko komunizmowi, Żukow i na nią wydałby śmiertelny wyrok. On robił to już na początku lat dwudziestych, kiedy pod dowództwem Tuchaczewskiego i Uborieczewa puszczał z dymem wioski i rozstrzeliwał zakładników w guberni tambowskiej. W istocie rozkazy Żukowa z 1941 roku, żeby wyprowadzić wojsko z umocnionych rejonów, obniżyć stopień gotowości obrony przeciwlotniczej, nie dawać się sprowokować i nie podejmować żadnych działań - to właśnie wyrok śmierci wydany na Rosję. V W 1957 roku Żukow dokonał zamachu stanu. Większość członków Prezydium KC KPZR (tak wówczas nazywano Biuro Polityczne, czyli najwyższy organ dyktatury politycznej) zbuntowała się przeciwko Chruszczowowi. Natomiast Żukow wystąpił po jego stronie. Wygonił z Olimpu komunistycznego najważniejszych przywódców, takich jak: Mołotow, Malenkow, Kaganowicz i Szepiłow, który do nich dołączył. I nikogo ten wielki strateg nie pytał o pełnomocnictwo. Przejrzyście i zrozumiale wyjaśnił, że siły zbrojne znajdują się pod jego osobistym i całkowitym dowództwem. Aby drapieżne zwierzę nie rzuciło się na swego właściciela, jest ono prowadzone na dwóch smyczach. Jeżeli ruszy w prawo, powstrzymają je z lewej strony, rzuci się w lewo — zostanie odciągnięte w prawo. Właśnie w ten sposób dyktatura komunistyczna trzymała na smyczach siły zbrojne. Z jednej strony - zarządy specjalne, z drugiej — polityczne. Z jednej strony - kontrola bezpieczeństwa państwowego, z drugiej — kontrola partii. Po unicestwieniu swego przyjaciela i krwiożerczego towa168
rzysza broni Berii oraz jego otoczenia, po mocnych drenażach w jednostkach NKWD i ich osłabieniu Żukowowi piekielnie potrzebny był XX Zjazd KPZR. Dlatego właśnie zorganizował go przy współpracy Chruszczowa. Podczas tego zjazdu przed obywatelami uchylono rąbka tajemnicy dziejów towarzysza Stalina. W ten sposób umazano błotem i krwią zarówno mundur organów bezpieczeństwa, jak i półwojskowy frencz partii, na której czele przez trzydzieści lat stał towarzysz Stalin. Obydwie smycze poluzowano i Żukow oznajmił osłupiałym przywódcom, że dowodzone przez niego siły zbrojne już nie podporządkowują się ani Komitetowi Centralnemu, ani prezydium. Co więcej, organom bezpieczeństwa też się nie będą podporządkowywać. Żukow rozkaże i czołgi będą zgniatać i strzelać, a rozkaże co innego — czołgi zastygną nieruchomo i nie ruszą się z miejsca. Ogłosiwszy, kto jest w domu gospodarzem, Żukow zaczął zrzucać z wierzchołków władzy niewygodnych i nieposłusznych. Obalanie przebiegało pod hasłem „odnowienia socjalistycznej praworządności i leninowskich norm życia partyjnego". Żukow jednak nie znał dzieł wielkiego NiccolóMachiavellego, a ten uporczywie doradzał: bij do śmierci! Uderzenie powinno być albo zabójcze, albo się od niego powstrzymaj. Żukow o tym nie wiedział. Rozpędził większość prezydium, a mniejszość w osobie Chruszczowa pozostawił. 22 czerwca 1957 roku, dokładnie po trzynastu latach od podpisania śmiertelnego wyroku na Ukrainę, Żukow podczas Plenum KC wygłosił swą historyczną mowę. Szczerze mówiąc, przemowa była niedorzeczna. Żukow naiwnie odsłonił swoje karty i powiedział m.in.: „Podczas XX zjazdu partii, jak wiadomo, z polecenia Prezydium KC, towarzysz Chruszczow poinformował o masowych bezprawnych represjach i zagładach, do których doszło wskutek nadużycia władzy ze strony Stalina. Jednak wówczas, z wiadomych przyczyn, nie zostały wymienione nazwiska Malenkowa, Kaganowicza, Mołotowa jako głównych winowajców aresztowań oraz rozstrzeliwań partyjnych i radzieckich kadr" (Gieorgij Żukow, Stienogramma oktiabrskogo (1957 g.) plenarna CK KPSS i drugije dokumienty, Moskwa 2001, s. 157). 169
Każdy z obecnych słowa te powinien był odebrać następująco: w lutym 1956 roku Chruszczow i Żukow zdemaskowali Stalina jako wielkiego łotra. Jednak wówczas z pewnych przyczyn nie tknęli jego najbliższego otoczenia. Teraz, w czerwcu 1957 roku, przyszła kolej i na nich, irn też wypomniano ich przestępstwa. A co będzie dalej? W każdej chwili Żukow i Chruszczow mogą przypomnieć sobie każdego. Przecież wszyscy obecni na Plenum KC, odbywającym się w czerwcu 1957 roku, to stalinowskie pisklęta. Przywódca wybierał każdego osobiście. Każdy był dla Stalina zadłużony. Każdy był zbrukany krwią. I w tym samym miejscu najmądrzejszy Żukow powiedział: „Towarzysz Stalin, jak i każdy z nas, ma swoje wady i pewien bagaż błędów popełnionych podczas pracy, o których towarzysz Chruszczow z charakterystyczną dla niego prostolinijnością powiedział na prezydium. Jednak, towarzysze, błędy Chruszczowa, powiedziałbym, nie dawały żadnego powodu, by chociażby w najmniejszym stopniu go oskarżać o odchylenie od linii partii". Żukowowi starczyło rozumu na tyle, by kopnąć nawet Chruszczowa, swego jedynego sojusznika w walce o władzę. Wyszło, że wszyscy dookoła są umoczeni W szambie, ale Gieorgij Konstantynowicz jest czyściutki i bielutki. Ochlapani są wszyscy, począwszy od Chruszczowa, ale nieskazitelny Zuków wspaniałomyślnie mu przebacza, na fazie. Chruszczow mógł wyciągnąć wnioski z przemówienia Żukowa. Rok wcześniej współtowarzysze Stalina - Mołotow, Kaganowicz i Malenkow - nie byli wymienieni jako przestępcy, a teraz Żukow wypomina im przestępstwa. Dziś Żukow nie nazywa Chruszczowa przestępcą, chociaż jest on takim samym krwawym współtowarzyszem Stalina jak reszta w otoczeniu przywódcy. A co będzie, jeżeli jutro Żukow zmieni zdanie? Na zakończenie marszałek oznajmił: „Trzeba powiedzieć, że winni są też i inni towarzysze, byli członkowie Biura Politycznego. Mam nadzieję, towarzysze, że wiecie, o kim mowa. Wiecie też jednak, że towarzysze ci swoją uczciwą pracą i prostolinijnością zasłużyli, aby Komitet Centralny partii oraz 170
cała nasza partia ufali im. I jestem pewien, że w przyszłości, dzięki prostolinijności i szczerości, przyznaniu się do błędów będziemy ich uznawali za naszych przywódców". Plenum odpowiedziało gromkimi oklaskami. A Żukow dodał: „Tutaj, podczas plenum, powinni oni powiedzieć wszystko bez tajemnic, a już potem zobaczymy, co z nimi robić" (tamże, s. 161). Właśnie na tym w swoim czasie złamał kark Robespierre. Swoich współtowarzyszy po jednym, a czasem grupowo skazywał na gilotynę. Tymczasem tchórzliwa większość wybrańców narodowych odpowiadała okrzykami zachwytu. Każdy obawiał się o własną skórę i gdy się dowiedział, że dzisiaj się udało, aż unosił się i piszczał ze szczęścia. Aż tu pewnego razu Robespierre ogłosił: ujawniłem wśród nas jeszcze kilku wrogów narodu, którym dawno już należało ściąć głowy. Właśnie jutro tak zrobimy, ale nazwisk na razie nie podam. Oczywiście każdy taką uwagę wziął sobie do serca. Następnie wszystkie jeszcze nie ścięte głowy jednocześnie pomyślały o jednym, paradoksalnym rozwiązaniu: a dlaczego nie odciąć głowy Robespierre'owi? Tak postanowili uczynić. Żukow szedł tym samym tropem. Tych ja pogonię, ale reszta też jest winna, nie wymienię nazwisk, ale przecież sami, towarzysze, dobrze je znacie. Ale cóż, niech będzie, na dziś wybaczam, na razie niech będą w gronie przywódców, a potem się zobaczy. Żukow nie zrozumiał, że wszyscy obecni na plenum, a było ich 235 bojowników doświadczonych w zakulisowych walkach, stali się jednocześnie jego śmiertelnymi wrogami. Natomiast burzliwe owacje to nic innego jak strach wywodzący się z instynktu stadnego. To on właśnie skupia ich wszystkich i łączy we wspólnym dążeniu do pozbycia się Żukowa. Marszałek uroił sobie, że jest gospodarzem. W swym otoczeniu, nawet w rodzinie, nie ukrywał, że następny w kolejce będzie Chruszczow. Nie ukrywają tego też współcześni kapłani kultu Żukowa: miał on zamiar doprowadzić do końca to, co zapoczątkował XX Zjazd KPZR, czyli ujawnienie wszystkich przestępców. Ale przestępcami byli wszyscy przywódcy partii, od Komitetu Centralnego po najniższych członków. Doprowadzenie do końca tego, co zapoczątkował XX Zjazd 171
KPZR, oznaczało tylko jedno: Żukow miał zamiar wymienić całą kadrę kierowniczą, ponieważ wszyscy zostali wybrani przez Stalina, wszyscy byli powiązani z jego władzą krwawymi więzami. Oczywiście z wyjątkiem jego, wielkiego stratega, który jak sam głosił - żadnych przestępstw za czasów Stalina nie popełnił. VI Na tym samym plenum KC KPZR pod adresem Żukowa zostało rzucone oskarżenie: jesteś taki sam! Jeżeli pogrzebie się w archiwach, to pod zbrodniczymi rozkazami można też znaleźć twój podpis! Ale strateg dumnie odpowiedział: „Proszę bardzo, grzebcie sobie! Mojego podpisu tam nie znajdziecie!" I swoim córkom, patrząc im prosto w oczy, wielki dowódca zdecydowanie odpowiadał, że nie miał nic wspólnego z represjami. Nigdy! Natychmiast poderwali się też obrońcy Żukowa - oto, jaki on jest nieskazitelny! Po prostu święty! Protestują: jeśli przestępca zaprzecza, że jest winien, to z tego wcale nie wynika, że jest on niewinny. Tym bardziej że zarzuty przedstawiono mu bez dowodów. Mojego podpisu nie znajdziecie! — wrzeszczał Żukow w czerwcu 1957 roku, a w roku 1953 zrzucił Berię za to, że ten przestał budować socjalizm w NRD. Dewizą Żukowa było: miażdżyć ludzi czołgami, dopóki nie zrozumieją przewagi socjalistycznego sposobu życia. On niezwykle pragnął zdemaskować przestępstwa poprzedniego przywódcy: socjalizm Stalina był zły, a mój będzie dobry! Eksperymenty socjalistyczne będę kontynuował za wszelką cenę i nikogo nie wypuszczę z klatki! 25 lutego 1956 roku w Moskwie zakończono haniebny XX Zjazd KPZR, który rzekomo osądził kult jednostki Stalina, a już 9 marca Żukow wydał rozkaz, by strzelać do pokojowej manifestacji w Tbilisi. Na jesieni tegoż roku strateg podpisał rozkaz, by za wszelką cenę rzucić na kolana Węgry, a przy okazji krótko trzymać na smyczy Polskę. Gdyby inni 172
też mieli odwagę się sprzeciwić, to ich też zmiażdżyłby czołgami. Swój pierwszy order wielki wybawca ojczyzny otrzymał za operacje karne. Zabijania rosyjskich chłopów nie zaliczał do kategorii represji. Rozkaz zniszczenia Ukrainy, zdaniem wielkiego dowódcy, to też nie jest terror. Nie licząc emerytalnych drobiazgów, swoje ostatnie odznaczenia w służbie czynnej, czyli czwarty Order Lenina i Złotą Gwiazdę Bohatera, Żuków otrzymał 1 grudnia 1956 roku. Oficjalnie za całokształt, a tak naprawdę dlatego, że cztery tygodnie wcześniej utopił we krwi Węgry. To też nie było zaliczone do kategorii represji. Zwróćmy też uwagę na drobny szczegół: podczas Plenum KC KPZR „krystalicznie uczciwy dowódca oskarżył zbójów na podstawie materiałów zebranych dla niego" (N. Jakowlew, Marszał Żukow, Moskwa 1995, s. 278). Szczególnie proszę zwrócić uwagę na wyrażenie: „materiałów zebranych dla niego". Szkopuł w tym, że Żukow nie zaprzeczał wcale, iż podpisywał zbrodnicze dokumenty. Podczas plenum współtowarzyszom z Komitetu Centralnego powiedział coś innego: spóźniliście się, chłopcy! Po to w roku 1953 zrzuciłem Berię, żeby na czele kompetentnych organów umieścić swego przyjaciela Wanię Sierowa. Otóż to, on nie marnował czasu, i na każdego z was założył teczkę, i przez trzy lata pozbierał w nich papiery z waszymi podpisami. I teraz ja wraz z Wanią będę demaskować wszystkich, którzy nam nie odpowiadają. A wszystko, co ja podpisywałem, i wszystko, co Wania sam podpisywał, już spłonęło. Tak że proszę, grzebcie, nie znajdziecie! Ale znalazło się. Wybiegliśmy nieco naprzód. Chronologicznie nadal jesteśmy w czerwcu 1941 roku. Natomiast o latach 1944 i 1957 pisałem tylko po to, żeby pokazać, że aby odwołać własne rozkazy, które nie pozwoliły wojsku bronić kraju i narodu, Żuków pełnomocnictwa nie miał. Ale by niszczyć własny naród, nie potrzebował pełnomocnictwa. Wydać rozkaz czołgom, by uderzyły na najeźdźcę, pełnomocnictwa nie ma, ale skierować czołgi przeciwko sąsiednim narodom i najwyższym przywódcom kraju, proszę bardzo. 173
Rozdział 14
Opierając się na dokumentach Wzruszające, że myśląc o „obiektywnej historii", uzbrojeni „w dokumenty" kierownicy historycznych „instytutów" i „akademii" wysysają „fakty" ze wspomnień Żukowa i Kratkoj istorii Wielikoj Otieczestwiennoj wojny. WŁADIMIR BIESZANOW, Diesiat' stalinskich udafow, Mińsk 2003, s. 753.
I Wielki rzymski historyk Korneliusz Tacyt wykpił ulubiony trik fałszerzy historii: bohaterskimi czynami zasłaniać hańbę i przestępstwo. Zamiast rzetelnego opisu przebiegu wojny, fałszerze opisują poszczególne heroiczne dokonania. I problem wcale nie polega na tym, że czyny te są upiększane lub po prostu zmyślone, tylko na tym, że mają one zasłonić, zaćmić i zastąpić prawdziwą historię. Obłudny dworzanin, który wymyśla wersję pożądaną przez władcę, gdy nie może faktów przeinaczyć, po prostu je opuszcza. Milczy o przyczynach wojny, o siłach stron, o stanie i położeniu wojsk, o zamiarach i planach dowódców, stratach, o wynikach bitew i wojen. Ciągle tylko opiewa bohaterskie czyny. Tacyt to wszystko wyśmiewał. A blisko dwa tysiąclecia później nastąpiło pełne urzeczywistnienie tych wad w przedstawianiu historii wojny, nazywanej przez niektórych - może złośliwie, a może z tępoty - „wielką" albo nawet „ojczyźnia174
ną". Od pierwszego dnia wojny ponad sześćdziesiąt lat opowiada się nam o bohaterstwie i jeszcze raz o bohaterstwie, ale historii wojny nikt nie raczył napisać. Ta historia, którą pisano za Stalina, uważana była za właściwą tylko za jego rządów. Wystarczyło, że odszedł, a natychmiast o niej zapomniano. Zresztą podejrzanie szybko. Historia wojny, ułożona za Stalina, stała się niczym wstydliwy dźwięk, który ktoś przypadkowo wydał w przyzwoitym towarzystwie. O tym wariancie historii po prostu przestano wspominać, jakby nigdy tej wersji nie było. Za Chruszczowa ci sami nadworni bezwstydnicy, którzy całkiem niedawno, ku radości przywódcy, popisywali się efektownymi słowami, ułożyli inną, tym razem obiektywną i prawdziwą historię. Jednak prawdziwa i obiektywna była tylko do momentu zrzucenia „naszego drogiego Nikity Siergiejewicza" ze stołka. Natychmiast odkryto, że druga wersja wojny też jest nieprawdziwa i nieobiektywna. Ogromny wstyd. Im wcześniej o niej zapomnimy, tym lepiej dla naszego samopoczucia. Za Breżniewa wymyślono trzecią wersję. Wszyscy jednak wiedzieli, że Breżniewa ona nie przeżyje. Umrze wraz z nim, a wszyscy będą się z niej śmiali. I tak właśnie było. Po tym wszystkim żadnej oficjalnej historii wojny nie mamy, mimo że była to najstraszniejsza i najbardziej krwawa wojna w historii ludzkości. Zadziwiająca sprawa: z jednej strony wojna niby „wielka", a nawet „ojczyźniana", ale jej historia jest nieprzyzwoita. Lecz przyzwoitej napisać się nie udaje. Jeżeli ułożyłoby się stos ze wszystkich książek o tej wojnie, to wierzchołek tego stosu, zgodnie z prawem fizyki, pokryty byłby śniegiem i tonąłby we mgle, a po zboczach schodziłyby lawiny. Ułożyć wszystkie książki razem może nawet by się udało, ale zgrabnej historii z tych wszystkich woluminów w żaden sposób się nie da ułożyć. Mimo trwających pół wieku starań wielotysięcznych zespołów naukowych, tabunów pisarzy, reżyserów, propagandystow, bez względu na wydane miliardy rubli i dolarów. Sytuacja ta zaczyna niepokoić nawet najbardziej zatwardziałych komunistów. Bohater Związku Radzieckiego Kar175
pow napisał: „Smutne i niezrozumiałe jest co innego. W Rosji dotychczas nie ma rzeczywistej i prawdziwej historii wojny ojczyźnianej, chociaż niebawem będziemy obchodzili 60-lecie Wielkiego Zwycięstwa" („Litieraturnaja gazieta" 2004, nr 17). Władimirze Wasiliewiczu Karpow, zapewniam, historia wojny, którą pan nazywa „ojczyźnianą", nigdy nie zostanie napisana. Z bardzo prostej przyczyny — najpierw trzeba zbadać zjawisko, a dopiero potem nadawać mu odpowiednią nazwę. A u pana wszystko na odwrót. Najpierw zostało wymyślone określenie, a potem starano się do niego dopasować fakty. Wielu faktów jednak w żaden sposób nie można łączyć z pojęciem „wojna ojczyźniana". One po prostu nie wpisują się w tę nazwę, krzyczą i wyłamują się z tego miana. Ktoś mądry powiedział: właściwie określić znaczy właściwie zrozumieć. Proponuję więc nie szermować wzniosłymi terminami. Właściwą nazwę tej wojnie będzie można nadać tylko wtedy, gdy zostaną udostępnione archiwa, gdy ciemność się rozjaśni. Gdy zostanie napisana jej historia. Taka historia, w której wszystko się zgadza. Której nikt nie będzie wyśmiewał, która nie będzie cuchnęła kłamstwem. Jeśli odrzuci się urzędowy patriotyzm, to sytuacja z wojną wygląda dość prosto: dwa pierwsze w świecie kraje socjalistyczne dążyły do panowania nad światem. Były one podobne do siebie niczym dwa ciężkie buty wojskowe. Tylko że w jednym bucie koniec noska, jak trzeba, był nieco przechylony w lewo, a w drugim - nieco w prawo. Co ciekawe, przywódcy obydwu krajów nosili buty z cholewami. Może ktoś wymyśli bardziej trafne określenie, jednak jak na razie, z braku lepszego, proponuję nazwać tę wojnę Pierwszą Socjalistyczną. II Kłamać o wojnie zaczęto od pierwszego dnia. I nie zmienia się to już od przeszło sześćdziesięciu lat. Wieczorem 22 czerwca 1941 roku spiker Jurij Lewitan doniosłym głosem na cały kraj, na cały świat przeczytał do mikrofonu: 176
„Komunikat Naczelnego Dowództwa Armii Czerwonej z dnia 22 czerwca 1941 roku". Pokrótce sens jego był taki: Hurra! Nacieramy! Niemcy ulegają! Następnego dnia zabrzmiał kolejny komunikat Naczelnego Dowództwa. Od 24 czerwca zaczęto przekazywać nie komunikaty Naczelnego Dowództwa, tylko doniesienia Radzieckiego Biura Informacyjnego*. Po jednym dziennie. Sowinformbiuro wymyślono tylko po to, żeby ludzie nie śmiali się z Naczelnego Dowództwa Armii Czerwonej. Od 29 czerwca do końca wojny podawano po dwa komunikaty RBI. Codziennie grzmiały poranne doniesienia, w których wysławiano bohaterskie czyny armii. Następnie emitowano doniesienie wieczorne, w którym znów... wysławiano bohaterskie czyny. Często pomiędzy doniesieniami porannym i wieczornym było jeszcze doniesienie nadzwyczajne. Podczas niego wysławiano... Oto jedno z pierwszych doniesień, najskromniejsze z tej oszałamiającej serii. To samo, które rozległo się 22 czerwca 1941 roku: „Nad ranem 22 czerwca 1941 roku regularne oddziały wojsk niemieckich zaatakowały nasze jednostki przygraniczne na odcinku od Morza Bałtyckiego aż po Morze Czarne. Przez pół dnia były przez nas powstrzymywane. W drugiej połowie dnia wojska niemieckie starły się z czołowymi grupami wojsk Armii Czerwonej. Po zaciętych walkach przeciwnik został odrzucony, ponosząc wielkie straty. Tylko w okolicach Grodna i Krystynopola nieprzyjacielowi udało się osiągnąć nieznaczne sukcesy taktyczne i zająć miasteczka Kalwaria, Stojanów i Ciechanowice (pierwsze dwa są oddalone o 15 km od granicy, a trzecie o 10 km). Wrogie lotnictwo atakowało wiele naszych lotnisk i miejscowości, wszędzie jednak napotykało zdecydowany odpór naszych myśliwców oraz dział przeciwlotniczych, który przyniósł przeciwnikowi znaczące straty. Zniszczonych zostało 65 samolotów wroga" (Soobszczenija Sowietskogo Informbiuro, Moskwa 1944, tom 1, s. 3). O naszych stratach nie mówiono. Należy domniemywać, że 22 czerwca 1941 roku Armia Czerwona nie poniosła strat. * Sowinformbiuro (Sowietskoje Informacjonnoje Biuro). 177
A teraz zastanówmy się, kto wymyślał te tak surowe i tak prawdziwe doniesienia. Jurij Lewitan jedynie czytał, co mu przekazywano. On był tylko głosem, ale tego nie wymyślał. Strumień surowej i gorzkiej prawdy wypływał z głębin Naczelnego Dowództwa Armii Czerwonej. A konkretnie? Ze Sztabu Generalnego. Wszystkie informacje o własnych wojskach oraz wojskach przeciwnika, o sukcesach i porażkach, o stanie wojsk i ich przemieszczeniach, o stratach i wielu innych rzeczach napływały do Sztabu Generalnego. A tam poddawano je obróbce, ponieważ Sztab Generalny to mózg armii. Właśnie ten mózg, po ocenie, wszechstronnej analizie i rozważeniu skomplikowanej sytuacji na koniec pierwszego dnia wojny radziecko-niemieckiej wystosował pierwszą dawkę prawdziwej i obiektywnej informacji. Do tego trzeba dodać, że szefem Sztabu Generalnego Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej w dniu 22 czerwca 1941 roku był generał armii Żukow. Właśnie on stał się głównym walczącym o prawdę. Właśnie on odkręcił kurki, z których szumiąc, popłynęły strumyki i potoki czystej, iskrzącej się prawdy o bitwach i walkach. Te zawory już nigdy nie zostały zamknięte. III A oto fragment doniesienia z dnia 23 czerwca: „(...) Wszystkie ataki przeciwnika na odcinkach włodzimiersko-wołyńskim i brodzkim zostały odparte z wielkimi stratami dla niego. Na odcinku szawelskim i rawo-ruskim nieprzyjaciel, który z rana wbił się klinem w nasze terytorium, po południu dzięki kontratakom naszych oddziałów został rozbity i odrzucony za granicę państwa. Przy tym na odcinku szawelskim ogniem artyleryjskim zniszczonych zostało ok. 300 czołgów wroga. W walkach powietrznych i ogniem dział przeciwlotniczych w ciągu dnia zestrzelonych zostało 51 samolotów przeciwnika; jeden samolot zmuszono do lądowania na lotnisku w rejonie Mińska. W dniach 22 i 23 czerwca nasze wojska wzięły do niewoli około pięciu tysięcy niemieckich żołnierzy i oficerów. Według sprawdzonych danych, w dniu 22 czerwca ogółem ze178
strzelonych zostało 76 samolotów przeciwnika, a nie 65, jak podano w doniesieniu Naczelnego Dowództwa Armii Czerwonej z dnia 22 czerwca 41 r." (Soobszczenija Sowietskogo Informbiuro, Moskwa 1944, tom 1, s. 3). Jak widać, około 300 czołgów zniszczono tylko 23 czerwca i to tylko na jednym odcinku. A przecież to była dziesiąta część wszystkich czołgów, które Hitler skierował przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Zresztą tego samego dnia na innych odcinkach nasza bohaterska armia również paliła i miażdżyła niemieckie czołgi. Jeżeli tak będzie dalej, to Hitlerowi czołgów nie wystarczy nawet na tydzień. Natomiast o naszych stratach znowu ani słowa. Wszystko idzie jak po maśle. Co prawda w tym samym doniesieniu z 23 czerwca po cichu powiedziano, że „po zaciętych walkach przeciwnikowi udało się odeprzeć nasze oddziały osłaniające i zająć Kolno, Łomżę i Brześć". Interesujące sformułowanie: nasze oddziały nie są okrążone ani rozbite, tylko „odparte". Co więcej, „odparte" zostały nie siły główne, lecz tylko oddziały osłaniające. Z takim podtekstem, że niby zaraz nadejdą siły główne i... Interesujące jest też co innego. W tekście nie ma mowy o tym, że Niemcy zdobyli Brześć, tylko nieznane wielu Kolno i Łomżę, no i razem z nimi bramę kraju, Brześć. Tę tendencję utrzymywano też dalej: nasze wojska pozostawiły Pipidówkę, Zaściankówkę... i Smoleńsk; Szarówkę, Nikczemne... i Kijów. Natychmiast po paplaninie o pozostawieniu miast idą informacje o niesamowitych stratach wojsk niemieckich. A u nas - żadnych strat. A u nas — bezgraniczne bohaterstwo. U nas — wciąż heroiczne czyny. Odpowiadają mi, że w pierwszych dniach wojny Żukow z rozkazu Stalina poleciał na Front Południowo-Zachodni i nie było go w Moskwie, czyli pierwsze doniesienia Naczelnego Dowództwa przygotowywano podczas jego nieobecności. Po pierwsze. Jak wiadomo, szefem Sztabu Generalnego był Żukow i to właśnie on odpowiadał za wszystko, co się działo w Sztabie Generalnym, zarówno podczas swojej obecności, jak też nieobecności. Inaczej: cóż to za dowódca, jeśli podczas jego obecności wszystko pięknie działa, ale tylko nos wychyli 179
za próg, a tu jego podwładni wyczyniają swawole i zachowują się skandalicznie. Po drugie. Cały kraj słuchał audycji radiowych, cały kraj czytał gazety. Nawet będąc poza stolicą, Żukow powinien był słuchać głosu Moskwy i reagować: podnieść słuchawkę i nakazać swoim podwładnym ze Sztabu Generalnego, by przestali kłamać! Należało mówić prawdę albo milczeć! Jednak szef Sztabu Generalnego, generał armii Żukow w żaden sposób nie reagował na te rewelacje. I proces rozpoczęty za Żukowa ruszył. Nawołują, abym pisał, opierając się na dokumentach. Właśnie tak robię. Cytuję najbardziej oficjalne dokumenty. „Doniesienie Naczelnego Dowództwa Armii Czerwonej z dnia 22 czerwca 1941 roku" - bardziej oficjalnego i poważnego dokumentu nie da się przedstawić. Nie mogę zrozumieć, dlaczego moi szanowni oponenci nie opierają się na tak wiarygodnym źródle. Dlaczego ta szorstka i twarda prawda o pierwszych dniach walk nie ma odzwierciedlenia w podejściu naukowym? IV Dalej przekonamy się, że 22 czerwca 1941 roku Żukow jednak przebywał w Moskwie. Wersja o wyjeździe pierwszego dnia wojny na Front Południowo-Zachodni została wymyślona już po fakcie w celu ucieczki od odpowiedzialności za nieodpowiedzialne, szkodliwe i zdradzieckie działania najwyższego dowództwa państwa i armii w najbardziej dramatycznym momencie wojny. Ta wersja nie wytrzymuje żadnej konfrontacji. Wszystkim, którzy budują pomnik Żukowowi, stanowczo radzę wykuć na granitowym postumencie pełny tekst „Doniesienia Naczelnego Dowództwa Armii Czerwonej z dnia 22 czerwca 1941 roku". Po prostu z szacunku dla prawdy historycznej. W tym wypadku nieśmiertelna sława wielkiego dowódcy będzie się pewnie opierała nie na bohaterskich doniesieniach, które on sam wymyślił, ale na monolitowym źródłowym fundamencie. To będą laury opierające się na dokumencie. 180
I dobrze by było, aby przewodnicy, wskazując konny posąg Jedynego, opowiadali dociekliwym o skutkach publikacji i przekazania w eter „Doniesienia Naczelnego Dowództwa Armii Czerwonej z dnia 22 czerwca 1941 roku". Pierwszym skutkiem było to, że Armia Czerwona w chwili rozpoczęcia wojny straciła zaufanie do swego naczelnego dowództwa. Żołnierze i dowódcy widzieli na własne oczy, co się dzieje na froncie, na własnej skórze odczuli mądrość genialnych strategów, słyszeli natomiast gładkie wypowiedzi o niebywałych zwycięstwach, o strąconych niemieckich samolotach i spalonych czołgach. Komuniści oszukiwali chłopów, począwszy od 1917 roku. Z jednej strony „Dekret pokojowy", z drugiej — „Przekształcimy wojnę imperialistyczną w wojnę domową!" Z jednej strony — ziemia chłopom! Z drugiej - prodrazwiorstka: ziemia twoja, ale wszystko, co na niej urośnie, zabiorą komisarze. Potem zabrano też ziemię... Chłopa oszukiwano co roku, codziennie. Okłamywano go, mówiąc o urodzaju i o trosce partii. Okłamywano go, mówiąc o wielkich osiągnięciach i o świetlanym jutrze, które jakoś nie mogło nadejść. Jego dzieci puchły z głodu, ale dalej okłamywano go, mówiąc o niesamowitych cierpieniach ludzi pracy w Paryżu i Amsterdamie. Aż tu 22 czerwca nad płonącymi radzieckimi lotniskami, nad spalonymi wrakami czołgów, nad porzuconymi stertami amunicji, nad uciekającymi hordami żołnierzy i dowódców zabrzmiały radosne wieści o nowych zwycięstwach... Zaczęło się masowe oddawanie się w niewolę wyszkolonej Armii Czerwonej. Żołnierze poddawali się pojedynczo i w grupach. Plutonami i kampaniami. Setkami, tysiącami. Brygadami, dywizjami i korpusami. Szkoda tylko, że największy strateg w swoich Wspomnieniach i refleksjach nie chciał o tym ani wspominać, ani tego rozważać. Latem 1941 roku zawodowa Armia Czerwona, licząca 4 miliony żołnierzy, poddała się bez szczególnej walki, dlatego że jednym doniesieniem zostało zniszczone zaufanie żołnierza do dowódców, począwszy od plutonowego do narkoma obrony. Tymczasem nad krajem rozbrzmiewały radosne wieści. 181
Mieszkańcy byli celowo dezinformowani. Jeżeli przewodniczącemu kołchozu (kierownikowi wydziału, sekretarzowi komitetu rejonowego, naczelnikowi wydziału rejonowego NKWD itd.) meldują, że sytuacja jest trudna, to on podejmuje stosowną decyzję i nią się kieruje. Natomiast jeśli Moskwa tryumfująco ogłasza, że wszystko toczy się gładko, przewodniczący i cała reszta podejmują inne decyzje i działają inaczej. Kłamstwa dowodzonego przez Żukowa Sztabu Generalnego na krótko wzbudziły entuzjazm narodu. Właśnie w ten sposób litr wypitej wódki może wszczepić przekonanie i wiarę we własne siły i niespotykaną odwagę, podnieść ducha bojowego i wymieść z głowy troski. Tylko czasowo. Tym gorszy jest kac, kiedy rano głowa pęka, kiedy nagle pojawiają się wspomnienia o jakichś tam wczorajszych nieprzyjemnych wydarzeniach. Oprócz „Doniesienia Naczelnego Dowództwa", które usłyszał cały świat, tego samego dnia, 22 czerwca, o godzinie 21.15 2a pośrednictwem tajnych kanałów łączności do punktów dowódców pięciu frontów została przekazana utajniona Dyrektywa nr 3. Informowano w niej dowódców frontów, że „przeciwnik, uderzywszy z okolic Suwałk na Olitę oraz z rejonu Zamościa na kierunek włodzimiersko-wołyński i radzichowski, prowadząc uderzenia wspomagające w kierunku Tylży, Szawle i Siedlec, Wołkowyska, 2% czerwca, ponosząc wielkie straty, osiągnął niewielkie sukcesy na wskazanych odcinkach. Na pozostałych odcinkach granicy państwowej z Niemcami i na całej granicy z Rumunią ataki przeciwnika zostały odparte z jego wielkimi stratami (...)" Do tej dyrektywy wrócimy później. Teraz zwróćmy uwagę tylko na to, że nie ma pod nią podpisu Stalina. Jest jednak podpis Żukowa. Wielki strategiczny dezinformator okłamywał nie tylko naród na falach eteru, ale też za pośrednictwem tajnych kanałów rządowej łączności swoich podwładnych. Gdyby dowódcom frontów powiedziano prawdę o klęsce od morza do morza, podejmowaliby inne decyzje. Ale Żukow ich okłamał. I każdy myślał: to nic, że ja mam problemy, sąsiednie fronty utrzymują granicę. Skoro tak, można się nie niepokoić o flanki. 182
Niebywałe okrążenie całych radzieckich armii, a nawet frontów latem 1941 roku było możliwe również dlatego, że Sztab Generalny świadomie i celowo oszukiwał swoich dowódców wysokiej rangi. Te same szkodliwe dyrektywy Sztabu Generalnego popychały dowódców frontowych do kłamstwa. Skoro wszyscy odnoszą sukcesy, a ja poniosłem porażkę... to czyż nie lepiej zaczekać z meldunkiem? Może akurat jutro, kiedy na całym froncie Niemców pogonią do Berlina, będzie mi lżej. Dowódców frontowych oszukiwano, dlatego nie troszczyli się o odwrót wojska. Dlatego zawczasu nie przygotowywali pozafrontowego zaplecza. Dlatego nie zawracali eszelonow z amunicją i nie wywozili wszystkiego, co było zgromadzone przy granicy. Każdy żył w oczekiwaniu na przełomową chwilę, która miała nastąpić w najbliższych dniach, a może godzinach. Oszukując dowódców frontów i armii, Sztab Generalny sam stawał się ofiarą własnego kłamstwa. Bujda się zwielokrotniała do niewiarygodnych rozmiarów. V Po pięciu miesiącach wojny, 26 listopada 1941 roku, Sowinformbiuro ogłosiło, jak powiedziano, „niepodważalne dane": „od 22 czerwca do 21 listopada armia niemiecka na radziecko-niemieckim froncie straciła: 6 milionów zabitych, rannych i wziętych do niewoli, ponad 15 tysięcy czołgów, około 13 tysięcy samolotów i do 19 tysięcy dział". Zadziwiające, okazało się nagle, że my również mamy jakieś straty. Tym razem ogłoszono je otwarcie i bez utajniania: „Zabitych 490 tysięcy, rannych do 1112 tysięcy, zaginionych 520 tysięcy. Straty w uzbrojeniu: czołgów - 7900, samolotów - 6400, dział — 12 900" (Soobszczenija Sowietskogo Informbiuro, Moskwa 1944, tom 1, s. 375). I tym zwycięskim liczbom po raz kolejny towarzyszyły doniesienia o bohaterskich czynach. Lubowano się w nich, delektowano nimi. Na przykład takie: „Pluton sierżanta towarzysza Porosionkowa w ciągu tylko jednej bitwy trzykrotnie odbył walkę na bagnety. Zabił 150 faszystowskich okupantów. 183
Sam towarzysz Porosionkow podczas walki zakłuł 11 wrogich żołnierzy" (tamże, tom 1, s. 412). „Czerwonoarmista towarzysz Worobiew przedostał się w pobliże niemieckiego schronu podziemnego i celnymi strzałami zlikwidował dwóch wartowników. Wybiegających ze schronu Niemców towarzysz Worobiew obrzucił granatami. W tej walce dzielny czerwonoarmista zabił 25 faszystowskich żołnierzy" (tamże, s. 419). Sam, rzecz jasna, jest cały i zdrowy. Przygotowuje się do kolejnych walk, do nowych bohaterskich czynów. I jeszcze jeden przykład: „Czerwonoarmijcy kucharze Czadin i Iwanow zostali otoczeni przez dziesięciu fizylierów. Śmiałkowie podjęli walkę z wrogiem. Towarzysz Czadin zakłuł bagnetem 3 żołnierzy, towarzysz Iwanow zastrzelił oficera, reszta wrogów ratowała się ucieczką" (tamże, s. 447). Towarzysz Czadin mistrzowsko władający karabinem z bagnetem rozpruwał niczym prosięta przestraszonych żołnierzy niemieckich, a tamci, barany, nie pomyśleli, aby puścić serię z pistoletu maszynowego. W tych samych klimatach utrzymanych jest sześć tomów. 2384 strony. Masowe bohaterstwo sięgające poza granice wyobraźni. Ale to nie wszystko. Sześć tomów doniesień Sowinformbiura, które wydano w 1944 roku, to już prawda oczyszczona, ostateczna. To, co wyemitowano w radiu i wydrukowano w gazetach w 1941 roku, po trzech latach było przefiltrowane i opublikowane w jeszcze bardziej krystalicznej postaci. Do 1944 roku całkiem zapomniano o tysiącach jeszcze bardziej bohaterskich czynów i dokonań, którymi od początku wojny radzieccy generałowie i komisarze zadziwiali świat. Każdy osobiście może się o tym przekonać. Trzeba tylko przekartkować „Prawdę" i „Krasnuju zwiezdu" z 1941 roku, z 1942 roku - i napotka się fantastyczne rewelacje. Nasi żołnierze szli sam na sam na czołgi, siekierami gięli lufy dział, grabiami powstrzymywali motocyklistów z karabinami maszynowymi, wyrostki z widłami i kosami więziły plutony fizylierów. Ach, cóż tam się działo! W 1944 roku najbardziej bohaterskie (czyli 184
najśmieszniejsze) czyny z pierwszych lat wojny nie trafiły do wydania sześciotomowego. Pomału zapominano również o tym, co było publikowane w 1944 roku. Historię oszlifowano na oślepiający połysk. I oprócz bohaterskich czynów nie zostało w niej nic. Co prawda z setek tysięcy wybrano tylko dziesiątki, jak się wydawało, najbardziej prawdziwych. A preludium epopei stała się bohaterska obrona twierdzy w Brześciu. VI Na temat obrony twierdzy brzeskiej napisano tony książek, nakręcono filmy fabularne i dokumentalne, twierdza otrzymała tytuł „twierdza-bohater", na jej terytorium powstał potężny kompleks upamiętniający tamte wydarzenia. Zleceniodawca nie skąpił ani pieniędzy, ani cementu, ani stali. Postarali się też architekci. W niebo wzniósł się stumetrowy bagnet, wzdłuż obwodu umieszczono cyklopowe monumenty bohaterów, na brzegu rzeki Muchawiec umęczony żelbetowy żołnierz hełmem o niesamowitych wymiarach czerpie wodę... Monument nosi nazwę Pragnienie. Obrońcom twierdzy zabrakło nie tylko amunicji, chleba i bandaży, ale też wody. Za każdy łyk płaciło się wiadrem krwi żołnierskiej. Fragment ten w filmie Nieśmiertelny garnizon jest szczegółowo przedstawiony. Wracają ranni żołnierze z akcji i w podziemnych szpitalach zostawiają blisko dziesięć manierek wypełnionych wodą. Sanitariuszka: No cóż wy! Przecież mam setki rannych! Tego nie wystarczy ani żeby ugasić pragnienie ich wszystkich, ani żeby przemyć rany. Odpowiada jej wtedy dowódca wywiadowców: Czy ty wiesz, ilu żołnierzy poległo tam, przy rzece, żeby móc te manierki napełnić?! Na bohaterskim czynie obrońców brzeskiej twierdzy wychowano całe pokolenia ludzi radzieckich. Ja też oglądałem w dzieciństwie Nieśmiertelny garnizon, też bawiłem się w wojnę, broniłem fortów i kazamat przed atakującymi wrogami. Gdy dorastałem, zainteresowanie obroną brzeskiej twierdzy nie słabło, lecz wręcz wzrastało. Tymczasem wszystko się co185
raz bardziej zaciemniało, a rzeczy niezrozumiałe się zagęszczały. Zacznijmy jednak od czegoś innego. Co to za tytuł „twierdza-bohater"? Matka-bohaterka, to znaczy, że i twierdza musi być bohaterką. Jak jeszcze inaczej, skoro to rodzaj żeński? Dobrze, to są pretensje, ale niezbyt istotne w sprawie. Wróćmy do istoty rzeczy: dlaczego twierdza brzeska została tak szybko, tak bezsensownie i tak haniebnie pozostawiona sama sobie, nie zatrzymując przeciwnika, nie zadając mu znacznych strat? Dlaczego wszystko o obronie twierdzy jest jasne, ale tylko do momentu, gdy zacznie się wnikać w szczegóły? Dlaczego powstaje odwrotna proporcja: im więcej wiesz o tym bohaterskim fragmencie historii, tym mniej rozumiesz przebieg wydarzeń? VII Agitatorzy komunistyczni wyjaśniali to bardzo prosto: twierdza przestarzała, z XIX wieku, sił było niewiele, a Niemcy mieli zdecydowaną przewagę. Podważmy to. Twierdza rzeczywiście została wybudowana w XIX wieku. Jednak jak wskazywało zarówno wcześniejsze, jak też późniejsze doświadczenie, najbardziej pospolite transzeje potrafią być przeszkodą nie do pokonania. Przykładem jest cała pierwsza wojna światowa. Przed drugą wojną światową wiele się zmieniło. Jeśli jednak dywizja znajduje się w transzejach, to niestraszne jej czołgi, lotnictwem czy też artylerią piechoty nie przestraszysz, gdy siedzi w okopach. Przykład - Łuk Kurski. Podczas drugiej wojny światowej niemiecka artyleria haubiczna praktycznie niczym się nie różniła od tej z czasów pierwszej wojny światowej. Za pomocą takiej artylerii piechoty wykurzyć z transzei się nie da. Strzelanie z dział w ogóle nie jest groźne dla okopanego wojska. Natomiast jeżeli pomiędzy naszymi transzejami znalazłyby się jakieś mocne budowle typu: murowany dom z piwnicami, studzienki i tunele kanalizacyjne, murowane płoty, nasypy kolejowe itd., to piechocie całkiem łatwo się bronić. 186
Wszelkie trwałe budowle ułatwiają sytuację broniącym się i utrudniają zadanie stronie atakującej. Doskonały przykład — ruiny Stalingradu albo ruiny Berlina. Najzwyczajniejsze domy mieszkalne, dworce, bloki fabryczne lub więzienne, nawet gdy są doszczętnie zniszczone, ale umiejętnie i odważnie bronione, stają się przeszkodą nie do pokonania dla przeciwnika. Berlina bronili dzieci i starcy, jednak oni spalili tyle czołgów z czerwonymi gwiazdami, zabili i poranili tylu żołnierzy i oficerów, że zwycięstwo Armii Czerwonej można śmiało nazwać pyrrusowym. Teraz wyobraźmy sobie, że w Berlinie oprócz domów, dworców, więzień i zakładów byłaby jeszcze twierdza z prawdziwego zdarzenia, mająca setki kazamat, bastiony i betonowe forty, obfite zapasy amunicji, wyżywienia i reszty. Ile by wówczas kosztował Armię Czerwoną ten haniebny szturm? Wyobraźmy też sobie, że na Łuku Kurskim oprócz okopów, które przykrywano zeszłorocznymi łodygami kukurydzy i chrustem albo w ogóle niczym nie przykrywano, Armia Czerwona posiada jeszcze prawdziwą twierdzę z zewnętrznym obwodem obrony wynoszącym 40 kilometrów. Ma też mocne podziemia, których nie da się dosięgnąć żadną bombą, żadnym pociskiem, ma grube mury, wały ziemne o dziesięciometrowej wysokości, do których podejścia są osłonięte głębokimi kanałami i rowami. Co powiemy na to: łatwiej byłoby się bronić, mając okopy i twierdzę, czy mając same okopy? Doświadczenie mówi samo za siebie. Zimą 1939-1940 roku Armia Czerwona walczyła w Finlandii. Radzieccy dowódcy mieli wystarczająco dużo powodów, by się przekonać, że łatwiej atakować tam, gdzie nie ma żadnych budowli, niż tam, gdzie są zwyczajne kamienne lub ceglane domy. Każdy taki dom, nawet gdy go broni niewielki garnizon, może stać się punktem oporu. I nie jest tak łatwo sobie z nim poradzić. A w Brześciu nie kamienny dom, nie zniszczony zakład, lecz twierdza! W dodatku z prawdziwego zdarzenia. Wewnętrzny trzon twierdzy to cytadela umieszczona na wsypie. Przed frontem cytadeli dosyć szeroka żeglowna rzeka - Bug. Od tyłu i po bokach cytadela jest omywana przez wody rzeki Muchawiec, która w tym miejscu wpada do Bugu. Apro187
pos, rzeka Muchawiec jest również żeglowna. Otóż dookoła woda. Już to jedno czyni cytadelę niemal niedostępną. Spróbujcie się przebić przez głębokie wody, gdy z setek otworów strzelniczych, zza ścian nie do przebicia walą w was pociski. A ściany cytadeli w rzeczywistości były nie do przebicia. Cały obwód wyspy centralnej był otoczony jednolitą, piętrową ceglaną budowlą w kształcie koła. Średnica tego koła ma mniej więcej dwa kilometry. Grubość murów blisko dwa metry. W jednym tylko centralnym budynku w kształcie koła znajdowało się 500 kazamat, w których można było umieścić 12 tysięcy żołnierzy wraz z całym wyposażeniem, niezbędnym do długotrwałej obrony. Pod kazamatami znajdowała się jeszcze jedna podziemna kondygnacja, która mogła służyć jako skład na zapasy oraz schron. Jeszcze niżej, na drugiej podziemnej kondygnacji, znajdowały się korytarze prowadzące pod całą cytadelą, pod rzekami, i umocnienia na sąsiednich wyspach. Te przejścia pozwalały na manewrowanie siłami rezerwowymi z jakiejkolwiek części twierdzy do dowolnej innej. Niektóre tunele wybiegały kilka kilometrów poza obszar twierdzy. Twierdzę brzeską uważano za arcydzieło sztuki inżynierskiej. Niemieccy generałowie nazywali ją „wschodnim Verdun" lub „rosyjską Kartaginą". Podczas budowy twierdzy wykorzystywano najbardziej nowoczesne, jak na tamte czasy, technologie. Technika układania murów twierdzy była taka, że mury nawet po upływie stuleci od zakończenia budowy wytrzymywały trafienia praktycznie wszystkich pocisków artyleryjskich. W murach znajdowały się wąskie otwory strzelnicze, które pozwalały na prowadzenie krzyżowego ognia po wodnej gładzi w dowolnym kierunku. Na zewnętrznej części cytadeli znajdowały się sponsony z otworami strzelniczymi dla ostrzału po bokach najbliższych dojść do murów. Centralna wyspa z trzech stron była osłonięta przez inne wyspy: Graniczną (Zachodnią), Szpitalną (Południową) i Północną. Na każdej z tych wysp znajdowały się umocnienia, które tworzyły łańcuch mocnych bastionów o wysokości do 15 metrów. Pomiędzy bastionami był usypany wał ziemny o łącznej długości ponad sześciu kilometrów i wysokości 188
ponad dziesięciu metrów. Od strony wewnętrznej wałów i bastionów wykopano magazyny, punkty dowodzenia, schrony, stanowiska zakryte artylerii, które umożliwiały ostrzał całego terenu przyległego do twierdzy na wielokilometrowej przestrzeni. Każde z tych dzieł fortyfikacyjnych rozmiarami przewyższało cytadelę. Każde można było obsadzić kilkoma tysiącami żołnierzy i zgromadzić wszystko, co niezbędne do długotrwałej obrony. Podejścia do bastionów i wały były z kolei osłonięte przez odnogi rzek, kanały i szerokie fosy wypełnione wodą. Wszystkie podejścia do bastionów i wałów ziemnych były ostro ostrzeliwane krzyżowym ogniem z różnych kierunków. Wszystkie forty broniły mostów i przykrywały ogniem dojście do cytadeli, nie pozwalając przeciwnikowi atakować jej bezpośrednio. Żeby dostać się do cytadeli, przeciwnik musiał pokonać nie jedną, ale kilka przeszkód wodnych. Najpierw przez kanały i rowy przedostać się do jednego fortu, zdobyć go szturmem, a potem forsować główną przeszkodę wodną, aby wylądować przy cytadeli, pod jej murami, gdzie nie miał możliwości ukrycia się przed ogniem zaporowym i krzyżowym prowadzonym ze wszystkich stron. Ponadto na niektórych odcinkach bastiony i mury były osłonięte jeszcze jednym rzędem dziesięciometrowych wałów i głębokich fos wypełnionych wodą. Twierdza brzeska słusznie była uważana za jedno z najpotężniejszych umocnień fortyfikacyjnych w Europie. Wielu zachodnich znawców fortyfikacji stawiało ją na pierwszym miejscu. Twierdza ciągle była modernizowana. Pod koniec XIX wieku wybudowano wokół niej dziewięć fortów. Każdy z nich był samodzielną twierdzą z możliwością prowadzenia obrony okrężnej. Wzniesiono je po to, by nie pozwolić przeciwnikowi zbliżyć się do twierdzy i ostrzeliwać jej z bliskiej odległości. Każdy z fortów miał silną artylerię. Każdy z nich był przygotowany do długotrwałej obrony w warunkach pełnego odizolowania. Każdy z fortów mógł wspierać ogniem inne forty i cytadelę, co tworzyło twierdzę pierścieniową lub, jak to po pierwszej wojnie określano, obóz warowny. Na początku XX wieku w odległości 6-7 kilometrów od głównego trzonu twierdzy powstał drugi pierścień obro189
ny, składający się z fortów żelbetowych. Ogólny obwód linii obronnych zwiększył się do 45 kilometrów. Jak na początek XX wieku twierdza brzeska była naprawdę wspaniałym dziełem sztuki fortyfikacyjnej, trudnym do zdobycia. Potwierdza to nawet SWE (tom 1, s. 590). Niemożliwe przecież, żeby pierwszorzędna twierdza, jak na warunki początku XX wieku, nagle się zestarzała przed 1941 rokiem. Nie zestarzały się przecież forty i reduty Królewca do roku 1945. A ile krwi żołnierskiej kosztowało zdobycie ich na rozkaz czerwonych marszałków! Pod koniec drugiej wojny światowej żołnierze Armii Czerwonej musieli szturmować następujące miasta-twierdze: Wrocław, Bydgoszcz, Budapeszt, Głogów, Grudziądz, Gubin, Kostrzyn, Kraków, Kielce, Kolberg, Kotbus, Giżycko, Łódź, Malbork, Mławę, Modlin, Nysę, Szczecinek, Opole, Bałtyjsk, Poznań, Radom, Racibórz, Rummelsburg, Spałę, Toruń, Chełmno, Chmielnik, Fordon, Forst, Fiirstenberg, Frankfurt, Piłę, Stolp, Spremberg, Szczecin, Elbląg, Wrocław oraz wiele innych, łącznie z samym Brześciem. I za każdą twierdzę trzeba było płacić krwią, krwią i jeszcze raz krwią. I niechby któryś z marszałków radzieckich mógł nazwać którąkolwiek z tych twierdz „przestarzałą"! A przecież tylko Królewiec i parę innych mogło dorównać brzeskiej twierdzy. Reszta była słabsza i starsza. O tym, że twierdza brzeska nie jest przestarzała, dowództwo radzieckie przekonało się we wrześniu 1939 roku, podczas wspólnego radziecko-niemieckiego podziału Polski. Brzeskiej twierdzy bronił bohaterski polski garnizon, a szturmowali ją hitlerowcy i stalinowcy pod dowództwem Guderiana i Kriwoszejewa. I kiedy będą wam pokazywać ruiny Brześcia, pamiętajcie, są to nie tylko ślady szturmu z 1941 roku, ale też ślady „pochodu wyzwoleńczego" z 1939 roku. Nie tylko niemieckie pociski uszkodziły mury. Tu też artyleria stalinowska zrobiła swoje przy ścisłej współpracy z hitlerowską. W 1944 roku twierdzę brzeską szturmował Rokossowski. Wtedy już była porządnie zniszczona. Jednak dwudniowy szturm utopił się w krwi radzieckich żołnierzy, ponieważ nawet zniszczona, twierdza brzeska była groźną ostoją. 190
A w 1941 roku niemiecka piechota dotarła do cytadeli rankiem pierwszego dnia wojny. Powtarzam: każda twierdza, każdy fort, elewator czy klasztor nadaje się do prowadzenia obrony. Tam, gdzie jest twierdza, znacznie łatwiej zorganizować obronę. Kolejny przykład: twierdza Szlisselburg, zwana też Orzeszkiem lub Noteburgiem. Twierdza ta została założona w XIV wieku, ostatni raz modernizowano ją na początku XVII wieku. Od XVIII wieku pełniła funkcję więzienia. Aż tu podczas drugiej wojny światowej trzeba było jej ponownie bronić. Twierdza-więzienie wytrzymała najazd od 8 września 1941 roku do 18 stycznia 1943 roku, ale i tak nie została zdobyta przez wojska niemieckie. Twierdza Szlisselburg nie mogła konkurować z twierdzą brzeską. To rzeczywiście stara i przestarzała cytadela. Obroniono ją jednak. Co ciekawe, twierdzy Szlisselburg nikt nie nadał bohaterskiego tytułu. Dlaczego tak wyróżniono twierdzę brzeską? Otóż w Brześciu bohaterskimi odznaczeniami trzeba było zatuszować okrutną hańbę.
Rozdział 15
Bohaterska hańba Historia Kraju Rad jest pełna nikczemnych tajemnic i absurdów, które przy bliższym poznaniu układają się w potworny, ale prawdziwy obraz.
I W czerwcu 1941 roku w rejonie Brześcia znajdowała się ta sama radziecka 4. Armia, która we wrześniu 1939 roku szturmowała twierdzę brzeską, a potem w zwycięskiej paradzie wraz z dywizjami Guderiana maszerowała ulicami Brześcia. W czerwcu 1941 roku Guderian znalazł się po tamtej stronie granicy. W chwili rozpoczęcia wojny w składzie 4. Armii, którą dowodził generał-major A. A. Korobkow, znajdowały się: dwa korpusy (XXVIII strzelecki i XIV zmechanizowany), dwie dywizje strzeleckie i jedna lotnicza, 62. Rejon Umocniony, Korbiński Rejon Obrony Przeciwlotniczej, 120. Pułk Haubic z Odwodu Naczelnego Dowództwa. Łącznie w składzie 4. Armii było osiem dywizji: cztery strzeleckie (6., 42., 49., 75.), dwie pancerne (22. i 30.), jedna zmotoryzowana (205.), jedna lotnicza (10.). Garnizon brzeskiego rejonu umocnionego ze względu na swe znaczenie miał siłę dywizji, a jego komendantem był generał-major. Oprócz 192
tego w Brześciu znajdował się 33. okręgowy Pułk Inżynieryjny, szpital wojskowy, liczne oddziały tyłowe oraz magazyny. Ponadto stacjonowały tam też oddziały NKWD. Operacyjny szyk 4. Armii to dwa rzuty. W pierwszym: jedna dywizja pancerna i cztery strzeleckie; w drugim: dywizja pancerna i zmotoryzowane. Lotniska 10. Mieszanej Dywizji Lotniczej były przeniesione w pobliże samej granicy. Niektóre znajdowały się w odległości 8 kilometrów od słupów granicznych. Jednak komunistyczni historycy nie dają za wygraną, uważają, że twierdzę brzeską trzeba było haniebnie porzucić dlatego, że nie miał kto jej bronić. Oto przykład ich twórczości: „Lewe skrzydło Frontu Zachodniego znalazło się w trudnym położeniu. Na cztery dywizje strzeleckie 4. Armii, przeznaczone do obrony granic w rejonie Brześcia, uderzyło dziesięć dywizji prawego skrzydła Grupy Armii Centrum, w tym też cztery pancerne" (Istorija Wielikoj Otieczestwiennoj wojny Sowietskogo Sojuza, Moskwa 1961, tom 2, s. 18). Wydawałoby się, że wróg jest silniejszy: dziesięć wrogich dywizji, w tym cztery pancerne, przeciwko czterem radzieckim dywizjom strzeleckim. Jednak obłudni historycy, opowiadając o zdecydowanej przewadze wojsk niemieckich, w tym konkretnym wypadku „zapomnieli" o radzieckiej 22. Dywizji Pancernej, która stacjonowała w Brześciu, o 62. Rejonie Umocnionym oraz o samej twierdzy brzeskiej. Ponadto za „czterema radzieckimi dywizjami strzeleckimi" też nie było pustki. Z tyłu były: 30. Pancerna i 205. Zmechanizowana należąca do XIV Korpusu Zmechanizowanego, ciężkie haubice 120. Pułku i Rejon Obrony Przeciwlotniczej wyposażony w armaty kalibru 85 mm, które były w stanie z każdej odległości przebić ówczesne niemieckie czołgi na wylot. Podsumowując: Dziesięć dywizji, w tym cztery pancerne i jedna kawaleryjska - po stronie niemieckiej. Rejon umocniony, twierdza oraz siedem dywizji, w tym dwie pancerne i jedna zmotoryzowana (z czołgami) - po stronie radzieckiej. Generał-pułkownik Ł. M. Sandałów, który w 1941 roku 193
był pułkownikiem, szefem sztabu 4. Armii, przyznaje: „Z przedstawionych danych wynika, że armia dysponowała dużymi siłami. Odcinek osłaniania granicy państwowej przypadający na armię nie przekraczał stu pięćdziesięciu kilometrów, z których blisko sześćdziesiąt nie nadawało się na prowadzenie działań wojennych. Uwzględniając to, można powiedzieć, że armia zdołałaby stworzyć obronę z wielką koncentracją wojska i sprzętu bojowego na jeden kilometr frontu" (Sandałów, Pierwyje dni wojny, Moskwa 1989, s. 55). II Kiedy historycy stwierdzają, że dziesięć niemieckich dywizji działało przeciwko radzieckiej 4. Armii w rejonie Brześcia, zapominają o istotnej rzeczy. Niemieckie dywizje pancerne nie mogły sforsować Bugu w pierwszym rzucie. W armii niemieckiej w ogóle nie było pływających czołgów. Natomiast czołgów, które mogły sforsować przeszkody wodne, jadąc po dnie, w armii niemieckiej było zaledwie 168. Po przejściu na drugi brzeg czołg należało rozhermetyzować. Czynność ta zajmowała pół godziny, a czołgi w tym czasie były całkiem bezbronne. W większości były to Pz Kpfw III Aufs. f. Uzbrojenie: działo kal. 37 mm. Natomiast najbardziej „przestarzały" czołg radziecki T-26 był wyposażony w działo kal. 45 mm. Ich czołgi stoją bezbronne na brzegu, a nasze czołgi nie muszą pchać się do wody — tylko ładować i strzelać! Forsowanie przeszkody wodnej, tym bardziej żeglownej rzeki, jest zawsze piekielnie niewygodne dla strony atakującej. Natomiast stronie broniącej się daje to dodatkową, znaczną przewagę. Niemieckie dywizje pancerne, jak zresztą i piechoty, miały ogromne, mocno rozrośnięte tyły. Za każdą kolumną czołgów podążały jeszcze dłuższe kolumny ciężarówek nieprzystosowanych do pokonywania przeszkód terenowych. I choć część czołgów mogła się przeprawić przez rzekę, jadąc po dnie, jednak większości czołgów, samochodom i transportowi konnemu potrzebne były mosty. Na Bugu, na odcinku kontrolowanym przez 4. Armię, 194
znajdowały się dwa mosty kolejowe (Brześć i Siemiatycze) i cztery samochodowe (Drohiczyn, Kodeń, Domaczewo, Włodawa). „Mosty te znajdowały się pod ochroną 89. (brzeskiego) Oddziału Granicznego, który (...) nie otrzymał żadnych rozkazów dotyczących przygotowania tych mostów do wysadzenia. W rezultacie w pierwszym dniu wojny przeciwnik zdobył wszystkie przeprawy i mosty w stanie nienaruszonym" (Sandałów, Pierwyje dni wojny, s. 47). Nawet jeżeli na brzeskim odcinku Niemcy mieli jakąś przewagę, to trzeba też pamiętać, że bez mostów nie mogła być ona wykorzystana. Przeprawienie się samej tylko piechoty niemieckiej, bez czołgów, artylerii, sztabów, pododdziałów tyłowych i całej reszty, pod ogniem twierdzy brzeskiej, rejonu umocnionego, czterech dywizji strzeleckich i jednej pancernej oznaczałoby katastrofę dla niemieckich wojsk. Sumienny historyk powinien doszukiwać się przyczyny rozbicia radzieckich wojsk w rejonie Brześcia nie w tym, że strona niemiecka miała przewagę liczebną, tylko w tym, że Armia Czerwona nie wysadziła mostów na Bugu. III 22 czerwca 1941 roku o godzinie 4.10 rozpoczął się ostrzał Brześcia i twierdzy brzeskiej. W przygotowaniu artyleryjskim uczestniczyła artyleria 45. Dywizji Piechoty oraz XII Korpusu. Ponadto ogień prowadziło dziewięć lekkich i trzy ciężkie baterie artyleryjskie, bateria dział wielkokalibrowych i trzy dywizjony moździerzy (R. S. Irinarchow, Zapadnyj osobyj, Mińsk 2002, s. 227). Siły były owszem, ogromne, ale przecież wojska radzieckie w Brześciu miały czym odpowiedzieć. Znajdował się tam sztab XVIII Korpusu Strzeleckiego 4. Armii. W jego skład wchodziły: dwie dywizje strzeleckie (6. i 42.), dwa korpuśne pułki artylerii (447. i 445.), dywizjon artylerii przeciwlotniczej, eskadra zwiadowcza i inne jednostki. Każdy korpuśny pułk artylerii miał po 36 haubic oraz haubicoarmat kalibru 156 mm. 447. Pułk Artylerii znajdował się w Brześciu, w północnym miasteczku wojskowym. 455. Pułk stacjonował na okręgowym poligonie wojskowym pięć 195
kilometrów na południe od Brześcia. W dwóch pułkach było 18 baterii ciężkich dział. Korpuśne pułki artyleryjskie to jednostki kontrbateryjne. Ich podstawowym zadaniem jest walka z artylerią wroga. Te dwa pułki w zupełności wystarczyły, żeby zdławić ogień niemieckich moździerzy i haubic. Po tym twierdzy brzeskiej już nic nie mogło grozić. Z moździerzami piechoty oraz lekkimi haubicami nie da się zdobyć twierdzy. Czołgów też się nie bała. W Brześciu znajdowały się też sztaby 6. i 42. dywizji strzeleckich. Każda taka dywizja to pięć pułków (trzy strzeleckie i dwa artyleryjskie - armatni i haubiczny), dwa dywizjony (przeciwpancerny i przeciwlotniczy) oraz pięć batalionów (zwiadowczy, saperski, łącznościowy, transportowy i medyczno-sanitarny). Ponadto w Brześciu znajdował się sztab 22. Dywizji Pancernej XIV Korpusu Zmechanizowanego. W skład dywizji wchodziły cztery pułki (dwa pancerne, artyleryjski, zmechanizowany) i siedem samodzielnych batalionów piechoty i dywizjonów artylerii. Otóż w mieście, w twierdzy i w okolicy znajdowało się siedem pułków artylerii — dwa korpuśne i pięć dywizyjnych. Ponadto dywizjony artylerii przeciwpancernej, trzynaście baterii artylerii pułkowej i przeciwpancernej, 372 moździerze pułkowe, batalionowe i kompanijne. Najprościej rzecz ujmując - artylerii nawet więcej niż trzeba. Zresztą amunicji też. Na przykład 6. Dywizja Strzelecka, która znajdowała się w twierdzy brzeskiej, miała półtorakrotnie większe zapasy amunicji, niż to jest wymagane. Miała też 34 wagony amunicji ponad stan. Takimi samymi zapasami amunicji dysponowała również 42. Dywizja Strzelecka, a ponadto jeszcze dodatkowymi 9 wagonami (Sandałów, Pierwyje dni wojny, s. 47). W Brześciu znajdowało się dowództwo 62. Rejonu Umocnionego. W jego skład wchodziło m.in. pięć batalionów artylerii fortecznej po 1500 osób w każdym (tamże, s. 55). Jednak to nie wszystko. Nieco bardziej na północ znajdowała się 49. Dywizja Strzelecka, na południe — 75. W każdej z nich było po pięć pułków, w tym po dwa artyleryjskie. 196
Może dywizje nie były w pełnym składzie? Nie, to nie tak. „Dywizje strzeleckie znajdujące się w strefie przygranicznej były niemal całkowicie skompletowane i miały wymagane uzbrojenie" (R. S. Irinarchow, Zapadnyj osobyj, s. 30). „Do czerwca 1941 roku zgrupowania i jednostki wchodzące w skład 4. Armii były w gruncie rzeczy skompletowane pod względem osobowym i sprzętu bojowego w ramach przewidzianego stanu" (Sandałów, Pierwyje dni wojny, s. 55). Oto wspomniane stany: w każdej dywizji strzeleckiej 14483 żołnierzy i oficerów, 16 czołgów pływających, 13 samochodów pancernych, 78 dział i haubic - kaliber 76-152 mm, 12 moździerzy - kaliber 37 mm-76 mm, 54 działa przeciwpancerne - kaliber 45 mm, 150 moździerzy - kaliber 50 mm — 120 mm, 392 ręczne karabiny maszynowe i 166 ciężkich karabinów maszynowych, 558 samochodów, 99 ciągników, 3039 koni. Oprócz jednostek i pododdziałów Armii Czerwonej w twierdzy brzeskiej znajdował się przygraniczny oddział NKWD i 132. Batalion Konwojowy NKWD. Oddział graniczny ma stan równy pułkowi strzeleckiemu, czyli 2500-3000 osób. Średnio każdy z pięciu oddziałów, które w 1941 roku znajdowały się na granicy państwowej Białorusi, był uzbrojony w 1300 karabinków, 500 ręcznych pistoletów maszynowych, 80 ręcznych i 40 ciężkich karabinów maszynowych (R. S. Irinarchow, Zapadnyj osobyj, s. 111). „Jednym słowem, w Brześciu zgromadziła się potężna ilość wojska" (Sandałów, Na moskowskom naprawlenii, Moskwa 1970, s. 58). Jeżeli jednak komuś nadal majaczy się niemiecka przewaga w rejonie Brześcia, to przypomnę, że wiosną 1941 roku na tyły 4. Armii przywieziono 480 haubicoarmat kalibru 152 mm typu ML-20 („WIŻ" 1971, nr 7, s. 19). ML-20 ważyła 7270 kg. Maksymalny zasięg ognia 17400 metrów. Masa pocisku - 43,6 kg. 480 takich dział to 120 baterii. Niczego porównywalnego, ani pod względem jakości, ani ilości, po stronie niemieckiej nie było. Do każdego z nich przygotowano po dziesięć jednostek ogniowych. Jedna taka jednostka to 60 pocisków i 60 ła197
dunków miotających. Ogólną liczbę pocisków i ładunków łatwo obliczyć. 60 pocisków i 60 ładunków razy 10, a potem razy 480. Tylko te 480 haubicoarmat wystarczyłoby do rozbicia natarcia przeciwnika w puch. Tym bardziej że po tamtej stronie nie było ani twierdzy, ani rejonu umocnionego. IV I oto, bez względu na taką liczbę zgromadzonego wojska radzieckiego (i masowe, jak nam się opowiadało, bohaterstwo), w pierwszych godzinach rozegrały się dosyć interesujące wydarzenia. „Przed godziną 7 jednostki 45. i 34. dywizji piechoty XII Korpusu zajęły Brześć" (Sandałów, Pierwyje dni wojny, s. 84). U nich dwie dywizje piechoty, a u nas w Brześciu dwie dywizje strzeleckie i jedna pancerna. U nich w dywizjach po jednym pułku artyleryjskim, a u nas w dywizjach strzeleckich po dwa pułki artyleryjskie, do tego jeszcze jeden artyleryjski pułk w dywizji pancernej. U nich haubice z czasów pierwszej wojny światowej, tylko lekko zmodernizowane. W dywizjach radzieckich najnowocześniejsze działa, którym wówczas nie mógł dorównać nikt w świecie. Im ciężko, bo oni atakują. Nam lżej, bo się bronimy. Im trzykrotnie ciężej, bo muszą jeszcze sforsować poważną przeszkodę wodną - Bug. Dla nich rzeka to przeszkoda trudna do pokonania, dla nas zaś - wygodna linia obronna. Pierwsza fala atakujących nie ma ze sobą ciężkiej broni i zapasy amunicji też nie mogą być duże. Natomiast nasze wojska mają ciężkie uzbrojenie oraz niewyczerpane zapasy amunicji. Brześć i twierdza brzeska są wypełnione po brzegi magazynami dla pułków, dywizji, korpusów, armii i okręgów. U nich w dywizjach piechoty nie ma żadnego czołgu, a u nas w strzeleckich są. Ponadto mamy całą dywizję pancerną! Oto, jak można się zabawić! Miażdżyć czołgami bezbronną piechotę! 198
Ale gdzie jest ta 22. Dywizja Pancerna XIV Korpusu Zmechanizowanego 4. Armii Frontu Zachodniego? V Palące pytanie: jak radziecka dywizja pancerna mogła dopuścić do sforsowania Bugu przez niemiecką piechotę? Odpowiada generał-pułkownik Ł. M. Sandałów: „Podczas przygotowania artyleryjskiego niemiecka 34. Dywizja Piechoty wyrządziła wielkie szkody naszej 22. Dywizji Pancernej, która znajdowała się w południowym miasteczku wojskowym Brześcia w odległości 2,5—3,5 kilometra od granicy państwowej. Miasteczko to znajdowało się na otwartej przestrzeni, doskonale widocznej od strony przeciwnika (...) Zginęło i zostało rannych wielu żołnierzy (...) Sprzyjało temu skoncentrowanie jednostek dywizji (...) Dywizja straciła też większą część czołgów, artylerii i samochodów, ponad połowę cystern samochodowych, warsztatów i kuchni. Pod ogniem nieprzyjaciela zapaliły się, a potem wybuchły magazyny amunicji artyleryjskiej oraz paliwa i smarów (...) Znaczna część artylerii dywizyjnej została zniszczona przez ogień nieprzyjaciela lub z braku środków transportu nie ruszyła do akcji" (Sandałów, Pierwyje dni wojny, s. 76-77). „Niefortunne rozlokowanie 22. Dywizji Pancernej i bezmyślnie zaplanowane rozwinięcie dywizji w rejon Żabinki spowodowały ogromne straty w ludziach oraz zniszczenie wielkiej liczby sprzętu bojowego i zapasów dywizji" (tamże, s. 35). Książka generała-pułkownika została wydana w wersji odtajnionej w roku 1989. Ale napisał ją w roku 1961. W tamtych czasach nie mógł powiedzieć całej prawdy. Prawda została ujawniona dopiero teraz. 22. Dywizja Pancerna znajdowała się nie, jak się mówi, 2,5—3,5 kilometra od granicy, lecz „bezpośrednio przy granicy" (R. S. Irinarchow, Zapadnyj osobyj, s. 52). O bohaterstwie obrońców twierdzy brzeskiej powiedziano wiele, nazbyt wiele. My natomiast mówimy o strasznej hańbie tak zwanej obrony twierdzy brzeskiej. Gdzie i kiedy zdarzyło się coś podobnego, żeby dywizja piechoty rozbiła 199
w drobny mak dywizję pancerną? I to jeszcze w sytuacji, gdy dywizja pancerna znajdowała się w bardzo dogodnej pozycji — przed jej frontem była żeglowna rzeka. Nasuwa się uzasadnione pytanie: dlaczego dywizja pancerna znalazła się tak blisko granicy i jaki sens miało to, by tam stacjonowała? Na te pytania komunistyczni agitatorzy jednak wymyślili odpowiedź: dywizja pancerna (jak i cała reszta) znajdowała się przy samej granicy w jednym celu aby odeprzeć atak przeciwnika. To odpowiedź dla głupców. Człowiek normalny zapyta: skoro zadaniem dywizji było odparcie ataku, to dlaczego go nie odparła? I czy to w ogóle było możliwe? 22. Dywizja Pancerna znajdowała się w takim położeniu, w którym niemożliwe są żadne kontrdziałania, nawet teoretycznie. Cały sprzęt bojowy dywizji znajduje się na otwartym terenie przy granicy. Przeciwnik widzi gigantyczne skupienie czołgów, artylerii, samochodów, magazynów i całej reszty. Wystarczy, że zacznie niespodziewany ostrzał nawet z lekkich moździerzy i żaden czołgista nie przedostanie się do swego czołgu. Albo można po prostu wszystko załatwić cekaemami. Właśnie to uczynił dowódca niemieckiej 34. Dywizji Piechoty. Intensywnym ogniem z karabinów maszynowych, moździerzy i haubic rozbił 22. Dywizję Pancerną. Co więcej, niemiecka dywizja piechoty nie tylko zmiotła z powierzchni ziemi radziecką dywizję pancerną, ale zajęło jej to... trzy godziny. VI Protestują: na miasto, twierdzę oraz ogromne skupiska wojska zostało skierowane nie tylko potężne uderzenie artyleryjskie, ale też lotnicze. To prawda. Jednak i w tym wypadku było czym się bronić. Wszystkie radzieckie pułki: strzelecki, pancerny i zmechanizowany miały do dyspozycji kompanię karabinów przeciwlotniczych. Większość czołgów 22. Dywizji Pancernej miała na wieżach zamontowane karabiny maszynowe do obrony przed samolotami. Każda z pięciu dywizji pierwszego rzutu 4. Armii miała własny dywizjon artylerii przeciwlotniczej. Oprócz tego dowódca XXVIII Korpusu 200
Strzeleckiego dysponował jeszcze jednym dywizjonem przeciwlotniczym. W dodatku Brześć i okolice osłaniał Kobryński Rejon Obrony Przeciwlotniczej (XI Batalion Artylerii Przeciwlotniczej, batalion obserwacji powietrznej, powiadomienia i łączności oraz 6 dywizjonów artylerii przeciwlotniczej: 69., 202., 218., 296., 298., 301.). Ponadto 10. Mieszana Dywizja Lotnicza z 241 samolotami \»jw*y m\, -w tym 1SS «\yślv««yw. Oprótz niej „do dzAai&ń na odcinku Barafiowicze-Brześć mogły być zaangażowane dywizje: jedna bombowa (około 180 średnich bombowców) i pół myśliwskiej (około setki myśliwców), będące w dyspozycji okręgu" (Sandałów, Pierwyje dni wojny, s. 55). Jednak uderzenie niemieckiego lotnictwa okazało się druzgocące. Tymczasem cuda działy się dalej: „Przed godziną 9 rano twierdza została całkowicie otoczona" (R. S. Irinarchow, Zapadnyj osobyj, s. 228). Jak mogło do tego dojść! Przecież minęło dopiero pięć godzin wojny, a już miasto zostało zdobyte i potężna twierdza otoczona. A co z dwoma pierścieniami fortów dookoła cytadeli? A dwie dywizje strzeleckie i jedna pancerna w samej twierdzy? Co one robiły? „Oddziały 45. Dywizji Piechoty sforsowały Bug i wdarły się na wyspy Zachodnią i Południową. Broniły ich niewielkie grupy wojsk granicznych NKWD (...) Tłumy fizylierów wypełniły obydwie wyspy" (tamże). „24 czerwca utworzono sztab obrony twierdzy i wspólne dowództwo na czele z "komunistą kapitanem 1. N. Zubaczewem i komisarzem pułkowym E. M. Fominem" (SWE, tom 1, s. 590). Komisarza mianowano, by podkreślić kierowniczą rolę partii komunistycznej. W tym celu wspomniano też partyjnego kapitana Zubaczewa. Te sztuczki jednak nie mogą przesłonić głównej sprawy: obroną pierwszorzędnej, jednej z najmocniejszych twierdz w Europie, której wewnętrzny obwód obrony wynosił 45 kilometrów, dowodził kapitan, a jej sztab powołano dopiero w trzecim dniu wojny. Jak to rozumieć? Twierdza była pod ostrzałem artyleryj201
skini od pierwszych chwil wojny. Od tego zresztą zaczęła się wojna. Dlaczego sztab obrony został powołany dopiero trzeciego dnia? A przed wojną o czym myślano? I dlaczego obroną twierdzy dowodzi kapitan? Gdzie są dowódcy i sztaby dwóch dywizji strzeleckich i jednej pancernej? Gdzie się podział komendant rejonu umocnionego? A dowódcy i sztaby sześciu pułków strzeleckich, czterech artyleryjskich, dwóch pancernych, jednego zmechanizowanego i jednego inżynieryjno-saperskiego? Co robią dowódca i sztab oddziałów granicznych? Gdzie są dowódcy i sztaby 46 batalionów i 19 dywizjonów artyleryjskich? 6. i 42. dywizje strzeleckie to XXVIII Korpus Strzelecki. Obroną powinien był dowodzić dowódca korpusu. Gdzie on był? I co robił jego sztab? 22 czerwca 1941 roku w Brześciu przebywali: - generał-major W. S. Popów - dowódca XXVIII Korpusu Strzeleckiego; - komisarz dywizjonowy F. I. Szłykow — członek rady wojennej 4. Armii; - generał-major M. I. Puzyriew — komendant 62. Rejonu Umocnionego; - generał-major artylerii M. P. Dmitrijew — dowódca artylerii 4. Armii; - generał-major I. S. Łazarienko - dowódca 42. Dywizji Strzeleckiej; - generał-major wojsk pancernych W. P. Puganow - dowódca 22. Dywizji Pancernej. Przebywali tam również pułkownicy, którzy pełnili funkcje generalskie: - P. S. Sieriegin - zastępca dowódcy XXVIII Korpusu Strzeleckiego; - G. S. Łukin - dowódca sztabu XXVIII Korpusu Strzeleckiego; - M. A. Popsuj-Szapko - dowódca 6. Dywizji Strzeleckiej Orłowskiej, odznaczonej Orderem Czerwonego Sztandaru. Oto bohaterski epizod: obroną miasta Brześcia nikt nie dowodził, a obroną twierdzy brzeskiej kierował kapitan. Jednak jak podaje encyklopedia, „Scentralizowane dowodzenie zosta202
ło niebawem złamane" (SWE, tom 1, s. 590). Innymi słowy, obroną twierdzy brzeskiej też nikt nie kierował. Oprowadzając was po zakamarkach bohaterskiej twierdzy, przewodnicy nie opowiedzą o bałaganie, który tu panował. Opowiedzą wam o bohaterskich czynach. VII Teraz otwórzmy książkę Żukowa, wielkiego dowódcy wszech czasów i narodów. Brześć to brama kraju. O bitwach w rejonie Brześcia w każdym wydaniu Żukowa napisano... 13 linijek. O czym? O zdecydowanej niemieckiej przewadze i o niesamowitym bohaterstwie wojsk radzieckich. Żukow zmuszony jest przyznać, że oprócz dwóch radzieckich dywizji strzeleckich w rejonie Brześcia i dwóch dywizji strzeleckich w samym Brześciu w mieście znajdowała się tylko 22. Dywizja Pancerna. Ale o tym, w jaki sposób się tam znalazła i jak została rozbita przez niemiecką dywizję piechoty, Żukow zapomniał opowiedzieć. W tym rejonie (jeśli wierzyć Żukowowi) przeciwnik miał 5-6-krotną przewagę liczebną. Deklarację tę dobrze by było podeprzeć jakimiś liczbami, ale wielki dowódca nie wdaje się w szczegóły. Opowiada o bohaterstwie: „Wrogom nie udało się jednak przełamać oporu obrońców twierdzy brzeskiej. Osaczeni bohaterowie godnie odparli atak. Dla Niemców twierdza brzeska okazała się zupełnym zaskoczeniem. Pancerna grupa Guderiana oraz niemiecka 4. Armia zmuszone były ominąć miasto" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1969, s. 266). W tym miejscu wielki dowódca leciutko skłamał. Dywizje niemieckie nie ominęły Brześcia, lecz go zdobyły. Każdy informator historyczny poda oficjalną datę: Armia Czerwona porzuciła Brześć 22 czerwca 1941 roku. Natomiast uczestnicy wydarzeń nie mniej oficjalnie uściślają: o godzinie 7 rano. Ponadto i ta data, i ta godzina są potwierdzone w dokumentach. 22 czerwca o godzinie 11.55 sztab 4. Armii skierował do sztabu Frontu Zachodniego i Sztabu Generalnego „Doniesienie bojowe nr 5", w którym zameldował: „22 czerwca przed godzi203
ną 7.00 6. Dywizja Strzelecka, walcząc, zmuszona była oddać Brześć" („WIŻ" 1989, nr 5). Jeżeli nie wierzymy temu dokumentowi, uwierzmy samemu Zukowowi. Dowodzony przez niego Sztab Generalny w „Doniesieniu Głównego Dowództwa Armii Czerwonej z dnia 22 czerwca 1941 roku" oficjalnie na cały świat ogłosił, że Brześć został zdobyty. Dopiero co czytaliśmy o tym w poprzednim rozdziale: „Po zaciętych walkach przeciwnikowi udało się pokonać nasze oddziały osłonowe i zająć Kolno, Łomżę i Brześć". Niezłe... oddziały osłonowe. Jednak ćwierć wieku później Żukow nagle się opamiętał i ogłosił, że „osaczeni bohaterowie godnie odparli atak", że Niemcy połamali sobie na Brześciu zęby, rzekomo nie potrafili go zdobyć i byli zmuszeni go ominąć. Żukow nie fałszuje jednak historii przez cały czas. Niekiedy mówi też prawdę: „Dla Niemców twierdza brzeska okazała się zupełnym zaskoczeniem". Złote słowa. Święta prawda. W rejonie Brześcia znajdowało się sześć mostów na Bugu, w tym dwa kolejowe. I wszystkie trafiły w ręce Niemców w stanie nienaruszonym. To rzeczywiście było niespodzianką dla armii niemieckiej. Artyleria radziecka, bez względu na swoją przewagę, w pierwszych godzinach wojny nie prowadziła ognia, ponieważ wykonywała rozkaz Żukowa: nie dać się sprowokować. Właśnie to było dla Niemców całkowitym zaskoczeniem. Radziecka dywizja pancerna znajdowała się przy samej granicy. Niemiecka dywizja piechoty rozbiła ją w kilka godzin. Tego Niemcy się nie spodziewali. Radzieckie lotniska znajdowały się przy samej granicy i były po brzegi wypełnione samolotami. Lotnicy jednak otrzymali rozkaz nie strzelać, tylko manewrami zmuszać samoloty przeciwnika do lądowania. To dla niemieckich lotników również było zaskoczeniem. Na takie zachowanie oni też odpowiadali unikaniem... W nieosłoniętym Brześciu przy samej granicy znalazł się sztab radzieckiego korpusu, sztab rejonu umocnionego, sztaby dwóch dywizji strzeleckich i jednej dywizji pancernej. I to 204
wszystko zostało unicestwione jednym uderzeniem. W rejonie Brześcia od pierwszych chwil nikt nie dowodził wojskiem. To też dla Niemców było całkowitym zaskoczeniem. Po trzech dniach szybkiego posuwania się naprzód, któremu faktycznie nikt nie przeszkadzał, na poligonie okręgowym w rejonie Baranowicz wojska niemieckie zdobyły 480 nowiutkich, prosto z taśmy, haubicoarmat typu ML-20 kalibru 152 mm i po dziesięć jednostek ognia do każdego z dział. Działa te sprowadzono na poligon jeszcze w maju, w celu stworzenia nowych artyleryjskich pułków Odwodu Naczelnego Dowództwa, jednak obsługa jeszcze nie dotarła. To był prawdziwy skarb. Dla niemieckich artylerzystów całkowite zaskoczenie. Radzieckie działa były wykorzystywane przez wojska niemieckie na frontach do ostatniego dnia wojny. I oto szef Sztabu Generalnego Żukow zrzuca całą odpowiedzialność za ten skandal na dowódcę 4- Armii generała-majora Korobkowa. Jakby KOTobkw«, a nie Ż\ikww, c>k"ceś\a\ miejsca stacjonowania dywizji i ich sztabów. Jakby Korobkow wybierał miejsca budowy nowych lotnisk. Jakby Korobkow miał prawo w czasie pokoju przesuwać dywizje pancerne w kierunku granicy, narażając je na bezpośredni atak i zniszczenie. Jakby Korobkow, a nie Żukow, przesunął w rejon przygraniczny setki ciężkich dział w celu formowania nowych artyleryjskich pułków Odwodu Naczelnego Dowództwa, nie troszcząc się jednak, by zapewnić im obsługę i transport. Jakby Korobkow, a nie Żukow, powinien przed rządem ostro postawić kwestię wcześniejszego zniszczenia niepotrzebnych podczas wojny obronnej mostów na rzekach granicznych. Jakby Korobkow, a nie Żukow, podpisywał dyrektywy: „Nie prowadzić żadnych innych działań bez specjalnego rozkazu". Jakby Korobkow, a nie Żukow, oddawał pod sąd wojskowy wszystkich, którzy łamali żelazne rozkazy nieulegania prowokacjom, nieodpowiadania ogniem, jedynie... akrobacjami powietrznymi. 205
Rozdział 16
Kto i w jaki sposób przygotowywał obronę Brześcia? Podstawową wadą planów okręgowego i armijnego była ich nierealność. Ł.M.SANDAŁÓW, Pierwyje dni wojny, Moskwa 1989, s. 31.
I Prowadzą turystów przez twierdzę brzeską: popatrzcie w lewo, popatrzcie w prawo, oto cytadela, oto wyspa Graniczna, a oto Szpitalna... Wszystko jasne, wszystko zrozumiałe. Jednak coś... Na wyspie Granicznej w terespolskiej reducie brzeskiej na zachodnim brzegu Bugu znajdował się 132. Samodzielny Batalion wojsk NKWD. W muzeum obrony twierdzy opowiedzą wam o specyfice tegoż batalionu. Był to batalion konwojowy. Fakt ten potwierdza też Wielikaja Otieczestwiennaja Wojna. Encykłopiedia, Moskwa 1985, s. 590. Odległość od koszar tego batalionu do granicy państwowej wynosiła kilkadziesiąt kroków. Niczego tu nie rozumiem. Niech mi ktoś wyjaśni, po co najbliżej granicy umieszczono strażników więziennych? Jeżeli przygotowywali się do niespodziewanego, niszczycielskiego ataku na Niemcy, no to wiadomo. W wypadku zaatakowania Niemiec przez Armię Czerwoną w tym miejscu zostałby 206
utworzony punkt przesiewowo-przerzutowy dla jeńców oraz klasowo obcego elementu. Rowy twierdzy, kazamaty i bastiony to wzniesienia podobne konstrukcją i duchem do więzień. Od wieków twierdze wykorzystywano jako więzienia. Tak na przykład wybudowana za Piotra Wielkiego twierdza pietropawłowska w Petersburgu jeszcze za jego rządów zaczęła pełnić funkcję więzienia. Jednak żadnych bohaterskich, bojowych dokonań w jej historii nie odnotowano. Twierdza brzeska w sam raz nadawała się na punkt przesiewowo-przerzutowy. Nie byłoby też problemu z transportem jeńców z miasta. Brześć — brama Związku Radzieckiego. Stąd potężna magistrala prowadzi wprost do Moskwy, a ta to największy transportowy węzeł kolejowy świata. Z Brześcia do Moskwy, a dalej dokądkolwiek, można wozić w wagonach bydlęcych sto tysięcy wrogów, a nawet milion. Obok przesyłowego łagru Brześć można było utworzyć podobozy. Dwa pierścienie fortów wokół twierdzy nadawałyby się doskonale. Mury są tam grube, nie do przebicia. Niech wrzeszczą w celach tortur, i tak nikt nie usłyszy. Tu też można zorganizować miejsca rozstrzeliwań. Urocze Borki i Wiedźmy Lisie położone na południe od Brześcia były po prostu stworzone do tych celów. Wrogów można też oczywiście rozstrzeliwać nieco dalej od granicy. Apropos, jeśli tą magistralą pojechałoby się nieco dalej na wschód, to właśnie tam znaleźlibyśmy „najsłynniejsze" (ze znanych) miejsca rozstrzeliwania w Związku Radzieckim: Kuropatwy pod Mińskiem, Katyń pod Smoleńskiem. Skoro jednak nie przygotowywano ataku na Niemcy, to przeznaczenie 132. Samodzielnego Batalionu Konwojowego NKWD, a co najważniejsze, jego lokalizacja, to zupełny idiotyzm, jeśli nie wręcz sabotaż. II Obok wyspy Granicznej leży Szpitalna. Na tej wyspie usytuowano centralny szpital wojskowy Specjalnego Okręgu Zachodniego. Jak to rozumieć? Kraj wiedział - granica jest zamknięta. Każdy pamiętał, że najlepiej trzymać się od granicy 207
jak najdalej - stalinowscy strażnicy graniczni, niczym cerberzy w łagrze, strzelają bez uprzedzenia. Jednak na wyspie Szpitalnej twierdzy brzeskiej przed wojną działy się rzeczy przeczące logice i duchowi socjalizmu. Pomyślmy: bezpośrednio w strefie przygranicznej, wzdłuż brzegu rzeki, spacerują mężczyźni w białych kitlach i białych pantoflach. A co będzie, jeżeli któryś zanurkuje i popłynie do wrogów klasowych? Kto na to pozwolił? Kto do tego dopuścił? I gdzie, przepraszam, patrzyły czuwające organy? Mówią nam, że atak Niemiec był niespodziewany, czyli przywódcy radzieccy nie spodziewali się wojny w przewidywalnej przyszłości i, rzecz jasna, nie planowali też żadnego ataku. Po prostu żyli sobie w pokoju. Uwierzmy. W czasach pokojowych opieka medyczna w wojsku była dwustopniowa: jednostka sanitarna pułku (czasami dywizji) i okręgowy szpital wojskowy. Żołnierz to chłopak młody i zdrowy, nie powinien chorować, dlatego też zazwyczaj leczono go na miejscu. I dopiero wtedy, kiedy potrzebne było bardziej skomplikowane leczenie, na przykład zabieg chirurgiczny, wysyłano go do okręgowego szpitala wojskowego. W okresie pokoju w skład Specjalnego Okręgu Zachodniego wchodziły armie: 3., 4., 10. i 13. Oprócz tego cztery korpusy strzeleckie, jeden powietrznodesantowy, dwa zmechanizowane; sześć rejonów umocnionych i kilka samodzielnych dywizji, brygad, pułków i batalionów, które nie należały do składu armii, lecz były podporządkowane bezpośrednio dowódcy okręgu. Teraz wyobraźmy sobie taką sytuację: w 100. Dywizji Strzeleckiej, w rejonie Mińska, szeregowy Iwanow dostał zapalenia wyrostka robaczkowego. Miejscowy lekarz wydaje polecenie: dostarczyć Iwanowa do strefy przygranicznej w celu pilnego zabiegu... Przed atakiem niemieckim do okręgowego szpitala wojskowego na wyspie Szpitalnej twierdzy brzeskiej zwożono żołnierzy i dowódców z Witebska, Mohylewa, Smoleńska, oddalonych o 400, 500, 600 kilometrów, z głębokich tyłów wprost pod słupki graniczne. Taką lokalizację szpitala wojskowego Specjalnego Okręgu Zachodniego wyjaśnia się następująco: tak się historycznie 208
złożyło... Nic podobnego! Przed wrześniem 1939 roku okręgowy szpital wojskowy znajdował się w Mińsku. A jeszcze wcześniej w Smoleńsku. Po „wyzwoleńczym pochodzie" Brześć przeszedł w ręce ZSRR i tam właśnie przeniesiono okręgowy szpital wojskowy. Po co? Gdy się dowiedziałem o tym szpitalu i jego, delikatnie mówiąc, nietypowym umiejscowieniu, pomyślałem, że towarzysz Stalin po „wyzwoleńczych pochodach" w latach 1939-1940 wprowadził więcej swobody. Że niby to naród może podziwiać zagraniczne okolice, niech więc sobie popatrzy! Nie wszystko jednak jest takie łatwe. Skoro dąży się do złagodzenia obyczajów ludobójczego reżimu, po co w takim razie w tej samej twierdzy na sąsiedniej wyspie trzymać batalion więziennych strażników? Z wojskowego punktu widzenia też nie wszystko wygląda tak gładko. Czy spotkaliście się kiedykolwiek z tym, żeby państwo usytuowało duży szpital wojskowy wprost na granicy z sąsiednim krajem? I to nie po prostu na granicy, ale na centralnej magistrali łączącej dwie stolice?! Tuż obok posterunków granicznych. Czy jest do pomyślenia, żeby w czasach pokoju armia Pakistanu ulokowała największy stacjonarny szpital wojskowy sto metrów od granicy z Indiami? W dodatku w miejscu, gdzie granicę przecina droga łącząca dwie stolice. Albo, załóżmy, że na granicy przyjaznego Izraela pojawia się syryjski szpital wojskowy. Dlaczego? Czyżby w Syrii zabrakło ziemi? Ja też się zastanawiam, czyżby towarzyszowi Stalinowi zabrakło ziemi w Rosji, że szpitale wojskowe przeniósł pod same słupy graniczne? Teraz wyobraźmy sobie tę samą sytuację, ale na mniejszą skalę. Wyobraźcie sobie siebie jako dowódcę sztabu korpusu lub armii. Wojna nie jest wykluczona. Wasze dywizje szykują się do obrony. Każda dywizja zajmuje pozycję: 30 kilometrów wzdłuż frontu i 20 kilometrów w głąb. Aż tu nagle dowódca jednej z dywizji postanawia umieścić wojskowy szpital bezpośrednio na pierwszej linii, co więcej, nie w środku szyku bojowego, lecz na lewym skrzydle, na samym jego obrzeżu. Wychodzi na to, że podczas walki rannych trzeba trans209
portować wzdłuż frontu z prawego skrzydła na lewe, na odległość 30 kilometrów. Jednak nawet jeżeli dowieziemy takiego biedaka na miejsce, to trzeba będzie leczyć go na pierwszej linii, pod ogniem przeciwnika. Teraz wróćmy do skali rzeczywistej. Każda dywizja ma własny batalion medyczno-sanitarny. Każda armia podczas wojny ma własną bazę szpitalną składającą się z kilku szpitali ewakuacyjnych i chirurgicznych. Ponadto okręg wojskowy, który w wypadku wojny staje się frontem, ma własną bazę szpitalną - do dziesięciu, a nawet więcej szpitali polowych. Otóż to, najważniejszy z tych szpitali został umiejscowiony w twierdzy brzeskiej, na skraju lewego skrzydła Frontu Zachodniego, zaledwie sto metrów od granicy państwowej. Front Zachodni to 470 kilometrów z północy na południe, od granicy z Litwą do granicy z Ukrainą. Na skraju lewego skrzydła - centralny szpital Frontu Zachodniego. Jeżeli szykowano się do obrony, to ulokowanie szpitala w tym miejscu jest przestępstwem. W jaki sposób dostarczać tutaj rannych z sąsiednich armii? Na odległość 200, 300, 400 kilometrów wzdłuż linii frontu? Wśród wybuchających pocisków? Pod gradem odłamków? Chorzy i ranni będą jednak nie tylko na pierwszej linii, ale też na tyłach. Na przykład ci, co ucierpieli podczas bombardowania. Wozić ich z głębokich tyłów na linię ognia? Ponadto jaki sens ma transportowanie ciężko rannych z głębokich tyłów do twierdzy brzeskiej, skoro od pierwszych chwil wojny obronnej będzie ona pod ostrzałem wroga? III Dowódca Frontu Zachodniego generał armii D. G. Pawłow, jak nas uczono, nie wyróżniał się wybitnymi zdolnościami. Nie będziemy temu zaprzeczać. Ale nad Pawłowem był wyższy organ. Sztab Generalny Armii Czerwonej. Na jego czele stał największy dowódca wszech czasów i narodów, generał armii Żukow. Jestem ciekaw: na co patrzył Sztab Generalny? O czym myślał jego genialny szef? Przed wojną oraz na samym jej początku tyłami dowodzi210
ły sztaby ogólno wojsko we. „Szefowie sztabów ponosili osobistą odpowiedzialność za organizację i pracę tyłów w zakresie wszechstronnego zaopatrzenia wojsk podczas prowadzenia działań bojowych. W skład Sztabu Generalnego Armii Czerwonej wchodził zarząd zagospodarowania tyłów i zaopatrzenia (...) Przez zagospodarowanie tyłów rozumiano wyznaczenie rejonów tyłowych, rozmieszczenie jednostek tyłowych i placówek, przygotowanie i wykorzystanie szlaków komunikacyjnych" (Tył sowietskich woorużennych sit w Wielikoj Otieczestwiennoj wojnie, pod red. S. K. Kurkotkina, Moskwa 1977, s. 46). Do tyłów Armii Czerwonej należały służby zaopatrzenia i zabezpieczenia: samochodowo-pancerna, artyleryjska, inżynierska, obrony przeciwchemicznej, łączności, aprowizacji (spożywczo-furażerska, rzeczowa i obozowo-gospodarcza), materiałów ropopochodnych, sanitarna, weterynaryjna i finansowa. Za organizację i funkcjonowanie tych służb odpowiedzialni byli szefowie sztabów batalionów, pułków, brygad, dywizji, korpusów, armii, okręgów wojskowych i frontów. Na szczycie piramidy stał szef Sztabu Generalnego. Wytyczne i instrukcje z tamtego czasu podkreślały, że jego odpowiedzialność jest osobista. Za tyły Specjalnego Zachodniego Ogólno wojskowego Okręgu (podczas wojny - Frontu Zachodniego) odpowiedzialność osobistą ponosił szef sztabu okręgu (frontu) generał-major W. E. Klimowski. To on wyznaczał rejony dla jednostek tyłowych, podporządkowane okręgowi, w tym też lokalizację okręgowego szpitala wojskowego w twierdzy brzeskiej. Natomiast za całe tyły Armii Czerwonej, m.in. Frontu Zachodniego, osobiście odpowiadał szef Sztabu Generalnego generał armii Żukow. Praca dowódcy wyższego szczebla polegała na kierowaniu pracą podwładnych i kontrolowaniu jej. I jeżeli podwładni popełniają głupstwa, zwierzchnik zobowiązany jest wskazać uchybienia i zażądać ich naprawienia. Wydaje mi się, że przed wojną centralny szpital wojskowy został usytuowany na brzegu przygranicznej rzeki tylko dlatego, że zdecydowano się na nieznaczne przesunięcie granicy. W niedalekiej przyszłości. Jeżeli szykował się atak na Niem211
cy, to nie było lepszego miejsca na centralny szpital wojskowy Frontu Zachodniego. Moskwa-Smoleńsk-Mińsk-Baranowicze-Brześć-Warszawa-Berlin to główny kierunek strategiczny wojny. To centralny trzon. To główna oś natarcia. Nią będzie się przemieszczał główny transport ładunków do armii. Tym samym szlakiem, w przeciwnym kierunku — strumień jeńców i rannych. Właśnie dlatego przy tej magistrali, właśnie dlatego przy samej granicy w Brześciu, na skrawku ziemi radzieckiej, trzeba było umieścić najlepszy szpital wojskowy Frontu Zachodniego. Dalej, za granicę państwa, w ślad za szybko przesuwającym się wojskiem wyruszą szpitale polowe. A tu musi być stacjonarny. Zorganizowany jeszcze w czasach pokoju. Tak, by nie przewozić nikogo do Mińska, Smoleńska i Moskwy, jeżeli niezbędna jest pilna i skomplikowana operacja... Jeżeli natomiast odrzuci się agresywne zamiary i pomysły dowództwa Armii Czerwonej, to nie tylko generała-majora Klimowskiego, ale też generała armii Żukowa należu uważać za kretyna i przestępcę. IV Jeszcze jedno pytanie: jak to się stało, że potężna twierdza z wewnętrznym obwodem liczącym 45 kilometrów została otoczona w ciągu kilku godzin? Tuż przed upadkiem Związku Radzieckiego odpowiedzi na to pytanie udzielił zastępca szefa Sztabu Generalnego sił zbrojnych ZSRR, generał armii M. A. G^riejew: „Na odcinku o długości 80-100 kilometrów na północ i na południe od Brześcia w ogóle nie było żadnego wojska" („Mużestwo" 1991, nr 5, s. 256). I to właśnie jest przyczyna okrążenia- Z jednej strony „w Brześciu zgromadzono wielką ilość wojska" (Sandałów, Na Moskowskom naprawlenii, s. 58). Z drugiej - na północ i południe od Brześcia w odległości dziesiątków kilometrów nie było żywej duszy. Niesamowity natłok W centrum, a flanki bezbronne. Przy takim rozkładzie wojska radzieckie w Brześciu były po prostu skazane na okrążenie i pogrom. To czym w takim razie te wojska się zajmowały? Skoro po 212
prawej i lewej stronie na przestrzeni setek kilometrów nikt nie bronił granicy, to może w Brześciu wojska przygotowywały się do obrony miasta i twierdzy? Otóż nie. „Na właściwą obronę twierdzy, według planu, wyznaczony był jeden batalion strzelecki oraz dywizjon artylerii" (tamże, s. 52). W roku 1941 batalion strzelecki powinien był liczyć 827 ludzi. Tymczasem radzieccy generałowie historycy zapewniają nas, że wszędzie były straszliwe luki w stanie liczbowym oddziałów. Dywizjon artylerii to 12 dział i 220-296 osób, w zależności od rodzaju dział i siły pociągowej. Jeżeli rozstawimy jeden batalion i jeden dywizjon artylerii wzdłuż 45-kilometrowego obwodu, to wyjdzie, że na jeden kilometr przypadało ponad dwudziestu żołnierzy. To tylko teoria. W praktyce było ich mniej, ponieważ w batalionie strzeleckim nie wszyscy byli strzelcami z karabinami. Batalion strzelecki miał też w swoim składzie kompanię moździerzy oraz pluton przeciwpancerny. Umieszcza sieje bliżej punktu dowodzenia, aby w odpowiednim momencie skierować we właściwe miejsce. W dywizjonie artylerii też nie wszyscy są obsługą armat. Zarówno w batalionie, jak i w dywizjonie są również medycy, kucharze, łącznościowcy, plutonowi w plutonach i bateriach, kanceliści w sztabach, ktoś powinien siedzieć też w magazynie gospodarczym i liczyć buty, ktoś inny - zaopatrywać żołnierzy w środki pieniężne i tytoń, trzeci dostarczać amunicję, dowozić chleb i kaszę, a jeszcze inny powinien dbać o konie i naprawiać samochody. Ktoś powinien kierować ogniem baterii, prowadzić obserwację, oceniać sytuację, podejmować decyzje, wydawać rozkazy, pilnować ich wypełniania. Wywiad też przecież powinien pracować. Wtedy okazuje się, że w batalionie strzeleckim tak naprawdę piechoty z karabinami i kaemami jest 36 drużyn po 12 żołnierzy w każdej. Jeżeli te drużyny odpowiednio się skompletuje i rozmieści na obwodzie zewnętrznym, to na każdą drużynę przypadnie ponadkilometrowy odcinek. Wtedy jednak wewnątrz twierdzy: w cytadeli, w trzech umocnieniach przed mostami, w bastionach i fortach w ogóle nie będzie piechoty. W rezerwie dowódcy batalionu 213
nie pozostanie ani pluton, ani drużyna. Czym więc będzie on łatał dziury w obronie? I tylko 12 dział na wszystkich. Jeżeli uwzględnić pluton przeciwpancerny, to dział będzie 14. Też je rozstawić na obwodzie? Nie będzie to za gęsto. Czy zebrać wszystkich razem? Wyjdzie słabiutka garstka. Jak w takim razie kierować ogniem? We wszystkich kierunkach wysyłać obserwatorów artyleryjskich? Przecież nie będzie ich tylu w dywizjonie. Otóż — wielkie zgromadzenie wojska w potężnej twierdzy i obok niej, a na obronę twierdzy przeznaczono tyle wojska, że wystarczy zaledwie na pełnienie służby patrolowej. Może w takim razie resztę batalionów, pułków i dywizji zgromadzono do obrony nie w samej twierdzy, tylko wokół niej? Znowu nie. „Okopy w większości budowano jako indywidualne stanowiska strzeleckie na jedną-dwie osoby bez rowów łączących, bez maskowania; zapory, osłony przeciwpancerne budowano tylko na poszczególnych odcinkach w postaci rowów przeciwpancernych i przeszkód przeciwczołgowych. Zasieków przeciw piechocie nie minowano. Punktów obserwacyjnych i dowodzenia było niewiele" (Sandałów, Pierwyje dni wojny, s. 46). Z tego fragmentu dowiadujemy się dwóch istotnych rzeczy. Po pierwsze. W ogóle nie wykorzystywano minowych przeszkód ani przeciwpancernych, ani przeciwpiechotnych. Zapory i rowy przeciwczołgowe są dobre, ale dopiero wtedy, gdy za nimi są okopy i transzeje. W dodatku nie puste, tylko wypełnione żołnierzami, którzy ogniem nie dopuszczają wrogich saperów do zapór. Jeżeli nikt nie osłania rowów i zapór przeciwpancernych, to nie ma z nich wiele pożytku. Saperzy wroga podejdą, nie śpiesząc się, wysadzą zapory przeciwpancerne czy też zbocza rowów. Pracy na dziesięć minut. Albo nawet pięć. Jest też łatwiejszy wariant: przeciwnik może takie przeszkody ominąć. Tym bardziej że występują tylko na niektórych odcinkach. Jak uściśla generał-pułkownik Sandałów, „liczba przeszkód była nieznaczna". Co istotne, przeszkody są widoczne dla przeciwnika i z lądu, i z powietrza. On po prostu nie będzie atakował w tym miejscu. Natomiast miny przeciw214
pancerne nie są widoczne, ponadto nie tylko zatrzymują przeciwnika, ale też kaleczą go i zabijają. To dopiero byłby widok: wypełzają czołgi Guderiana z rzeki wprost na pole minowe. Nie było jednak przeciwpancernych pól minowych, tak samo jak przeciwpiechotnych. Można było zapory przeciwpancerne opleść drutem kolczastym, a teren obok zaminować, żeby wrogim saperom służba nie wydała się zbyt łatwa. Ale nikt się tym nie zajął. Po drugie. Z tego niewielkiego fragmentu dowiadujemy się, że w rejonie Brześcia trzy radzieckie dywizje strzeleckie i jedna pancerna nie kopały transzei. Stanowiska ogniowe przeznaczone dla jednej—dwóch osób nie były połączone żadnymi transzejami ani rowami. Przy natarciu silnego przeciwnika utrzymanie takiej obrony jest niemożliwe. W jaki sposób zaopatrywać strzelców w naboje? Jak ich żywić? Jak zmieniać na czas snu i wypoczynku? W jaki sposób ewakuować rannych? Jak przerzucić rezerwy tam, gdzie wróg dokonał włamania? W jaki sposób dowodzić strzelcami? Jak dowódca drużyny może sprawdzić, czy żołnierz nie zasnął w okopie? Czy prowadzi walkę? A nuż sprytnie zwinął się w kłębek na dnie okopu i póki reszta odpiera atak, on, chytrus, nawet głowy nie wystawi ponad przedpiersie. Jeżeli okopy są połączone transzejami, to nie ma problemu. Dowódca drużyny przeszedł się po transzei, pogadał z każdym, wyznaczył każdemu zadanie, każdego sprawdził, rzucił parę przekleństw. Okopem przejdzie się też lekarz, żołnierz przebiegnie, podniesie naboje albo termos z kawą. Jeżeli zaś nie ma transzei, to dowódca drużyny musi biegać albo pełzać po polu. Dużo się nie nabiega — zabiją. Pełzać też długo się nie da. Jakże plutonowy ma kierować plutonem? A dowódca kompanii swoim oddziałem? Żołnierzowi też nie jest łatwo siedzieć ciągle w takiej transzei. Marszałek Związku Radzieckiego Rokossowski w pierwszych dniach wojny, kiedy jeszcze był generałem-majorem, przeprowadził na sobie eksperyment. Wpełznął do pojedynczego stanowiska strzeleckiego i chwilę tam posiedział. Potem przyznał: było potwornie. Siedzisz i nie wiesz, czy po lewej lub po prawej stronie jest ktoś obok ciebie, czy już go nie ma. 215
s. 45). „Stawianie trwałych budowli obronnych i prace nad polowymi fortyfikacjami rejonów umocnionych na poszczególnych odcinkach prowadzone były bezpośrednio wzdłuż granicy pod okiem niemieckich strażnic granicznych. Betonowe i drewniane schrony bojowe były dobrze widoczne z niemieckich punktów obserwacyjnych" (tamże, s. 12). Dalej można nie cytować. Nie potrzeba też bujnej wyobraźni, żeby zrozumieć, co się stało 22 czerwca 1941 roku. Przeciwnik wiedział, gdzie konkretnie budowane są betonowe schrony ogniowe, widział dokładne położenie każdego z nich, znał też sektor ostrzału każdego otworu strzelniczego. Przed schronami ogniowymi nie było przedpola ani zasieków, ani pól minowych. W dodatku betonowe schrony ogniowe nie były nawet obsadzone załogami. Nie trzeba być genialnym strategiem, aby się domyślić, że podczas niespodziewanego ataku wróg może przeprawić się przez rzekę pontonami i zdobyć schrony, jeszcze zanim żołnierzy radzieckich obudzi alarm i zdążą je obsadzić. Z koszar droga daleka, czasami nawet około dziesięciu kilometrów. Guderian wspomina: „Umocnienia brzegowe wzdłuż rzeki Bug nie były obsadzone przez wojska rosyjskie". W innych rejonach, na przykład pod Brześciem, działo się podobnie. „Betonowe schrony ogniowe przed Grajewem nie miały załóg i zostały zdobyte przez wrogich dywersantów" (R. S. Irinarchow, Zapadnyj osobyj, s. 183). Niezwykle ważne jest, że w rejonach umocnionych nie było umocnień polowych, osadzonych przez zwykłą piechotę, która siedzi w okopach pomiędzy betonowymi schronami ogniowymi, przed i za nimi. Betonowy schron ogniowy to groźny krokodyl, jednak jeśli usiądzie mu się na grzbiet, nie ugryzie. Wokół niego występują martwe pola ostrzału, które nie mogą być pod ogniem z jego otworów strzelniczych. Dlatego buduje się grupy warowne. Martwe strefy jednego schronu są pokrywane przez ostrzał drugiego i trzeciego. Natomiast jeżeli jeden betonowy schron ogniowy jest obsadzony załogą, a pobliskie są puste lub w ogóle nie dokończone, to ryzykujemy znalezienie się w sytuacji krokodyla, na którego grzbiecie siedzi wujek z siekierą. Jeśli betonowy schron ogniowy jest 218
jeden, to saperzy wroga przejdą poprzez nie ostrzeliwany teren i zdetonują na jego dachu zwykłe lub kumulacyjne ładunki wybuchowe albo po prostu zarzucą granatami dymnymi kanały wentylacyjne. Saperzy są pomysłowi i zdolni do wielu przykrych rzeczy. W tym wypadku sytuację mogą uratować żołnierze z umocnień polowych. Oni wystrzelają wrogich saperów. Jeśli jednak betonowy schron nie ma osłony na całym swoim obwodzie (a takich jest zdecydowana większość) albo nie jest osłonięty ogniem innych schronów lub też nie jest osłaniany przez choć jedną drużynę strzelców, którzy siedzą w okopach wokół niego, to lepiej, żeby załoga takiego schronu od razu się poddała albo go opuściła i walczyła na zewnątrz. Przynajmniej wszystko dookoła będzie widoczne, będzie można strzelać we wszystkich kierurikach. Przykład: „Na południe od twierdzy, przy miejscowościach Mićki i Bernady, broniła się 2. kompania pułkownika I. M. Borisowa. Ciągłej linii obrony tu nie było, pojedyncze betonowe schrony ogniowe nie były jeszcze ukończone. Po kilkugodzinnej walce zostały one zablokowane przez Niemców i wysadzone wraz z załogami" (tamże, s. 192). VI „W pasie 4. Armii dowództwo okręgu określiło czas objęcia brzeskiego rejonu umocnionego: dla jednej dywizji strzeleckiej - 30 godzin, dla drugiej - 91" (Sandałów, Pierwyje dni wojny, s. 12). Plan jest łatwy i zrozumiały: jeśli Niemcy niespodziewanie zaatakują o godzinie 4 nad ranem, to jedna dywizja strzelecka zajmie się obroną betonowych schronów ogniowych, które są budowane wzdłuż przygranicznej rzeki, przed godziną 13, a druga dywizja za 24 godziny, około 10 rano następnego dnia. Do tego generał-pułkownik Sandałów dodaje, że „podczas ćwiczeń wyjaśniło się, że czas ten jest za krótki". Innymi słowy, nierealny. W tak niebywale krótkim czasie dywizje po prostu nie nadążały zająć stanowisk w rejonie umocnionym. Skoro tak, to należałoby załogi betonowych schronów ogniowych i wojska obsadzające umocnienia polowe trzymać w polu, gdzie miały walczyć, a nie W koszarach. 219
Oto opowiadanie o jednej tylko kompanii brzeskiego rejonu umocnionego. „Niemal przez cały kwiecień 1941 roku obsada betonowych schronów ogniowych przebywała na miejscu. Jednak na początku maja przyszedł rozkaz i załogi wyprowadzono ze schronów. Żołnierzy umieszczono w koszarach, żywność i amunicja wróciły do magazynów kompanii. W ten sposób na początku wojny w punktach ogniowych nie było ani żywności, ani amunicji, oprócz kilku skrzynek w schronie plutonu wartowniczego. Od chwili rozpoczęcia wojny schrony bojowe znajdowały się pod ogniem. Z 18 żołnierzy stanowiących obsadę betonowego schronu ogniowego Szańkowa do schronu dotarło tylko 5 osób. Po amunicję trzeba było się przedzierać do magazynu plutonu. Jednak wkrótce wyleciał on w powietrze po trafieniu pociskiem" (R. S. Irinarchow, Zapadnyj osobyj, s. 192). Propagandyści komunistyczni przez dziesiątki lat opowiadali historie o tym, że radzieckie budowle fortyfikacyjne były słabe, źle uzbrojone, że miały złe przyrządy optyczne, że w gruncie rzeczy miały cekaemy, a dział było zbyt mało. To nieprawda. Istnieje sporo dowodów zaprzeczających tym wymysłom. Wielką pracę badawczą, bezpośrednio w terenie, zwłaszcza w okolicach rejonu umocnionego nr 1 (kijowskiego), wykonał ukraiński historyk Aleksander Kuziak. Szczególnie polecam jego artykuły w ukraińskim czasopiśmie „Sierżant" z 2000 r., nr 13-15, oraz polskim wydawnictwie „Forteca". Każdy chętny może się również zająć poszukiwaniami naukowymi w korościeńskim, nowogrodzko-wołyńskim, szawelskim, mińskim oraz w dziesiątkach innych porzuconych radzieckich rejonach i przekonać się osobiście o kłamliwych oficjalnych kremlowsko-łubiańskich bajeczkach. Powróćmy jednak do brzeskiego rejonu umocnionego: „Wiele betonowych schronów ogniowych miało po jednym lub kilka dział sprzężonych z cekaemem. Działa były półautomatyczne. Budowle zaopatrywano w bardzo dobre urządzenia optyczne" (tamże, s. 231). Jednak problem polegał nie na tym, że betonowe schrony ogniowe były niewytrzymałe albo źle uzbrojone, tylko na tym, że załogi nie zdążyły ich obsadzić. Oto przykład z obrony rejonu nr 6 (rawo-ruskiego), sąsiadującego z Frontem Południo220
wo-Zachodnim. Piętrowy betonowy schron ogniowy „Niedźwiedź". 2 działa kalibru 76 mm sprzężone z cekaemami, ponadto dwa stanowiska karabinów maszynowych. 22 czerwca 1941 roku w tym schronie na dwa działa i cztery cekaemy były trzy osoby. „Każdy schron był nieprzystępnym bastionem na drodze wroga (...) W schronie «Niedźwiedź» oprócz Sołowiewa było tylko dwóch żołnierzy - Pawłow i Karaczincew. Sołowiew zajął miejsce przy jednym z dział, przy drugim umieścił Pawłowa. Znajdującemu się po lewej stronie Karaczincewowi rozkazał w razie konieczności prowadzić ogień z dwóch cekaemów po kolei" (God 1941. Jugo-Zapadnyj front, Lwów 1975, s. 67-69). Pomyślmy: działo obsługuje jedna osoba. Mistrz „złota rączka": sam dla siebie dowódca, celowniczy, ładowniczy, zamkowy oraz amunicyjny. Przy drugim dziale to samo. A cekaemista biega od jednego cekaemu do drugiego. Nikt nie prowadzi obserwacji terenu, ponieważ w peryskopy nie ma kto patrzeć. Ognia dział i cekaemu nikt nie koordynuje. Łączności z innymi schronami nie ma. Znów nie ma kto się tym zająć. Nikt też nie kieruje strzelcami z okopów. Zresztą o nich nie ma nawet co marzyć. Wyobraźmy sobie, że w takim samym betonowym schronie ogniowym są nie dwie podziemne kondygnacje, lecz cztery, nie dwa działa, lecz cztery, nie cztery cekaemy, lecz dziesięć. Czy z tego powodu będzie łatwiej, jeżeli zamiast - zgodnie z przepisami - dziesiątek osób załogi w schronie jest tylko trzech żołnierzy? Jeżeli zamiast plutonu osłony dookoła schronu w okopach nie ma żywej duszy? Jeżeli nawet tych okopów obok nie ma? I wzdłuż całej granicy to samo. Opowiada pułkownik D. A. Morozów, którego wojna zastała w całkiem w innym rejonie: „Potężne fortyfikacje nie zostały obsadzone przez wojska radzieckie w odpowiednim czasie i nie spełniły oczekiwań dowództwa. W pierwszych godzinach wojny umocnienia znalazły się na tyłach wroga. A nasza dywizja, jak zresztą wiele innych, pozostała bez batalionu saperskiego" (O nich nie upominałoś' w swodkach, Moskwa 1965, s. 9). A tu propaganda komunistyczna opowiada sentymentalne historie o tym, że w Armii Czerwonej brakowało broni —jeden 221
karabin na trzech. Płatni koledzy za granicą szczególnie chętnie powtarzają te historie. Do „jednego karabinu na trzech" to jeszcze dojdziemy. Jednak jeżeli rzeczywiście tak było, to tych, co byli bez karabinów, należało stawiać w betonowych schronach jako cekaemistów oraz amunicyjnych i zamkowych do dział, stawiać ich do peryskopów i telefonów. Problem wcale nie polegał na braku broni, tylko na genialnym planowaniu szefa Sztabu Generalnego, u którego na lotniskach przygranicznych na każdego pilota przypadały dwa samoloty. A w tym samym czasie w wewnętrznych okręgach wojskowych obijało się ponad sto t y s i ę c y pilotów bez samolotów. Rozkaz wyprowadzenia wszystkich garnizonów z umocnień i zwrócenia wszystkich zapasów do magazynów Żukow wydał 2 maja 1941 roku. We wszystkich kompaniach, od Bałtyku po ujście Dunaju, w betonowych schronach ogniowych nie było ani załóg, ani amunicji, ani prowiantu. Jednym słowem, Brzeski Rejon Umocniony niczym się nie wyróżnił, wroga nie zatrzymał, nie wyrządził mu żadnych szkód. Środki, które zostały wydane na jego budowę, zmarnowano. Poszły one na korzyść Hitlera przeciwko Armii Czerwonej i Związkowi Radzieckiemu. Gdyby rejonów umocnionych nie budowano przy samej granicy, to przynajmniej ekipy konstrukcyjne z całym sprzętem oraz setki batalionów saperskich nie trafiłyby do niewoli w pierwszych chwilach wojny. Brzeski Rejon Umocniony nie był osamotniony. Wzdłuż całej granicy działo się to samo. W ręce Niemców trafiły tysiące przodowników — wykwalifikowanych budowniczych wraz ze sprzętem, setki tysięcy ton materiałów budowlanych, uzbrojenie i wyposażenie do betonowych schronów ogniowych, amunicja i cała reszta, co było niezbędne do obrony, ale przechowywane nie w żelbetowych schronach, lecz w drewnianych magazynach lub po prostu za płotem z drutu kolczastego pod gołym niebem, daleko od węzłów oporu rejonów umocnionych. Otóż podczas wojny obronnej wszystkie umocnione rejony na granicy zachodniej Związku Radzieckiego miały konkretne zadania i powinny być w pełni gotowe je wypełnić. 222
Natomiast w przypadku ataku ze strony Armii Czerwonej żaden rejon umocniony nie był istotny i nie musiał być do niego gotów. I dlatego w obszarze działania 4. Armii nie były obsadzone żadne fortyfikacje. We wszystkich innych armiach pierwszego rzutu strategicznego sprawa wyglądała tak samo. VII „Bliżej wieczora 22 czerwca niemieckie zgrupowania pancerne przesunęły się 50—60 kilometrów od granicy i zdobyły Kobryń. Tu, tak samo jak na prawym skrzydle frontu, w związku z brakiem rezerw na tyłowych pozycjach obronnych powstało realne zagrożenie głębokiego przerwania frontu przez wojska nieprzyjacielskie i oskrzydlenia lewej flanki sił głównych Frontu Zachodniego" (Istorija Wielikoj Otieczestwiennoj wojny Sowietskogo Sojuza, Moskwa 1961, tom 2, s. 20). Tak pisano oficjalną historię dla tłumów. W tych samych latach nasi marszałkowie oraz wielogwiazdkowi generałowie pisali inną, tajną historię dla zamkniętej grupy osób. Generałowie i marszałkowie w tych utajnionych książkach też oszczędzali na prawdzie, jednak podawali więcej szczegółów. Niektóre książki generałów zostały odtajnione dopiero po upływie pół wieku od zakończenia wojny. Otóż tak, oficjalnie do narodu mówiło się: „w związku z brakiem na tyłowych pozycjach obronnych rezerw". Natomiast do zamkniętej grupy mówiło się, że nie tylko rezerw nie było, ale nie było też samych pozycji obronnych (Sandałów, Bojewyje dejstwija wojsk 4. Armii Zapadnogo Fronta w naczalnyj pieriod Wielikoj Otieczestwiennoj wojny, Moskwa 1961, s. 106). Generał-pułkownik W. F. Zotow walczył na sąsiednim froncie: „Zaminowanych przeszkód terenowych nie było wcale. Przeciwpiechotne zapory i zasieki były, ale w niewystarczającej ilości. Budowa tyłowych pozycji obronnych, niestety, nawet nie była planowana" (Na Siewiero-Zapadnom Frontie (1941-1943). Sbornik statiej uczastnikow bojewych diejstwij. Pod redakcją P. A. Żylina, Moskwa 1969, s. 175). 223
Oficjalna historia nie dostarczała szczegółów. Powiedziano nam, że 22 czerwca pod wieczór zdobyto Kobryń i galopem popędzono dalej. A co tam jakiś Kobryń. A my się trzymamy. W Kobryniu znajdował się sztab 4. Armii. Wojskiem tym, jak też pozostałymi armiami pierwszego rzutu strategicznego od pierwszych chwil wojny nikt nie dowodził tylko dlatego, że wojna obronna nie była planowana. Upadek Kobrynia oznaczał, że wróg zdobył sztab, punkt dowodzenia i centrum łączności 4. Armii. A to z kolei oznaczało, że wieczorem 22 czerwca koordynacja działań na szczeblu 4. Armii skończyła się całkowicie i ostatecznie. W Kobryniu znajdował się również sztab XIV Korpusu Zmechanizowanego. Sztab 4. Armii nie wydawał rozkazów swym korpusom, jednak obydwa korpusy również nie kierowały swymi dywizjami: sztab XXVIII Korpusu Strzeleckiego został rozgromiony wczesnym rankiem 22 czerwca w Brześciu, sztab XIV Korpusu Zmechanizowanego spotkało to po południu tegoż dnia w Kobryniu. Mówi się, że 4. Armia Frontu Zachodniego miała mało samolotów. Święta prawda. Jednak wszystko trzeba przedstawiać w jakimś kontekście. Tylko sama 4. Armia w rejonie Brześcia miała więcej samolotów, niż było ich podczas niespodziewanego japońskiego ataku na Pearl Harbor. Lotnictwo 4. Armii to 10. Mieszana Dywizja Lotnicza. Sztab mieścił się w Kobryniu. Tamże było główne lotnisko dywizji i 123. Pułk Myśliwski. Wczesnym rankiem niemieckie lotnictwo nakrył nalotami lotniska 10. Mieszanej Dywizji Lotniczej. Lotnisko Wysokoje ze wszystkimi zasobami zostało zdobyte w pierwszych godzinach wojny. Pod koniec dnia rozgromiony został sztab dywizji lotniczej i zdobyto lotnisko Kobryń. Od tej chwili nikt nie dowodził lotnictwem 4. Armii. W Kobryniu też znajdował się sztab rejonu artylerii przeciwlotniczej. Po jego rozgromieniu i zdobyciu służba obserwacji, powiadomienia i łączności powietrznej przestała działać. Więcej nikt nie uprzedzał wojska 4. Armii o nadciągających samolotach przeciwnika, nie kierował ogniem przeciwlotni224
czym i nie koordynował go z działaniami jednostek myśliwskich. I wreszcie w Kobryniu usytuowano polowe szpitale wojskowe. One też zostały zdobyte przez przeciwnika. Ciekawe, prawda? Polowe szpitale wojskowe w odległości 50-60 kilometrów od granicy, a centralny frontowy szpital wojskowy, czyli szpital wyższej rangi (czy instancji), przy samej granicy, w twierdzy brzeskiej. Jak to wyjaśnić? Bardzo prosto: wojskowe tyły są mobilne. Szpitale wojskowe i pozostałe jednostki szykowały się do wymarszu naprzód. Różnica niewielka, czy podczas ataku przejdą po terytorium wroga 500 kilometrów, czy też 560 kilometrów, zaczynając wymarsz z głębi terytorium radzieckiego. Natomiast „zakładano, że tyły frontowe ze stacjonarnymi magazynami, medycznymi, remontowymi i innymi jednostkami i placówkami będą stabilne" (G. P. Pastuchowski, „WIŻ" 1988, nr 6, s. 19). Ponieważ szpital wojskowy najwyższej rangi podczas pierwszego ataku zamierzano zostawić na miejscu, zawczasu przesunięto go bliżej granicy, żeby nie znalazł się zbyt daleko od miejsca walk. W Kobryniu składowano też ogromne ilości amunicji, paliwa, żywności, sprzętu inżynieryjnego itd. Krótko mówiąc, pod wieczór 22 czerwca 4. Armia została rozgromiona, a brzeski odcinek frontu ogołocony. Część wojsk 4. Armii została otoczona w twierdzy brzeskiej. VIII Oto kolejna zagadka. Trzydzieści lat po wojnie w twierdzy brzeskiej otwarto muzeum upamiętniające tamte wydarzenia. Wiele osób zachwycało się, a ja nic nie rozumiałem. Najbardziej niezrozumiały jest monument o nazwie Pragnienie. Żelbetowy żołnierz o cyklopowych wymiarach schyla się nad lustrem rzecznej wody... Skąd to pragnienie? Dookoła woda. Twierdza położona na wyspach, wzniesiona w miejscu, gdzie rzeka Muchawiec wpada do Bugu. Potoki, kanały, fosy wypełnione wodą są jednym z podstawowych elementów obrony twierdzy. Twierdza znajdowała się tu też wcześniej. Starą zniszczyli, wybudowali nową. Na tysiąc lat przed atakiem 225
niemieckim miejsce to wybrano na twierdzę, ponieważ jest trudno dostępne, otoczone wodą. Przyległe tereny są nizinne, miejscami bagniste. Wody gruntowe są blisko. Kto i w jaki sposób przygotowywał twierdzę brzeską do obrony? W każdym pułku jest pluton saperski. A dowódca korpusu ma jeszcze jeden pułk saperski. Pułków, jak pisałem, w Brześciu było wystarczająco dużo. Ponadto - w każdej dywizji batalion saperski. Dowódca korpusu ma jeszcze jeden batalion saperski. I wreszcie w samej twierdzy jest 33. Pułk Saperski. Czyżby przed wojną nikt się nie pofatygował całemu temu zgrupowaniu saperów wyznaczyć celu — wykopania studzien w obrębie twierdzy? Przecież nie jesteśmy na pustyni. Na tę zagadkę też jest odpowiedź. Niezwykle łatwa. Jak już wiemy, 24 czerwca został powołany sztab obrony twierdzy i odbyło się też pierwsze posiedzenie. Wzięli w nim udział kapitan Zubaczew, komisarz pułkowy Fomin i starszy pułkownik Siemienkow. „Podjęto decyzję — walcząc, wydostać się z twierdzy" (R. S. Irinarchow, Zapadnyj osobyj, Charwest, Mińsk 2002, s. 231). Po co gdzieś się przedzierać? Przecież macie twierdzę! Czyżby w szczerym polu było lepiej niż w twierdzy? Kiedyś, bardzo dawno, kiedy miałem dziesięć lat, jesienią 1957 roku, słuchałem audycji radiowej „Opowiadania o bohaterstwie". Prowadził ją pisarz Siergiej Smirnow. Opowiadał o twierdzy brzeskiej. Audycję prowadził po mistrzowsku, zapierało dech w piersiach. Nie słuchałem tego sam, cały kraj słuchał ze mną. Zdecydowana większość społeczeństwa wówczas nie miała telewizji, a opowieści Smirnowa rzeczywiście były interesujące. Jedna wypowiedź jednak mnie uderzyła. Właśnie ta: „24 czerwca został powołany sztab obrony twierdzy i podjęto decyzję, aby się wydostać..." Jak to możliwe? Skoro powołano sztab obrony, to on powinien podjąć decyzję o obronie. Jeśli natomiast sztab na swoim pierwszym posiedzeniu podejmuje decyzję o opuszczeniu twierdzy, to w takim razie nie jest to sztab obrony. Ten sztab trzeba określić jakoś inaczej. Tymczasem w muzeum obrony twierdzy brzeskiej w niezliczonej liczbie artykułów i książek tysiąckrotnie powtórzo226
no: tak zwany sztab obrony twierdzy jako pierwszą podjął decyzję, aby z niej uciec. Krótko mówiąc, sztab obrony nie był tworzony do obrony i o niej nie myślał. Możliwe, że był stworzony jakiś tam sztab. Jednak do rangi sztabu obrony po fakcie zaliczył go pisarz Siergiej Smirnow. Można się śmiać, można płakać, jednak fakt pozostaje faktem: decyzji o obronie twierdzy nikt nie podejmował ani przed wojną, ani potem, kiedy wojna się skończyła. Podjęto jedynie decyzję o przedzieraniu się i wydostaniu z twierdzy. Nie jest jednak łatwo wydostać się z twierdzy. Fachowcy Mikołaja I odpowiednio ją urządzili. Niemiecka 45. Dywizja Piechoty otoczyła twierdzę brzeską, wystawiła posterunki przy wyjściach i otworzyła ogień do poszczególnych kazamat z moździerzy. Natomiast twierdza brzeska milczała. Nie zważając na ogromną jakościową i ilościową przewagę artylerii radzieckiej, i tak się nie odezwała. „Bohaterska obrona" twierdzy brzeskiej nie jest wynikiem wybitnego planowania i ukierunkowanego przygotowania. Wcale nie. „Większa część składu osobowego jednostek 6. i 42. dywizji strzeleckich pozostała w twierdzy brzeskiej nie dlatego, że miała za zadanie jej bronić, tylko dlatego, że nie potrafiła się z niej wydostać" („WIŻ" 1988, nr 12, s. 21). „Główne siły tych dywizji zostały zamknięte w twierdzy zaporowym ogniem przeciwnika, i nie mając możliwości wyjścia z niej, znalazły się w ogniowej pułapce" (R. S. Irinarchow, Zapadnyj osobyj, s. 219). Odporne na przebicie mury bastionów i fortów twierdzy brzeskiej wznoszono, by powstrzymywać natarcie przeciwnika. A teraz te mury, wały i rowy stały się pułapką dla radzieckich dywizji. Wybitni rosyjscy inżynierowie, którzy budowali twierdzę, oczywiście przewidzieli wystarczającą liczbę studzien. Studnie były i są do tej pory. Każdy może się o tym przekonać, odwiedzając cytadelę. Chodzi o to, że twierdza była przygotowana na scentralizowaną obronę. Wówczas wody wystarczyłoby dla wszystkich. Jednak piechota niemiecka już 22 czerwca opanowała nie tylko forty i wszystkie trzy przy227
czółki mostowe, ale wdarła się też do cytadeli. Wielkie i małe grupy żołnierzy i oficerów radzieckich zostały odizolowane w różnych zakątkach twierdzy. Jednolitej scentralizowanej obrony nie było, jedynie poszczególne ogniska oporu. W tych miejscach, gdzie starczało wody i amunicji, ludzie trzymali się długo. Nie wszystkim się jednak udało. Jakaś grupa została zamknięta w podziemnym magazynie amunicyjnym. Ale co komu po pociskach, skoro działa zostały zniszczone na platformach kolejowych? Druga grupa broniła się w kazamatach przekształconych w magazyn. Tysiące par butów i szyneli, ale naboi nie ma. Komuś udało się trafić do magazynu żywności. Jedz, ile się da, ale wody nie ma. Wody nie trzymano w magazynie. Studnia mogła być tuż za ścianą. Ale ściany są nie do przebicia. Stąd też pragnienie. Nie mogli więc wielcy inżynierowie, którzy tworzyli perłę sztuki fortyfikacyjnej, założyć, że obrona pierwszorzędnej twierdzy od pierwszych chwil wojny się rozproszy. Nie mogli carscy inżynierowie przewidzieć, że wróg jest w stanie pierwszego dnia wedrzeć się do cytadeli. Takiej hańby żaden z nich nie mógł sobie wyobrazić. IX Pozostaje pytanie: jeżeli pułki, dywizje i korpusy 4. Armii (jak również pozostałych armii) nie zajmowały się przygotowaniem do odparcia agresji, to co w takim razie robiły? Odpowiedzi nie trzeba długo szukać. „Jesienią 1940 roku (...) w okręgu rozpoczęła się seria manewrów sztabowych oraz ćwiczeń polowych. Pokazowe zostały zorganizowane w centralnych okręgach osobiście przez narkoma obrony marszałka Związku Radzieckiego S. K. Timoszenkę. Posłużyły do nich doświadczenia z wojny radziecko-fińskiej. U nas, w 4. Armii, takie szkolenie na temat «ataku pułku strzeleckiego» odbyło się na poligonie artyleryjskim pod Brześciem. Przypominam sobie, jakie niezwykłe wydawało się puste pole, na którym za kilka minut miały się zacząć ćwiczenia taktyczne. Minęło tych kilka minut i artyleria otworzyła ogień. Pod jej osłoną pod zasieki i pola mino228
we (miny były ćwiczebne), pełznąc, dotarli saperzy i zaczęli torować przejścia. Potem z głębokich okopów podniosła się piechota i ruszyła do ataku. Razem z piechotą jechały czołgi i prowadziły ogień ostrą amunicją. Podsumowując te ćwiczenia, Timoszenko wielokrotnie podkreślał: - Trzeba uczyć wojsko działać jak na wojnie i tylko tego, co będzie na wojnie potrzebne" (Ł. M. Sandałów, Na moskowskom naprawlenii, s. 55). „Manewry sztabowe i wyjścia w pole odbywały się w ciągu całej zimy oraz wiosny 1941 roku i obejmowały wyłącznie tematy ataków..." (tamże). Czasami, dla urozmaicenia, tematem ćwiczeń i gier wojskowych nie było natarcie, ale kontrnatarcie. Wróg zaatakował, a my w tym momencie dokonujemy kontruderzenia. Jeżeli tak, to zanim tego dokonamy, należy odeprzeć uderzenie przeciwnika. Ale właśnie to zawsze pozostawało poza kadrem: „Jesienią 1940 roku po opracowaniu i pod kierunkiem Sztabu Generalnego na Białorusi odbywała się wielka gra sztabowa w terenie z wykorzystywaniem środków łączności (...) Ta wielka gra wojenna miała pewien mankament. Całą uwagę skupiano nie na organizacji odparcia natarcia przeciwnika, lecz na dokonywaniu kontrnatarcia" (tamże, s. 41). Tu też jest wszystko zrozumiałe i wytłumaczalne. Wojska uczono prowadzenia „kontrnatarcia" na podstawie doświadczeń wojny zimowej z Finlandią: podli Finowie zaatakowali, a my odparliśmy ich inwazję, po czym w odpowiedzi dokonaliśmy natarcia... Finlandia nie zaatakowała ZSRR, więc była to jedynie wymówka i nie ćwiczono wojny obronnej, bo nie było takiej potrzeby. Radzieccy marszałkowie i generałowie planowali dokładnie taką samą wojnę „obronną" przeciwko Niemcom. „Odparcie natarcia" to listek figowy dla osłonięcia celów ćwiczeń. Szybko jednak radzieccy stratedzy powracali do przerabiania wyłącznie tematów ataku. „W marcu i kwietniu 1941 roku sztab 4. Armii brał udział w okręgowej grze operacyjnej na mapach Mińska. Przerabiane było natarcie frontu z terytorium zachodniej Białorusi w kierunku Białystok-Warszawa" (tamże, s. 41). 229
„Pod koniec maja odbyły się manewry, zakończyły się grą na mapach. Ćwiczono natarcie" (tamże, s. 41). „21 czerwca 1941 roku zakończyły się zorganizowane przez sztab armii dwustronne ćwiczenia sztabowe pod hasłem «Atak korpusu strzeleckiego z forsowaniem przeszkody wodnej»" (tamże). Sztab XXVIII Korpusu Strzeleckiego, jak pamiętamy, znajdował się w Brześciu, na skraju bużańskiego brzegu. W tym samym miejscu były obydwie dywizje i obydwa korpuśne pułki artylerii. Spróbujcie się domyślić, w jakim celu przerabiany był taki temat. Po śmierci Stalina wszystkim generałom średniego szczebla (do generała-pułkownika włącznie) kazano napisać wyjaśnienia swoich działań latem 1941 roku. Generał-pułkownik Popów, były dowódca XXVIII Korpusu Strzeleckiego 4. Armii, w swoim wyjaśnieniu z dnia 10 marca 1953 roku napisał: „Plan obrony granicy państwowej do mnie, jako dowódcy XXVIII Korpusu Strzeleckiego, nie dotarł" („WIŻ" 1989, nr 3, s. 65). Otóż XXVIII Korpus Strzelecki, który znajdował się bezpośrednio na brzegu rzeki granicznej, przerabia temat „Atak korpusu strzeleckiego z forsowaniem przeszkody wodnej", ale nikt z tego korpusu, począwszy od dowódcy, nie był zapoznany z planem obrony granicy państwowej i na oczy nie widział takich planów. „Na następny tydzień czerwca sztab okręgu przygotował grę ze sztabem 4. Armii, również związaną z tematem natarcia" (Sandałów, Pierwyje dni wojny, s. 40-41). „Na poligonie artyleryjskim armii, znajdującym się na południe od Brześcia, sztab armii zaplanował na rano 22 czerwca odbycie w obecności przedstawicieli okręgu przygotowanych przez okręg doświadczalno-pokazowych ćwiczeń na temat «Pokonanie drugiej linii rejonu umocnionego*" (tamże, s. 57). Na te ćwiczenia powinni byli przybyć przedstawiciele Narodowego Komisariatu Obrony. Nie trzeba wyjaśniać, że na naszym terytorium nie ma i być nie może rejonów umocnionych przeciwnika. One są po tamtej stronie rzeki. Jak widzimy, ćwiczenia w 4. Armii odbywały się nieprzerwanie, niekiedy nakładały się na siebie. Odbywały się 230
dniem i nocą. Jesienią, zimą, wiosną i latem. W dni powszednie i święta. To były ćwiczenia na poziomie pułku, dywizji, korpusu, armii i frontu. W Sztabie Generalnym Armii Czerwonej przygotowywano się jedynie do przerwania obrony, forsowania przeszkód wodnych, szturmowania rejonów umocnionych, zrzutu desantu powietrznego, gwałtownego wdarcia się na głębokie tyły przeciwnika. I do tego Armia Czerwona była dobrze przygotowana. Natomiast obrony nie ćwiczyli na żadnym poziomie.
Rozdział 17
Wszystkiemu jest winny Wojentorg Gieorgij Konstantynowicz Żukow miał wyjątkowy dar przewidywania. Potrafił przewidzieć i przepowiedzieć wydarzenia tak, jak następowały. „Nasz sowriemiennik" 1993, nr 5, s. 11
I 21 czerwca 1941 roku Stalin zatwierdził decyzję o stworzeniu frontów: Północnego, Północno-Zachodniego, Zachodniego, Południowo-Zachodniego i Południowego. Pięć frontów wraz z trzema flotami utworzyło pierwszy rzut strategiczny Armii Czerwonej. Centrum rzutu strategicznego stanowił Front Zachodni. Po rozbiorze Polski w 1939 roku granica pomiędzy Niemcami i Związkiem Radzieckim stała się meandrowata. W zachodniej Białorusi, w rejonie Białegostoku, wychylała się półkolem w kierunku Niemiec. Białostocki uskok głęboko wrzynał się w okupowane przez Niemcy terytorium polskie. Właśnie tam były skoncentrowane główne siły Frontu Zachodniego. Białostocki uskok to radziecki klin wbity głęboko w ciało podbitej przez Hitlera Polski. Na ostrzu klina znajdowała się supersilna 10. Armia Frontu Zachodniego. Dowodził nią generał-major K. D. Gołubiew. Porównywalnymi siłami nie dysponował ani Hitler, ani Roosevelt, ani Churchill, ani japoński cesarz. 232
W skład 10. Armii wchodziło pięć korpusów: dwa zmechanizowane (VI i XIII), jeden kawaleryjski (VI) i dwa strzeleckie (I i V). Ponadto w składzie 10. Armii był 66. Rejon Umocniony, 155. Dywizja Strzelecka i 9. Mieszana Dywizja Lotnicza. Ogólna liczba dywizji w 10. Armii: pancerne - 4, zmechanizowane - 2, strzeleckie - 6, kawaleryjskie - 2, lotnicze - 1, rejon umocniony — 1. O sile 10. Armii mogą świadczyć następujące dane. W 9. Mieszanej Dywizji Lotniczej było 435 samych tylko myśliwców. Przestarzałych, mówią komuniści. Wcale nie. 41. Pułk Myśliwski tej dywizji miał 100 samolotów typu MiG-3 i 19 typu I-15bis. 124. Pułk - 78 MiG-3 i 29 1-16. 126. Pułk - 68 MiG-3 i 23 1-16. 129. Pułk - 57 MiG-3 i 611-16. 9. Mieszaną Dywizją Lotniczą dowodził doświadczony as lotnictwa, bohater Związku Radzieckiego generał-major A. S. Czernych. Bohatera zdobył w Hiszpanii. W ciągu całej wojny żadna dywizja lotnicza nie miała takiej liczby samolotów. Mało który korpus mógł się pochwalić taką liczbą. Zdarzało się, że nawet armia powietrzna nie miała tylu samolotów. Nie można też zapominać o VI Korpusie Kawalerii 10. Armii. W jego skład wchodziło m.in. 112 czołgów. Kawaleria radziecka w 1941 roku nie była typu husarskiego, tylko dragońskiego. To nie była ciężka kawaleria przełamująca, lecz osadzona na koniach piechota: poruszali się konno, walczyli natomiast w pieszym szyku. W odróżnieniu od piechoty jednak kawaleria tego typu miała niezwykłą siłę ognia dzięki dużej liczbie cekaemów, mogła też mieć ze sobą większy zapas amunicji. Pod względem szybkości przemieszczania się podczas manewrów kawaleria znacznie przewyższała piechotę, a pod względem zdolności pokonywania przeszkód terenowych — nawet wojska pancerne. W wypadku niespodziewanego ataku stanowiła groźną siłę. Działając tuż za czołgami, wymierzając ciosy na otwartych, nie bronionych flankach, poruszając się w trudno dostępnym terenie, po bezdrożach, w lesie, w terenie bagnistym, kawaleria potrafiła przedostać 233
się tam, gdzie czołgi były bezradne. Co najważniejsze, mogła to zrobić szybciej od piechoty. W grupie pancernej Guderiana była jedna dywizja kawalerii. Co prawda w jej składzie nie było czołgów, jednak nawet bez nich, w tym samym terenie, pokazała się z najlepszej strony. Dowództwo niemieckie, obserwując dokonania swojej jedynej dywizji kawalerii, doszło do wniosku, że rola kawalerii we współczesnej wojnie nie została doceniona, i podjęło decyzję o pilnym formowaniu dywizji kawalerii Wehrmachtu iSS. Po stronie radzieckiej w składzie 10. Armii znajdowała się nie jedna taka dywizja, lecz cały korpus, w dodatku z czołgami. Potężną siłę stanowiły obydwa pełne korpusy strzeleckie 10. Armii. Ogólna liczba pułków w I Korpusie Strzeleckim — 6 strzeleckich i 6 artyleryjskich. W V Korpusie Strzeleckim - 9 strzeleckich i 8 artyleryjskich. W gruncie rzeczy były to dwa korpusy strzelecko-artyłeryjskie. Chlubą 10. Armii był VI Korpus Zmechanizowany. W jego składzie było m.in.: 1021 czołgów, 229 samochodów pancernych, w tym też 127 ciężkich typu BA-10, 163 moździerze, 76 haubic o kalibrze 122-152 mm oraz działa: 24 polowe, 36 przeciwpancernych i 36 przeciwlotniczych („WIZ" 1989, nr 4, s. 25). W ogólnej liczbie czołgów znajdowało się: 114 ciężkich typu KW oraz 238 średnich - T-34. Ciężkie samochody opancerzone BA-10 z powodzeniem mogły się zmierzyć z ówczesnymi czołgami niemieckimi. Ich działa bez problemu dziurawiły pancerz każdego niemieckiego czołgu. Żaden korpus zmechanizowany na świecie nie był tak potężny ani na początku drugiej wojny światowej, ani podczas niej, ani na jej końcu. Dla ataku na Związek Radziecki Hitler połączył wszystkie wojska pancerne w cztery grupy, które liczyły po kilka korpusów. Jednak żadna z niemieckich grup pancernych nie mogła się równać z VI Korpusem 10. Armii. 352 najnowsze czołgi typu KW i T-34 w składzie VI Korpusu Zmechanizowanego dawały mu przewagę nie tylko nad jakimkolwiek niemieckim korpusem czterech grup pancernych, ale też nad wszystki234
mi niemieckimi wojskami pancernymi razem wziętymi. Powiedzmy inaczej: VI Korpus 10. Armii potęgą przewyższał wszystkie razem wzięte wojska pancerne wszystkich krajów świata. Nawiasem mówiąc, w 1945 roku główną siłą uderzeniową Armii Czerwonej na Dalekim Wschodzie była 6. Gwardyjska Armia Pancerna. Czołgów miała ona mniej niż VI Korpus w roku 1941 - tylko 1019. Wystarczyło to jednak, by dokonać druzgocącego uderzenia na armię japońską w Mandżurii. Zmiażdżenie wojsk japońskich w 1945 roku — olśniewająca, błyskawiczna, niezwykle ryzykowna i spektakularna operacja w historii sztuki wojennej - to skok od radzieckiej granicy do oceanu na odległość 1100 kilometrów w ciągu 11 dni, przez pustynię bez wody, przez nieprzebyty (teoretycznie) górski grzbiet Wielki Chingan i pola ryżowe. Otóż w 6. Gwardyjskiej Armii Pancernej w sierpniu 1945 roku wcale nie wszystkie czołgi były najnowsze. W skład tej armii wchodziło 110 „przestarzałych" czołgów typu T-26 i 31 - BT-7. W 1941 roku VI. Korpus Zmechanizowany 10. Armii mógł dokonać czegoś podobnego przeciwko Niemcom, tym bardziej że w drodze do oceanu nie napotkał ani pustyni, ani górskich grzbietów, ani pól ryżowych. W tej kwestii protestują tak: ale XIII Korpus Zmechanizowany 10. Armii nie miał pełnych stanów etatowych. Było w nim „wszystkiego tylko": 294 czołgi, 34 samochody pancerne, 144 działa i 148 moździerzy. Zgadzam się. Jednak sam VI Korpus 10. Armii z czołgami typu KW wystarczył, żeby przełamać front niemiecki, odciąć szlaki komunikacyjne, zgnieść sztaby, rozproszyć tyły, przewrócić do góry nogami lotniska. Natomiast XIII Korpus Zmechanizowany to była siła wspomagająca. Jego stan można było dokompletować w trakcie walk. Na wojnie zawsze tak się robiło. Jeżeli była głowa i szkielet dywizji, korpusu bądź armii, to szybko je uzupełniano jednostkami napływającymi z tyłów. Nawet w ciągu kilku dni.
235
II Słabość 10. Armii polegała na czym innym. Armia ta znajdowała się w klinie wcinającym się we wrogie terytorium. Jeszcze w czasach pokoju z trzech stron była otoczona przez wojska niemieckie. Daleko w tyle na jej flankach, u podstawy klina, znajdowały się dosyć słabe armie: po prawej — 3. generała-lejtnanta W. J. Kuzniecowa, po lewej — generała-majora A. A. Korobkowa. Z tyłu 10. Armii znajdowała się 13. Armia, dopiero jednak w stadium formowania. Słabość tych armii była względna. Tylko według radzieckich norm, tylko w porównaniu z centralną 10. Armią można je uważać za słabe. Na przykładzie 4. Armii przekonaliśmy się, że do odparcia ataku sił było dość. Tyle że siły obu armii były podzielone na ugrupowania uderzeniowe, a nie rozciągnięte wzdłuż granicy. Słabość 10. Armii polegała na tym, że jej lotniska znajdowały się przy samej granicy, a na nich zwartymi szeregami stały najnowsze myśliwce MiG-3. Najsłabszy pułk liczył 91 myśliwców, w tym 68 najnowszych. W reszcie pułków - ponad setka maszyn w każdym. Wyobraźcie sobie sto myśliwców na jednym lotnisku i obliczcie, ile czasu zajmie, aby taki pułk wzniósł się w przestworza, korzystając z jednego pasa startowego. Do tego dodajcie rozkaz Żukowa: nie dać się sprowokować! Pamiętajcie: za złamanie rozkazu - rozstrzelać! Jeżeli pilot nie wystartuje, niczego nie dokona. Jeżeli wystartuje i będzie odpierał atak wroga, wtedy albo Niemiec go strąci, albo czekista zastrzeli po powrocie na lotnisko. Żeby już nigdy nikt nie uległ prowokacji. Słabość 10. Armii polegała na tym, że jej dywizje znajdowały się przy samej granicy, lecz nie miały prawa zająć pozycji obronnych. Amunicja leżała w magazynach, pod strażą. Na rozkaz Żukowa armia nie mogła mieć wyposażenia bojowego. 10. Armia stała się idealnym celem. Uderzono w jej lotniska, sztaby i magazyny. Natomiast czołgi nie zaatakowały bezpośrednio jej właśnie, lecz armie skrzydłowe - 3. i 4. Got i Guderian ominęli 10. Armię z dwóch stron i zamknęli za nią pierścień okrążenia. 236
III 4. Armia na lewym skrzydle Frontu Zachodniego została rozbita 22 czerwca 1941 roku. Jak widać jednak, to nie koniec tragedii, lecz dopiero jej początek. Od bramy kraju - Brześcia, poprzez Baranowicze, Mińsk, Smoleńsk i dalej, biegnie główna strategiczna magistrala kolejowa. Wszystkie stacje na całej jej długości były przepełnione radzieckimi eszelonami z paliwem, amunicją, żywnością. Wzdłuż magistrali atakował Guderian i zbierał trofea. Jak pamiętamy, w rejonie Baranowicz czekał na niego prezent, 480 haubicoarmat typu ML-20 z zapasem pocisków, jednak bez obsługi transportu. Nie będzie wielkim grzechem przypomnieć w tym miejscu genialnego stratega oraz jego wrzaski o „jednym karabinie na trzech". Tych bez karabinów, jeżeli rzeczywiście tacy byli, trzeba było posłać do dział. Genialny strateg jednak o tym nie pomyślał. Ale nie to jest najważniejsze. W rejonie Baranowicz, na stacji Obuz-Leśna, znajdował się tajny punkt dowodzenia Frontu Zachodniego. Guderian zdobył Baranowicze 27 czerwca. Potem dowodzenie Frontem Zachodnim było już zupełnie niemożliwe. 2. Grupa Pancerna Guderiana i 3. Grupa Pancerna Gota spotkały się w rejonie Mińska, odcinając szlaki zaopatrzenia i odwrotu. Okrążone zostały: supermocna 10. Armia, resztki 3., 4. i 13. Armii, kilka poszczególnych korpusów i dywizji, słowem - cały Front Zachodni. Przeciwnik wziął do niewoli 324 tysiące radzieckich żołnierzy i oficerów, zdobył 3332 czołgi i 1809 dział. Ponadto niezliczone ilości samochodów, traktorów, koni, części zamiennych, żywności, sprzętu inżynieryjnego, paliwa, cekaemow, moździerzy, karabinów i pistoletów maszynowych, amunicji, parowozów, wagonów, szyn, kabli telefonicznych, miliony par butów wojskowych, setki tysięcy szyneli i pałatek, dziesiątki szpitali z całym wyposażeniem i wiele innego dobra. I to nie licząc zniszczonych samolotów, czołgów i dział, spalonych i wysadzonych magazynów, nie licząc tych, którzy zginęli, i tych, którzy pouciekali do okolicznych lasów. Towarzysz Stalin natychmiast musiał znaleźć winnych 237
porażki Frontu Zachodniego i surowo ich ukarać. Na Białoruś natychmiast poleciał komisarz wojskowy pierwszego stopnia L. Z. Mechlis, który wówczas pełnił funkcję zastępcy przewodniczącego Ludowej Rady Komisarzy, narkoma kontroli państwowej i zastępcy narkoma obrony. Swoją zawrotną karierę zaczynał jako osobisty sekretarz Stalina „ds. ciemnych". Przybywszy na Białoruś, Mechlis na trzech kartkach z notesu napisał tekst telegramu do Stalina. Oprócz niego telegram podpisali białoruski sekretarz KC WKP(b) P. K. Ponomarenko i narkom obrony, marszałek Związku Radzieckiego S. K. Timoszenko, który też przybył na miejsce wydarzeń. Oto pełny tekst telegramu: „Moskwa. Kreml. Do Stalina. Rada wojenna ustaliła, że wielu dowódców prowadziło działalność przestępczą, w której wyniku Front Zachodni poniósł całkowitą klęskę. Rada wojskowa postanowiła: 1) Aresztować byłego szefa sztabu Klimowskiego, byłego zastępcę dowódcy lotnictwa frontu Tajurskiego oraz dowódcę artylerii Klicza. 2) Przekazać pod sąd wojskowy dowódcę 4. Armii Korobkowa, dowódcę 9. Dywizji Lotniczej Czernycha, dowódcę 42. Dywizji Strzeleckiej Łazarenkę, dowódcę korpusu pancernego Oborina. 3) Aresztowaliśmy: dowódcę łączności frontu Grigoriewa, naczelnika wydziału topografii frontu Dorofiejewa, dowódcę zaopatrzenia frontu Kirsanowa, inspektora zaopatrzenia Jurowa i dowódcę Wojentorgu Szejnkina. 4) Oddani pod sąd zostali: zastępca dowódcy pododdziału samochodów pancernych Berkowicz, dowódca 8. batalionu karnego Dykman i jego zastępca Kroi, naczelnik mińskiego okręgowego magazynu sanitarnego Bielawski, naczelnik okręgowego wojskowego laboratorium weterynaryjnego Owczinnikow, dowódca dywizjonu artylerii Sbirannik. Timoszenko. Mechlis. Ponomarenko. 6. 7. 41 r." Tego samego dnia towarzysz Stalin zatwierdził decyzję narkoma kontroli państwowej, jak też narkoma obrony i bia238
łoruskiego pierwszego sekretarza KC WKP(b), Oto odpowiedź Stalina: „Do Timoszenki, Mechlisa, Ponomarenki. Państwowy Komitet Obrony aprobuje wasze przedsięwzięcia dotyczące aresztowania Klimowskiego, Oborina, Tajurskiego i innych i popiera te kroki jako jeden z właściwych sposobów na uzdrowienie frontu. Nr 7387 6 lipca 41 r. J. Stalin". IV W telegramach nie mówi się o Pawłowie, ponieważ dowódca Frontu Zachodniego, bohater Związku Radzieckiego, generał armii Pawłow został aresztowany wcześniej, 4 lipca 1941 roku. Rozstrzelano go 22 lipca, a razem z nim: szefa sztabu Frontu Zachodniego generała-majora W. E. Klimowskiego, dowódcę artylerii Frontu Zachodniego generała-pułkownika artylerii N. A. Klicza, dowódcę łączności Frontu Zachodniego generała-majora wojsk łączności A. T. Grigoriewa, dowódcę XIV Korpusu Zmechanizowanego generała-majora S. I. Oborina i innych. Dowódca sił powietrznych Frontu Zachodniego, generał-major lotnictwa I. I. Kopiec zastrzelił się, dlatego pod Stalinowski topór trafił jego zastępca, generał-major lotnictwa A. I. Tajurski. Ze wszystkich wymienionych w telegramie Mechlisa przy życiu pozostał tylko dowódca zamkniętej w twierdzy brzeskiej 42. Dywizji Strzeleckiej generał-major Łazarenko. Był skazany na rozstrzelanie, jednak wyrok złagodzono. Stalin i Żukow mieli dobry system: za bezczynność - rozstrzelanie, za jakiekolwiek działania - również. 22 czerwca o godzinie 0.30 do wojska została skierowana Dyrektywa nr 1, podpisana przez Żukowa i Timoszenkę. Dyrektywa zdecydowanie nakazywała: „Nie prowadzić żadnych dodatkowych działań bez specjalnego rozkazu". Pawłow, Klimowski, Tajurski, Kopiec, Korobkow, Łazarenko i cała reszta spełnili rozkaz Timoszenki i Żukowa. I właśnie za to czekał ich sąd wojskowy i wyrok 239
śmierci. Nie ci, którzy wysyłali zbrodnicze dyrektywy, mieli być rozstrzelani, ale ci, którzy je wykonywali. I z nich szydzą komunistyczni historycy: czemu się, głupi, nie domyślili! Wykonali rozkaz Moskwy! A trzeba było nie wykonywać! Trzeba było nie podporządkowywać się rozkazom! Armia bez dyscypliny to tylko uzbrojony tłum. Rozkaz dowódcy to prawo dla podwładnego. Rozkaz powinien być wykonany bezwarunkowo, ściśle i w terminie. Armia powinna działać niczym wyregulowany komputer: przyciska się klawisz i otrzymuje oczekiwany wynik. Dyscyplina nakłada jednak na wyżej postawionych dowódców wyjątkową odpowiedzialność: nie wydawać głupich rozkazów, przyciskać tylko odpowiednie klawisze w odpowiednim momencie. A tymczasem Żukow wydał godzące w rację stanu rozkazy, podwładni, zgodnie z regulaminem, wykonali je i teraz za to ogłoszono, że to kretyni i przestępcy. Genialny Żukow przycisnął nieodpowiednie klawisze, komputer przez to eksplodował i się spalił, a tłumaczy się tak: głupi komputer nam się trafił, a przecież operator był prawdziwym geniuszem. Poszczęściło się zdegradowanemu generałowi Łazarence, który po wyroku spędził dwa miesiące w celi, czekając na rozstrzelanie. Najwyższą karę zamieniono mu na dwadzieścia pięć lat więzienia. W 1941 roku skierowano go na front jako szeregowego. W 1943 roku został przywrócony do stopnia pułkownika, a w 1944 roku do stopnia generała-majora. Bez zarzutu dowodził 369. Dywizją Strzelecką. W tym samym, 1944 roku, zginął na polu walki. Wielu dowódcom Frontu Zachodniego udało się uniknąć rozstrzelania latem 1941 roku, gdyż zdążyli zginąć w walce. Wśród nich byli: - pułkownik M. A. Popsuj-Szapko, dowódca zamkniętej w twierdzy brzeskiej 6. Dywizji Strzeleckiej; - generał-major wojsk pancernych W. P. Puganow, dowódca rozbitej w Brześciu 22. Dywizji Pancernej; - pułkownik N. G. Biełow, dowódca rozbitej w rejonie Brześcia 10. Mieszanej Dywizji Lotniczej; - generał-major M. I. Puzyriew, komendant 62. Brzeskiego Rejonu Umocnionego. 240
Jednakże stalinowskiej logiki nie zrozumiemy bez szczególnego wysiłku intelektualnego. Na pierwszy rzut oka trudno zrozumieć listę „winnych" porażki Frontu Zachodniego. W jaki sposób na tę listę trafił dowódca 9. Mieszanej Dywizji Lotniczej 10. Armii, bohater Związku Radzieckiego, generał-major A. S. Czernych? Czyżby on sam wyznaczał miejsce pod lotniska? Czyżby z własnej woli trzymał po sto samolotów na każdym lotnisku? Czyżby to on wydał rozkaz, żeby nie zestrzeliwać samolotów niemieckich, lecz zmuszać je do lądowania, wykonując akrobacje? W jaki sposób na tę listę trafił dowódca sieci sklepów wojskowych Wojentorg, magazynu sanitarnego i laboratorium weterynaryj nego? I dlaczego na listę nie trafili na przykład: dowódca XXVIII korpusu Strzeleckiego, szef sztabu 4. Armii i dowódca 3. Armii? XXVIII Korpus Strzelecki znajdował się w Brześciu. Jego dowódca, generał-major Popów, był najwyższym rangą wojskowym w Brześciu i dowódcą garnizonu. Miasto porzucono po trzech godzinach od chwili rozpoczęcia wojny. Za coś takiego wyżsi dowódcy powinni zostać rozstrzelani. Stacjonujący na tyłach dowódca korpusu Oborin też powinien być rozstrzelany. Niższy stopniem generał Łazarenko został skazany na rozstrzelanie, zamienione na dwadzieścia pięć lat więzienia. A generał-major Popów zasłużył na szubienicę. We wrześniu 1941 roku został wyznaczony na zastępcę dowódcy 50. Armii. Pięć miesięcy później został dowódcą na nowo sformowanej 10. Armii. Wojska pod dowództwem Popowa brały udział w wielu operacjach strategicznych od Moskwy do Berlina. Szczególnie wyróżniły się podczas wyzwolenia Brześcia w 1944 roku. Pod koniec wojny Popów miał stopień generała-pułkownika, odznaczenie bohatera Związku Radzieckiego i dowodził 70. Armią. Całkowicie niezrozumiały jest los pułkownika Sandałowa. Był szefem sztabu 4. Armii. Właśnie on planował wszystkie wyżej opisane skandaliczne działania na odcinku brzeskim. Sam przyznaje, że plany osłony granicy miały pewne mankamenty - były nierealne, a plan wyjścia alarmowego 22. Dywi241
zji Pancernej z Brześcia po prostu nierozsądny. Otóż tak, dla dowódcy 4. Armii - kulka w tył głowy, a dla dowódcy sztabu - niewiarygodny awans. Do żałosnych resztek rozbitej 4. Armii dołączono nowe dywizje i korpusy, którymi dowodzili generałowie, tymczasem 8 lipca 1941 roku na dowódcę armii został wyznaczony pułkownik Sandałów. Po dwóch tygodniach kolejny awans: pułkownik Sandałów został szefem sztabu Frontu Centralnego. Koniec wojny witał w stopniu generała-pułkownika, dowodząc 4. Frontem Ukraińskim. Dowódca Wojentorgu w Mińsku winny jest klęski Frontu Zachodniego. Ewidentnie wrogi wysłannik sprzedawał żołnierzom i ich dowódcom pierniczki i wodę kolońską, na ich szkodę. Zapewne, chytrus, miał złe zamiary: tak zorganizować handel mydłem i powidłem, żeby ułatwić Gotowi i Guderianowi okrążenie i rozbicie wszystkich radzieckich armii Frontu Zachodniego. Niczemu jednak nie jest winny szef sztabu 4. Armii, która została rozbita w ciągu jednego dnia, która po trzech godzinach porzuciła Brześć, pierwszorzędną twierdzę, niezliczone zapasy wojskowe. W ciągu miesiąca wycofywania się i ucieczki pułkownik awansował dwukrotnie, wspiął się na niedostępne dla tej szarży szczyty. V Wytłumaczyć to wszystko można było tylko w jeden sposób: winnych na tym poziomie nie było. Wybierano ofiary na chybił trafił. Kandydatura dowódcy Frontu Zachodniego generała armii Pawłowa jest zrozumiała i oczywista, natomiast reszta to - kto się pod rękę nawinął. Na prawym skrzydle Frontu Zachodniego znajdowała się 3. Armia generała-lejtnanta Kuzniecowa. Jego rozbito tak samo szybko i haniebnie jak 4. Armię na lewym skrzydle. Przyczyny i skutki są te same. Grupa pancerna Gota rozniosła obronę 3. Armii Kuzniecowa z taką samą łatwością jak grupa pancerna Guderiana 4. Armię Korobkowa. Jej dowódca został rozstrzelany. Skoro tak, to dowódcę 3. Armii Kuzniecowa powinien spotkać ten sam los. Jego jednak nie rozstrzelano, nie zdegra242
dowano ani nie wsadzono do więzienia. Gdy narkom kontroli państwowej, towarzysz Mechlis dokonywał serii aresztowań „winowajców" klęski Frontu Zachodniego, łączność ze sztabem 3. Armii została przerwana. Dlatego nie udało się wydać rozkazu rozstrzelania dowódcy 3. Armii generała-lejtnanta Kuzniecowa. A dowódcę batalionu karnego wraz z zastępcą, naczelnika magazynu sanitarnego i innych dało się znaleźć, więc to właśnie ich aresztowano i rozstrzelano. Liczbę aresztowanych „winowajców" Stalin uznał za wystarczającą, dlatego o dowódcy 3. Armii nikt więcej sobie nie przypomniał. Nie obwiniano go już także o pogrom Frontu Zachodniego. Dalszy los Kuzniecowa jest zadziwiająco podobny do losu dowódcy XXVIII Korpusu Strzeleckiego Popowa. Kuzniecow również dotarł do Berlina, również jako dowódca armii, też dostał bohatera Związku Radzieckiego i też w stopniu generała-pułkownika. 3. Armia Uderzeniowa generała-lejtnanta Kuzniecowa szturmowała Reichstag i Kancelarię Rzeszy. Był dobrym generałem. Nie wiadomo tylko, dlaczego przeżył latem 1941, inaczej niż pozostali? Albo inaczej, przeżył jak niektórzy. VI Można zrozumieć i logicznie wytłumaczyć nieobecność trzech osób na liście rozstrzelanych winowajców hańby brzeskiej. Oczywiście, sam towarzysz Stalin. Przecież przywódca międzynarodowego proletariatu, ojciec narodów, w takiej dramatycznej sytuacji sam siebie nie mógł ogłosić winowajcą. Nie mógł też obwinie komisarza obrony, marszałka Związku Radzieckiego Timoszenki oraz szefa Sztabu Generalnego generała armii Żukowa. Jeżeli obwiniałoby się Timoszenkę albo Żukowa, to przecież cień padłby na samego Stalina. I zapytano by: a gdzie patrzył Stalin, kiedy obok niego rządzili zbrodniarze? Dlatego listę winowajców trzeba było odciąć przy wodzu naczelnym, który działał na peryferiach, ale nie włączać do niej nikogo, kto pracowałby w stolicy. Tak też zrobiono. Wina Stalina jest oczywista i udowodniona. Sam Stalin 243
również przyznał się do winy - co prawda krótko, ale niezwykle wyraźnie. 24 maja 1945 roku podczas przyjęcia na Kremlu na cześć dowodzących wojskami Armii Czerwonej wygłosił on toast „Za zdrowie rosyjskiego narodu". Głowa rządu, Stalin, powiedział: „Nasz rząd popełnił wiele błędów, byliśmy w rozpaczliwym położeniu w latach 1941-1942". Stwierdził, że za takie rządzenie krajem przywódców powinno się wygnać: „Inny naród mógłby powiedzieć rządowi: Nie spełniliście naszych oczekiwań, idźcie precz..." Stalin dosyć konkretnie powiedział, że sam stał na czele rządu, który zasłużył na kopniaka w tyłek. A w ślad za odsunięciem posypałyby się inne kary. Stalin dziękował narodowi rosyjskiemu za zaufanie. Dziękował za to, że naród rosyjski nie przepędził go ze stanowiska w latach 1941-1942. Tak samo oczywista jest wina ludowego komisarza obrony, marszałka Związku Radzieckiego Timoszenki. Sam rozumiał swoją winę i był jej głęboko świadom. Po wojnie na nikogo winy nie zrzucał i nie tłumaczył się. Zdecydowanie odmówił też napisania wspomnień. Historycy i twórcy wspomnień rzucali w niego niesamowitymi obelgami - nie odpowiadał. Milczał jak milczy, patrząc w ziemię, zawstydzony żołnierz, któremu dowódca przed całą kompanią rzuca najgorsze przekleństwa w twarz. Milczał jak oskarżony, który nie ma czemu zaprzeczyć. Ale ostatni z tej trójcy nie poczuwał się do winy. Marszałek Związku Radzieckiego Żukow sam siebie ogłosił wielkim dowódcą. Swoją winę za pogrom Armii Czerwonej w 1941 roku, a w szczególności za klęskę zniszczenia Frontu Zachodniego, Żukow zrzucił na znajdującego się wyżej Stalina i na znajdujących się niżej: Pawłowa, Korobkowa, Klimowskiego, Oborina, Tajurskiego i pozostałych. Mógłby przecież choć raz powiedzieć: Pawłow jest winny, Klimowski jest winny, ale przecież dowódca sieci sklepów Wojentorgu, Szejnkin, może i jest winny jakichś tam drobnych przekrętów, ale strategiczną klęskę na Białorusi przypisali mu niepotrzebnie. Jednak niczego takiego wielki strateg towarzysz Żukow nie powiedział. Dlatego nadal się uważa za winnych tej przytłaczającej klęski dowódcę batalionu karnego wraz z dowódcą i za244
stępcą laboratorium weterynaryjnego oraz dowódcą Wojentorgu. Oni są winni, a szef Sztabu Generalnego nie ponosi żadnej odpowiedzialności. Szef Sztabu Generalnego jest uważany za geniusza, a nawet świętego. I pojawiła się propozycja, całkiem jawna, aby stworzyć na Rusi monarchię i Georgija - wnuka największego stratega wszech czasów i narodów - ukoronować. Żeby potomkowie wielkiego geniusza dziedziczyli władzę nad Rosją z ojca na syna, z pokolenia na pokolenie. VII Po wojnie - co całkowicie zrozumiałe - pojawiały się pytania dotyczące zachowania Stalina przed niemieckim atakiem. Wówczas Żukow udzielił wyczerpującej odpowiedzi. 13 sierpnia 1966 roku, goszcząc w redakcji „Wojenno-istoriczeskogo żurnała", powiedział: „Najważniejsze, oczywiście, co go przygnębiało, co wisiało nad wszystkimi jego przedsięwzięciami, które odbijały się na nas, to strach przed Niemcami. On bał się niemieckich sił zbrojnych" („Ogoniok" 1989, nr 25, s. 7). O Stalinowskich obawach Żukow chętnie opowiadał zarówno w wypełnionych po brzegi salach, jak też w wąskim kręgu. Gdy pytano go o przyczyny zachowania Stalina, geniusz strategiczny wypowiadał gorzką prawdę: „Stalin bał się wojny, a strach jest złym doradcą". Żukow powtarzał, że Stalin był tchórzem, a on sam nie tylko jest geniuszem, ale w dodatku odważnym. Stalin się bał, a ja nie. Stalin jest winny, a ja — niby z jakiego powodu? Żukow łatwo udowadniał swoją niewinność. Ogłosił, że od stycznia 1941 roku do 22 czerwca po prostu nie zdążył się wdrożyć w sytuację („Krasnaja zwiezda", 30 listopada 1996). Opowiadania o tym, że pół roku nie starczyło mu, by zrozumieć sytuację i podjąć właściwe decyzje, Żukow lubił rozcieńczać opowiadaniami o sobie: wystarczy mu jedno spojrzenie na mapę, by zrozumieć nawet najbardziej skomplikowaną sytuację. Mądry po szkodzie, niezniszczalny jak granit Żukow miał jeszcze przed wojną twierdzić: „Rejony umocnione budowa245
ne są zbyt blisko granicy i trudno tam przeprowadzać jakiekolwiek operacje, szczególnie w rejonie uskoku białostockiego. Pozwala to na uderzenia wroga z rejonu Brześcia i Suwałk na tyły zgrupowania białostockiego. Ponadto, ze względu na niewielką głębokość, rejony umocnione nie mogą długo się utrzymywać, ponieważ są na wylot przestrzeliwane przez artylerię" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1969, s. 194). Zaskakująca zdolność przewidywania. Otóż, jeżeli wierzyć Żukowowi, Stalin bał się wojny, a on sam wyraźnie widział, jak Niemcy zniszczą Front Zachodni. Skoro tak, powinien był dokładnie objaśnić przywódcy: uskok białostocki to pułapka. Wyprowadźmy z niej 10. Armię! 3. i 4. też nie mają co robić przy granicy. A 13. najlepiej formować za Wołgą. Kiedy będzie gotowa, wówczas wyślemy ją na front. Po co nam nieprzygotowana armia na Białorusi? Jednak rozumując, że uskok białostocki to zasadzka dla armii radzieckiej, Żukow nie żądał od Stalina wyprowadzenia wojsk przed potencjalnym uderzeniem. Wręcz odwrotnie. Przed wojną Żukow żądał spędzenia do uskoku białostockiego większej liczby wojska. XIII Korpus Zmechanizowany 10. Armii został utworzony na żądanie Żukowa i wbrew wątpliwościom Stalina. Żukow sam o tym pisze. To samo dotyczy XIV Korpusu Zmechanizowanego 4. Armii, XI Korpusu 3. Armii, XVII i XX, które też nie wiadomo po co znajdowały się na uskoku. Stalin nie tylko się sprzeciwiał rozmieszczeniu korpusów zmechanizowanych na uskoku białostockim i przy jego podstawie, ale też w ogóle wątpił w słuszność ich formowania. Generał armii Pawłow był zdecydowanie przeciwny tworzeniu korpusów zmechanizowanych. Rozumiał, że to potężne nagromadzenie ludzi, czołgów, dział i samochodów w razie wojny obronnej będzie łatwym celem. Żukow jednak nalegał na ich tworzenie. Wynik jest znany. Widzieliśmy klęskę 22. Dywizji Pancernej XIV Korpusu Zmechanizowanego w Brześciu w pierwszych godzinach wojny. Można zwalić winę na dowódcę Frontu Zachodniego, generała armii Pawłowa, za to, że rzekomo umieścił dywizję nie tam gdzie trzeba. 246
Lecz za umiejscowienie dywizji odpowiada Sztab Generalny oraz jego szef. XX Dywizja została utworzona na polecenie Żukowa, zresztą nie tylko ta. Z dziesięciu dywizji pancernych Frontu Zachodniego osiem utworzono na żądanie Żukowa. I na jego rozkaz zostały umieszczone tam, gdzie je zniszczono w pierwszych dniach wojny. Jak wiele lotniczych, strzeleckich, kawaleryjskich i pozostałych dywizji i korpusów. Oto 4. Byvńxja P&uceraa VI Korpusu Zmech&TYYŁWw&rago Frontu Zachodniego. Jej sztaby, magazyny i parki samochodowe były tuż przy granicy. 22 czerwca 1941 roku w tym miejscu przebieg wydarzeń był taki sam jak wszędzie, wzdłuż całej granicy: „Płonęły parki maszynowe. Miotając się przez jakiś czas w rozpaczy, prawie bezbronni czołgiści wraz z piechotą zaczęli się wycofywać. Na drogach panował tłok. Niemieccy piloci bezkarnie bombardowali i ostrzeliwali ludzi z lotu koszącego. Łączność z wojskiem została zerwana, dowodzenie uniemożliwione" („Krasnaja zwiezda", 19 marca 1999). Chodzi tu o jedną z najpotężniejszych dywizji Armii Czerwonej, w której składzie było 357 czołgów, w tym też 176 najnowszych KW i T-34. Żukow wspomniał o nieokreślonych dyletantach, którzy budowali rejony umocnione nie tam, gdzie należało. Zapomniał jednak powiedzieć, że główna przyczyna szybkiego zdobycia przez przeciwnika rejonów umocnionych leżała gdzie indziej. Chodziło o to, że owe rejony, nawet nie dokończone, nie były obsadzone wojskiem, betonowych schronów ogniowych nie osłonięto drutem kolczastym ani polami minowymi. Mało tego - w schronach ogniowych nie było ani załóg, ani amunicji, ani żywności, ani wody. I to wszystko zgodnie z rozkazem Żukowa z dnia 2 maja 1941 roku. I skoro Żukow za wszystko obarcza winą zwrotniczych*, to przynajmniej dowódcę Wojentorgu mógłby wykluczyć z grona winowajców. * „Wszystkiemu jest winien zwrotniczy" - dosłowne tłumaczenie rosyjskiego powiedzenia, które wywodzi się właśnie z czasów stalinowskich. Coś się działo na samej górze, a winę ponosił... zwrotniczy. Doskonałym przykładem są wydarzenia opisane w tym rozdziale.
247
Rozdział 18
Niezwykła podróż do Tarnopola Napoleon nie zdołał, jak mu się to zazwyczaj udawało, sprowokować nas do decydującej bitwy przy granicy, nie potrafił otoczyć armii rosyjskiej. Dlaczego? Otóż ówcześni rosyjscy dowódcy znali przeciwnika, jego przyzwyczajenia, sposób działania, i odpowiednio mogli przewidzieć rozwój wydarzeń. I właśnie na tym samym terytorium w pierwszych dniach Wielkiej Wojny Ojczyźnianej u nas zostało okrążonych i wziętych do niewoli około czterech milionów ludzi, ludzi zorganizowanych w pułki, dywizje, korpusy, armie. W rzeczywistości nacierało na nich półtora—dwa miliony, reszta to drugi rzut. Dlaczego nie potrafili skutecznie się bronić „od wewnątrz", będąc w okrążeniu? Gdzie w ogóle kryje się przyczyna wszystkiego, co zaszło w 1941 roku? „Krasnaja zwiezda", 16 czerwca 2001 Odpowiedź na tę zagadkę, myślę, można znaleźć, jeżeli nie odrzuca się pewnej całkiem oczywistej, niepodważalnej kwestii: wszelkie strategiczne plany i działania w Armii Czerwonej od jesieni 1940 roku do początku wojny były podyktowane nie celami obronnymi, lecz ofensywnymi. P. N. Bobylew „Otieczestwiennaja istorija" 2000, nr 1, s. 41
I „22 czerwca mniej więcej około godziny 13 zadzwonił do mnie Stalin i powiedział: 248
- Nasi dowódcy frontów nie mają wystarczającego doświadczenia w prowadzeniu działań bojowych i chyba trochę się pogubili. Biuro Polityczne podjęło decyzję o wysłaniu was na Front Południowo-Zachodni jako przedstawiciela Kwatery Głównej. Na Front Zachodni wyślemy Szaposznikowa i Kulika. Wezwałem ich do siebie i dałem im odpowiednie instrukcje. Wy musicie niezwłocznie polecieć do Kijowa i stamtąd wraz z Chruszczowem udać się do sztabu frontu w Tarnopolu. - A kto będzie dowodził Sztabem Generalnym w tak trudnej sytuacji? — zapytałem. Stalin odpowiedział: - Zostawcie w zastępstwie Watutina. — Po chwili dodał nieco zirytowany: - Nie traćcie czasu. My tu jakoś sobie poradzimy. Zadzwoniłem do domu, aby na mnie nie czekali, i mniej więcej po czterdziestu minutach byłem już w powietrzu. Dopiero wtedy przypomniałem sobie, że od wczoraj nic nie jadłem. Uratowali mnie piloci, częstując mocną herbatą i kanapkami. Pod koniec dnia byłem już w Kijowie w KC RKP(b)U, gdzie czekał na mnie Chruszczow. Powiedział, że niebezpiecznie jest lecieć dalej. Niemieccy lotnicy polują na samoloty transportowe. Trzeba jechać samochodami. Otrzymawszy od Watutina ostatnie dane o sytuacji, wyjechaliśmy do Tarnopola, gdzie w tym czasie mieścił się punkt dowodzenia dowódcy Frontu Południowo-Zachodniego generała-pułkownika M. P. Kirponosa. Do punktu dowodzenia dotarliśmy późnym wieczorem i natychmiast odbyłem rozmowę z Watutinem (...) Watutin powiedział, że Stalin zatwierdził projekt Dyrektywy nr 3 i rozkazał, by się podpisać. - Co to za dyrektywa? - zapytałem. - Dyrektywa przewiduje przejście naszych wojsk do kontrataku w celu zniszczenia przeciwnika na najważniejszych odcinkach, uwzględniających wkroczenie na zajmowany przez niego teren. - Ale my dokładnie jeszcze nie wiemy, gdzie i jakimi siłami przeciwnik uderza — odparłem. - Czy nie byłoby lepiej do 249
rana zorientować się, co i jak się dzieje na froncie, i dopiero wtedy podejmować decyzje? — Podzielam wasz punkt widzenia, ale sprawa jest już przesądzona. - Dobrze - powiedziałem. - Proszę dać mi to do podpisu. Dyrektywa ta dotarła do dowódcy Frontu Południowo-Zachodniego około godziny 24.00. Jak się spodziewałem, spowodowała ona zdecydowany sprzeciw dowódcy frontu Purkajewa, który uważał, że front nie ma sił i środków, aby ją wprowadzić w życie" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 2003, tom 1, s. 268). II Wszystko niby bardzo zwięźle. Zwróćmy jednak uwagę na pewne szczegóły. Z tego wynika, że nie Moskwa ponosi winę za klęskę z 22 czerwca, nie najwyższe dowództwo i nie Sztab Generalny, lecz dowódcy w terenie. Przyczyną haniebnej bezczynności Armii Czerwonej, jak się okazuje, nie było to, że Żukow i Timoszenko 22 czerwca o godzinie 0.30 podpisali Dyrektywę nr 1, która zdecydowanie zabraniała dowódcom frontów i armii odpowiadać ogniem i w ogóle dokonywać jakichkolwiek działań. Jak z tego wynika, główną przyczyną było to, że głupi dowódcy frontów „nie mają wystarczającego doświadczenia w prowadzeniu działań bojowych i widocznie nieco się pogubili". I dlatego Stalin wysyła im do pomocy wielkiego Żukowa, który ma wystarczające doświadczenie i nigdy się nie gubi. Pięknie to wszystko brzmi... Tylko że nie było takiej rozmowy telefonicznej Żukowa ze Stalinem 22 czerwca. I być nie mogło. A oto dlaczego. Stalin przygotowywał zdecydowany atak na Niemcy i Rumunię. 21 czerwca 1941 roku Biuro Polityczne uchwaliło postanowienie o powołaniu frontów. Pięć przygranicznych okręgów wojskowych potajemnie przeformowywano na fronty. W tym samym postanowieniu ustanowiono wspólne do250
wództwo nad siedmioma armiami drugiego rzutu strategicznego. Na dowódcę „armii drugiej linii" został powołany marszałek Związku Radzieckiego S. M. Budionny, na członka rady wojskowej — członek Biura Politycznego G. M. Malenkow, na szefa sztabu — generał-adiutant narkoma obrony, generał-major A. P. Pokrowski. Sztab ulokowano w Briańsku. Następny fragment tego postanowienia: „Powierzyć szefowi Sztabu Generalnego towarzyszowi Żukowowi ogólne dowództwo nad frontami: Południowo-Zachodnim i Południowym, z wyjazdem na miejsce. Poruczyć towarzyszowi Miereckowowi ogólne dowództwo nad Frontem Północnym, z wyjazdem na miejsce". Postanowienie Biura Politycznego osobiście podpisał Malenkow. Żukow znajdował się w gabinecie Stalina i przekazywał treść dokumentu wszystkim zainteresowanym, w częściach, które ich dotyczyły. Decyzja o wyjeździe na granicę zachodnią przywódców politycznych i wojskowych pierwszej wielkości została podjęta nie 22 czerwca po rozpoczęciu inwazji niemieckiej, tylko 21 czerwca, przed nią. Miereckow niezwłocznie udał się do Leningradu, Pokrowski - do Briańska, a Malenkowa, Budionnego i Żukowa zatrzymał Stalin. 21 czerwca Żukow już wydawał rozkazy związane z wykonaniem postanowienia Biura Politycznego i sam się przygotowywał do jego wykonania. Dlatego Stalin nie musiał „22 czerwca mniej więcej około godziny 13" dzwonić do Żukowa i drugi raz przekazywać postanowienia Biura Politycznego. Żukow wiedział o tym postanowieniu, i Stalin wiedział, że Żukow wie. III Żukow jest podejrzanie dokładny: mniej więcej około godziny 13... po około czterdziestu minutach byłem już w powietrzu... Krótko mówiąc, około godz. 14 Żukow (jak wynika z jego opowiadania) już leciał. Po co opowiada takie szczegóły? Jaka to różnica, czy Stalin zadzwonił o godzinie 10, o 12 czy też o 15? Jaka to różnica, czy strateg był w powietrzu po czterdziestu minutach czy po paru godzinach? 251
Zadziwiający jest następujący fakt. Dyrektywa nr 3, która, jak pisze Żukow, „przewiduje przejście naszych wojsk do kontrataku w celu zniszczenia przeciwnika na najważniejszych odcinkach, uwzględniając wkroczenie na jego teren", to dokument o szczególnym znaczeniu. Pod wieczór 22 czerwca 1941 roku najwyższe kierownictwo Związku Radzieckiego, ocknąwszy się po pierwszym wstrząsie, wydało dowódcom wojsk frontów pierwszy konkretny rozkaz, co kto powinien robić. We wspomnieniach szef Sztabu Generalnego Żukow pisze, że nic nie jadł przez cały dzień. Wspomina o dobrych lotnikach, o mocnej herbacie i kanapkach, zapomniał jednak o przytoczeniu tekstu najważniejszego dokumentu wojny. Z opowiadania Żukowa dowiadujemy się jedynie, że: a) Dyrektywy nr 3 nie pisał; b) nie czytał jej; c) Dyrektywa nr 3 była nie do wykonania, czyli głupia i zdradziecka; d) wątpił w sens Dyrektywy nr 3, proponował zapoznać się z sytuacją, a potem wydawać rozkazy; e) decyzji o skierowaniu Dyrektywy nr 3 do wszystkich jednostek nie podejmował, o wszystkim zadecydowano bez niego, podczas jego nieobecności; f) podpis stratega pojawił się pod Dyrektywą nr 3 nie z jego własnej i nieprzymuszonej woli, lecz tylko dlatego, że tak powiedział towarzysz Stalin, i dlatego, że sprawa już była przesądzona. Zastanówmy się: czyż nie nazbyt lekkomyślnie zachowuje się szef Sztabu Generalnego, pierwszego dnia wojny podpisując decyzję, której nie czytał? Czy człowiek szanujący się będzie podpisywał dokument, którego treść przekazano mu w dwóch słowach, nie zagłębiając się w szczegóły, w dodatku przez telefon? Żukow rzekomo się nie zgadzał z treścią dyrektywy, podpisał ją jednak, nie patrząc. Gdzie się podziała tak chwalona pryncypialność geniusza strategii? Nie musimy też słuchać, że kwestia i tak była przesądzona, dlatego nie miało znaczenia, czy pod dyrektywą jest parafka Żukowa, czy jej nie ma. 252
O tym nie należało opowiadać po upływie dziesięcioleci od wojny, o tym trzeba było powiedzieć wtedy tym, którzy ją napisali: drodzy towarzysze, skoro kwestia została przez was zamknięta, sami to podpiszcie. Skoro mój podpis i tak niczego nie zmienia, to można się obejść bez niego. Wasze podpisy w zupełności wystarczą, szanowni przyjaciele. IV Teraz powróćmy do wyjazdu Żukowa do Tarnopola. Otóż wypiwszy mocną herbatę i posiliwszy się kanapkami, Żukow, jak twierdzi, wyleciał do Kijowa. Każdy może sam obliczyć czas jego podróży. Ile czasu potrzebuje Douglas, by dolecieć do Kijowa? Odległość wynosi 860 kilometrów. Maksymalna prędkość 330 kilometrów na godzinę przy ziemi, 350 na wysokości. Nie narzucam swoich obliczeń - liczcie sami. Samolot nie może jednak ciągle lecieć z maksymalną prędkością. Najpierw trzeba osiągnąć odpowiedni pułap, potem znowu trzeba podchodzić do lądowania. Już dolecieliśmy i wylądowaliśmy. Podkołowaliśmy. Zaczekaliśmy, aż staną śmigła. Wyszliśmy na płytę lotniska. Nadjechały samochody. Wsiedliśmy i pojechaliśmy. Kijów to nie Moskwa. Nie ma lotniska w środku miasta, a to znaczy, że droga daleka. Teraz mamy asfalt, wówczas go nie było. Nasze drogi, jak wiadomo, to niesamowita wręcz prowizorka, pełna dziur. Pędzić się nie da. Kończy się pierwszy dzień wojny. Wprowadzono już stan wojenny. Dlatego na mostach i skrzyżowaniach kordony NKWD: Stój! Gdzie jedziesz? Pokaż dokumenty! Dwa warianty. Pierwszy: Proszę jechać! Drugi: O, faszystowskie dranie, podrobili podpis samego towarzysza Stalina! „Profesor nauk dywersyjnych" pułkownik Starinow opowiadał, że wielokrotnie miał problemy z patrolami NKWD właśnie dlatego, że jego dokumenty były podpisane przez marszałka Timoszenkę. To wzbudzało podejrzenia. Właśnie przez to nigdzie go nie wpuszczano. Za to go o mało co nie postawiono pod murem. 253
Dobrze. Wjechał do Kijowa. Jak Żukow pisze, „pod koniec dnia". Gdy mówiło się o wyjeździe z Moskwy, tam się pojawiały godziny i minuty. Tu precyzyjności ubywa. I to nie z byle powodu. Przyczynę odkryjemy później. Co to jest „koniec dnia", nie chcę osądzać. 22 czerwca — najdłuższy dzień roku. O godzinie 16 — sam szczyt. Zresztą nie dało się wylecieć z Moskwy o 14 i dotrzeć do kijowskiego lotniska przed godziną 16. Przed 17 też by się nie dało. Potem jeszcze dotrzeć do KC, spotkać się z Chruszczowem. Pogadali. Do Moskwy zadzwonił, jeszcze pogadali. A teraz samochodami do Tarnopola. Najkrótsza droga liczy 431 kilometrów. Strateg musiał się przedostać przez Kalinówkę, Wasilków, Ksawerówkę, Grebienki, Białą Cerkiew, Szamrajewkę, Skwir, Rużyn, Koziatyń, Komsomolskie, Kordelowkę, jeszcze przez jedną Kalinówkę, Winnicę, Litin, Leticzew, Międzybórz, Proskurow, Wojtowce, Wołoczysk i Podwołoczysk. Nie licząc wielu innych siół i chutorów. Drogi nasze, jak wiadomo, nie prowadziły okrężną trasą, tylko przez centrum, przez wsie, gdzie wieczorem pędzą bydło, przez miasta, w których nie każde skrzyżowanie od razu da się przeskoczyć. U nas, na prawym brzegu Dniepru, wsie są rozległe. Jedziesz niczym po Manhattanie. Tylko domy nieco niższe. I kury przez drogę przebiegają, i rozmach nie ten. Jakoś nieprawdopodobnie szybko przeleciał Żukow przez wszystkie te wsie i miasta. Do Tarnopola, do punktu dowodzenia Południowo-Zachodniego Frontu, dotarli „późnym wieczorem". W najlepszym wypadku drogi są wybrukowane kostką. W wybrukowanych drogach wyboje. Na niewybrukowanych drogach, w piasku lub zaschniętej glinie są wyżłobione głębokie koleiny. Sporo mostów. Drewnianych, z dziurami. Przy mostach patrole NKWD. Za każdym razem: Stój, bo strzelam! Kim jesteście? Pokaż dokumenty! Pomyślmy, ile czasu zajęło Żukowowi wydostanie się poza Kijów? Opowiem tym, którzy nie byli w Kijowie: miasto nie jest małe. Od Komitetu Centralnego nie da się szybko dotrzeć na peryferie. Ile czasu zajęło Żukowowi przejechanie przez Białą Cerkiew? A przez Winnicę i Proskurow? 254
Możliwe, że w kierunku Winnicy droga stratega przebiegała przez Żytomierz i Berdyczów. Ale to niczego nie ułatwia. Na drogach tłok, korki. Wojna zastała wszystkie dywizje tyłowe Okręgu Kijowskiego w trakcie marszu. Akurat po tych drogach, którymi jechał Żukow, w kierunku granicy przerzucane były: XXXI, XXXVI i LV korpusy strzeleckie. W każdym korpusie było po 50 tysięcy żołnierzy, 23 tysiące koni, 900 dział i moździerzy, 2500 samochodów, 400 ciągników. Czy mieliście może okazję wyprzedzać kolumnę wojsk na naszych drogach? Spróbujcie tylko sobie to wyobrazić: 23 tysiące koni na jednej drodze, w dodatku z furmankami, z artyleryjskimi przodkami i z samymi działami, z jaszczami wypełnionymi pociskami. A jeżeli nie jeden korpus na drodze, lecz dwa, to co wtedy? A tak naprawdę było ich nie dwa i nie trzy. Tymi samymi drogami przesuwały się w kierunku granicy korpusy zmechanizowane: XI, XIX i XXIV. To dziesiątki tysięcy żołnierzy, tysiące czołgów i samochodów, setki ciągników z doczepionymi działami. To dopiero początek. Tuż przed wyjazdem z Kijowa wszystkie stacje są zapchane eszelonami wojskowymi, a wszystkie drogi — kolumnami wojsk. Tu rozładowywały się przybywające z północnego Kaukazu dywizje 19. Armii Koniewa. Oprócz tego bezpośrednio w miejsca rozładunku 19. Armii z okręgu charkowskiego przerzucano dywizje: trzy strzeleckie, dwie pancerne i jedną zmotoryzowaną. Zamierzano je włączyć w skład 19. Armii w charakterze wzmocnienia. Gdy przejedziesz nieco naprzód, trafisz w wir dywizji 16. Armii Łukina, którą potajemnie przerzucono z Zabajkala. W tej armii samych tylko czołgów było ponad 1200. Armia ta w miejscach rozładunku była wzmacniana 217. Dywizją Strzelecką z orłowskiego okręgu wojennego i dwoma korpusami strzeleckimi z okręgu moskiewskiego. Cały ten ogrom wojska zapchał drogi nie w dniu rozpoczęcia wojny, lecz jeszcze 13 czerwca. Setki tysięcy ludzi i dziesiątki tysięcy samochodów. Nie kończącym się strumieniem wszyscy oni podążali w kierunku granicy. Te skupiska wojska wypełniły i przepeł255
niły wszystkie szlaki komunikacyjne. I korek przy kaśdym moście. A z naprzeciwka tłumy uchodźców... Dlaczego ja to mówię? Dlatego, że nie mógł Żukow „przed końcem dnia" przybyć do Kijowa, a „późnym wieczorem" o 431 kilometrów na zachód, do Tarnopola, przemknąwszy samochodem blisko pół tysiąca kilometrów. Nie mógł, nawet gdyby drogi były puste. Nie mógł, nawet gdyby jego szabla brzęczała po słupach telefonicznych jak po płocie ze sztachet. V Żukow po śmierci Stalina nagle przeistoczył się w zaciekłego przeciwnika stalinizmu. Odważnie rzucił się do kopania błyszczącymi marszałkowskimi butami cienia martwego Stalina: „Jesteśmy zobowiązani wyciągnąć z tego wszystkie niezbędne wnioski, wciąż wyjaśniać uparcie antyleninowską istotę kultu jednostki, pokonując przy tym lęk ujawniania faktów, które stają na przeszkodzie do likwidacji kultu jednostki". To są słowa pochodzące z projektu wystąpienia Żukowa na plenum KC KPZR w maju 1956 roku (Gieorgij Żukow, Stienogramma oktiabrskogo (1957 g.) plenuma CK KPSS i drugije dokumienty, Moskwa 2001, s. 137). Zaciekle i z poświęceniem wielki strateg walczył z kultem jednostki Stalina... zarazem rozdmuchując swój własny. W tej samej przemowie na plenum KC, „pokonując przy tym lęk ujawniania faktów", Żukow opowiedział o tym, jak bezmyślnie Stalin dowodził wojną: „Zamiast niezwłocznie zorganizować Naczelne Dowództwo w celu kierowania wojskami, Stalin rozkazał: wysłać na drugi dzień wojny szefa Sztabu Generalnego na Ukrainę, w rejon Tarnopola, w celu pomocy dowódcy Frontu Południowo-Zachodniego" (tamże, s. 141). Otóż to! Nie pierwszego dnia wojny Stalin skierował Żukowa do Tarnopola, tylko drugiego. Wówczas wszystko pasuje. Wówczas można było przylecieć rano do Kijowa, a pod wieczór 23 czerwca trafić do Tarnopola. W 1956 roku Żukow, nie myśląc, „obnażył fakty, które 256
stają na przeszkodzie do likwidacji kultu jednostki"... Potem się spostrzegł: jeżeli Stalin rozkazał mu jechać do Tarnopola 23 czerwca, to któż w takim razie wraz ze Stalinem ponosi odpowiedzialność za bezmyślne dyrektywy z pierwszego dnia wojny? Żeby wywinąć się od odpowiedzialności za 22 czerwca, Żukowowi potrzebna była nowa, „bardziej prawdziwa wersja" wydarzeń oraz wyjazd do Tarnopola nie w drugim dniu wojny, lecz jeszcze w pierwszym. Nagle oprzytomniał: otóż to! Właśnie! Stalin wydelegował mnie do Tarnopola nie 23 czerwca, lecz 22! Tak, tak, przypominam sobie! Zadzwonił około godziny 13 i skierował mnie na Front Południowo-Zachodni. Upierałem się wówczas: a któż będzie dowodził Sztabem Generalnym? A on do mnie zbulwersowany: lepiej szybciej leć! Poradzimy tu sobie sami! Pod zbrodniczą samobójczą Dyrektywą nr 3, która oznaczała śmiertelny wyrok dla Armii Czerwonej i Związku Radzieckiego, podpisu Stalina nie ma. Za to jest podpis Żukowa. Dlatego wielki strateg, zgubiwszy Związek Radziecki i miliony jego obywateli, wywija się niczym piskorz. Ponieważ trzeba uciec od odpowiedzialności za zagładę kraju i dziesiątek milionów ludzi, których on podstawił pod hitlerowski topór. Oto, dlaczego w „najprawdziwszej książce" przypomina sobie, że przez cały dzień (aż do godziny 14) nic nie jadł. Gdyby w rządowym samolocie nie znalazły się kanapki, to zupełnie by sczezł z głodu. Opowieść o kanapkach potrzebna jest po to, żeby wypełnić lukę, żeby we wspomnieniach nie przypominać sobie raz jeszcze o Dyrektywie nr 3 i nie publikować jej tekstu. Oto powód, dla którego wymyślona została rozmowa ze Stalinem „22 czerwca, około godziny 13" i wylot czterdzieści minut później. Okazuje się, że Stalin dosłownie wypędzał Żukowa z Moskwy. Stalin jakoby z rozdrażnieniem w głosie rozkazał: jedź szybciej, poradzimy sobie bez ciebie! Oto, po co wymyślony jest niewiarygodny wyjazd do Tarnopola: nie było mnie, wielkiego, w Moskwie! To nie ja ukła257
dałem dyrektywę! Poradzili sobie beze mnie! To Stalin polecił postawić mój podpis! Tymczasem ja pędziłem do Tarnopola! Ja protestowałem! Ja się nie godziłem! Jednak sprawa była już przesądzona, beze mnie! Mój podpis niczego nie zmieniał! Strateg jednak nie pomyślał o tym, że jego rękopisy nie spłoną.
VI Żukow opowiada, że 22 czerwca Stalin był okropnie rozkojarzony i nie wiedział, co należy robić. On sam, rzecz jasna, był skupiony i zdecydowany. Dlaczego w takim razie pierwszy rozkaz dla dowództwa sił powietrznych Żukow wystosował dopiero po południu? Przez to większa część lotnictwa radzieckiego przed południem nie brała udziału w walkach. A gdy wreszcie Żukow doszedł do siebie i wysłał rozkazy dowództwu sił powietrznych, front już został złamany. Niemieckie czołgi wdarły się daleko i teraz ocalałe lotnictwo jak najszybciej trzeba było przerzucić na lotniska na tyłach, które były nieprzygotowane, gdzie nie było ani amunicji, ani paliwa, ani ochrony, ani osłony przeciwlotniczej, ani sztabów, ani personelu technicznego. Samoloty leciały na wschód, a personel techniczny, sztaby, łączność, wszystko pozostało na lotniskach przygranicznych. I wpadło w ręce Guderiana, Mansteina, Kleista, Buscha, Gota. I znów lotnictwo radzieckie w większości nie mogło walczyć - bez amunicji, bez bomb, bez sztabów i naziemnego personelu technicznego. Wszystko to zrównało nieduże siły niemieckiej Luftwaffe z gigantyczną radziecką potęgą lotniczą. Zadanie bojowe, które w drugiej połowie dnia Żukow postawił przed dowództwem sił powietrznych, jest kolejnym dowodem na to, że cały dzień 22 czerwca znajdował się on w Moskwie. Przecież nie mógł, pędząc samochodem po naszych drogach, jednocześnie rozsyłać rozkazów podwładnym. Wówczas nie było takich środków łączności. Nie mógł również z samolotu kierować działaniami sił powietrznych. Co prawda z pokładu można było przekazywać informacje, ale prze258
cięż nie ściśle tajną dyrektywę dotyczącą działań bojowych całego lotnictwa radzieckiego. Zresztą Żukow nie mówi o tym, że wysyłał dyrektywy i kierował działaniami całego lotnictwa z pokładu samolotu. On przypomniał sobie tylko o kanapkach. Z opowiadania Żukowa wynika, że 22 czerwca około godziny 14 już na pewno był w powietrzu. Natomiast „Dziennik rejestracji osób, które przyjął Stalin" utrwalił obecność Żukowa w gabinecie Stalina 22 czerwca 1941 roku w godzinach: od 5.45 do 8.30 i od 14 do 16. Jeżeli nawet Stalin dzwonił do Żukowa 22 czerwca o godzinie 13, to nie dlatego, żeby ze zdenerwowaniem w głosie wysłać go z Moskwy, tylko dlatego, żeby wezwać go do swego gabinetu, gdzie Żukow podpisał dyrektywę, która zniszczyła Armię Czerwoną. Nie tylko notatki sekretarzy Stalinowskich przyłapują Żukowa na najpospolitszym przekręcaniu faktów. Strateg wielokrotnie wygadał się sam, na przykład przekazując słowa Stalina z 22 czerwca: „Biuro Polityczne podjęło decyzję o wysłaniu was na Front Południowo-Zachodni jako przedstawiciela Kwatery Głównej". Tak jest napisane na stronie 268 trzynastego wydania wspomnień. Natomiast na stronie 312 tej samej książki ten sam autor informuje, że „Kwatera Dowództwa została utworzona 23 czerwca 1941 roku". W jaki sposób 22 czerwca członkowie Biura Politycznego wyznaczyli Żukowa na przedstawiciela Kwatery Głównej, skoro takowa jeszcze nie istniała? Z tych nieścisłości wynika, że Stalin mógł skierować Żukowa do Tarnopola 22 czerwca. Z tego zaś, że 22 czerwca Żukow przebywał w Moskwie i dlatego jest w pełni odpowiedzialny za potok szalonych dyrektyw, który wylewał się z moskiewskich gabinetów na generałów, oficerów i żołnierzy Armii Czerwonej.
Rozdział 19
Natarcie czy kontrnatarcie? Kontrnatarcie - jest to szczególny rodzaj natarcia, do którego przechodzą broniące się wojska po odparciu ataku przeciwnika. SWE, tom 4,s. 318
I Dlaczego z „najprawdziwszej książki o wojnie" dowiadujemy się o niewiarygodnym wyjeździe? Dlaczego we wspomnieniach najbardziej uczciwego dowódcy znajduje się to, co się nie mogło wydarzyć? Aby odpowiedzieć na to pytanie, musimy przeczytać Dyrektywę nr 3, którą otrzymali pod koniec dnia, 22 czerwca 1941 roku. Dowodzący de facto Armią Czerwoną Żukow podpisał ją, jak sam mówi, nie patrząc, ale zapomniał opublikować w swojej książce. Oto ona: „1. Przeciwnik, uderzając z uskoku suwalskiego w kierunku Olity oraz z okręgu Zamość na froncie włodzimiersko-wołyńskim, w kierunku na Radziechów, jak też wykonując uderzenia wspomagające w kierunkach Tylży, Szawle i Siedlec oraz Wołkowyska, w ciągu 22 czerwca, ponosząc duże straty, osiągnął niewielkie sukcesy na wskazanych odcinkach. Na pozostałych odcinkach granicy państwowej z Niemcami i na całej długości granicy państwowej z Rumunią ataki przeciwnika zostały odparte, ze znacznymi dla niego stratami. 260
2. Jako najbliższe zadanie na 23-24 czerwca wyznaczam: a) współśrodkowymi ukierunkowanymi uderzeniami wojsk frontów: Północno-Zachodniego i Zachodniego okrążyć i zniszczyć suwalskie zgrupowanie wojsk przeciwnika i do 24 czerwca opanować rejon Suwałk; b) potężnymi współśrodkowymi uderzeniami korpusów zmechanizowanych, wykorzystując lotnictwo Frontu Południowo-Zachodniego i innych wojsk 5. i 6. Armii, okrążyć i zniszczyć zgrupowanie przeciwnika, nacierające w kierunku linii włodzimiersko-wołyńskiej, Brody. Do 24 czerwca opanować rejon Lublina. 3. ROZKAZUJĘ: a) Armiom Frontu Północnego kontynuować stabilną osłonę granicy państwowej. Granica po lewej stronie -jak dotychczas. b) Armiom Frontu Północno-Zachodniego stabilnie utrzymywać wybrzeże Morza Bałtyckiego, wymierzyć potężny kontratak z rejonu Kowna we flankę i tyły suwalskiego zgrupowania przeciwnika oraz zniszczyć je we współdziałaniu z Frontem Zachodnim i przed upływem 24 czerwca opanować rejon Suwałk. Granica po lewej stronie -jak dotychczas. c) Armiom Frontu Zachodniego, powstrzymując przeciwnika na odcinku warszawskim, wymierzyć potężny kontratak we flankę i tył suwalskiego zgrupowania przeciwnika, siłami nie mniejszymi niż dwa korpusy zmechanizowane i lotnicze, i zniszczyć je wspólnie z Frontem Północno-Zachodnim. Przed upływem 24 czerwca opanować rejon Suwałk. Granica po lewej stronie —jak dotychczas. d) Armiom Frontu Południowo-Zachodniego stabilnie utrzymywać granicę z Węgrami, współśrodkowymi uderzeniami w kierunku na Lublin siłami 5. i 6. Armii, co najmniej pięć korpusów zmechanizowanych i całe lotnictwo frontu, okrążyć i zniszczyć zgrupowanie przeciwnika, nacierające na odcinku włodzimiersko-wołyńskim, Krystynopol, i przed upływem 26 czerwca opanować rejon Lublina. Zapewnić sobie stabilny kanał zaopatrzenia z odcinka krakowskiego. 261
e) Armiom Frontu Południowego nie dopuścić do wkroczenia przeciwnika na nasze terytorium. Gdyby przeciwnik próbował uderzyć na odcinku czemiowieckim lub forsować rzeki Prut i Dunaj, uderzeniami flankowymi wojsk lądowych we współdziałaniu z lotnictwem zniszczyć go; w nocy na 23 czerwca dwoma korpusami zmechanizowanymi skupić się w okolicach Kiszyniowa i lasów położonych na północny zachód od Kiszyniowa. 4. Na odcinku frontu od Morza Bałtyckiego do granicy z Węgrami pozwalam na przekroczenie granicy państwowej i działania bez uwzględniania granicy państwowej. 5. Lotnictwo Naczelnego Dowództwa: a) wesprzeć Front Północno-Zachodni jednym nalotem I Korpusu Lotniczego Dalekiego Zasięgu i Front Zachodni jednym nalotem III Korpusu Lotniczego Dalekiego Zasięgu podczas realizacji zadania związanego ze zniszczeniem suwalskiego zgrupowania przeciwnika; b) dołączyć do składu Frontu Południowo-Zachodniego 18. Dywizję Lotniczą Dalekiego Zasięgu i wesprzeć Front Południowo-Zachodni jednym nalotem II Korpusu Lotniczego Dalekiego Zasięgu podczas realizacji zadania związanego ze zniszczeniem lubelskiego zgrupowania przeciwnika; c) IV Mieszany Korpus Lotniczy Dalekiego Zasięgu pozostawić do mojej dyspozycji w gotowości do wspierania głównego ugrupowania Frontu Południowo-Zachodniego i części sił Floty Czarnomorskiej. Ludowy komisarz obrony ZSRR, marszałek Związku Radzieckiego Timoszenko członek Naczelnej Rady Wojennej Malenkow szef Sztabu Generalnego Armii Czerwonej generał armii Żukow". II Jeżeli biją toporem po głowie, to trzeba się uchylić przed ciosem. W ostateczności można się czymś osłonić. W naszym wypadku, jeżeli przeciwnik dokonuje uderzenia w Armię Czerwoną, trzeba się wycofać, niech uderzenie będzie skie262
rowane w próżnię. W ostateczności można się osłonić przed uderzeniem, czyli przyjąć pozycję obronną. Wczesnym rankiem 22 czerwca Hitler dokonał miażdżącego uderzenia w głowę Armii Czerwonej i rozciął ją. Armia nie uchyliła się przed ciosem ani się nie osłoniła. Stało się tak, ponieważ zabroniono jej robić cokolwiek, gdyż jej ręce i nogi były związane Dyrektywą nr 1. Rankiem 22 czerwca do wojsk została skierowana Dyrektywa nr 2, podpisana przez Timoszenkę, Malenkowa i Żukowa. Wszystkie informacje o niej można znaleźć w pierwszej części trylogii Cień zwycięstwa. W dyrektywie tej również nie było ani słowa ani o obronie, ani o wycofaniu. Armia Czerwona znów nie miała żadnego polecenia, które mogłoby uchronić ją od haniebnej klęski. Słusznie się obawiano, że 23 czerwca Hitler powtórnie uderzy tym samym toporem wzdłuż rozciętego kręgosłupa Armii Czerwonej. I chociażby teraz armii należało wydać rozkaz, aby uchyliła się przed ciosem lub chociaż osłoniła, czyli zacząć się wycofywać lub przynajmniej zająć pozycje obronne. Tymczasem późnym wieczorem 22 czerwca wojska otrzymały Dyrektywę nr 3. I znów nie ma w niej nic o tym, aby się uchylić przed ciosem. I nic o tym, by się bronić. Zamiast tego Armii Czerwonej wydano rozkaz zamachnąć się... Jeśli spływacie krwią, jeśli wasza czaszka jest już rozcięta po same uszy poprzednim uderzeniem świszczącego topora, to ani zamachnięcie się, ani uderzenie się nie powiodą. Jeśli bierzecie rozmach w momencie, kiedy znowu was biją, jesteście bezbronni. Na tyłach Armii Czerwonej znajdują się dwa porzucone rejony umocnione. Jednak Dyrektywa nr 3 nic o nich nie mówi i nie wyznacza wojskom zadania ukrycia się w tych rejonach. Z tyłu Armii Czerwonej setki i tysiące rzek. Każda z nich to naturalna linia obrony, którą łatwo osłonić się przed uderzeniem, której łatwo bronić, przez którą przeciwnikowi trudno dokonywać uderzenia. Jednak Dyrektywa nr 3 nie nakazuje wojsku powstrzymać uderzenia poprzez wykorzystanie licznych przeszkód wodnych. Armia Czerwona w ciągu jednej nocy potrafiłaby wyko263
pać okopy i transzeje oraz przywitać uderzenie wroga z umocnionych pozycji polowych. Jednak tego jej też zwolono zrobić. Naprzód! Tylko naprzód! Na Suwałki! blin! Zapewnić sobie stabilny kanał zaopatrzenia z krakowskiego!
ogniem nie poNa Luodcinka
III Nawet oficjalna (i zakłamana) Istorija Wielikoj Otieczestwiennoj wojny Sowietskogo Sojuza 1941-1945 (tom 2, s. 30) jest zmuszona uznać, że dyrektywa była niewykonalna i przez to zgubna: „Dyrektywa żądała od wojsk przejścia do natarcia na głównych odcinkach w celu zniszczenia zgrupowań uderzeniowych wroga oraz przeniesienia działań bojowych na jego terytorium (...) Plan ten był nierealny, ponieważ nie uwzględniał stanu i możliwości wojsk, które te zadania miały wypełnić. Trudno sobie nawet wyobrazić, żeby wojska zaangażowane do operacji mogły w tak krótkim czasie zgrupować się na odpowiednich odcinkach i w sposób zorganizowany wymierzyć zmasowane uderzenia we wroga (...) Poniesione straty, zdezorganizowana praca dowództwa i niezadowalająco zorganizowana praca tyłów operacyjnych stwarzały nieprzezwyciężone trudności w dokonaniu zakrojonych na szeroką skalę operacji ofensywnych na głębokość 100-150 kilometrów, zgodnie z wymaganiami dyrektywy (...) W związku z ograniczeniami czasowymi uderzenia przygotowywane były w pośpiechu i nie były do końca przemyślane i zabezpieczone. Nasze lotnictwo, które poniosło znaczne straty, nie potrafiło skutecznie osłonić lądowych wojsk przed nalotami wrogich bombowców, dlatego kiedy pancerne i zmechanizowane korpusy przesuwały się na pozycje wyjściowe do natarcia, były narażone na zmasowane uderzenia z powietrza i poniosły ogromne straty. Niezwykle trudne okazało się zorganizowanie wsparcia artyleryjskiego podczas natarcia. Artyleria korpuśna, której rozpaczliwie brakowało środków transportu, nie mogła szybko grupować swoich sił w decydujących momentach. Nasze ogólnowojskowe zgrupowania, pozbawione transportu samochodowego, również nie były w stanie w ter264
minie dotrzeć do wyznaczonych rejonów. Wszystko to w rezultacie doprowadziło do tego, że działania nacierające wojsk radzieckich na linii frontów Północno-Zachc>dniego i Zachodniego, zgodnie z Dyrektywą nr 3 przedsięwzięte 23-25 czerwca, przybrały postać źle zorganizowanych i nie zharmonizowanych kontrnatarć zgrupowań zmechanizowanych. Operacyjny wynik kontrnatarć, pomimo ofiarnych działań wojsk, był mierny, natomiast poniesione straty zbyt duże (...) Próby dokonania kontrnatarcia z rejonu położonego na północny zachód od Kowna na flanki wojsk niemieckiej 4. Grupy Pancernej podjęte przez dowództwo Frontu Północno-Zachodniego zakończyły się niepowodzeniem". Itd., itd. W tym fragmencie proszę zwrócić uwagę na określenia „natarcie", „ofensywne operacje". IV <5eżeh rzucacie do natarcia niewielką "Aosć -wojska, Tia przykład sto tysięcy, to nawet w tym wypadku należy dać im na przygotowanie jakiś czas. Chociażby z tydzień. Przede wszystkim trzeba wiedzieć, gdzie znajduje się przeciwnik, jakimi siłami dysponuje, co robi i co ma zamiar uczynić. Sztaby muszą zaplanować działania bojowe i dać wskazówki niższym szczeblom. Trzeba zorganizować współdziałanie i łączność. Dowódcy wszystkich rang muszą poznać rejony przyszłych działań bojowych i na miejscu ustalić wszystkie szczegóły. Saperzy muszą przeprowadzić wywiad i wyznaczyć marszrutę, sztaby - zaplanować i zorganizować ruch kolumn. Szczególną pracę miały jednostki pozafrontowe: tam, dokąd trzeba, dostarczyć ogrom zapasów. I to nie byle co, byle gdzie: tutaj - pociski do haubic 122 mm, tam - dla dział przeciwpancernych, tutaj - naboje do karabinów, a tam - pociski do dział przeciwlotniczych 37 mm. Trzeba zorganizować zaplecze medyczne, zaopatrzenie w wodę, zawczasu w przygotowanych miejscach zgromadzić zapasy paliwa i smarów. Nie zapomnieć też o punktach zbiórki i remontu uszkodzonych maszyn. Trzeba zaopatrzyć wojsko w mapy. I jeszcze zająć się mnóstwem ważnych spraw, z których każda, gdy sieją zigno265
ruje, może doprowadzić do upadku całego olbrzymiego przedsięwzięcia. No i rzecz najważniejsza — wojska trzeba ściągnąć do rejonów wyjściowych. Żeby nie wyszło tak, że jedni już się rzucili w wir walki, a drudzy jeszcze nawet tam nie dotarli. Ponadto przed walką, po marszach i przejściach, trzeba dać żołnierzowi chociażby chwilę odsapnąć. Jednak u naszego wielkiego stratega wszystko stoi na głowie. Wojska poderwał alarm bojowy wczesnym rankiem 22 czerwca. Żołnierze mieli przy sobie tylko to, co zdążyli chwycić. Wszystkie jednostki saperskie przed atakiem zostały przerzucone na granicę najdalej na zachód, gdzie w pierwszych dniach wojny zostały zniszczone lub trafiły do niewoli. Praktycznie wszystkie korpusy i dywizje były pozbawione artylerii przeciwlotniczej. Pułki i dywizje się wymieszały. Dowódcy bez żołnierzy, żołnierze bez dowódców. Sztaby utraciły możliwość dowodzenia. Łączności brak. Przez cały dzień ostrzeliwały ich wroga artyleria i lotnictwo. Miażdżono ich czołgami i rozstrzeliwano z dalekich i bliskich odległości. Dajcie im chociażby przez noc dojść do siebie- Dajcie żołnierzom się umyć. Nakarmcie ich! Ugaście ich pragnienie! Pozwólcie im się przespać chociażby pół godziny. Dajcie czołgistom czas na zatankowanie czołgów, uzupełnienie amunicji, sprawdzenie, czy wszystko działa. Nic z tego! W nocy z 22 na 23 czerwca Dyrektywa nr 3 rzuciła do natarcia milionowe rzesze wojska. Wszyscy naprzód! Nie jedząc i nie pijąc! Rannych porzucić na drogach i skraju lasów! Maszerować całą noc! O świcie - do walki! Bez informacji o pozycjach przeciwnika! Bez map rejonów przyszłych walk! Bez informacji o trasach i miejscach wprowadzenia do walki! Bez łączności i współdziałania! Ani planów walk, ani żadnych zapasów: amunicji, paliwa i smarów. Bez zwiadu lotniczego i bez osłony z powietrza. Jeżeli nie ma środków transportu dla artylerii, przygotuj ją do obrony. Jeżeli nie ma transportu samochodowego do przewozu piechoty i wszystkiego, co niezbędne do prowadzenia walki, przygotuj piechotę do obrony, w dodatku bliżej artylerii i tych miejsc, gdzie umieszczone są zapasy strategiczne. Nie było takich rozkazów. Rano 23 czerwca kolumny piechoty, wykończone i śmier266
teinie zmęczone po nie kończących się przemarszach, pozostały daleko w tyle za czołgami. Ludzie nie spali po dwadzieścia cztery godziny i więcej. Nic nie jedli. Artyleria albo też była w tyle, albo w ogóle pozostała na miejscu. Kolumny czołgów, bez piechoty, bez artylerii, bez osłony lotnictwa, nie kończącym się sznurem podążały w kierunku granicy. A cały czas bezkarnie je bombardowano i ostrzeliwano z powietrza. W miejscach wejścia do walk radzieckim dywizjom pancernym zabrakło paliwa i stanęły. Tysiące czołgów, które kraj, nie dojadając, budował latami, zostały porzucone w ciągu kilku dni. Dziesiątki tysięcy wyszkolonych czołgistów znalazły się w niewoli. Po nich w dywizjach pancernych walczyli ludzie praktycznie nieprzygotowani... Piechotę bez czołgów i artylerii (i bez amunicji) lotnictwo niemieckie niszczyło tak samo bezkarnie. Artyleria bez osłony piechoty i czołgów jest całkowicie bezbronna... 23 czerwca Armia Czerwona powtórnie otrzymała miażdżące uderzenie w tę samą, już przebitą czaszkę. I skończyło się... Wyszkolona Armia Czerwona została rozbita i wzięta do niewoli. Dlatego towarzysz Stalin został zmuszony odstąpić od „wyzwalania" Europy. V Ciekawe, w jaki sposób sam Żukow ocenia ten dokument i kogo oskarża. „Należy wskazać jeszcze jeden błąd, którego dopuściło się Naczelne Dowództwo i Sztab Generalny, o czym po części już mówiłem. Chodzi o kontrnatarcie zgodnie z Dyrektywą nr 3 z dnia 22.6.41 roku. Stawiając zadanie kontrnatarcia, Kwatera Naczelnego Dowództwa nie znała sytuacji, która zaistniała u schyłku dnia 22 czerwca. Sytuacji nie znały również dowództwa frontów. Podejmując decyzję, Stawka nie opierała się na analizie zaistniałej sytuacji i właściwych obliczeniach, lecz na intuicji i działaniach bez uwzględniania możliwości wojsk, czego w żadnym wypadku nie wolno robić w tak de267
cydującej chwili" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1969, s. 264). Wciąż nieodmiennie zadziwia mnie niespotykana obojętność Żukowa: to oni wszyscy, Kwatera Naczelnego Dowództwa i Sztab Generalny, popełnili niewybaczalne błędy. A sam genialny szef Sztabu Generalnego, który podpisał dyrektywę, nie ma nic do tego. W ten sam sposób Żukow zarzuca Kwaterze Naczelnego Dowództwa i Sztabowi Generalnemu: nie wolno tak, drodzy koledzy! Nie wolno! W przełomowych momentach walki zbrojnej trzeba działać inaczej! Nie ma sensu jednak obwiniać „Kwatery Naczelnego Dowództwa" za dyrektywy wystosowane w dniu 22 czerwca, ponieważ została ona powołana dopiero 23 czerwca. Przecież sam Żukow o tym pisał. Natomiast jako głównego autora Dyrektywy nr 3 Żukow przedstawia Stalina. Jakoby on, nie naradziwszy się z wielkim dowódcą, zdecydował o wszystkim sam i nakazał złożyć podpis Żukowa... Chociaż sam Żukow opowiada, że 22 czerwca widział Stalina zmieszanego i przygnębionego. Ale przecież człowiek zdezorientowany, który nie wie, co robić i co przedsięwziąć, nie potrafi być natarczywy. Jednak nie to jest najważniejsze. Żukow opowiada o jakimś kontrnatarciu, chociaż w tekście Dyrektywy nr 3 nie ma takiego terminu. Wówczas nie było mowy o żadnym kontrnatarciu. I nawet w oficjalnej Istorii Wielikoj Otieczestwiennoj wojny... przyznano, że wojska rzucono nie do kontrnatarcia, tylko do natarcia, które później okazało się serią nieudanych kontruderzeń. Innymi słowy: plan był jeden, a wynik całkiem inny. A Żukow mówi o tym, że początkowo planowano kontrnatarcie. Czy to wielka różnica? Wielka. „Kontrnatarcie to przejście od obrony do zdecydowanego natarcia w celu ostatecznego rozbicia nacierającego przeciwnika, osłabionego podczas wcześniejszych walk i pozbawionego zdolności rozwinięcia udanego ataku. Kontrnatarcie w odróżnieniu od zwyczajnego natarcia przygotowuje się podczas walk i bitew obronnych, kiedy broniący się maksymalnie wy268
cieńczył i wykrwawił atakującego wroga" (Kratkij słowar' opieratiwno-takticzeskich i obszczewojennych słów (terminów), Moskwa 1958, s. 142). Oficjalny wariant historii, jak widzieliśmy wyżej, mówi nie o kontrnatarciu, lecz o natarciu. I tylko z książki Żukowa można się dowiedzieć, że przed wojskiem postawiono zadanie właśnie kontrnatarcia. Oto, do czego sprowadza się sens kłamstwa Żukowa. Termin „kontrnatarcie" zakłada działania odwetowe na dużą skalę. Takich jednak nie było. Dowództwo Armii Czerwonej rzuciło fronty Północno-Zachodni, Zachodni i Południowo-Zachodni do natarcia na terytorium przeciwnika, próbując działać według swoich przedwojennych planów ofensywnych (ponieważ innych nie było). Obydwaj agresorzy, i czerwony, i brązowy, nacierali jednocześnie. Jednak Hitler miał przewagę: on uderzył pierwszy. I jeszcze coś: radziecka inwazja była przygotowywana na 6 lipca 1941 roku. Rozkazano jednak rozpocząć ją 23 czerwca. Lecz przed każdym największym przedsięwzięciem przychodzi chwila pełnej niego to wości. Na godzinę przed meczem finałowym wszyscy hokeiści są w szatni i bez portek. Dzień przed ślubem - krzątanina, zamieszanie, stoły nie są nakryte i jeszcze nikt nie zaczął nawet piec chleba. Na dwa tygodnie przed niespodziewanym uderzeniem na przeciwnika milionowe rzesze wojsk są dopiero w wagonach, na drogach lub w przygranicznych lasach, miliony ton amunicji, paliwa, części zamiennych - w drodze; systemy łączności pokojowej już nie działają, a systemy łączności okresu wojennego jeszcze nie, sztaby potajemnie już się zwinęły z miejsc stałego stacjonowania, ale jeszcze całkowicie się nie rozwinęły w punktach dowodzenia podczas wojny; samochody przechodzą ostatnie remonty, silniki czołgów są rozebrane, regulowane, dopasowywane, docierane. Hitler zaatakował Armię Czerwoną w chwili, gdy przypominała mordercę przed popełnieniem przestępstwa. Kiedy tłumik, zamek, magazynek i naboje są rozłożone na stole. Kiedy w lufie jeszcze tkwi wycior.
269
VI Wykorzystując fałszywy, niestosowny do sytuacji termin „kontrnatarcie", Żukow próbuje tworzyć iluzję, jakoby działania Armii Czerwonej były odpowiedzią na atak. W tej sytuacji jednak odpowiedzią na atak Hitlera mogły być tylko działania obronne większej części wojsk radzieckich na głównych odcinkach w połączeniu z kontrnatarciami mniejszej liczby wojsk. I dopiero wymęczywszy i wykrwawiwszy przeciwnika, główne siły mogłyby iść naprzód na Warszawę, Berlin, Wiedeń, Bukareszt i Paryż. To dopiero byłoby najprawdziwsze kontrnatarcie. Lecz przeciwnik nie był wycieńczony i wykrwawiony wcześniejszymi walkami, nie był pozbawiony inicjatywy. Takiej próby nie podjęto, nie zakładały tego też pierwsze dyrektywy dowództwa naczelnego. Armię Czerwoną rzucili nie do kontrnatarcia, wstępnie obroną wymęczywszy przeciwnika, lecz do zwykłego natarcia, które obróciło się w niezorganizowane manewry odwrotowe. Żukow jednak znów ma tłum obrońców. Wymyślili oni taki podstęp: powiedzieli: nie przygotowywaliśmy uderzenia na Niemców! Zgodnie z planem Żukowa, przeciwnika należało szybciutko zatrzymać, wyrzucić poza nasze terytorium i natychmiast przejść do zdecydowanego natarcia na wrogiej ziemi! Oto solowe wystąpienie na ten temat marszałka wojsk pancernych O. Łosika: „Tak, wówczas rzeczywiście wszyscy mieli niewłaściwe wyobrażenia o charakterze operacji obronnych w początkowej fazie wojny. Wydawało się, że to tylko krótkotrwałe działania poprzedzające zdecydowaną ofensywę. Jednak tylko człowiek zdolny do grubych krętactw i fałszowania może takie błędy strategiczne przedstawiać jako przygotowanie do uderzeń prewencyjnych" („Krasnaja zwiezda", 21 listopada 2000). Towarzyszu marszałku wojsk pancernych, to gdzie są te wasze krótkotrwałe operacje obronne? Jeżeli Żukow planował je, to dlaczego nie wydał rozkazu ich przeprowadzenia? Dlaczego od razu rozkazano: „Do wymarszu"? Dlaczego wojskom od samego początku wydawano rozkazy atakowania, 270
zajmowania miast na obcym terytorium? Strateg zarządził zdobycie Suwałk i Lublina, nie zapomniał też o kierunkach warszawskim i krakowskim, ale o obronie Brześcia, Grodna, Mińska, Kobrynia, Słonimia, Lwowa, Wilna, Libawy ani słowa. I mówią, że brakowało mu pełnomocnictw. Z tego wynika, że na zdobycie obcych miast pełnomocnictwa były, a na obronę ziemi ojczystej - nie było.
Rozdział 20
Mądry zrozumie? W radzieckich siłach zbrojnych wielcy dowódcy wojskowi, nie wspominając o ministrze obrony, sami swych wspomnień nie pisali. Wysoko postawionemu „autorowi" przygotowywano pewną „surówkę", a on już później decydował, co nadaje się do książki, a co trzeba wyrzucić. „Krasnaja zwiezda", 20 października 1998
I O wspomnieniach Żukowa stworzono nie mniej legend niż o nim samym. Wymyślał je zarówno sam towarzysz Żukow, jak i inni towarzysze. Lejtmotyw legend brzmi: Wspomnienia i refleksje to najlepsza książka o wojnie, to wyjątkowe dzieło, które swym blaskiem nie tylko przyćmiewa wszystkie pozostałe książki, ale też je zastępuje. Wystarczy przeczytać Wspomnienia i refleksje, resztę można sobie darować. Tu jest wszystko! W tych pieniach pobrzmiewa ta sama myśl: wielki geniusz strategii był nie tylko jedynym wybawcą ojczyzny, ale do tego wszystkiego tylko on, jedyny, potrafił opowiedzieć prawdę o wojnie. Oto kilka przykładów. A. Iwaszczenko: „Dopiero z chwilą ukazania się wspomnień Żukowa, chociaż znacznie przefiltrowanych, zaczęła wyłaniać się w ogóle jakaś prawda o początkowej fazie wojny" („Wieczernaja Moskwa", 6 maja 1995). Sens tego jest taki: o, gdyby 272
tylko wielkiemu dowódcy nie przeszkadzano pisać, gdyby nie filtrowano jego wspomnień, poznalibyśmy całą prawdę! W. Morozów: „Książce Żukowa pisane jest na długo stać się jedynym źródłem, w którym zawarta jest cała, nie ubarwiona prawda o Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej" („Krasnaja zwiezda", 15 stycznia 1994). Żukow bronił tych samych pozycji: oprócz niego, wielkiego, nikt prawdy nie mówił i nigdy nie powie. Siergiej Marków, ostatni dowódca ochrony Żukowa, twierdzi: „Po plenum październikowym, niech będzie ono trzykrotnie przeklęte, Żukow poprosił kierownictwo o trzymiesięczny urlop (...) Kiedyś podczas spaceru powiedział do mnie: «Przypominam sobie, Siergieju Pietrowiczu, że jeszcze za czasów Biedowa istniała lista moich wyjazdów na front: gdzie i kiedy bywałem. Proszę mi odszukać tę listę. Nie mam co robić, więc zajmę się pracą papierkową. Chcę sobie przypomnieć, jaka ta wojna była dla naszej armii i narodu. Być może po mojej śmierci jakiś archiwista to przeczyta i pozna całą prawdę o wojnie" („Krasnaja zwiezda", 30 listopada 1996). Oto sytuacja: archiwista przyszłości przebywa w pełnej ciemności i ignorancji i nie ma na książkowo-gazetowej pustyni źródeł, z których mógłby on, nieszczęsny, zaczerpnąć życiodajnej prawdy. Aż tu pewnego razu trafia na zakurzony rękopis stratega i natychmiast rozjaśnia się ciemność, horyzonty rozbłyskają światłem prawdy i wiedzy. Ach, jakże ciężko było geniuszowi strategii przebijać się z tą prawdą o wojnie! Generał armii M. A. Gariejew: „Wiele wysiłku kosztowało Żukowa opublikowanie jego znakomitej i najbardziej prawdziwej książki o wojnie Wspomnienia i refleksje" („Krasnaja zwiezda", 28 kwietnia 2000). „Z wielkim wysiłkiem, po pokonaniu przeróżnych kruczków biurokratycznych, udało mu się napisać swoją, popularną obecnie, książkę Wspomnienia i refleksje. Na drodze jego twórczości stawiano wiele przeszkód, jego artykuły prawie nie były publikowane" („Krasnaja zwiezda", 18 lutego 1998). Pytanie do generała armii Gariejewa: a kto wam, towarzyszu generale, przewodniczącemu Wojskowej Akademii Nauk, 273
przeszkadza dzisiaj opublikować artykuły wielkiego geniusza strategicznego? Przeszkoda, jeżeli się nie mylę, jest tylko jedna: Żukow specjalnie się nie przemęczał pisaniem. Nie ma tych artykułów. Geniusz sztuki wojennej nie pozostawił po sobie żadnej spuścizny teoretycznej. „Niezwykle ciężko walczył Gieorgij Konstantynowicz o każdą linijkę rękopisu, nie zawsze jednak zwyciężał. To, co nie wpisywało się w ramy odgórnie dozwolonego, skreślane było bezlitośnie" („WIŻ" 1988, nr 11, s. 57). Sam Żukow rzekomo wypowiedział się tak: „Dla mnie książka to kwestia życiowa" („Litieraturnaja gazieta", 27 listopada 1996). Możemy znaleźć jeszcze wiele wypowiedzi o tym, że Żukowowi rzekomo przeszkadzano mówić i pisać. Jednak pewnego razu W. G. Komołow, szef całego zespołu autorskiego wspomnień Żukowa, wygadał się. Opowiedział, że Wspomnienia i refleksje publikowano „na podstawie wskazówek sekretarza generalnego", czyli na rozkaz L. I. Breżniewa („Krasnaja zwiezda", 12 stycznia 1989). Chciałbym więc widzieć śmiałka, który odważyłby się przeszkadzać autorom wspomnień Żukowa w ich szlachetnym przedsięwzięciu. O tym samym napisała do Żukowa A. D. Mirkina, jeden z głównych autorów Wspomnień i refleksji: „Wielce szanowny Gieorgiju Konstantynowiczu! (...) z całą odpowiedzialnością mówię Wam: nikt nie czyni żadnych przeszkód w wydaniu książki, odwrotnie, robi się wszystko, aby ukazała się ona jak najszybciej" („Ogoniok" 1988, nr 19, s. 20). II Każdemu, kto czytał książkę Żukowa, nieuchronnie nasuwa się pytanie: czyżby marszałek nie mógł uniknąć tego haniebnego zajęcia? Każdy rozsądny człowiek, obojętnie w jakich czasach, zdaje sobie sprawę, że antynarodowa szatańska władza zmusi każdego pamiętnikarza do oczerniania swojej ojczyzny i swojego narodu. Każdy rozumiał, że komuniści nie dopuszczą do pisania prawdy. Dlatego każdy poszukujący miał wybór: albo nie pisać wspomnień, albo podporządkować 274
się ideologom kremlowskim i pod ich dyktando fabrykować oszczerstwa o swoim kraju, swoim narodzie, swojej armii. Protestują: wszystkich radzieckich generałów, admirałów i marszałków komuniści przekupywali i zastraszali, nie dało się od tego uciec. Z tym się prawie zgadzam. Ale przecież są przykłady niezłomności. Nawet w środowisku radzieckich generałów i marszałków czasem, co prawda niezwykle rzadko, pojawiali się ludzie, którzy nie frymarczyli ojczyzną, którzy zdecydowanie oświadczali: róbcie, co tylko chcecie, ale wspomnień za mego życia ode mnie się nie doczekacie, po śmierci w moim imieniu możecie wymyślać wszystko, co się wam żywnie podoba, ja jednak nie poniosę za to żadnej odpowiedzialności. W ten sposób zachował się marszałek Związku Radzieckiego Siemion Konstantynowicz Timoszenko. On zdecydowanie powiedział: nie będę pisał! I komuniści dali mu spokój. Pytanie: dlaczego Żukow stchórzył? Mógł oświadczyć: nie będę pisał, a jeżeli napiszecie za mnie, publicznie popełnię samobójstwo. Jednak wielki strateg tego nie powiedział. Z jakiegoś powodu natychmiast strzelił obcasami i zasalutował, i rzucił się wykonywać polecenia Komitetu Centralnego KPZR. Były też inne sposoby, inne możliwości, aby uniknąć pisania wspomnień. Marszałek Związku Radzieckiego K. K. Rokossowski uległ naciskom ideologów, w swej książce jednak oświadczył: „Nie poruszałem i nie poruszam kwestii związanych z dużą polityką" (Soldatskij dołg, Moskwa 1968, s. 8). I Żukow tak się powinien zachować: książkę napisać nieco cieńszą i nie zagłębiać się w szczegóły... Marszałek Związku Radzieckiego Filip Iwanowicz Golikow w 1941 roku był generałem-lejtnantem, dowódcą Zarządu Wywiadowczego Sztabu Generalnego Armii Czerwonej. Napisał wspomnienia, ale dotyczyły one roku 1918. Przywódcy komunistyczni żądają kolejnych wspomnień? Proszę bardzo: napisał o tym, jak w grudniu 1941 roku walczył pod Moskwą jako dowódca 10. Armii. Ale to, jak wojna się zaczęła, przemilczał. Wiedział, że prawdy powiedzieć nie pozwolą, wobec tego lepiej milczeć. Jeszcze mądrzej zachował się marszałek Związku Ra275
dzieckiego Iwan Stiepanowicz Koniew: żądacie ode mnie wspomnień, drodzy towarzysze ideologowie, proszę bardzo! Koniew napisał książkę, ale nie o początku wojny, lecz o jej końcu, Czterdziesty piąty, Warszawa 1968. Ideolodzy nie ustępują? Koniew wydaje kolejną książkę. O wydarzeniach z lat 1943 i 1944. Ot, spryt rosyjski! Przebiegły Koniew zaczął od drugiej strony, opisywał wojnę nie od początku, lecz od jej zwycięskiego zakończenia. A przeciągał, przeciągał... aż tu nagle śmierć go zabrała. W ten sposób mądry Koniew uwolnił się od haniebnej i poniżającej konieczności kłamstwa o 1941 roku. W ten sposób Koniew odszedł z tego świata, nie brukając swojego imienia oszczerstwem wobec kraju, narodu i jego armii. Nasuwa się pytanie: to dlaczego Żukow tak nie postąpił? Przeciągałby sprawę, a potem by umarł. Wszystko, co po śmierci, to nie jego. Zmarłych hańba się nie ima. A jednak Żukow nie naśladował towarzyszy broni. Usłużnie wpisywał do swoich wspomnień wszystko, co mu dyktowali towarzysze z działu ideologicznego KC, wszystko to, czego wymagała partia komunistyczna. A ona żądała tylko jednego: więcej błota oraz wymysłów o braku przygotowania do wojny. III Każdego czytającego wspomnienia Żukowa powala z nóg gorąca miłość, z jaką nieugięty dowódca całuje w zad sekretarza generalnego Partii Komunistycznej Związku Radzieckiego towarzysza Breżniewa: właśnie on, Żukow, marszałek Związku Radzieckiego, zastępca naczelnego wodza, pierwszy zastępca ludowego komisarza obrony, członek Kwatery Najwyższego Dowództwa, podczas wojny niezwykle pragnął odnaleźć nikomu wówczas nie znanego krzykacza politycznego Breżniewa, by się go poradzić. Przez całe życie towarzysz Breżniew nie tylko nie brał udziału w żadnej walce ani operacji, ale nawet nie zorganizował żadnych ćwiczeń wojskowych. Zadanie towarzysza Breżniewa było prostsze. Miał opowiadać żołnierzom, jakież to piękne będzie życie po całkowitym 276
zwycięstwie komunizmu. Właśnie z nim pragnął się naradzić Żukow. Bez podpowiedzi agitatora Breżniewa w Kwaterze Najwyższego Dowództwa sprawy jakoś się nie układały... Otóż tak: takiego stopnia nikczemności w historii globalnej nikt nie osiągnął. Żaden radziecki generał, admirał lub marszałek nie wylizywał ani nie polerował komunistom tyłka na tak wysoki połysk. Nikt. I poza naszą ukochaną ojczyzną do takiej podłości nie posunął się żaden pamiętnikarz. O starej Rosji, którą utraciliśmy, nawet nie wspomnę. W tamtej Rosji panowie oficerowie wiedzieli, czym jest honor. W ten sposób nie postąpiłby żaden z nich. A gdyby nawet tak postąpił, to taką obrzydliwą książeczkę palono by w ogniskach, a autorowi oraz wszystkim, którzy odważyliby się przechowywać na półce to obrzydlistwo, pluto by w twarz. Historia o tym, jak pułkownik Breżniew trafił do wspomnień marszałka Żukowa, ma kilka wersji. Najpierw A. D. Mirkina, jeden z głównych autorów wspomnień Żukowa, przekazywała to w ten oto sposób: rękopisu rzekomo nie chciano dopuścić do druku. „Wreszcie dali do zrozumienia, że L. I. Breżniew życzył sobie, żeby marszałek Żukow wspomniał o nim w swojej książce. Był jednak pewien problem: przez wszystkie lata wojny nie spotkali się ani razu na żadnym z frontów. Co robić? I wówczas napisali, że przebywając w 18. Armii generała K. N. Lesielidze, marszałek Żukow rzekomo pojechał naradzić się z dowódcą wydziału politycznego armii L. I. Breżniewem, niestety jednak nie zastał go na miejscu. On akurat znajdował się na Małej Ziemi*, gdzie doszło do ciężkich walk. «Mądry zrozumie» - powiedział autor z gorzkim uśmiechem. To niedorzeczne zdanie przeszło przez cenzurę * Malaja ziemia - to tytuł jednej z książek-wspomnień Breżniewa, która opisuje wydarzenia drugiej wojny światowej, zwłaszcza zacięte walki nad Morzeni Czarnym w okolicach Bierczy i Noworosyjska. Rosjanie bohatersko bronili niewielkiego skrawka lądu otoczonego górami. Epizod ten propaganda komunistyczna wykorzystywała jako jeden z najważniejszych fragmentów Wojny Ojczyźnianej. Za książkę tę Breżniew dostał nagrodę literacką. Jednak powszechnie wiedziano, że napisał to za niego zespół historyków.
277
we wszystkich wydaniach Wspomnień i refleksji, od pierwszego po szóste włącznie. Tylko w jubileuszowym, siódmym wydaniu opuszczono je" („Ogoniok" 1988, nr 18, s. 19). Rzekomo Breżniew chciał się znaleźć w książce Żukowa. Lizusi z Komitetu Centralnego podobno napomknęli o tym zespołowi autorskiemu. Autorzy wspomnień Żukowa bili się z myślami: co robić? Długo myśleli i znaleźli rozwiązanie: podczas wojny Żukow nie spotkał Breżniewa, choć bardzo tego chciał, dążył do tego, ale mu nie wyszło. Mirkina z całej siły starała się usprawiedliwić Żukowa, że niby to nie on podejmował decyzję o wpisaniu Breżniewa, decyzję podjął nie wiadomo kto, na dodatek wspomniany jest przez Mirkinę w liczbie mnogiej: „i wtedy napisali". Jacyś bezimienni obywatele wpisali do wspomnień wielkiego stratega niedorzeczne zdanie o spotkaniu z przyszłym sekretarzem generalnym KC KPZR, które nigdy się nie odbyło. W tym usprawiedliwieniu kryje się przyznanie, że wspomnienia Żukowa były pisane przez całą grupę, decyzje podejmowano wspólnie, a on, Żukow, miał tylko to zaaprobować. Po pewnym czasie ta sama historia nabrała dramatyzmu. Mirkina oświadczyła: „Breżniew również pragnął trafić do wspomnień Żukowa (...) Ktoś z pomocników podpowiedział sekretarzowi generalnemu inny przebieg wydarzeń. Żukowowi «zaproponowali» wstawienie fragmentu tekstu (...) Po tym oczywiście w daczy Żukowa była burza. Przyjechałam już po niej: dla wszystkich było jasne, że bez tego fragmentu książka się nie ukaże. Żukow był mroczny niczym cień. Długo milczał, potem powiedział: «No, dobra, mądry zrozumie» i podpisał tekst" („Argumienty i fakty" 1995, s. 18-19). Różnica dosyć istotna. W pierwszym wariancie ktoś anonimowy z KC KPZR napomknął autorom wspomnień Żukowa o konieczności wymienienia Breżniewa. Zespół autorów szukał rozwiązania i je znalazł. W drugim wariancie inicjatywa należała do samego Breżniewa. Fragment wymyślili nie autorzy wspomnień Żukowa, lecz ktoś z pomocników sekretarza generalnego. Po naciskach Breżniewa narzucili tę wersję wielkiemu dowódcy. 278
W pierwszym wariancie burzy nie było. Zresztą to zrozumiałe: zdanie wymyślili w swoim kręgu. W drugim wariancie — burza, ponieważ strategowi próbują narzucić to, czego on nie chce. Uwierzmy na chwilę, że Żukow został zmuszony. Zgodził się i filozoficznie podkreślił: „Mądry zrozumie". Ależ to filozofia! Według Żukowa ten, kto pokornie ugina się przed kolejnym genialnym przywódcą, kto rozumie Żukowowską nadgorliwość na tym froncie i szanuje ją, jest mądry. A ten, kto nie rozumie zapału Żukowa, kto go nie docenia, kto sam się nie ugnie, jest głupcem. IV Pomysły Mirkiny obalił W. G. Komołow, kierownik zespołu autorów wspomnień Żukowa: „Dlaczego komuś się wydaje, że do wymienienia nazwiska Breżniewa autor Wspomnień i refleksji został zmuszony? Czyżby osobowość Breżniewa w latach, kiedy powstawały wspomnienia, wszyscy oceniali tak samo, jak oceniamy ją obecnie?" („Krasnaja zwiezda", 12 stycznia 1989). Komołow myślał sobie: teraz dopiero się śmiejemy z Leonida Ilicza, ale kiedy on był przy władzy, my wszyscy, autorzy wspomnień Żukowa, uważaliśmy go za wybitnego dowódcę i wpisaliśmy go z podszeptu serca, bez jakichś tam podpowiedzi. Komołow rozwija swoją myśl: „We wspomnieniach w takim samym kontekście wymieniony jest nie tylko Breżniew. Mówi się tam też o A. N. Kosyginie, N. S. Patoliczewie, N. S. Chruszczowie. Wiem na pewno, że kiedy Kosygin przeczytał o sobie w książce, po prostu nie uwierzył, że Żukow tak ciepło się o nim wyraził, i poprosił o pokazanie mu oryginału. I kiedy się przekonał o autentyczności pisma Żukowa, uspokoił się i był zadowolony" („Krasnaja zwiezda", 12 stycznia 1989). Zabójczy argument. Załóżmy, że Żukowa zmusili, aby się ugiął przed Breżniewem, ale kto w takim razie zmuszał go do takiego samego zachowania w stosunku do Kosygina i Patoliczewa? Podczas wojny Aleksiej Nikołajewicz Kosygin był partyj279
nym biurokratą wysokiej rangi. Ale takich były setki. Jednak w chwili, gdy grupa autorska lepiła nieskazitelny twór Żukowa, Kosygin wspiął się wysoko, był głowii państwa, drugim po Breżniewie człowiekiem w Związku Radzieckim. Nikt nie zmuszał Żukowa do jego wymienienia. Kosygin jednak został wpisany do wspomnień: niby bez przywódców takiej klasy nie zobaczylibyśmy zwycięstwa. Kiedy Kosygina wpisywano do „najprawdziwszej książki o wojnie", Żukow nie wiadomo dlaczego nie protestował i nie wiadomo dlaczego nie szalała burza w jego daczy, nie grzmiało i nie błyskało. Nikomu też nawet do głowy nie przyszło oświadczać, że Żukow został zmuszony do wpisania Kosygina. W latach 1941-1946, czyli przez cały okres wojenny, Nikołaj Siemienowicz Patoliczew był pierwszym sekretarzem Komitetu Obwodowego RKP(b) w Czelabińsku. Oto, co o nim napisano we wspomnieniach Żukowa: „Ogromną pracę organizacyjną wykonał zwłaszcza Komitet Obwodowego RKP(b) "w C^etófcóńslKU pou tóertmkiem pierwszego ^eJKrefcaraa N. S. ? atoliczewa. Jest to człowiek o niespożytych siłach i sporych zdolnościach organizacyjnych. Nikołaj Siemienowicz wiele energii twórczej poświęcił przebudowie pracy przedsiębiorstw przemysłowych obwodu, organizacji niezawodnej współpracy. Jego wytrwałość w wypełnianiu zadań wyznaczonych przez partię nieraz była podkreślana przez rząd..." (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 2003, tom 1, s. 295). Laureat nagród: Lenina, Stalina i Nobla, Michaił Szołochow, oceniał styl Żukowa najwyżej: „Czasami zawodowym pisarzom niełatwo rywalizować z taką literaturą". Jestem pewien, że jak tylko Szołochow przeczytał fragment o towarzyszu Patoliczewie, o jego „wytrwałości w wypełnianiu zadań", natychmiast uznał Żukowa za bratnią duszęTakich jak Patoliczew Stalin miał całe stada w obwodach, krajach, republikach, narkomatach, komitetach państwowych, w armii, we flocie, w NKWD. Drogi Żukowa i Patoliczewa podczas wojny nigdy się nie skrzyżowały. Towarzysz Patoliczew siedział zbyt głęboko na tyłach. Ale strateg Żukow (a raczej ci, co pisali jego książkę) jest zachwycony: ach, jakiż to przywódca! Skąd ten zachwyt? Ano stąd, że w chwili pisa280
nia wspomnień towarzysz Patoliczew był ministrem handlu zagranicznego ZSRR. Wierzę, że nikt Żukowowi ultimatum nie stawiał: nie wpiszesz Patoliczewa do swoich wspomnień, to nie opublikujemy twojej książki! To znaczy, że Patoliczew został wpisany nie z polecenia z góry, tylko z inicjatywy od dołu. Otóż u Mirkinej widać pewną niekonsekwencję: Breżniewa narzucili, ale Patoliczewa, od którego w żaden sposób nie zależała pomyślność Żukowa, wpisaliśmy do wspomnień z własnej inicjatywy „wiernych poddanych". Anno Dawidowno Mirkina, jeżeli wasza lizusowska świadomość dyktowała wam z własnej inicjatywy bić pokłony jakiemuś Patoliczewowi, to już zapewne Breżniewowi kłanialiście się bez przymusu. Niezrozumiałe jest też co innego. Żukow jakoby pisał książkę nie dla pieniędzy ani też nie dla natychmiastowych korzyści, ani dla łaskawych uśmiechów ideologów partyjnych, lecz szczerze mówiąc, pisał dla wieczności, licząc na samotnego archiwistę, który po upływie wielu lat od śmierci wielkiego stratega być może znajdzie rękopis i pozna całą prawdę. Po co jednak w takim razie plamić rękopis służalczymi ukłonami w stronę Breżniewa, a tym bardziej — Kosygina i Patoliczewa? I jeszcze coś: nikt nie zmuszał Żukowa oraz autorów jego wspomnień do wyzywania armii od nierozumnej i klękania przed kolektywną mądrością Komitetu Centralnego. Żuków lizał kolektywny tyłek Komitetu Centralnego i nikt nie widział w tym niczego wstydliwego, i nikt nie mówił, że go zmusili. Ale kiedy rzucił się polerować tyłek sekretarza generalnego, natychmiast wyjaśniają: nieszczęśnik został do tego zmuszony. Mówią, że Żukow chciał przekazać prawdę o wojnie, dlatego był zmuszony pójść na kompromisy... To też słusznie. Jednak każda prostytutka usprawiedliwia swoje działania właśnie tak — twardą koniecznością. A jeżeli chodzi o prawdę, którą Żukow chciał przekazać...
281
V Wspomnienia Żukowa przytłaczają każdego, kto je czytał, swoją rażącą ignorancją. Powtarzam: zarzucam Żukowowi tylko pierwsze wydanie jego wspomnień - Moskwa, APN, 1969 rok. Za wszystko, co było napisane po jego śmierci w „bardziej prawdziwych wariantach", odpowiedzialność ponoszą jego córka oraz liczni współautorzy. Natomiast wydanie pierwsze ukazało się za życia stratega, dlatego jest on odpowiedzialny za to wszystko, co w tej książce jest zawarte. A opisane w niej rzeczy są po prostu zadziwiające. Zaskakuje ona jednak również tym, czego w niej nie ma. Nie wspomina się w niej ni słowem o dobrowolnym i masowym oddaniu się w niewolę związków taktycznych Armii Czerwonej w pierwszych miesiącach wojny, nie ma nic o oddziałach osłaniających, które ogniem z cekaemów wymierzonych w plecy utrzymywały Armię Czerwoną na pozycjach, nie ma nic o represjach, o rozstrzeliwaniu przed szeregiem bez sądu i śledztwa. Jednak nie to jest najważniejsze. Dla stratega najważniejsze są mapy. Dla byłego szefa Sztabu Generalnego mapy są podstawą. Wspomnień można było nie pisać, jedynie opublikować mapę rozlokowania wojsk radzieckich w dniu 21 czerwca 1941 roku. Dla każdego wojskowego wszystko od razu zrobiłoby się jasne. Jednak rozlokowanie wojsk radzieckich w dniu 21 czerwca 1941 roku to najwyższa tajemnica państwowa. Szczególnie czujnie strzeżono jej za czasów ZSRR, a teraz w „demokratycznej" Rosji miłośnicy historii z drobnych odłamków układają obraz, ale państwo milczy. „Instytuty historii wojskowości" i „akademie nauk wojskowych" wszystkich rang stworzone są nie po to, by wyjaśniać sytuację, tylko żeby ją jeszcze bardziej zagmatwać. Jeżeli ujawniłoby się prawdę o rozlokowaniu wojsk radzieckich, to mitom o tym, że wojna rzekomo była „wielka i ojczyźniana", zostanie zadany ostateczny i śmiertelny cios. Rzecz jasna, Żukow kwestię dotyczącą rozlokowania wojsk radzieckich pominął milczeniem. Jednak wspomnienia szefa Sztabu Generalnego, do których nie dołączono mapy sytu282
acyjnej, wyglądają jak luksusowe pudełko firmy jubilerskiej, na którym złotymi literami wygrawerowano imię znane w całym świecie, ale nie wiadomo dlaczego w środku nie ma brylantowego naszyjnika. Takie wspomnienia są jak smoczek dla głodnego dziecka. Gumka jest, a mleko nie leci: ssijcie, drodzy towarzysze! Żukow wiedział, że nie pozwolą mu ujawnić, jak wyglądało rozlokowanie wojsk radzieckich, a skoro tak, nie było sensu nawet się zabierać do pisania wspomnień, ponieważ tekst książki to rzecz drugorzędna, to jedynie objaśnienie tego, co jest naniesione na mapę. Lecz strateg i jego kompania znaleźli wyjście. Na stronie 225 wydania pierwszego umieszczono mapę: położenie wojsk radzieckich, które powinny były, jak nas zapewniają, „odeprzeć inwazję niemiecką". Ideologowie komunistyczni nie skąpili środków na wydanie książki Żukowa. Mirkina pisze: „Taka urocza, w purpurowej błyszczącej okładce, prawdziwie królewska księga!" („Ogoniok" 1988, nr 18, s. 20). Owszem, Komitet Centralny KPZR nie skąpił środków: i papier dobry, i okładka jaskrawa, i mapy kolorowe, rozkładane. Jednak ta najważniejsza mapa, która powinna była rozjaśnić ciemność 1941 roku, jest mała, czarno-biała, a nawet szara, i nierozkładana. Cały front radziecko-niemiecki od Bałtyku do Morza Czarnego jest przedstawiony na 56 milimetrach. Niemowlę swoją dłonią za jednym zamachem nakryje fronty: Północno-Zachodni, Zachodni, Południowo-Zachodni i Południowy oraz dwadzieścia armii, które wchodziły w skład tych czterech frontów i potajemnie były przesuwane z głębin kraju na przestworza Białorusi i Ukrainy. Mapa celowo jest taka mała, żeby niczego nie dało się na niej umieścić. Niby jest, ale taka, jakby jej nie było. Armie na tej mapie są wymienione, ale położenie ich nie jest wskazane. Napisano po prostu: „Specjalny Zachodni Okręg Wojskowy (armie: 3., 4., 10.). Towarzysze szachiści, wyobraźcie sobie, że macie zadanie przeanalizować partię szachów (...) mówią wam, że na szachownicy jest król, hetman, koń i trzy piony, ale gdzie się znajdują, to tajemnica państwowa. I co, jak byście to zanalizowali? Żukow uważał 283
swoich czytelników za umysłowo upośledzonych i właśnie na takich odbiorców licząc, pisał swoje dzieła. To jednak nie wszystko. Na terenie państw nadbałtyckich znajdowała się 27. Armia generała-majora Nikołaja Erastowicza Bierzarina. Nie tylko nie wskazano jej położenia, ale nie była nawet wymieniona. Po prostu została opuszczona. Bierzarin pod koniec wojny był już generałem-pułkownikiem, bohaterem Związku Radzieckiego, odznaczony dziewięcioma orderami bojowymi jako dowódca 5. Armii Uderzeniowej, pierwszy radziecki komendant Berlina. Zgodnie z dawną tradycją bojową, najlepszego z dowódców już podczas walki wyznaczano na komendanta wrogiego miasta lub twierdzy. Zaszczytu tego Bierzarin dostąpił 24 kwietnia 1945 roku, kiedy do zakończenia zaciętych walk o Berlin było jeszcze daleko. A teraz wskażcie mi inny przykład w historii światowej, żeby szef Sztabu Generalnego pisał wspomnienia i opuścił całą armię. Zdumiewające, że na mapie ugrupowań wojsk radzieckich Żukow opuścił armię tegoż Bierzarina, którego osobiście mianował w 1945 roku na komendanta Berlina. Co ciekawe, armia Bierzarina jest wymieniona w tekście, ale na mapie jej nie ma. Drobiazgi te ewidentnie wskazują na to, że tekst pisali jedni, a mapy przygotowywali całkiem inni. Żukow nie koordynował pracy tych wszystkich ludzi i jej nie kontrolował. Inaczej jak wierzyć legendom, że wystarczyło mu jedno spojrzenie na mapę, by odkryć perfidne zamierzenia przeciwników? Z drugiej strony, Żukow miał mnóstwo konsultantów, redaktorów oraz wszelkich innych pomocników, a jednak ani sam wielki strateg, ani oni nie zwrócili uwagi na zniknięcie całej armii. Towarzysz Żukow przeoczył nie jedną armię, nie tylko Bierzarina. Od pierwszego dnia wojny na Froncie Zachodnim walczyła 13. Armia generała-lejtnanta P. M. Fiłatowa. Ta armia była utworzona zgodnie z decyzją Rady Komisarzy Ludowych RKL nr 1113-460ss 23 kwietnia 1941 roku. Żukow o tym albo nie wiedział, albo zapomniał. Ale 13. Armii na mapie nie ma. 21 czerwca 1941 roku decyzją Biura Politycznego został sformowany Front Południowy składający się z 9. i 18. Armii. 284
Na mapie Żukowa obydwie armie są opuszczone. Opuszczony jest również cały drugi rzut strategiczny składający się z siedmiu armii oraz cały trzeci rzut strategiczny, będący w stadium formowania. Żukow wymienił dwanaście armii, nie wskazując ich położenia, a jedenaście opuścił w ogóle. Wielki dowódca nawet się nie zniżał do takich drobnostek jak korpusy, dywizje i brygady - ich też nie wskazał. A potem ogłosił: wróg miał większe siły! Strateg się pomylił. Nawet jeżeli pominąć połowę armii radzieckich, jak to uczynił Żukow, to i w tym wypadku po stronie radzieckiej pozostaje znaczna przewaga ilościowa i jakościowa, jeżeli chodzi o czołgi, lotnictwo i artylerię. Wyjaśniają, że Żukow zmuszony był płaszczyć się przed Breżniewem, żeby opowiedzieć prawdę o wojnie. Czy warto było płaszczyć się dla takiej prawdy? Komu taka powykrzywiana prawda jest potrzebna? VI Przed autorami Wspomnień i refleksji postawiono zadanie udowodnienia braku przygotowania do wojny. Starali się dobrze sprawić. Przy wyborze metody oszukiwania nie krępowali się. Książka liczy 734 strony, na zdementowanie należy przeznaczyć dwukrotnie więcej, ponieważ Żukowowskie kłamstwo jest wielowarstwowe, jest przesiąknięte wzgardą do własnego narodu i mdłą lizusowską miłością do kolejnego sekretarza generalnego KPZR. Oto tylko jeden przykład naszego „braku przygotowania". Na stronie 214 Żukow oznajmia, że na dwa lata przed atakiem niemieckim w Związku Radzieckim zostało uformowanych 125 nowych dywizji. Liczbę tę powtarzano i przed Żukowem, i po nim. Takie bzdury wygadywał również zupełny ignorant, marszałek Związku Radzieckiego A. A. Greczko: „Pozwoliło to na uformowanie w latach 1939-1941 125 nowych dywizji" (Woorużennyje siły Sowietskogo gosudarstwa, Moskwa 1974, s. 60). Wraz z nim również czołowy historyk wojskowy generał-pułkownik P. A. Żylin: „W latach 1939-1941 zostało uformowanych 125 nowych dywizji" (Wielikaja Otieczestwiennaja Wojna, Moskwa 1973, c. 46). 285
Ja też kiedyś w to wierzyłem, później zacząłem wątpić. Zacząłem liczyć, zakładać kartoteki dla każdej dywizji i wpisywać dane o nich. Szybko się wyjaśniło, że samych tylko dywizji strzeleckich utworzono 125, przy czym 23 z nich zostały natychmiast przeformowane na zmechanizowane. Warto pamiętać, że takie dywizje pod względem liczby czołgów niewiele się różnią od pancernych. Ponadto oprócz dywizji strzeleckich tylko w ostatnim roku przed inwazją niemiecką na Związek Radziecki utworzono 61 dywizji pancernych oraz 78 dywizji lotniczych. Żukow wymienił 125 nowych dywizji, ale jeszcze o 140 zapomniał. Wymienił dywizje strzeleckie, natomiast o pancernych i lotniczych nawet nie wspomniał. W tym samym czasie utworzono też pięć korpusów powietrznodesantowych, a kolejne pięć przygotowywano do przekształcenia. Zostały uformowane dziesiątki brygad przeciwpancernych itp., itd. Żukow o tym też zapomniał. Hitler zaczął wojnę o dominację światową, mając 6 dywizji pancernych. A my w ciągu roku utworzyliśmy więcej dywizji pancernych niż wszystkie armie świata razem wzięte w całej historii ludzkości. Jednak szef Sztabu Generalnego, za którego rządów to przekształcanie się odbywało, nic o tym nie wie. Oprócz dywizji Armii Czerwonej w tym samym okresie jak grzyby po deszczu rosły dywizje NKWD. Po stronie niemieckiej Żukow przeliczył wszystkie dywizje SS, a po naszej stronie dywizji NKWD nawet nie dołączył do statystyk. Dlaczego? Czym one się różnią od SS? Tylko formą. I jeszcze nieludzkim okrucieństwem. SS to organizacja przestępcza. Jednak wobec własnej ludności SS nie dokonało nawet setnej części tego, czego dopuścili się nasi bohaterscy czekiści przeciwko narodom ZSRR. Odpowiadają, że żadna dywizja radziecka nie była pełna. To wy, moi drodzy, naczytaliście się Żukowa. Bądźcie czujni: Żukow kłamie. Na razie w celu oszczędzenia miejsca i czasu opuścimy tę kwestię. Dowody obiecuję dostarczyć. Współautorzy książki Żukowa powtórzyli znane już kłamstwo radzieckie: na granicach zachodnich Związku Radzieckiego znajdowało się 170 dywizji i 2 brygady (Moskwa 1969, 286
s. 204, Moskwa 2003, tom 1, s. 212). Do tej kwestii kiedyś powrócę i omówię ją w szczegółach. Bzdurę tę od lat powtarzają nasi łysiejący eksperci. Wspomnienia Żukowa chwalili marszałkowie Związku Radzieckiego W. G. Kulikow i S. K. Kurkotkin, marszałek wojsk pancernych O. Łosik oraz ostatni minister obrony ZSRR, marszałek Związku Radzieckiego D. T. Jazów, który nie tylko chwalił wspomnienia Żukowa, ale też potwierdził liczbę: 170 dywizji i 2 brygady („WIŻ" 1991, nr 6, s. 7). Kłamstwa, które wypływały z murów Ministerstwa Obrony ZSRR i Sztabu Generalnego, są wciąż w obiegu. Nasi marszałkowie na tyle wciągnęli się w swoje oszustwa, że przestali odróżniać prawdę od wymysłów. Zgadzam się, sprawdzenie danych o liczbie dywizji radzieckich przy granicach zachodnich nie jest łatwe. Nie każdy marszałek Związku Radzieckiego potrafi zliczyć do 170. Bardzo łatwo jednak można było sprawdzić informacje o brygadach. To przecież tylko zgięcie dwóch palców. Oto brygada - zginamy jeden palec. A to druga - to jeszcze jeden zginamy. A oto jeszcze dziesięć! Jeśli którykolwiek z naszych szanownych marszałków (oraz czołowych pracowników naukowych) raczyłby policzyć brygady, to mit o 170 i 2 zostałby obalony natychmiast. Jakakolwiek encyklopedia na temat wojny podaje liczby: w zachodnich przygranicznych okręgach wojskowych znajdowało się 15 samych tylko brygad powietrznodesantowych. Przy tym określona jest ich lokalizacja, wskazani są dowódcy, rozpisana struktura, liczebność, uzbrojenie, szlak bojowy brygad i dalszy los. Tamże, w zachodnich przygranicznych okręgach, znajdowało się 10 brygad artylerii przeciwpancernej. I jedna brygada piechoty morskiej, 7 brygad obrony przeciwlotniczej, 10 brygad kolejowych i 2 brygady strzeleckie. Łącznie — 45. Oto Żukowowskie liczenie: 2 brygady wymienił, 43 opuścił. Ponadto istniała jeszcze jednostka organizacyjna zwana przeciwlotniczym rejonem. To jest brygada przeciwlotnicza, tylko że rozmieszczona na większym terytorium. Brygada przeciwlotnicza osłaniała jeden duży ważny obiekt, a prze287
ciwlotniczy rejon kilka mniej ważnych. W pięciu okręgach przygranicznych było 20 takich rejonów przeciwlotniczych. Jeżeli do 45 brygad dołączymy też przeciwlotnicze rejony brygadowe, okaże się, że z 65 jednostek bojowych na poziomie brygady geniusz sztuki wojennej opuścił 63. Z takimi zdolnościami matematycznymi nietrudno udowodnić, że wróg był silniejszy. A teraz wyobraźmy sobie, że wiosną 1941 roku siedzi sobie w Sztabie Generalnym największy dowódca XX wieku. Przed nim zadanie - zaplanować wojnę. Działania dwóch brygad jest w stanie zaplanować, ponieważ wie, że one istnieją. Ale w jaki sposób geniusz ten mógł planować działania pozostałych 63 brygad i rejonów, skoro nawet nie podejrzewał ich istnienia? Taka sama sytuacja jest z dywizjami. W ciągu roku w kraju zostało utworzonych 61 pancernych i 79 lotniczych dywizji, jednak geniusz nie miał o tym zielonego pojęcia. W jaki sposób mógł planować działania dywizji pancernych i lotniczych, skoro nie wiedział o ich istnieniu? Pewien krytyk wypowiedział się o Lodolamaczu — to na poziomie kawału. Nie będę się sprzeczał. Ale dlaczego krytycy milczą, czytając dzieła wielkiego dowódcy XX wieku? A opowiadanie o dwóch brygadach na jakim jest poziomie? Otóż skończyła się wojna. Strateg usiadł i pisał wspomnienia. Jeśli podczas wojny zupełnie nie wyobrażał sobie siły bojowej Armii Czerwonej, to przynajmniej po wojnie trzeba było wypełnić tę lukę. Do połowy lat sześćdziesiątych zostało wydanych wystarczająco dużo książek i o wojskach pancernych, i o lotnictwie, i o strategii oraz taktyce. Otwierasz książkę o artylerii, a w niej opisano wszystkie dziesięć brygad przeciwpancernych, które były uformowane w zachodniej części kraju przed inwazją niemiecką. Gdyby Żukow lub jego pomocnicy otworzyli przynajmniej jedną taką książkę, toby wiedzieli, że w samej tylko artylerii brygad było nie dwie, lecz więcej. Co więcej, gdyby otworzyli książkę o obronie przeciwlotniczej, toby przeczytali o 65 brygadach i 20 rejonach... Wspomnienia Żukowa zostały podparte zaklęciami: „Gieorgij Konstantynowicz miał wyjątkowo odpowiedzialne po288
dejście do pracy nad swoimi wspomnieniami. Przewrócone zostały stosy dokumentów archiwalnych, odbyły się rozmowy z wieloma byłymi podwładnymi, setki razy sprawdzano liczby, fakty" („Krasnaja zwiezda", 12 stycznia 1989). Kto nie czytał tych wspomnień, może uwierzyć. Najlepiej po prostu przekartkować oficjalną komunistyczną makulaturę o wojnie i porównać ze wspomnieniami geniusza strategicznego. Z tego porównania wynika tylko jedno: nikt żadnych liczb i faktów nie sprawdzał i nie korzystał z archiwów. Żukow i jego brać lepili „najprawdziwszą książkę o wojnie" nierzetelnie, nieuczciwie przepisując liczby i fakty z książek autorstwa takich samych nieodpowiedzialnych blagierów. Z poznawczego punktu widzenia książki Żukowa to wojskowo-historyczny Czarnobyl. Doświadczenia wojenne w Związku Radzieckim, a obecnie w Rosji nie było badane w żaden sposób. Marszałkowie Związku Radzieckiego Kurkotkin, Kulikow i Jazów to przypadkowi ludzie w wojsku. Chodziło im tylko o to, żeby łóżka były wzorowo pościelone, taborety błyszczały świeżą farbą, a gazetki ścienne odzwierciedlały idee przewodnie naszej partii. Ich wiedzę wojskową każdy może sam ocenić. Jak można poznawać historię wojny, jak można wyciągnąć wnioski z popełnionych błędów i niedociągnięć, skoro nasi strategowie nie mają nawet przybliżonego pojęcia o liczebności wojsk oraz ich wyposażeniu technicznym? Nasi marszałkowie chwalą książkę, której autorzy nie mieli nawet najmniejszego pojęcia o Armii Czerwonej. Rzecz jasna, poziom wiedzy wojskowej Kurkotkina, Jazowa, Łosika, Kulikowa i innych jest taki sam jak Żukowa. A może nawet jeszcze niższy. VII Gdy mówimy o tym, czego nie ma we wspomnieniach, dla sprawiedliwości należy zaznaczyć, co w nich jest. Po śmierci Stalina, dorwawszy się do władzy, Żukow dążył do podporządkowania sił zbrojnych wyłącznie sobie. W tym celu armię należało wydrzeć spod kontroli partii i organów karnych. Tym właśnie zajmował się Żukow. Pracownicy polityczni nie mieli przy nim życia. Właśnie na tym strateg się spalił. Świadectwo 289
tego daje generał-lejtnant N. G. Pawlenko: „Żukow nie negował błędów, które popełnił, będąc na stanowisku ministra obrony. Szczególnie martwiły go te, które były związane z niedocenianiem roli wojskowych organizacji partyjnych oraz jawnym skrzywieniem w praktyce dyscyplinarnej" („WIZ" 1988, nr 12, s. 34). Żukowa pogonili z góry. I natychmiast się dostosował. Cała jego książka to hymn pochwalny na cześć działaczy politycznych. W każdym fragmencie obecny jest mądry komisarz lub zastępca ds. politycznych, który dobrą radą i osobistym przykładem prowadzi bataliony do zwycięstwa. Wróćmy jednak do tego, czego nie ma. A więc, pierwsze, co powinno się znaleźć we wspomnieniach uczciwego szefa Sztabu Generalnego, to mapa sytuacyjna. Nie było jej. A raczej ukazało się coś, co miało zastąpić wymowną pustkę. Praca ta nie została wykonana, tylko określona. Drugie, co powinno się znaleźć w podobnych wspomnieniach, to stosunek sił: przeciwnik ma tyle i tyle czołgów, tyle i tyle samolotów, a ja mam tyle. Trzecie - zamierzenia i plany: na co liczyliśmy, co z tego się nie udało, kto jest temu winien. Reszta jest nieważna. Do zamierzeń i planów powrócimy w trzeciej książce, a teraz omówię stosunek sił. Przy naświetlaniu tej kwestii Żukow wykorzystywał metodę ulicznych łajdaków, oszustów najniższego sortu, którzy zamiast sumienia mają wzorzysty listek klonowy, szeroki jak na fladze kanadyjskiej. Wspomnienia Żukowa nie wytrzymują próby matematycznej. Liczby niemieckich czołgów i samolotów Żukow wymieniał dwukrotnie: „W składzie Grup Armii «Północ», «Centrum» i «Południe» przeciwnik wprowadził do działania 3712 czołgów i dział szturmowych. Wojska lądowe wspierane były przez 4950 samolotów bojowych". To jest strona 263, na stronie 411 Żukow powtórzył te liczby. A u nas? A u nas — próżnia. O towarzyszu Patoliczewie, będącym na tyłach, wielki dowódca wspomniał, a o czołgach na froncie zapomniał. W „najprawdziwszej książce o wojnie" 290
Żukow ujawniał najstraszliwsze tajemnice: „Ponad 50 procent ludności kraju stanowiły kobiety" (Moskwa 2003, tom 1, s. 296). Ale o tym, żeby powiedzieć coś o samolotach, nie pomyślał. Zamiast liczb: „Ilościowa przewaga wojska przeciwnika była wielka — 5-6 i więcej razy, szczególnie czołgów, artylerii, lotnictwa". O, nieszczęsny archiwista! Jak on ma sobie poradzić: czy mieliśmy pięciokrotnie mniej czołgów czy sześciokrotnie? A może dziewięciokrotnie? Jeżeli strateg zna ilość sprzętu bojowego przeciwnika z dokładnością do sztuki, to przecież własne pięć palców tym bardziej powinien znać! Po co historykowi Żukowowskie „-krotnie"? Dlaczego nie wymieniono konkretnych liczb? Tym bardziej że nie mogły one być wielkie (jeżeli wierzyć Żukowowi). Jeżeli przeciwnik ma 3712 czołgów i jest to pięciokrotnie więcej, niż my mamy, to z tego wynika, że w Armii Czerwonej były 742 czołgi. Tak trzeba było otwarcie powiedzieć. Natomiast jeżeli my mamy sześciokrotnie mniej czołgów, to jest ich 618. A co to znaczy „i więcej razy"? Oto precyzja sztabowa: według Żukowa, czołgów w Armii Czerwonej było może 742, a może nie 742. Może ich było 618, a może nie. Jeżeli przeciwnik miał siedmiokrotną przewagę, to czołgów mieliśmy 530, a może 371, gdyby przewaga przeciwnika była dziesięciokrotna. Większym optymistą był Gieorgij Konstantynowicz, kiedy wołał: mądry zrozumie! Żukow wymienia tylko nasze najnowsze czołgi. Skoro o tym mowa, to trzeba było dokładnie podać ich stan: KW — 711, T-34 - 1400, T-40 - 233, BT-7M - 704; łącznie - 3048. Skoro naszych najnowszych czołgów było prawie tyle samo, ile w Niemczech czołgów wszystkich typów i rodzajów, to skąd się wzięła wielokrotna przewaga niemiecka? Jeżeli przeciwnik ma 4950 samolotów i to jest „5—6 i więcej razy" więcej niż u nas, to oznacza, że w Armii Czerwonej było 990 samolotów albo 825. A może 618 albo 495. Do wyboru. Zamiast podania dokładnej liczby samolotów, w tym „jedynym źródle prawdy o wojnie" powiedziano: „W lotnictwie przeważały maszyny starych typów. Mniej więcej 75-80 procent ogólnej liczby maszyn według danych lotniczo-technicz291
nych nie dorównywało samolotom tego samego typu Niemiec faszystowskich" (tamże, s. 210). Jeżeli przewaga przeciwnika była pięciokrotna, a przy tym 75-80 procent naszych samolotów było przestarzałych, to z tego wynika, że nowych samolotów w Armii Czerwonej było 200—250. A gdyby przewaga przeciwnika była dziesięciokrotna, to nowych samolotów w Armii Czerwonej było dwukrotnie mniej: 100-125 sztuk. Wychodzi więc kompletna bzdura, którą łatwo obalić, powołując się na wspomnienia samego Żukowa. „Marszałek zwycięstwa" wykorzystywał prymitywny, ale skuteczny trik. Podał dane, których nie można ze sobą porównać: ile samolotów u nich i jakie u nas. Pomyślmy: interesuje nas ilość wody, a mówią nam, że jest mokra. Towarzysze triumfują: „Dopiero po ukazaniu się wspomnień G. Żukowa zaczęła wyjaśniać się prawda o początkowym etapie wojny". Dla wyjaśnienia przypomnę: czołgów w Armii Czerwonej było nie 300 ani 600, a nawet nie 900, tylko 23 925. A samolotów bojowych nie 500 i nie 900, a nawet nie 1000, tylko 21 130. Żukow po prostu kłamał o 75-80 procentach przestarzałych samolotów. Maszyny 11-2 policzył, 11-4 - pominął; Pe-2 — policzył, Pe-8 — pominął; Jak-1 — zaliczony, Jak-2 i Jak-4 — zapomniany itd., itp. Pamiętniki nazwano pretensjonalnie: Wspomnienia i refleksje. O jakich wspomnieniach może być mowa, skoro strateg niczego nie pamięta? Jeżeli nawet w przybliżeniu nie wyobrażał sobie siły Armii Czerwonej? Nad czym tu można snuć refleksje? Wiadomo, że Żukow nie czytał książek. Fakt ten jest udokumentowany. Potwierdzenie znajduje się w protokole nieoficjalnej rewizji, którą przeprowadzono w daczy Żukowa w nocy z 8 na 9 stycznia 1948 roku. Zapisano tam: „W daczy nie ma żadnej książki radzieckiej, jednak w szafach zgromadzono wielką liczbę książek w pięknych okładkach ze złotymi napisami, wyłącznie w języku niemieckim" („Wojennyje archiwy Rossii" 1993, nr 1, s. 190). Żukow nie znał języków ob292
cych. Oznacza to, że nie mógł czytać książek niemieckich. Nasuwa się pytanie: czy raczył w ogóle przeczytać „swoje" wspomnienia? Jeżeli czytał te śmieci, to dlaczego nie protestował? Gdzie się podziała nieugięta wola „wielkiego dowódcy"? VIII Kiedy wypłynęła cała zgnilizna i fałsz Żukowowskiej twórczości, ideologowie natychmiast znaleźli odpowiedź: on nie kłamał! On po prostu nie wiedział, ile w Armii Czerwonej było czołgów i samolotów. Metoda nadal ta sama: żeby nie nazwać Żukowa kłamcą, przeniesiono go do kategorii idiotów. Ogłosił to jeden z najważniejszych komunistycznych historyków wojskowości, generał-lejtnant N. G. Pawlenko („WIŻ" 1988, nr 11, s. 26). Znów jesteśmy w ślepym zaułku. Jeżeli młody, świeżo upieczony pułkownik obejmuje dowództwo nad pYatonern, to przede wszystkim ptrwinreTi się dowiedzieć, jaką liczbą żołnierzy i sierżantów będzie dowodził, za ile czołgów, cekaemów i pistoletów maszynowych będzie odpowiadał. Jeżeli sierżant obejmuje kompanię, to powinien dokładnie wiedzieć, ile par butów ma w kompanii, ile kołder, łóżek i szyneli. Jeżeli bufetowa ma prowadzić bufet, to powinna wiedzieć, ile pieniędzy ma w kasie i ile skrzynek wódki w magazynie. Na początku 1941 roku Żukow przejął Sztab Generalny. Powinien był zażądać od swego poprzednika, generała armii Miereckowa, krótkiego sprawozdania: ludzi w Armii Czerwonej jest tyle i tyle, dywizji, korpusów, armii - tyle. W ich skład wchodzą: czołgi, działa, haubice... W magazynach przechowywano: pociski, naboje, cekaemy, karabiny... I natychmiast obdzwonić wszystkich dowódców okręgów: ile masz samolotów? A ty, ile masz czołgów? Powiedzmy, że Miereckow nie potrafił określić dokładnych liczb. W tym wypadku Żukow powinien napisać raport do Stalina: Miereckowowi natychmiast trzeba zedrzeć naramienniki generalskie i wysłać do kompanii karnej. Albo przyj293
mijmy, że Miereckow podał konkretną liczbę, jednak różniła się ona od tej, którą przekazano z okręgów wojskowych. W tym wypadku również trzeba było bić we wszystkie dzwony, pilnie powoływać komisje w celu zbadania sprawy w centrali i w terenie. Jednak żadnych śladów aktywności w tym kierunku nikt nigdy nie znalazł. To znaczy, że: — albo przy przekazywaniu spraw generał armii Miereckow podał generałowi armii Żukowowi dokładną liczbę czołgów, samolotów, artylerii, dywizji i całej reszty, a Żukow to wszystko natychmiast zapomniał; - albo Żukow po prostu nie interesował się liczbą czołgów, samolotów i dywizji. Oto całe rozwiązanie zagadki katastrofy 1941 roku. Szef Sztabu Generalnego Armii Czerwonej generał armii Żukow powinien był planować działania bojowe niemal 24 tysięcy czołgów i 21 tysięcy samolotów, ale on o ich istnieniu po prostu po ludzku zapomniał. Dlatego planował działania dla 500-900 samolotów i 300—600 czołgów. Cała reszta czołgów zwyczajnie wypadła z pola jego genialnego widzenia i nie została objęta planowaniem. I kolejna nieścisłość. Żukow wraz z innymi komunistycznymi strategami twierdzi: nie przygotowywaliśmy niespodziewanego uderzenia na Niemcy. Czekaliśmy, aż Hitler uderzy pierwszy, spali nasze samoloty i czołgi, wywróci do góry nogami lotniska, zniszczy punkty dowodzenia, zdobędzie zapasy strategiczne, a dopiero potem mieliśmy zamiar szybciutko wykurzyć go z naszej ziemi i natychmiast przenieść działania wojenne na terytorium wroga. Drodzy towarzysze, jeżeli przeciwnik ma przewagę w czołgach i samolotach „5-6 i więcej razy", jeżeli do tego nasze samoloty w 75-80 procentach są przestarzałe, to po pierwszym niespodziewanym uderzeniu sytuacja się pogorszy i przewaga przeciwnika będzie jeszcze bardziej przytłaczająca. Czy nie wydaje wam się, że w takim układzie tylko kretyn mógłby planować krótkoterminowe walki obronne z natychmiastowym przeniesieniem działań wojennych na terytorium wroga? 294
I jeszcze: jak nazwać tego nikczemnika, któremu naród, zmuszony do kanibalizmu i jedzenia trupów, udostępnił 23 tysiące czołgów, w tym również tysiące najlepszych w świecie, a on nawet nie raczył się zainteresować, ile ich tam było? I jaka jest wartość wspomnień szefa Sztabu Generalnego, który albo jest kretynem, albo takiego udaje? Przypomnijmy teraz stwierdzenie Żukowa o tym, że przed wojną Stalin nie interesował się sprawami Sztabu Generalnego. Wielki strateg jakoby chciał zameldować o stanie swojego wojska, ale nie miał takiej możliwości. Uwierzmy temu. Zapytajmy jednak: a czy mógł Żukow zameldować o stanie Armii Czerwonej, jeżeli nawet w przybliżeniu nie znał ani liczby dywizji, ani liczby czołgów, samolotów i dział? Nie wiem jak Stalin, ale ze wspomnień wynika, że Żukow zapewne nie interesował się sprawami Sztabu Generalnego. Trąby jerychońskie grzmią coraz głośniej: „Jako szef Sztabu Generalnego właściwie oceniał armię wroga oraz stan swego wojska" (Marszał Sowietskogo Sojuza D. T. Jazów, „Krasnaja zwiezda", 20 kwietnia 2004). Właściwiej już rzeczywiście nie można. No cóż... albo w całym świecie nadal będą nas uważać za kompletnych idiotów (a Żukowa za geniusza), albo książkę Żukowa jednak przeczytamy i ujawnimy jej niektóre, eufemistycznie mówiąc, nieścisłości. Oto opinia Konstantyna Simonowa o wszystkich naszych wspomnieniach, przede wszystkim o Żukowie: „Wielu z nich przyzwyczaiło się, że za nich piszą, że oni tylko podpisują to, co im się proponuje, a proponuje im się to, co jest wymagane, to, co trzeba. Nie znają wartości słowa ani odpowiedzialności za słowa" („Znamia" 1997, nr 2, s. 188). Za to stwierdzenie można odpuścić Simonowowi wszystkie grzechy.
Rozdział 21
O Kuliku i Pawłowie W zaistniałej sytuacji Stalin i Żukow, zrozumiawszy, że za wszystkie te karygodne błędy oprócz nich tak naprawdę nie ma kogo obwiniać, szybko znaleźli „rudego"*. Okazał się nim Pawłow. I chociaż tak naprawdę był on zmuszony działać na odcinku głównego uderzenia Niemców w sytuacji, którą stworzyli mu jego zwierzchnicy (przy czym oficjalnie na początku „pomagało" mu trzech marszałków - Szaposznikow, Kulik, Woroszyłow, później kolejni dwaj - Timoszenko i Budionny i „dołączony" do nich Mechlis), to z generałami okręgów rozstrzelano tylko jego. M. W. SAFIR „Wojenno-istoriczeskij archiw" 2001, nr 2, s. 94
To bardzo stary zabieg: żeby uwidocznić coś olśniewającego i wielkiego, trzeba obok dla kontrastu umieścić coś ciemnego, mrocznego, nikczemnego. Kontrapunktem genialnego stratega wszech czasów i narodów jest obraz nikczemnych drobnych ludzików, tępych sługusów, do niczego nie zdolnych, niczego nie rozumiejących. W trudnej sytuacji na początku wojny przejawiali oni * Jedno z rosyjskich określeń winowajcy.
296
brak zorganizowania, rozproszenie, brak roztropności, brak umiejętności dowodzenia ludźmi, a nieraz najzwyklejsze tchórzostwo. Jako antypody geniusza strategicznego XX wieku propaganda komunistyczna wybrała marszałka Związku Radzieckiego Grigorija Iwanowicza Kulika i generała armii Dmitrija Grigoriewicza Pawłowa. Obrzucanie błotem Kulika i Pawłowa to zajęcie opłacalne, nie wymagające też wysiłku intelektualnego. Zarówno Kulik, jak i Pawłow zostali rozstrzelani na rozkaz Stalina. Nie byli w stanie przeciwstawić się nagonce. Nie pozostawili też wspomnień. Za to tomy Żukowa, proszę, leżą stosami. Czerp wiadrami błoto z Żukowowskich wspomnień i dodawaj jeszcze od siebie. Pierwszy przeciwko Kulikowi i Pawłowowi wystąpił sam Żukow. I jego wybór nie był przypadkowy. A przyczyna następująca. Rzucił się Żukow demaskować generała Kuzniecowa, a ten mu odpowiedział: sam jesteś głupi! Zaatakował Rokossowskiego, ten się odgryzł. Wyrządził podłość Wasilewskiemu, a ten mu tego nie zapomniał. Przyciskał Malinowskiego, ale ten też znalazł sposób, żeby się wybronić. Gnębił Sokołowskiego, a ten mu oddał. Zaczął donosić na Koniewa, ten mu o mało w pysk nie strzelił, w dodatku publicznie. Szkoda, że ich rozłączyli. I wtedy Żukow zrozumiał: tu się nie da przebić. Trzeba poszukać łatwego kąska. Właśnie w ten sposób Pawłow z Kulikiem stali się ulubionym celem „obiektywnej krytyki". Wygodnym - bo nie odpowiadali na ataki. II Na czym jednak polega wina Kulika i Pawłowa? Łańcuch zarzutów przeciwko Pawłowowi składa się z trzech ogniw. Pierwsze. W styczniu 1941 roku podczas gry strategicznej na mapach okazał zupełną bezradność. Podobno wówczas Żuków pokonał Pawłowa. Drugie. Pół roku później, wieczorem 21 czerwca, kiedy trzeba było ogłosić alarm, kiedy liczyła się każda godzina 297
i każda minuta, beztroski Pawłow zabawiał się w teatrze, razem ze swoimi zastępcami. Trzecie. Kiedy wybuchła wojna, Pawłow jakoby przejawił całkowity brak zrozumienia istoty współczesnej wojny, brak zdolności dowodzenia wojskiem w skomplikowanej, niezrozumiałej sytuacji. Stąd katastrofa Frontu Zachodniego, a za nią cały łańcuch następnych. Trzeba było rozstrzelać Pawłowa. Szkoda, ale co zrobisz, sam na to zasłużył. Za jego grzechy taka pokuta. Przypatrzmy się jednak dokładnie grzechom, przewinieniom i błędom generała armii Pawłowa. Zacznijmy od najważniejszego zarzutu, który polega na tym, że Pawłow źle działał w pierwszych dniach wojny. Zarzuty te są niesprawiedliwe. Latem 1941 roku w Armii Czerwonej było pięciu marszałków Związku Radzieckiego: Woroszyłow, Budionny, Timoszenko, Szaposznikow i Kulik. W pierwszych dniach wojny c a ł a piątka znajdowała się na Froncie Zachodnim. Wszyscy „pomagali" Pawłowowi. W dniu 22 czerwca pełnili oni następujące funkcje: Woroszyłow - członek Biura Politycznego KC, zastępca przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych, przewodniczący komitetu obrony przy tejże radzie ZSRR. Przed rokiem 1940 Woroszyłow był narkomem obrony ZSRR. Timoszenko — członek KC, ludowy komisarz obrony ZSRR. Budionny — członek KC, pierwszy zastępca ludowego komisarza obrony ZSRR. Szaposznikow - kandydat na członka KC, zastępca ludowego komisarza obrony, były (i przyszły) szef Sztabu Generalnego. Kulik - zastępca ludowego komisarza obrony, dowódca Głównego Zarządu Artylerii Armii Czerwonej. Pomyślmy. Mniej niż w tydzień został rozbity Front Zachodni — uzbrojone zgodnie z najnowszymi wymogami techniki półmilionowe zgrupowanie wojsk radzieckich na najważniejszym odcinku strategicznym wojny. Czyżby nie było w tym winy przewodniczącego komitetu obrony Woroszyłowa, który przez piętnaście lat stał na czele narkomatu obrony? 298
Odcinek zachodni od wieków był ustalonym szlakiem, którym przez Smoleńsk zdobywcy zawsze podążali na Moskwę. Od 1925 roku Woroszyłow, jako szef resortu obrony, powinien był wzmocnić akurat ten odcinek, przygotowywać go do odparcia ataku. I skoro główny wyłom nastąpił właśnie tam, czyżby nie było w tym winy Woroszyłowa? Czyżby nie zasłużył na taką samą karę jak dowódca Frontu Zachodniego? Załóżmy, w latach 1925-1940 narkom obrony szykował wojska i terytorium Białorusi do odparcia ataku, ale w 1940 roku na dowódcę w Mińsku wyznaczono niefrasobliwego Pawłowa, który zmarnował wszystko, co zrobił narkom Woroszyłow. Powstaje pytanie: a czym się zajmowali członkowie Biura Politycznego, między innymi zastępca przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych, przewodniczący komitetu obrony Woroszyłow? Jeżeli wiedział, że Pawłow w ostatnim roku przed niemiecką inwazją marnuje wszystko, to dlaczego się nie wtrącił? To znaczy, że: - albo przed atakiem Woroszyłow pobłażał Pawłowowi, gdy ten osłabiał obronę — wówczas obydwaj zasłużyli na karę; - albo Woroszyłow przez szesnaście lat burzliwej działalności nie przygotował wojsk Okręgu Zachodniego i Białorusi do odparcia ataku. W tym wypadku należało ukarać samego Woroszyłowa. Co mógł w Mińsku zrobić sam Pawłow w ciągu roku, skoro narkom obrony w Moskwie na swym wysokim stanowisku nie zrobił nic w ciągu szesnastu lat? Od 1940 roku fotel narkoma obrony zajmował marszałek Timoszenko. Zadajmy następujące pytanie: czy Timoszenko wiedział, w jaki sposób trzeba zorganizować odparcie ataku na odcinku zachodnim czy nie? Jeżeli wiedział, to dlaczego nie wydał odpowiednich rozkazów Pawłowowi? Przy mądrym narkomie nawet beztroski Pawłow powinien działać właściwie. Przy dobrym dowódcy kompanii nawet nierozgarnięci plutonowi dobrze i właściwie pracują. A jeżeli niewłaściwie, to dowódca kompanii też jest za to odpowiedzialny: od czego jest? W rękach narkoma obrony spoczywa cała moc Armii Czer299
wonej. Jeżeli mając podporządkowaną sobie całą Armię Czerwoną i wszystkie zasoby kraju, narkom obrony nie wiedział, jak zorganizować odparcie ataku na ziemi białoruskiej, to czego można wymagać od szefa miejscowego sztabu? I jeśli doszło do strategicznego pogromu Frontu Zachodniego, to czyżby pierwszy zastępca narkoma obrony, marszałek Budionny, nie był winny? Jeżeli nie przygotował odparcia ataku, to czym w ogóle się zajmował przed uderzeniem niemieckim? Czyżby bez winy był marszałek Związku Radzieckiego Szaposznikow, który od maja 1937 roku do sierpnia 1940 roku był szefem Sztabu Generalnego? W jaki sposób przed wojną planował obronę na odcinku zachodnim? I jeżeli wszyscy marszałkowie Związku Radzieckiego razem wzięci, łącznie z przewodniczącym komitetu obrony, narkomem obrony i jego pierwszym zastępcą oraz dwoma zastępcami, przy całym swoim wspólnym doświadczeniu, przy swoich wpływach i nieograniczonej władzy, znajdując się obok Pawłowa, wspólnie nie mogli zatrzymać Gota i Guderiana, to czy Pawłow mógł zrobić to sam? Moje pytanie brzmi: czy przed niemieckim atakiem wysocy moskiewscy przywódcy zdawali sobie sprawę z tego, że Front Zachodni może upaść po tygodniu, czy tego nie rozumieli? Jeżeli nie, to ich wszystkich trzeba osądzić za karygodną niedbałość. Natomiast jeżeli rozumieli niebezpieczeństwo, ale niczego nie zrobili w celu przygotowania obrony na odcinku zachodnim, sądzić ich trzeba za sabotaż. Wszyscy - pięciu marszałków Związku Radzieckiego razem wziętych — na Białorusi wykazali się pełną bezradnością. Czy sprawiedliwe jest w takim razie oskarżanie o to samego Pawłowa? Niektórzy z marszałków potajemnie pojawili się na Białorusi jeszcze przed atakiem niemieckim. I jeżeli widzieli, że Pawłow nie pracuje, tylko siedzi w teatrze, to dlaczego go stamtąd nie wyrzucili? Dlaczego nie postawili w Moskwie kwestii natychmiastowego odsunięcia Pawłowa? Ale przecież marszałkowie też nie byli sami. Na Białorusi znajdował się także narkom kontroli państwowej Mechlis, mający w rzeczywistości nieograniczone pełnomocnictwa, je300
żeli chodzi o rozstrzeliwanie. Dlaczego nie zatrzymał niemieckich czołgów? I jeżeli w ciągu ostatnich lat, miesięcy i dni przed wybuchem wojny w Specjalnym Zachodnim Okręgu Wojskowym nikt się nie przygotowywał do odparcia ataku, to na co zwracał uwagę główny stalinowski kontroler Mechlis? Prócz spraw wojskowych w naszym kraju nic nie było ważne. Wszystko było podporządkowane przygotowywaniu się do wojny. Jakże Mechlis mógł przeoczyć taki nieład? Oprócz niego na Białorusi w pierwszych dniach wojny (jak też na kilka dni przed nią) przebywał przedstawiciel Kwatery Naczelnego Dowództwa generał-lejtnant wojsk inżynieryjnych D. Karbyszew. W pierwszych dniach wojny byli tam także pierwszy zastępca szefa Sztabu Generalnego generał-lejtnant W. D. Sokołowski i dowódca Zarządu Operacyjnego Sztabu Generalnego generał-lejtnant G. K. Małandin. To oni planowali wojnę, także na Froncie Zachodnim. To właśnie ich należałoby pociągnąć do odpowiedzialności w ślad za Woroszykwem, Budionnym, Timoszenką i innymi. Jednak wszyscy oni wyszli z wody nie zmoczeni, a z płomieni - nawet nie nadpaleni. III Jeszcze więcej podstaw do pociągnięcia do odpowiedzialności było w wypadku generała-majora A. M. Wasilewskiego. Od 1940 roku pełnił on funkcję zastępcy dowódcy Zarządu Operacyjnego Sztabu Generalnego. Osobiście opracowywał operacyjną część planu przekształcania radzieckich sił zbrojnych na odcinkach: północnym, północno-zachodnim i zachodnim (SWE, t. 2, s. 27). To on planował działania frontów: Północnego, Północno-Zachodniego i Zachodniego. To on ma na sumieniu pogrom Armii Czerwonej nie tylko na Froncie Zachodnim, ale też Północno-Zachodnim - nad Bałtykiem, oraz dotarcie wojsk niemieckich pod Leningrad. Blokada, która pociągnęła za sobą milion ofiar, to też wynik jego planowania, jego owocnej działalności. Jednak to Pawłowa rozstrzelano, a nikt z moskiewskich przywódców nie ucierpiał (Kulika zdegradowano później, za 301
co innego, a pięć lat po wojnie rozstrzelano z całkiem innych paragrafów). Większość przywódców moskiewskich, którzy w pierwszych dniach wojny znajdowali się na Froncie Zachodnim, wkrótce awansowała. Marszałek Woroszyłow po kilku dniach od klęski Frontu Zachodniego wszedł w skład Państwowego Komitetu Obrony nadzwyczajnego najwyższego organu, w którym skupiała się cała pełnia władzy państwowej; Woroszyłow został członkiem Kwatery Naczelnego Dowództwa. Marszałek Szaposznikow jeszcze w tym samym miesiącu, w lipcu, wrócił do pełnienia funkcji szefa Sztabu Generalnego. Generał-lejtnant Maładin po siedmiu latach awansował na generała armii, a generał-lejtnant Sokołowski po pięciu latach - na marszałka Związku Radzieckiego. Na szczególną uwagę zasługuje generał-major Wasilewski. Nie był na Froncie Zachodnim, ale to on właśnie planował działania tego frontu. Za haniebną klęskę Armii Czerwonej na Białorusi i nad Bałtykiem, za okrążenie Leningradu generała-majora Wasilewskiego czekał najbardziej zawrotny awans w całej Armii Czerwonej. Trzy tygodnie po aresztowaniu dowództwa Frontu Zachodniego Wasilewski został zastępcą szefa Sztabu Generalnego, dowódcą Zarządu Operacyjnego. Przedtem odpowiadał tylko za planowanie działań wojennych od Morza Białego do Brześcia. I na tym polu poniósł totalną klęskę. Teraz Stalin powierzył mu planowanie działań całej Armii Czerwonej. W październiku 1941 roku Wasilewski został generałem-majorem. Pół roku później - generałem-Iejtnantem. Po kolejnym miesiącu Stalin nominował go na stanowisko szefa Sztabu Generalnego. Minęło kolejne pół roku i Wasilewski otrzymał stopień generała armii. Po 29 dniach był już marszałkiem Związku Radzieckiego. I w tej sytuacji całkiem niezrozumiały jest los Żukowa. Front Zachodni upadł, Północno-Zachodni też, i jeszcze Południowo-Zachodni, jak też Południowy i Północny. Gdyby Północny się utrzymał, nie byłoby blokady Leningradu. Załamało się wszystkie pięć frontów, których działanie planował Żukow. Pod topór jednak poszło tylko całe dowództwo Frontu Zachodniego. 302
Natomiast szefa Sztabu Generalnego zaliczyli do grona świętych. Mało tego, 26 czerwca 1941 roku Stalin postawił przed Żukowem zadanie: zająć się tylko sprawami Frontu Zachodniego. Oto, jak sam Żukow o tym opowiada: „Tego samego dnia [26 czerwca — W. S.] wieczorem na wezwanie Stalina wracałem do Moskwy i od razu stawiłem się w jego gabinecie. Stalin polecił mi zorganizowanie obrony na odcinku Płock-Witebsk-Orsza—Mohylew-Homel, aby zatrzymać natarcie przeciwnika w związku z krytycznym położeniem na Froncie Zachodnim" („Krasnaja zwiezda", 26 marca 1996). Jak widać, Pawłowowi pomagali nie tylko wszyscy marszałkowie, ale też sam największy dowódca XX wieku. Jednak ani marszałkom, ani genialnemu dowódcy nic z tego nie wyszło. A winnym pozostał Pawłow. IV Pawłowa oskarżono o to, że nie wykazał się w styczniu 1941 roku podczas gier strategicznych. Źródło oskarżenia jest znane. To wynika z porywających myśliwskich opowiadań Żukowa. Materiały dotyczące gier strategicznych były objęte ścisłą tajemnicą, dlatego Żukow mógł sobie wymyślać wszystko, co mu się żywnie podobało, opowiadać naiwnym wszystko, do czego była zdolna jego bujna wyobraźnia i długi język. I wymyślał. I opowiadał. Jednak gdy uchylono nieco archiwalne sejfy, okazało się, że Pawłow podczas tych gier wcale nie był gorszy od Żukowa. Okazało się, że Żukow po prostu wymyślał tok i wynik gier. Opowiadania Żukowa to tylko paplanina i złośliwe wymysły starego samochwały. A oto kolejne oskarżenie: wieczorem 21 czerwca 1941 generał armii Pawłow bawił się w teatrze, a przecież trzeba było... Głupota Pawłowa jest oczywista, i w tym wypadku jednak jest czemu zaprzeczyć. Pawłow nie siedział w teatrze sam. Uważnym czytelnikom polecam przekartkowanie wspomnień innych generałów z innych okręgów wojennych. Gwarantu303
ję, każdy, kogo interesują zagadki związane z początkowym okresem wojny, znajdzie dziesiątki wspomnień o stołecznych artystach, którzy w drugiej połowie czerwca śpiewali i tańczyli w dużych i małych garnizonach wzdłuż całej zachodniej granicy Związku Radzieckiego. To nie Pawłow rządził stołecznymi zespołami koncertowymi, to nie on wysyłał je na granicę. Nie miał takiej władzy, aby tym zarządzać. Młode pokolenie nie zrozumie, lecz moi rówieśnicy potwierdzą — u nas tak to było zorganizowane: ludzie przygotowują się do żniw, a tu cały przekrój artystów, od szkolnych kółek teatralnych po moskiewskie znakomitości. Na polowych scenach podnoszą ducha bojowego rolników przed wspaniałą bitwą o urodzaj. Albo prowadzi się przygotowania do wyborów. A tu do sklepów kiełbaski podrzucą i jakieś puszki z kolorowymi etykietkami, a nawet wina kwaśnego przywiozą, aż z Algierii. Pewnego razu w Kujbyszewie przed wyborami sprzedawali nawet banany. Co prawda tylko od godziny dziesiątej do obiadu, a w dodatku tylko w centralnych dzielnicach. Ale wódki, pamiętam na pewno, wystarczyło dla wszystkich, którzy mieli pieniądze. I tam, obok sklepów, tych, którym tak niespodziewanie udało się zdobyć przekąskę i trunki, poniosła ogólnonarodowa radość: dzwonią dzwonki, brzęczą gitary, harmoszki pobrzmiewają. A w zakładowych klubach, nawet w halach produkcyjnych artyści, ulubieńcy narodu, od Piechi po Zykiną, sieją w duszach ludzkich nadzieję, ciepło i bezgraniczne szczęście. Albo to: w 1968 roku, około sierpnia, miłośnicy estrady i cyrku, wielbiciele operetki, satyry i dramatu, baletu i opery w Moskwie nie mieli co robić. Powinni byli w tym momencie znaleźć się w Zakarpackim Okręgu Wojskowym, na granicy z Czechosłowacją. Tam panowała pełna swoboda! Oglądaj i rozkoszuj się osiągnięciami sztuki radzieckiej, najbardziej humanistycznej w świecie! Co najważniejsze - wszystko bezpłatnie. W czerwcu 1941 roku coś podobnego działo się wzdłuż całej granicy zachodniej Związku Radzieckiego. Miłośnikom sztuki polecam przejrzenie wspomnień piosenkarzy i tancerzy, skrzypków i pianistów, popularnych artystów kina i te304
atru. Wydawałoby się, że w tym okresie, w czerwcu 1941 roku, przed żniwami, ich miejsce jest nad Donem, w Kubaniu, w Ałtaju, na Powołżu. Lecz nie, wszyscy oni, nie wiadomo dlaczego, tłumnie przemieszczali się wzdłuż zachodnich granic. Niektórzy z nich bawili dowództwo i sztab Frontu Zachodniego. Właśnie tak: frontu! Wieczorem 21 czerwca, w tej samej chwili, gdy Pawłow ze swoim sztabem klaskał w dłonie w teatrze, na Kremlu towarzysz Stalin podejmował decyzję o powołaniu pięciu frontów radzieckich, od Morza Białego do Czarnego. Wówczas między innymi została podjęta decyzja o stworzeniu Frontu Zachodniego i powołaniu na jego dowódcę generała armii Pawłowa. A skoro tak, to do Pawłowa powinien był zadzwonić stalinowski sekretarz, towarzysz Poskriebyszew, i poinformować: ważą się wasze losy, macie polecenie siedzieć przy telefonie w gabinecie służbowym i czekać na decyzję. A skoro Pawłow beztrosko bawił się w teatrze, to z tego wynika, że podobne zarządzenie z Kremla nie napłynęło. Każdy się może śmiać z Pawłowa, ale jak rozumieć zachowanie Stalina? W okresie jego rządów cały aparat państwowy pracował w stalinowskim rytmie i był podporządkowany rozkładowi dnia ojca narodów. Stalin pracował po nocach, dlatego wszyscy narkomowie, a później ministrowie, siedzieli w swych gabinetach do rana: a nuż Stalin zadzwoni? Tak samo siedzieli ich zastępcy: a nuż narkomowi pilnie potrzebne będą jakieś informacje? A skoro w fotelach siedzieli zastępcy narkomów, to na miejscach pracy pozostawali też naczelnicy głównych wydziałów. I ich zastępcy też. I naczelnicy oddziałów, i też wraz z zastępcami. I naczelnicy działów. I wszyscy pozostali. Każdy chętny znajdzie sporo podobnych informacji: „W narkomacie obrony, w Zarządzie Politycznym Armii Czerwonej, tak samo jak i w aparacie KC WKP(b), panował wtedy tryb nocnej pracy w pełnym pogotowiu. Powiem tak, Mechlis nie wyjeżdżał do domu wcześniej niż o godzinie 5 lub 6 nad ranem" (Generał-major J. A. Bołtin, „Krasnaja zwiezda", 10 marca 2004). „We wszystkich narkomatach pracowano nocami" (W. S. Jemielianow, Na porogie wojny, Moskwa 1971, s. 23). O stalinowskim stylu pracy opowiada kandydat 305
na członka Biura Politycznego D. T. Szepiłow: „Praca trwała do rana (...) Nierzadko koniec jednego dnia roboczego (raczej nocy) zazębiał się z początkiem innego (...) Praca szła aż do wykończenia. Zawały, udary i śmierci sypały się wszędzie" („Woprosy istorii" 1998, nr 5, s. 12-13). W takim trybie funkcjonowała nie tylko rządowo-urzędnicza Moskwa, ale też cały kraj. Cały aparat rządzący był zmuszony dostosować się do rytmu stolicy. Siedzi w nocy sekretarz partii w jakimś tam Urkagańsku i odejść nie może: a nuż pomocnik moskiewskiego zastępcy, zastępca działu zażąda natychmiastowej odpowiedzi... Dobrze, że na Dalekim Wschodzie, kiedy w Moskwie jest noc, tam już dzień. A co pozostali? Aż tu wyjątek, który wyłamuje się ze wszystkich reguł. 21 czerwca 1941 roku w Moskwie omawiano kwestię nadzwyczajnej wagi: po raz pierwszy w historii Związku Radzieckiego, w czasach pokoju, w atmosferze ścisłej tajemnicy powstawało pięć frontów. Stalin formował fronty nie dla obrony i nie dla odparcia ataku hitlerowskiego. Stalin zdecydowanie nie chciał wierzyć w taką możliwość. Dlatego fronty tworzono w celu dla nas nie znanym. Przy tym Front Zachodni miał być głównym narzędziem wojny, centrum, rdzeniem ustawiania szyku strategicznego. I oto w tym decydującym momencie Stalin nie zażądał obecności Pawłowa w swoim punkcie dowodzenia lub w gabinecie. Nie zażądał tego też narkom obrony Timoszenko. Żeby chociaż szef Sztabu Generalnego uprzedził Pawłowa: hej, Dmitriju Grigoriewiczu Pawłowie, nigdzie daleko nie uciekaj, nie oddalaj się od kremlowskiego telefonu. Oto obraz sytuacji: nie tylko generał armii Pawłow, ale też generał-major Klimowski siedział w teatrze. A przecież on był szefem sztabu Specjalnego Zachodniego Okręgu Wojskowego, który w tym czasie był przekształcany w sztab Frontu Zachodniego. Był tam też naczelnik artylerii, teraz już frontu, generał-lejtnant artylerii Klicz. Front się rodzi, a całe dowództwo w teatrze! Tak się działo nie tylko na Froncie Zachodnim. Nasi historycy, nie wiadomo dlaczego, nie lubią wspominać, że 21 czerw306
ca 1941 roku dowódca Specjalnego Kijowskiego Okręgu Wojskowego generał-major M. P. Kirponos wraz z najbliższym otoczeniem siedzieli sobie na trybunach stadionu „Dynamo", a wieczorem poszli do teatru. I znów w towarzystwie odpowiedzialnych towarzyszy. Marszałek Związku Radzieckiego I. Ch. Bagramian opisuje morderczy rytm pracy w sztabie okręgu: począwszy od wczesnej wiosny 1941 roku, nie było ani dni wolnych, ani świąt; praca od świtu do świtu i następnie od nocy do następnego świtu, wszyscy padają z nóg ze zmęczenia i braku snu... Aż tu nagle stadion, teatr... w chwili gdy Specjalny Kijowski Okręg Wojskowy potajemnie jest przekształcany we Front Południowo-Zachodni. Generałowie nie mają czasu na teatr, oni chcieliby dokończyć sprawy. Chcieliby się przespać z godzinkę! A tu i w Rydze teatr, i w Odessie. Jak tę komedię należy rozumieć? W takim razie śmiejmy się nie z beztroskiego Pawłowa, Klimowskiego, Klicza, śmiejmy się ze Stalina, Timoszenki i Żukowa. Zresztą, można się nie śmiać. Niespełna trzy miesiące po opisywanych wydarzeniach na Morzu Śródziemnym, u przylądka Matapan, rozegrała się bitwa morska pomiędzy zgrupowaniami włoskich i brytyjskich okrętów, zakończona wspaniałym zwycięstwem floty brytyjskiej. Decydującą rolę w zwycięstwie Wielkiej Brytanii odegrało lotnictwo pokładowe i zastosowanie nowego środka rozpoznawczego - radaru. Ponadto po stronie floty brytyjskiej - i to była rzecz najważniejsza — było zaskoczenie. Zgrupowanie okrętów pojawiło się tam wtedy, gdy ich obecności się nie spodziewano, a nawet całkowicie ją wykluczano. Najdziwniejsze jest to, że kilka dni, a nawet godzin przed wyjściem w morze wydawało się, że beztroscy brytyjscy admirałowie wcale nie interesują się sprawami floty. Prowadzili oni dosyć intensywne życie towarzyskie: bawili się na balach, grali w golfa, pojawiali się w teatrze. A potem jakoś niepostrzeżenie, po angielsku, nie żegnając się, jeden po drugim znikli. I po zwycięstwie nad flotą włoską przy przylądku Matapan nikt się nie śmieje z zachowania admirałów brytyjskich. 307
O, gdyby Włosi nagle napadli na flotę brytyjską, tuż przed jej wypłynięciem z baz, to wtedy historycy wypomnieliby brytyjskim admirałom i bale, i golfa, i pokera, i beztroskie wieczory w teatrach. V Decyzja Stalina o utworzeniu pięciu frontów 21 czerwca 1941 roku była końcowym etapem długotrwałego, niezauważalnego procesu. Rozkaz o natychmiastowym rozpoczęciu budowy frontowych i wojskowych punktów dowodzenia został wydany jeszcze 27 maja („Krasnaja zwiezda", 29 maja 1991). W połowie czerwca do tych punktów dowodzenia przerzucono grupy operacyjne. 13 czerwca 1941 roku wszystkie stacje radiowe Związku Radzieckiego podały wiadomość TASS: „Pogłoski o tym, że ZSRR przygotowuje się do wojny z Niemcami, są kłamstwem i prowokacją (...) odbywające się obecnie letnie zgrupowania rezerwistów Armii Czerwonej i manewry mają na celu ich szkolenie oraz sprawdzenie działania infrastruktury kolejowej, i jak wiadomo, są przeprowadzane co roku, wobec tego przedstawienie tych przedsięwzięć jako wrogiego nastawienia wobec Niemiec jest bezsensowne". Właśnie tego dnia, 13 czerwca 1941 roku, nastąpił ostateczny i pełny podział struktur zarządu w zachodnich nadgranicznych okręgach wojskowych, oprócz Leningradzkiego. Tego dnia narkom obrony wydał polecenie wyprowadzenia dowództwa frontowego do polowych punktów dowodzenia. W Specjalnym Zachodnim Okręgu Wojskowym, tak samo jak w Specjalnych Okręgach Nadbałtyckim i Kijowskim, już od 13 czerwca istniały fronty. Równolegle funkcjonowały też okręgi wojskowe, z których wyłoniły się fronty. Od 13 czerwca 1941 roku na Białorusi istniały dwa niezależne wojenne układy dowodzenia: potajemnie utworzony Front Zachodni (dowódca frontu generał armii D. G. Pawłów, punkt dowodzenia w lesie, w rejonie stacji Obuz-Leśna) oraz Specjalny Zachodni Okręg Wojskowy (dowódca generał-lejtnant W. N. Kurdiumow, sztab w Mińsku). Pawłow wciąż odgrywał rolę dowódcy okręgu, oficjalnie jednak był 308
już dowódcą frontu i jego sztab był już przerzucany do tajnego punktu dowodzenia, by funkcjonować niezależnie od Specjalnego Zachodniego Okręgu Wojskowego. Sam Pawłow z najwyższym dowództwem frontu przebywał w Mińsku. W teatrze. Całą tę farsę stworzono, żeby pokazać wywiadowi niemieckiemu: na Froncie Zachodnim bez zmian, u nas - tu, w Związku Radzieckim - życie toczy się po swojemu, niczego poważnego nie planujemy, nikt nigdzie potajemnie nie odchodzi, oto oni, dowódcy, wszyscy jak jeden siedzą w teatrze. I pora zrozumieć, drodzy państwo, że pogłoski o tym, że ZSRR przygotowuje się do wojny z Niemcami, są kłamstwem i prowokacją... Gdy Stalin w Moskwie zatwierdzał decyzje o utworzeniu frontów, punkty dowodzenia pięciu frontów były już wyposażone, w wielu z nich znajdowali się już oficerowie i generałowie sztabów. Wydawali już rozkazy w imieniu dowództwa frontowego. Przykład: 21 czerwca 1941 roku o godzinie 14.30 armiom 8., 11. i 27. wydano rozkaz o wprowadzeniu zaciemniania w garnizonach i w miejscach rozmieszczenia wojsk. Zarządzenie podpisał zastępca dowódcy Frontu Północno-Zachodniego ds. obrony przeciwlotniczej pułkownik Karlin (CAMO, zbiór 344, spis 5564, akta 1, s. 62). Zwracam uwagę: dokument podpisał nie zastępca dowódcy okręgu, lecz frontu! Niemieckiego ataku się nie spodziewano, ale fronty były już utworzone. VI W teatrze obok Pawłowa siedział generał-lejtnant artylerii N. A. Klicz, dowódca artylerii Specjalnego Zachodniego Okręgu Wojskowego, a tak naprawdę Frontu Zachodniego. Oto niewielki fragment o nim i generale I. N. Russijanowie, dowódcy 100. Dywizji Strzeleckiej. Nieco później, 18 września 1941 roku, 100. Dywizja Strzelecka zostanie przeformowana w 1. Gwardyjską. W rozkazie głównodowodzącego nr 308, o utworzeniu pierwszych czterech dywizji gwardyjskich, generał-major Russijanow był wymieniony pierwszy. Właśnie on 309
oficjalnie stał się radzieckim gwardzistą nr 1. Teraz jednak mowa nie o wrześniu, lecz o początku czerwca 1941 roku. „100. Dywizja Strzelecka przed wojną stacjonowała na obrzeżach Mińska, dlatego nieoficjalnie zwano ją stołeczną. Na początku czerwca 1941 roku jej dowódca generał-major Russijanow został wezwany do sztabu okręgu: mieli otrzymać nowe działa kalibru 76 mm. Dowódca artylerii okręgu generał-lejtnant Klicz powitał Iwana Nikiticza, swego starego znajomego. Kiedy zostali sami, Klicz cicho i dość niepewnie (co zazwyczaj było do niego niepodobne) powiedział: - Iwanie Nikiticzu, radzę ci nowych dział siedemdziesięciosześciomilimetrowych na razie nie odbierać. Ale tylko radzę. Decyduj sam. - Czyżby to były złe działa? - Nowe siedemdziesiątki szóstki to nie działa, to marzenie. Ale na razie mamy tylko jedną jednostkę ogniową na każde. A do starych dział... amunicji całe góry. Zacznie się wojna i w ciągu dwóch dni zużyjesz całą amunicję do nowych dział. Co dalej będziesz robił? - A co, wojna się zbliża? - Ja ci i tak powiedziałem więcej, niż mogłem. - To jak długo będę musiał odwlekać odbiór nowych dział? - Sądzę, że około miesiąca" („Krasnaja zwiezda", 17 lipca 1991). Ten fragment jest jak heksogen. Niewielki, ale ile w nim mocy! Siedział w Sztabie Generalnym w Moskwie jakiś tam geniusz i wysyłał na Białoruś najlepsze na świecie 152 mm haubicoarmaty ML-20 i po dziesięć jednostek ognia do każdej. Jednak działa te są bez obsługi, bez dowódców, bez tyłów zaopatrzeniowych. Jeżeli nie ma artylerzystów, to poczekaj, aż przybędą; na uralskich poligonach uformuj baterie, dywizjony, pułki, przygotuj, zgrupuj i dopiero wtedy wysyłaj na Białoruś. Ten sam geniusz ze Sztabu Generalnego wysyłał tam najlepsze na świecie armaty 76 mm i tylko po jednej jednostce 310
ognia do każdej. Jeżeli nie ma wystarczającej ilości pocisków do nowych dział, to trzymaj je za Wołgą. Kiedy produkcja pocisków rozwinie się pełną parą, wówczas skierujesz działa do natarcia. Inaczej sprawisz, że wojsko będzie bezbronne. Komu są potrzebne działa bez pocisków? Tylko wrogom. Tylko Hitlerowi. Hitlerowcy włączyli do uzbrojenia nasze zdobyte działa 76 mm i uruchomili produkcję amunicji. W pierwszej poltowie wojny radzieckie działa 76 mm były najlepszą bronią przeciwpancerną armii hitlerowskiej. Niczego porównywalnego Hitler wcześniej nie miał. A nawet nasze ,,przestarzałe" działa były wiele warte. Figlarze ze Sztabu Generalnego i Instytutu Historii Wojskowości nie uwzględniali nawet w statystykach naszych „przestarzałych" dział. Oni szydzili z tej broni. Jednak oto przykład: generał-major Russijanow zrezygnował z nowych, najlepszych na świecie dział, pozostały u niego w dywizji trzycalowe - wzór z 1902 roku. I dlatego jego dywizja w niecałe dwa miesiące stała się gwardyjską. Pierwszą. Nie chodzi jednak o „przestarzałą" broń. VII Na początku wojny generał-lejtnant artylerii Klicz znalazł się w gronie „winowajców". „Profesor nauk dywersyjnych" pułkownik I. G. Starinow był świadkiem jego aresztowania. Oto jego opowieść: „W szczególności wstrząsnęło mną aresztowanie N. A. Klicza. Byłem przekonany o jego uczciwości i niewinności (...) Klicz robił wszystko, by podnieść zdolność bojową artylerii okręgu. Zabierano mu jednak sprzęt, zdejmowali jego ludzi z pozycji do... prac obronnych. Zabierano mu stare działa z amunicją, a w zamian przysyłano nowe bez pocisków. Cóż Klicz mógł zrobić?! Protestować? Protestował, ale go usadzano" (I. G. Starinow, Miny żdut swojego czasa, Moskwa 1964, s. 211). Teraz jednak nie rozmawiamy o pociskach i działach, lecz o tym, że dowódca artylerii Specjalnego Zachodniego Okręgu Wojskowego o specjalnym przeznaczeniu generał-lejtnant artylerii N. A. Klicz na początku czerwca 1941 roku wiedział: 311
najpóźniej za miesiąc, czyli gdzieś na początku lipca, zacznie się wojna. O tym napomykał generałowi-mąjorowi Russijanowowi. „Krasnaja zwiezda" donosi, że Russijanow zrozumiał podpowiedz: „Po rozmowie z Kliczem, pojąwszy, że czasu jest niewiele, dowódca dywizji szczególny akcent kładł na przygotowanie ogniowe, na ćwiczenia taktyczne, szkolił też sztab. Dywizję wymęczył całkowicie. Ajednak wcześniej, niż się spodziewano, nastał pierwszy dzień wojny". Russijanow przygotowywał się na początek lipca, a wojna zaczęła się dwa tygodnie wcześniej... Dowódca 100. Strzeleckiej Dywizji geoerał-major Russijanow dowiedział się o zbliżaniu się wojny od dowódcy artylerii Specjalnego Zachodniego Okręgu Wojskowego generała-lejtnanta Klicza. Ciekawe, od kogo Klicz mógł się dowiedzieć o planowanej na początek lipca wojnie? Najprawdopodobniej od dowódcy Specjalnego Zachodniego Okręgu Wojskowego generała armii Pawłowa. Nie sądzę, żeby Klicz Yub Pawiom wiedzieli o planach Hitlera. Ale oni znali plany Stalina. I nawet jeżeli nie w pełnym zakresie, to zapewne w części ich dotyczącej. Załóżmy jednak niemożliwe: generał-lejtnant artylerii Klicz na początku czerwca 1941 roku znał plany Hitlera, który zaatakuje najpóźniej za miesiąc. Jeżeli on w Mińsku wiedział to i rozumiał, to z pewnością i genialny Żukow powinien był o tym wiedzieć. Z góry Żukow lepiej widzi. Ma do dyspozycji Zarząd Wywiadowczy Sztabu Generalnego, jemu wszystkie zarządy wywiadów sztabów okręgów dostarczają informacje. Jak to się stało, że dowódca stosunkowo niskiej rangi na początku czerwca bije na alarm, a genialny strateg w Moskwie sam alarmu nie wywołuje i innych „usadza"? Mam inne pytanie: po co informacje o zbliżającym się początku wojny trzymać w tajemnicy? Dlaczego jeden generał radziecki o możliwym terminie początku wojny napomyka innemu? W dodatku nie pierwszemu lepszemu, tylko swojemu przyjacielowi Russijanowowi, pewien, że ten się nie wygada. Zastanówmy się, kto jest zainteresowany tym, aby trzymać w tajemnicy termin rozpoczęcia wojny? Tylko agresor, strona atakująca. Jeżeli Hitler to agresor, to niech on zachowuje 312
swoje tajemnice. A po co my mamy strzec hitlerowskich tajemnic? Odgórnie, na cały świat trzeba było trąbić: nie krzątaj się tak, Hitlerze, znamy twoje zamiary! Ale przecież nie tylko Russijanowowi napomykali. Generał-major wojsk łączności Agafonow przed wojną był dowódcą łączności 11. Armii Specjalnego Nadbałtyckiego Okręgu Wojskowego. W jego opowiadaniu wymieniony jest generał-major I. T. Szlemin. Był on dowódcą sztabu 11. Armii. A więc: „Na kilka dni przed wojną odbyło się ostatnie ćwiczenie 128. Dywizji Strzeleckiej w rejonie Kalwarii. Pamiętam, że potem podszedłem do szefa sztabu generała Szlemina i poprosiłem o pozwolenie na ściągnięcie rozciągniętych linii łączności. - W żadnym wypadku tego nie róbcie! - zdecydowanie powiedział szef sztabu, a potem łagodniej zapytał: — Czyżbyście, towarzyszu Agafonow, nie rozumieli sytuacji, nie wiedzieli, po co to wszystko? - Tak jest, towarzyszu generale..." (W. P. Agafonow, Nieman! Nieman! Ja - Dunaj!, Moskwa 1967, s. 20). Tak to było: ćwiczenia polowe się zakończyły, a kable pozostały, i to wcale nie do ćwiczeń. I nie do wojny obronnej. 128. Dywizja Strzelecka, jak cała reszta, nie przygotowywała się do obrony, nie kopała transzei, tylko się uczyła „bić wroga na jego terenie". Szczególnie dociekliwym radzę znaleźć na mapie tę Kalwarię i linię graniczną z 1941 roku... Dla dowódcy łączności 11. Armii zagadka: rozwinięte linie łączności nie są do ćwiczeń. Sam wymyśl do czego. Jeżeli powiedziałem coś nie tak, to towarzysze sprostują, ale wydaje mi się, że jeżeli generałowie szeptali o zbliżającej się wojnie, napomykali sobie o przypuszczalnych terminach jej rozpoczęcia, to oznacza, że mowa była nie o hitlerowskim ataku, tylko o stalinowskim. I nie dlatego Pawłow, Klicz, Klimowski, Kopiec, Tajurski beztrosko siedzieli w teatrze, że nie mieli co robić, i nie dlatego, że liczyli na pokojowe współistnienie z Hitlerem. Akurat odwrotnie. Oni wiedzieli: zbliża się wojna, dlatego właśnie trzeba iść do teatru. Co jakiś czas. 313
A czy na kontach Kulika i Pawłowa były jakieś przestępstwa? Trzeba przyznać: były. Nie chcę być nierzetelny. Gwoli sprawiedliwości trzeba wspomnieć przestępstwa Pawłowa i Kulika. Niektórych nie można zapomnieć. Na przykład: obydwaj pod koniec lat trzydziestych walczyli w Hiszpanii. „By w Grenadzie ziemię oddać chłopom". Na pierwszy rzut oka sprawa szlachetna - walka z faszyzmem. A jednak... Jednak u nas przez rokiem 1936 wymordowano już miliony ludzi. Niczego podobnego faszysta Franko w Hiszpanii nie zrobił. U nas miliony już siedziały w gułagach, a Hiszpania w gruncie rzeczy obeszła się bez tego. Naszych chłopów pędzono do kołchozów, a hiszpański chłop pozostawał wolny. Granice Hiszpanii były otwarte i każdy, komu dyktatura generalissimusa Franko się nie podobała, mógł swobodnie wyjechać w którąkolwiek stronę świata, choćby do Argentyny, choćby do Australii, choćby do ojczyzny światowego proletariatu. A nasze granice były zamknięte na siedem spustów. Na każdego, kto marzył o odwiedzeniu kapitalistycznego piekła, na granicy czekał, trzaskając zamkiem karabinu, strażnik graniczny Karacupa wraz ze swoim wiernym psem. W 1932 roku komuniści celowo spowodowali głód, przede wszystkim na ziemiach Ukrainy, i zagłodzili kolejne miliony. A w 1936 roku nasi bohaterscy żołnierze pojechali wyzwalać Hiszpanię, chociaż nie było tam żadnego głodu ani go nie przewidywano. Nasi żołnierze-internacjonaliści nie powinni byli lecieć do obcych krajów, lecz walczyć o wolność własnego kraju, własnego narodu. Po jakiego diabła leźliście wyzwalać obcy naród, jeśli nasz w tym czasie był na łańcuchu? Skąd ta odpowiedzialność za losy dalekich krajów przy braku całkowitej odpowiedzialności za własny los?
Rozdział 22
Kto dorówna Pawłowowi? „Prawdziwa historia" Wielkiej Wojny Ojczyźnianej przedstawia się jak fantastyczna kompozycja z fałszywych wspomnień Żukowa, na wylot fałszywych powieści Stadniuka oraz filmów Ozerowa. ANATOLUTARAS, Wstęp do książki I. Drogowoza, Bolszoj flot Strany Sowietów, Mińsk 2003, s. 8
I Nie mogąc się przyczepić do czynów wojennych dowódcy Frontu Zachodniego generała armii D. G. Pawłowa, obrońcy Żukowa rzucili się na jego niemoralne postępowanie. Jak się poczyta o zachowaniu Pawłowa w życiu codziennym, od razu zaczyna się rozumieć przyczyny klęski Frontu Zachodniego w pierwszym tygodniu wojny. Oto przykład. Artykuł pt. „Oficer GRU aresztował dowódcę armii". Opublikowany w „Niezawisimom wojennom obozrienii" 5 grudnia 2003 roku. Autor — Michaił Jefimowicz Bołtunow - „pisarz wojskowy, autor książek z historii służby wywiadowczo-dywersyjnej". Artykuł opowiada o aresztowaniu „komandarma I stopnia" Pawłowa przez „pułkownika GRU" Mamsurowa. W samym tytule pisarz wojskowy Bołtunow popełnił dwa 315
błędy. Pawłow pełnił funkcję dowódcy Frontu Zachodniego i służył w randze generała armii. A Bołtunow uporczywie nazywa Pawłowa komandarmem I stopnia. Pawłow nigdy nie miał takiej rangi. Po powrocie z Hiszpanii bohater Związku Radzieckiego dowódca brygady (kombryg) Pawłow otrzymał stopień wojskowy dowódcy korpusu (komkor) i funkcję dowódcy Wydziału Motopancernego Armii Czerwonej. Po wojnie zimowej w Finlandii — za sukces podczas działań wojsk pancernych w nieludzkich warunkach w terenie „przeciwpancernym" przeciwko silnemu, wytrzymałemu i mądremu przeciwnikowi; za rozwiązanie nawet teoretycznie nierozwiązywalnego zadania bojowego Dmitrij Pawłow został awansowany na dowódcę armii (komandami) II stopnia. 4 czerwca 1940 roku w Armii Czerwonej wprowadzono stopnie generalskie. Tego dnia postanowieniem Rady Komisarzy Ludowych Pawłow otrzymał stopień generała-pułkownika wojsk pancernych. W styczniu 1941 roku podczas gry strategicznej na mapach, działając przeciwko Żukowowi, przejawił godny podziwu talent dowodzenia i 23 lutego 1941 roku został nominowany na generała armii. 0 aresztowaniu którego dowódcy latem 1941 roku opowiada nam „pisarz wojskowy" Bołtunow? 1 skąd w czerwcu 1941 roku mógł się pojawić pułkownik GRU? Autor książek „z historii służby wywiadowczo-dywersyjnej" powinien wiedzieć, że GRU stworzono 16 lutego 1942 roku. Znajomość przedmiotu wykazywana przez „pisarza wojskowego" uwidacznia się nie tylko w tytule, ale też w tytułach rozdziałów. Na przykład w takich: „W poszukiwaniu sztabu Okręgu Białoruskiego". Autor przekazuje, że „29 czerwca Woroszyłow wydał rozkaz Mamsurowi, by aresztować komandarma I stopnia Dmitrija Pawłowa, komandarma II stopnia Władimira Klimowskiego i komandarma Nikołaja Kłycza". Jednak „pułkownik GRU" Mamsurow w żaden sposób nie mógł odszukać sztabu Okręgu Białoruskiego. I nie dziwota. W 1941 roku okręg taki nie istniał. 11 lipca 1940 roku Białoruski Okręg Wojskowy został przemianowany na Specjal316
ny Zachodni Okręg Wojskowy. To nie tylko zmiana szyldu. W skład okręgu został włączony obwód smoleński - to zaprzeczało nazwie „Białoruski". Jednak jeżeli „pułkownik GRU" szukał sztabu Specjalnego Zachodniego Okręgu Wojskowego, to trzeba było zapytać pierwszego lepszego przechodnia. Każdy odpowiedziałby: w centrum Mińska. I wcale nie Pawłow dowodził okręgiem w pierwszych dniach wojny, tylko Kurdiumow. 21 czerwca 1941 roku nastąpił podział struktur. Główna część dowództwa i sztabu Specjalnego Zachodniego Okręgu Wojskowego przekształciły się w dowództwo i sztab Frontu Zachodniego i były potajemnie przerzucone do punktu dowodzenia w rejonie Baranowicz. Właśnie tam po wybuchu wojny znajdował się Pawłow. Właśnie tam „pułkownik GRU" powinien go szukać. Mniejsza część dowództwa i sztabu pozostała na miejscu i zachowała nazwę: sztab okręgu. Przed wyjazdem z Moskwy „pułkownik GRU" powinien się dowiedzieć w Sztabie Generalnym, gdzie znajduje się sztab Frontu Zachodniego. Miejsca lokalizacji sztabów niższego szczebla określają i zatwierdzają sztaby szczebla wyższego. W Sztabie Generalnym powinni byli wiedzieć, że sztab Frontu Zachodniego znajduje się w rejonie stacji Obuz-Leśna, na południowy-zachód od Baranowicz. A skoro go tam nie ma, to nie wina dowódcy frontu generała armii Pawłowa. Szef Sztabu Generalnego, generał armii Żukow wiedział jakoby, że niemieckie uderzenie będzie skierowane w okolice Baranowicz, i właśnie na drodze niemieckiego klina pancernego wybrał miejsce na punkt dowodzenia Frontem Zachodnim. Przeczytajmy jeszcze raz plan Sztabu Generalnego z dnia 15 maja 1941 roku. Żukow mówi o tym planie: „moja notatka". Właśnie tam jest wskazane miejsce stacjonowania sztabu Frontu Zachodniego — Baranowicze. Z jednej strony, Żukow jakoby przewidział, że główne uderzenie wojsk niemieckich zostanie skierowane na Baranowicze. Z drugiej — właśnie tam umieścił sztab Frontu Zachodniego. Czyż to nie jest działanie na własną szkodę? Z jednej strony, Stalin jakoby z wrzaskiem odrzucił plan z dnia 15 maja 1941 roku, a z drugiej - sztab Frontu Zachod317
niego jednak znalazł się tam, w okolicach Baranowicz. Zgodnie z planem i wbrew wrzaskom. Jeżeli Pawłow nadużył pełnomocnictwa, wyprowadził swój punkt dowodzenia spod uderzenia, to nie jest to jego winą, lecz zasługą. A winić trzeba pewnego geniusza w Sztabie Generalnym. II Czytamy artykuł pióra „pisarza wojskowego" dalej i podziwiamy. Władimir Jefimowicz Klimowski nie był komandarmem II stopnia, lecz generałem-majorem. I w ogóle w Armii Czerwonej w 1941 roku nie istniał stopień wojskowy komandarm. W czerwcu 1940 roku zdecydowanie większa część składu najwyższego dowództwa Armii Czerwonej otrzymała stopnie generalskie i admiralskie. Ze starymi stopniami pozostali niektórzy dowódcy brygad i dywizji, wypuszczeni z więzień. Im też jednak w większości wypadków przyznawano stopnie generalskie. Na przykład: zwolniony z więzienia dowódca dywizji K. K. Rokossowski (stopień nadano w 1935 roku) 4 czerwca 1940 roku został generałem-majorem. Dowódców brygad w 1941 roku jeszcze było wielu. Dowódców dywizji mniej — ośmiu. Dowódca korpusu w całej historii Armii Czerwonej był tylko jeden - L. G. Pietrowski. A dowódców armii nie było. Albo ich rozstrzelano, albo przekształcono w generałów. Przed wprowadzeniem stopni generalskich stopień komandarma istniał krócej niż pięć lat. Komandarmów nie było wielu: w roku 1937 - pięciu I stopnia i dziesięciu II stopnia. Po rozstrzelaniach jeszcze kilka osób otrzymało stopnie komandarmów. Wśród nich byli: Koniew, Kulik, Mierieckow, Timoszenko, Szaposznikow, Kowalew, Tiuleniew. Nie było jednak żadnego o nazwisku Klimowski. I już na pewno nie było „komandarma Kłycza". Natomiast był na Froncie Zachodnim generał-lejtnant Nikołaj Aleksandrowicz Klicz. Dalej w opowieści „pisarza wojennego" pojawia się „komandami" Jeriomienko. Po wojnie Andriej Iwanowicz został marszałkiem Związku Radzieckiego. Czyżby „autorowi wielu 318
książek z historii służby wywiadowczo-dywersyjnej" trudno było wziąć do ręki książki marszałka i sprawdzić, jaki miał stopień w opisywanym czasie? Stopień komkor Jeriomienko otrzymał 4 listopada 1939 roku, a generała-lejtnanta 4 czerwca 1940 roku. Nie był on komandarmem ani przed wprowadzeniem tytułów generalskich, ani potem. I skoro „pisarzowi wojennemu" tak się spodobały zniesione tytuły wojskowe, to dlaczego Żukowa nie nazywa komandarmem? Z marszałkami jest problem. Nasz autor wymienił „Konstantyna Miereckowa". Jeżeli pisze pan, mistrzu, o przyszłym marszałku Związku Radzieckiego, to miał on na imię Kiryłł Afanasjewicz. Zademonstrowawszy znajomość przedmiotu, „pisarz wojenny" oskarża Pawłowa: rzekomo był to niedobry człowiek. Jako jedyne źródło wymienia wspomnienia „pułkownika GRU" Mamsurowa, który aresztował Pawłowa. Czyżby cerber Mamsurow mógł coś dobrego powiedzieć o aresztowanym? Nawiasem mówiąc, Hadżi-Umar Dżiorowicz Mamsurow, awansowany do stopnia generała-pułkownika, w 1957 roku szykował wraz z Żukowem zamach stanu, jednak w ostatniej chwili stchórzył i wyznał skruchę przed Chruszczowem. Całkiem zwala z nóg końcówka podtytułu artykułu: „Naszywki za skok przez okno". „Pisarz wojskowy" kontynuuje opowieść o sytuacji w sztabie Frontu Zachodniego w dniu 5 lipca 1941 roku: „Z okna sztabowego baraku wyskoczył znany w swoim czasie dowódca wojskowy (...) Wylądował niefortunnie i skręcił nogę w kostce, po czym zabrano go do punktu medycznego. Następnego dnia Mamsurow widział go chodzącego o kulach. Jednak najbardziej zadziwił fakt, że na bluzie wojskowej dowódcy pojawiły się dwie tasiemki: złota i czerwona, oznaczające ciężkie i lekkie zranienie. Oznaczenie to wprowadzono dzień wcześniej. Widocznie dowódca był przekonany, że walka nie będzie już trwała długo, i chciał w przyszłości mieć jak największą korzyść ze swego udziału w działaniach bojowych. To, że «okaleczenia» i «otarcia» nabawił się, skacząc przez okno sztabu, specjalnie go nie zawstydzało. Ten oficer przypominał komandarma I stopnia Pawłowa". Widzicie, jakie to łatwe: sam „komandarm I stopnia" Paw319
łow przez okno ze strachu nie skakał i naszywek za ten skok sobie nie przywieszał, ale ktoś bezimienny to zrobił i było to niezwykle podobne do zachowania Pawłowa. Przy takich dowódcach trudno się dziwić klęsce Frontu Zachodniego. Jednak ja, szanowny „pisarzu wojskowy", panu nie wierzę. Nie było czegoś takiego w sztabie Frontu Zachodniego w dniu 5 lipca 1941 roku. I być nie mogło. Pański „pułkownik GRU" kłamie. Dziwię się: czyżby pan, „pisarz wojskowy", nie potrafił rozpoznać kłamstwa? W Armii Czerwonej naszywki za zranienia były wprowadzone rozkazem PKO nr 213 z dnia 14 lipca 1942 roku. Rok i tydzień po opisywanych wydarzeniach. III O Kuliku i Pawłowie napisano wiele artykułów i książek. W swoich epopejach na zamówienie wyśmiewał ich niejaki Ozerow. Natrząsali się z nich różni Bondariewy i Stadniucy. Jednak wszystkie zarzuty pod adresem Pawłowa i Kulika były na poziomie „Niezawisimogo wojennogo obozrienija". Ludzie podobni do „pisarza wojskowego" Bołtunowa zabierają się do opisywania zdolności generała armii Pawłowa, nie raczywszy się nawet zainteresować, jaki miał stopień wojskowy. Nie znając nazwy okręgu, którym dowodził przed wojną, nie mając zielonego pojęcia o procesach, które zachodziły w szeregach Armii Czerwonej, myląc imiona znanych dowódców, nie znając nazwisk generałów i imion marszałków, o których opowiada naiwnym czytelnikom. Sprzeczać się z Ozerowem, Bołtunowem, Bondariewem, Stadniukiem nie ma sensu. O Dmitriju Grigoriewiczu Pawłowowie i Gregoriju Iwanowiczu Kuliku są inne świadectwa. I są też dokumenty. Na przykład: Na naradzie związanej z ideologią wojskową dnia 13 maja 1940 roku Pawłow powiedział: „Okazało się, że mamy tylu wrogów ludu, że nie wiadomo, czy oni wszyscy są wrogami" (RGWA*, zbiór 9, opis 36, akta 2861, s. 160). Wielkiemu strategowi na taki wyczyn wystarczyło odwa* Rosyjskie Państwowe Archiwum Wojskowe.
320
gi dopiero po śmierci Stalina. W dodatku tylko wtedy, kiedy krytyka Stalina była mile widziana i zaaprobowana przez odgórne instancje. A kiedy - znowu po poleceniach odgórnych - krytycy Stalina umilkli, znikła też zdolność Żukowa do dementowania. Pawłow zaś miał wystarczająco odwagi, aby coś takiego powiedzieć publicznie, w dodatku w tamtych czasach. Robił to z pełną świadomością, że jego słowa natychmiast zostaną przekazane Stalinowi, Berii, Mołotowowi i Wyszyńskiemu. Tchórzliwy nie był również marszałek Związku Radzieckiego Kulik. W 1938 roku, gdy terror sięgnął zenitu, D. G. Pawłów, G. I. Kulik, G. K. Sawczenko i P. S. Allilujew napisali list do Stalina, zdecydowanie żądając zaprzestania terroru wobec Armii Czerwonej. „Czwórka ta dołączyła nawet projekt decyzji Biura Politycznego KC WKP(b) dotyczący tej kwestii" (O. F. Suwienirow, Tragiedija RKKA 1937-1938, Moskwa 1998, s. 334). Także na swoich sprawach Kulik i Pawłow się znali. Przez cztery przedwojenne lata, od maja 1937 roku do sierpnia 1941 roku, Kulik stał na czele artylerii Armii Czerwonej. W zasadzie wszystko, z czym Armia Czerwona przeszła całą wojnę i zakończyła ją w roku 1945, wzięto na uzbrojenie właśnie w tym okresie: działa kal. 76 mm, haubice typu M-30 kal. 122 mm, haubice typu M-10 kal. 152 mm, haubicoarmaty typu ML-20 kal. 152 mm, działa typu Br-17 kal. 210 mm, moździerze typu Br-5 kal. 280 mm, haubice typu Br-18 kal. 305 mm, działka przeciwlotnicze kal. 25, 37, 76 i 85 mm, moździerze kal. 50, 82, 107 i 120 mm, pociski rakietowe typu BM-8 i BM-13. U Kulika można znaleźć wiele mankamentów, można go wyzywać jak tylko się chce, ale artyleria Armii Czerwonej była najlepsza na świecie. Takiego marszałka nie było ani w Niemczech, ani w Wielkiej Brytanii, ani w USA, ani we Francji, ani we Włoszech, ani w Japonii. Na czele artylerii mamy „idiotę", ale artyleria jest dobra. Ależ geniusze. Tylko praktycznie ci wszyscy geniusze przed drugą wojną światową wypowiadali głośne „uzasadnienia naukowe" o „wymieraniu artylerii", absolutnie nie doceniali artylerii polowej, wręcz negowali jej rolę. 321
Szef Sztabu Generalnego wojsk lądowych Niemiec generał-pułkownik F. Haider 2 lutego 1941 roku zanotował w swym dzienniku roboczym to, co wiedział na temat artylerii radzieckiej: przestarzała baza. 22 czerwca 1941 roku Niemcy dokonali niespodziewanego uderzenia na Związek Radziecki i opinia Haidera na temat artylerii radzieckiej zdecydowanie się zmieniła. Notatka w tym samym dzienniku na ten sam temat z dnia 12 lipca 1941 roku: „Dobra skuteczność pocisków, silne oddziaływanie na morale. Sporo najnowszych, dotychczas nie znanych nam systemów artyleryjskich". Oto uznanie zasług marszałka Związku Radzieckiego Kulika. Główny artylerzysta radziecki nie tylko zapewniał Armii Czerwonej najlepszą i największą na świecie bazę materialną, ale potrafił to zrobić w taki sposób, że wywiad niemiecki nie zauważył ani prac prowadzonych nad projektem, ani testów najnowszych systemów artyleryjskich, ani masowego ich wdrażania do produkcji, ani uzbrojenia artylerii radzieckiej w nową broń. Przed 1940 rokiem wojskami pancernymi dowodził Pawłów. Za jego kadencji w ich uzbrojeniu pojawił się najlepszy na świecie lekki czołg pływający T-40, najlepszy czołg średni T-34, najlepszy ówczesny ciężki czołg KW. I nie trzeba mówić, że czołgi były projektowane przez konstruktorów, a Pawłow jedynie był obecny przy tym procesie. Nie trzeba mówić też, że czołgi znalazły się w uzbrojeniu nie dzięki Pawłowowi, lecz wbrew niemu. W tej kwestii również mam dosyć mocne argumenty. Dopuśćmy do głosu bohatera pracy socjalistycznej, członka-korespondenta Akademii Nauk ZSRR Wasilija Siemionowicza Jemielianowa. Przed wojną był on naczelnikiem Wydziału Głównego ds. produkcji uzbrojenia. Po egzekucji Pawłowa mógł sobie przypisać jego różne pomysły. Nie zrobił tego jednak. Jemielianow sam wpadł na pomysł zbudowania czołgu z pancerzem nowej generacji, niezależnie jednak od niego rozwiązanie to obmyślił też Pawłow. W dodatku zyskał aprobatę Stalina w tej kwestii. Jemielianow opowiada: 322
„Znów poruszyłem kwestię nowych czołgów z ciężkim pancerzem, który lepiej chroniłby przed pociskjirni przeciwpancernymi. - Niełatwo zrobić takie czołgi, ale jeżeli pomożesz, to moglibyśmy szybko zacząć pracę. Pawłow uśmiechnął się i powiedział: - Ja też nie jestem w ciemię bity. - Wyciągnął ze swojej szafy pancernej kartkę papieru i pokazał mi ją. - Patrz. W krótkiej notatce o konieczności rozpoczęcia opracowywania ciężkich czołgów było napisane: «Jestem za. Stalin»" (W. S. Jemielianow, Na porogie wojny, Moskwa 1971, s. 82). W pierwszej połowie XX wieku przejście od pancerza stalowego do pancerza kompozytowego było jednym z możliwych kierunków rozwoju czołgów, rzecz jasna oprócz kwestii ich możliwości pokonywania przeszkód wodnych- Patrząc z perspektywy XXI wieku, czasami się dziwimy: czyżby ktoś wątpił? Czyżby wówczas to nie dla wszystkich było zrozumiałe? Z punktu widzenia naszej wiedzy trudno sobie wyobrazić wątpliwości ówczesnych projektantów czołgów. Jednak w latach trzydziestych XX wieku tę ideę trzeba było przebijać lodołamaczem na skutym lodem oceanie niezrozumienia. W Niemczech generała, który dorównałby Pawłowowi, nie było. Koncepcji tej nie bronili, nawet nie próbowali, ani Guderian, ani Got, ani Manstein. Żaden niemiecki generał nie mógł po wojnie się pochwalić tym, że przed wojną zdobył papier z rezolucją: „Jestem za. Hitler". Nikomu nie udało się to również ani w USA, ani w Japonii, ani we Włoszech. Nie mieli oni generałów takich jak nasz Dmitrij Grigoriewicz Pawłow. Nieśmiałe próby odbywały się w Wielkiej Brytanii, jednak w gruncie rzeczy zakończyły się fiaskiem. Matilda miała dobry pancerz, ale działo kalibru 40 mm. Nawet najbardziej „przestarzały" radziecki czołg T-26 miał działo większego kalibru. Ponadto Matilda mogła się poruszać jedynie po płaskim terenie lub stoczyć się z górki. Na pokonanie wzniesienia nie miała siły. Dowcip czołgistów z początków drugiej wojny światowej brzmiał: jak nazwać Matilda na szczycie wzgórza? Odpowiedź: cudem! 323
Jednak brytyjskim generałom nie było do śmiechu. Kolumny czołgów typu Matilda musiały eskortować kolumny ciągników, których zadaniem było wciągnięcie czołgów na wzniesienie. Wszystkim, którzy się interesują tym zagadnieniem, szczególnie polecam książkę D. Fletchera, The Great Tank Scandal: British Armour in the Second World War, Londyn 1989. Nie lepszy był też brytyjski Churchill. Pancerz był mocny, prawie jak w czołgach radzieckich. Różnica jednak polegała na tym, że płyty pancerne w radzieckich czołgach spawano, co dawało efekt monolitowego pudełka. Przy tym miejsca spawów były mocniejsze od samego pancerza. Brytyjska technologia tamtych czasów do tego nie dojrzała. Dlatego do stalowej konstrukcji nośnej mocowano nitami metalowe blachy, a dopiero na nich za pomocą śrub mocowano płyty pancerne, których ze sobą nie łączono. Mimo mocnego pancerza całość była dosyć słaba. Bywało, że płyty pancerne po prostu odpadały. Działo Churchilla było śmiesznie słabe, szczególnie w pierwszych modelach. Silnik zresztą też. Winston Churchill żartował: „Czołg, który nosi moje imię, ma więcej wad niż ja sam". Dla Churchilla poruszanie się pod górę było prawdziwą męką. Tak a propos, jest to jeden z podstawowych argumentów przeciwko czołgom z grubym pancerzem. Obliczenia zachodnich specjalistów wykazały, że czołg mający gruby pancerz nie będzie mógł działać w terenie trudno dostępnym. Jakiż z niego pożytek, skoro z górki się toczy, a pod górę trzeba go wciągać? Czołgów T-34 ten problem nie dotyczył. „Bardzo mi się podoba konstrukcja czołgu T-34. Podczas prób kierowca poprowadził jeden z tych czołgów pod bardzo strome wzniesienie. Obok mnie stał Woroszyłow. Widziałem, jak się zaczął denerwować. - Gdzie on się pcha? Przecież maszyna zaraz się przewróci. Czy można się wspinać na taki kręty podjazd? Woroszyłow mocno, do bólu, ścisnął moje ramię i nie spuszczał oczu z czołgu. 324
A kierowca uporczywie jechał wyżej i wyżej. Serce mi się ścisnęło. Ale... ostatni wysiłek i... maszyna, pokonując kręte wzgórze, znalazła się na szczycie. Wszyscy klaskali. - Wspaniale! - wykrzyknął Woroszyłow, puszczając moje ramię. — Żaden przeciwnik nie będzie się spodziewał ataku czołgów na takich wzgórzach. Ależ jesteście zuchy, chłopcy...! W program prób było wpisane też pokonanie zapór przeciwpancernych i żelbetonowych słupów wkopanych w ziemię, jak też rowów i wielu innych przeszkód. Kierowca czołgu T-34 stanął przed jedną z przeszkód i nie mógł jej pokonać. Pawłow podbiegł, usiadł na jego miejsce, rozpędził czołg i przeleciał przez nią jak jaskółka" (W. S. Jemielianow, Na porogie wojny, Moskwa 1971, s. 173-174). W tym czasie Pawłow był dowódcą Zwiadu Autopancernego Armii Czerwonej. Nie musiał prowadzić czołgu. Jednak czołg T-34 był jego dzieckiem. Tak samo jak KW, jak też T-40. Pawłow potrafił prowadzić czołg lepiej niż kierowcy. Nie zwykli kierowcy, lecz specjaliści z Centrum Doświadczalnego Broni Pancernej. IV Kiedy mówi się o twórcach czołgu T-34, na pierwszym miejscu stawiany jest główny konstruktor Michaił Ilicz Koszkin, a gdy o twórcach KW — Józef Jakowlewicz Kotin. Obaj byli utalentowanymi konstruktorami. Ich zaangażowanie w sprawę tworzenia najlepszych czołgów na świecie nie jest w żaden sposób pomniejszane, im nikt nie odbiera sławy. A jednak konstruktor to wykonawca zamówienia. Jak inżynier budowniczy. Jeżeli rozkażą wybudować pałac królewski, wybuduje pałac. A jeżeli jutro każą mu zbudować bloki czteropiętrowe z trzema klatkami, będzie budował bloki czteropiętrowe. Jeżeli zamówią wybudowanie budynku o wysokości 500 metrów ze stumetrowym obracającym się posągiem Lenina, no cóż, będzie kopał, będzie wylewał beton, żeby kiedyś na moskiewskim niebie Lenin-wiatrowskaz obracał się na wszystkie cztery strony świata. Tak samo jest z konstruk325
torami czołgów. Jeżeli zamawiającemu potrzebne są czołgi do zrywu po autostradach, to konstruktor wykona to, co zamawiają. Jeżeli dowództwo potrzebuje czołgów pływających, otrzyma je. Zastanówmy się nad rzeczą następującą. Jednocześnie, niezależnie od siebie, w atmosferze szczególnej tajemnicy zostały skonstruowane dwa czołgi - KW i T-34. Obydwa weszły w skład uzbrojenia tego samego dnia - 19 stycznia 1939 roku. Jeden czołg tworzono w Leningradzie, drugi w Charkowie. Jeden to czołg ciężki, drugi — średni. Konstruktorzy konsultować się ze sobą nie mogli i nie mieli prawa. Jednak obydwaj, Kotin i Koszkin, niezależnie od siebie zastosowali pięć podstawowych elementów, dzięki którym ich czołgi stały się najlepsze na świecie. Obydwaj zamontowali długolufowe działa o kalibrze 76 mm, obydwa czołgi miały lany pancerz. W obu zastosowano taki sam silnik Diesla W-2 (tylko że dla ciężkiego był wzmocniony, a dla średniego - zwykły). Obydwa czołgi miały podobne zawieszenie i niewielki nacisk na podłoże dzięki zastosowaniu szerokich gąsienic. Zbieżności można mnożyć. Jednak pierwsza zasada wywiadu mówi: jeżeli zbieżności dotyczą więcej niż dwóch elementów, to już jest system. Kotin tworzył czołg ciężki, Koszkin - średni. Jednak ktoś u nich te czołgi zamówił - tego samego dnia i zakończenia pracy też wymagał w tym samym terminie. Zamawiający doskonale się orientował, czego potrzebuje. Mimo że i ciężki czołg, i średni mają inne zastosowanie na wojnie, konstruowane były przez różne zespoły i produkowano je w różnych zakładach, w konstrukcji obydwu maszyn można prześledzić tę samą logikę, jednakowy styl, jednakowe podejście. Któż był tym zamawiającym? „Wpatrując się w nieprzeniknioną ciemność przyszłej wojny, nieznany rosyjski geniusz potrafił w niej wypatrzyć to, czego nikt nie widział. Stworzył czołgi właśnie do tych warunków, które później dyktowała wojna". W ten sposób za granicą opisywano twórcę najlepszych czołgów w świecie. Imię „nieznanego rosyjskiego geniusza" jest znane. Nazywał się Dmitrij Grigoriewicz Pawłow. „Czołgi T-34 i inne, 326
rozsławione w latach Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, były marzeniem D. G. Pawłowa, które ziściło się w metalu". Te słowa wypowiedział marszałek Związku Radzieckiego Kiryłł Afanasjewicz Miereckow (Na służbie narodu, Moskwa 1968, s. 201). Jednak nazwisko Pawłowa ciągle na nowo jest wdeptywane w szambo. Robią to „autorzy wielu książek o historii służby wywiadowczo-dywersyjnej" według zamówienia lublańskiego. Motyw jest oczywisty. Gdzie młode pokolenie na początku nowego tysiąclecia może przeczytać o wiodącej roli Komitetu Centralnego partii komunistycznej? O decydującym wkładzie KC w sprawę rozgromienia hitlerowskich Niemiec? O czymś takim można się dowiedzieć tylko z książki Żukowa Wspomnienia i refleksje. Właśnie dlatego książkę wywyższają, a wielkiemu strategowi budują pomniki jeden po drugim. Żeby rola Komitetu Centralnego nie została zapomniana, trzeba wychwalać Żukowa ile sił i zaciemniać wszystko, co świeci i błyszczy poza nim. Jeżeli zaneguje się osiągnięcia generała armii Pawłowa, to widoczny będzie Żukow. Zgniłka widać nawet w ciemnościach. Natomiast jeżeli przypomnieć zasługi Pawłowa i oddać mu sprawiedliwość, to na tym tle zapewne zgaśnie wyblakły blask majestatu Żukowa. A jeżeli umilknie nieżyjący Żukow, kto wówczas będzie wyśpiewywał chwałę partii komunistycznej i jej Komitetu Centralnego?
Rozdział 23
O niewiarygodnej zdolności przewidywania Trzeba przyznać, że Gieorgij Konstantynowicz do końca starał się bronić prawdy o wojnie - takiej, jaką ją widział. A. D. MlRKINA, redaktor dwunastu różnych wersji książki Żukowa Wspomnienia i refleksje, „Argumienty i fakty" 1995, nr 18-19
I Żukow to geniusz sztuki wojennej. Przynajmniej tak ogłoszono w głównym periodyku Ministerstwa Obrony Federacji Rosyjskiej, gazecie „Krasnaja zwiezda" z dnia 19 lutego 1999 roku. Jedno z największych poczynań geniusza to uratowanie Leningradu jesienią 1941 roku. „Mając ogólną trzykrotną przewagę, a na odcinkach głównych uderzeń nawet ośmiokrotną, oraz dużą przewagę techniczną oraz w sile ognia, wojska niemieckie zadały znaczne straty Frontowi Północno-Zachodniemu i przed 10 lipca dotarły na dalekie przedpola Leningradu (...) Leningrad rzeczywiście był na granicy upadku. Jedynie zbawczy geniusz G. K. Żukowa, nieposkromiona wola dowódcy zapobiegły..." itd. (Generał-major M. Biełow. „Krasnaja zwiezda", 19 kwietnia 1996). 328
Niemcy mieli 3 tysiące czołgów, a my - 23 tysiące. Mniej więcej takie same proporcje dotyczyły lotnictwa i artylerii. W jaki sposób, przy tym stanie rzeczy, generałowie niemieccy zdołali utrzymać trzykrotną przewagę, a na odcinkach głównych uderzeń - ośmiokrotną? Jeżeli wierzyć treści tego tekstu, to wynika z tego, że Żukow, który na początku wojny był szefem Sztabu Generalnego, wszystkie swoje czołgi, samoloty i działa trzymał tam, gdzie przeciwnika nie było, i nie pomyślał, żeby przerzucić je tam, gdzie przeciwnik działał. I jeszcze coś: przeciwnik znalazł się na dalekich przedpolach Leningradu 10 lipca, a wybawca Żukow pojawił się w mieście 13 września. Kto i w jaki sposób zdołał na przedpolach Leningradu powstrzymywać przez dwa miesiące wroga, który miał ośmiokrotną przewagę, zanim nadciągnął wybawca? II Aby ocenić osobiste zaangażowanie genialnego dowódcy w sprawę ratowania północnej stolicy, trzeba przypomnieć, że niebezpieczeństwo zdobycia Leningradu istniało od 10 lipca do 6 września 1941 roku. W tych dniach Żukowa w Pitrze nie było. Za to byli tam Mołotow, Malenkow, Woroszyłow i Żdanow. Mołotow to druga po Stalinie osoba w Związku Radzieckim. Malenkow - trzecia. Czasami zamieniali się miejscami. Jeżeli patrzeć na tę grupę przywódców z punktu widzenia hierarchii partyjnej, Mołotow, Malenkow, Woroszyłow i Żdanow to centralna grupa Biura Politycznego. Brakuje tu tylko Berii. Państwowy Komitet Obrony, jak pamiętamy, to „nadzwyczajny najwyższy organ państwowy ZSRR, w którym podczas wojny była skoncentrowana pełnia władzy. Jego postanowienia miały moc prawa wojennego". W sierpniu, podczas krytycznych dla Leningradu dni, trzech z pięciu jego członków przebywało w Leningradzie, a tylko dwaj, Stalin i Beria, w Moskwie. Oprócz tego w Leningradzie znajdowali się Wozniesienski, Kosygin, Rodionow, Sztykow i Popków. Każdy z nich mógł do329
konać rzeczy niemożliwych. Udowodnili to podczas kolektywizacji i industrializacji. Na wojnie też działali zdecydowanie i okrutnie. We wrześniu generał armii Żukow zastąpił marszałka Woroszyłowa na stanowisku dowódcy Frontu Leningradzkiego. Była to dosyć wysoka funkcja. Obrona Leningradu nie kończyła się jednak jedynie na działaniach wojennych. Przywódcy wysokiej rangi, którym Stalin ją powierzył, oprócz wojskowych, musieli też rozwiązywać mnóstwo innych kwestii: politycznych, gospodarczych, organizacyjnych, mobilizacyjnych, zaopatrzeniowych, transportowych, ewakuacyjnych, finansowych, medycznych, sanitarnych oraz innych, których końca nie widać. Szczerze mówiąc, dali sobie radę z tym zadaniem, więc Żukow wśród nich wcale nie był głównym „wybawcą". Zaprotestują: przecież to nie byli wojskowi. Rzeczywiście, ale 23 sierpnia, trzy tygodnie przed pojawieniem się Żukowa, do Leningradu przybyli narkom marynarki wojennej, admirał N. G. Kuzniecow, dowódca sił powietrznych Armii Czerwonej, generał-lejtnant lotnictwa P. F. Żygariew, dowódca artylerii Armii Czerwonej, generał-pułkownik artylerii N. N. Woronow. Jak widać, w Leningradzie zebrana była nie tylko wpływowa część przywódców partyjnych, ale też najwyższe dowództwo sił zbrojnych. Brakowało tylko Naczelnego Wodza. I to nie licząc dowódców Floty Bałtyckiej i Frontu Leningradzkiego wraz z ich sztabami. A więc obroną Leningradu miał kto dowodzić. Szesnaście lat po tych wydarzeniach, w 1957 roku, Żuków dokonał zamachu stanu. Wielki strateg chwilowo, jak wtedy uważał, umieścił na tronie Chruszczowa, zrzucając ze stanowisk większość Prezydium KC KPZR, w tym też Mołotowa, Malenkowa i Kaganowicza oraz Szepiłowa. Wszyscy wypędzeni z góry zostali zakwalifikowani jako „źli ludzie" i skreśleni z naszej historii. Po prostu przestano o nich wspominać, jak to u nas jest przyjęte. Po upływie kilku dziesięcioleci zasługi Mołotowa, Malenkowa, Żdanowa, Kuzniecowa, Rodionowa i jeszcze jednego Kuzniecowa (admirała), Żygariewa, Nowikowa, Woronina i innych przywódców zostały przypisane Żukowowi. 330
III W pierwszym wydaniu wspomnień Żukowa ratowanie Leningradu jest opisane wspaniale. W następnych jeszcze lepiej. Niepokoi jednak obfita liczba wariantów. Zacznijmy od początku. Wszystko się zaczęło od tego, że 29 lipca 1941 roku szef Sztabu Generalnego Żukow w gabinecie Stalina przepowiedział katastrofę wojsk radzieckich pod Kijowem. Proponował wycofanie wojska i oddanie Kijowa przeciwnikowi. Stalin się nie zgodził. W tej historycznej chwili w gabinecie Stalina znajdowali się Malenkow i „ograniczony" Mechlis. Nie słuchali mądrych rad wielkiego dowódcy, tylko przytakiwali Stalinowi. Rozmowa prowadzona była podniesionym głosem. Genialną przepowiednię wielkiego dowódcy Stalin nazwał kompletną bzdurą. Dumny dowódca nie wytrzymał takiego traktowania i zażądał dymisji ze stanowiska szefa Sztabu Generalnego... Wszystko to wyglądało dosyć prawdopodobnie. Ale tylko na pierwszy rzut oka. Wystarczyło jednak przyjrzeć się sprawie i pojawiały się drobne wątpliwości. Tę samą sprzeczkę ze Stalinem o wycofanie wojska z okolic Kijowa Żukow opisał pisarzowi Konstantynowi Simonowowi. Tylko tym razem Stalinowi przytakiwali nie Malenkow i Mechlis, lecz łotr Beria. Można powiedzieć: też mi wielka różnica, który z bezmyślnych łajdaków przytakiwał przywódcy w sprzeczce z Żukowem, kto wraz ze Stalinem odrzucał niezwykle mądre i sensowne rady największego stratega? Różnica niewielka. My jednak gwoli sprawiedliwości spróbujemy odtworzyć przebieg wydarzeń. Otwieramy „Dziennik rejestracji osób, które przyjął Stalin". Wyjaśnia się: w dniu 29 lipca 1941 roku w gabinecie Stalina „ograniczony" Mechlis był nieobecny. Dlatego też nie mógł on przytakiwać Stalinowi. Malenkowa też tam nie było. I łotra Berii też. Co najważniejsze, tego historycznego dnia nie było tam nawet samego Żukowa. Cała jego mądrość, niezwykły dar jasnowidzenia ma pochodzenie nieco późniejsze... emerytalne. 331
Zresztą Żukow nie mógł w dniu 29 lipca 1941 roku żądać wycofania wojska z Kijowa, ponieważ nie było takiej potrzeby. Wojska niemieckie czołowo szturmowały Kijowski Rejon Umocniony, a wojska 37. Armii generała-majora Własowa bohatersko odpierały wszystkie próby zdobycia miasta. Wtedy, w lipcu, dowództwo niemieckie nie miało możliwości dalekiego okrążenia całego ugrupowania kijowskiego wojsk radzieckich. Możliwość ta pojawiła się dopiero pod koniec sierpnia, w wyniku bitwy smoleńskiej i wielu starć w dolnym biegu Dunaju. Jednak wtedy również dowództwo niemieckie stanęło przed nierozwiązywalnym problemem: kierować się od razu na Moskwę czy najpierw uderzyć z drugiej strony Kijowa? W lipcu, kiedy Żukow jakoby żądał wycofania wojsk radzieckich z okolic Kijowa, ani Hitler, ani jego generałowie nie planowali żadnego okrążenia w tym rejonie. Nie mogli wiedzieć, jaka będzie sytuacja strategiczna w drugiej połowie sierpnia, a tym bardziej we wrześniu. Tymczasem Żukow przewidział już ich działania nie tylko na cały sierpień, ale też na wrzesień. Żukow przewidział wszystkie podstępne plany Hitlera jeszcze przed tym, nim się zrodziły... Albo już po fakcie. IV Cokolwiek by było, 29 lipca 1941 roku Żukow został zdymisjonowany z funkcji szefa Sztabu Generalnego i skierowany do dowodzenia wojskami Frontu Rezerwowego. A we wrześniu Stalin wezwał go na Kreml. W pierwszym wydaniu Wspomnień i refleksji zostało to opisane tak: „8 września zostałem wezwany do Stalina. Późnym wieczorem wszedłem do sekretariatu. Przekazano mi, że Stalin czeka na mnie w mieszkaniu na Kremlu..." (s. 310). Geniusza sztuki wojskowej natychmiast przyłapali jednak jego towarzysze i byli przełożeni. Chodzi o to, że od 30 sierpnia do 8 września Front Rezerwowy pod mądrym dowództwem wybitnego stratega Żukowa bezskutecznie próbował okrążyć zgrupowanie wojsk niemieckich w okolicach Jelni. Przygotowanie było bezsensowne i operacja się nie udała. Tylko na 332
darmo przelano cysterny krwi żołnierskiej. Dla Frontu Rezerwowego finał operacji był tragiczny. Jeszcze w grudniu 1940 roku, podczas narady dowództwa wojsk Armii Czerwonej, Żuków opowiadał o niespodziewanych gwałtownych operacjach na obcej ziemi, o okrążeniach olbrzymich zgrupowań wroga. W odpowiedzi na to wystąpił marszałek Związku Radzieckiego Siemion Michajłowicz Budionny. Wypowiedź jego była niezwykle prosta, zrozumiała i rzeczowa. Powiedział m.in.: „Jeżeli chcesz zajść przeciwnika od tyłu, chcesz go okrążyć, musisz wiedzieć, że sam zostaniesz okrążony" (Nakanunie wojny. Matieriały sowieszczanija wysszego rukowodiaszczego sostawa RKKA 23-31 diekabria 1940, Moskwa 1993, s. 272). To się właśnie przydarzyło Żukowowi w rejonie Jelni. Strateg próbował okrążyć zgrupowanie przeciwnika, jednak 8 września wojska niemieckie dokonały kontruderzenia, które przekreśliło wszystkie wysiłki i ofiary Frontu Rezerwowego. Wszystko skończyło się okrążeniem i klęską. W tym samym czasie 600 kilometrów na północ, w rejonie Leningradu, cichły walki. Pamiętnikarz Żukow w swoich wspomnieniach powinien jak najszybciej znaleźć się właśnie tam, w Leningradzie, zanim dym się rozwiał, zanim zamarł front, zanim ostatecznie ucichły walki. I dlatego Żukow ogłosił, jakoby 8 września wezwał go Stalin i rozkazał mu przejąć dowództwo nad Frontem Leningradzkim. Jeżeli wierzyć pierwszemu wydaniu wspomnień Żukowa, to już 9 września przyleciał do Leningradu... Otóż kiedy ukazało się pierwsze wydanie wspomnień, zbyt wielu było jeszcze świadków tych wydarzeń. I posypały się listy: czyżby wtedy, gdy Front Rezerwowy wpadł w tarapaty, dowódca frontu generał armii Żukow porzucił wojska, ruszył do Moskwy, a stamtąd do Leningradu? Front Rezerwowy znalazł się na granicy katastrofy z winy swego wielkiego dowódcy. To on prowadził waleczne pułki po trupach ku nowym dokonaniom. Doprowadził do ostateczności, a sam uciekł? Kto to wszystko rozwikłał? Wielki geniusz sztuki wojennej się nie sprzeczał. Jednak drugie wydanie zostało dodatkowo uzupełnione opowiadaniem o „młodym, niewystarczająco doświadczonym dowódcy 333
dywizji", który nie został wymieniony ani z nazwiska, ani nawet ze stopnia. W tamtych szalonych czasach dywizją mógł dowodzić i generał, i pułkownik, podpułkownik, a nawet major. Numer dywizji też nie był podany, dlatego nie było możliwe odszukanie tego niewystarczająco doświadczonego młokosa. Jednak to on jest wszystkiemu winien, ktoś niewyraźny, bez imienia i stopnia. Oto on, łajdak, właśnie się pomylił. „Z pomyłki natychmiast skorzystał przeciwnik. Kontratakiem czołgów zmiażdżył szyki bojowe dywizji (...) Teraz trudno powiedzieć, która ze stron miała większe straty. Kontratak hitlerowców został odparty, jednak my też byliśmy zmuszeni powstrzymać się od ataku na tym odcinku. Taka była cena za nierozważne działania dowódcy dywizji. Prawie od samego wieczora 9 września musiałem przebywać wraz z dowódcą w jego punkcie dowodzenia i poprawiać popełniony przez niego błąd. W dzień niespodziewanie dotarł telefonogram od Szaposznikowa: na godzinę 20 tego samego dnia głównodowodzący wezwał mnie do kwatery" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1975, t. 1, s. 376). A więc w pierwszym wydaniu Żukow już 9 września bohatersko bronił Leningradu, odpierając zacięte ataki przeciwnika. A w drugim — tego samego dnia w okolicach Jelni poprawiał najgłupsze błędy młodego, niedoświadczonego dowódcy bliżej nieokreślonej dywizji. W pierwszym wydaniu (s. 306) Żukow przyznał, że „nie udało się nam okrążenie przeciwnika i wzięcie do niewoli zgrupowania jelnieńskiego" (to godny naśladowania zabieg autorski. Kiedy osiąga się zwycięstwo, Żukow pisze: mi się udało, a kiedy jest klęska, wtedy: nam się nie udało...). Geniusz sztuki wojennej wyjaśnił przyczynę porażki pod Jelnią: miał zbyt mało czołgów. Wyjaśnienie trochę dziwne. Jeżeli w portfelu nie ma pieniędzy, nie zamawia się obiadu w „Metropolu". Jeżeli nie ma wystarczającej liczby czołgów, nie porywa się na olbrzymie okrążenie. Żukow się przechwala, że to on nalegał na przeprowadzenie operacji w okolicach Jelni. To po co w takim razie nalegał, jeżeli wiedział, że brakuje sił na takie działania? W drugim wydaniu geniusz sztuki wojennej zmuszony był 334
wspomnieć też o stratach. Co prawda jemu „trudno powiedzieć, która strona miała większe straty". Nie wiedział, kto bardziej ucierpiał w wyniku operacji w okolicach Jelni, komu przyniosła ona większe straty. Ale dzięki i za to. W innych wypadkach Żukow w ogóle nie wspomina o swoich stratach. A tu przyznał: czasami my też je ponosiliśmy. V Bitwa stała się już przeszłością, a Żukow już spieszy na wołanie Stalina. W pierwszym wydaniu, jak pamiętamy, późnym wieczorem strateg wszedł do sekretariatu Stalina. Dyżurny sekretarz przekazał, że głównodowodzącego nie ma tu, że czeka na Żukowa w swym mieszkaniu na Kremlu... W drugim wydaniu Żukow został wezwany do Stalina nie 8, tylko 9 września. Ale zmieniła się nie tylko data. „Na Kreml wjeżdżaliśmy w pełnym mroku. Nagle ostre światło latarki oślepiło mnie. Samochód się zatrzymał. W wojskowym, który do nas podszedł, poznałem dowódcę ochrony, generała Własika. Przywitaliśmy się. — Głównodowodzący rozkazał wyjść po was i odprowadzić do jego mieszkania". Która wersja jest prawdziwa? Jeżeli, jak napisano w wydaniu pierwszym, Żukow poszedł do gabinetu Stalina, to oznacza, że przy bramie Borowickiej Własik na niego nie czekał i nie przekazał mu rozkazu Stalina. Natomiast jeżeli, jak napisano w wydaniu drugim, tuż przy bramie Żukowa powitał Własik i na rozkaz Stalina odprowadził go wprost do mieszkania, to znaczy, że Żukow nie był w gabinecie. Jakkolwiek spojrzeć, jedna z tych scen jest wymyślona, jeżeli nie obydwie. Można oczywiście założyć, że działo się i jedno, i drugie: przy bramie Borowickiej Żukowa powitał dowódca ochrony Stalina, przekazał rozkaz: iść nie do gabinetu, tylko od razu do mieszkania, Żukow jednak nie posłuchał i poszedł do gabinetu, a tam sekretarz dyżurny jeszcze raz wyjaśnił strategowi: nie ma go tu przecież, jest w swoim mieszkaniu... 335
Czy warto jednak zwracać uwagę na takie drobnostki? Czy to nie obojętne, czy przy bramie Borowickiej dowódca ochrony przekazał Żukowowi rozkaz udania się do mieszkania przywódcy, czy oznajmił mu to dyżurny sekretarz w sekretariacie? Może i nie byłoby warto, ale jak wiadomo, diabeł tkwi w szczegółach. Wszystko się z nich składa. W tym też wspomnienia stratega. I w tych szczegółach ciągle i podejrzanie się on plącze. Wspomnienia napisane i wielokrotnie przepisane na nowo skandalicznie i z ignorancją. A zatem powstaje szokujący domysł, w który się nie chce wierzyć: a jeśli on tak samo bezładnie wałczył, jak pisał swoje wspomnienia? Jeżeli do wykonania swych obowiązków służbowych podchodził tak samo lekceważąco i nieodpowiedzialnie jak do pisania swych bajek o wojnie? Kolejny szczegół. Żukow nazywa „generała" Własika „dowódcą ochrony". Do wiadomości dociekliwych: Nikołaj Sidorowicz Własik podczas wojny nie miał stopnia generalskiego. Został mianowany na generała 12 lipca 1945 roku. A we wrześniu był komisarzem bezpieczeństwa państwowego III stopnia. Różnica polega chociażby na tym, że generałowie chodzili w spodniach z lampasami, a komisarzom bezpieczeństwa państwowego takie spodnie się nie należały. Ponadto Własik był wówczas naczelnikiem 1. wydziału NKWD. Dowódcą wydziału został 12 maja 1943 roku. VI I wreszcie Żukow w mieszkaniu Stalina. Oprócz gospodarza „przy stole siedzieli A. S. Szczerbakow, W. M. Mołotow, G. M. Malenkow i inni członkowie Biura Politycznego". Tak napisano w wydaniu pierwszym. W wydaniu drugim z tej listy wypadł Malenkow. W następnych, „bardziej prawdziwych" wydaniach, Malenkow powrócił do stołu. Stalin (jeżeli wierzyć wspomnieniom) jakoby pochwalił Żukowa za sukces pod Jelnią... Chociaż cztery strony wcześniej sam Żukow przyznał, że „nie udało się nam okrążenie przeciwnika i wzięcie do niewoli zgrupowania jelnieńskiego". 336
Wygląda na to, że Stalin chwalił Żukowa za to, że ten nie potrafił doprowadzić do końca operacji. Za niepowodzenie. W tym samym miejscu Stalin jakoby powiedział: „Mieliście wówczas rację (mając na myśli mój raport z 29 lipca)" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1969, s. 310). Jeśliby Stalin rzeczywiście wypowiedział te słowa, to publicznie by przyznał, że dymisja Żukowa z funkcji szefa Sztabu Generalnego była nieuzasadniona i niesprawiedliwa. Jednak Stalin takich słów nie wypowiedział. Ustaliliśmy już, że 29 lipca Żukowa nie było w gabinecie Stalina. 29 lipca Żukow nie wypowiadał żadnych przepowiedni dotyczących działań Hitlera. I to z tej prostej przyczyny, że nie było czego przepowiadać: ani Hitler, ani jego feldmarszałkowie nie mogli wiedzieć, czym się zakończy bitwa smoleńska i jaka będzie sytuacja pod koniec sierpnia, a tym bardziej w połowie września. Nie mogli wiedzieć, kiedy i jak zakończy się bitwa w okolicach Umani, Kriemienczuga i Dniepropietrowska. Nie wiedzieli i nie mogli wiedzieć, co będą robić w sierpniu. Załóżmy na chwilę, że wszystko tak się właśnie odbyło. Uwierzmy, że jeszcze 29 lipca 1941 roku Żukow przewidział działania Hitlera na półtora miesiąca do przodu i zażądał wycofania wojsk radzieckich z Kijowa. Uwierzmy, że Stalin w lipcu się nie zgodził, a jednak na początku września wreszcie zrozumiał, że popełnił błąd, i w obecności Mołotowa, Malenkowa, Szczerbakowa i innych jakoby zgodził się z wielkim strategiem: ależ miałeś rację, Gieorgiju Konstantynowiczu, w lipcu, jeszcze wtedy trzeba było oddać Kijów. Pytanie: co powinien zrobić Stalin, kiedy zrozumiał, że popełnił błąd, kiedy w obecności swoich najbliższych współpracowników przyznał rację Żukowowi? Odpowiedź: Stalin powinien był działać, jak mu radził Żuków, czyli powinien podnieść słuchawkę i bezzwłocznie wydać rozkaz dowódcy Frontu Południowo-Zachodniego, generałowi-pułkownikowi Kirponosowi, o natychmiastowym wycofaniu się z Kijowa. Wydawałoby się, że jeśli w lipcu Żukowa nie posłuchali i Kijowa nie oddali, i w sierpniu też nie, to chociaż na początku września trzeba go było jak najszybciej oddać. Zadziwiające: Stalin, który podobno przyznał rację wiel337
kiemu geniuszowi sztuki wojennej, nie wiadomo dlaczego nie skorzystał z jego genialnej propozycji i nie wydał rozkazu o wycofaniu wojska z okolic Kijowa. Wręcz odwrotnie: Stalin podniósł słuchawkę i przekazał Kirponosowi, żeby ten nawet nie myślał o wycofaniu wojska z Kijowa. Najbardziej zadziwiające jest nie zachowanie Stalina, tylko Żukowa. Na następnej stronie wielki strateg sam dementuje swoje słowa. W dodatku nie po raz pierwszy. Nie wiadomo po co, przytacza tekst rozmów z dnia 11 września 1941 roku pomiędzy Stalinem a dowództwem Frontu Południowo-Zachodniego. W Moskwie przy aparacie znajdowali się Stalin, Szaposznikow i Timoszenko; w Kijowie — Kirponos, Burmistrienko i Tupikow. Stalin groźnie żądał „zaprzestania poszukiwań przestrzeni do odwrotu, a szukania kierunku oporu i tylko oporu". I dalej: „Kijowa nie opuszczać i mostów nie wysadzać, dopóki nie będzie specjalnego rozkazu kwatery". Stalin grozi Kirponosowi: ależ wymyśliłeś, wyprowadzać wojska! Krótko mówiąc, słowa Stalina nie potwierdzają słów Żukowa. Dla mnie niezrozumiała jest rzecz następująca. Jeżeli już wpisano do wspomnień Stalinowskie uznanie dla genialności Żukowa, to po co natychmiast na następnej stronie przytaczać dokument, który zaprzecza tym wymysłom? VII Rozmowa w mieszkaniu Stalina trwa. Miał on powiedzieć do stratega: „Jedźcie do Leningradu. Leningrad jest w niezwykle ciężkiej sytuacji. Jeżeli Niemcy go zdobędą i połączą się z Finami, mogą uderzyć na Moskwę z drugiej strony, z północnego wschodu, i wtedy sytuacja skomplikuje się jeszcze bardziej" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1969, s. 310). Opowiadanie to ma kilka wersji. W wydaniu pierwszym sytuację pod Leningradem oceniał Stalin, a Żukow uważnie słuchał. Wielki dowódca jedynie podpowiedział Stalinowi, do jakiej funkcji wyznaczyć I. S. Koniewa, a do jakiej marszałka S. K. Timoszenkę (Stalin, rzecz 338
jasna, natychmiast się zgodził). Żukow jakoby wskazał Stalinowi, że „Front Południowo-Zachodni jest zagrożony". Strateg bezbłędnie przepowiedział, że „Grupa Armii «Południe», która zdobyła teren w okolicach Kriemienczuga, będzie operacyjnie współpracowała z siłami Guderiana". (Świetna sprawa, być prorokiem po dwudziestu ośmiu latach od wydarzeń. Kiedy nie ma już świadków twoich proroctw). W wydaniu drugim Żukow poczynał sobie śmielej. Nie tylko wskazał Stalinowi na zagrożenie na terenie działań wojskowych w okolicach Kriemienczuga, nie tylko przepowiedział, w którą stronę feldmarszałek Rundstedt skieruje kliny swoich czołgów, nie tylko udzielił dobrych rad dotyczących podziału funkcji pomiędzy generałami i marszałkami, ale też dokładnie opisał sytuację pod Leningradem. Jak się wyjaśniło w późniejszej wersji, Stalin nie miał swego zdania na ten temat. Poprosił więc stratega, by się wypowiedział, i Żukow poukładał wszystko na swoje miejsce: „Nie ukończywszy operacji pod Leningradem i nie połączywszy się z wojskim fińskim, Niemcy prawdopodobnie nie będą szli na Moskwę". A więc w wydaniu pierwszym Stalin oceniał sytuację w rejonie Leningradu, a Żukow słuchał. W wydaniu drugim jednak zamienili się rolami: Żukow oceniał sytuację w okolicach Leningradu, a Stalin słuchał i przytakiwał. W wydaniu drugim Żukow powiedział to samo, co Stalin w pierwszym. Głównodowodzący nie miał innego wyjścia, jak tylko się zgodzić z opinią stratega: „J. W. Stalin zadowolony skinął głową..." W wydaniu pierwszym Stalin czasami wypowiadał swoje zdanie, jednak w „bardziej prawdziwych" wydaniach, począwszy od drugiego, zdecydowano się wyeksponować rolę Żukowa. Strateg z łatwością zgaduje, gdzie i jak będą działać Guderian i Kleist, von Leeb i von Rundstedt. Żukow wskazuje Stalinowi, gdzie i jakie powstają zagrożenia, którego marszałka i na jakie stanowisko skierować. Stalin tylko siedzi i przytakuje zadowolony. Prawie zawsze się zgadza. A kiedy się nie zgadza, to jest zmuszony publicznie uznać swój błąd. Zgodnie z tym słowa, które w wydaniu pierwszym jakoby wypowiedział Stalin, w drugim zostały przypisane Żukowowi. 339
I przesadzili. Przecież każdy uczeń wie, że Niemcy jednak zaczęli operację w kierunku Moskwy, nie kończąc jej pod Leningradem, nie połączywszy się z Finami. W wydaniu pierwszym sytuację oceniał Stalin, i jak widać się pomylił. W wydaniu drugim, kiedy słowa Stalina przypisano Żukowowi, wielki strateg został wystrychnięty na dudka. Z tego wynika, że niewłaściwie ocenił sytuację i jego prognoza też była nieprawidłowa. Po śmierci Stalina, kiedy już nikt nie był w stanie przyłapać Żukowa na przechwalaniu się, wielki strateg wcielił się nagle w rolę nieszczęsnej Kasandry: widzę Troję w płomieniach! Nagle zaczął opowiadać o swej niezwykłej zdolności przewidywania rozwoju wydarzeń. Był to jednak głos wołającego na puszczy! Pod koniec lipca 1940 roku Hitler po raz pierwszy wypowiedział myśl o możliwości wojny ze Związkiem Radzieckim. Jednak półtora miesiąca wcześniej Żukow rzekomo już wiedział o tym, że właśnie taka myśl przyjdzie Hitlerowi do głowy. Pod koniec sierpnia 1941 roku Hitler zdecydował się nie iść na Moskwę, lecz zawrócić na Kijów. A Żukow już miesiąc wcześniej bardzo dobrze rozumiał, że Hitler zdecyduje się akurat na to rozwiązanie. Miał jeszcze w zanadrzu wiele podobnych przepowiedni. Nie ma to jednak odzwierciedlenia w żadnych dokumentach. Powiedzmy, że na początku czerwca 1940 roku Hitler jeszcze nie myślał o wojnie ze Związkiem Radzieckim, a Żuków już wiedział, że niebawem Hitler wpadnie na taką myśl. Dlaczego w takim razie Żukow nie napisał raportu do Stalina? Dlaczego potem, po wojnie, nie odszukano takiego raportu i nie pokazano go potomnym? Powiedzmy, że Żukow pod koniec lipca 1941 roku wiedział, jaka myśl przyjdzie Hitlerowi do głowy za miesiąc. Dlaczego nie udokumentować tego na papierze? Pierwszy egzemplarz dla Stalina, drugi podpiąć do akt, trzeci do Archiwum Sztabu Generalnego. A potem Stalinowi zarzucić: przecież cię uprzedzałem. I nie tylko tak po prostu zarzucić mu, lecz zrobić to 340
w obecności... Potem, po upływie dziesięcioleci, po wojnie papier ten wkleić do wspomnień: oto ono, świadectwo mojej przenikliwości. Na razie jednak nikomu nie udało się odszukać żadnych śladów Żukowowskich przewidywań. Jednak nie to jest najważniejsze, lecz to, że opowiadania o zdolności przewidywania nie są potwierdzone czynami Żukowa, przewidział atak Hitlera, robił jednak wszystko, aby ułatwić przeciwnikowi pogrom Armii Czerwonej. Przewidział odwrót czołgów niemieckich, które miały z innej strony podejść zgrupowanie wojsk radzieckich pod Kijowem, zrobił jednak wszystko, żeby ułatwić Guderianowi uderzenie z okolic Konotopa na Łoch wice. Przewidział wiele rzeczy, ale nie wiadomo dlaczego, działał wbrew swoim przewidywaniom.
Rozdział 24
O beznadziejnej sytuacji Żukow jako człowiek - niezwykle zadufana i apodyktyczna osobowość. Marszałek Związku Radzieckiego W. D. SOKOŁOWSKI, wystąpienie podczas aktywu partyjnego Ministerstwa Obrony ZSRR, 2 listopada 1957
I Oprócz różnych wersji ratowania Leningradu, przedstawionych w różnych wydaniach wspomnień Żukowa, liczni biografowie wielkiego dowódcy udokumentowali również jego opowiadania ustne. Udramatyzowano je i „dodano" trochę bohaterstwa. Doktor nauk historycznych, profesor G. A. Kumaniew: „Marszałek Gieorgij Konstantynowicz Żukow opowiadał mi, jak wezwał go Stalin i zwrócił się do niego takimi słowami: «Jedźcie do Leningradu, jego położenie jest beznadziejne. Spróbujcie jednak cokolwiek zrobić»" („Krasnaja zwiezda", 24 stycznia 2004). Jeszcze raz uwierzmy bohaterskim baśniom wielkiego dowódcy. Z jego twierdzeń wynika, że: - Leningrad znajdował się w sytuacji bez wyjścia; - Stalin to rozumiał i pogodził się już ze stratą miasta; - nikomu nie stawiano zadania uratowania Leningradu, wszyscy, począwszy od Stalina, rozumieli, że to niemożliwe. 342
Potem Stalin powiedział wielkiemu dowódcy XX wieku: zrób cokolwiek. A Żukow wziął i uratował Leningrad! Dokonał niemożliwego! Jednak profesorowi Kumaniewowi w tym samym miejscu, na tej samej stronie „Krasnoj zwiezdy", oględnie zaprzecza uczestnik obrony Leningradu, generał-major S. A. Tiuszkiewicz: „Słowa Żukowa o tym, że Stalin uważał położenie za beznadziejne, nigdzie więcej nie są potwierdzone". II Zainteresowanie Żukowa jest zrozumiałe: Stalin i wszyscy dookoła gotowi byli oddać Hitlerowi kolebkę rewolucji! Aż tu pojawiłem się JA! A my zwątpimy. A my zapytamy: czy tak jest naprawdę? Skąd się wzięło przekonanie, że położenie Leningradu jest beznadziejne? Z jakich źródeł wiadomo, że miasto było na granicy upadku? Obecnie wiadomo, że okręty Floty Bałtyckiej i najważniejsze obiekty Leningradu zostały zaminowane. Ale przecież najważniejsze obiekty Moskwy też były zaminowane, od budynku KC po kanały kanalizacyjne. Wcale z tego nie wynika, że Stalin przygotował Moskwę do oddania. Admirał floty Związku Radzieckiego N. G. Kuzniecow jest zdecydowany: „Tak, Stalin liczył się z możliwością pozostawienia Leningradu, inaczej nie podjąłby takiej poważnej decyzji. Jednak to nie oznacza, że uznawał sytuację Leningradu za beznadziejną" (N. G. Kuzniecow, Kursom k pobiedie, Moskwa 1975, s. 120-121). Każdy okręt ma kingstony - zawory denne, za pomocą których można statek zatopić. Jednak samo posiadanie kingstonów nie świadczy o tym, że trzeba ich natychmiast użyć. Używa się ich w ostateczności. W każdej chwili może zdarzyć się coś nieprzewidzianego, i właśnie w razie takiego skrajnego przypadku zaminowano zarówno Moskwę, jak i Leningrad oraz założono ładunki na okrętach Floty Bałtyckiej. Zdobyć Moskwę było trudno, a Leningrad jeszcze trudniej. 343
Na zachód od Leningradu znajduje się zalew. Jego wody na przestrzeni wielu kilometrów były naszpikowane tysiącami min kontaktowych, które uniemożliwiały przedostanie się floty nieprzyjacielskiej. Trałowanie było niemożliwe, ponieważ cały akwen znajdował się w zasięgu ostrzału twierdzy morskiej Kronsztad, brzegowych rejonów umocnionych, fortów i baterii. Żadna flota przeciwnika nie była w stanie się przedrzeć do Leningradu. Ponadto nie było na Bałtyku dużych sił Kriegsmarine. Natomiast w Kronsztadzie i w Leningradzie skupiła się cała stalinowska Flota Bałtycka. Dlatego ataku od strony zachodniej można się było nie obawiać. Na wschód od Leningradu leży ogromne jezioro, które od morza różni się tylko słodką wodą. Na jeziorze Ładoga wrogich okrętów nie było, a po naszej stronie — flotylla pod dowódcą kontradmirała. W sierpniu 1941 roku w składzie flotylli było 66 jednostek. Dlatego przeciwnik nie mógł się przedrzeć przez Ładogę. Nawet teoretycznie. O ten odcinek również można się było nie martwić. Na północ od Leningradu armia Finlandii wywalczyła swoje terytorium, utracone podczas wojny zimowej 1939-1940 roku, wyrzuciła Armię Czerwoną z terenów działań bojowych dogodnych dla nowego „marszu wyzwalającego", i od 1 września 1941 roku zatrzymała się na starej granicy państwowej. Od strony radzieckiej na Przesmyku Karelskim podejścia do Leningradu broniła 23. Armia. Jej obrona opierała się na potężnym Karelskim Rejonie Umocnionym, którego skrzydła dochodziły do Morza Bałtyckiego i jeziora Ładoga. Ani ominięcie, ani przełamanie obrony 23. Armii nie było możliwe, jak pokazały doświadczenia trzech następnych lat. Armia fińska nawet nie podejmowała takich prób. Zdobycie Leningradu nie było w planach przywódców Finlandii. Także o odcinek północny można się było nie niepokoić. III Niemiecka armia mogła szturmować Leningrad jedynie z południa. A tu na wąskim froncie obronę trzymała Newska Grupa Operacyjna i trzy armie: 8., 42. i 55. Bezpośredniego 344
podejścia do Leningradu broniło sześć rejonów umocnionych: trzy morskie - Kronsztadzki, Iżorski i Łużski oraz trzy lądowe: Karelski, Krasnogwardyjski i Słucko-Kołpiński. Obrona każdej armii opierała się na potężnym rejonie umocnionym. Ponadto siły armii i floty zaangażowane były w budowę Newskiego Rejonu Umocnionego. Podejścia do miasta ostrzeliwane były krzyżowym ogniem dział wielkokalibrowych z różnych kierunków. Każda bateria, każdy fort, każdy rejon umocniony i twierdza morska miały nieprzebrane zapasy amunicji. Artyleria nadbrzeżna Floty Bałtyckiej miała 124 baterie, w których skład wchodziły 253 działa kalibru od 100 do 406 mm i 60 dział kalibru 45 i 76 mm {Krasnoznamiennyj bałtijskij flot w bitwie za Leningrad, Moskwa 1973, s. 8). Oprócz tych baterii i fortów w rejonie Leningradu skoncentrowana była znaczna liczba dział morskich na lawetach kolejowych ukrytych w betonowych schronach. Leningrad opasywała rozgałęziona sieć magistrali kolejowych. Działa te mogły się przemieszczać i prowadzić ogień z wcześniej przygotowanych i zamaskowanych pozycji, a potem szybko je opuszczać. W rejonie Leningradu zgromadzono największą w świecie liczbę ciężkiej artylerii nadbrzeżnej. Do tego cała Flota Bałtycka. Jeżeli okręt liniowy, krążownik lub niszczyciel znajdzie się na mieliźnie, to staje się on niezatapialnym bastionem pancernym z potężną artylerią. Obrona przeciwlotnicza Leningradu kilkakrotnie przewyższała obronę Berlina. Tylko sama Flota Bałtycka miała 91 baterii przeciwlotniczych z ogólną liczbą dział - 352, nie licząc mocy okrętowych dział przeciwlotniczych. Ponadto w Leningradzie znajdował się II Korpus Artylerii Przeciwlotniczej. Dodatkowo były jeszcze armie, dywizje, brygady i pułki artylerii przeciwlotniczej. Przestworzy nad Leningradem pilnowały siły powietrzne Frontu Leningradzkiego, V. Korpus Myśliwski oraz siły powietrzne Floty Bałtyckiej. Wojska w Leningradzie było tak dużo, że miasto trzeba było „rozbrajać". Tylko w październiku w rejon Tichwina zostały przerzucone 44. i 191. dywizje strzeleckie i 6. Brygada 345
Piechoty Morskiej (/WCWSS 1941-1945, t. 2, s. 213). Znane są informacje, że w tym samym miesiącu z Leningradu zostały wyprowadzone jeszcze dwie dywizje strzeleckie. Przedtem na Front Karelski z Leningradu przerzucono 3. Samodzielną Brygadę Morską. Oprócz jednostek wojskowych w mieście znajdowały się potężne zgrupowania sił NKWD. Ponadto Flota Bałtycka stała zakotwiczona bez żadnych perspektyw wyjścia w morze w najbliższym czasie. Dlatego oprócz artylerzystów reszta marynarzy nie miała na statkach nic do roboty. „Ponad 125 tysięcy marynarzy zostało zdjętych z okrętów i przeniesionych do wzmocnienia sił lądowych" (N. G. Kuzniecow, Na flotach bojewaja triewoga, Moskwa 1971, s. 73). Gdyby marynarzy przydzielono nie do bezmyślnych kontrataków, do których nie byli wyszkoleni, lecz pozostawiono ich w obronie, gdzie niepotrzebne jest doświadczenie, to potrafiliby oni utrzymać Leningrad własnymi siłami. Nawet bez udziału czterech ogólno wojsko wy eh armii. W 1941 roku Leningrad był najbardziej umocnionym miastem świata. Centrum obrony — twierdza pietropawłowska. Ten, kto w niej był, potwierdzi - umieszczenie w niej pułku NKWD z cekaemami uczyniłoby z niej twierdzę nie do zdobycia. Nigdy. Dookoła twierdzy ogromne miasto z mocnymi ceglanymi i kamiennymi domami, z mnóstwem budynków stawianych na wieki. Spróbujcie szturmować Admiralicję, Smolny albo Krzyże. W Leningradzie było mnóstwo zakładów, więzień, koszar, dworców. Bronić ich łatwo, szturmować je trudno. Intensywne prace przygotowujące miasto do obrony, wzmocnienie i rozwój rejonów umocnionych wokół niego zaczęto jeszcze 27 czerwca 1941 roku. „W lipcu i sierpniu 1941 roku w pracach budowlanych mających na celu wzmocnienie i wybudowanie umocnień wokół Leningradu brało udział do 500 tysięcy osób" (IWOWSS 1941-1945, t. 2, s. 80). „Wszystkie miejscowości w okolicach Leningradu, jak również drogi i ulice miast były cięte okopami, rowami, szczelinami, owinięte drutem kolczastym, przykryte przeróżnymi przeszkodami przeciwpancernymi" (tamże, s. 86). 346
„Wykopano 700 kilometrów rowów przeciwczołgowych, stworzono ponad 300 kilometrów zawałów leśnych, ustawiono 635 kilometrów zasieków, wybudowano 5000 betonowych i drewnianych schronów ogniowych. Ponadto w samym mieście wybudowano ponad 4 tysiące umocnionych punktów ogniowych, w murowanych częściach domów wybito 17 tysięcy otworów strzelniczych i wybudowano 25 kilometrów barykad" (tamże, s. 216). Bynajmniej nie chodzi o barykady w postaci sterty zwalonych szaf i łóżek. Leningradzkie barykady budowano pod kierownictwem wybitnych mistrzów fortyfikacji według wszelkich zasad sztuki inżynierskiej - kilka rzędów zapór stalowych zespawanych z kawałków szyn i owiniętych drutem kolczastym. Za tą przeszkodą na szerokość całej ulicy budowano ścianę z worków wypełnionych piaskiem. Grubość barykady dochodziła do trzech metrów, wysokość — do czterech. Robiono w niej otwory strzelnicze do prowadzenia ognia z karabinów i cekaemów. Z tyłu budowano też schron, który ze wszystkich stron był otoczony murem nieprzepuszczalnym dla kul i odłamków, a z góry był przykryty płytami betonowymi lub szynami. Betonowe schrony ogniowe również nie były zwyczajne. Przypomnijmy, że Leningrad to miasto, w którym carowie i komuniści budowali pancerniki, krążowniki i niszczyciele. W zakładach Leningradu znajdowały się ogromne zapasy płyt pancernych o grubości od 12 do 406 mm. Budowę okrętów wstrzymano jeszcze w czerwcu, jednak walcownie wciąż działały. Stal pancerna została przeznaczona na produkcję czołgów, pociągów pancernych i elementów pancernych do umocnień. „Przed 13 września wyprodukowano i zamontowano 400 pancernych i żelbetowych punktów pod działa wszystkich kalibrów i do 650 punktów ogniowych dla cekaemów, jak też 24 tysiące żelbetowych zapór przeciwczołgowych w kształcie piramidy o masie od 0,5 do 3 ton" (tamże, s. 85). Dodajmy, że pancerne punkty ogniowe często były uzbrajane w działa okrętowe i osłaniane pancerzem, którego nie da się zniszczyć środkami ogniowymi wojsk lądowych. Latem 1941 roku w Leningradzie znajdował się jedyny na świecie zakład produkujący ciężkie czołgi. W drugiej 347
połowie 1941 roku w mieście wyprodukowano 713 czołgów, w większości KW. Na inne fronty te czołgi nie mogły wyjechać. Dlatego wykorzystywano je do obrony miasta. A w Niemczech i w ogóle na całym świecie nie było nawet jednego podobnego czołgu. W tym samym okresie wyprodukowano 480 samochodów pancernych i 58 pociągów pancernych (tamże, s. 216). Czy można sobie wyobrazić 58 pociągów pancernych kursujących w mieście i dookoła niego? I znów nie zapominajmy, że do uzbrojenia pociągów pancernych wykorzystano działa morskie, przygotowane do wyposażenia okrętów. W drugiej połowie 1941 roku zakłady Leningradu wyprodukowały 3,2 miliona pocisków (Generał-pułkownik artylerii I. Wołkotrubienko „WIŻ" 1984, nr 1, s. 91). Oznacza to, że co najmniej dziesięć pocisków przypadało na każdego niemieckiego żołnierza, który blokował miasto. Nie licząc wyprodukowanych przed wojną. W Leningradzie uzbierało się tak dużo broni, że trzeba było ją stamtąd wywozić. W listopadzie 1941 roku z oblężonego Leningradu do Moskwy zostało skierowanych: 431 dział, 926 moździerzy i 40 tysięcy pocisków 76 mm przeciwpancernych (tamże). Warto się nad tym zastanowić: tylko z samego Leningradu do samej tylko Moskwy i tylko w listopadzie 1941 roku skierowano tyle pocisków przeciwpancernych, że przypadało więcej niż dziesięć na każdy niemiecki czołg, który działał na całym odcinku frontu od Morza Białego do Czarnego. Wywożenie broni i amunicji z Leningradu trwało. Było jej za dużo, nawet dużo za dużo. A zakłady dostarczały coraz to nową produkcję. IV Przypomnieliśmy tutaj tylko to, co robili mieszkańcy miasta. Lecz armia radziecka też nie siedziała bezczynnie. „Łużski Rejon Umocniony składał się z dwóch pasów obrony, o długości 175 kilometrów i głębokości 10-12 kilometrów. Przed pierwszym stawiano miny, wykopywano rowy przeciwczołgowe, urządzano zasieki leśne i przekształcano teren w bagna. Tylko do budowy przeszkód było zaangażowanych pięć bata348
lionów saperów, jeden inżynieryjny, dwa pontonowe i osiem budowlanych" (Inżeniernyje wojska w bojach za Sowietskuju Rodinu, Moskwa 1970, s. 83). Aby zdobyć Leningrad, wojska niemieckie musiały sforsować Newę. A to było niemożliwie tylko dlatego, że na Newie stały okręty Floty Bałtyckiej i Flotylli Ładożańskiej. Szturmujący mieli łodzie nadmuchiwane lub składane drewniane jednostki, wyściełane specjalnym brezentem. Spróbujcie przeprawić się przez rzekę, jeżeli zza zakrętu wyłania się kuter opancerzony uzbrojony w działka i broń maszynową, w zasadzkach ciężkie czołgi KW i pociągi pancerne... O przygotowaniu do obrony Leningradu można mówić bez końca. Jednak wniosek nasuwał się jeden: niemożliwe było zdobycie tego miasta z marszu. Pod koniec sierpnia wojska niemieckie dotarły na peryferie Leningradu, jednak czy z tego od razu należy wnioskować, że miasto jest skazane na zagładę, że natychmiast trzeba je poddać? Niemal dosłownie po dwunastu miesiącach, w 1942 roku, wojska niemieckie dotarły na peryferie Stalingradu. Czy to jednak też oznaczało, że na tym trzeba zaprzestać walki i oddać miasto hitlerowcom? W żadnym wypadku! Walki w mieście są wygodne dla tych, którzy się bronią, i niezwykle niewygodne dla szturmujących. Leningrad położony jest na licznych wyspach. Między wyspami — czarna, zimna woda. W niektórych miejscach przestrzeń wodna jest bardzo szeroka i ma silny nurt. Brzegi są w granicie. Jeżeli mosty zostaną wysadzone, szturm się zdławi. Łatwiej forsować przeszkody wodne, kiedy i tu, i tam brzegi są łagodne. A jeżeli tu granitowa ściana i po drugiej stronie też... Spróbujcie zwykły karabin maszynowy pod ogniem przeciwnika załadować do łodzi, a potem po drugiej stronie go wyładować. Do tego kilka tysięcy naboi. Przez rok niemiecka armia szturmowała Stalingrad. Czerwonej Armii było niezwykle trudno bronić tego miasta. Stalingrad wąskim pasem ciągnie się wzdłuż Wołgi, jest całkowicie otwarty na uderzenie z zachodu, ulice są proste i szerokie, ani kanałów, ani mostów. Za plecami wojsk radzieckich - szeroka 349
rzeka. Są więc przyciśnięte do brzegu, uzupełnianie i zaopatrywanie ich to wielki problem. Wojskom niemieckim niezwykle łatwo było szturmować Stalingrad. Przed nacierającymi nie ma przeszkód wodnych do sforsowania. Nie ma w Stalingradzie niczego podobnego do twierdzy pietropawłowskiej lub Łużskiego Rejonu Umocnionego. Generałowie niemieccy dlatego zdecydowali się na szturmowanie Stalingradu, że był on łatwym celem. Natomiast Leningrad odwrotnie, dla obrony jest wygodny, a szturmować go po prostu się nie da. W wypadku szturmu Leningradu generałowie niemieccy musieliby zapłacić niewiarygodnie wysoką cenę w porównaniu z późniejszym szturmem na Stalingrad. W Leningradzie straty armii niemieckiej byłyby rzeczywiście ogromne. Rozumieli to nie tylko generałowie niemieccy, ale też sam Hitler. Dlatego nie wydał rozkazu szturmu. V Żukowa przedstawia się nam jako jedynego wybawcę Leningradu. On sam też siebie tak przedstawia. Zwróćmy więc uwagę nie na słowa Żukowa, lecz na czyny Stalina. Geniusz wszech czasów i narodów Stalin zwracał szczególną uwagę na kwestię zacierania śladów po sobie. W pierwszym tygodniu upadł Mińsk - stolica Białorusi. Na Białorusi przeciwnik zdobył trofea szczególnej wagi, ale nie udało mu się zająć archiwów. Nawet w sytuacji ogólnej paniki i chaosu odpowiedni towarzysze zatroszczyli się o archiwa i zdążyli je spalić. W pierwszych miesiącach wojny armia niemiecka zdobyła dziesiątki miast i setki miasteczek. Jednak tak naprawdę w ręce Hitlera trafiło tylko archiwum w Smoleńsku, co w przyszłości miało dla Związku Radzieckiego oraz samego towarzysza Stalina niezwykle poważne konsekwencje. Potem kwestiom zabezpieczenia archiwów Stalin poświęcał jeszcze więcej uwagi. W październiku 1941 roku nie miał zamiaru oddawać Moskwy, jednak na wszelki wypadek rozkazał spalić papiery. Niszczenie archiwów było prowadzone na taką skalę, że w stolicy wybuchła panika i ludzie zaczęli uciekać z „Białokamiennej". 350
Spójrzmy teraz na Leningrad pod tym kątem. Z opowiadań Żukowa wynika, że Stalin we wrześniu 1941 roku uważał to miasto za stracone, jednak dziwna sprawa: nie wydano rozkazu zniszczenia archiwów. Jeżeli Stalin uważał sytuację Leningradu za beznadziejną, to po co wysyłał tam Mołotowa, Malenkowa i innych towarzyszy? Wystarczyłoby, żeby do komisarza bezpieczeństwa państwowego III stopnia, towarzysza Pawła Tichonowicza Kuprina powiedział kilka słów, a nad północną stolicą pojawiłyby się gęste chmury dymu do samego nieba. Jednak leningradzkich archiwów nikt nie spalił. Kiedy Stalin zdecydował, że Leningradu nie da się uratować, musiał wydać rozkaz zatopienia Floty Bałtyckiej, spalenia jej zasobów, wysadzenia magazynów amunicji i baterii brzegowych. Okręty i zapasy floty przedstawiają niezwykłą wartość. Należało je zdecydowanie i niezwłocznie zlikwidować, żeby nie trafiły w ręce Hitlera. Do takich działań też nie ma po co wysyłać do Leningradu towarzyszy Mołotowa i Malenkowa. Wystarczyłoby wysłać szyfrogram członkom Biura Politycznego Woroszyłowowi i Zdanowowi, którzy przebywali w mieście. Jednak Stalin nie wydał takiego rozkazu. Jeśliby uważał sytuację za przegraną, to wydałby rozkaz przeniesienia lotnictwa Floty Bałtyckiej i Frontu Leningradzkiego na Wielką Ziemię. Jednak tego nie zrobił. Gdyby Stalin uważał, że Leningradu nie da się utrzymać, to rozkazałby wysadzać zakłady. Wówczas w Leningradzie znajdował się jedyny w świecie zakład produkujący ciężkie czołgi. Należałoby go wyburzyć aż do fundamentów, a może nawet niżej. Ale z tego powodu również nie trzeba wysyłać do Leningradu Mołotowa i Malenkowa. Wystarczyłoby zadzwonić do towarzysza Kuzniecowa, Kapustina, Subbotina, Popkowa. Oni zadbaliby o przedsiębiorstwa. Jednak nikt w Leningradzie nie wysadzał zakładów, gdyż nie było takiego rozkazu. Stalin nie wydał takiego rozkazu, gdyż nie uważał, że Leningrad jest skazany na zagładę. Jeżeli położenie byłoby beznadziejne, to Stalin musiałby wydać rozkaz ewakuacji z Leningradu najwyższej nomenkla351
tury, przede wszystkim Żdanowa, Woroszyłowa, Kuzniecowa, Kapustina, Subbotina, Sztykowa, Popkowa i innych. Ponadto trzeba by natychmiast ewakuować Kuprina, Fiodora Iwanowicza Gusiewa i cały zespół. A jeszcze Zygariewa, admirała Kuzniecowa, Koronowa, dowództwo i sztaby Floty Bałtyckiej, Frontu Leningradzkiego i czterech armii, które tam były. Jednak Stalin nie wydał rozkazu o ewakuacji przywódców, czekistów, generałów i admirałów. Przeciwnie - wydelegował do Leningradu przywódców, którzy rangą dorównywali Goebbelsowi, Goeringowi, Bormannowi w Niemczech hitlerowskich, czyli, nie licząc jego, najwyższe kierownictwo kraju i armii. I skoro Stalin wydelegował do Leningradu Mołotowa, Malenkowa i osoby towarzyszące, to musiał postawić przed nimi nie abstrakcyjne zadanie w rodzaju: „zróbcie tam choć cokolwiek", tylko całkiem konkretne: „palcie, wysadzajcie, zatapiajcie". Krótko mówiąc: gdyby Stalin uważał położenie Leningradu za beznadziejne, to nie wysłałby tam przywódców najwyższej rangi. A jeśliby wysłał, to w bardzo konkretnym celu: zniszczyć wszystko, co może przedstawiać jakąkolwiek wartość dla wroga. Z opowiadania Żukowa wynika, że głupiutki Stalin miał zamiar oddać Leningrad wraz archiwami, w których znajdowały się takie materiały kompromitujące komunistów, że i komuniści w ogóle, i Stalin w szczególności nie byliby w stanie wytłumaczyć się na żadnym procesie. Ponadto, jeżeli wierzyć Zukowowi, Stalin miał zamiar oddać Hitlerowi czterech członków Biura Politycznego, szesnastu kandydatów i członków KC, całe stada czekistów najwyższego szczebla, generałów, admirałów, łącznie z największym strategiem wszech czasów i narodów. Jeżeli miasto znajduje się na krawędzi upadku, to trzeba wszystkich z niego wyprowadzać, a nie spędzać potencjalnych jeńców najwyższej rangi.
352
VI Niemiecka Grupa Armii „Północ" uderzyła z terytorium Niemiec, z Prus Wschodnich. Jej tyły: magazyny, punkty dowodzenia, węzły łączności, szpitale wojskowe, bazy remontowe — wszystko to znajdowało się obok. 22 czerwca Grupa Armii „Północ" wtargnęła na terytorium Związku Radzieckiego, mając front o szerokości 230 kilometrów. Do Leningradu w linii prostej było 800 kilometrów przez piaski i bagna, po drogach wybrukowanych i gruntówkach. Prawdę mówiąc: buty się zedrze. Trzeba się zatrzymać, podkuć konie i podzelować obcasy. Komunikacja się rozciągnęła. Co innego zasoby paliwa tuż za plecami, a całkiem inaczej, gdy trzeba je wozić setki kilometrów. Bombardować Armię Czerwoną tuż przy granicy, startując z lotnisk pod Królewcem i Tylżą to jedno, a całkiem inaczej, gdy trzeba latać pod Leningrad. Rozciągnięte linie komunikacyjne Grupy Armii „Północ" trzeba było osłaniać. W każdym zdobytym mieście trzeba było zostawić garnizon. I przy każdym zdobytym moście wystawić wartę z cekaemami. Im dalej docierała grupa armii, tym więcej wojska pozostawało na tyłach. Wszystkie linie i węzły kolejowe wymagają osłony. Trzeba było przenosić lotnictwo na lotniska polowe na zdobytym terytorium, czujnie je ochraniać i wytrwale ich bronić. Im dalej szła Grupa Armii „Północ", tym szybciej słabła. A front natarcia rozszerzył się najpierw półtora raza, potem dwa, a w końcu dwa i pół razy. Zwarta masa wojska przekształca się w papkę. Hitler uderzył od razu na Odessę, Krym, Kijów, Charków, na Orzeł i Tułę, Moskwę i Witebsk, Nowgorod, Leningrad. Im dalej szły wojska niemieckie, tym szerszy stawał się front. Trafili w lej, który stawał się coraz szerszy. Kontakt pomiędzy grupami armii zanikał. Zanikał on też i między poszczególnymi armiami, korpusami i dywizjami. Grupa Armii „Północ" kierowała się na Leningrad. To uporczywe posuwanie się w linii prostej w jasnym, otwarcie i bezczelnie głoszonym celu zaprzeczało wszelakim zasadom strategii. Nie możecie pokazywać przeciwnikowi kierunku, w którym się poruszacie. On zawsze musi się bić z myślami, co 353
planujecie i czy nie podążacie tam, gdzie nikt się was nie spodziewa. Jednak Hitler miał strategię liniową: do przodu i do przodu! Dalej chłopcy, na Piter! Niezmiennie utrzymując kierunek na Leningrad, Grupa Armii „Północ" nie tylko ujawniła swój cel, ale też trafiła w „korytarz". Od zachodu — radziecka 8. Armia. Przetrzepana, pobita, ale nie rozbita. I niemieccy dowódcy przez cały czas musieli osłaniać swój lewy bok. Od wschodu radziecki Front Połnocno-Zachodni, który ciągle wymierzał ciosy w bok niemieckiej grupie armii. Niekiedy uderzenia te były dość srogie. Przyznaje to też Manstein. 14 lipca wojska 11. Armii (generał W. I. Morozów) kontratakowały z okolic Solec. Przeciwnika odrzucono o 40 kilometrów. Uderzenie to zatrzymało niemieckie natarcie prawie na miesiąc. I jeszcze to: „W okresie działań wojennych wojsku radzieckiemu, które na przedpolach Leningradu znajdowało się w ciężkim położeniu, pomogło natarcie Frontu Północno-Zachodniego, które zaczęło się 12 sierpnia w rejonie Starej Russy. Głównego uderzenia dokonała 34. Armia znad rzeki Łować. Zgrupowanie armii przed 14 sierpnia przesunęło się na głębokość 60 kilometrów i stanowiło zagrożenie dla tyłów ugrupowań uderzeniowych wroga" (Inżeniernyje wojska w bojach za Sowietskuju Rodinu, s. 84). Takie uderzenia mogły się powtórzyć w każdej chwili. A więc, Leningrad z przodu; jeżeli niemiecka armia rzuci się do szturmu, to z jej prawa na flankę i tył uderzą wojska radzieckie. A mogą uderzyć też z lewa. Położenie Grupy Armii „Północ" było dosyć nieciekawe. Nawet oficjalna komunistyczna historia zmuszona była przyznać, że Leningradowi nie groził szturm. „Docierając do Leningradu, wroga Grupa Armii «Północ» rozciąga front na przeszło 600 kilometrów wzdłuż łuku od zalewu Koporskiego przez południowe okolice Leningradu, południowy brzeg jeziora Ładoga, Kiriszy i dalej wzdłuż rzek Wołchow i Łować, aż do Wielkich Łuk. Możliwości ataku wojsk niemieckich się wyczerpały" (7WOWSS 1941-1945, t. 2, s. 91). Twierdzenia Żukowa o tym, że położenie Leningradu było 354
beznadziejne, zdementowano nie tylko w źródłach niemieckich, ale też w oficjalnych radzieckich. Strateg podnosił swoją wartość: położenie było beznadziejne, ale ja uratowałem miasto. Lecz jeżeli przyznać, że położenie było stabilne, to wybawca okazuje się samochwałą, ponieważ nie było tam czego ratować i wybawca był niepotrzebny. Najbardziej interesujące jest jednak to, że Żukow i tym razem się zdemaskował. Wróćmy do raportu Żukowa dla Stalina z dnia 29 lipca 1941 roku. Kiedy to Żukow jakoby proponuje Stalinowi oddanie Kijowa. Ponadto Żukow tego dnia zameldował Stalinowi: „Na leningradzkim odcinku bez dodatkowych sił Niemcy nie będą w stanie rozpocząć operacji zdobywania Leningradu i połączyć swojego zgrupowania z Finami" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1969, s. 300). Tak napisano we wspomnieniach stratega. W wydaniu pierwszym. Za życia Żukowa. Jeżeli ten podły fragment wpisali sabotażyści z Komitetu Centralnego, to Żukow powinien był protestować: nie podpiszę! Jednak geniusz sztuki wojennej nie protestował. A więc w lipcu 1941 roku armii niemieckiej brakowało sił do szturmu Leningradu. Tak powiedział sam Żukow. Tak napisał we wspomnieniach. W sierpniu siły się nie zwiększyły, bo nie mogły się zwiększyć. Siły armii niemieckiej ubywały, front się rozszerzał, rezerw nie było, armia niemiecka rozpełzała się po nieprzebytych terytoriach. I na początku września żadnych dodatkowych sił Grupa Armii „Północ" nie otrzymała. Wręcz odwrotnie - uporczywie i regularnie rozciągano ją w różne strony. I oto mądry strateg jeszcze w czerwcu 1941 roku zameldował Stalinowi, że o Leningrad można się nie niepokoić, Hitler nie ma sił, aby go zdobyć. A po upływie dwudziestu ośmiu lat opowiada nam, że przed bramami Leningradu skupiły się ogromne zastępy wojska i jeżeliby on, wielki, nie wkroczył do akcji, nastąpiłaby katastrofa... Dosyć ciekawe jest to, że fragment „bez dodatkowych sił Niemcy nie będą w stanie rozpocząć operacji zdobywania Leningradu", wypadł już z wydania drugiego. 355
Żyjący Żukow wygadał się. Żukow wypaplał. Jednak ktoś bardzo czujny już po śmierci wielkiego geniusza sztuki wojennej wypatrzył paplaninę i usunął ją z tekstu. Szkoda tylko, że wyrzuciwszy jedną głupotę, te same ręce powpisywały do wspomnień wiele innych bzdur.
Rozdział 25
Jak obejmował departament Potrzebujemy historii, która nie opisuje, lecz wyjaśnia. ANATOLU KOPIEJKIN
I Żegnając Żukowa przed wyjazdem do Leningradu, Stalin podobno powiedział: „Oto notatka, przekażcie ją Woroszyłowowi, natomiast rozkaz o waszym mianowaniu zostanie przekazany, gdy dotrzecie do Leningradu. W posłaniu do Woroszyłowa było napisane: Przekażcie dowodzenie frontem Żukowowi, a sami niezwłocznie wracajcie do Moskwy" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1969, s. 313). „9 września 1941 roku wraz generałem-lejtnantem M. S. Chozinem i generałem-majorem I. I. Fediuninskim poleciałem do oblężonego Leningradu" (tamże, s. 327). Nie wiadomo dlaczego, Żukow nie wymienił generała-majora Pietra Iwanowicza Kokoriewa, który też leciał z nimi. Sporo dokumentów potwierdza ten fakt. Kokoriew pełnił funkcję naczelnika oddziału w Zarządzie Operacyjnym Sztabu Generalnego. Po przybyciu do Leningradu został wyznaczony na stanowisko szefa sztabu 8. Armii. Później otrzymał stopień generała-pułkownika, został szefem sztabu 2. Armii Uderzeniowej. Interesujące, że w następnych wydaniach, już po śmierci Żukowa, została zmieniona nie tylko data lotu do Leningradu z 9 na 10 września, ale też cały tekst. Dodano do nie357
go barwne szczegóły. Ten sam fragment w wydaniu drugim brzmi: „Ranek 10 września 1941 roku był chłodny i ponury. Na centralnym lotnisku stolicy, gdzie przybyłem, żeby lecieć do oblężonego Leningradu, przed stojącym na pasie startowym samolotem krzątały się trzy postacie: jedna wysoka generała-lejtnanta M. S. Chozina, druga, nieco niższa - generała-majora I. I. Fediuninskiego, trzecia - pilota, dowódcy załogi". Jeżeli wierzyć wspomnieniom, Żukow dotarł do Leningradu i natychmiast pojechał do Smolnego. A tam członek Biura Politycznego i marszałek Związku Radzieckiego Woroszyłow, członek Biura Politycznego Zdanow, dowództwo frontu i Floty Bałtyckiej, „a także dyrektorzy najważniejszych obiektów państwowych" naradzali się, jak przed oddaniem Leningradu wysadzić i zniszczyć wszystko, co się da... I wtedy pojawił się Żukow. Podobno poprosił obecnych o pozwolenie na uczestnictwo w naradzie, posiedział, posłuchał, a potem przekazał Woroszyłowowi notatkę od Stalina. Woroszyłow przeczytał, przygasł, zgarbił się, od razu się postarzał. Żukow natychmiast zamknął naradę, odwołał wszystkie rozkazy o wysadzaniu zakładów, dworców, pałaców, mostów, magazynów, budynków portowych, okrętów. Zaczął wydawać zdecydowane polecenia, które właśnie uratowały miasto...
Żukow pojawił się w Leningradzie, gdy bezpośrednie zagrożenie dla miasta już minęło. Przeciwnik nie podejmował żadnych prób szturmowania miasta. Trudno więc mówić o bohaterstwie Żukowa, nie ma też żadnych świadectw genialnych decyzji dowódcy. Jak to możliwe? Czym poprzeć opowieści Żukowa-wybawcy? Na jakiej podstawie zaliczyć go do grona obrońców? Wyjście było jedno: datę pojawienia się Żukowa w Leningradzie przesunąć jak najbliżej rzeczywiście niebezpiecznego okresu. Dlatego pojawiło się też opowiadanie o locie z lotniska centralnego. Fakt ten został szczególnie zaakcentowa358
ny. Po co? Żeby podkreślić, że jego misja jest sprawą nie cierpiącą zwłoki: wieczorem z Frontu Rezerwowego - na Kreml, w nocy - praca w Sztabie Generalnym, a wczesnym rankiem 9 września wprost z centrum Moskwy podniósł się w powietrze... Kiedy wymysł o 9 września został odkryty, autorzy Żukowowskich wspomnień musieli przyznać: o, rzeczywiście, przyleciał do Leningradu 10 września. Zostawmy tekst z wydania pierwszego i uwierzmy bardziej prawdziwym wydaniom. Żeby ostatecznie rozwiać wszelkie wątpliwości, otwórzmy wspomnienia tych, którzy byli z Żukowem w tej historycznej chwili. Generałowie Kokoriew i Chozin nie pozostawili po sobie wspomnień. Tymczasem generał-major Fediuninski już po miesiącu zastąpił Żukowa na stanowisku dowódcy Frontu Leningradzkiego, później został generałem armii, czyli według hierarchii wojskowej osiągnął niemal poziom Żukowa. Tak wspomina ten okres: „Rano 13 września samolot Li-2 wystartował z lotniska we Wnukowie i pod eskortą myśliwców obrał kurs na Leningrad. W samolocie znajdowali się: generał armii Żukow, mianowany dowódcą Frontu Leningradzkiego, generałowie M. S. Chozin, P. I. Kokoriew i ja" (I. I. Fediuninski, Podniatyje po triewogie, Moskwa 1964, s. 41). A więc Żukow pilnie wylatywał do Leningradu z Moskwy, z lotniska centralnego, może 9, a może 10 września. A Fediuninski leciał z nim w jednym samolocie bez żadnego pośpiechu, z lotniska we Wnukowie 13 września. Przeanalizujmy. III Żeby zrozumieć sytuację, jeszcze raz przeczytajmy opowiadanie Żukowa pod kątem poszukiwania rzeczy dziwnych, które posłużą nam jako wytrych. W zasadzie rzeczy dziwnych specjalnie nie trzeba szukać. One są przed wami. Oto chociażby notatka, którą Stalin rzekomo napisał do Woroszyłowa: „Przekażcie dowodzenie frontem Żukowowi, a sami niezwłocznie wracajcie (...)". Chwila, 359
w której Żukow przekazuje ją Woroszyłowowi, z wydania na wydanie opisywana jest coraz bardziej dramatycznie. „Weszliśmy na pierwsze piętro do gabinetu dowodzącego. W dużym pomieszczeniu przy stole przykrytym czerwonym suknem siedziało z dziesięć osób. Przywitawszy się z K. E. Woroszyłowem i A. A. Zdanowem, zapytałem, czy mogę uczestniczyć w posiedzeniu. Po jakimś czasie wręczyłem K. E. Woroszyłowowi notatkę od Stalina. Muszę się przyznać, że zrobiłem to nie bez zdenerwowania. Marszałek przeczytał notatkę, skinął głową i przekazał ją Żdanowowi, prowadząc dalej posiedzenie. Na obradach Rady Wojennej Frontu Leningradzkiego omawiano, co należy zrobić, gdyby miasta nie dało się utrzymać. Wypowiadano się krótko i zwięźle. Środki te uwzględniały zniszczenie obiektów o znaczeniu wojskowym, przemysłowym itd. Obecnie, po upływie trzydziestu lat, plany te wyglądają nieprawdopodobnie. A wtedy? Wtedy sytuacja była krytyczna..." (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 2003, t. 1, s. 385). Solowe wystąpienie Żukowa było wsparte przez mocny zespół: Czakowski, Gariejew, Simonów, Jakowlew i inni. Oto ta sama aria, tylko w jeszcze bardziej dramatycznym wykonaniu Władimira Wasiliewicza Karpowa. On mówił nie o beznadziejnym położeniu Leningradu i nawet nie o „katastrofie leningradzkiej". Z teorii Karpowa wynika, że rozumiejąc niezwykłe trudności tego zadania, Żukow jakoby zaproponował, że sam obejmie tę - wiadomo z góry, że beznadziejną i przegraną - funkcję. Rzekomo z własnej inicjatywy rzucił się na przysłowiowy otwór strzelniczy. I nie było czym bronić Leningradu. Ani nie było nikogo, kto mógłby to robić. Pozostał tylko sam Żukow. Oto opowiadanie Karpowa: „Stalin zadumał się i jakby myśląc na głos, powiedział: - Pod Leningradem zaistniała bardzo ciężka sytuacja, powiedziałbym nawet, katastrofalna. — Zawiesił głos, chcąc widocznie dobrać jeszcze jakieś słowo określające skomplikowaną sytuację na Froncie Leningradzkim, i wreszcie rzekł: Powiedziałbym nawet: beznadziejna. Utrata Leningradu doprowadzi do konsekwencji, które nawet trudno przewidzieć. Moskwa będzie zagrożona uderzeniem z północy. 360
Dla Żukowa stało się jasne, że Stalin chce dać do zrozumienia, iż tylko on może zlikwidować katastrofę leningradzką. Widząc, że Stalin już zdecydował, że wyśle go na tę «beznadziejną sprawę», Gieorgij Konstantynowicz powiedział: - No, skoro tam jest tak ciężko, jestem gotów tam jechać jako dowódca Frontu Leningradzkiego. Stalin, próbując jakby znaleźć się w sytuacji Żukowa, wypowiedział te same słowa, wpatrując się w niego uważnie: - A jeżeli to rzeczywiście beznadziejna sprawa? Żukowa zdziwiło to powtarzanie. Rozumiał, że Stalin robi to nie bez powodu, ale dlaczego - nie wiedział. A przyczyna rzeczywiście istniała. Jeszcze pod koniec sierpnia w okolicach Leningradu sytuacja stała się krytyczna i Stalin wydelegował tam komisję KC WKP(b) i PKO w składzie: N. N. Woroszyłow, P. F. Żygariew, A. N. Kosygin, N. G. Kuzniecow, G. M. Malenkow i W. M. Mołotow. Jak widać, komisja była reprezentacyjna i miała szerokie pełnomocnictwa. Wiele zrobiła w celu zmobilizowania będących do dyspozycji wojsk i środków oraz zorganizowania obrony. Przeciwnik kontynuował marsz na miasto, nie miał go kto zatrzymać. Widocznie Woroszyłow nie był do tego zdolny. Stalin rozumiał, że zastosowane przez niego środki nie przyniosły rezultatu. Dlatego właśnie w jego świadomości pulsowały te nieprzyjemne, ale trafne słowa: "Sytuacja beznadziejna». Żukow pozostawał ostatnią nadzieją i Stalin prawie tego nie ukrywał" (W. Karpow, Marszał wojny Żukow. Jego soratniki i protiwniki w dni wojny i mira, Moskwa 1992, s. 339-340). Książka Karpowa została oddana do druku 1 października 1990 roku. A podpisana do druku 7 marca 1991 roku. Czyli jeszcze za czasów sierpa i młota. Karpow był wówczas władcą wszystkich pisarzy Związku Radzieckiego, rozdysponowywał dacze, samochody, mieszkania, premie, ordery, wycieczki, kierował strumieniem finansowym, określał, komu można nadać tytuł pisarza, a komu nie, kogo oszczędzić, a kogo bić i do jakiego stopnia. Najważniejsze było to, że ustalał wielkości nakładów. Nie zapominając oczywiście o sobie. Dzieło o „katastrofie leningradzkiej", o tym, że miasta nie 361
miał kto ani czym obronić, Karpow nakazał wydać w nakładzie z wielką liczbą zer po jedynce. Według Karpowa, Mołotow, Malenkow, narkom marynarki wojennej admirał Kuzniecow, szef Głównego Zarządu Artylerii Armii Czerwonej generał-pułkownik Woronow, dowódca sił powietrznych Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej generał-lejtnant Żygariew, dowódca sił powietrznych Frontu Leningradzkiego generał-lejtnant Nowikow i inni jakoby nic nie potrafili zrobić w celu obrony Pitra. Obrona nie do pokonania, wzniesiona dookoła miasta według ich planów i pod ich kierownictwem - się nie liczyła. Tylko sam Żukow potrafił tutaj coś zaradzić... Czytam ten fragment i nie mogę się oprzeć wrażeniu, że już go skądś znam... Nikt nie mógł sobie poradzić z zadaniem i cała nadzieja w jednym... Tylko on sam potrafiłby... Gdzie ja to już widziałem? Czy nie u Karpowa? To u kogo? Piter... Piter... O tak! Rzeczywiście. W tym samym mieście setki lat temu zaistniała taka sama sytuacja: nikt nie mógł... Pozostawał tylko jeden kandydat, którego nawet pewnego razu uznano za głównodowodzącego. „I naturalnie ruszyły rozmowy: jak i kto ma zająć miejsce? Znajdowali się ochotnicy, wielu generałów, ale zrobili podejście, bywało, i... nie, zbyt skomplikowana sprawa. Wydawało się, że to na pierwszy rzut oka łatwe, ale podejdzie - i diabli by to wzięli! Potem widzą, nic się nie da zrobić, i do mnie. I w tej samej chwili kurierzy, kurierzy, kurierzy... «Proszę bardzo, panowie, przyjmę to stanowisko, mówię, sam o wszystkim decyduję! No bo ja...» I faktycznie: zdarzało się, idę czasami przez departament, a tu po prostu trzęsienie ziemi, wszystko drży i trzęsie się jak liść". Władimira Wasiliewicza Karpowa widocznie natchnęła historia o tym, jak Iwan Aleksandrowicz Chlestakow obejmował departament 1. Właśnie tak samo Karpow opisał pojawienie się Żukowa w mieście, przed którym nie było już nadziei. N. N. Jakowlew posunął się dalej: „Jako warunek dowodzenia w Leningradzie Żukow określił: żadnego wtrącania się w sprawy operacyjne ze strony członka Rady Wojennej Frontu Leningradzkiego A. A. Żdanowa. Stalin obiecał, że 362
osobiście porozmawia o tym ze Zdanowem" (N. N. Jakowlew, Marszal Żukow, Moskwa 1995, s. 87). Widzicie, generał Żukow nie tylko wskazywał naczelnemu wodzowi, na jakie stanowiska wyznaczać marszałka, ale też stawiał warunki, pod jakimi zgadzał się jechać do Leningradu: przyjmuję stanowisko, przyjmuję, mówię, niech wam będzie, mówię, przyjmuję... I oto Żukow jest już w sztabie frontu. Karpow kontynuuje: „Słyszałem czy gdzieś czytałem o tym, że Żukow jakoby wszedł do gabinetu dowódcy frontu, otwierając drzwi nogą. Nawet jeżeli coś takiego się zdarzyło, to wszystko, co poprzedziło te wydarzenia, wydaje mi się, wyjaśnia nerwowe zachowanie Gieorgija Konstantynowicza. Nie zdejmując szynela i kaszkietu, Żukow wszedł do gabinetu marszałka Woroszyłowa. W tym czasie w gabinecie obraduje Rada Wojenna Frontu Leningradzkiego, na której obecni byli Woroszyłow, Żdanow, Kuzniecow i inni jej członkowie. Omawiali kwestię, jak zniszczyć najważniejsze obiekty miasta, ponieważ utrzymanie go wydawało się już całkiem nierealne, oraz kiedy i w jaki sposób przygotować do wysadzenia okręty, żeby przeciwnik ich nie zdobył. Żukow usiadł na wolnym krześle i przez pewien czas przysłuchiwał się rozmowie. Jej temat jeszcze bardziej go nakręcił. Przyjechał do Leningradu po to, żeby go bronić, a tu się mówi o oddaniu miasta. Podał Woroszyłowowi notatkę od Stalina o swoim mianowaniu. Marszałek przeczytał tę notatkę, przygasł jakoś i nic nie powiedział obecnym. Żukow musiał sam oznajmić, że został mianowany na dowódcę frontu. Zaproponował, by zamknąć naradę i w ogóle nie prowadzić żadnych rozmów o oddaniu miasta, tylko podjąć wszelkie starania, żeby je utrzymać. - Będziemy bronili Leningradu do ostatniego człowieka!" — zakończył. N. N. Jakowlew dodaje: „Żukow pojawił się w momencie kulminacyjnym narady, na której pod przewodnictwem samozwańczego stratega Żdanowa i posłusznego Woroszyłowa omawiano, co robić, jeżeli nie uda się utrzymać Leningradu. Krótko meldowano o tym, w jaki sposób wysadzić i zniszczyć 363
najważniejsze obiekty miasta. Żukow posłuchał i przekazał notatkę Stalinowską Woroszyłowowi, ten ją przeczytał i wręczył Żdanowowi. Posiedzenie kontynuowano. Żukow był zmuszony zamknąć posiedzenie. Przekazanie spraw przez byłego dowódcę odbyło się bez żadnych formalności" (tamże, s. 88). IV Dobrze napisane! Wszystko jest. Brakuje tylko realizmu. Zwróćmy się do autora tej fantastycznej akcji, bohatera Związku Radzieckiego pisarza Karpowa i poprośmy, by cofnął swoje słowa. I pisarza Jakowlewa poprosimy o to samo. Władimir Wasiliewicz Karpow to wojskowy, oczywiście rozumie, że nic podobnego nigdy się nie wydarzyło. Z bardzo ważnego powodu: takie coś nie mogło się wydarzyć. Władimirze Wasiliewiczu Karpow, przecież pan jest wywiadowcą, wykorzystajmy trik, którego uczono nas w wywiadzie. Każdą niejasną sytuację trzeba w myślach zmniejszyć dwukrotnie, trzykrotnie, pięciokrotnie, dziesięciokrotnie; albo zwiększyć. Wówczas ta dziwaczność może ukazać się bardziej wyraziście i dokładnie. W myślach zmniejszam skalę tej sytuacji trzykrotnie. Wyobraźmy sobie Dniepr, który wygląda cudownie podczas pięknej pogody, i przepiękne miasto Czerkasy położone na wysokim brzegu. Pięknie tak samo jak w Kijowie. Czas akcji, powiedzmy, 1970 rok. W obszernym jasnym gabinecie przy dużym stole zasiada pierwszy sekretarz czerkaskiego komitetu obwodowego (tak wówczas nazywano gubernatora) towarzysz Andriejew i cały jego zespół. Naprzeciwko - najważniejszy miejscowy dowódca wojskowy generał-major wojsk pancernych A. Roman, dowódca 41. Gwardyjskiej Dywizji Pancernej odznaczonej Orderem Suworowa. Jemu też towarzyszy zespół. Tuż obok wielcy goście ze stolicy. Debatują nad pewną niezwykle ważną kwestią. Na przykład: w jaki sposób skierować dywizję pancerną do wyłomu. Czyli na ziemniaki. W wojsku operacje o podobnym charakterze nazywane są „ziemniakami w mundurkach". Wszystko toczy się zgodnie z planem. Aż tu nagle poja364
wia się niejaki pułkowniczek Żukowkin, a wraz z nim major i kapitan. Obecni wiedzą o pułkowniku tylko tyle, że wspiął się wysoko i szybko, ale nie udało mu się utrzymać pozycji. Z trzaskiem i hukiem został zrzucony i skierowany na prowincję do dowodzenia czymś rezerwowo-drugorzędnym. Nie ma a on żadnych związków ani z obwodem czerkaskim, ani z 41. Gwardyjską Dywizją Pancerną. O majorze i kapitanie w ogóle nic nie wiadomo. - No to - mówi pułkownik - usiądziemy wśród was i posłuchamy, o czym wy tu miauczycie. - Siadaj, przyjacielu - szerokim gestem zaprasza gospodarz, towarzysz Andriejew. Siedział sobie pułkownik, siedział, słuchał i słuchał, aż tu nie wytrzymał. - To nie ziemniaki trzeba zbierać! — krzyczy. - Trzeba się zająć szkoleniem wojskowym! Oto notatka dla was! Wyznaczono mnie na dowódcę dywizji! Władimirze Wasiliewiczu Karpow, proszę się zgodzić, że to głupkowaty scenariusz. Przede wszystkim nie wpuszczą pułkownika wraz z majorem i kapitanem do gabinetu, w którym trwa narada pierwszego sekretarza obwodu i generała-majora. Pułkownikowi wyjaśniliby grzecznie, że towarzysz Andriejew jest zajęty. Trzeba zaczekać. I dowódca dywizji generał-major Roman też jest zajęty. Jeżeli, towarzyszu pułkowniku, macie jakąś pilną sprawę, proszę powiedzieć jaką, to powiadomimy. Jednak tak, żeby: proszę wchodzić, drodzy, nie wiadomo po co przybyli towarzysze, siadajcie, słuchajcie - takie coś się nie zdarza. Nawet jeżeli omawiana jest kwestia ziemniaków w przepięknym rozległym obwodzie czerkaskim. A teraz wróćmy do spraw leningradzkich. W gabinecie siedzi członek PKO i Biura Politycznego marszałek Związku Radzieckiego K. E. Woroszyłow. W PKO oprócz Stalina — czterech. I jeden z nich to właśnie Woroszyłow. W tym samym miejscu - towarzysz A. A. Żdanow, też członek Biura Politycznego. Samo Biuro Polityczne utajniło się i się nie ujawnia. Jednak tytuł członka Biura Politycznego oznaczał, że posiadacz tego tytułu jest w dziesiątce nąjbliż365
szych ludzi Stalina. W takim razie Żdanow był w hierarchii imperium gdzieś na piątym lub szóstym miejscu po Stalinie. Oprócz nich jest wystarczająca liczba towarzyszy dosyć wysokiej rangi. I omawiają nie sprawy związane ze zbiorem ziemniaków, lecz kwestię zniszczenia Leningradu i Floty Bałtyckiej, oddania przeciwnikowi czterech armii i nieprawdopodobnych, według każdych norm, zapasów wojennych. Aż tu nagle pojawia się generał armii Żukow. Obecni wiedzą, że był szefem Sztabu Generalnego, ale nieco ponad miesiąc temu spadł ze stanowiska i został skierowany do dowodzenia Frontem Rezerwowym. I tak naprawdę nie wiadomo, po co pojawia się tu, w Leningradzie, przychodzi na posiedzenie Rady Wojennej Frontu Leningradzkiego i Floty Bałtyckiej, siada na krzesełku i słucha, o czym tu gadają. On nie ma żadnego związku z Leningradem, Flotą Bałtycką i Frontem Leningradzkim. Oficjalnie jest dowódcą całkiem innego frontu, na zupełnie innym odcinku, oddalonym o 600 kilometrów na południe stąd. I nikomu nie nasunęło się pytanie: hej, ty, czego tutaj szukasz? Turysta czy jak? Ale przecież on nie jest sam. Żukow pisze: weszliśmy. Z nim byli: Chozin, Fediuninski, możliwe też, że i Kokoriew. Proszę się nie śpieszyć i nie rzucać we mnie kamieniami. Ja tylko zachowuję hierarchię: dla marszałka Związku Radzieckiego Woroszyłowa generał-lejtnant Chozin to jak dla dowódcy dywizji pancernej w Czerkasach nie wiadomo skąd przybyły major. Czy pozwoli generał-major jakiemuś tam nieznanemu majorowi, który nie ma żadnego związku z jego dywizją, siedzieć i słuchać jego rozmowy, nawet jeżeli chodzi o zbiór ziemniaków? Powiedz, kim jesteś, jaką masz sprawę, a wtedy, być może, pozwolimy ci tu posiedzieć. Generał-major Fediuninski dla marszałka Woroszyłowa to jak kapitan dla dowódcy dywizji. Czyżby rzeczywiście było tak: siadaj, drogi towarzyszu, słuchaj, a jeśli czegoś nie rozumiesz, pytaj... A tu, posiedziawszy i posłuchawszy, Żukow nie wytrzymał i wreszcie powiedział, że on tutaj nie przyszedł z byle czym i nie z ciekawości wpadł sobie na herbatkę, a w kieszeni ma notatkę... Przeanalizujmy: do momentu gdy Żukow wręczył 366
Woroszyłowowi notatkę, dla obecnych był całkiem obcym człowiekiem, który nie miał żadnego prawa przebywać na posiedzeniu rady wojennej. Nie miał również prawa znajdować się tam, nawet gdyby omawiano nie najbardziej tajne kwestie, lecz najprostsze, na przykład takie jak gromadzenie drewna na opał. Obcym wstęp wzbroniony! Ponadto towarzyszący Żukowowi generałowie byli nie tylko obcy do momentu ogłoszenia pełnomocnictw, ale nawet po prostu nie mogli przebywać w takim miejscu tylko dlatego, że ich stopnie wojskowe były zbyt niskie dla zebrania tak poważnego szczebla. Admirał J. A. Pantielejew, który w początkowym okresie wojny był szefem sztabu Floty Bałtyckiej, ujawnia: przygotowanie okrętów do wysadzenia odbywało się w atmosferze szczególnej tajemnicy. We flocie wiedzieli o tym tylko: dowódca, szef sztabu, dowódca zarządu operacyjnego sztabu, dowódca bazy floty i bezpośredni wykonawcy (J. A. Pantielejew, Morskoj front, Moskwa 1965, s. 204). A Żukow i wraz z nim Karpow, Czakowski, Sarajew, Jakowlew i inni opowiadają dziwne historie o tym, że obcy ludzie przyszli na posiedzenie rady wojennej frontu i floty, siedzieli i słuchali sobie ściśle tajnych rozmów. V Rzeczom dziwnym nie ma końca. Kilka stron dalej Żukow wyjaśnił: „Rada Wojenna, w której skład, oprócz A. A. Żdanowa, A. A. Kuzniecowa i mnie, wchodzili sekretarz leningradzkiego komitetu obwodowego partii T. F. Sztykow, przewodniczący obwodowego komitetu wykonawczego N. W. Sołowiew, przewodniczący miejskiego komitetu partii P. E. Popków, pracowała zgodnie i energicznie, nie licząc się ani z czasem, ani ze zmęczeniem. Wszyscy ci towarzysze już nie żyją. Muszę przyznać, że były to wybitne osobowości naszej partii i państwa. Zrobili wszystko co się dało dla zwycięstwa, walcząc o Leningrad, nad którym wisiało śmiertelne niebezpieczeństwo. Leningradczycy znali ich dobrze i szanowali za mężną postawę i nieugięte dążenie ku zwycięstwu". 367
Tak napisano w wydaniu drugim (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1975, t. 1, s. 397). Niebezpieczny ideolog Susłow zakazał mówić prawdę o decydującej roli partii komunistycznej w osiągnięciu zwycięstwa, dlatego te ciepłe słowa o „wybitnych działaczach naszej partii i państwa" zostały wycięte z wydania pierwszego. Później jednak uległ i pozwolił... Niełatwo jednak być ideologiem komunistycznym. Z jednej strony, trzeba udowodnić, że Żukow i tylko Żukow uratował Leningrad. Z drugiej, trzeba wykazać przewodnią i kierowniczą rolę partii komunistycznej. Dlatego z jednej strony Żukow rzekomo postawił Stalinowi warunek: członek Biura Politycznego i Rady Wojennej Frontu Leningradzkiego „samozwanczy strateg" Żdanow nie powinien się wtrącać w decyzje Żukowa. Stalin, rzecz jasna, na to się zgodził. A skoro już Żdanow nie może przeszkadzać decyzjom Żukowa, to tym bardziej jakiś Popków. Z drugiej strony jednak, ze wszystkimi tymi „wybitnymi działaczami naszej partii i państwa" Żukow pracował w zgodzie, twórczo i energicznie. Chwileczkę, jeżeli Żukow nie omawiał z nimi kwestii operacyjnych, jakie w takim razie omawiał? Jak usprawnić pracę kanalizacji? Jak łapać kanibali i co z nimi robić? Jak wywozić trupy z miasta? Te kwestie, podejrzewam, rozwiązaliby i bez Żukowa. Chodzi mi jednak o co innego. W chwili pojawienia się Żukowa na posiedzeniu Rady Wojennej Frontu Leningradzkiego „przy stole przykrytym czerwonym suknem siedziało z dziesięć osób". Teraz znamy ich nazwiska: Woroszyłow, Żdanow, Kuzniecow, Popków, Sztykow, Sołowiew... Nie mogli również być nieobecni szef sztabu Frontu Leningradzkiego i dowódca bazy floty. Żukow opowiada, że przy stole siedzieli dowódcy wszystkich rodzajów wojska. Czyli — dowódcy lotnictwa, artylerii, obrony przeciwlotniczej, wojsk pancernych, wojsk inżynieryjnych, łączności oraz inni. I obok każdego z nich nadzorca partyjny. Towarzysze ci mieli różne tytuły: członkowie rad wojskowych, komisarze itd., choć zadanie to samo - obserwacja. Jednak najwięcej, jak wynika z opisu Żukowa, na posiedzeniu tym było towarzyszy z floty, gdyż omawiana była kwestia zniszczenia okrętów. Skoro tak, to zapewne obecny 368
był dowódca Floty Bałtyckiej admirał Tribuc ze swoim nadzorcą, dowódca sztabu, szef sztabu, dowódca bazy floty i pozostali. Oprócz najwyższego kierownictwa partyjnego, generałów i admirałów, jak opowiada Żukow, byli jeszcze dyrektorzy najważniejszych obiektów państwowych... I wszystko to — „z dziesięć osób"? Sądzę, że dowódców armii Frontu Leningradzkiego nie zaproszono na tę naradę. Czterech dowódców armii, a przy każdym nadzorca - to już osiem osób. Skoro przy stole siedziało z dziesięć osób, to dla dowódców armii nie było miejsca. I teraz wyobraźmy sobie sytuację: na naradę najwyższego szczebla, na którą nie zaproszono dowódców armii Frontu Leningradzkiego, wchodzi obcy generał-major I. I. Fediuninski, dowódca 32. Armii Frontu Rezerwowego. Swoich komandarmów nie zaproszono, a ten obcy, nie wiadomo skąd, niech siedzi... VI Jeśli wierzyć propagandzie komunistycznej, to Woroszyłow był głupcem, a Żukow - geniuszem. Przy takim rozkładzie niby wszystko się zgadza: w sytuacji krytycznej Stalin głupca wymienił na geniusza. Ale tu pojawia się kolejna nieścisłość. We wrześniu Woroszyłow wrócił do Moskwy i natychmiast na rozkaz Stalina zaczął przygotowania do zorganizowania konferencji trzech mocarstw: USA, Wielkiej Brytanii i Związku Radzieckiego. Obrady rozpoczęły się w Moskwie 29 września 1941 roku. Na czele delegacji radzieckiej stanął Stalin. Zastępcą był Woroszyłow. Oprócz tego w skład delegacji weszli Golikow, Małyszew, Wyszyński, Mikojan, Szachurin. Nie upieram się, ale zmiana dowództwa Frontu Leningradzkiego we wrześniu 1941 roku mogła mieć inne wytłumaczenie: Stalin musiał wezwać Woroszyłowa do Moskwy w celu przygotowania przedsięwzięcia szczególnej wagi. A kogo postawi się na jego miejsce, nie miało znaczenia. Nawiasem mówiąc, później też Stalin angażował głupca Woroszyłowa do udziału w rozmowach na najwyższym szczeblu. Na przykład, 369
Woroszyłow jeździł ze Stalinem do Teheranu na spotkanie z Rooseveltem i Churchillem. Genialnemu Zukowowi Stalin nie powierzał takich spraw. I jeszcze jedno. W 1943 roku koordynacją działań dwóch frontów przy przerwaniu blokady Leningradu zajmowało się dwóch dowódców: Woroszyłow i Żukow. Tak ogłoszono w oficjalnym komunikacie Sowinformbiura z dnia 18 stycznia 1943 roku. Gdyby Stalin jeszcze w 1941 roku przekonał się o nieprzydatności Woroszyłowa, to w 1943 roku zapewne nie uczyniłby go współodpowiedzialnym za przerwanie blokady Leningradu. Następnie nazwisko Woroszyłowa zatarło się w bohaterskiej kronice przerwania blokady Leningradu, a nazwisko Żukowa zostało. Nieco później przekonamy się, jak Żukow poradził sobie z zadaniem przerwania blokady. Wróćmy jednak do 1941 roku. Wyobraźmy sobie, że wszystko dzieje się tak, jak opisywał Żukow i przytakujący mu towarzysze. A więc Woroszyłow przekazał front Zukowowi, a sam natychmiast tym samym samolotem odleciał do Moskwy. A tu Żukow chodzi sobie korytarzami sztabu. Wyobrażam sobie, jak to mogło wyglądać. Stuk-puk do zarządu operacyjnego: otwórzcie! A oni na to — a figę z makiem! Obcym wstęp wzbroniony! Byle kogo do zarządu operacyjnego nie wpuszczamy. - Przecież jestem waszym nowym dowódcą frontu!!! - Czyżby? - No, poważnie mówię! - A gdzie rozkaz? - Niebawem podpiszą. - Kiedy podpiszą, wtedy wejdziesz. - Ale ja mam notatkę towarzysza Stalina. - Zwiń ją w rulonik i wsadź sobie gdziekolwiek. Skąd mamy wiedzieć, że notatka jest autentyczna? Przychodzi Żukow do zarządu wywiadowczego: pokażcie mi mapę sytuacyjną! Nikt mu mapy nie pokazuje. W 1937 roku przyzwyczajono się do czujności. Ale to dopiero po drugie. 370
A po pierwsze - do zarządu wywiadowczego po prostu go nie wpuszczą. Zresztą do żadnego innego też nie. Postanowił Żukow poskarżyć się towarzyszowi Stalinowi. Ale jak? Do węzła łączności na pewno nie ma dostępu. Zbyt poważna sprawa. Tym bardziej że linia Moskwa-Leningrad to najważniejsza linia łączności. A chłopaki w łączności rządowej nikogo się nie boją oprócz towarzysza Stalina i bezpośrednich przełożonych. Wyrzucą przybysza na zbity pysk. I nic im nie zrobisz. Poza tym łączności telefonicznej i telegraficznej między Moskwą i Leningradem w tym czasie nie było. Miasto zablokowane, kabel łączności rządowej przebiegał przez terytorium będące w rękach przeciwnika. O tym mówi i sam Żukow w liście do P. N. Diemiczewa z dnia 27 lipca 1971 roku (Gieorgij Żukow, Stienogramma oktiabrskogo (1957 g.) plenuma CK KPSS i drugije dokumienty, Moskwa 2001, s. 567). Nasuwa się pytanie: po co w ogóle potrzebna była notatka Stalina? Czyżby Stalin nie rozumiał, że Żukow bez rozkazu naczelnego wodza nie może przejąć frontu? Notatką tego w żaden sposób się nie załatwi. Nawet jeżeli to pismo od samego Stalina. Sprawa polega na tym, że front to ogromny organizm wojskowy. W jego skład wchodzą: kilka armii, lotnictwo frontu, jak też mnóstwo korpusów, dywizji, brygad, pułków, jednostek pozafrontowych i innych instytucji. Dowódcy wszystkich rang muszą wiedzieć dokładnie, do kiedy działa władza starego dowódcy, a od kiedy już nowego. Wyraźna cezura czasowa dotyczy też odpowiedzialności: to twoje dokonania, zwycięstwa, uchybienia, błędy, porażki i przestępstwa, a to moje. Dlatego rozkaz powinien brzmieć: od godziny 23.45 JA dowodzę frontem! Bez takiego rozkazu setki i tysiące niższych dowódców po prostu nie wiedzą, czyje rozkazy w konkretnym czasie należy wykonywać. Zjawisko to określa się strasznym terminem „utrata dowodzenia", a winni karani są kulką w łeb. Aby więc nie wypuścić wodzy ani na minutę, by uniemożliwić utratę dowodzenia, trzeba wydać polecenie na całym froncie. Taki jednak rozkaz może zostać wydany tylko na podstawie rozkazu naczelnego wodza. A jego rozkazu, jak opowiada 371
Żukow, nie było. Była tylko notatka do Woroszyłowa. Mając w rękach tylko notatkę, Woroszyłow nie mógł przekazać frontu. W każdej chwili mogło się zdarzyć cokolwiek. Zwłaszcza że z opowiadań Żukowa-Karpowa wynika, iż miasto było na krawędzi upadku. Jeżeli Woroszyłow ma w ręku rozkaz naczelnego wodza, to może się usprawiedliwić przed każdym trybunałem. A notatka mu nie pomoże. Zapomnijmy o frontach i armiach. Oto zapomniany garnizon, a w nim czterokrotnie przeklęty pułk motorowy. Pułkownik Iwanow przekazuje wartę pułkownikowi Pietrowowi. Obydwaj są przyjaciółmi od lat. Wspólnie piją w święta. W wolnym czasie razem bawią się z dziewczynami. Jednak aby jeden mógł przekazać wartę drugiemu, musi przyjść rozkaz z pułku. I wyznaczone hasło, i podpisy powinny być pod dokumentem. Zanim się obydwaj podpiszą - odpowiedzialność twoja, a później - moja. I notatka - nawet od samego dowódcy pułku, w stylu: Wasia, przekaż Koli wartę - w tym wypadku nie przejdzie. A Leningrad to nie warta pułku motorowego. Tam trzeba było przekazywać odpowiedzialność za front składający się z czterech armii, Floty Bałtyckiej i potężnego miasta. To jedno z najpiękniejszych miast na świecie. Brama morska Związku Radzieckiego. Prawdziwa skarbnica. Centrum przemysłowe na skalę światową. Tu budowano wszystko, począwszy od okrętów podwodnych i samolotów po urządzenia do kierowania ogniem artyleryjskim, od najpotężniejszych czołgów na świecie po największe w Związku Radzieckim działa artyleryjskie, od najprostszych moździerzy po najbardziej skomplikowany sprzęt nawigacyjny. Dlaczego w takim razie Stalin nie podpisał rozkazu: Woroszyłow ma przekazać odpowiedzialność za to wszystko, a Żukow ma tę odpowiedzialność przejąć? Za życia Żukowa nikt nie wymyślił odpowiedzi na to pytanie. Ale ono pozostało. Później, w wydaniu drugim, nieżyjący Żukow wyjaśniał: Stalin obawiał się „o powodzenie naszego przelotu". Sprytnie wymyślone. Na pierwszy rzut oka. A przy baczniejszym spojrzeniu - bardzo głupio. W decyzjach Stalina zawsze widać było logikę. Atu jej nie ma ani krztyny. 372
Żukow bez rozkazu o mianowaniu go na dowódcę Frontu Leningradzkiego nie przedstawiał żadnej wartości. Nikt nie otworzyłby przed nim szaf pancernych. Dlatego Stalin powinien był mu wręczać nie notatkę, lecz podpisany rozkaz. Tylko w tym wypadku Żukow mógłby bez problemów i przeciągania wziąć ster władzy w swoje ręce. W przeciwnym razie byłby on kierowcą, któremu dali nowy samochód, ale bez kluczyków. A gdyby Żukow nie doleciał do Leningradu? Gdyby samolot został zestrzelony, rozbił się, spalił lub utonął w jeziorze Ładoga, co wtedy? A nic! W tym wypadku rozkaz spaliłby się lub utonął razem z Żukowem. Nawet gdyby Żukow zginął w samolocie, a rozkaz został przekazany do sztabu Frontu Leningradzkiego innymi kanałami, to i w tym wypadku nic by się nie stało. Skoro zmiennik nie przyleciał, to dowództwa frontu nie byłoby komu przekazać, więc rozkaz nie nabrałby mocy. Woroszyłow jeszcze przez kilka dni pełniłby swoją funkcję, dopóki Stalin nie znalazłby innego geniusza na zmianę. Jeśli spojrzeć na to z tej strony, to sytuacja staje się zupełnie niezrozumiała: dlaczego Stalin mógł podpisać notatkę, a rozkazu nie? Stalin wiedział, że potwierdzić autentyczności notatki nie będzie mógł ani przez telefon, ani telegraficznie. Przez radiostację wiadomości takiej wagi nie są przekazywane. Poza tym nikt w nie nie uwierzy. W Związku Radzieckim wierzyło się papierom. Dowódca libawskiej bazy morskiej kapitan I stopnia Klewanski uwierzył ustnemu poleceniu, by wysadzać okręty, które nie mogą wyjść w morze. A za to - czapa. Wszyscy, którzy polecenie wydali, wycofali się. Ot i wszystko. Potem go rozstrzelano. We wrześniu 1941 roku dowódca Frontu Południowo-Zachodniego generał-pułkownik Kirponos otrzymał rozkaz wymarszu. Rozkaz ustny, przekazany przez pułkownika Bagramiana. Kirponos odmówił jego wykonania: a gdzie papier? W rezultacie milionowe zgrupowanie wojsk radzieckich w okolicach Kijowa zostało unicestwione. Kirponos jednak nie miał wyboru. Nie miał prawa wierzyć na słowo. W październiku 1941 roku pod Moskwą Rokossowski, 373
otrzymawszy od Koniewa rozkaz wymarszu, odmówił jego wykonania na tej samej podstawie: a gdzie papier? Koniew zmuszony był papier podpisać i wtedy Rokossowski wycofał się na wskazane rubieże, a tu mu grozi rozstrzelanie. On wskazuje na Koniewa. A ten milczy, że niby niczemu nie jest winien. Wtedy Rokossowski wyciągnął papier podpisany przez Koniewa... Tylko w ten sposób uniknął rozstrzelania. Jednak oficjalne dokumenty nie zawsze ratowały. Generał armii Pawłow wykonywał przecież pisemne polecenia Żukowa, ale nie uniknął rozstrzelania. Po co więc Stalin komplikował sytuację? Jeśli wiedział, że notatce mogą nie uwierzyć, a potwierdzenie jej autentyczności jest niemożliwe z powodu braku łączności, dlaczego nie napisał rozkazu? Całą tę historię z notatką obalił sam Żukow. 27 lipca 1971 roku napisał list do P. N. Diemiczewa z KC KPZR. Czytamy w nim: „Marszałek K. E. Woroszyłow wyjechał z Leningradu po dwóch dobach, po szczegółowym zapoznaniu mnie ze stanem rzeczy" (Gieorgij Żukow, Stienogramma oktiabrskogo (1957 g.) plenuma CK KPSS i drugije dokumienty, Moskwa 2001, s. 556). To dziwne. Żukow opowiedział, że w notatce Stalin polecił Woroszyłowowi przekazać front i natychmiast wracać do Moskwy. A do KC KPZR napisał, że Woroszyłow nie poleciał natychmiast do Moskwy. Woroszyłow, nie śpiesząc się, przez dwie doby przekazywał sprawy. Wychodzi na to, że Woroszyłow uwierzył pierwszej części Stalinowskiej notatki i przekazał front, natomiast drugiej części notatki nie uwierzył i nie poleciał natychmiast do Moskwy. Są dwie możliwości: —albo Żukow wymyślił treść notatki, —albo w ogóle nie było żadnej notatki. VII Nadszedł nych. 374
czas,
aby
sięgnąć
do
dokumentów
archiwal-
„Do dowódcy Frontu Leningradzkiego Do dowódcy Frontu Rezerwowego 11 września 1941 r. godzina 19.10 1. Zwolnić marszałka Związku Radzieckiego tow. Woroszyłowa z obowiązków dowódcy Frontu Leningradzkiego. 2. Wyznaczyć na dowódcę Frontu Leningradzkiego generała armii tow. Żukowa ze zwolnieniem go z obowiązków dowódcy Frontu Rezerwowego. 3. Tow. Woroszyłowowi nakazać przekazanie spraw frontu, a tow. Zukowowi przejęcie ich w ciągu 24 godzin od chwili przybycia tow. Żukowa do Leningradu. Generała-lejtnanta Chozina wyznaczyć na szefa sztabu Frontu Leningradzkiego. STALIN, B. SZAPOSZNIKOW" Rozkaz ten został opublikowany. W drugim wydaniu nieżyjący już Żukow zmuszony był przyznać, że taki rozkaz istnieje, a nawet cytować punkt trzeci. Jeżeli uważnie przeczyta się polecenia Stalina i Szaposznikowa, to wątpliwości znikają: ten dokument obala wymysły Żukowa. Żukow opowiada, że dowództwo objął na radzie wojennej i natychmiast odwołał niewłaściwe rozkazy, zaczął zaś wydawać właściwe. Jednak dokument, podpisany przez Stalina i Szaposznikowa, nakazywał nie śpieszyć się z przekazywaniem spraw. Według tego dokumentu, Woroszyłow jeszcze przez całą dobę pozostawał na stanowisku dowódcy Frontu Leningradzkiego, jego rozkazy miały moc prawną, a rozkazy Żukowa w tym czasie były nieważne. W notatce Stalin jakoby pisał do Woroszyłowa, żeby ten natychmiast wracał do Moskwy, a w rozkazie dał mu 24 godziny na przekazanie spraw. Z tego wynika, że pośpiechu nie było, że naczelny wódz nie uważał sytuacji za beznadziejną i wcale nie myślał, że Leningrad z godziny na godzinę trzeba będzie oddać... I po co Stalin wieczorem 11 września miałby pisać w rozkazie, że na przekazanie spraw daje 24 godziny, jeżeli z opo375
wiadania Żukowa wynika, że sprawy przekazane zostały bezpośrednio podczas posiedzenia rady wojskowej, a Woroszyłow w tym samym miejscu ni to 9, ni to 10 września odleciał do Moskwy. Należy się domyślać, że po przybyciu Woroszyłow zameldował się u Stalina... I jeszcze: gdyby w chwili podpisania rozkazu Żukow był już w Leningradzie, to zameldowałby Stalinowi, że doleciał szczęśliwie. Od tego momentu zaczęłoby się odliczanie czasu na przejęcie dowodzenia. Jednak wieczorem 11 września, kiedy Stalin i Szaposznikow podpisywali rozkaz, Żukowa jeszcze nie było w Leningradzie. I nie wiadomo było, kiedy pogoda i sytuacja w powietrzu pozwolą mu tam dotrzeć. Dlatego w rozkazie wyznaczono: od chwili przylotu odliczać 24 godziny. Wszystko się zgadza, jeżeli przyjmiemy wersję generała armii Iwana Iwanowicza Fieduninskiego: on, Żukow i inni generałowie lecieli do Leningradu nie 9 i nie 10, lecz 13 września 1941 roku. Łańcuch zdarzeń był taki: wieczorem 11 września Stalin i Szaposznikow podpisali rozkaz o wyznaczeniu Żukowa na dowódcę Frontu Leningradzkiego, a Chozina - na szefa sztabu. 12 września lot się nie odbył z powodu złych warunków atmosferycznych. 13 września - lot. 14 września, przez 24 godziny od chwili przylotu, Żukow zgodnie z poleceniem przejmuje obowiązki. Ten wariant potwierdza też meldunek z 14 września, który Żukow złożył Szaposznikowowi: objąłem dowództwo frontu. Meldował o pierwszych wrażeniach. A wcześniej milczał. Jeżeli 14 września przyjąć jako datę objęcia funkcji przez Żukowa, wtedy wszystko nabiera sensu i staje się logiczne, wszystko łączy się w jednolitą całość. Wariant ten jednak nie satysfakcjonował pamiętnikarza Żukowa. Wyszło tak, że pojawił się w Pitrze, kiedy los wielkiego miasta został już rozstrzygnięty. Właśnie dlatego w swoich pamiętnikach rwał się do Pitra chociażby o dzień lub dwa wcześniej. Jednak jak obejść oficjalny rozkaz Stalina? Właśnie dlatego została wymyślona notatka. 376
Rozdział 26
O Flocie Bałtyckiej Ceniono i wynoszono tylko tak zwanych dowódców z charakterem. Pod tym określeniem rozumiano dowódców-dzierżymordy, w których wypadku było wiadomo, że gdziekolwiek by dowodzili, wszyscy podwładni będą się ich śmiertelni bali i ich nienawidzili. Klasycznym przykładem byli: Żukow, Jeriomienko, Koniew. W. BATUJEW, Włosow, Frankfurt nad Menem 2001, cz. 1, s. 23
I W swoich wspomnieniach Żukow przekazał rzeczy zadziwiające, a prócz wspomnień - wręcz wstrząsające. Oto, co strateg zdradził bohaterowi pracy socjalistycznej pisarzowi Konstantynowi Simonowowi. „Marynarze omawiali kwestię, w jakiej kolejności mają wysadzać okręty, żeby nie trafiły w ręce Niemców. Powiedziałem do dowódcy floty Tribuca: «Jako dowódca frontu zabraniam wam to robić. Po pierwsze, proszę zdemontować ładunki z okrętów, aby nie wybuchły samoczynnie, po drugie, podprowadźcie je bliżej miasta, żeby mogły wykorzystać całą swoją artylerię». Słyszał to kto — omawiali kwestię wysadzenia okrętów, na których pokładach znajdowało się po czterdzieści jednostek ognia. Powiedziałem im: «Jak tak w ogóle można - założyć ładunki na okrętach? Tak, możliwe, że zostaną zniszczone. Jeżeli jednak nawet tak się stanie, to 377
powinny zostać zniszczone w walce». I kiedy Niemcy zaczęli atakować na nadmorskim odcinku frontu, marynarze tak dali im popalić ze swoich okrętów, że po prostu rzucili się do ucieczki. W końcu to działa szesnastocalowe! Wyobraźcie sobie, jaka to moc". Motywów zachowania Konstantyna Simonowa jak na razie nikt nie wyjaśnił. Simonów mógłby się roześmiać, poklepać stratega po ramieniu i poradzić, aby już więcej nikomu nigdy nie opowiadał takich bzdur. Simonów jednak, nie wiadomo po co, notował opowiadania o niezwykłych przygodach dowódcy, a potem w dodatku jeszcze je opublikował. Jeszcze dziwniejsze jest to, że bohater Związku Radzieckiego pisarz Władimir Karpow te bajeczne opowiadania przepisywał w swojej książce (Marszał Żukow. Jego soratniki i protiwniki w dni wojny i mira, Moskwa 1992, s. 344). W ślad za Karpowem podążył pisarz N. N. Jakowlew. Napisał książkę pod tym samym tytułem, tylko bez podtytułu (N. N. Jakowlew, Marszal Żukow, Moskwa 1995, s. 86). Karpow, cytując ten dziwny fragment tekstu, powołuje się na Konstantyna Simonowa. Tymczasem Jakowlew już na nikogo się nie powołuje. Przepisał ten fragment jako fakt ogólnie znany, który nie potrzebuje odnośników i wyjaśnień. II Pisarze-bohaterowie Simonów, Karpow i Jakowlew powinni byli sprawdzić, z czego tak naprawdę składa się jednostka ognia, zanim zaczęli powtarzać opowiadania geniusza o czterdziestu takich jednostkach na okrętach. Główną moc ogniową i uderzeniową Floty Bałtyckiej stanowiły dwa pancerniki typu „Sewastopol": Marat i Oktiabrskaja Riewolucija. „Jedna tylko salwa burtowa ważyła sześć ton, a w ciągu minuty okręt mógł rzucić na wroga pięćdziesiąt ton pocisków" (N. G. Kuzniecow, Kursom k pobiedie, Moskwa 1975, s. 115). Rzecz jasna, pancerniki nie były przeznaczone do jednominutowej walki, co oznaczało, że na ich pokładzie znajdowało się więcej niż pięćdziesiąt ton pocisków. Każdy pancernik typu „Sewastopol" miał na uzbrojeniu 378
dwanaście dział 305 mm oraz dwanaście 120 mm. Nie licząc działek przeciwlotniczych i cekaemów. Konstrukcja okrętu była przystosowana do dokładnie ustalonej jeszcze w stadium opracowania projektu liczby pocisków. Taka liczba pocisków właśnie jest nazywana jednostką ognia. Dla pancerników typu „Sewastopol" składa się ona z 1200 pocisków 305 mm (po 100 sztuk na działo), 4800 pocisków 120 mm (po 300 sztuk na działo), nie licząc torped i nabojów do działek przeciwlotniczych i cekaemów (M. S. Sobański, Rosyjskie pancerniki typu SEWASTOPOL, Warszawa-Tarnowskie Góry 2003, ss. 18, 20). Pociski małego kalibru i naboje ponad stan jakoś można umieścić - poupychać skrzynki w korytarzach, kajutach i kubrykach. Jednak załadowanie ponad stan chociażby jednej jednostki ognia pocisków głównego kalibru jest praktycznie niemożliwe. Pocisk 305 mm waży 470,9 kg. Konstrukcja okrętu obliczona jest na całą drogę, którą pokonuje pocisk z barki zaopatrzeniowej do magazynu artyleryjskiego, a później do działa. Pociski przyjmujemy w tym miejscu, specjalnym dźwigiem wyliczonym na konkretne pociski przenosimy do magazynu na samym dnie i układamy na specjalnie do tego przeznaczonych stelażach. I tak przenosi się wszystkie 1200 pocisków. A jeśli dowiozłoby się, powiedzmy, dziesięć dodatkowych pocisków... To gdzie je umieścić? Po trapach na dół przenosić? Za ciężkie. I gdzie je składować? W jaki sposób mocować? A przecież przy wysokiej fali będą się przetaczać po podłodze. Idziesz sobie korytarzem, a tu nagle z hukiem coś takiego się na ciebie toczy. Z pociskami jednak jakoś można by sobie poradzić. Problem polega na tym, że do każdego pocisku jest jeszcze ładunek miotający. To proch w jedwabnych workach. Jeden ładunek waży 132 kg. Ładunki są przechowywane w specjalnych pomieszczeniach. Jedwabne worki z prochem trzeba chronić przed wilgocią i kurzem. W pomieszczeniach, gdzie się je przechowuje, kontroluje się temperaturę i wilgotność powietrza. Ze szczególną troską pilnuje się też, by jakiś łajdak nie wszedł tam w podkutych butach, gdyż mógłby obcasem wykrzesać iskrę. 379
W magazynach amunicyjnych pancernika mieści się dokładnie 1200 pocisków do dział głównego kalibru i tyle samo ładunków miotających o łącznej wadze 158 ton. Przypuśćmy, że załadowano dwie jednostki ognia - pociski powpychano gdzie się da, ale co z ładunkami miotającymi, na które brak miejsca w magazynie? Porozkładać na korytarzach? Kurzu można się nie obawiać, ale jeśli chodzi o wilgoć, to jest jej w okrętowych zakamarkach w nadmiarze. A jeszcze marynarze z papierosami... Jednostka ognia do dział to 723 tony. A jeszcze przecież 4800 pocisków 120 mm. Te nie są duże - 29,48 kg każdy. Pomnóżmy jednak ten ciężar przez ich liczbę i otrzymamy prawie 150 ton pocisków. Do tego też dodajmy ciężar ładunków miotających. W tym wypadku proch nie jest przechowywany w workach, tylko w mosiężnych łuskach. Kolejny dodatkowy ciężar. Nie zapomnijmy o 2000 pocisków na każde działko przeciwlotnicze i po 30 tysięcy nabojów na każdy karabin maszynowy. Z grubsza, jedna jednostka ognia pancernika typu „Sewastopol" to tysiąc ton. Jeżeli sieją załaduje, okręt już się porządnie zanurzy. Drugiej po prostu nie ma gdzie umieścić. Gdzie ją umieszczał Żukow, nie wiem. A co będzie, jeżeli na okręt o wyporności 23 tysięcy ton załaduje się czterdzieści jednostek ognia? O to trzeba zapytać wykładowcę fizyki, geniusza sztuki wojennej i pisarzy-bohaterów, którzy powtarzali te fantastyczne opowieści. Zaprotestują: przecież na krążownikach działa nie są takie duże jak na pancernikach! Zgadza się. Krążownik Kirów miał 9 dział 180 mm i 8 dział 100 mm, 10 działek przeciwlotniczych 37 mm i karabiny maszynowe. Prócz tego dwie potrójne wyrzutnie torpedowe oraz dwa wodne samoloty. Mógł też przyjąć na pokład 170 min morskich. Jednostka ognia Kirowa to 1800 pocisków głównego kalibru. Pociski — 97,5 kg oraz ładunki do nich. Pociski, rzeczywiście, nie są takie duże, aczkolwiek i krążownik ma skromniejsze rozmiary — 8600 ton. Tylko że niewesoło jest, gdy po korytarzach toczą się stukilogramowe pociski. Na krążowniku też nie ma gdzie umieścić drugiej jednostki ognia. Na nim, 380
prócz całej reszty, są jeszcze torpedy, samoloty i miny morskie. To samo dotyczy niszczycieli. Tam są działa 130 mm proporcjonalnie do wymiarów i wyporności okrętów. Tam też panuje ciasnota. W jaki sposób Żukow umieszczał po czterdzieści jednostek ognia na okrętach podwodnych i kutrach torpedowych - trzeba było go spytać. Szkoda tylko, że pisarz nie trafił na dociekliwych. Flota Bałtycka rzeczywiście miała niemal niewyczerpane zapasy pocisków. Nie na okrętach jednak, jak opowiada Żuków, tylko na lądzie. III Żukow polecił więc, by okręty znalazły się bliżej miasta i otworzyły ogień ze swych szesnastocalowych dział... 16 cali to 406 mm. Zanim pisarze-bohaterowie Simonów i Karpow coś opublikowali, powinni byli sprawdzić, jakie działa były na wyposażeniu okrętów radzieckich. Otóż, towarzysze, nie było takich dział na okrętach radzieckich. O działach szesnastocalowych Żukow mówił w liczbie mnogiej. A tak mówić nie wolno. Ponieważ w Związku Radzieckim działo takie było tylko jedno. Działo nr 1 kalibru 406 mm rzeczywiście brało udział w obronie Leningradu. Był to jednak egzemplarz eksperymentalny. Działo znajdowało się na poligonie w okolicach stacji Rżewka. Lufa o długości 18,28 metra ważyła 109,4 tony. Waga pocisku — 1116,3 kg, ładunku miotającego - 347 kg. Działo to było skonstruowane z myślą o nowej generacji okrętów wojennych typu „Sowieckij Sojuz" oraz baterii nadbrzeżnych. Pełna wyporność takiego pancernika to 65150 ton. Każdy pancernik nowego typu miał mieć po trzy trzydziałowe wieże głównego kalibru. Każda wieża to masa prawie dwóch tysięcy ton. Gdyby takie wieże zamontowano na starych pancernikach typu „Sewastopol", to zatonęłyby one nawet bez amunicji. Opowiadania wielkiego stratega o działach szesnastocalowych i czterdziestu jednostkach ognia na okrętach to zwykłe brednie. 381
IV Jeżeli wierzyć opowiadaniom Żukowa, to wygląda na to, że nasz dowódca - prócz innych funkcji - był jeszcze dowódcą floty. Polecił admirałom podciągnąć okręty bliżej miasta, admirałowie posłuchali geniusza i potem uderzyli z dział okrętowych. A gdyby strateg im tego nie rozkazał, nie uderzyliby. Tymczasem przebieg wydarzeń był całkiem inny niż ten, który przedstawiał po wojnie geniusz sztuki wojennej. 29 sierpnia 1941 roku o godzinie 17 okręty bojowe Floty Bałtyckiej rzuciły kotwice na kronsztadzkiej redzie. Pokiereszowana flota przedarła się z Tallina. Poniosła ogromne straty i teraz była dosłownie zapędzona do kąta: płytka zatoka, z trzech stron ląd, a od strony morza przeciwnik zamknął wyjście minami. Flota Bałtycka była najpotężniejsza z czterech radzieckich flot, W Leningradzie i Kronsztadzie na początku września 1941 foku znajdowały się: 2 pancerniki, 2 krążowniki, 13 niszczycieli, 12 dozorowców, 42 okręty podwodne, 62 trałowce, 38 kutrów torpedowych, 60 kutrów typu „MO", 3 kutry pancerce, nie licząc stawiaczy min i sieci, kanonierek, okrętów szkoleniowych i będących jeszcze w budowie (niektóre z nich też mogły prowadzić ogień, także z bardzo potężnych dział)Tymczasem dopóki Leningrad się trzymał, flocie pozostawał skrawek rodzimego brzegu, do którego można się było przytulić i z którego do niej nie strzelano. Gdyby przeciwnik zdobył Leningrad, dla floty oznaczałoby to koniec. Byłaby wtedy jak mysz w pułapce w pełnym okrężeniu.. Powtórzyła się sytuacja z 1904 roku. Port Arthur - miasto, port, twierdza, baza morska. W porcie stacjonowała eskadra, którą flota japońska zapędziła w kozi róg i nie wypuszczała w morze. Jeżeli przeciwnik zdobędzie Port Arthur, eskadrę trzeba będzie zatopić. Jedyne, co mogła robić eskadra w 1904 roku, to ze wszystkich sił bronić portu, odwlekając swoją zagładę. Jedynym ratunkiem dla Floty Bałtyckiej w 1941 roku było wszystkimi siłami bronić Leningradu i Kronsztadu. Wszyscy rozumieli powagę sytuacji. I to bez podpowiedzi Żukowa. Dlatego o wiele wcześniej od Żukowa do Leningradu 382
przybył narkom marynarki wojennej admirał N. G. Kuzniecow. Niemal cały czas w Kronsztadzie i Leningradzie znajdował się pierwszy zastępca narkoma marynarki wojennej, szef głównego sztabu morskiego admirał I. S. Isakow. Ich najważniejszym zadaniem było utrzymanie Leningradu. W przeciwnym razie najpotężniejsza z czterech flot Stalinowskich zostanie zniszczona. Właśnie dlatego na rozkaz admirała Kuzniecowa natychmiast po wydostaniu się z Tallina wszystkie siły Floty Bałtyckiej były nastawione na przygotowanie odparcia ewentualnego szturmu na Leningrad. Już tego samego dnia, 29 sierpnia, dowódca artylerii Floty Bałtyckiej kontradmirał LI. Grien wydał rozkaz o postawieniu całej artylerii okrętowej w gotowości bojowej, by natychmiast otworzyć ogień do celów brzegowych na pierwszy rozkaz dowództwa obrony miasta. Natomiast artyleria nadbrzeżna floty takie polecenie otrzymała już wcześniej. Jak tylko pojawił się przeciwnik, artyleria floty otworzyła ogień. Zdarzyło się to 30 sierpnia. Tego dnia okręty na Newie i działa poligonu morskiego w okolicach Rżewki na żądanie dowództwa obrony dwadzieścia osiem razy otwierały ogień do celów brzegowych, wystrzeliwując 340 pocisków kalibru od 130 do 406 mm. Następnego dnia ogień artylerii okrętowej był jeszcze intensywniejszy. 1 września przeciwnik wszedł w strefę zasięgu baterii fortu Czerwona Górka i trafił pod morderczy ogień jego dział 305 mm. O udziale floty podczas obrony Leningradu traktowało wiele książek. Opisano i wyjaśniono, dlaczego pancernik Marat zajmował pozycję u wylotu kanału Morskiego, a Oktiabrskaja Riewołucija pozycję naprzeciwko Strielny, dlaczego krążownik Maksim Gorki zajmował pozycję przy molo Chlebowym, a nieukończony krążownik Pietropawłowsk - w okolicach portu Węglowego. Uwzględnione są wszystkie akcje, w których brały udział okręty, stacjonarne nadbrzeżne i kolejowe baterie floty, wskazane są cele, zużycie amunicji oraz ostrzałów. Szczególną uwagę dowództwo floty poświęciło kwestiom stworzenia linii obronnej na Newie. Sformowano flotyllę składającą się z dwóch najnowszych niszczycieli, czterech kano383
nierek, dwóch kutrów torpedowych i dwunastu obozowców, czterech kutrów pancernych i baterii pływającej. Ten oddział pod dowództwem kapitana I stopnia W. S. Czerokowa zajął pozycje między Smolnym i Iżorą. Ponadto jeszcze w sierpniu w okolice Newskiej Dubrowki przerzucono sześć baterii, które były uzbrojone w 120 i 180 mm działa zdemontowane z okrętów. Obronę utrzymywała tam 4. Brygada Piechoty Morskiej. W nocy 9 września, jeszcze przed pojawieniem się Żukowa w Leningradzie, przeciwnik próbował sforsować Newę, został jednak odrzucony i zniszczony ogniem artylerii okrętowej i przybrzeżnej floty. 4. Brygada Piechoty Morskiej obroniła północny brzeg Newy. Później, podczas blokady Leningradu, wojskom niemieckim nie udało się przedrzeć przez Newę. Minęło ponad ćwierćwiecze od tamtych wydarzeń i nagle Żukow ogłosił, że narkom marynarki wojennej admirał N. G. Kuzniecow, jego pierwszy zastępca, szef głównego sztabu morskiego admirał I. S. Isakow, dowódca Floty Bałtyckiej admirał Tribuc, szef sztabu floty wiceadmirał J. A. Pantielejew, dowódca artylerii kontradmirał I. I. Grien, dowódca eskadry floty kontradmirał D. D. Wdowiczenko, dowódca sił lekkich floty kontradmirał W. P. Drozd niczego nie rozumieli i niczego nie robili, by obronić Leningrad. I tylko on, wielki Żukow, gdy się pojawił w mieście, gdy wróg był już zatrzymany, jakoby wydał rozkaz ściągnięcia części marynarzy z okrętów i skierowania ich na fronty lądowe. Ponadto geniusz strategiczny zarządził podobno „ściągnięcie okrętów bliżej miasta". I dopiero potem, spełniwszy rozkazy wybitnego stratega, marynarze wreszcie się wykazali. A bez rozkazów Żukowa pogrążyliby się w słodkim lenistwie i przygotowywaliby swoje okręty do wysadzenia. Żukow przechwalał się, że w Smolnym to właśnie on żądał ściągnięcia okrętów bliżej miasta, tymczasem już od dawna stały one na Newie. Wprost pod oknami Smolnego. Okna drżały od ich ognia. A ściągnięci z okrętów marynarze, szybko przekwalifikowani na piechotę morską, już przed pojawieniem się Żukowa zatrzymali przeciwnika na linii rzeki i umocnili front. 384
Zapomniawszy o wszystkich tych szczegółach i faktach, pisarze Simonów i Karpow, a za nimi przeróżni Jakowlewowie, Garejewowie i Czakowscy powtarzali: ach, gdyby geniusz nie wydał rozkazów, to przecież ani Kuzniecow, ani Isakow nie domyśliliby się, że trzeba bronić Leningradu, nie domyśliliby się, że z dział okrętowych trzeba strzelać do wroga, tylko bezmyślnie zatopiliby okręty, nie strzelając ani razu. V Rosja niejednokrotnie zatapiała swoje okręty: podczas wojny krymskiej w Sewastopolu, podczas wojny rosyjsko-japońskiej w Port Arthur, potem w 1918 roku zdrajca ojczyzny Lenin rozwiązał wojsko, potem - by dogodzić cesarzowi niemieckiemu - zatopił Flotę Czarnomorską. W 1941 roku zaistniała taka sama sytuacja, kiedy położenie floty było niemal beznadziejne. Nie z jej winy jednak. Na zamkniętym akwenie flota była całkowicie zależna od stabilności nadmorskich skrzydeł frontu lądowego, od stałości i bezpieczeństwa baz morskich. Głównym przeciwnikiem zarówno Floty Bałtyckiej, jak też Floty Czarnomorskiej były wojska lądowe przeciwnika. Flota nie jest w stanie powstrzymać wrogich ataków czołgowych. Przecież to nie jej zadanie. Zatrzymać wroga na lądzie powinny wojska lądowe. Jeżeli nie obronią one baz morskich, oznacza to koniec dla floty. „G. K. Żukow we wszystkich wypadkach, z jednej strony uznawał zwierzchnictwo tylko dowódcy lądowego, a z drugiej - nie chciał cedować na niego całej odpowiedzialności. Wskutek tego od początku wojny w Libawie było w istocie dwóch niezależnych dowódców: dowódca 67. Dywizji Strzeleckiej N. A. Diedajew i dowódca bazy M. S. Klewanski" (Admirał flota Sowietskogo Sojuza N. G. Kuzniecow, „WIZ" 1992, nr 1, s. 76). „Żadnych dokumentów o współpracy bazy marynarki w Libawie i 67. Dywizji przed wojną nie opracowano. Dowódca bazy nie znał planów dowództwa wojskowego w razie konieczności obrony Libawy z lądu (...) W Libawie stacjonował lotniczy 148. Pułk Myśliwski przeznaczony do osłony bazy 385
z powietrza. Pułk ten nie podlegał dowództwu bazy i przed wojną nie opracowano dokumentów, które określałyby współdziałanie artylerii przeciwlotniczej bazy oraz lotnictwa" (Krasnoznamionnyj bałtijskij flot w bitwie za Leningrad. 1941-1944, Moskwa 1973, s. 22). „Prośba dowódcy floty o rozmieszczenie przewidzianych w planie minowych przeszkód obronnych raz jeszcze została kategorycznie odrzucona" {Bor'ba za sowietskuju Pribałtiku w Wielikoj Otieczestwiennoj wojnie. 1941—1945, Ryga 1966, tom 1, s. 53). W marcu 1941 roku niespokojny Żukow wysmażył donos na dowódcę narkomatu marynarki wojennej: patrzcie no, wpadli na pomysł, do samolotów naruszających granice otwierać ogień! Żądam, nalegam - wszystkich pod sąd! Koledzy z NKWD gorliwie zareagowali na donos Żukowa. Jednak do rozumu przemówił im Stalin: w tym wypadku zakończy się na pouczeniu. W nocy z 21 na 22 czerwca Żukow skierował dyrektywę do wojska: nie dawać się sprowokować. Na podstawie tego rozkazu dowództwo marynarki wojennej wystosowało własną dyrektywę do floty. „Dokument pod względem dwuznaczności, pod względem zamierzeń, które w nim zawarto, czyli: zagmatwać, zbić z tropu każdego, kto go czyta, przewyższa dyrektywę wysłaną do wojsk lądowych (...) Wyczuwa się, że oskarżenie, które w marcu NKWD wystosowało do dowództwa marynarki wojennej, nie zostało zapomniane" („WIŻ" 1989, nr 6, s. 38). Tymczasem niżsi dowódcy apelowali i żądali... „Dowódca libawskiej bazy morskiej kapitan I stopnia M. S. Klewanski uporczywie prosił o pozwolenie na otwarcie choćby ognia ostrzegawczego do niemieckich samolotów pojawiających się nad bazą" (J. A. Pantielejew, Morskoj front, Moskwa 1965, s. 30). Jasne, że mu na to nie pozwolono. „Dowództwo bazy i stacjonującej tu 67. Dywizji Strzeleckiej przystąpiło do wspólnego wdrażania przedsięwzięć obronnych dopiero na początku wojny" („WIŻ" 1962, nr 4, s. 45). Libawa leży przy samej granicy. Żukow powinien był wziąć na siebie odpowiedzialność za obronę od strony lądu 386
oraz osłonięcie bazy z powietrza. W tym celu należało wydać odpowiednie rozkazy dowódcy 67. Dywizji Strzeleckiej generałowi-majorowi Diedajewowi i dowódcy pułku myśliwskiego. W ostateczności całą odpowiedzialność można było delegować na flotę: sami planujcie obronę swojej bazy- Podejmując taką decyzję, trzeba by było dywizję strzelecką i pułk lotniczy przekazać pod dowództwo operacyjne floty. Czyli: pozostają w składzie Armii Czerwonej, ale działania bojowe prowadzą według planów i rozkazów dowództwa floty. Żukow jednak nie zrobił ani jednego, ani drugiego: dywizji strzeleckiej wraz z pułkiem lotniczym nie przekazał flocie, a swoich planów obronnych ujawnić nie pozwolił. Jak się później okazało, żadnych planów obrony LibawY nie było. Mało tego, 148. Pułk Myśliwski, jak również pozostałe pułki lotnicze otrzymały zdecydowany rozkaz, by nie zestrzel i wać samolotów przeciwnika. Pierwszego dnia wojny Libawa znalazła się w strefie dziastała wysadzona. Niektóre się znalazły w rękach przeciwnika. Dowódcę bazy kapitana I stopnia M. S. Klewanskiego uznano za winnego i rozstrzelano. Jednak wszystko 3iC stało dlatego, że niemiecka 291. Dywizja Piechoty już pierwszego dnia wojny odcięła Libawę i z obrzeża miasta zaczęła ostrzeliwać port. Zgodnie z genialnym planem Żukowa piechocie niemieckiej powinna była stawiać opór 67. Dywizja Strzelecka, jednak z nieznanych przyczyn nasza dywizja, znajdując się przy samej granicy, „nie miała zawczasu przygotowanej obrony" („WIŻ" 1962, nr 4, s. 45). „Po upadku Libawy nad Rygą, a później nad Tallinem zawisło zagrożenie zdobycia od strony lądu. Lądowa obrona tych baz nie była przygotowana" (IWOWSS, tom 2, s. 44). „Lądowa obrona głównej bazy Floty Bałtyckiej - Tallina przed rozpoczęciem wojny w ogóle nie była planowana" (Krasnoznamionnyj bałtijskij flot w bitwie za Leningrad. 1941— -1944, Moskwa 1973, s. 51).
387
dostały się w ręce przeciwnika. Obrona lądowa nie tylko baz bałtyckich, ale również czarnomorskich nie była przygotowywana dlatego, że wielki Żukow był przekonany, iż przeciwnik tam nie dotrze. Kolejny był Leningrad. „Zagrożenia dla Leningradu od strony południowo-zachodniej, od strony Prus Wschodnich prawie nie brano pod uwagę i w planie naszej obrony możliwość wdarcia się przeciwnika na tym odcinku naszej obrony w gruncie rzeczy nie była brana pod uwagę" (Generał-major awiacii A. Nowikow, „WIŻ" 1969, nr 1, s. 63). Zatapiać flotę to zbrodnia. Ale oddać przeciwnikowi — jeszcze większa. Aż tu we wrześniu 1941 roku w Leningradzie pojawia się Żukow, którego już zrzucono ze stanowiska szefa Sztabu Generalnego, i rozkazuje dowódcy floty admirałowi Tribucowi: zdejmuj ładunki wybuchowe z okrętów! Na jakiej podstawie? Ponieważ Żukow nadal jest pewien, iż przeciwnik tutaj nie dotrze. Żukow już kilkakrotnie bardzo się mylił i za jego błędy byli rozstrzeliwani inni. Gdzie gwarancja tego, że nie podstawi frontu pod śmiertelny cios, jak już podstawił dunajską i pińską flotyllę, Libawę, Odessę, Rygę, Tallin? A co jeśli i tym razem Żukow się pomyli? Kto za to odpowie? Kto zostanie rozstrzelany? VI Jako pisarz Konstantyn Simonów powinien był wykazywać czujność i zwracać uwagę na drobne, na pierwszy rzut oka niewidoczne szczegóły. To, co Żukow mu opowiadał, świadczy nie o zdecydowaniu i odwadze, lecz o straszliwym braku odpowiedzialności. Co to znaczy: „Powiedziałem dowódcy floty Tribucowi"? Generał armii Pawłow wykonywał pisemne dyrektywy Żukowa. Później oskarżono go, że rozkaz wykonał, i za to go rozstrzelano. Wraz z całym jego sztabem. A w Leningradzie Żukow nie wydawał nawet pisemnych rozkazów: powied z i a ł e m dowódcy floty! Skoro Żukow okazał się taki mądry, stanowczy i pewny zwycięstwa, to trzeba było przynajmniej oświadczyć: ja, Żukow, biorę na siebie odpowiedzialność za 388
los floty! Oto pisemny rozkaz: natychmiast zdemontować ładunki na okrętach! Jeżeli choć jeden trafi w ręce przeciwnika, niech mnie rozstrzelają! Jednak wielki strateg nigdy ani słowem nie wspomniał o takim pisemnym poleceniu. I żaden z jego obrońców nigdy nie przedstawił takiego dokumentu: oto, proszę, jaki był odważny, wziął na siebie całą odpowiedzialność! I Konstantynowi Simonowowi do głowy nie przyszło oburzyć się na ten dziki brak odpowiedzialności: wydawać rozkazy ustne, nie zostawiając pisemnych śladów. Pisarz Simonów powinien był zadać strategowi również kolejne pytanie: dlaczego, Gieorgiju Konstantynowiczu, opowiadasz mi, że wydałeś rozkaz rozbrojenia ładunków na okrętach, a we wspomnieniach o tym ani słowem się nie zdradziłeś? Krępujesz się czy co? A jeszcze Simonów powinien był zapytać: jak na rozkaz Żukowa zareagował admirał Tribuc, dowódca Floty Bałtyckiej? Ciekawie jest posłuchać, jak ktoś stanowczo i odważnie wydaje rozkazy. Jednak dla mnie nie mniej ciekawe jest to, jak te rozkazy są wykonywane. Nie ma bardziej żałosnego widoku, gdy dowódca wrzeszczy, tryska śliną, a podwładni ignorują jego polecenia. Zanim zaczną w uniesieniu opisywać geniusza strategicznego wydającego rozkaz zdemontowania ładunków wybuchowych na okrętach, pisarze powinni się zainteresować, czy rozkaz Żukowa został wykonany. Przecież dowódca sam opowiedział, że rozkaz wydał, zapomniał jednak sprawdzić, czy został on wykonany czy nie? Szkopuł w tym, że okręty Floty Bałtyckiej zostały pozbawione ładunków samoniszczących rok później, jesienią 1942 roku, kiedy było już zupełnie jasne, że w żadnym wypadku nie dostaną się w ręce wroga. W tym czasie Żukowa już dawno w Leningradzie nie było. Możliwy jest jeden z dwóch wariantów: - albo we wrześniu 1941 roku strateg wydał kategoryczny rozkaz, z którego dowództwo floty się uśmiało i go nie wykonało; 389
— albo swoje stanowcze działania w Leningradzie strateg po prostu wymyślił i naiwnemu pisarzowi Simonowowi opowiedział to, co się w ogóle nie zdarzyło. VII Pomyślmy: dlaczego niby dowódca Floty Bałtyckiej admirał Tribuc miał wykonywać rozkaz Żukowa? Podczas blokady flota, zamknięta w Kronsztadzie i Leningradzie, była operacyjnie podporządkowana Frontowi Leningradzkiemu. Oznacza to, że w kwestiach prowadzenia działań wojennych dowódca floty na pewien czas był podporządkowany dowódcy Frontu Leningradzkiego. Jakie jednak działania wojenne mogła prowadzić flota pozbawiona swobody manewru? Co jej pozostawało? Jedynie prowadzenie ognia przy użyciu artylerii okrętowej, brzegowej i przeciwlotniczej. I wtedy dowódca Frontu Leningradzkiego mógł rozkazać: kwadrat 13-42, hej, marynarzyki, dajcie ognia! Ot, tyle. Na tym kończyły się pełnomocnictwa dowódcy Frontu Leningradzkiego. Nic więcej nie mógł rozkazać Flocie Bałtyckiej. W pozostałych kwestiach nie była ona podporządkowana dowódcy Frontu Leningradzkiego. Obowiązywał wtedy zwyczajny łańcuch dowodzenia: dowódca floty admirał Tribuc, nad nim narkom marynarki wojennej admirał Kuzniecow, a nad nim naczelny wódz. Żukowa w tym łańcuchu dowodzenia nie ma. I nie on miał decydować, czy okręty trzeba wysadzać teraz czy odczekać. Następne kwestie są wprost śmieszne. Według pierwszej wersji Żukow przybył do Leningradu 9 września, według drugiej - 10 września. Od razu wdarł się na naradę i kazał zdjąć ładunki z okrętów. Jednak 11 września generał armii Żukow oficjalnie był jeszcze dowódcą Frontu Rezerwowego. I właśnie jako dowódca Frontu Rezerwowego jest wymieniony w rozkazie Stalina, który został podpisany wieczorem 11 września. A Front Rezerwowy prowadził działania wojenne na odcinku smoleńskim. Wyobraźmy sobie taką sytuację: 9 lub 10 września generał, który oficjalne dowodzi Frontem Rezerwowym, który nie ma 390
żadnego związku z Leningradem ani z Flotą Bałtycką, wydaje ustny rozkaz dowódcy floty o usunięciu ładunków wybuchowych z okrętów. Dowódca floty Tribuc odpowiada głową za to, żeby okręty nie dostały się w ręce wroga. A dowódca Frontu Rezerwowego Żukow tutaj za nic nie odpowiada. Czy dowódca Floty Bałtyckiej rzuci się, by wykonać rozkaz obcego człowieka, który nie ma tutaj nic do gadania? Co najważniejsze, skoro Żukow postanowił odwołać rozkaz, to przede wszystkim trzeba się było zainteresować, kto podjął decyzję, by okręty przygotować do zatopienia. Czyj rozkaz Żukow odwołuje? Otóż: decyzja ta nie mogła być podjęta samodzielnie przez dowódcę Floty Bałtyckiej. Kto po roku 1937 ośmieliłby się na własne ryzyko w magazynach artyleryjskich pancernika Marata umieścić detonatory i przełączniki z kablami? A na czterdziestu okrętach podwodnych? Za taką samowolę należy się najwyższa kara bez możliwości odwołania. I narkom marynarki wojennej też by się nie zdecydował. On też chce żyć. Jak obecnie wiadomo, nie zdecydował się na to. Pozostaje założyć, że tylko Stalin mógł wydać taki rozkaz. Przypuszczenie to potwierdzają też dokumenty oraz wspomnienia dowódców flot, którym nie wierzyć w tej kwestii nie ma powodu. Admirał floty Związku Radzieckiego Nikołaj Gierasimowicz Kuzniecow potwierdza: rozkaz wydał Stalin. „Zapytawszy ponownie, czy dobrze zrozumiałem, Stalin podkreślił, że w wypadku niewykonania tego rozkazu winni poniosą ciężkie kary" (N. G. Kuzniecow, Na flotach bojewaja triewoga, Moskwa 1971, s. 78). Możemy być pewni, że gdyby okręty trafiły w ręce przeciwnika, ukaranie winnych nie skończyłoby się na srogiej naganie. Towarzysz Stalin miał własne wyobrażenia na temat srogości. Wydawszy ustny rozkaz, Stalin kazał Kuzniecowowi przedstawić go w formie pisemnej i podpisać. A Kuzniecow odmówił podpisania: „Żeby wydać takie poważne polecenie, potrzebny jest szczególny autorytet i sam rozkaz narkoma marynarki wojennej to za mało" (tamże). 391
Wówczas Stalin nakazał złożyć dwa podpisy: narkoma marynarki wojennej admirała Kuzniecowa i szefa Sztabu Generalnego Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej marszałka Związku Radzieckiego Szaposznikowa. Szaposznikow i Kuzniecow ułożyli dyrektywę i podpisali, a potem razem poszli do Stalina i zażądali, aby ten złożył podpis zatwierdzający. Gdy Kuzniecow pisał wspomnienia, w żaden sposób nie mógł potwierdzić swoich słów. Nie miał prawa cytować ściśle tajnych dokumentów. Jednak po dwudziestu latach od wydania jego książki Związek Radziecki się rozsypał, pewna część dokumentów została odtajniona, między innymi ta dyrektywa. Wyjaśniło się, że Kuzniecow miał całkowitą rację. A Żuków, oględnie mówiąc, jej nie miał. Punkt 4. dyrektywy mówił: „Zniszczenie odbywa się według ściśle określonego planu od momentu wydania sygnału przez naczelnego wodza". To oznacza, że zarzucanie dowództwu Floty Bałtyckiej tchórzostwa i panikarstwa przez Żukowa było niesprawiedliwe. Przygotowanie okrętów do zniszczenia odbyło się nie z inicjatywy miejscowego dowództwa, tylko z rozkazu Moskwy. I wysadzenie mogło się odbyć jedynie z rozkazu najwyższego przywódcy państwa i sił zbrojnych. I oto taka sytuacja: siedzą sobie na naradzie w Smolnym najwyżsi dowódcy Floty Bałtyckiej, omawiają, jak zrealizować dyrektywę, którą podpisał narkom marynarki wojennej, szef Sztabu Generalnego oraz zatwierdził naczelny wódz. Aż tu nagle wpada geniusz sztuki wojennej i odwołuje rozkaz naczelnego szefa Sztabu Generalnego i narkoma marynarki wojennej. Wygląda na to, że wszechmogący Żukow odwołuje dyrektywy nie tylko Sztabu Generalnego, ale też rozkazy samego Stalina. Czy nie za bardzo poniosło naszego stratega? Czy mogłoby się zdarzyć coś takiego, że dowództwo Floty Bałtyckiej postanowiło nie podporządkowywać się ani Sztabowi Generalnemu, ani swemu narkomowi, ani towarzyszowi Stalinowi, ale zdecydowało się podporządkować dowódcy Frontu Rezerwowego, którego wojska zachłysnęły się krwią w okolicach Smoleńska? Cudownie: oni natychmiast uwie392
rzyli notatce Stalina, a oficjalnego rozkazu, zatwiei&łlBDBSgO przez Stalina, postanowili nie wykonywać. To tylko wstęp do bajki - bajka dopiero będzie. Najciekawsza jest jednak rezolucja naczelnego wodza pod rozkazem o przygotowaniu okrętów Floty Bałtyckiej do wysadzenia. Tekst jest prosty i krótki: „Zatwierdzam. 13.9.41. Stalin". VIII Zakładanie ładunków wybuchowych na okrętach jest sprawą odpowiedzialną i skomplikowaną. Ze świadectw admirałów Kuzniecowa, Tribuca, Pantielejewa wynika, że nie można było tego zacząć od razu po otrzymaniu rozkazu. Przede wszystkim trzeba było dobrać ludzi o silnej psychice, którym można by było powierzyć przełączniki. A przecież okrętów było ponad dwieście, nie licząc obiektów lądowych floty. Trzeba było zapobiec panice i upadkowi morale załóg okrętów. Zapobiec panice można było tylko przez utajnianie akcji. Dlatego w taki sposób trzeba było dobrać setki wykonawców, żeby pogłoski nie rozeszły się po całej flocie. Było też sporo innych problemów. Najpierw okręty trzeba było ustawić w ten sposób, żeby nie tylko zostały wysadzone, ale tuż kadłubami zatarasowały tory wodne. Jednym słowem, operacja nie mogła się zacząć 13 września. Zaczęła się później. Z opowiadań Żukowa wynika, że okręty były przygotowane do zniszczenia, a on rozkazał: „Proszę zdemontować ładunki". Z dokumentów wynika jednak, że okręty w chwili pojawienia się Żukowa w Leningradzie jeszcze nie były przygotowane do zniszczenia. Odbyło się to po tym, jak Żukow został mianowany na stanowisko dowódcy Frontu Leningradzkiego, po tym, jak przybył do Leningradu i przejął urząd. Według opowiadania Żukowa pojawił się w Leningradzie albo 9, albo 10 września i natychmiast odwołał rozkaz Stalina, który został podpisany 13 września. Wychodzi na to, że Żukow nie tylko odwołał rozkaz Stalina - on go odwołał trzy dni przed podpisaniem. Z tego z kolei wynika, że bohaterskie sceny podczas na393
rady w Smolnym to tylko owoc chorej wyobraźni stratega… i gapiostwa pisarzy. Żukow przebywał w Leningradzie niespełna miesiąc. Przybył 13 września, a wyjechał 6 października. Jego pojawienie się w oblężonym mieście niczego nie zmieniło i niczego nie mogło zmienić. Nikt nie wysadzał w Leningradzie ważnych obiektów ani przed przyjazdem Żukowa, ani podczas jego obecności, ani po jego wyjeździe. Na czym więc polegał osobisty wkład wybawcy? Co się zmieniło, gdy się pojawił? Żukow się przechwalał: pojawiłem się i rozkazałem nie niszczyć okrętów. Było wprost odwrotnie. Już po jego przyjeździe rozpoczęła się operacja minowania obiektów o znaczeniu szczególnym dla miasta i floty. Nikt nie pytał Żukowa o zdanie, nikt nie prosił go ani o radę, ani o zgodę, ani o decyzję.
Rozdział 27
Wybawca Żukow - ten, który oszukał naród rosyjski. A. WARŁAMOW „Litieraturnaja gazieta", 3-9 września 2003
I Każdy, kogo szkolono w wywiadzie wojskowo-strategicznym, pamięta główne przykazanie: powinieneś zdobyć nie-
zbite dowody. Trzeba szukać takich faktów, w które uwierzy nawet ten, kto nie chce wierzyć. Na koniec jednak siwy pułkownik machnie ręką i z żalem powie: jednak zdarzają się tacy mądrzy strategowie, których żadnymi faktami, żadnymi dowodami nie przekonasz, w tej sytuacji wywiad jest bezsilny. Powiedzenie to poprzeć można opowiadaniem o konflikcie interesów dowódcy frontu generała armii G. K. Żukowa i dowódcy zarządu wywiadowczego Frontu Leningradzkiego kombryga Pietra Pietrowicza Jewstigniejewa... Sam Żukow, rzecz jasna, na temat tego epizodu żadnych refleksji nie snuje. Wspomina całkiem co innego. Za mało mu było opowiedzieć o Stalinie, który jakoby uważał położenie Leningradu za beznadziejne i już pogodził się z jego utratą. Żukow opowiedział o Hitlerze i jego otoczeniu: „Dowódca niemieckiej Grupy Armii «Północ» von Leeb ponaglał wojska. Żądał szybszego złamania oporu obrońców Leningradu, żeby połączyć się z karelskim zgrupowaniem wojsk fińskich. Po 395
zdobyciu Leningradu dowództwo niemieckie chciało wszystkimi siłami uderzyć na Moskwę, zachodząc ją od strony północno-wschodniej. Leningrad jednak mocno się trzymał i nie poddawał wrogowi, bez względu na zaciekłość i moc ataków. Hitler był wściekły" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1969, s. 331). Jeżeli wierzyć Żukowowi, to od chwili jego pojawienia się w Leningradzie wojska niemieckie nieustannie szturmowały miasto. Gdyby je zdobyły, dalej poszłyby na Moskwę. Ale Żukow uratował Leningrad. Odparł natarcia, nie pozwalając Hitlerowi przerzucić zwolnionych po zdobyciu Leningradu wojsk na odcinek moskiewski. Wychodzi na to, że broniąc Leningradu, Żukow uratował także Moskwę. Rzecz jasna, Hitler się wściekł. Wszystko niby się zgadza. Pomyślmy: skąd Żukow wiedział, czego dowództwo niemieckie żądało od swoich podwładnych? Z jakich źródeł Żuków się dowiedział, że Hitler był wściekły? Gdzie strateg wyczytał, że von Leeb ponaglał wojska? Jeżeli Żukow tę wiedzę zaczerpnął z przechwyconych dokumentów, to trzeba było się na nie powołać. A jeszcze lepiej je opublikować. W wydaniu drugim wydźwięk jest znacznie wzmocniony: „Hitler ponaglał dowódcę Grupy Armii «Północ» feldmarszałka von Leeba do jak najszybszego zdobycia Leningradu i przerzucenia mobilnych zgrupowań 4. Grupy Pancernej na odcinek moskiewski w ramach Grupy Armii «Północ». I dalej: „Feldmarszałek von Leeb wyłaził ze skóry, aby za wszelką cenę wypełnić rozkaz Hitlera - skończyć z operacją leningradzką przed natarciem wojsk niemieckich na Moskwę" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1975, t. 1, s. 400, 408). W wydaniu pierwszym von Leeb ponaglał, w drugim, bardziej prawdziwym, ponaglał już sam Hitler. Po wojnie niemieccy historycy niezwykle poważnie zajęli się obliczeniem uchybień i błędów, których dopuścili się Hitler i jego dowódcy. Dostęp do wszystkich dokumentów, które zostały po wojnie na terytorium Niemiec Zachodnich, został praktycznie natychmiast umożliwiony. Zdecydowaną większość tych dokumentów opublikowano. 396
Niezwykła szkoda, że oficjalna propaganda Związku Radzieckiego, a teraz Rosji buduje naszą historię i kult jednostki Żukowa, ignorując treść dokumentów archiwalnych. Wszelkiego autoramentu Karpowowie, Simonowowie, Gariejewowie i Czakowscy twierdzą, że nie mają zamiaru korzystać z archiwów, że w zupełności wystarczą im bohaterskie opowiadania Żukowa. Chętnie bym się z nimi zgodził, jest jednak pewien szkopuł: w różnych latach różnym ludziom Żukow opowiadał różne historie. Nie tylko ci, którzy byli przy Żukowie, dementują jego wymysły, on też ciągle sam sobie zaprzecza. II Przyjrzyjmy się dokumentom niemieckim, których ani Żuków, ani jego obrońcy nie biorą w ogóle pod uwagę. Hitlerowi widocznie brakowało sił, aby uderzyć jednocześnie i na południe, i na wschód, i na północ. Nie miał dość sił, by w tym samym czasie zdobyć i Krym, i Donbas, i północny Kaukaz, i Moskwę, i Kijów, i Charków, i Leningrad. Dlatego 6 września 1941 roku podpisał Dyrektywę nr 35, w której w punkcie 3. rozkazywał okrążyć Leningrad. Nie zdobywać go, lecz tylko odciąć od kraju. Jednak nawet takie zadanie wydawało się trudne, a jego wykonanie - problematyczne. Dlatego Hitler przedstawiał je w sposób wyważony: „Dążyć do całkowitego okrążenia Leningradu, przynajmniej od wschodu". W dyrektywie nie ma nawet aluzji na temat możliwości szturmowaniu Leningradu. Przeciwnie - Fiihrer odrzucał taką możliwość, nakazując przerzucić spod Leningradu znaczną część mobilnego wojska i zgrupowań 1. Floty Powietrznej do Grupy Armii „Centrum", czyli na odcinek moskiewski. Dyrektywę nr 35 każdy może znaleźć w jakimkolwiek niemieckim opracowaniu dotyczącym wojny. Przetłumaczono ją też na język rosyjski i wielokrotnie publikowano, na przykład w zbiorze W. I. Daszyczewa, Bankrotstwo stratiegii giermanskogo faszyzma. Istoriczeskije oczerki. Dokumienty i materiały (Moskwa 1973, t. 2, s. 241-243). 397
W celu strategicznego okrążenia Moskwy z północnego wschodu Hitlerowi potrzebne były mobilne zgrupowania: dywizje zmotoryzowane i pancerne. W Grupie Armii „Centrum", która nacierała na Leningrad, wszystkie zgrupowania mobilne były połączone w 4. Grupę Pancerną. Żukow przebywał w okolicach Jelni, Stalin jeszcze go nawet do Moskwy nie wzywał, a Hitler już wydał rozkaz przerzucenia 4. Grupy Pancernej z odcinka leningradzkiego na moskiewski, w okolice Rosławla. Żukow ze Stalinem rozmawiał na Kremlu, Stalin mu wyznaczał zadanie, a niemiecka 4. Grupa Pancerna już zakończyła działania pod Leningradem. Kolumny jej dywizji już się odwróciły od murów Leningradu i pociągnęły na południe. Po odejściu 4. Grupy Pancernej pod Leningradem pozostała tylko wzmocniona artyleria wielkokalibrowa. W składzie niemieckich wojsk pod Leningradem nie został ani j e d e n czołg. Ponadto spod Leningradu na odcinek moskiewski została przegrupowana większa część lotnictwa. Ani Hitler, ani jego feldmarszałkowie nie wydali rozkazu szturmowania Leningradu. Dlatego opowieści Żukowa o tym, że „Leningrad trzymał się mocno i nie poddawał się wrogowi, bez względu na zaciekłość i siłę ataków", trzeba uznać za mocną przesadę. Miejscami dochodziło do walki, ale szturmu nie było. Hitler nie miał powodu się wściekać na nieudane próby zdobycia Leningradu. Dlatego że takich prób nie było. I von Leeb „nie wyłaził ze skóry, żeby za wszelką cenę wypełnić rozkaz Hitlera", ponieważ Hitler takiego rozkazu nie wydał. Żukowa poniosło, gdy opowiadał o tym, że broniąc Leningradu, wiązał siły armii niemieckiej i tym samym nie dawał Hitlerowi możliwości przerzucenia ich na odcinek moskiewski. Wszystko, co tylko się dało, Hitler tam właśnie skierował. Jeśli nawet Leningrad by się poddał, to Hitler i tak nie miałby czego przerzucać stamtąd do okrążenia Moskwy. Wszystkie siły albo już zostały przegrupowane, albo przygotowywały się do tej operacji. Z tego wynika, że obrona Leningradu w okresie, kiedy był tam Żukow, nie odwracała uwagi nie tylko żadnych niemieckich mobilnych zgrupowań, ale też żadnego niemieckiego czołgu. 398
Córki Żukowa napisały książkę o niewiarygodnych zdolnościach i przygodach swego rodzica. Nie tylko same wiele opowiedziały, ale też zaprosiły znanych historyków: głoście chwałę! I tamci głosili. Lecz nawet oni się wygadali. Doktor nauk historycznych kapitan II stopnia A. W. Basów: „5 września Hitler ogłosił, że pod Leningradem cel został osiągnięty i «odtąd rejon Leningradu będzie drugorzędną sceną działań wojennych». Następnego dnia podpisał Dyrektywę nr 35, w której określił zadanie okrążenia wojsk radzieckich w Leningradzie, tak żeby nie później niż 15 września zgrupowania mobilne i 1. Flota Powietrzna mogły zostać wcielone do Grupy Armii «Centrum»" (Era i Ella Żukowe, Marszał pobiedy. Wospominanija i raźmyszlenija, Moskwa 1996, s. 245). Nawet jeżeli uwierzymy opowiadaniom Żukowa o tym, że pojawił się w Leningradzie 9 lub 10 września, to i tak wybawcy z niego nie będzie. Hitler już zrezygnował z pomysłu szturmu Leningradu. Nie zapowiadał się żaden generalny szturm. Żukow nie odpierał zaciętych ataków. A Hitler wcale nie kipiał ze złości. III Żukow lubił opowiadać o swoich niebywałych zdolnościach strategicznych; wystarczało mu jakoby jedno spojrzenie na mapę, żeby zrozumieć każdą, nawet najtrudniejszą i najbardziej skomplikowaną sytuację, żeby rozgryźć podstępne plany nieprzyjaciela. Opłacani chwalcy Żukowa niezwykle lubią o tej zdolności geniusza opowiadać widzom, czytelnikom, słuchaczom: „Gieorgij Konstantynowicz (...) jakby czytał myśli dowódców niemieckich" (N. N. Jakowlew, Marszał Żukow, s. 111). Jednak w Leningradzie wielki strateg się przeliczył. Sytuacja była niezwykle przejrzysta, a Żukow nie dał rady w nią wniknąć. Zresztą nawet się nie starał. Żukow powinien był w myślach postawić się na miejscu strategów niemieckich i spróbować ocenić sytuację z ich punktu widzenia. Okrążane miasto lub twierdzę przeciwnik może zdobyć tylko na dwa sposoby: albo szturmem, albo przez oblę399
żenię. Szturm kosztuje wiele krwi, oblężenie - czasu. Nie ulega wątpliwości, że Żukow na miejscu niemieckich generałów od razu rzuciłby się do szturmu. Ale przecież praca Żukowa polegała na tym, żeby zrozumieć: czyżby ktoś jeszcze oprócz Armii Czerwonej zdecydował się na szturm najbardziej umocnionego miasta na świecie, miasta, w którym jest tyle broni, że dosłownie nie mieli z nią co zrobić, i tyle wojska, że trzeba je było wywozić całymi brygadami i dywizjami? Czyżby niemieccy generałowie myśleli tak samo jak radzieccy? Nam przecież jest obojętne, czy stracimy milion żołnierzy, czy dwa miliony, czy też pięć. Nie ma różnicy. Ale przecież w armii niemieckiej wszystko funkcjonuje inaczej. Generałowie niemieccy myślą inaczej. Dla nas niepotrzebne poświęcenie trzystu tysięcy żołnierzy to po prostu drobna taktyczna strata, a dla nich to prawie porażka strategiczna. Zanim się zdecydują na taki krok, dobrze się zastanowią. Praca Żukowa polegała na tym, aby przeszkodzić planom armii niemieckiej. W tym celu trzeba było odgadnąć zamiary przeciwnika, czyli określić, na co się on zdecydował: na krótkotrwały, ale krwawy szturm czy niemal bezkrwawe wzięcie miasta głodem. Jeżeli wróg zdecydował się na szturm, to Żukow powinien był na najbardziej zagrożonych odcinkach ustawić do stabilnej obrony silne oddziały wojska. Ponadto utworzyć mocne rezerwy mobilne, które w decydującej chwili można by było rzucić tam, gdzie przeciwnik szykuje przerwanie obrony. Inaczej mówiąc, zamknąć wyłom. Natomiast jeżeli przeciwnik zdecydowałby się na długotrwałe oblężenie, to Żukow powinien był działać inaczej: w obronie pozostawić jak najmniejszą liczbę wojska, a wszystko, co się da, rzucić na odbicie stacji Mga. Tutaj przeciwnik odciął ostatnią magistralę kolejową łączącą Leningrad z krajem. Zanim wroga obrona się wzmocniła, trzeba było stację odbić. Do tego trzeba rzucić wszystkie rezerwy. W tym wypadku należało odbić stację za wszelką cenę. Natychmiast. W przeciwnym razie trzeba już będzie płacić milionami ofiar inteligentnych, mądrych, wykształconych, pracowitych ludzi. Gdyby hitlerowcy rzucili główne siły do szturmu na Lenin400
grad, to Żukow powinien by swoje siły główne skierować do jego odparcia. W tej sytuacji jakieś miasteczka i stacje kolejowe na wschód od Leningradu nie miały już znaczenia. Straciwszy milion, nie płacze się za grosikiem. Gdyby zaś Hitler się zdecydował na blokadę, wówczas niewielka stacja na wschód od Leningradu istotnie nabrałaby strategicznego znaczenia. Chwyciwszy za to gardło, Hitler miał zamiar zadusić miasto, front i flotę. Właśnie na ten wariant Hitler się zdecydował. Podjął decyzję zdobycia Leningradu głodem. Dlatego musiał kontrolować magistrale kolejowe na wschód od miasta. Odciąwszy je, dywizje niemieckie natychmiast się wgryzły w ziemię. Żołnierze nieustannie kopali, i w dzień, i w nocy. Okopy do strzelania w pozycji leżącej pogłębiały się w oczach, aż można w nich było strzelać na stojąco. Okopy łączono transzejami, które się krzyżowały. Przy pierwszej linii powstawały coraz to nowe zasieki, zagęszczały się pola minowe. Za pierwszą linią umocnień kopano drugą, po niej trzecią. Jak grzyby po deszczu powstawały punkty ogniowe, bunkry, schrony podziemne. Na trzecią warstwę belkowania nakładała się czwarta, potem piąta, za nią... dziesiąta. Obrona się umacniała. Tymczasem Żukow działał według wariantu pierwszego. Odpierał szturmy i natarcia... których nie było. Ze wschodu w kierunku Leningradu podążała 54. Armia pod dowództwem marszałka Związku Radzieckiego G. I. Kulika. Kulik żądał: uderzaj z drugiej strony! I Żukow uderzył! Do przełamania blokady Leningradu we wrześniu 1941 roku Żukow skierował osłabioną w walkach 115. Dywizję Strzelecką i nie opanowaną, dopiero co uformowaną, nie wyszkoloną do prowadzenia walki na lądzie 4. Brygadę Piechoty Morskiej. Rzecz jasna, nic z tego przełamania nie wyszło, bo wyjść nie mogło. A winny temu jest (według wersji Żukowa) marszałek Związku Radzieckiego G. I. Kulik, który niewystarczająco aktywnie przebijał się z naprzeciwka. Kulik wyciągnął do Żukowa pomocną dłoń w postaci 54. Armii. A Żukow wyciągnął do Kulika... palec. Miał do dyspozycji 24 dywizje i 17 brygad, ale do przerwania blokady wyznaczył jedną dywizję i jedną brygadę. 401
A pozostałe? Pozostałe na rozkaz Żukowa odpierały szturm Leningradu... którego dowództwo niemieckie nawet nie planowało. Już 14 września 1941 roku, po przejęciu dowodzenia frontem, Żukow skontaktował się ze Sztabem Generalnym i zameldował marszałkowi Związku Radzieckiego Szaposznikowowi: „Sytuacja na południowym odcinku frontu jest bardziej skomplikowana, niż się wydawało Sztabowi Generalnemu. Pod koniec dzisiejszego dnia przeciwnik, usiłował przerwać obronę siłami trzech, czterech dywizji i wprowadzając do walki niemal dwie dywizje pancerne..." To jest nasz styl. Nasz system. Dowódcy radzieccy ciągle wyolbrzymiali siły i straty wroga, zmniejszając zarazem swoje siły i straty. I oto doskonały przykład. Żukow zameldował o straszliwej sytuacji, żeby wyżej oceniono jego starania i zasługi. Jednak ani wtedy, ani po wojnie nie określił numerów dywizji wroga, które jakoby „usiłowały przerwać obronę" - oto, w czym tkwi problem. Zgadzam się, podczas walk nie zawsze wiadomo, jaka jednostka jest przed tobą. Lecz po wojnie, kiedy zostają odsłonięte wszystkie karty, kiedy wszystkie archiwa przeciwnika są zdobyte, a jego generałowie wyłapani i czekają na decyzję co do swego losu, numery tych dywizji można łatwo ustalić. Niemieckich dywizji pancernych na froncie radziecko-niemieckim nie uzbierałoby się nawet dwudziestu. Szlak wojenny każdej z nich jest znany z dokładnością co do godziny, a nawet minuty, ponieważ w każdej dywizji prowadzono dziennik działań bojowych. I właśnie na potwierdzenie swoich słów dobrze byłoby wymienić numery wrogich jednostek. Jednak w wydaniu pierwszym swoich wspomnień Żukow w ogóle nie wspomniał o tym epizodzie. A w następnych wydaniach, „bardziej prawdziwych", wspomniał jedynie o swoim meldunku do Sztabu Generalnego i przytoczył cytaty z niego. Raport ten jednak był fałszywy. 14 września 1941 roku w rozmowie z Moskwą Żukow wyraźnie dezinformował Sztab Generalny. Potwierdził obecność po Leningradem dwóch dywizji pancernych, co oznaczało, że do informacji o pojawieniu się ich na odcinku moskiewskim 402
Sztab Generalny odniósł się sceptycznie. Oszukując Sztab Generalny, Żukow szedł na rękę Hitlerowi, usypiał czujność Stalina: skoro dywizje pancerne 4. Grupy Pancernej nadal są pod Leningradem, to oznacza, że można się nie niepokoić o bezpieczeństwo Moskwy. W wydaniu pierwszym cały ten epizod został pominięty. Jednak w wydaniu drugim współautorzy, widząc, że nikt nie przyłapał ich na kłamstwie, umieścili fragment meldunku, który Żukow przygotował dla Szaposznikowa (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1975, t. 1., s. 403). I natychmiast Karpow powtórzył w swojej książce kłamstwo genialnego stratega: oto widzicie, jak bohatersko Żukow się bronił! Trzy, cztery dywizje piechoty i niemal dwie pancerne próbowały wedrzeć się do miasta Lenina! A Żukow je zatrzymał! W ślad za Karpowem uczynił to N. Jakowlew. On też opowiedział o dwóch dywizjach pancernych i podsumował: „Szykował się szturm generalny" (N. N. Jakowlew, Marszal Zuków, s. 90). Nie, drodzy towarzysze! Nie szykował się żaden szturm generalny. I skoro wy tak na to nalegacie, to chociaż zadajcie sobie trud odszukania numerów tych niemieckich dywizji pancernych, których atak rzekomo odpierał Żukow 14 września 1941 roku. Jeżeli nawet wojska niemieckie podejmowały ataki pod Leningradem, robiły to w jednym celu: poprawić położenie taktyczne, ścisnąć pierścień oblężenia, najważniejsze — odwrócić uwagę od stacji Mga, od Lubani, Czudowa i Tosna, znajdującym się tam wojskom niemieckim dać możliwość trwałego umocnienia. Przez to, że Żukow na tym odcinku działał zbyt anemicznie, wojska niemieckie umocniły się tu tak, że do lutego 1944 roku utrzymywały te miasta, stacje i magistrale kolejowe. Będą protestować: na wojnie niełatwo podejmować decyzje. Zdarzają się sytuacje, kiedy trzeba zrobić jedno, a strategowie robią coś całkiem innego. Jednak nie należy tego przemilczać. Nie trzeba z Żukowa robić geniusza. Trzeba uczciwie przyznać: we wrześniu 1941 roku w Leningradzie, zamiast nie pozwolić przeciwnikowi umacniać blokady wokół miasta, 403
Żukow zajmował się całkiem czym innym: przygotowywał się do odpierania szturmu, którego dowództwo niemieckie nie przygotowywało i nie planowało. Postawmy sprawę jasno. Nie było żadnych informacji o przygotowywaniu szturmu, a informacje o tym, że przeciwnik planuje blokadę, były wyczerpujące. Jednak Żukow nie zaufał wywiadowi. Co więcej, dowódca Zarządu Wywiadowczego sztabu Frontu Leningradzkiego kombryg P. P. Jewstigniejew zameldował: niemieckie czołgi się wycofują. Wynikało z tego tylko jedno: szturmu nie będzie. Przed szturmowaniem potężnego miasta zgrupowanie wojsk zazwyczaj trzeba wzmocnić, tymczasem Hitler je osłabił. IV Z jakich źródeł wywiad Frontu Leningradzkiego czerpał te wiadomości? Z wielu. Przede wszystkim - doniesienia z pierwszej linii. W każdym pułku jest sztab, a na jego czele dowódca wywiadu. Codziennie wymaga on od dowódców batalionów meldunków dotyczących aktualnej sytuacji: gdzie się pojawiła nowa bateria moździerzy, a gdzie jej już nie ma, gdzie nowe działo przeciwpancerne, gdzie przeciwnik się okopuje i natychmiast to maskuje, a gdzie kopie otwarcie, gdzie błyszczą szkiełka lornetek, gdzie pojawia się dym... I żąda uściślenia, czy to jest dym ogniska, schronu ziemnego czy też kuchni polowej. Wywiad pułku patrzy, słucha, węszy na tyłach wroga. Dowódca wywiadu pułku żąda od dowódców batalionów zorganizowania całodobowej obserwacji i podsłuchiwania przeciwnika. Żąda wysyłania na tyły przeciwnika grup zwiadowczych i patroli. Ponadto do dyspozycji dowódcy wywiadu pułku jest pluton wywiadowczy, sami bystrzy chłopcy. A nawet cała kompania. Potrafią oni przyprowadzić nieprzyjacielskiego żołnierzyka, a czasem oficera. To niezwykle cenne źródło informacji. W pułkach artyleryjskich wywiadowcy są w każdym do404
wództwie baterii. I w każdym dywizjonie. I przy dowódcy pułku też. Ze wszystkich pułków do sztabów dywizji strumieniami płyną informacje i są tam analizowane. W sztabie każdej dywizji również siedzi wywiadowca. Ten ma całą armię podwładnych. I ma pod sobą zapewne całą kompanię wywiadowczą. Ona też myszkuje na tyłach. Korpusy strzeleckie do tego czasu zostały rozwiązane. Uformowano mnóstwo brygad. Brygada jest większa od pułku, ale mniejsza od dywizji. Oznacza to jednak, że wywiadowców w brygadzie jest mniej niż w dywizji, ale więcej niż w pułku. Brygadami i dywizjami dowodzi sztab armii. W tych sztabach są zarządy wywiadowcze. Do swojej dyspozycji mają potężne siły: nasłuch radiowy, wywiad dźwiękowy, własnych dywersantów, pracę informacyjną na odpowiednim poziomie, łącznie z własną agenturą informacyjną, jak też jednostki zarządu. Nad nimi jest zarząd wywiadowczy sztabu frontu. Koordynuje on działania wszystkich niższych jednostek, opracowuje potoki informacyjne, ponadto ma własne siły i prowadzi wywiad samodzielnie w pełnym zakresie, począwszy od zrzutu agentury i grup głębokiego rozpoznania, do nasłuchu radiowego i zwiadu lotniczego z sekcją interpretacji zdjęć. Aż w końcu analitycy-informatorzy zwracają uwagę na dziwną rzecz: we wszystkich doniesieniach z pułków, brygad, dywizji i armii nie ma już ani słowa o czołgach. Zniknęły. A co mówi wywiad radiowy? Twierdzi, że do niedawna taktyczna sieć radiowa wojsk pancernych działała, ale teraz jej nie słychać. Tutaj działa tylko sieć radiowa 3. Dywizji Pancernej. Jednak to ewidentne fałszerstwo: według wszelkich oznak dywizja odeszła, pozostawiając na miejscu radiooperatorów i radiostację. Lecz nas nie oszukasz. Są znaki, dzięki którym doświadczeni radiowcy rozgryzą każdy podstęp. A co na ten temat mówi lotnictwo? Lotnictwo potwierdza. Dowódca wywiadu frontu ma kontakt z naszymi rozbitymi oddziałami, które przebijają się z okrążenia. Oni widzieli odchodzące zgrupowania pancerne. I agentura coś melduje. Zarząd Wywiadowczy Frontu Leningradzkiego ma też kontakt z partyzantami. A co, nie było wówczas partyzantów 405
w obwodzie leningradzkim? Właśnie że byli. 8 sierpnia 1941 roku dowódca oddziału specjalnego (dywersji i likwidacji) Zarządu Wywiadowczego Sztabu Generalnego pułkownik Ch. U. Mamsurow został skierowany do Leningradu jako pełnomocnik ds. dowodzenia działalnością partyzancką (CAMO, zbiór 249, opis 1554, akta 1, strona 1). Przejął on kontrolę nad grupami wywiadowczymi i dywersyjnymi, które już znajdowały się za linią frontu i którym wydano rozkaz przejścia do działań partyzanckich i zaangażowania do tego żołnierzy i dowódców, którzy znaleźli się na tyłach wroga. Ponadto wraz z Mamsurowem z Moskwy przybyły grupy dywersyjne, które natychmiast udały się na tyły przeciwnika. Trzeba pamiętać, że równolegle z grupami wywiadu wojskowego własną partyzancką strukturę rozwijali towarzysze z NKWD. Mało jeszcze było partyzantów, ale oni już byli. Oni już meldowali. Jednym słowem, dowódca wywiadu Frontu Leningradzkiego kombryg Jewstigniejew w chwili pojawienia się Żukowa w Leningradzie miał precyzyjny obraz sytuacji: 4. Grupa Pancerna odchodzi spod Leningradu. Nasuwał się jedyny możliwy wniosek: szturmu nie będzie. To znaczy, że będzie blokada. Na tej podstawie w celu przerwania dopiero co domkniętego pierścienia okrążenia trzeba było rzucać całe rezerwy w okolice stacji Mga. Jednak Żukow, który - jak nas informują - umiał czytać myśli hitlerowców, tym razem nie dał rady ich przejrzeć. Na Kremlu jakoby wskazywał Stalinowi wszystkie możliwe niebezpieczeństwa na innych frontach, z którymi w tamtym czasie nie miał nic wspólnego, jednak nie wiadomo dlaczego nie wskazał na możliwość blokady Leningradu. I nie proponował niczego, aby jej zapobiec. Żukow oczekiwał szturmu. A wywiad mu mówi: nie czekaj, szturmu nie będzie! Jednak geniusz nie uwierzył wywiadowi. Na jakiej podstawie? Tak po prostu. Ot, nie uwierzył.
406
V Jakie podstawy miał Żukow, aby nie wierzyć wywiadowi? Żadnych. Do 9 września włącznie walczył w okolicach Smoleńska. Nie mógł wiedzieć, co się dzieje w okolicach Leningradu. Później Stalin wezwał go do Moskwy i wyznaczył mu funkcję dowódcy Frontu Leningradzkiego. Żukow twierdzi, że natychmiast odleciał do Leningradu, bezpośrednio z lotniska centralnego. Ze wspomnień innych uczestników wydarzeń wynika jednak, że miał jeszcze kilka dni na szczegółowe zapoznanie się z sytuacją panującą pod Leningradem. Czego jednak Żukow mógł się dowiedzieć w Moskwie? Praktycznie wszystkiego 0 położeniu i stanie wojska. A o przeciwniku? Grupy wywiadowcze z Moskwy nie penetrują terenu pod Leningradem. 1 jeńców nie biorą. Nie obserwują też pierwszej linii. Samoloty rozpoznawcze nie latają z odcinka moskiewskiego na leningradzki. Mają dość swojej pracy. Agentura wojskowa? Jednak łączność z nią w tych krytycznych chwilach została utracona. Gdyby nawet działała łączność z rezydenturami w Genewie i Bernie, w Berlinie, w Wiedniu i Amsterdamie, to nawet wtedy agentura wojskowa wywiadu nie doniosłaby o przygotowaniu szturmu Leningradu. Ponieważ ani rozkazu, ani samego przygotowania do szturmu nie było. Krótko mówiąc, podstawowym i jedynym źródłem informacji o położeniu przeciwnika pod Leningradem, o jego zamiarach, planach i pomysłach mógł być tylko wywiad Frontu Leningradzkiego i Floty Bałtyckiej. Wywiadowcy-analitycy Zarządu Wywiadowczego sztabu Frontu Leningradzkiego mogli wyciągać wnioski na podstawie wielkiej liczby, niechby nawet krótkich, urywanych, a czasem sprzecznych ze sobą informacji. Wnioski te mogły być właściwe lub błędne. Przynajmniej mieli materiał, który można było analizować. Teraz już wiemy, że wnioski te były właściwe. Żukow im nie uwierzył. Pomyłka Żukowa byłaby wybaczalna, gdyby miał jakieś 407
informacje. Lecz oprócz tego, co zdobył wywiad Frontu Leningradzkiego, Żukow nie miał i nie mógł nic mieć. Nie wierzył doniesieniom wywiadu, nie uzasadniając tej nieufności żadnymi argumentami: nie wierzy, i tylko tyle. VI Generał-pułkownik wojsk inżynieryjnych B. W. Byczewski potwierdza, że przez kilka dni Żukow nie chciał się pogodzić z dowodami zgromadzonymi przez wywiad. Ogłosił, że doniesienia te są prowokacyjne, rozkazał się dowiedzieć, kto się zajmuje tą sprawą (B. W. Byczewski, Gorod-front, Leningrad 1967, s. 124). Przypadek ten jest opisany w kilku linijkach. Nie wiemy, jak się skończyła ta historia dla oficera Zarządu Wywiadowczego, który został przez Żukowa okrzyknięty prowokatorem. Możemy sobie jednak to wyobrazić. Kto u nas zna się na prowokatorach? Oczywiście, czujne organy. I jeżeli dowódca Frontu Leningradzkiego generał armii Żukow rozkazał dowódcy Oddziału Specjalnego frontu zbadać sprawę z prowokatorem, to nie ma wątpliwości co do jej finału: leningradzcy czekiści potrafili to załatwić. Praca wywiadowcy jest niezwykle trudna. Nigdy nie może być pewien: czy widzi rzeczywisty obraz wydarzeń czy to tylko miraż, tylko to, co przedstawia mu przeciwnik. Dowódcy żądają, aby meldować dokładnie, konkretnie i w odpowiednim czasie. To jest jednak niemożliwe. Meldujesz o pierwszych oznakach jakichś zmian, a dowódca ci zmyje głowę: dlaczego meldujesz niesprawdzone informacje? Dobrze... zaczynasz sprawdzać, uściślać. To pochłania cenny czas. Zanim uzbierasz dowody, do wydarzenia, o którym miałeś uprzedzić, już doszło. Znów się nie udało. Znów pytanie: po kiego diabła milczałeś wcześniej? Otóż to, każdy dowódca powinien szanować pracę innych. Nawet jeśli wywiadowca się pomylił, nie osądzaj go zbyt surowo. Postaw się na jego miejscu. Z tysiąca urywków i odłamków oni układają obraz, który nigdy nie będzie pełny, który ciągle się zmienia. I to, co wczoraj było dokładnie ustaloną prawdą, dziś już może być fałszem. Wczoraj było pewne, że 408
przygotowania do operacji „Lew morski" są w pełnym toku i w najbliższym czasie zostanie wydany rozkaz jej wykonania. A dziś przygotowanie do inwazji na Anglię wykorzystywane jest w celu odwrócenia uwagi, osłonięcia innej operacji na innych frontach. Jednak we wrześniu 1941 roku wywiad Frontu Leningradzkiego zdążył przekazać wiarygodne informacje o szczególnym znaczeniu. Zanim się kogoś zwymyślało od prowokatorów i oddało w ręce kompetentnych organów, dowódca powinien się przekonać, kto ma rację: on, wielki geniusz, czy pewien major wywiadu? Czy więc, gdy po kilku dniach się wyjaśniło, że wywiadowca-analityk miał rację, Żukow przypomniał sobie o nim, kazał wypuścić go z więzienia? Czy w ogóle było kogo wypuszczać? Czy zostało coś z tego oficera? Teraz spróbujmy wyobrazić sobie sytuację w sztabie Frontu Leningradzkiego, kiedy frontem dowodził nasz geniusz. Za meldunek w odpowiednim czasie, wiarygodny i dokładny, ogłaszają, że oficer jest prowokatorem, czekają go więc wszystkie wynikające z tego konsekwencje czasu wojennego. Dowódca wywiadu frontu kombryg Jewstigniejew też o mały włos nie został wysłany na front w stopniu szeregowego. I to za właściwy meldunek. Strach pomyśleć, co by było, gdyby się przypadkiem pomylił? Możecie protestować, ale uważam, że żaden aparat dowódczy nie jest w stanie skutecznie pracować w takim chaosie. Nic dziwnego, że Żukowa nie spotkało na Froncie Leningradzkim nic innego prócz niepowodzeń. Na innych frontach zresztą też. VII W opisach Żukowa - samo bohaterstwo. W okolicach Leningradu wielki strateg próbował naprawić sytuację strategiczną, przeprowadzając piękną operację. W rejonie Peterhofu wojska niemieckie zbliżyły się do wybrzeża Zatoki Fińskiej, odcinając radziecką 8. Armię od głównych sił Frontu Leningradzkiego i spychając ją ku morzu. Powstał Oranienbaumski rejon działań wojennych. Żukow postanowił wyprzeć wojska 409
niemieckie z wybrzeży Zatoki Fińskiej. W tym celu rozkazał uderzyć z dwóch zbieżnych kierunków wzdłuż linii brzegowej: jednostki 8. Armii z oranienbaumskiego rejonu działań wojennych, część wojsk 42. Armii z okolic Uricka. W miejscu, gdzie wojska miały się spotkać, wylądował desant morski. Od razu powiem: pomysł jest beznadziejny. Milionowe miasto, Flota Bałtycka, armie 23., 42. i 55., lotnictwo floty i dwa korpusy obrony przeciwlotniczej są odcięte od kraju. Oprócz tego od głównego zgrupowania Frontu Leningradzkiego odcięta jest 8. Armia. O czym trzeba było myśleć w pierwszej kolejności? O mieście, flocie i głównych siłach Frontu Leningradzkiego czy o drugorzędnej 8. Armii? Gdzie trzeba było przebijać korytarz? Na wschód, żeby uniknąć blokady Leningradu, czy na zachód, żeby oblężone miasto połączyło się z tak samo wygłodzoną armią? I geniusz postanowił przerwać blokadę Leningradu jedną wymęczoną dywizją oraz niegotową do boju brygadą, z czego, jak już wiemy, nic nie wyszło, a głównymi siłami przebijać korytarz na zachód, w celu połączenia się z 8. Armią. Po co? Jeśli miasto, flota i główne siły Frontu Leningradzkiego umrą z głodu, to zginie też 8. Armia w oranienbaumskim rejonie działań wojennych, niezależnie od tego, czy się połączy z głównymi siłami czy nie. I wtedy armie 8. i 42. wykonują uderzenie naprzeciw siebie. Żukow tak opisuje to wszystko: „W okolicach Peterhofu na tyłach wroga wysadzono oddział desantu morskiego w celu pomagania nadmorskiej grupie przy wykonaniu operacji. Marynarze działali odważnie, a nawet brawurowo. Przeciwnik jednak zauważył nadejście desantu i jeszcze na wodzie powitał go ogniem. Marynarzy nie wystraszył ogień przeciwnika. Wydostali się na brzeg, a Niemcy oczywiście rzucili się do ucieczki. Do tego czasu już dobrze wiedzieli, co znaczy schwarz Tod („czarna śmierć") - tak nazywali piechotę morską. Niestety, nie zapamiętałem nazwiska dowódcy oddziału piechoty morskiej. Zachęceni pierwszym sukcesem marynarze ścigali uciekającego wroga, nad ranem jednak okazało się, że sami są odcięci od morza. Większość z nich nie powróciła. Nie powrócił też dowódca" {Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1969, s. 330). 410
A więc u naszych bezgraniczne bohaterstwo, a Niemcy „oczywiście" pod naciskiem „czarnej śmierci" w panice uciekli. Przeczytajmy jeszcze raz uważnie ten niewielki fragment. Bohaterstwo bohaterstwem, nic dodać, nic ująć, ale operacja desantowa została przygotowana nieodpowiedzialnie i nieprofesjonalnie, a nawet karygodnie. Jeżeli przeciwnik „zauważył jednak nadejście desantu" i powitał go ogniem jeszcze na wodzie, to za takie przygotowanie trzeba sądzić dowódców, począwszy od Żukowa. Marynarze byli odważni, ale nie rozumieli taktyki. „Marynarze z wielkim trudem walczyli na lądzie. Ucząc się od podstaw tego rodzaju walki, często ponosili ogromne straty z powodu braku umiejętności kamuflażu lub wykorzystywania terenu (...) Nierzadko dowódcy usiłowali wykonać zadania bojowe, wykorzystując heroizm i odwagę marynarzy" („WIZ" 1976, nr 11, s. 36). Tylko zbrodniarz wojenny mógł wysłać do walki ludzi, którym wojna na lądzie kojarzyła się jedynie z okrzykami „Hura!" i „Do boju!" Przeciwnik nie przelewał krwi swoich żołnierzy, by utrzymać pusty brzeg. Wycofał swoje wojska, a marynarze ze zwycięskimi okrzykami rzucili się za nimi. Pozorowany odwrót to najprostsza, najbardziej prymitywna pułapka, jaką wykorzystywano od zarania dziejów. Niedokształceni w sprawach taktycznych marynarze dali się złapać jak dzieci. Zostali odcięci od brzegu, czyli od wsparcia i drogi ewakuacji. Pozostali bez sucharów, bez bandaży, bez ziemniaków, bez nabojów i pocisków. Potem rzeczywiście dopadła ich prawdziwa „czarna śmierć". Ilu tam zginęło, Żukow jakoś zapomniał powiedzieć. O tym, jak zakończyła się akcja grupy nadmorskiej, w której interesach wylądował desant morski, w „najprawdziwszej książce o wojnie" Żukow też nic nie pisze. Niemcy pod naciskiem bohaterskich marynarzy „oczywiście" zaczęli uciekać. Jednak natychmiast tam wrócili. I wybić Niemców z wybrzeża nie udało się ani we wrześniu 1941 roku, ani w październiku, ani w listopadzie, ani w grudniu. W 1942 roku też się nie udało tego zrobić. Tak samo w 1943. Wychwalaniem zuchwałości i bohaterstwa marynarzy Żuków chciał zatuszować hańbę nieodpowiedzialnych organiza411
torów operacji, którą miał przeprowadzić on sam. Po pierwszej klęsce można było już nie powtarzać brawurowych operacji, ale Żukow żądał: dawaj jeszcze! I znów lądował nowy desant. A po nim kolejny, i jeszcze, i jeszcze. A finał zawsze był taki sam. Nawet w pochwalnych książkach o wielkim dowódcy pojawiają się podobne stwierdzenia: „Żukow żądał od floty wzmocnienia aktywności podczas natarcia, a szczególnie podczas lądowania desantu morskiego w okolicach Peterhofu. Desanty przygotowywano w pośpiechu, były w dużej mierze improwizacją i miały jedynie odwrócić uwagę przeciwnika. Desanty takie ponosiły ogromne straty, a nieraz ginęły w całości" („Kapitan 1 ranga A. Basów" w książce Ery i Elli Żukowych Marszał pobiedy. Wospominanija i razmyszlenija, Moskwa 1996, s. 255). Dla każdego niepowodzenia Żukowa znaleziono uniwersalne wytłumaczenie: i tak nie zamyślał niczego poważnego. Po prostu chciał odwrócić uwagę wroga. To tylko wstęp do bajki. Najważniejsze jest to: żyjący Żuków przyznał uczciwie, że „niestety, nie zapamiętał nazwiska dowódcy oddziału piechoty morskiej". Lecz w późniejszych wydaniach, czyli „najbardziej prawdziwych", nieżyjący Żuków przypomniał sobie nazwisko dzielnego marynarza! „Zachęceni pierwszym sukcesem marynarze ścigali uciekającego wroga, nad ranem jednak okazało się, że sami są odcięci od morza. Większość z nich zginęła bohaterską śmiercią. Nie powrócił też dowódca bohaterskiego desantu pułkownik Andriej Trofimowicz Worożyłow" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 2003, t. 1, s. 399). Żyjący Żukow nie pamiętał nic o bohaterskim dowódcy, a nieżyjący Żukow przypomniał sobie i stopień, i nazwisko, a nawet imię i otczestwo. Ależ pamięć ma nieboszczyk! A my przypomnijmy, że jesieną 1941 roku z powodu niewyobrażalnych strat pułkami na froncie dowodzili majorzy, a nawet kapitanowie. Jeżeli bohaterskim desantem dowodzi] pułkownik, to zapewne był tam nie mniej niż pułk. Można założyć, że nawet więcej. Poza tym wielki strateg nie wspominałby o klęsce jakiegoś tam pułku. Widocznie walczono z niezwykłym heroizmem, ale klęska była straszliwa. 412
I przestańmy obwiniać Niemców za potworne straty Związku Radzieckiego w wojnie. Nasi dowódcy, przede wszystkim Żukow, walczyli tak, że straty mogły iść tylko w dziesiątki milionów. W połowie września 1941 roku istniała realna możliwość zapobieżenia blokadzie Leningradu. Naprzeciw 54. Armii Kulika Żukow powinien był wysłać nie wymęczoną w walkach dywizję i jedną brygadę, a ogromne siły, które miał do dyspozycji, lecz je nieudolnie rozrzucał w lewo i w prawo na innych odcinkach. Przerywając blokadę, trzeba było natychmiast zorganizować obronę w rejonie stacji Mga. Doświadczenie armii niemieckiej pokazało: tu można było nawet niewielkimi siłami utrzymywać się latami. Żukow nie zrobił żadnej z tych rzeczy. Wysyłał desanty w całkiem inne miejsce i w całkiem innym celu. Planował uderzenia 8. i 42. armii z lądowaniem desantu i ich dokonywał. Były to uderzenia bezmyślne i skazane na niepowodzenie. Nie wspomagały obrony miasta i nie próbowały przerwać pierścienia wokół niego. Zawinił tu tępy upór geniusza sztuki wojennej. Decyzja Żukowa, by nie przerywać blokady we wrześniu 1941 roku, gdy obrona przeciwnika jeszcze się nie umocniła, nie ma żadnego logicznego uzasadnienia. Minęły dziesięciolecia. Nikt nie ukrywa tego, że blokada skostniała z winy Żukowa, że ma na swoim sumieniu miliony ofiar. On ich zabił. Mając to wszystko na względzie, zastanawiali się: czy nie postawić jemu, leningradzkiemu mordercy, pomnika? I postawili.
Rozdział 28
Jak Żukow gromił fałszerzy Żukow rozstrzeliwał całe wycofujące się bataliony. Nie biegał z pistoletem w ręku, jak Woroszyłow, nie prowadził sam żołnierzy do ataku, lecz ustawiał za plecami atakujących cekaemy i kazał strzelać do cofających się swoich ludzi. Marszałek lotnictwa A. GOŁOWANOW F. Czujew, Soldaty impierii, Moskwa 1998, s. 314
I Jesienią 1964 roku, tuż po obaleniu Chruszczowa, Komitet Centralny wydał pracownikom frontu ideologicznego rozkaz wzniesienia Żukowowi pomnika nie uczynionego ludzką ręką. Wyniesienia stratega na szczyt nieprzemijającej chwały. Inżynierowie ludzkich dusz, odsalutowawszy, rzucili się wykonywać polecenie. Tamta decyzja KC KPZR do dzisiaj nie została odwołana, dlatego komunistyczni pisarze, malarze, rzeźbiarze z żarliwością godną lepszej sprawy, zgodnie z wydanym poleceniem opiewają czyny stratega, rzeźbią jego nowe pomniki konne, utrwalają jego profil w granicie i marmurze, wychwalają w powieściach i dysertacjach, odlewają w gipsie i brązie. Najłatwiej jest pisarzom. Ich twórcze podejście jest bezkrytyczne. Otwierają Wspomnienia i refleksje „pióra" Żukowa i wszyst414
ko, co tam znajdują, przekazują innymi słowami, dodając od siebie dialogi, których nikt nigdy nie zanotował, opisując stan duszy wielkiego dowódcy i jego myśli. Najważniejsze to mieć w ręku ostatnie wydanie, żeby — jak uczył Żukow - iść z duchem czasu. Pierwszy na froncie pisarskim wyróżnił się Aleksandr Borysowicz Czakowski. Otrzymawszy rozkaz, natychmiast zabrał się do pisania i po kilku latach wydał oszałamiającą serię „Blokada": kilka tomów po 700-800 stron każda. Książki te już dawno poszły w zapomnienie. A w tamtych czasach szumnie je reklamowano i machina ruszyła. Główną ideę „Blokady" można wyrazić w trzech słowach: Żukow uratował Leningrad. Czakowski dokładnie przepisał z jego wspomnień porywającą historię o tym, jak strateg przybył na posiedzenie Rady Wojennej Frontu Leningradzkiego i w niej uczestniczył, a nikt się nie zainteresował, jakim prawem obce osoby są obecne podczas omawiania spraw szczególnej wagi państwowej. Dalej też wszystko jest tak jak u Żukowa: strateg przekazał Woroszyłowowi notatkę Stalina, natychmiast chwycił wodze i twardą ręką zaprowadził rewolucyjny porządek. Samą swoją obecnością Żukow ustabilizował sytuację i wróg natychmiast został zatrzymany tuż pod murami Leningradu... Czakowski jednak poszedł nieco dalej. Dodał coś od siebie. Ale nie dlatego, żeby przedstawić coś i zdemaskować. W żadnym wypadku! I nie dlatego, by powiedzieć prawdę. Cel był inny: bardziej jaskrawo i plastycznie przedstawić upór stratega. Według Czakowskiego, wybawca Leningradu strateg Żukow nawet nakrzyczał na pewnego dowódcę batalionu, gdy ten panikował. I wszystko byłoby dobrze, gdyby Czakowski nie przekroczył pewnej granicy. Zdobył się na niesłychaną zuchwałość: napisał, że Żukow temu dowódcy batalionu z a g r o z i ł nawet rozstrzelaniem. Nie, nie. Proszę źle nie zrozumieć. Żukow z powieści nikogo nie rozstrzeliwał. Nikogo nie postawił przed sądem. Powiedział tylko: „Jeżeli chociażby jeden Niemiec przejdzie na twoim odcinku, czy czołgiem, czy motocyklem, czy skacząc na kiju, rozstrzelam! Rozstrzelam cię, zrozumiałeś?" 415
Powieść Czakowskiego dotarła do rąk Żukowa. I największy strateg XX wieku się wściekł. II Żukow natychmiast napisał gniewny donos i 27 lipca 1971 roku skierował go do sekretarza KC towarzysza P. N. Diemiczewa, który miał wówczas władzę absolutną nad pisarzami, klownami, poetami, żonglerami, baletmistrzami, iluzjonistami, artystami dramatycznymi i komicznymi, scenarzystami, operatorami, scenografami, wykonawcami estradowymi, dyrygentami, suflerami, oświetleniowcami, rzeźbiarzami, kustoszami, malarzami i pozostałymi pracownikami kultury bezkresnego Związku Radzieckiego. W swoim donosie zbulwersowany strateg pisał: „(...) Moim zdaniem, autor, który się odważył opisywać najważniejsze wydarzenia historyczne, i to tak nieodległej przeszłości jak Wojna Ojczyźniana, powinien być niezwykle ostrożny, prawdomówny i taktowny przy opisywaniu tych lub innych faktów (...) W powieści Czakowskiego, poświęconej blokadzie Leningradu, pojawia się wiele wykroczeń w opisywaniu rzeczywistości, przeinaczanie faktów, które mogą stworzyć u czytelnika fałszywe wyobrażenie o tym najważniejszym etapie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej (...) W powieści niejednokrotnie przewija się myśl, że dowództwo radzieckie egzekwowało wykonanie rozkazów nie metodą przymusu, nie osobistym autorytetem, nie odwoływaniem się do uczuć patriotycznych żołnierzy i dowódców, tylko bezpośrednio grożąc rozstrzelaniem. Wygląda na to, że żołnierze i dowódcy Armii Czerwonej wykonywali rozkazy nie tak, jak powinni to robić komuniści, ludzie radzieccy i patrioci, tylko z poczucia zwierzęcego strachu, zagrożeni utratą życia (...) Przytoczone fakty, tak samo jak przydawanie niemiłych epitetów bohaterom powieści, pozostałyby na sumieniu autora, gdyby za tym wszystkim nie stały poważniejsze kwestie, które niewątpliwie mają znaczenie polityczne. Burżuazyjni fałszerze historii, czyli nasi przeciwnicy ideologiczni, na wszelkie sposoby starają się podkreślić właśnie tę myśl, że Wielką Wojnę Ojczyźnianą Rosjanie wygrali nie dzięki przewadze 416
radzieckich sił zbrojnych, nie dzięki sile głębokiego patriotyzmu narodu radzieckiego, nie dzięki przewadze i niezłomności radzieckiego ustroju socjalistycznego, tylko pod groźbą rozstrzelania i obawy o swoje życie. Że dowództwo radzieckie osiągało sukces w tej lub innej operacji nie dzięki swemu operacyjno-strategicznemu mistrzostwu, tylko w wyniku wielokrotnej przewagi wojska, osobistej szorstkości, ponoszenia niepotrzebnych ofiar. Czytelnikowi może się wydawać, że nie mieliśmy wojskowych sądów polowych, które osądzały za te lub inne przestępstwa, panoszyła się za to samowola dowódców wojskowych, którzy bez sądu i śledztwa rozstrzeliwali podwładnych. Niezrozumiałe jest, w jakim celu A. Czakowski uprawia propagandę kłamstwa? Propaganda taka niezaprzeczalnie jest szkodliwa i jest na rękę naszym wrogom ideologicznym. Jest to tym bardziej przerażające, że sceny i dialogi prowadzone przez niemieckich dowódców napisane są w całkiem innym tonie. W porównaniu z radzieckimi dowódcami faszyści są przedstawieni jako ludzie szlachetni i wykształceni. Taki kontrast powoduje zrozumiałe oburzenie (...)" W dalszej części strateg pisze, że dziwi się stanowisku czasopisma „Znamia", które opublikowało fragmenty powieści Czakowskiego. Dlaczego redaktorzy nie naradzili się z nim? On, jako geniusz sztuki wojennej, powiedziałby, że egzekwował wykonywanie rozkazów nie „osobistą szorstkością", nie „groźbami rozstrzelania", lecz osobistym przykładem, odwołując się do patriotyzmu. Donos wielki dowódca kończy tak: „Mam nadzieję, że wstępne zapoznanie się z tym dziełem byłych dowódców wojsk Frontu Leningradzkiego przyniosłoby niezmierne korzyści i umożliwiłoby autorowi A. B. Czakowskiemu uniknięcie poważnych błędów ideologicznych i zniekształcania prawdy historycznej". List wielkiego myśliciela wojskowego w całości opublikowano w zbiorze Gieorgij Żukow, Stienogramma oktiabrskogo (1957g.) plenuma CKKPSS i drugije dokumienty (s. 566—568).
417
III Wybryk Czakowskiego jest bulwersujący. Jak można było napisać, że Żukow kiedyś komuś zagroził rozstrzelaniem, jeśli we wspomnieniach Żukowa, w tej najprawdziwszej książce o wojnie, nie ma słowa o rozstrzeliwaniu ani nawet o groźbach rozstrzeliwania? Jednak zanim zaczniemy kopać Czakowskiego za popieranie „burżuazyjnych fałszerzy", sięgnijmy do dokumentów. Nie, nie, nie do jakichś tam ściśle tajnych, lecz do tych, które są publikowane i ogólnodostępne. Zapoznawszy się tylko z pojedynczymi z wieluset podobnych, wyciągamy nieunikniony wniosek: Czakowski prawdę przekręcił i wypaczył. Portret Żukowa trzeba było malować całkiem innymi farbami. A więc, dokumenty: „ROZKAZ BOJOWY dla wojsk Frontu Leningradzkiego 17.09.41 (...) za opuszczenie wskazanych pozycji bez pisemnego rozkazu Rady Wojennej Frontu wszyscy dowódcy, pracownicy polityczni i żołnierze podlegają natychmiastowemu rozstrzelaniu (...) Dowódca wojsk FL [Frontu Leningradzkiego] bohater Związku Radzieckiego generał armii Żukow, członek Rady Wojskowej FL sekretarz KC WKP(b) Żdanow, szef sztabu FL generał-lejtnant Chozin". Ten dokument został opublikowany w 1988 roku („WIŻ", nr 11, s. 95). W ten właśnie sposób Żukow perswadował, tak odwoływał się do uczuć żołnierzy i dowódców. I żadnego zwierzęcego strachu. Patriotyzm w czystej postaci. A oto jeszcze jeden rozkaz. Dwa dni później. 418
„ŚCIŚLE TAJNE. ROZKAZ dla wojsk Frontu Leningradzkiego nr 0040 m. Leningrad 19 września 1941 roku (...) Rada Wojskowa Frontu Leningradzkiego ROZKAZUJE dowódcom jednostek i oddziałów specjalnych rozstrzeliwać wszystkie osoby, które porzucają broń i uciekają z pola walki. Rady wojenne armii, dowódcy, komisarze dywizji, pułków i organy polityczne mają zapoznać z niniejszym rozkazem cały skład osobowy jednostek wojskowych. Rozkaz rozesłać do dowódców i komisarzy pułków włącznie. Dowódca wojsk FL bohater Związku Radzieckiego generał armii Żukow, członek Rady Wojskowej FL sekretarz KC WKP(b) Żdanow, szef sztabu FL generał-lejtnant Chozin". Dokument po raz pierwszy opublikowano w czasopiśmie „Istorija Pietierburga" (2001, nr 2, s. 85, z odesłaniem do Archiwum sztabu Leningradzkiego Okręgu Wojskowego, zbiór 21, opis 44917, akta 1, strona 16). Na tej samej stronie opublikowany został inny, tym razem nietajny, rozkaz Żukowa o rozstrzelaniach. Został on podpisany tego samego dnia - 19 września 1941 roku. Ale to już 0 innych rozstrzelaniach, do których doszło dzień wcześniej. A tu jeszcze kolejny rozkaz Żukowa z dnia 21 września. 1 znów o rozstrzelaniach. Również podpisany przez stratega. To nie są groźby rozstrzelania, lecz informacja o tym, co wykonano wcześniej. 22 września Żukow i Żdanow skierowali do rady wojennej 8. Armii szyfrogram. W składzie rady - dowódca 8. Armii generał-major W. I. Szczerbakow, członek rady wojennej ko419
misarz dywizji I. F. Czuchnow, zastępca dowódcy armii general-lejtnant T. I. Szewaldin i szef sztabu armii generał-major P. I. Kokoriew. Oto ostatnie jego słowa: „(...) Taka rada wojenna całkowicie zasługuje na surową karę, łącznie z rozstrzelaniem. Żądam, żeby Szczerbakow, Czuchnow, Kokoriew pojechali do 2. Dywizji Ochotniczej, 11. Dywizji Strzeleckiej, 10. Dywizji Strzeleckiej i osobiście poprowadzili je do boju. Szewaldin i Kokoriew mają uprzedzić dowódców wszystkich szczebli, że za samowolne opuszczenie Peterhofu zostaną rozstrzelani jako tchórze i zdrajcy. Wszystkim wytłumaczyć — ANI KROKU W TYŁ" („WIŻ" 1992, nr 6, s. 18). To pięć dni Gieorgija Konstantynowicza. To tylko okruchy tego, co się zachowało w archiwum. Ale przecież nie wszystko się zachowało i nie wszystko jest dostępne. Ponadto nie wszystkie zbrodnie świętego geniusza były odnotowywane i trafiały do archiwów. IV Żukow przebywał w Leningradzie bez mała trzy tygodnie. I codziennie — rozstrzeliwania, rozstrzeliwania, rozstrzeliwania. I grożenie rozstrzelaniem wszystkim, począwszy od dowódców armii, na szeregowych żołnierzach kończąc. Rozkazy Żukowa o rozstrzeliwaniu są tajne albo ściśle tajne - w zależności od tego, do jakiej kategorii dowódców były adresowane. Są też rozkazy rozstrzelania nietajne, dla wszystkich żołnierzy i dowódców. A jeszcze rozkaz, by zastępcy dowódców armii oraz szefowie ich sztabów osobiście prowadzili do boju dywizje strzeleckie i dywizje ochotnicze. Z przodu na rączym koniu! Tak jak uczy Żukow! Oto cała strategia. Oto przewaga Żukowowskiego mistrzostwa operacyjno-strategicznego nad nauką generałów niemieckich. Zapewne hitlerowcy nie osiągnęli podobnych wyżyn sztuki wojennej. U nich szefowie sztabów armii nie podrywali poszczególnych dywizji do boju osobiście. Jest tylko jeden szkopuł: prowadzić dywizje do boju można podczas natarcia. Podczas obrony nigdzie ich prowadzić nie trzeba. Jeżeli (według Żukowa) Leningrad znajdował się w po420
łożeniu krytycznym, to trzeba ustawić wojsko do obrony. Przypomnijmy książkę z dzieciństwa, Wyspę skarbów. Dobrych ludzi na wyspie jest garstka, a złych cała banda. Jednak przez przypadek w krzakach się znalazł... nie, nie; nie fortepian. W krzakach był drewniany domek otoczony częstokołem. W nim się zasadzili pozytywni bohaterowie. Częstokół broni przed kulami, a w dodatku ściany domku są mocne. Wychylisz się z okna i palniesz z muszkietu - już o jednego wroga mniej. Wróg się wdziera przez płot, a ty mu... po głowie! I nie mogą wszyscy się przedostać jednocześnie. Jeden przeskoczył, a drugi dopiero się przymierza. Tak można bić wszystkich po kolei. Gdyby bohaterowie podjęli walkę w szczerym polu, to zginęliby jak amen w pacierzu. A tak ściany ich uratowały. W Leningradzie Żukow miał nie jakiś drewniany domek, lecz niedostępne rejony umocnione, forty umocnione, kaponiery oraz bastiony. Je właśnie obsadź dywizjami! Nawet w najprostszym okopie żołnierz jest niemal całkowicie osłonięty, tylko głowa wystaje. I strzela z miejsca. A nacierający wróg w szczerym polu jest widoczny w całej krasie. Do tego jest zdyszany: biegnie obwieszony ekwipunkiem. Broniący się strzela z miejsca, może się oprzeć; a nacierający w biegu - z ręki. Jeżeli jednak wojsko broniące się zasadziło się nie w transzejach, lecz betonowych lub pancernych kazamatach, to tym bardziej nie ma się czego bać - tylko strzelać. Gdyby wielki strateg przeczytał Wyspę skarbów, gdyby zgłębił wiedzę taktyczną na poziomie młodzieżowej literatury przygodowej, nie pędziłby wojska z nieprzystępnych kaponier i blokhauzów w szczere pole, do bezmyślnych ataków, w dodatku z generałami-majorami i generałami-pułkownikami na czele. W swojej najprawdziwszej książce o wojnie Wspomnienia i refleksje geniusz strategiczny o tych atakach nie wspominał i nie snuł na ich temat refleksji. I o rozstrzeliwaniach również. A ciekawe by było policzyć, ile takich rozkazów wydał w całej swej karierze i ilu ludzi w ten sposób osobiście zabił. Jednak obrońcy Żukowa na każde przestępstwo, na każdą zbrodnię mają wyjaśnienie i rzeczową odpowiedź: tak, przy421
znają, były takie rozkazy, jednak tylko po to, żeby pogrozić, Gieorgij Konstantynowicz tylko straszył. Codziennie podpisywał rozkazy rozstrzelania, ale w ten sposób pokazywał tylko, jaki jest surowy. Nikt nawet nie myślał, by te rozkazy wykonywać... „Oczywiście, Żukow nikogo nie rozstrzelał i nie powiesił. Jednak sytuacja wymagała zdecydowanych rozkazów" (N. N. Jakowlew, Marszał Żukow, s. 91). Byłoby lepiej, gdybyście wy, jego obrońcy, tego nie mówili. Nie ma nic bardziej żałosnego niż dowódca wydający rozkazy, o których z góry wiadomo, że nie będą wykonane. V Na rozstrzeliwaniach się nie skończyło, Żukow, jak wiadomo, był wiernym uczniem zbrodniarza wojennego Tuchaczewskiego, który rozstrzeliwał zakładników. Pierwsze, co zrobił Żukow po przybyciu do Leningradu, to wziął na zakładników rodziny Swoich podkomendnych, żony, matki, siostry i dzieci. Wysłał do dowódców armii Frontu Leningradzkiego oraz Floty Bałtyckiej szyfrogram nr 4976: „Ogłoście wszystkim, że rodziny tych, którzy poddadzą się wrogom, zostaną rozstrzelane, a po powrocie z niewoli oni też zostaną rozstrzelani". Rozkaz Żukowa o zakładnikach po raz pierwszy został opublikowany w 1991 ł-oku w czasopiśmie „Naczało" nr 3. Zgodnie z rozkazem Żukowa, wśród zakładników znalazły się rodziny żołnierzy i dowódców czterech armii i lotnictwa Frontu Leningradzkiego, dwóch korpusów obrony przeciwlotniczej i Floty Bałtyckiej. Łączna liczba wojskowych tych zgrupowań w tym czasie wynosiła - 516 tysięcy. A ich krewni to miliony. Właśnie te miliony na rozkaz pisemny Żukowa zostały zakładnikami. Żukow nie uściślał, kto konkretnie zostanie rozstrzelany. Tylko żony czy siostry też? Jeśli będą rozstrzeliwać dzieci, to w jakim wieku? A czy są jakieś ograniczenia wiekowe odnośnie do osób starszych? Różnica pomiędzy Żukowem i najbardziej okrutnymi hitlerowskimi łajdakami polega na tym, że żaden z hitlerowców nie brał na zakładników miliona osób. Ani sam Hitler, ani 422
Stalin takich rozkazów nie wydawali. Przynajmniej w formie pisemnej. I oto nam tłumaczą, że w czerwcu 1941 roku Żukow riie miał pełnomocnictwa, żeby odwołać własne rozkazy, które skuwały armii ręce i nogi, które zabraniały armii odpierać natarcie wroga. Ale żeby uznać miliony ludzi za zakładników - na to Żukow miał pełnomocnictwo. Kim on w takim razie był? Dobrze, swoich generałów, oficerów, żołnierzy niszczył bezlitośnie. Jakie jednak miał prawo ogłaszać, że żony i rodzice żołnierzy w jakiejś wiosce w Ałtaju lub na Syberii zostają jego zakładnikami? Jakie pełnomocnictwa miał dowódca Frontu Leningradzkiego, aby rozstrzelać czyjeś dzieci w Kazachstanie czy na Uralu? Branie zakładników jest zabronione przez konwencje podpisane w Hadze w 1907 roku i jest uznane za ciężką zbrodnię wojenną. Żołnierz nie może dokonać takiego obrzydliwego i haniebnego czynu. W historii ludzkości nigdy nikt nie brał takiej liczby zakładników. Również tutaj Żukow pobił wszelkie rekordy. A w stosunku do swoich podkomendnych Żukow zdecydowanie nadużywał władzy. U nas traktowano ludzi humanitarnie: walczysz za ojczyznę, z winy wielkiego stratega trafiasz do niewoli, powiedzmy pod Jelnią, więc jeśli w niewoli nie współpracowałeś z wrogiem, to po powrocie odsiedzisz najwyżej dziesięć lat w łagrze i jesteś wolny. Później odsiadkę przedłużono do dwudziestu pięciu lat. To też przecież do wytrzymania. A u Żukowa - rozstrzelanie i ciebie, i rodziny. W jaki sposób wielki strateg zamierzał egzekwować swoje rozkazy? Oto wojna zakończyła się zwycięsko, bramy hitlerowskich obozów zostały otwarte, wszystkich jeńców przenosi się do obozów stalinowskich i zaczyna się segregowanie: ty nie walczyłeś pod dowództwem Żukowa, dla ciebie dwadzieścia pięć lat, i dla ciebie, i dla ciebie; a ty trafiłeś do niewoli na Froncie Leningradzkim - pod ścianę... Czy tak Żukow wyobrażał sobie zwycięstwo czy jakoś inaczej? Kto dał mu prawo i pełnomocnictwa prowadzenia w stosunku do wojskowych polityki nie mającej nic wspólnego z oficjalną, niezgodnej z tym, co zostało zatwierdzone przez naczelnego wodza? 423
. Ludzie, którzy stawiali pomnik Żukowowi, wiedzieli, że jest on mordercą i największym zbrodniarzem kraju. W chwili gdy pewien znany artysta rzeźbił stratega na rumaku, rozkaz Żukowa o zakładnikach został już opublikowany i był powszechnie znany. Chciałbym tylko wiedzieć, jakie ukryte znaczenie zawarł rzeźbiarz w tym monumencie? I w zamian za jakie skarby zdecydował się na taki ohydny czyn? VI Flota Bałtycka operacyjnie była podporządkowana Frontowi Leningradzkiemu. Jednak tylko operacyjnie. Dowódca floty admirał Tribuc zwrócił się do dowódcy Robotniczo-Chłopskiej Marynarki Wojennej ZSRR, komisarza wojskowego II stopnia Iwana Wasiliewicza Rogowa z zapytaniem, jak reagować na szyfrogram Żukowa. Rogów skierował protest do Malenkowa. Ten znajdował się wtedy w Leningradzie i odwołał rozkaz Żukowa o zakładnikach. Zatem i na Żukowa znalazł się w Pitrze sposób, dzięki któremu można było powstrzymać zbrodnicze zakusy wielkiego patrioty ziemi rosyjskiej. Bez tych hamulców strateg dopiero by poszalał. Nawiasem mówiąc, odwołanie rozkazu o zakładnikach to przejaw nie tyle humanitaryzmu i praworządności, ile zdrowego rozsądku. I Rogów, i Malenkow sami byli katami, co prawda nie na taką skalę jak Żukow. Mieli oni jednak dość rozsądku, żeby zrozumieć, że rozkaz o zakładnikach może tylko zaszkodzić. Lotnicy pod jakimkolwiek pretekstem przestali przekraczać linię frontu. Zestrzelą cię nad wrogim terytorium, a potem udowadniaj, że dobrowolnie nie dałeś się wziąć do niewoli. Po wydaniu rozkazu o zakładnikach wywiadowcy też szukali wymówek, żeby nie iść na tyły przeciwnika, a nawet jeżeli szli, to zbytnio nie ryzykowali i szybko wracali. I w ogóle wszyscy żołnierze i dowódcy starali się trzymać jak najdalej od pierwszej linii: a nuż... Był sposób na Żukowa, dlatego nie mógł on w pełni rozwinąć skrzydeł, zresztą i jego pełnomocnictwa do rozstrzeliwania działały tylko przez cztery lata wojny. Gdyby miał trzydzieści lat władzy najwyższej bez ograniczeń, tak jak Sta424
lin, toby pokazał, na co go stać. We wszystkim widoczne są przejawy szaleńczego bestialstwa. Po Leningradzie Żukow dowodził Frontem Zachodnim, w tym samym stylu zresztą. Przejął Front Zachodni 8 października 1941 roku. Oto szyfrogram do dowódcy 49. Armii generała-lejtnanta I. G. Zacharkina z dnia 12 października: „(...) Przejściem do kontrataku odwrócić sytuację. W przeciwnym razie za samowolne opuszczenie miasta Kaługa nie tylko dowództwo jednostek, ale też wy zostaniecie rozstrzelani (...)" (A. N. Miercałow, L. A. Miercałowa, Inoj Żukow, Moskwa 1996, s. 66). Żukow ewidentnie cierpiał na zaburzenia psychiczne. 8 listopada 1941 roku dowódca 43. Armii Frontu Zachodniego generał-major K. D. Gołubiew zwrócił się do naczelnego wodza: tak się nie da pracować. Pisał do Stalina: „Drugiego dnia po przyjeździe oznajmiono mi, że zostanę rozstrzelany, trzeciego dnia miałem iść pod sąd, czwartego grożono, że zostanę rozstrzelany przed frontem armii" („Izwestia CK KPSS", 1991, nr 3, s. 220-221). Na usprawiedliwienie Żukowa jednak trzeba powiedzieć, że męczyło go przepełniające go poczucie sprawiedliwości. J. Sygaczew o Żukowie: „Za jedną z najważniejszych kwestii życia partii uważał on przełamanie dziedzictwa kultu jednostki Stalina. I w latach Chruszczowowskiej niełaski marszałek pozostawał wierny zaaprobowanej przez XX zjazd destalinizacji, pragnął opowiedzieć narodowi prawdę «o wodzu wszech czasów», prawdę o wydarzeniach Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, tak jak on je widział" („Rodina", październik 2000). Widzicie, jaki dobry był Gieorgij Konstantynowicz: strasznie chciał zdemaskować Stalina za to, że on, łajdak, powracających jeńców wsadzał do łagrów. A sam, gdyby taka była jego wola, do łagrów by nie wsadzał, tylko rozstrzeliwał. Wraz z dziećmi, braćmi, siostrami, ojcami i matkami. Dążenie Żukowa do demaskowania Stalina jest warte pochwały. Ale byłoby dobrze, gdyby opowiedział też coś o sobie. Czytajcie rozkazy Stalina, które zostały podpisane podczas wojny. Czy jest w nich wyraz „rozstrzelanie"? Szukajcie, szperajcie - nie znajdziecie. Stalin był największym zbrodnia425
rzem, miał jednak dość rozumu, żeby mówić do narodu i armii w inny sposób. VII Nie tylko Stalina Żukow demaskował za nieludzki stosunek wobec żołnierzy i dowódców, którzy trafili do niemieckiej niewoli. Oskarżał stalinowskiego narkoma kontroli państwowej Mechlisa, a Konstantyn Simonów starannie notował i publikował słowa naszego świętego Jerzego: „Mechlis posunął się do tego, że ustalił formułę: «Każdy, kto trafił do niewoli, to wróg ojczyzny» (...) Z teorii Mechlisa wynikało, że nawet ci, co przeszedłszy przez to piekło, wrócili, powinni w domu być tak przyjęci, żeby pożałowali tego, że wtedy, w 1941 lub 1942 roku, nie popełnili samobójstwa (...) W jaki sposób można żądać powszechnej pogardy wobec wszystkich, którzy trafili do niewoli w wyniku katastrof, które dopadły nas na początku wojny!" (K. M. Simonów, Głazami czeiowieka mojego pokolenia, Moskwa 1988, s. 329). Morderca Mechlis żądał pogardy wobec wszystkich, którzy trafili do niewoli, a czuły Żukow p o d p i s a ł rozkaz o rozstrzelaniu rodzin żołnierzy i dowódców, którzy zostali jeńcami, i rozstrzelaniu ich samych po powrocie z niewoli. A jednak Żukow jest oburzony nieludzkim zachowaniem Mechlisa. Oficjalne pismo agitacyjnej propagandy Rosji „Rodina" (październik 2000) wprost nie posiada się z zachwytu: Żukow napisał „szczere, nie oszczędzające nikogo wspomnienia"! Uściślijmy to: oprócz siebie samego. Siebie oczywiście oszczędził. Żukow rzucił się do demaskowania Stalina, wściekł się jednak, kiedy pisarz Czakowski miał odwagę napisać, że wielki dowódca pewnego razu zagroził komuś rozstrzelaniem. I to nie tylko się wściekł, w dodatku napisał donos do KC KPZR: sprawa jest polityczna, oszczerca Czakowski dokonał dywersji ideologicznej, leje wodę na młyn burżuazyjnych fałszerzy! Najstraszniejsze w tym wszystkim jest to, że wściekłość Żukowa nie jest fałszywa. On szczerze wierzył w to, że sam nikogo nie rozstrzeliwał, nie brał zakładników, nie podpisy426
wał rozkazów o rozstrzeliwaniach i nawet nigdy nikomu nie groził rozstrzelaniem. Wierzył w to, że podczas wojny utrzymywał pozycje nie za pomocą masowych rozstrzeliwań, lecz metodą perswazji, dzięki osobistemu autorytetowi, odwołując się do uczuć patriotycznych żołnierzy i dowódców. Żukow zwrócił się do KC, ale przecież właśnie tam przechowywano niezwykłe ilości świadectw o jego bestialstwach. Pewnego razu byłem na przyjęciu, gdzie się zgromadzili lekarze o znanych nazwiskach: chirurdzy, kardiolodzy, neurolodzy. I wśród nich psychiatra światowej sławy. Takiej okazji nie mogłem zmarnować. Nie podając nazwiska bohatera, pokrótce go opisałem. A więc... pewna osoba, mająca sadystyczną naturę, popełniła mnóstwo przestępstw, ale o nich nie pamięta. Człowiek ten jest przekonany, że czegoś takiego nie było i być nie mogło. Niezwykle boleśnie reaguje nawet na drobne aluzje do swoich przestępstw. Przy czym te aluzje są czynione nie po to, żeby go osądzać, tylko żeby go rozsławić, żeby w oczach społeczeństwa zbrodnie te przekształcić w przejaw zbawczej energii. Człowiek ten kieruje donos na „oszczercę" do najwyższych instancji, wiedząc, że właśnie tam, w tych instancjach, przechowywane są liczne dokumenty, które „oszczerstwa" nie dementują, lecz wręcz je potwierdzają. Jednocześnie sadysta ten stawia sobie życiowy cel: zdemaskować innych morderców, którzy popełnili podobne zbrodnie, co prawda z mniejszym okrucieństwem. Nie zastanawiając się ani chwili, psychiatra stawia diagnozę. Powtarzałem to wszystko kilkakrotnie w różnych czasach, w różnych sytuacjach. Każdemu, kto wątpi, proponuję powtórzenie mojego eksperymentu. Gwarantuję: reakcja zawsze będzie taka sama. Jakikolwiek psychiatra natychmiast poda wam nazwę choroby. Zrobi to w mgnieniu oka. I nie będzie zróżnicowanych odpowiedzi. Stan ten jest dobrze znany nauce i doskonale zbadany.
427
VIII W donosie na Czakowskiego Żukow pisał: „Tylko pogonią za tanią sensacją, dążeniem do wywołania efektu za granicą mogę wytłumaczyć te wymyślone, nie odpowiadające rzeczywistości sceny odsunięcia od dowodzenia marszałka Woroszyłowa i moje zastąpienie go na stanowisku dowódcy Frontu Leningradzkiego. W rzeczywistości nie miało miejsca nic podobnego ani choćby zbliżonego. Przekazanie to odbyło się osobiście, tete-a-tete" (Gieorgij Żukow, Stienogramma oktiabrskogo (1957 g.) plenuma CK KPSS i drugije dokumienty, Moskwa 2001, s. 556). Gdy tylko donos Żukowa został wyciągnięty z zakamarków archiwów, „Rodina" (październik 2000) odpowiedziała ogromnym artykułem zatytułowanym: „Przez wzgląd na tanią sensację..." Podtytuł - „Protest skrzywdzonego marszałka: prawda i fałsz". Oto pokrótce sens artykułu: o, jakiż strateg jest zasadniczy! Jakież ma odpowiednie podejście! Widzicie: Żukow napomina autorów, którzy się odważyli opisywać najważniejsze wydarzenia historyczne, takie jak wojna, by byli niezwykle ostrożni, prawdomówni, rzetelni i taktowni... Patrzcie, w jaki właściwy sposób demaskuje kłamcę Czakowskiego, który lał wodę na młyn burżuazyjnych fałszerzy! „List Żukowa do sekretarza KC KPZR P. N. Diemiczewa wyraźnie charakteryzuje jego stosunek do wykorzystywania w literaturze faktów historycznych. Swojego zdania marszałek broni z charakterystyczną dla niego prostolinijnością i konsekwencją". I dalej takie samo uderzanie w wysokie tony: znaleźli się tu przeróżni Czakowscy wypaczający historię... W tym miejscu jestem zmuszony stanąć po stronie Czakowskiego. Drodzy towarzysze z „Rodiny", Aleksandr Borysowicz Czakowski niczego sam nie wymyślił. Scena odsunięcia Woroszyłowa podczas posiedzenia Rady Wojennej Frontu Leningradzkiego po raz pierwszy została opisana we wspomnieniach Żukowa. Otwórzcie je i przeczytajcie: oto on, wchodzi, a oni siedzą przy stole i dyskutują, w jaki sposób będą wysadzać pałace, mosty, zakłady i okręty. Żukow posiedział, posłuchał, nie wytrzymał i przekazał notatkę... 428
Żukow to wszystko opublikował w 1969 roku. Czakowski scenę tę przepisał i w 1971 roku wydał swoją książkę, dokładnie przekazując opowiadanie stratega: ale głupcy, postanowili zatopić flotę, a tu Żukow przekazuje notatkę... I natychmiast Żukow oskarża Czakowskiego o działanie w interesie ideologicznego wroga: nie było żadnego posiedzenia Rady Wojennej! Nie było żadnej dyskusji o tym, jak zatopić flotę! Nie było też żadnej notatki! Przejmowałem sprawy w gabinecie Woroszyłowa w cztery oczy, bez osób postronnych! Demaskując „fałszerza" Czakowskiego, który działając przez wzgląd „na tanią sensację", lał wodę na wrogie młyny, Żuków zdemaskował sam siebie. To on sam przez wzgląd na tanią sensację wymyślił to wszystko. Najpierw więc sam wszystko napisał, a po dwóch latach wszystkiemu zaprzeczył. A później wydarzył się cud. Po czterech latach wyszło wydanie drugie wspomnień Żukowa, w którym scena odsunięcia Woroszyłowa na podstawie notatki Stalina jest opisana z jeszcze większym dramatyzmem: „W wielkim gabinecie, za przykrytym czerwonym suknem stołem siedziało z dziesięć osób (...) Zapytałem o pozwolenie na pozostanie (...) Po jakimś czasie wręczyłem Woroszyłowowi notatkę Stalina (...) Muszę przyznać, że robiłem to nie bez zdenerwowania (...) Podczas posiedzenia Rady Wojennej frontu rozpatrywana był kwestia środków (...)" Itd. I w następnych najprawdziwszych wydaniach to wszystko się powtarza. Jakże w to wierzyć, jeśli strateg sam napisał sprostowanie do sekretarza KC KPZR: nie było niczego takiego! Zadziwiający jest punkt widzenia towarzyszy z „Rodiny": jeśli Czakowski przepisał scenę ze wspomnień Żukowa, to oznacza, że jest oszczercą. A jeżeli Żukow sam to wszystko napisał przed Czakowskim i po nim, to oznacza, że walczy o prawdę. Towarzysze Gariejewie, Karpowie, Jakowlewie, zostaliście zdemaskowani. Wszyscy opisywaliście scenę z notatką. Wszyscy przez wzgląd na tanią sensację lejecie wodę na młyn burżuazyjnych fałszerzy. I zdemaskował was nie kto inny, tylko wasz idol, którego z takim wysiłkiem bronicie i wychwalacie. 429
Rozdział 29
On - o sobie We wspomnieniach Żukow wyolbrzymiał swoją rolę w wojnie, przedstawiając siebie jako niemalże jedynego utalentowanego dowódcę ZSRR. K. A. ZALESKI, Impieria Stalina. Biograficzeskij encykłopiediczeskij słowar', Moskwa 2000, s. 171
I Podobno Żukow w dzieciństwie założył się, że prześpi całą noc na cmentarzu. Owinął się w kożuch, ułożył wśród mogił i przespał tam noc. W wieku czternastu lat podczas pożaru we wsi uratował z płonącego domu dwoje dzieci. Szkoda, że nie zachowali się świadkowie tych bohaterskich czynów. A ściślej - zachował się tylko jeden. To Gieorgij Konstantynowicz Żukow. Właśnie on o nich opowiedział. Wiele rzeczy o sobie opowiadał. Jesienią 1941 roku, gdy Niemcy zbliżyli się do Moskwy, kiedy przez lornetki widzieli już gwiazdy na wieżach Kremla, Stalin wyznaczył Żukowa na dowódcę Frontu Zachodniego. W najbardziej krytycznym momencie zadzwonił do niego i zapytał: czy zdołamy utrzymać Moskwę? Żukow zdecydowanie odparł: zdołamy! Sytuacja była na skraju katastrofy. Niemcy naciskali. Pod430
czas natarcia, jak nas uczono, „przeważających sił przeciwnika" wojska radzieckie się wycofywały. Jednak Żukow ze swoim sztabem pozostawał na miejscu. Rozkazał nie wycofywać na tyły swego punktu dowodzenia. I wtedy punkty dowodzenia armii również wstrzymały odejście. A w ślad za nimi punkty dowodzenia dywizji, brygad i pułków przyhamowały odwrót na wschód. Wycofywały się, ale coraz wolniej, aż do zatrzymania. Nacierający przeciwnik tak zgniótł front, że punkt dowodzenia Żukowa znalazł się niemal na pierwszej linii. Stalin zadzwonił do Żukowa i przypomniał mu, że takie położenie jest niebezpieczne. Na co Żukow odpowiedział: jeżeli ja przesunę swój sztab, to inni też się przesuną... Jednym słowem, i z góry radzą mu się wycofać, i z dołu wyczuwa się nacisk, ale Żukow nawet nie drgnął. Pozostał na pierwszej linii w swoim punkcie dowodzenia. I tak wytrzymał. Dzięki swojemu bohaterstwu, wbrew naporowi wojsk niemieckich oraz wbrew radom Stalina Żukow utrzymał front i uratował Moskwę. Skąd to wiadomo? Z opowieści Gieorgija Konstantynowicza Żukowa. A czy są jacyś świadkowie? Owszem, w dodatku wysokiej rangi: marszałek Związku Radzieckiego A. M. Wasilewski, marszałek lotnictwa A. E. Gołowanow, generał armii S. M. Sztemienko. Świadkowie opowiadają całkiem co innego. II Żadnemu ze świadków nie można zarzucić złośliwości. Wasilewskiego z Żukowem łączyły więzy rodzinne, zawsze dobrze o nim mówił. Jednak tym razem marszałek nie zgadza się z wersją Żukowa. Sztemienko to najbliższy współpracownik Żukowa, jeden z jego najbardziej zaufanych ludzi. Zamach stanu jesienią 1957 roku przygotowywał triumwirat: minister obrony marszałek Związku Radzieckiego Żukow, dowódca GRU generał armii Sztemienko i jego pierwszy zastępca, generał-pułkownik Mamsurow - przy milczącej aprobacie przewodniczącego 431
KGB generała armii Sierowa. Mamsurow zdradził Żukowa, a Sztemienko okazał się mu oddany do końca. Zawsze dobrze pisał o Zukowie. Jednak w tym konkretnym wypadku on też nie zgadza się z wersją stratega. Marszałek lotnictwa Gołowanow nie należał do kliki Żukowa. Ich stosunki zawsze były oziębłe, ponieważ na wojnie Gołowanow podporządkowywał się wyłącznie naczelnemu wodzowi, a zastępcy nie. Demonstracyjnie. Za to Żukow osobiście wykreślił Gołowanowa z listy kandydatów do tytułu bohatera Związku Radzieckiego za operację berlińską. Jednak Gołowanow nie był ani drobiazgowy, ani mściwy. W 1957 roku Żukowa zrzucono ze wszystkich stanowisk. Cała sfora lizusów odeszła wtedy od niego. Gołowanow zaś przyjechał do Żukowa, by go pocieszyć, porozmawiać o życiu, co zresztą mocno zadziwiło Gieorgija Konstantynowicza. Otóż to: szlachetny Gołowanow w tym wypadku również zdecydowanie się nie zgadza z wersją Żukowa. III Żukow miał zamiar podzielić sztab Frontu Zachodniego na dwie części. Pierwszą, niewielką, po oddaniu Moskwy Hitlerowi umieścić na wschodnich obrzeżach stolicy, a główną część sztabu Frontu Zachodniego przenieść w rejon Arzamasu, czyli mniej więcej 400 kilometrów na wschód od Moskwy. Sam Żukow na razie nie wspominał o tym pomyśle Stalinowi, zrobili to jednak jego podwładni. 7 października 1941 roku do dyspozycji dowódcy Frontu Zachodniego został przydzielony członek Rady Wojennej Sił Powietrznych Armii Czerwonej generał korpusu P S. Stiepanow w celu koordynacji działań lotnictwa z Frontem Zachodnim (M. N. Kożewnikow, Komandowanije i sztab WWS Sowietskoj Armii w Wielikoj Otieczestwiennoj wojnie 1941-1945 gg., Moskwa 1977, s. 61). Natychmiast Stalin nadał mu stopień komisarza wojskowego II stopnia, by podnieść jego autorytet i wpływ. Niebawem na dowódcę Frontu Zachodniego wyznaczono Żukowa, a Stiepanow przy nim pozostał. I właśnie on się zwrócił do Stalina. 432
Świadków tej rozmowy jest kilku, począwszy od marszałka lotnictwa A. E. Gołowanowa do stalinowskiego ochroniarza majora A. T. Rybina. Oto opowiadanie Gołowanowa. Gdy zadzwonił Stiepanow, znajdował się on w gabinecie Stalina. „Naczelny zapytał: - Jak się miewacie? - Dowództwo jest zaniepokojone, że sztab frontu znajduje się zbyt blisko pierwszej linii frontu. Trzeba go przenieść na wschód, poza Moskwę, w okolice Arzamasu. A punkt dowodzenia zorganizować na wschodnich obrzeżach Moskwy. Nastąpiła długa chwili ciszy. - Towarzyszu Stiepanow, zapytajcie w sztabie, czy mają łopaty - nie podnosząc głosu, odezwał się Stalin. - Teraz. I znów milczenie. - A jakie łopaty, towarzyszu Stalin? - Obojętnie jakie. - Momencik... Łopaty są, towarzyszu Stalin. - Przekażcie towarzyszom, niech biorą łopaty i kopią sobie groby. Sztab frontu pozostaje w Pierchuszkowie, a ja pozostanę w Moskwie. Do widzenia. Powiedział to wszystko spokojnie i niespiesznie odłożył słuchawkę. Nie spytawszy nawet, kto konkretnie stawia takie pytania, chociaż wiadomo było, że bez wiedzy dowódcy frontu Żukowa Stiepanow nie dzwoniłby do Stalina" (F. Czujew, Soldaty impierii, Moskwa 1998, s. 342). Potem kwestię przeniesienia punktu dowodzenia Frontu Zachodniego na wschód podejmowali członek Rady Wojennej Frontu Zachodniego N. A. Bułganin i szef sztabu Frontu Zachodniego generał-lejtnant W. D. Sokołowski. Jednak oni też otrzymali „Stalinowską reprymendę". Położenie pogarszało się, Żukowowi nie pozostawało nic innego, jak osobiście zgłosić się do Stalina. O Arzamasie nawet nie napomknął. Jego żądania były skromniejsze: przenieść punkt dowodzenia Frontu Zachodniego jeżeli nie na wschodnie obrzeża, to przynajmniej na zachodnie. Świadectwo generała armii S. M. Sztemienki: „Żukow zwrócił się do Stalina z prośbą o pozwolenie przeniesienia swego punktu dowodzenia dalej od pierwszej linii obrony, przed 433
Dworzec Białoruski. Stalin odpowiedział, że jeśli Żukow się tam przeniesie, to on zajmie jego miejsce". Żeby rozwiać wątpliwości, sięgnijmy do najważniejszych gazet Związku Radzieckiego z 3 i 4 stycznia 1941 roku. W tych dniach opublikowano rozkazy o nagrodzeniu dużej grupy dowódców Frontu Zachodniego, którzy wyróżnili się podczas bitwy o Moskwę. Dowódca 20. Armii generał-lejtnant Własow otrzymał najwyższą nagrodę - Order Lenina. Dowódca 16. Armii generał-lejtnant Rokossowski - Order Lenina. Dowódca 10. Armii generał-lejtnant Golikow - Order Czerwonego Sztandaru. Dowódca 5. Armii generał-lejtnant artylerii Goworow - Order Lenina. Obok tekstu rozkazów umieszczono portrety dowódców armii Frontu Zachodniego. Brakuje jedynie portretu dowódcy Frontu Zachodniego generała armii Żukowa. Stalin niczym go nie nagrodził za bitwę pod Moskwą. Stalin nie skąpił Żukowowi nagród. Obsypywał go nimi od szyi do pępka i niżej. Jednak żądania oddania Moskwy mu nie wybaczył. IV Żukow z lubością opowiadał o swym udziale w bitwie stalingradzkiej i o walce na Łuku Kurskim. Nikt, oprócz niego, tego uczestnictwa nie zauważył. Obecnie już nikt nie kruszy kopii w tej kwestii. Zostało już ustalone: strateg się przechwalał. Dyskusję o roli Żukowa pod Stalingradem i na Łuku Kurskim podsumował główny marszałek lotnictwa Gołowanow: „Żukow nie ma bezpośredniego związku ani z bitwą stalingradzką, ani z bitwą na Łuku Kurskim, ani z wieloma innymi operacjami" (F. Czujew, Sołdaty impierii, Moskwa 1998, s. 314). W zakrojonej na dużą skalę operacji korsuńskiej Żukow odegrał negatywną rolę. Za tę operację I. S. Koniew otrzymał tytuł marszałka Związku Radzieckiego, A. A. Nowikow marszałka lotnictwa, P. A. Rotmistrow - marszałka wojsk pancernych. A Żukow nic nie otrzymał. Ponadto towarzysz 434
Stalin na piśmie wyraził swoje niezadowolenie i wezwał go do Moskwy. Jeśli zaś posłuchać Żukowa... V Żukow „akademii nie kończył". Brakiem wojskowego i jakiegokolwiek wykształcenia nawet się szczycił: i bez „akademii" jestem piśmienny. Wielki strateg lubił szokować słuchaczy swoją wprost niewiarygodną erudycją, a zarazem cechowała go prawie leninowska skromność. Gieorgij Konstantynowicz przyznawał, że nawet on nie wie wszystkiego, nawet jego szerokie horyzonty mają granice. Zycie ułożyło się tak, że nie miał możliwości pobierania nauk przyrodniczych, w szczególności biologii. Strateg żałował, że nie posiadał „wiedzy z zakresu biologii, nauk przyrodniczych, z którymi ma się do czynienia (...) w ściśle wojskowych kwestiach" („Ogoniok" 1986, nr 48, s. 7). Otóż to, gdyby wiedział, jak funkcjonuje wątroba pingwina, to rozważania na temat strategii przebiegałyby całkiem inaczej. Mnóstwo wiedzy zdobył sam, prześcignął naukę książkową. Tylko biologii mu zabrakło. Gdyby wiedział, jak się rozmnażają orzęski, byłoby całkiem inaczej. A bez tego było mu o wiele trudniej na wojnie. Bez tego decyzje strategiczne okazywały się jednostronne. Córka stratega Maria Gieorgiewna dodaje: „Jego wiedzę z różnych dziedzin można nazwać rozległą, nawet w kwestiach, które, wydawałoby się, do niczego się nie przydadzą... Zadziwiająca jest prostota, nie rozumu, oczywiście, tylko serca. Nigdy nie podkreślał swojej erudycji, żeby poniżyć rozmówcę. Z każdym człowiekiem znajdował wspólny język, z chłopem czy żołnierzem - inny, z profesorem — inny, z muzykiem inny. I oczywiście nigdy nie słyszałam od niego wulgarnych słów, nawet zwyczajnych zdawkowych rozmów nie prowadził" („Tribuna", 24 czerwca 2004). Tak, erudycja przekraczająca wszelkie granice. Szkoda tylko, że strateg nie znał się na sztuce wojennej. Nie miał zielonego pojęcia, ile czołgów, samolotów i dział, dywizji, korpusów i armii ma do dyspozycji. Na wojnie nie wiedział i gdy 435
zabierał się do pisania wspomnień, też się tym nie zainteresował, nie przypomniał sobie. Nawet w przybliżeniu. Tych, którzy mieli wykształcenie wojskowe, zwłaszcza wyższe, Żukow nienawidził i publicznie obrażał. Można powiedzieć, że znajdował dla nich swój język. Generał armii Nikołaj Grigoriewicz Laszczenko zaświadcza: „Żukow nagle zapytał: - Wyście pewnie akademię kończyli? -Tak. - Wiedziałem. Co dureń to absolwent akademii" (O. F. Suwienirow, Tragiedia RKKA 1937-1938, Moskwa 1998, s. 323). W tym czasie Laszczenko był jeszcze pułkownikiem i dowodził dywizją. Ale nawet pułkownikowi, jak sądzę, nie jest przyjemnie usłyszeć podobny komplement od przełożonego. Żukow niejednokrotnie powtarzał, że „mądrale" nie są do niczego zdolni. „Niektórzy nasi wojskowi z wyższym wykształceniem, profesorowie, którzy jako dowódcy znaleźli się na tych lub innych frontach wojny, nie pokazali się z dobrej strony... Czasami proponowali zbyt powierzchowne rozwiązania skomplikowanych problemów, które wykraczały poza ich profesorską wiedzę" („Ogoniok" 1986, nr 50, s. 8). Na próżno Żukow się złościł. Powierzchowne decyzje podejmował nie mający akademickiego wykształcenia Tuchaczewski. Tak jak i sam genialny strateg. A na przykład German Kapitonowicz Małandin takich nieudolnych decyzji nie podejmował. On miał gruntowne przygotowanie wojskowe. Skończył Aleksandrowską Szkołę Wojskową, kursy wyższego dowództwa przy Wojskowej Akademii im. Frunzego i Akademię Sztabu Generalnego. Przed wojną zajmował stanowiska dowódcze, do dowódcy pułku włącznie, na stanowiskach sztabowych: szef sztabu brygady, dywizji, korpusu, zastępca szefa sztabu Specjalnego Kijowskiego Okręgu Wojskowego, ponadto pracował jako wykładowca w Akademii Sztabu Generalnego. Wszędzie go ceniono. Ze stanowisk dowódczych nie chcieli go puszczać na sztabowe, ze sztabowych - na akademickie, a z akademickich znów na sztabowe. Z ciekawości już od wielu lat szukam negatywnych opinii o Germanie Kapitonowiczu. Bez skutku. Mówi się o nim: spokojny, mądry, opanowany, 436
kulturalny, ludzki, wykształcony. I dobrze walczył. Tego samego zdania zresztą był też Żukow. Na początku 1941 roku, gdy strateg został wyznaczony na stanowisko szefa Sztabu Generalnego, pociągnął za sobą grupę generałów. Wśród nich był też Małandin. Z polecenia Żukowa został nominowany na stanowisko dowódcy Zarządu Operacyjnego Sztabu Generalnego. Koniec wojny witał w Pradze jako szef sztabu 13. Armii. Po wojnie - generał armii, profesor, zastępca szefa Sztabu Generalnego. Marszałek Związku Radzieckiego Leonid Aleksandrowicz Goworow również nie podejmował chybionych decyzji. Ze wszystkich marszałków radzieckich miał najgruntowniejsze przygotowanie. Ukończył Konstantynowską Szkołę Artyleryjską, artyleryjskie kursy oficerskie, wyższe kursy akademickie przy Akademii Wojskowej im. Frunzego, zaoczne studia Wojskowej Akademii im. Frunzego oraz Wojskową Akademię Sztabu Generalnego. Sam był starszym wykładowcą w katedrze Akademii Artyleryjskiej Armii Czerwonej im. Dzierżyńskiego, a także szefem tej uczelni. I wszystko to przed wojną. Do wojny był więc teoretycznie przygotowany. I dał się poznać jako wybitny strateg. Od nadania stopnia generała-majora do otrzymania rangi marszałka Związku Radzieckiego minęły 4 lata i 12 dni. Nie ma o nim żadnej negatywnej opinii. Szanowali go wszyscy, począwszy od szeregowych żołnierzy do naczelnego wodza. A przeprowadzone przez niego operacje były godne naśladowania. Nikołaj Pawłowicz Puchów od 1930 do 1941 roku był wykładowcą oraz zajmował stanowiska sztabowe. W czerwcu 1941 roku był dowódcą oddziału szkoleniowego Akademii Technicznej Armii Czerwonej. Jak wysoko może zajść taki intendent? Otóż we wrześniu 1941 roku Puchów został dowódcą świeżo sformowanej z rezerwistów 304. Dywizji Strzeleckiej. Walczył dobrze. W styczniu 1941 roku, już jako generał-major, przeskoczywszy od razu o trzy stopnie służbowe, został dowódcą 13. Armii. Tu dopiero się wykazał. Świetnie dowodził nią do końca wojny. Wyróżnił się pod Kurskiem, a także w operacjach Wisła-Odra, berlińskiej, praskiej i innych. W chwili zakończenia wojny był generałem-pułkownikiem, 437
bohaterem Związku Radzieckiego i kawalerem sześciu wysokich odznaczeń I stopnia. Dopiero marszałek Związku Radzieckiego Sokołowski doścignął Puchowa pod względem liczby otrzymanych wysokich odznaczeń. Swój szósty order jednak Sokołowski otrzymał nie za działania wojenne, lecz za karną ekspedycję na Węgrzech. Dlatego można uważać, że tak naprawdę nikt się z Puchowem nie zrównał. Oto proszę: „profesor nauk intendenckich". A to jeszcze jeden „mądrala", marszałek Związku Radzieckiego Rodion Jakowlewicz Malinowski. Z wykształceniem akademickim i doświadczeniem wykładowcy. Ukończył Wojskową Akademię im. Frunzego. Przez kilka lat był tam starszym wykładowcą. Na początku wojny w stopniu generała-majora dowodził XLVIII Korpusem Strzeleckim. Dowodził armiami i frontami. W sierpniu 1945 roku dokonał prawdziwego cudu. Niemiecki generał F. W. von Mellenthin: „Aby zilustrować rosnącą elastyczność działań bojowych Armii Czerwonej i jej zdolności do przeprowadzania operacji uwieńczonych sukcesem, chcę wskazać na rewelacyjne posunięcie marszałka Malinowskiego w Mandżurii w 1945 roku" (Tankowyje srażenija 1939-1945, Moskwa 1957, s. 249). Przedarcie się Malinowskiego do oceanu to olśniewający pokaz sztuki wojennej. Żukow w całym swoim życiu nie dokonał niczego podobnego. Dlatego twierdzenie stratega, że niewykształceni dowódcy są lepsi od wykształconych, zaliczymy do kwestii spornych. VI Po wojnie Stalin zdjął Żukowa ze wszystkich wysokich stanowisk. Wysłał go, by dowodził Odeskim Okręgiem Wojskowym, później Uralskim. Jednak przed samą śmiercią Stalin uświadomił sobie, że był niesprawiedliwy, i postanowił przywrócić Żukowa na szczyty władzy. Ale nie zdążył... Skąd to wiadomo? Z opowieści samego wielkiego stratega. Żukow nawet przedstawił dowód: w październiku 1952 roku na XIX zjeździe partii po siedmiu latach niełaski wyznaczono go na kan438
dydata na członka Komitetu Centralnego... (U komunistów przyjęte było mówić: wybrali. Oni mają taki styl: „Mówimy — Lenin, myślimy — partia!" Mówią jedno, a na myśli mają co innego). Tak więc w październiku 1952 roku gwiazda Żukowa znów zaczęła wschodzić na nomenklaturowym firmamencie. Wydawałoby się, że wszystko się układa: Stalin zmienił gniew w łaskawość, zrozumiał, że bez wielkiego dowódcy sobie nie poradzi... Tylko że przedstawiony dowód rzekomej łaskawości Stalina działa akurat na niekorzyść Żukowa. XIX zjazd partii został zwołany w październiku 1952 roku wbrew woli Stalina. Był to wprost bunt najwyższej nomenklatury przeciwko starzejącemu się wodzowi. To były porachunki kryminalne na najwyższym szczeblu. Góra bandy przegoniła głównego szefa na złoconą pryczę przy wtórze gwizdów i kpin. Podczas zjazdu zmieniono nazwę partii. Komunistyczne bractwo ogłosiło: nie jesteśmy już bolszewikami! Zlikwidowano Biuro Polityczne. Zamiast niego powstało Prezydium KC. Zjazd przyjął nowy (antystalinowski) statut partii. Prawie wszystko, co proponował Stalin, zostało odrzucone przez zjazd, przyjęto zaś to, przeciwko czemu Stalin występował. Kadry decydują o wszystkim. Właśnie to po raz kolejny potwierdził XIX zjazd partii. Stalinowskie kadry zbuntowały się przeciwko Stalinowi. I decydowały o wszystkim. Po swojemu. Wprowadzały do kierownictwa tego, kto był dla nich użyteczny, a nie przegranego już Stalina. Mianowanie Żukowa na członka KC właśnie podczas tej antystalinowskiej zbiórki świadczy o tym, że Żukow nie był po stronie Stalina, lecz przeciwko niemu. Beria, Malenkow, Chruszczow i Bułganin przyjęli Żukowa z powrotem do swojej kliki. To była nagroda dla Żukowa za udział w odsunięciu Stalina od realnej władzy. W marcu 1953 roku Stalin został zamordowany. (Według niektórych niepotwierdzonych wersji zmarł śmiercią naturalną.) Zachwyceni satrapowie niezwłocznie rozpędzili resztki zwolenników wodza, jednak dowódcę Uralskiego Okręgu 439
Wojskowego Żukowa wyznaczyli na stanowisko pierwszego zastępcy ministra obrony. Cztery miesiące później Żukow został pełnoprawnym członkiem Komitetu Centralnego, który podczas następnego XX zjazdu partii publicznie zdemaskował Stalina jako największego zbrodniarza wszech czasów i narodów. Głównymi organizatorami i inspiratorami XX zjazdu byli wówczas Chruszczow i Żukow. W zasadzie XX zjazd partii tylko podsumował i publicznie ogłosił wyniki poprzedniego, antystalinowskiego XIX zjazdu. Mamy wybór: - albo powinniśmy przyjąć, że w październiku 1952 roku Żukow był w zmowie z przeciwnikami Stalina i dlatego właśnie oni wbrew woli wodza wynieśli będącego w jego niełasce marszałka na szczyty władzy; - albo uwierzymy porywającemu opowiadaniu wielkiego stratega: starzejący się wódz sam postanowił przywrócić Żukowa do łask. W tym wypadku Stalin popełnił niewybaczalny, samobójczy błąd. Wyniósł tego, który wyczuwając słabość najwyższej władzy, natychmiast przerzucił się na stronę zbuntowanych satrapów, a potem się wczepił żelaznym chwytem w szyję zamordowanego, czyli już niegroźnego Stalina. VII W 1957 roku tym razem Chruszczow odsunął Żukowa. Jednak w październiku 1964 roku uświadomił sobie, że postąpił niesprawiedliwie, zadzwonił do Żukowa i zaproponował mu funkcję ministra obrony... No, ale Żukowowi nie było pisane: Chruszczow nie zdążył! Spóźnił się o włos, ale wcześniej usunięto go ze stołka. A tymczasem Żukow byłby znów na wierzchołku władzy. Skąd wiemy o tym szlachetnym zamiarze Chruszczowa? Znowu z opowiadań Gieorgija Konstantynowicza Żukowa. Oto, rzekomo, Stalin mnie zrzucił, ale nie potrafił beze mnie przeżyć. I z Chruszczowem powtórzyła się ta sama historia: odsunąć to może go i odsunęli, ale jak mu teraz beze mnie? Opowiadania Żukowa podchwycono: „W 1964 roku -jak wiadomo z niektórych źródeł — w rozmowie telefonicznej z Żu440
kowem Nikita Siergiejewicz Chruszczow miał przyznać, że jesienią 1957 roku został niewłaściwie poinformowany i po powrocie z urlopu chciałby się spotkać z marszałkiem. Jeżeli ta informacja jest wiarygodna, Chruszczow, domyśliwszy się, że zaczęto knuć intrygi, być może chciał przywrócić popularnego dowódcę na szczyty władzy..." („Krasnaja zwiezda", 26 października 2002). Tymczasem w październiku 1964 roku Chruszczow zamierzał przywrócić stratega do łask, ale nie zdążył... Żuków miał wówczas prawie 68 lat. Przez ostatnie siedem lat nie miał żadnego kontaktu z wojskiem. A ono przez te lata radykalnie się zmieniło. W kierownictwie partii, państwa i armii utworzyły się nowe ugrupowania i kliki. I w żadnej z tych koterii Żukow nie miał kontaktów ani wsparcia, ani żadnego zwolennika. Chruszczow nie miał po co przywracać Żukowa na szczyty władzy. A przyczyna jest prosta: Żukow nie miał swojej kliki, był całkiem sam. Marszałek lotnictwa A. E. Gołowanow zaświadcza: „Gdy był ministrem obrony za Chruszczowa, zaczął się otaczać klakierami, a ludzi, którzy otwarcie mówili o wadach, po prostu zmiatał na bok" (F. Czujew, Soldaty impierii, s. 318). O tym samym mówi też „Krasnaja zwiezda" (29 stycznia 2003): „Ludzi, którzy w piramidzie władzy zajmują tak wysoką pozycję, zawsze otaczało niemało pochlebców i karierowiczów. W otoczeniu Żukowa znajdowali się ludzie, którzy dążyli do podniesienia zasług słynnego dowódcy. Przecież nie samemu Gieorgijowi Konstantynowieżowi przychodziła do głowy szalona myśl, aby na drogach pokonanych Niemiec wywieszać plakaty z napisem „Chwała marszałkowi Żukowowi", wysyłać do ojczyzny dziesiątki zdobycznych dywanów i zastaw stołowych, za co zresztą w 1946 r. marszałka szarpała bezpieka". Ale przecież sam marszałek z wiadrem i pędzlem nie oklejał ścian niemieckich miast plakatami chwalącymi siebie samego. I przecież do wagonów kradzionego dobra sam nie ładował. Robiły to za niego lizusy z jego otoczenia. Jednak takimi wazeliniarzami Żukow otoczył się sam. 441
I znów przywołam nieśmiertelną myśl wielkiej formuły Niccoló Machiavellego: o tym, że o mądrości rządzącego świadczy to, jakich ludzi skupia przy sobie. Myśl ta została potwierdzona na przestrzeni dziejów tysiącami świadectw. I nie świadczy dobrze o wielkim strategu: nie mając wielkiego rozumu, otaczał się lizusami. Gdy w 1957 roku zdejmowano Żukowa ze stanowisk ministra obrony i członka Prezydium KC, jak jeden wystąpili przeciwko niemu wszyscy przywódcy wszystkich szczebli, ministrowie, generałowie, admirałowie. A klika Żukowa okazała się zwykłym kisielem, natychmiast się rozpełzła, rozciekła, rozpadła. Wszyscy, których strateg sobie wybrał, odskoczyli od niego przy pierwszych oznakach nadchodzącej burzy. Dowódcy pierwszej wielkości również nie popierali Żukowa. „W chwilach krytycznych, na przykład jesienią 1957 roku, Żukow był pozbawiony wsparcia ze strony wielu towarzyszy broni, jeszcze z czasów wojny" („WIŻ" 1988, nr 10, s. 18). To też nie działo się bez przyczyny: i Wasilewski, i Rokossowski, i Malinowski, i Koniew, i cała reszta doskonale rozumieli, co dla nich mogą oznaczać rządy Żukowa. A po siedmiu latach niełaski z pewnością nikt już go nie popierał. Siłę każdego polityka w Związku Radzieckim mierzy się mocą kliki, która stoi za nim. Każdy, kto dążył do góry, tworzył swoją grupę, którą za sobą ciągnął. Jeden bez obciążenia wspina się po skale, wbija haki. Grupa go ubezpiecza. Potem wyznaczonym szlakiem, po zrzuconej z góry linie, wspina się cała grupa, a lider znów wyżej... Im grupa mocniejsza i bardziej zjednoczona, tym wyżej zajdzie lider i wciągnie za sobą swoich stronników. Żukow miał ogromną watahę krzykaczy. Jednak każdy w niej myślał tylko o sobie. Kiedy przywódca spadał w przepaść, jego sługusy w panice się odcinały, aby nie pociągnął ich za sobą. Żukow pozostał sam. Gdyby nawet po siedmiu latach od upadku Żukowa Chruszczowowi przyszła do głowy szalona myśl, by przywrócić stratega na stanowisko ministra obrony, to nie umocniłby w ten 442
sposób swojej władzy. Żukow wówczas nie miał żadnej podpory, a na górze miał samych przeciwników. Przez całe życie jednak Żukow chciał wierzyć, że bez niego ani Stalin, ani Chruszczow nie mogli działać. I opowiadał o tym wszystkim przechodniom napotkanym na swojej drodze. Gdyby Breżniew zmarł wcześniej niż Żukow, opowiadania geniusza strategicznego wzbogaciłyby się o kolejny epizod: nie mógł przecież Leonid Ilicz beze mnie sobie poradzić, cały czas chciał mi przywrócić władzę, zadzwonił, pogadaliśmy, umówiliśmy się, szkoda, że staruszek nie w porę kopnął w kalendarz, już ręka z piórem zawisła w powietrzu nad dokumentem... Dosłownie odrobinę się spóźnił... A to by... VIII Żukowa lubili wszyscy. Nawet gdy go zdymisjonowano ze wszystkich stanowisk, dalej był lubiany (w każdym razie tak twierdził). Oto fascynująca historia: odsunięty od władzy Żukow przyjechał do sanatorium. „Była godzina ciszy. Brama zamknięta, stróż odszedł gdzieś na chwilę. Nie możemy się dostać do środka. Nagle któryś z kuracjuszy podszedł do bramy, spojrzał, coś wymamrotał i uciekł. Po kilku minutach biegnie horda młodych oficerów, radośnie witają, ktoś pobiegł szukać stróża. - Hej, chłopaki? - krzyknął nagle kapitan. - Przecież to marszałek Żukow. Pokażmy mu, co potrafimy. I wyrwali bramę z zawiasów, rzucili ją na ziemię, wyprostowali się. Prosimy przejść, towarzyszu marszałku! — woła kapitan. Tak przeszliśmy wzdłuż szeregu, oklaskiwani, po wyrwanej bramie" („Ogoniok" 1988, nr 18, s. 19). Wzruszające i romantyczne. Ja jednak zwróciłem uwagę na pewien szczegół: młodymi oficerami dowodził kapitan... Skąd Żukow o tym wie? U nas w sanatoriach chodziło się w piżamach. A jeszcze wydawano do tego szlafrok szpitalny. A tu proszę - kapitan w epoletach, 443
i to w sanatorium. Biedaczyna zdrowie ratował, pozostając w czujności i gotowości bojowej, z epoletami, w butach z cholewami, i z pasem, ba, pewnie jeszcze z koalicyjką... W tym wypadku innych świadków, oprócz Żukowa, też nie było. Nikt z młodych oficerów wyłamujących bramę tego epizodu sobie nie przypominał. A przecież taka historyjka niezwykle wiarygodnie zabrzmiałaby w ustach tego kapitana lub jednego z jego kolegów. Ale taki się nie znalazł, choć było już po wojnie, i młody był jeszcze, więc powinien był przeżyć Żukowa. I opowiedzieć zachwyconym słuchaczom, jak rozwalał przeszkody na drodze wielkiego stratega. Wielka szkoda, że i tym razem świadków nie było. A pytania pozostają. Jeżeli młodymi oficerami dowodził kapitan, to reszta miała niższe stopnie. Albo równe. I tutaj natrafiamy na przeszkodę o większej skali: jakie wiatry przygnały marszałka Związku Radzieckiego - niechby nawet w stanie spoczynku i w niełasce - do sanatorium, gdzie się kurują pułkownicy i kapitanowie? Jak to możliwe, żeby marszałkowie z kapitanami w jednym sanatorium po krzakach gorzałkę ze szklanek pili? Pokażcie mi takie miejsce... Czyżby nieszczęsnego Żukowa tak samo żywiono w tym sanatorium, jak się u nas karmi pułkowników i kapitanów? 0 nieszczęsny, spałby na szarych zwykłych prześcieradłach. 1 lekarze by go tak samo leczyli... Przypomnę tym, którzy nie pamiętają: generałowie z czterema gwiazdkami, admirałowie flot, marszałkowie i marszałkowie rodzajów broni, a tym bardziej marszałkowie Związku Radzieckiego to nie nomenklatura KC. Patrz wyżej. To nomenklatura Biura Politycznego. I nie ma znaczenia, czy jeszcze rządzisz, czy jesteś już w stanie spoczynku. Jesteś w nomenklaturze Biura Politycznego i wszystko jasne. Oto przykład. Zmarł sekretarz generalny. I rozpadła się partia komunistyczna wraz z Komitetem Centralnym i jego wierzchołkiem — Biurem Politycznym KC. W nowej „demokratycznej" Rosji choruje żona od lat nieżyjącego sekretarza generalnego. I leczą ją nie gdziekolwiek, lecz w sanatorium Barwicha. Bezpłatnie. Kimże ona jest? Jakim prawem? Ano takim: nomenklatura Biura Politycznego. 444
Otóż to: Żukow - nie ma znaczenia, czy w niełasce czy w stanie spoczynku — to nomenklatura Biura Politycznego. Dlatego zachował wszystkie przywileje i prawa. W tym też możliwość korzystania z kremlowskiej stołówki, kremlowskiego szpitala i telefonów. Ma również własną daczę. Mając to wszystko, Żukow mógł nawet się nie pchać do tych sanatoriów, gdzie się kurowali pułkownicy wraz z kapitanami. I on się tam nie pchał. Kurował się wyłącznie w „sanatorium Barwicha" i innych podobnych przybytkach. I nie ma w tych miejscach zamkniętych bram z pijanym stróżem. A wśród kuracjuszy nie ma ani kapitanów, ani majorów, ani generałów-majorów. I generałów-pułkowników też tam nie ma. Stopniem i gębą tam nie pasują. Wygląda na to, że historia o wyrwanej bramie należy do tej samej serii co opowiadania o tym, jak to Żukow Leningrad ratował.
Rozdział 30
A teraz - o nim Żukow proponował poddać Moskwę. Tak by się właśnie stało, gdyby nie Stalin. Marszałek lotnictwa A. E. GOLOWANOW F. Czujew, Sołdaty impierii, s. 311
I Ciekawe jest posłuchać, co opowiada o sobie Żukow. A jeszcze ciekawsze jest to, co o nim mówią. Od razu uprzedzę — wielu z tych, którzy go dobrze i z bliska znali, w ogóle nie chciało o nim rozmawiać. Na przykład: „Dwukrotny bohater Związku Radzieckiego M. G. Kuzniecow uznawał talent i istotny wkład Żukowa w zwycięstwo, jednak zdecydowanie odmówił pisania czegokolwiek o Gieorgiju Konstantynowiczu" („Krasnaja zwiezda", 16 kwietnia 1999). I nie tylko on. A to może o czymś świadczyć. Zacznijmy jednak po kolei. Oto w 1939 roku Żukow walczy nad Chałchyn-goł. Tam też został skierowany sekretarz generalny Związku Pisarzy ZSRR W. P. Stawski. Zameldował on Stalinowi: „W ciągu kilku miesięcy rozstrzelanych zostało 600 osób, odznaczonych 83" („Wiesti", 10 lipca 2003). Żukow przybył do Mongolii 5 czerwca 1939 roku. 16 września działania wojenne zostały zakończone, skończyło się też 446
pełnomocnictwo Żukowa do rozstrzeliwania. 600 rozstrzelanych w 104 dni. Gdzież jego chrześcijańska dusza! Wybaczajcie, a będzie wam wybaczone! Ten chrześcijanin wydawał po sześć wyroków śmierci dziennie. Bez świąt i dni wolnych. Jeżeli założyć, że spał sześć godzin na dobę, to przez osiemnaście godzin czuwania co trzy godziny wydawał wyrok śmierci. Oto, kogo postanowiono u nas zaliczyć do grona świętych. Jego można by przedstawiać na ikonach z siekierą. I najbardziej uczciwa córka wielkiego stratega jest ciekawa nagiej prawdy. —A ty miałeś jakikolwiek związek z represjami? - pyta swego wielkiego rodzica. - Nie. Nigdy — zdecydowanie, patrząc jej wprost w oczy, odpowiada prawdomówny ojciec. 600 rozstrzelanych - błahostka. Zresztą rozstrzeliwał też drobnicę - dowódców pułków i batalionów. To mają być represje? Ponadto nie wiemy do końca, czy Stawski podsumował wynik, czy tylko napisał list do Stalina w szczytowym momencie cudotwórczego działania niemalże świętego Jerzego. Zaprotestują: to przecież nie on wydawał wyroki śmierci. To jest sprawa trybunału i prokuratora. A wcale nie. Swoją krwawą epopeję nad Chałchyn-goł Żukow zaczął od tego, że nie tylko rozpędził dowództwo i sztab wojsk radzieckich w Mongolii, ale też pozbawił stanowiska prokuratora wojskowego 1. Zgrupowania Armijnego Chutoriana. Ślad po nim ginie w ciemnościach. Nie wspominają o nim żadne opracowania ani encyklopedie. Nie znamy nawet jego inicjałów. Zamiast niewygodnego dla Żukowa prawnika przysłano innego. „Wojskowy prokurator nalegał na przestrzeganie prawa. Wówczas dowódca 1. Zgrupowania Armijnego komkor Żukow powiedział mu: «Słuchajcie, co się do was mówi, i nie dyskutujcie. Pamiętajcie, że Chutoriana za to zdjęto»" (O. F. Suwienirow, Tragiedija RKKA 1937-1938, Moskwa 1998, s. 288). Prokurator, zgodnie z logiką Żukowa, to ten, kto wykonuje rozkazy i nie dyskutuje. 1. Zgrupowanie Armijne, którym dowodził Żukow, to 57 tysięcy żołnierzy i oficerów. A teraz wyobraźmy sobie, co by było, gdyby przeprowadzenie czystki w wojsku towarzysz Stalin 447
powierzył nie Nikołajowi Iwanowiczowi Jeżowowi, lecz Gieorgijowi Konstantynowiczowi Żukowowi. Każdy mógłby obliczyć, jak horrendalny wynik osiągnąłby Żukow, gdyby pod jego dowództwem znalazło się nie 57 tysięcy, lecz cała Armia Czerwona licząca półtora miliona żołnierzy. Gdyby pełnomocnictwo do rozstrzeliwania było wydane nie na trzy miesiące, tylko na dwa lata. Żukow ze łzami w oczach ubolewał, że nieszczęsną Armię Czerwoną w latach 1937-1938 jakoby pozbawiono głowy. Jednak w tak krótkim czasie takiej intensywności rozstrzeliwań wojskowych, do jakiej doszedł Żukow w Mongolii latem 1939 roku, nie było w Armii Czerwonej ani w 1937, ani 1938 roku. Takie bestialstwo nie śniło się nawet Jeżowowi ani Frinowskiemu, ani Żakowskiemu, ani Ulrichowi. A ilu zamknięto w więzieniach! W książce Cień zwycięstwa opowiedziałem o pobycie Żukowa w Mongolii. Zaczął od odsunięcia dowódców. Najpierw odsunął szefa sztabu kombryga Aleksandra Michajłowicza Kuszczewa. Jako komdyw Żukow nie miał pełnomocnictwa, by wydać rozkaz rozstrzelania kombryga. Dlatego po prostu go usunięto. Co się z nim jednak stało? Dokąd go, odsuniętego, przeniesiono? Wówczas tego nie wiedziałem. Teraz już to wyjaśniłem. Kombryga Kuszczewa wysłano do wyrębu lasu. I czarnej kufajki mu nie pożałowano. Skazano go na dwadzieścia lat. O zaostrzonym rygorze. Później dodano jeszcze pięć („Krasnaja zwiezda", 2 kwietnia 2002). A przecież był niezłym dowódcą. Przypomniano o nim w grudniu 1943 roku. Skończył przecież dwie akademie, w tym Akademię Sztabu Generalnego. Służył w randze pułkownika. We wrześniu 1944 roku otrzymał stopień generała-majora. Był szefem sztabu 5. Armii Uderzeniowej. Walczył odważnie. Został bohaterem Związku Radzieckiego. Odniósł jedenaście ran postrzałowych i odłamkowych. Pracował rewelacyjnie, to musiał przyznać nawet Żukow. Zakończył służbę w stopniu generała-pułkownika. A w 1939 roku do Mongolii przybył Żukow i pierwsze, co zrobił, to wsadził kombryga Kuszczewa do więzienia, skoro nie mógł go rozstrzelać.
448
II Po Mongolii, w 1940 roku, wielkiego stratega wyznaczono na stanowisko dowódcy Specjalnego Kijowskiego Okręgu Wojskowego. Wojny na razie nie było, dlatego Żukow nie mógł rozstrzeliwać kogo popadnie. Przychodziło mu to z wielkim trudem. „Krępy generał stał w otoczeniu swoich oficerów przy wejściu do Domu Armii Czerwonej w Mohylewie Podolskim. A na chodniku naprzeciwko, w odległości około dziesięciu metrów my, garstka czternastoletnich chłopców pożerających bohatera wzrokiem. Przez pusty plac po zburzonym kościele niespiesznie szedł kapitan straży granicznej. Wracał z łaźni z brudną bielizną owiniętą w gazetę pod pachą. Nie wiedział, co czeka na niego za rogiem. Od rogu Domu Armii Czerwonej do generałów było nie więcej niż pięć metrów. Z zawiniątkiem pod pachą speszony kapitan zasalutował, zmieniając krok na defiladowy. Twarz generała Żukowa wykrzywił grymas obrzydzenia i pogardy: - Nie uczono was, kapitanie, jak się wita starszych stopniem? Powtórzyć! Kapitan, czerwony ze wstydu, wrócił za róg, położył zawiniątko na chodniku, wyszedł na drogę, żeby uzyskać odległość na siedem kroków marszowych, i przeszedł przed generałami tak elegancko, że nawet nam, przyzwyczajonym do defilad, z zachwytu brakło tchu w piersiach. Strażnik graniczny miał doskonały krok defiladowy i energiczne ruchy. Któryś z chłopaków rzucił się do zawiniątka, żeby kapitan nie musiał po nie wracać. - Powtórzyć! — wycedził przez zęby Żukow. Na chodniku oprócz nas uzbierał się już spory tłumek gapiów. Siedem razy kapitan prezentował swój krok defiladowy przed generałem. Nie wiem, jak się czuło otoczenie Żukowa, ale my byliśmy zażenowani. W ciągu dwóch dni pobytu generała armii Żukowa w Mohylewie Podolskim najprawdopodobniej obserwowała go ponad setka chłopców. Uprzedzaliśmy dowódców i czerwonoar449
mistów o obecności pyszałka. Po incydencie z kapitanem na ulicach miasta Żukowa nie powitał żaden wojskowy. Znikali w odpowiednim czasie" (I. L. Diegin, Czetyrie goda, Chołon 2001, s. 276-277). A to przecież nie pierwsze świadectwo tego, że wojskowi uciekali, gdy Żukow się zbliżał. Gdzie, kiedy, w jakich armiach znajdziecie dowódców, przed którymi uciekają i żołnierze, i oficerowie, i generałowie? III Wybuchła wojna. „Głównym zajęciem Żukowa podczas wojny było upajanie się swoją niekontrolowaną władzą" (A. Tonów, „Niezawisimaja gazieta", 5 marca 1994). Opowiada szeregowy radiooperator Nikołaj Lazarenko: „Galowy portret dowódcy wcale nie zawsze odpowiada rzeczywistości wojennej. Nasi radiooperatorzy, którzy pracowali na samej «górze», najbardziej bali się nie niemieckich kul i odłamków, tylko własnego dowódcy. Chodzi o to, że Żuków był chimeryczny i łatwo wpadał we wściekłość... W czasie wojny legendarny dowódca oddał pod sąd blisko 40 procent swoich radiooperatorów. To tak, jakby własnoręcznie ich rozstrzelał. Ich «wina» zazwyczaj polegała na tym, że nie mogli natychmiast nawiązać łączności. A przecież mogły tu wchodzić w grę nie tylko przyczyny techniczne. Człowiek na drugim końcu mógł po prostu już nie żyć. Żukowa jednak takie «drobiazgi» w ogóle nie obchodziły. Potrzebna mu była łączność natychmiastowa, a jej brak odbierał jako niewykonanie rozkazu. Nigdy inaczej. Stąd też pseudoprawna strona jego okrucieństwa — sąd za niewykonanie rozkazu podczas wojny. Zresztą często nie dochodziło do sądu polowego. Rozwścieczony brakiem łączności bohater wojny był w stanie własnoręcznie zastrzelić Bogu ducha winnego żołnierza" (N. Lazarenko, Tot samyj Żukow, „Jewropa-Ekspress", 24 lutego 2002). Mamy pełny przekrój. I chłopcy z ulicy, i szeregowi żołnierze, i marszałkowie opowiadają o Żukowie takie same historie. 450
IV Wypowiada się generał-lejtnant wojsk inżynieryjnych B. W. Byczewski. We wrześniu 1941 roku był podpułkownikiem, pełnił jednak wyjątkową i wysoką funkcję dowódcy wojsk inżynieryjnych Frontu Leningradzkiego: „Moje pierwsze spotkanie z nowym dowódcą miało nieco dziwny charakter. Wysłuchawszy mojego, tradycyjnego w takich wypadkach przedstawienia się, przez kilka sekund mierzył mnie nieufnym i zimnym spojrzeniem. Potem nagle ostro zapytał: - Kim jesteś? Nie zrozumiałem pytania i jeszcze raz się zameldowałem: - Dowódca Zarządu Inżynieryjnego frontu podpułkownik Byczewski. - Pytam, kim ty jesteś? Skąd się wziąłeś? W jego głosie wyczuwało się zdenerwowanie. Ciężki podbródek Żukowa wysunął się do przodu. Niewysoka, ale nabita, krępa postać uniosła się zza biurka. Czyżby chodziło mu o mój życiorys? Komu to jest teraz potrzebne? — pomyślałem, nie zrozumiawszy, że dowódca oczekiwał na tym stanowisku kogoś innego. Niepewnie zacząłem meldować, że dowódcą Zarządu Inżynieryjnego okręgu, a później frontu jestem od półtora roku, podczas radziecko-fińskiej wojny byłem dowódcą wojsk inżynieryjnych 13. Armii na Przesmyku Karelskim. - Czyżbyś zastąpił tutaj Chrenowa? To mów tak od razu! A gdzie generał Nazarów? Wzywałem go. - Generał Nazarów pracował w sztabie głównego dowódcy Frontu Północno-Zachodniego i koordynował przedsięwzięcia inżynieryjne dwóch frontów — uściśliłem. - Wyleciał dziś w nocy razem z marszałkiem. - Koordynował... wyleciał... — wymamrotał Żukow. — A do diabła z nim! Melduj, co tam masz. Położyłem mapy i pokazałem, co zrobiono przed przebiciem się pod Czerwonym Siołem, Krasnogwardziejskiem i Kołpinem, co mamy teraz na pierwszej linii frontu, co się dzieje w mieście nad Newą, na Przesmyku Karelskim, gdzie działają saperzy i jednostki pontonowo-mostowe. 451
Żukow słuchał, nie zadając pytań... Potem, przez przypadek czy celowo, nagle przesunął mapy, tak że kartki spadły ze stołu i rozsypały się po podłodze, i bez słowa zaczął oglądać umocowany na ścianie duży schemat obrony miasta. - Co to za czołgi znalazły się w rejonie Pietrosłowianki? — zapytał nagle, znów odwróciwszy się do mnie, patrząc, jak wkładam do teczki zrzucone na podłogę mapy. - Co chowasz, daj mi to! Bzdura tam jakaś... - To są atrapy czołgów, towarzyszu dowodzący - wskazałem na mapie znaczek fałszywego zgrupowania czołgów, które rzuciło mu się w oczy. - Pięćdziesiąt sztuk zrobionych w pracowni Teatru Marininskiego. Niemcy dwukrotnie je bombardowali... - Dwukrotnie! — szyderczo przerwał Żukow. - I długo je tam trzymasz? - Dwa dni. - Głupków szukasz? Czekasz, aż Niemcy też będą bombardowali kawałkami drewna? Dziś w nocy pozbierać to stamtąd! Zrobić jeszcze sto sztuk i jutro rano umieścić za Średnią Rogatką. Tu i tu - wskazał ołówkiem. - Nie zdążą zrobić stu atrap w jedną noc - powiedziałem nieostrożnie. Żukow podniósł głowę i zmierzył mnie wzrokiem. Nie zdążą... pójdziesz pod sąd. Jutro osobiście sprawdzę. Urywane groźby Żukowa były jak uderzenia biczem. Wydawało się, że specjalnie sprawdza moją cierpliwość. - Jutro pojadę na wzniesienie Łupkowskie, zobaczę, coście tam nabroili... Dlaczego tak późno zaczęto je umacniać? Natychmiast, nie oczekując odpowiedzi, rzucił: - Możesz już iść!..." (B. W. Byczewski, Gorod-front, Leningrad 1967, s. 121). Oto proletariackie chamstwo w całej krasie. Do podwładnych Żukow zwracał się per „ty". Do wszystkich. Byczewski był wtedy podpułkownikiem. U nas jednak hierarchię określało się nie stopniem wojskowym, lecz pełnioną funkcją. A miał wówczas stanowisko dowódcy wojsk inżynieryjnych Frontu Leningradzkiego. W każdym pułku była kompania saperska. I w każdej brygadzie. We wrześniu 1941 roku w składzie Frontu Leningradzkiego takich kompanii była po452
nad setka. Każda dywizja miała własny batalion saperski. Takich batalionów było 24. W każdej armii - komplet jednostek inżynieryjnych: saperskich, pontonowo-mostowych, przeprawowych, maskujących i pozostałych. W składzie czterech armii było jeszcze 10 batalionów saperskich, nie licząc samodzielnych kompanii. Ponadto inżynieryjno-saperskie jednostki frontu. Wówczas bezpośrednio podporządkowane frontowi były: zarząd budownictwa wojskowo-polowego (odpowiednik armii inżynieryjno-saperskiej), 14 samodzielnych batalionów saperskich i 6 samodzielnych kompanii, nie licząc oddziałów zaporowych, plutonów techniki specjalnej, parków przepraw mostowych i całej reszty (Patrz: Inżeniernyje wojska w bojach za Sowietskuju Rodinu, s. 106). Dziesiątki tysięcy osób, od których zależała obrona Leningradu, były podporządkowane podpułkownikowi Byczewskiemu. Był na razie podpułkownikiem, ale szybko przeszedł kolejne szczeble aż do generała-lejtnanta wojsk inżynieryjnych. Jednak mając jedynie stopień podpułkownika, miał nad swymi podwładnymi taką samą władzę jak wtedy, gdy został generałem. W dowództwie Frontu Leningradzkiego podpułkownik Byczewski zajmował miejsce w dziesiątce najbliższych podkomendnych i współpracowników Żukowa. Wśród nich byli: jego pierwszy zastępca, szef sztabu frontu, dowódcy lotnictwa, artylerii, obrony przeciwlotniczej, wojsk pancernych, dowódca tyłu, łączności i oczywiście dowódca wojsk inżynieryjnych, który stoi w hierarchii wyżej nawet niż dowódca wywiadu, gdyż ten jest podporządkowany szefowi sztabu, a dopiero potem dowódcy frontu, a dowódca wojsk inżynieryjnych podlega bezpośrednio dowódcy frontu. I oto wielki dowódca od pierwszego spotkania zachowuje się grubiańsko wobec swego pomocnika i w dodatku mu grozi. Tymczasem pracownia Teatru Marininskiego w żaden sposób nie była podporządkowana dowódcy wojsk inżynieryjnych. Ludzie z własnej inicjatywy robili czołgi. Podpułkownik Byczewski przy całych swoich możliwościach nie mógł rozkazać cywilnym pracownikom, żeby przez noc wybudowali sto makiet. Nie miał nad nimi żadnej władzy. Jednak Żukowa to nie obchodziło: nie zrobisz — pójdziesz pod sąd... 453
Swymi działaniami Żukow pokazywał podwładnym, że inicjatywa jest karana. Gdyby pracownicy Teatru Marininskiego nie zrobili pierwszych pięćdziesięciu czołgów, to wszystko byłoby w porządku. A skoro zrobili, to stawia się przed nimi nowe zadanie, ponad ich siły, i ustala się nierealne terminy. A dowódcy wojsk inżynieryjnych grozi się sądem. V Generał armii N. G. Laszczenko wspomina dzień 18 stycznia 1943 roku. Był wówczas pułkownikiem, dowódcą 90. Dywizji Strzeleckiej odznaczonej Orderem Czerwonego Sztandaru. „W pewnym momencie zadzwonił Gieorgij Konstantynowicz Żukow. Dowiedziawszy się, że chcemy w nocy zdobyć Siniawino, bardzo się zirytował... «To nie jest wytłumaczenie! - rzucił szorstko. Po chwili dodał: - Siedzicie tam i nawet stopni dowódców nie znacie?» Potem zacząłem analizować jego słowa. Okazało się, że tego dnia otrzymał stopień marszałka Związku Radzieckiego, a ja rzeczywiście nic o tym nie wiedziałem" („Krasnaja zwiezda", 16 maja 2000). A skąd mógłby wiedzieć? Front. Wojna- Gazety docierają po tygodniu, a nieraz po dwóch. I to nie wszystkie. I nie zawsze. Nie udaje się słuchać audycji z Moskwy. Toczą się walki. Ponadto doniesień o przyznaniu stopni wojskowych podczas wojny nie przekazywano. Z jednego tylko źródła można się było dowiedzieć o największej radości, o przyznaniu wybitnemu geniuszowi strategii stopnia marszałkowskiego. Tego dnia, 18 stycznia 1943 roku, moskiewskie radio nadało informacje Sowinformbiura o przerwaniu blokady Leningradu. Mówiono o działaniach wojsk radzieckich, o obronie przeciwnika, o tym, jak została ona przełamana, wymieniono nazwiska wyróżniających się dowódców i wyzwolone miejscowości. Powiedziano między innymi: „Działania obydwu frontów koordynowali przedstawiciele kwatery dowództwa, towarzysze marszałkowie G. K. Żukow i towarzysz K. J. Woroszyłow" (Soobszczenija Sowietskogo Informbiuro, Moskwa 1944, t. 4, s. 48). Trzeba by mieć niezwykłą zdolność koncentracji i podzielność uwagi, żeby w wirze walki wysłuchać mnóstwa liczb, 454
nazwisk, nazw i wychwycić taki szczegół: Żukowa nazwano nie generałem, lecz marszałkiem. Pułkownik Laszczenko nie miał wtedy głowy ani do szczegółów, ani do doniesień o zwycięstwach. Chodziło o to, że w celu przerwania blokady Leningradu trzeba było zdobyć Siniawino. Tę przeklętą miejscowość wojska radzieckie szturmowały od września 1941 roku do stycznia 1943. Kości żołnierzy tworzyły tam piramidy. To nie są li tylko piękne słowa. Termin „Siniawińskie wzgórza" nabrał podczas wojny innego znaczenia. Przedtem rozumiano to jako teren pagórkowaty, w czasie wojny zaś — symbolizowało to stosy ciał żołnierzy radzieckich. Po wojnie niektórych pogrzebano, ale nie wszystkich. U nas wszystko jest łatwe — straty obliczano na podstawie liczby pochowanych. A ci, których nie chowano? Tamci się nie liczą. Wypadli ze statystyki. Właśnie tak uczyliśmy się historii wojennej. W Akademii Wojskowo-Dyplomatycznej armii radzieckiej tłumaczono mi: w rejonie Siniawina obeszło się prawie bez strat. Tam zginęło ze sto tysięcy, nie więcej. Proporcjonalnie do liczby zabitych powinno tam być trzysta-czterysta tysięcy rannych i okaleczonych. Jednak sam Żukow kwestie strat pod Siniawinem ominął wielkim łukiem. Prawda jednak nie tonie. Nawet „Krasnąja zwiezda" (11 grudnia 2001) zmuszona była przyznać: niewielka liczba pochowanych żołnierzy to jedno, lecz jeżeli wspomnieć tych, których nie pochowano, to wyjdzie coś całkiem innego: „Nasze wojska szturmowały Siniawińskie wzgórza i w roku 1941, i w 1942, i w 1943. W tym miejscu została przerwana blokada Leningradu. Dlatego zabitych jest niezliczona ilość, chociaż oficjalnie się mówi, że pochowanych zostało 128 390 żołnierzy i oficerów". Trzeba pamiętać, że chowano tylko tych, którzy leżeli w poprzek drogi. A do tych, co leżeli w krzakach czy w rowach, nie docierano. Dlatego wychodzi, że strat tam prawie nie było. Tylko 128 tysięcy zabitych. I oto 18 stycznia 1943 roku Żukow zameldował Stalinowi, że Siniawino wreszcie zostało zdobyte, a blokada Leningradu przerwana. Natychmiast pojawiła się długa informacja Sowinformbiura, w której powiedziano o zdobyciu Siniawina, a Żukowa nazwano marszałkiem. 455
Pozostawało tak niewiele: zdobyć to Siniawino. Dokonać tego małego cudu, zrobić to, co już tysiące razy obracało się w krwawą klęskę, było zadaniem 90. Dywizji Strzeleckiej pułkownika Laszczenki. Trzeba było dopasować rzeczywiste wydarzenia do zwycięskich doniesień. Rzecz jasna, pułkownikowi Laszczence, któremu przypadło to wykonać, nie sprawiało przyjemności słuchanie informacji o tym, że zadanie już wykonano, że wielki strateg za zdobyte Siniawino (którego jeszcze nie zdobyto) już został awansowany na marszałka. Atu jeszcze on sam się dołączył: I jak? Jeszcze nie wiecie, że otrzymałem tytuł marszałka za wybitne zwycięstwo na Siniawińskich wzgórzach? Siedzicie tam przecież! W karierze Żukowa nie był to odosobniony przypadek, kiedy najpierw meldował, a potem za wszelką cenę dopasowywał działania do upragnionego efektu. W Berlinie wielki strateg opublikował zwycięski rozkaz o zdobyciu Reichstagu. Natychmiast radio moskiewskie ogłosiło to na cały świat. W rozkazie Żukowa były opisane wszystkie szczegóły walki na korytarzach i w salach. Rozkaz został podpisany, kiedy przyciśnięta ogniem piechota radziecka leżała na podejściach do Reichstagu. Zanim pierwszy żołnierz radziecki przekroczył próg budynku. Do tego epizodu jeszcze powrócimy. VI Marszałek lotnictwa A. E. Gołowanow: „Gdyby przeklinał — to nic, to normalna sprawa na wojnie, ale on poniżał, żeby człowieka rozgnieść. Pamiętam, jak Żukow spotkał się z pewnym generałem. «Kim ty jesteś?» — zapytał. Tamten zameldował. A on do niego: «Jesteś workiem z łajnem, a nie generałem!" (...) Żukowowi nie robiło różnicy po rozmowie z generałem powiedzieć: Do widzenia, pułkowniku!" (F. Czujew, Sołdaty impierii, s. 316). Z Żukowem było tak: kogo się da, rozstrzela. Kogo nie może rozstrzelać, nad tym się znęca. Nie wyglądało to tak, że znęcał się tylko nad kapitanami lub zrzucał na podłogę mapy albo zmuszał dowódcę wojsk inżynieryjnych frontu do peł456
zania przed nim. Nie ograniczał się do generałów. Nad marszałkami Związku Radzieckiego też się znęcał. Pierwszy do Berlina dotarł marszałek Związku Radzieckiego Rokossowski, który dowodził 1. Frontem Białoruskim. Rokossowski był wzorem dowódcy. Oto pułkownik co się zowie: rosły, urodziwy, dzielny, waleczny i utalentowany. Ale nazwisko mu się nie udało. Dlatego na samej mecie wojny go poniżono. Człowiek z polskim nazwiskiem nie mógł zdobywać Berlina. Na jego miejsce towarzysz Stalin skierował Żukowa... Rokossowski zapytał Stalina: Skąd ta niełaska? Stalin: Widzisz, to polityka. Nie obrażaj się. Przejmując 1. Front Białoruski od Rokossowskiego, Żukow zorganizował bankiet. To jasne, że organizatorem nie był Rokossowski, bo nie miał czego świętować. Opowiada artysta Borys Siczkin: „Doskonale pamiętam bankiet z okazji przekazania naszego frontu z rąk Rokossowskiego Żukowowi. Podczas tego wieczoru występował nasz zespół. Na podium stały dwa duże krzesła, na których zasiedli obydwaj marszałkowie (...) Solistą w zespole był Jasza Mucznik (...) Po jego występie Żukow przywołał go do siebie i posadziwszy obok, na miejscu marszałka Rokossowskiego, nie puszczał go przez cały wieczór. Jasza próbował coś powiedzieć marszałkowi, ale Żukow go uciszył. - Nie denerwuj się, siedź spokojnie, on sobie pospaceruje. Żołnierz-Żyd Jasza Mucznik cały wieczór przesiedział na tronie zamiast Rokossowskiego ze sławnym marszałkiem Gieorgijem Konstantynowiczem Żukowem" (B. Siczkin, Ja iz Odessy... s. 75-76). Borys Siczkin jest zachwycony: oto, jak Żukow kochał i szanował naród żydowski! Jednak miłość i szacunek do narodu żydowskiego można było wyrazić w inny sposób i w innych okolicznościach. Tu chodziło o coś zupełnie innego: o świadome i publiczne poniżenie marszałka Rokossowskiego. On pierwszy przedarł się do Berlina, a Żukow przyszedł na gotowe, na etap końcowy, żeby odebrać laury. W tej sytuacji powinien był współczuć Rokossowskiemu: to nie moja wina, Kostia, nie ja się wprosiłem na twoje miejsce zwycięzcy, sam Gospodarz tak zadecydował. 457
Ty doprowadziłeś front do Berlina, historia ci tego nie zapomni, a mnie przypadło rozwieszać flagi, pisać relacje o zwycięstwie, przyjmować kapitulację i wiercić dziury na kolejne ordery. Żukow jednak nie tak się zachowuje. Musi wdeptać Rokossowskiego w błoto. W dodatku na oczach publiczności. Od czasów najdawniejszych cywilizacji we wszystkich plemionach na ucztach szczególną uwagę zwracało się na zajmowane miejsce przy stole. I u nas, w Rosji też, czy to wesele wiejskie, czy to apartamenty carskie czy cela więzienna, uwaga skierowana jest na miejsce: ty - na tronie, ty - po prawej ręce, ty - po lewej, ty - w izbie w ciemnym kącie, ty — na pryczy przy oknie, ty - przy kiblu, a ty, suko, schowaj się pod pryczę. I oto Żukow na miejscu marszałka sadza pajaca. Tu nie chodzi o narodowość. Gdyby na tamtej imprezie tańczyli Cyganie czy Czukczowie, Żukow im wyraziłby swoją miłość i szacunek. Dlatego że miejsce wybitnego dowódcy marszałka Związku Radzieckiego Konstantyna Konstantynowicza Rokossowskiego musiał ktoś zająć. Żeby on nie miał gdzie usiąść. Żeby bohaterski marszałek „pospacerował" sobie, nie mając miejsca. VII Ofiarami zwierzęcego okrucieństwa i legendarnego chamstwa Żukowa byli nie tylko żołnierze, oficerowie, generałowie i marszałkowie. Dostawało się też obcokrajowcom. Borys Siczkin kontynuuje opowiadanie: „Po zakończeniu wojny, by uczcić zwycięstwo, zorganizowano bankiet dla delegacji zagranicznych. Wystąpił minister Francji, który długo chwalił Armię Radziecką i powiedział sporo pochlebnych słów pod adresem Żukowa. Po nim zabrał głos Żukow. Tłumacz przekazywał jego wystąpienie po francusku. I nagle Żukow zatrzymał go i powiedział, że nie trzeba tłumaczyć. Oni i tak zrozumiejąbez tłumacza, ponieważ wcześniej czy później Francuzi będą tańczyli tak, jak im zagramy. Większość się przeraziła. Marszałek nie grzeszył dyplomacją. A do tego z pewnością za dużo wypił. 458
Tego wieczoru Gieorgij Konstantynowicz popełnił kolejny nietakt wobec Francuzów. Francuski minister podszedł do Żukowa i zaproponował toast. Marszałek odmówił wypicia i przekazawszy generałowi Czujkowowi swój kieliszek, polecił mu wypić z Francuzem" (B. Siczkin, Ja iz Odessy... s. 83). Wojna Związku Radzieckiego o światową supremację była przegrana. Również z winy Żukowa. Ambicje jednak pozostały. Zapewne tylko u niego: niebawem będę rządził Francją! Komuniści mówią: jesteśmy tak pokojowo nastawieni. Mogliśmy w 1945 roku wyrzucić Amerykanów z kontynentu, ale tego nie zrobiliśmy. Mogliśmy i Francję, i Włochy nawrócić na komunizm, ale się nam nie chciało... W 1945 roku Związek Radziecki był zrujnowany przez wojnę. Kilka roczników młodych mężczyzn było wytrzebionych niemal całkowicie. Nie miał kto iść do wojska. Ostatni nabór służył w wojsku od 1945 do 1953 „bezterminowo". Nikt nie wiedział, kiedy wyjdzie do cywila. Gdyby nie śmierć Stalina, chłopcy służyliby nadal. W 1947 roku w kraju zapanował głód. Przemysł i transport były zniszczone, wieś zrujnowana i wykrwawiona. Amerykanie mieli bombę. My nie. Mówią, że mieli tylko kilka takich bomb. Dobrze. A trzeba wam dużo? I skoro mało, to za rok, dwa dodaliby kolejne. A my i tak na razie niczego nie mieliśmy. Kiedy jednak bomba się pojawiła, nie było dla niej rakiety nośnej. Amerykanie mieli flotę oceaniczną. Myśmy jej nie mieli. Amerykanie mieli lotnictwo strategiczne. Myśmy go nie mieli. Nawet bez bomby jądrowej mogli wyrządzić niesamowite szkody. Amerykanie mieli ogromną, dobrze odżywioną armię. My — niezliczoną armię kalek i inwalidów, których nie było czym nakarmić. Amerykanie mogli nas dosięgnąć z dowolnego kierunku, a jak my się tam mieliśmy dostać? A oto Żukow marzy o Francji. Marzyć można, tylko gadać trzeba mniej. Za takie sztuczki w stosunku do oficjalnych przedstawicieli obcego kraju Stalin powinien był niezwłocznie usunąć Żukowa ze wszystkich zajmowanych stanowisk. Nie daj Boże świni rogów, a chłopu pańskości. 459
VIII A oto wielki strateg po wojnie. Borys Siczkin jest w niego bezkrytycznie wpatrzony. Jednak to, co opowiada o Zukowie, w żaden sposób nie upiększa stratega i nie dodaje mu chwały. „Po kilku minutach przybiegł nasz major. Żukow popatrzył na niego jak na szczura. Oficer próbował zameldować, kim jest i że zjawił się na rozkaz, ale język przysechł mu do podniebienia, szczęka drżała, oczy niczego nie wyrażały. Żukow powiedział, że jeżeli jeszcze raz zobaczy go w pobliżu swojej posiadłości, to potem już nigdy go nie zobaczy, i posłał go do wszystkich diabłów. Major Korniejew zastygł w bezruchu. Potem niespodziewanie dla wszystkich rzucił się do ucieczki. Żukow nie wytrzymał i roześmiał się razem z nami. Z radości razem z marszałkiem zacząłem śpiewać «Nie za pijaństwo»" (B. Siczkin, Ja iz Odessy... s. 82). Na czym polegała wina kierownika zespołu majora Korniej ewa? Borys Siczkin wyjaśnia: „Żukow lubił śpiewać pieśni biesiadne. Jego najulubieńsza piosenka to: «Nie za pijaństwo, nie za awanturnictwo i nie za nocny rozbój...» Zazwyczaj Korniejew odwoził nas do marszałka, a sam czekał przy wejściu w dyżurce. Jakoś z radości za dużo wypiłem i z całej duszy zacząłem śpiewać z Żukowem w duecie: «Nie za pijaństwo, nie za awanturnictwo i nie za nocny rozbój...» Głos brzmiał rewelacyjnie. Nie był aksamitny, raczej metaliczny. Daleko, w dyżurce, kierownik usłyszał mój głos. Nie wiedział, że Żukowowi się podoba. Zrobiło mu się wstyd, że tak brzydko się wydzieram w takim miejscu. Wezwał mnie do siebie. Wyszedłem i zastałem majora roztrzęsionego. - Borys - powiedział - proszę, nie śpiewaj już. Będę miał problemy. - To rozkaz? - zapytałem. -Tak. - W porządku, więcej nie będę śpiewał - odpowiedziałem. Wróciłem i siadłem przy stole, gdzie czekał na mnie Gieorgij Konstantynowicz. Wypiliśmy jeszcze, pożartowaliśmy. Tego dnia Żukow miał doskonały humor. Objął mnie i powiedział: 460
- Dawaj, Borys, zaśpiewamy naszą ulubioną. Z niecierpliwością czekałem na tę chwilę. - Przepraszam, Gieorgiju Konstantynowiczu, ale zabroniono śpiewać! Żukowa zatkało, zadrżały mu usta, oczy nabiegły krwią, długo milczał, aż nagle wysyczał: - Niby kto zabronił ci śpiewać? Wykrztusiłem nazwisko kierownika zespołu. - Zawołajcie ją (najprawdopodobniej marszałek miał na myśli «tę kurwę») - powiedział Żukow". Chcę jednak zwrócić uwagę na inny szczegół. Artysta Borys Siczkin i marszałek Żukow są kumplami od kielicha. Obejmują się i razem się obrzydliwie wydzierają. Artysta jednak zwraca się do marszałka per „wy", a marszałek per „ty". A to niby dlaczego? No to albo brudzia z artystą wypij, albo okaż mu taki sam szacunek, jaki on okazuje tobie. Jednak dorwawszy się do pańskości, wczorajszy chłop Żukow zachowuje się wobec ludzi tak, jakby byli niewolniczymi komediantami. Tylko że na czele takich zespołów za carycy Katarzyny i cara Aleksandra nie stał major. Tylko u nas, w kraju zwycięskiego socjalizmu, major przywoził grupę śpiewaków i tancerzy do jaśnie wielmożnego pana, a sam ze szwajcarami czekał pod schodami. I jeżeli już porównywać braterstwo komunistyczne ludzi z przeklętym niewolnictwem z przeszłości, to porównanie w żaden sposób nie wychodzi na korzyść wolności, równości i braterstwu. Nie mogę sobie wyobrazić feldmarszałka księcia Michaiła Iłłarionowicza Goleniszczewa-Kutuzowa, który opiwszy się gorzały, zabawiałby swój sztab pijackimi, wulgarnymi krzykami. I trudno sobie wyobrazić, żeby wielki dowódca Kutuzow, wydając rozkazy, nie mówił, lecz syczał, żeby patrzył na majora jak na szczura, żeby nazywał go w rodzaju żeńskim, dając do zrozumienia, że ma do czynienia nie ze starszym oficerem zwycięskiej armii, lecz z brudną, sprzedajną dziwką. Żukow w tej sytuacji mógłby powiedzieć: majorze, wszystko w porządku, nie denerwuj się, to ja zamówiłem te śpiewy u Siczkina. Jednak nie! Żukowowi oczy nabiegły krwią. 461
Usta mu drżą. Żukow syczy. Żukow chce, żeby wszyscy drżeli i trzęśli się przed nim. Na czym więc polega wina kierownika zespołu majora Korniejewa? Ano na tym, że nie zbadał prostackich gustów dowódcy-oberwańca. Major chciał jak najlepiej. Uważał, że w takich kręgach, na takim poziomie powinny brzmieć odpowiednie piosenki. I się pomylił. W towarzystwie Żukowa śpiewało się i tańczyło niczym w złodziejskiej melinie. W kraju głód, a tu stoły się uginają. Borys Siczkin opisuje niespotykany dostatek: tu i kawior, i łosoś, i bałyk, wszystko, czego dusza zapragnie. Uczta na całego! Nic, tylko się wydzierać: „szampan i dziewczynki!" Tu są sojusznicy, wobec których pijany Żukow demonstracyjnie i specjalnie zachowuje się po chamsku. Siczkin kontynuuje: „Zaczęły się tańce. Członek rady wojennej frontu generał-lejtnant Telekin tańczył rosyjski taniec z chusteczką w ręce i przypominał kołchozowego homoseksualistę (...) Bohater Stalingradu generał Czujkow był legendarną i nietuzinkową postacią. Bez względu na swoją sławę w życiu był zwyczajnym, wesołym człowiekiem. Nie uznawał konwencjonalnego zachowania. Pamiętam, jak na jakimś bankiecie rozpiął kurtkę mundurową, spod której pokazała się tielniaszka... Żukow zaprosił do tańca generała Czujkowa. Czujkow w marynarskim podkoszulku, potężny, z metalowymi zębami..." Itd. Dlaczego głównodowodzący grupą radzieckich wojsk okupacyjnych w Niemczech marszałek Związku Radzieckiego G. K. Żukow zaprasza do tańca dowódcę 8. Armii Gwardii generała-pułkownika W. I. Czujkowa? Co o tych tańcach myślą sojusznicy? Za mało ma Żukow bab? Nie, bab jest pod dostatkiem. Rozkaz dla generała-pułkownika Sierowa: zapewnić obcokrajowcom! „Sierow znał się na prostytutkach: w Moskwie miał ich cały sztab i to na każdy gust..." A tu nie Moskwa, tu Berlin, wojna dopiero co się skończyła, ale generał-pułkownik działa... „Sierow, nie zwracając na mnie uwagi, wykręcił numer i grubym głosem powiedział: - Potrzebne są dziwki. Może z osiem sztuk. Zostają Fran462
cuzi i kilku Anglików. Nic nie wiem. Załatw dziwki, gdzie chcesz. Zrozum, to ważne. Cztery to za mało, powinno być nie mniej niż osiem. Masz około dwóch, trzech godzin. Posłuchaj, powinny być dobrze ubrane, w wieczorowych sukniach. Co to znaczy... nie ma sukni? Załatw. Wejdź do Niemców i weź. Przy okazji weź od Niemców cienie do powiek, aby je podmalować, perfumy, żeby odświeżyć. Przypnij im do sukienek medale i ordery. Z jednej zrób bohaterkę Związku Radzieckiego. No, działaj!" (B. Siczkin, Ja iz Odessy... s. 85). Dalej wszystko jak w zegarku: w terminie otrzymali gwardyjsko-bohaterskie dziwki, sojusznicy docenili... A Czujkow fika koziołki. A Żukow tańczy i śpiewa. I na harmonijce gra. I nic go nie kosztuje powiesić dziwkom na cyckach Złotą Gwiazdę. „Żuków śmiał się do łez. Nasza Kława — bohater Związku Radzieckiego - miała ogromne piersi, jej krótkie ręce nie sięgały do sutków, a na nich wisiały Złota Gwiazda i Order Lenina. Francuz był zachwycony piersiami Klawy i czule je całował, uważając, jak wszyscy pijani, że nikt tego nie widzi. Patrząc z boku jednak, miało się wrażenie, że on całuje Lenina na orderze". Nieco wcześniej, podczas wojny, generał de Gaulle był w Związku Radzieckim i opisał bankiety, „które się wyróżniały niesamowitą obfitością i wprost nieprzyzwoitym przepychem". Wodzowie i strategowie potrafili się zabawiać. Władimir Bieszanow przytoczył interesującą myśl: książę Kondeusz uważał, że aby być dobrym generałem, trzeba się nauczyć dobrze grać w szachy. Ciekawe, czy Żukow umiał grać w szachy? Czy tylko na harmonijce?
Rozdział 31
O Własowie Kiedy wzywał Żukow, miało się chęć nie odpowiadać na okrzyk wartownika - niech strzela. Generał-lejtnant M. MILSZTEJN, zastępca dowódcy Głównego Zarządu Wywiadowczego „Wiesti", 10 lipca 2003
I „Własow" to temat rzeka. Tak samo jak temat „Beria". Może kiedyś dojdziemy też do nich. Ale teraz mówimy o Żukowie. Interesujące są jego oceny. Zastępca dowódcy Frontu Wołchowskiego generał-lejtnant Andriej Andriejewicz Własow w 1942 roku trafił do niewoli. Pod koniec wojny wbrew sprzeciwom Hitlera zdołał stworzyć z radzieckich jeńców wojennych antykomunistyczne formacje wojskowe pod nazwą ROA*. Oto opowiadanie Żukowa: „Znałem go od dawna - w 1924 roku uczyliśmy się na kawaleryjskich kursach podnoszenia kwalifikacji dowódczych. W 1940 roku odbywał służbę w Specjalnym Ukraińskim Okręgu Wojskowym, którym wówczas dowodziłem. Na początku wojny pod Moskwą dowodził 40. * ROA (ros.) - Rosyjska Armia Wyzwoleńcza.
464
Dywizją. Okazał się słabym dowódcą. Myślałem nawet, żeby go odsunąć. Nagle jednak zadzwonił Stalin. - Pomyśleliśmy, że zabierzemy od was Własowa. Na odcinku wołchowskim mamy przerwany front. Bardzo się ucieszyłem. - No cóż - mówię - bierzcie. Sądzę, że na początku nie planował zdrady. Znalazł się jednak w trudnej sytuacji. Korytarz był wąski, złapano go w worek. Trudno było wyjść. Błądził po lasach ponad miesiąc. Potem z tchórzostwa poddał się Niemcom — chciał żyć, marzył o ucieczce do Ameryki, zabrał ze sobą walizeczkę ze złotem. W okolicach Poczdamu przeszedł na naszą stronę jego adiutant. Zawiadomił nas, gdzie jest Własow. Wyznaczyli jednostkę. Dogonili. Okrążyli. To jego samochód! - krzyczy adiutant. Zatrzymaliśmy się. Był kierowca i jeszcze ktoś, jakieś toboły z rzeczami. Własowa nie było. - Szukajcie go, jest pod ciuchami! — nie daje za wygraną adiutant. Otworzyli toboły. Własow wyskoczył stamtąd i zaczął uciekać przez miedzę. Adiutant dogonił go i uderzył rewolwerem w tył głowy. Własow się przewrócił. Schwytano go. Potem osądzono i powieszono. Tchórz! Powinien był się zastrzelić, zanim trafił do niemieckiej niewoli" („Ogoniok" 1988, nr 18, s. 18). W opowiadaniach Żukowa najbardziej zadziwia mnie mnóstwo szczegółów: walizeczka ze złotem, toboły z ciuchami... Skąd to wszystko? O Własowie nigdy nikt niczego podobnego w żadnych dokumentach nie pisał. Dowództwo oddziałów specjalnych NKWD w zaświadczeniu pod nr 4-7796 z dnia 7 lutego 1941 roku poinformowało Wydział Kadr KC: „Nie znaleziono kompromitujących materiałów na towarzysza Własowa". Andrieja Andriejewicza Własowa nie uważano za krętacza. To Żukowa uważano za rabusia i specjalistę od przywłaszczania cudzych trofeów. W dużych ilościach. Walizeczki z brylantami, dacze wypełnione workami kradzionego dobra, ściany ozdobione zabytkowymi gobelinami i obrazami o wielomilionowej wartości - to nie o Własowie tak pisano, 465
lecz o Żukowie, w dodatku w oficjalnych dokumentach. Widocznie wielki strateg wszystkich mierzył swoją miarą. II Rozłóżmy opowiadanie Żukowa na czynniki pierwsze. Zaczniemy od skarbów Własowa. Z jakich źródeł Żukow dowiedział się o walizeczce ze złotem? 13 maja 1945 roku Własow wpadł w ręce oddziału kontrwywiadu SMIERSZ* 13. Armii 1. Frontu Ukraińskiego. Dowodził nią generał-pułkownik Nikołaj Pawłowicz Puchów, 1. Frontem Ukraińskim - marszałek Związku Radzieckiego Iwan Stiepanowicz Koniew. O schwytaniu takiego jeńca Puchów powinien był zameldować Koniewowi, a ten - naczelnemu wodzowi. Puchów przed zameldowaniem Koniewowi powinien był uściślić szczegóły, tak samo Koniew przed złożeniem meldunku Stalinowi. Towarzysz Stalin mógł zadawać rozmaite pytania, dlatego zarówno Puchów, jak i Koniew powinni byli się zainteresować tym, w jakim stanie znajduje się jeniec. Czy jest ranny czy nie? Zdrowy czy chory? Czy wraz z nim schwytano wiele osób? Kogo konkretnie? Czy zastosowano wszelkie środki, by złapać pozostałych? Czy ma przy sobie jakieś dokumenty? Itd., itd. Towarzysz Stalin lubił wyczerpujące meldunki. Co ciekawe, ani Puchów, ani Koniew, którzy ze względu na obowiązki służbowe byli bezpośrednio związani z tą sprawą, nigdy niczego o walizeczce ze złotem nie opowiadali. O tym opowiedział Gieorgij Konstantynowicz Żukow, który z tą sprawą nie miał nic wspólnego i którego wtedy w ogóle w Czechosłowacji nie było. Gdy Własow dostał się w sprawne ręce NKWD, natychmiast został przeszukany. Od upadku Związku Radzieckiego protokół rewizji jest dostępny dla każdego badacza. Właso-
* GUKR „SMIERSZ" NKO SSSR (Glawnoje Uprawlenije Kontrrazwiedki „SMIERT SZPIONOM" Narodnogo Komissariata Oborony SSSR) - Główny Zarząd Kontrwywiadu „Śmierć Szpiegom" Ludowego Komisariatu Obrony ZSRR.
466
wowi skonfiskowano trzydzieści tysięcy marek niemieckich. Żadnych innych wartościowych przedmiotów przy nim nie znaleziono. Ani złotych zegarków, ani monet, ani sztabek. Tylko krzyż, który z niego zerwali, ale ten nie był ani złoty, ani srebrny, tylko cynowy. Pochodzenie trzydziestu tysięcy łatwo wytłumaczyć. W armii niemieckiej Własow był generałem-pułkownikiem, otrzymywał pensję ministerialną - sześć tysięcy miesięcznie. Ani w 1944, ani tym bardziej w 1945 roku nie było zbyt wielu możliwości wydawania pieniędzy, ponieważ prawie wszystko wydawano na kartki. Prócz tego po klęsce i kapitulacji Niemiec jego wojsko przestało istnieć. Co można zrobić z finansami pułków, dywizji i całej Rosyjskiej Armii Wyzwoleńczej? Rozdzielić. A cóż jeszcze? Jeżeli trzydzieści tysięcy marek było częścią środków finansowych ROA, to Własowowi nie przypadło zbyt wiele w udziale. Zwłaszcza jeżeli porównać to z Żukowowskim rozmachem. Sam marszałek i jego towarzysze mieli całe wagony i piwnice wypełnione markami i wydawali je, nie licząc, milionami, skrzynkami i workami. Gdzie w takim razie jest walizeczka, z którą Własow chciał uciec do Ameryki? Są tylko dwa warianty. Pierwszy. Towarzysze z działu kontrwywiadu SMIERSZ 13. Armii, mający gorące serca, zdrowy rozsądek i czyste ręce, po prostu po ludzku zapomnieli wpisać walizeczkę do protokołu i po bratersku podzielili zawartość. Drugi. Nie było żadnej walizeczki ze złotem. Żukow po prostu powtórzył czyjeś kłamstwo. Rozpatrzmy wariant pierwszy. Jeżeli nasi czujni kompetentni towarzysze rzeczywiście sprzątnęli walizeczkę, to powinni byli podzielić się zawartością. Przede wszystkim z Puchowem i Koniewem, ponieważ obaj mieli wiele podstaw i pełne prawo, by porozmawiać z jeńcem przed wysłaniem go do Moskwy. A podczas rozmowy jeniec mógłby wspomnieć o niewłaściwym zachowaniu czekistów o czystych rękach. Ponadto dowódca oddziału SMIERSZ 13. Armii powinien podzielić się z dowódcą SMIERSZ 1. Frontu Ukraińskiego, 467
a ten z kolei - z naczelnym SMIERSZ komisarzem bezpieczeństwa państwowego II stopnia Wiktorem Siemienowiczem Ab akumo wem. To jednak też nie wszystko. Należałoby się podzielić z całym szeregiem prokuratorów, począwszy od prokuratora 13. Armii, do prokuratora generalnego ZSRR. Ponieważ każdy z nich mógł odkryć istnienie walizeczki i nadać sprawie tok. I to nie koniec łańcuszka. Własow to zbyt znana postać. Do śledztwa musieliby też dołączyć nie tylko dowództwo SMIERSZ, ale również NKWD. Gdyby się nie podzielili z narkomem spraw wewnętrznych komisarzem generalnym bezpieczeństwa państwowego Ławrientijem Pawłowiczem Berią, to on mógłby się obrazić. I o jego podwładnych nie można było zapomnieć. Niewykluczone jednak, że odbyło się też spotkanie towarzysza Stalina z tak sławnym jeńcem. I całkiem możliwe, że jeniec powiedział: „Wy, towarzyszu Stalin, oczywiście mnie powiesicie. W takim razie nie zapomnijcie też o złodziejach-towarzyszach Berii, Abakumowie, Koniewie, Puchowie..." Spierać się nie będę, dla mnie jednak sprawa jest jasna: Własow był takim jeńcem, któremu nie dałoby się zabrać i przywłaszczyć sobie ani butów z cholewami, ani szynela, ani nawet szczotki do butów. Szykowało się śledztwo na najwyższym szczeblu. I nasi czekiści, prokuratorzy i generałowie nie byli tacy głupi, by ukraść walizeczkę i przypłacić to głową. Wniosek jest prosty: jeżeli walizeczka ze złotem nie jest wymieniona w protokole rewizji, to znaczy, że jej nie było. I jeżeli pierwszy wariant odpada, to pozostaje tylko drugi: Żukow jest oszczercą i plotkarzem. III Opowiadanie Żukowa o adiutancie Własowa to coś więcej niż fantastyka. To surrealizm. Kto jak kto, ale własowcy do czerwonoarmistów nie uciekali. Doskonale wiedzieli, co ich czeka. Oto opowiadanie szeregowego własowca: „Niemcy nie byli głupi, od razu dali nam najczarniejszą robotę, żeby nie było drogi odwrotu, więc grzęzłeś po uszy. I z Niemcami droga 468
do pierwszej klęski, a trafimy na czerwonych - za jaja powieszą" (A. Kuzniecow, Babij Jar, Nowy Jork 1986, s. 425). Opowiedzieć o własowskim oficerze jako o zbiegu, który przeszedł na stronę czerwonych, nie mógł człowiek zdrowy psychicznie. Jeżeli jednak nawet uwierzymy w te brednie, jeżeli założymy, że Żukow był zdrów i trzeźwy, to i wtedy nasuwają się pytania. Na przykład: skąd Żukow wiedział, że krzyczał właśnie adiutant Własowa? I skąd strategowi wiadomo, że Własow pobiegł wzdłuż miedzy? Dlaczego nie ścieżką? Dlaczego nie przesieką? Nie szczerym polem wreszcie? Skąd Żukow miał to klarowne widzenie wydarzeń, których uczestnikiem nie był i być nie mógł? A skąd w 1945 roku pojawił się rewolwer? Chyba z muzeum. Pod koniec wojny z rewolwerów zarówno w Wehrmachcie, jak i w Armii Czerwonej dawno i ostatecznie zrezygnowano. I w jaki sposób rewolwer ten znalazł się właśnie w rękach adiutanta Własowa, który przeszedł do czerwonych? Pomyślmy: oto własowiec się poddał. Któż w oddziale kontrwywiadu SMIERSZ mógł zdecydować się na coś takiego: kto dał własowskiemu jeńcowi broń do ręki? Przecież jednak to nie byle własowiec, lecz oficer. Adiutant samego Własowa. Kto wziąłby na siebie odpowiedzialność za to, by dać mu rewolwer, niechby nawet muzealny? O, taka jest właśnie Żukowowska dokładność! Ta zadziwiająca zdolność zauważania szczegółów, których nigdy sam nie widział: adiutant dogonił Własowa i walnął go rewolwerem w tył głowy... Nie w ciemię, nie w skroń, nie w szyję, nie w kark. Otóż właśnie — w tył głowy. Skąd więc Żukow zaczerpnął podobne szczegóły? Sprawa była jasna jak słońce. Swego czasu została wydana obrzydliwa książeczka W czas dnia, wasze priewoschoditielstwo autorstwa Arkadija Wasiliewa. To powieść. Upichcono ją w kuchni łubiańskiej. Tam potrafią. Na Łubiance „powieścią" nazywali nie to, co my wszyscy mamy na myśli. „Powieść" w gwarze łubiańskiej to wymyślone i całkiem nieprawdopodobne zeznania aresztowanych. „Powieściopisarzami" nazywali najbardziej utalentowanych łubianskich sadystów, którzy 469
byli zdolni do wymyślania niewiarygodnych scenariuszy tortur, a potem sprytnie i szybko wydobywali zeznania z więźniów. „Prozaik" Arkadij Wasiliew - opłacany agent bezpieczeństwa państwowego, wykonywał najbardziej brutalne polecenia. Występował na przykład w roli „oskarżyciela w imieniu społeczeństwa" na procesie Daniela i Siniawskiego. Oskarżył ich o to, że ośmielili się myśleć samodzielnie. Cały proces był niczym pokazowa chłosta - nauczka dla narodów Związku Radzieckiego i wszystkich „bratnich" krajów: nawet nie ważcie się myśleć! Za was ma kto myśleć! Za was myśli Komitet Centralny! Praca „oskarżyciela w imieniu społeczeństwa" przynosiła Wasiliewowi niezły dochód. Szczegóły - w książce L. Władimirowa Rossija bież prikras i umolczanij (Monachium 1968). Dla Wasiliewa ułożenie „powieści" o dobrym Dzierżyńskim, o czekistach z gorącymi sercami i czystymi rękoma, o złych, podstępnych wrogach to nadal gorliwe pełnienie obowiązków „oskarżyciela w imieniu społeczeństwa". Książka W czas dnia, wasze priewoschoditielstwo to błyszczący laur prokuratorskiej kariery Wasiliewa. Fałszerstwo już w samym tytule. Nie było w Rosyjskiej Armii Wyzwoleńczej „wielmożnych panów" i „ekscelencji". Byli gospoda (panowie): gospodin lejtnant, gospodin major. I tylko dlatego że w języku rosyjskim nie ma więcej nic, ani panów, ani herrów, ani misterów, ani sirów. Gospoda albo towarzysze. Tertium non datur. Towarzyszami żadną miarą nie chcieli być. Był więc jeszcze wariant: obywatelu naczelniku... Z wielu przyczyn jednak nie został przyjęty. Cóż prócz gospoda pozostawało? „Powieść" Wasiliewa nawet nie jest o Własowie. To przede wszystkim tekst o bohaterskich i odważnych czekistach z mądrymi, nieco zmęczonymi oczami. Okazało się, że radzieccy wywiadowcy otaczali Własowa szczelnym kordonem. Wszystko wiedzieli, wszystko widzieli, wszystko przewidywali. To oni tworzyli przeszkody. To oni, dzielni i mężni, uratowali ojczyznę. W tej „powieści" wszystko jest wypaczone, wymyślono w niej mnóstwo szczegółów. Dokumentów o upodobaniach do tandety Własowa nie ma. Dlatego Wasiliew musiał opisać szczegóły, opierając się wyłącznie na swojej wyobraźni. 470
Oprócz Wasiliewa byli też inni „prozaicy" podobnego pokroju. Również śpiewali ballady o bohaterskich czekistach, którzy się przedarli do najbliższego otoczenia Własowa. A wielki strateg Żukow wszystkie te brednie powtarzał, nawet w najlepszych kręgach. Żukow pełnił rolę nagłaśniacza plotek. Na pierwszym etapie - „powieści" Wasiliewów, Kożewnikowów i innych z bezpieczeństwa państwa. Na drugim - wspomnienia Żukowa. Najpierw oni wymyślali, a później Żukow wszystko wymyślone nagle „wspominał". Nikt nie ukrywał, że „powieści" Wasiliewa i jemu podobnych to wymysł, i to bez polotu. Ale po potwierdzeniach Żukowa wymysły te stawały się „faktami historycznymi". IV Nie mniej zadziwiające są opowiadania Żukowa o tym, że znał Własowa w latach dwudziestych. Ani wtedy, ani w latach trzydziestych się nie znali i nie spotykali. Życiorys Własowa, opowiedziany przez Żukowa, w ogóle nie pasuje do rzeczywistości. Nawet łubiańscy „prozaicy" musieliby się wstydzić, czytając wynurzenia stratega. Żukow był na kursach w 1924 roku, Własow - w 1920, na innych kursach w latach - 1928-1929, w akademii w 1934-1935. Przed 1940 rokiem drogi bojowe Żukowa i Własowa nie łączyły się nie tylko w czasie, ale też w przestrzeni. Żukow był kawalerzystą, a Własow z kawalerią nie miał nic wspólnego. Przebieg służby Własowa: szeregowy w 27. Nadwołżańskim Pułku Strzeleckim, następnie w 14. Smoleńskim Pułku Strzeleckim, 2. Dońskiej Dywizji Strzeleckiej. W tej dywizji, później przemianowanej na 9. Dońską Strzelecką, Własow przeszedł wszystkie stopnie w służbowej hierarchii, nie pomijając ani jednego - od plutonowego do pełniącego obowiązki dowódcy pułku strzeleckiego. Przez dwa lata był wykładowcą taktyki. Następnie dowodził 215. i 133. pułkami strzeleckimi. W różnych latach piastował też kilka funkcji w wywiadzie: od pomocnika dowódcy 1. (informacyjnego) sektora oddziału 471
zwiadowczego sztabu Leningradzkiego Okręgu Wojskowego do naczelnika zarządu zwiadowczego sztabu Kijowskiego Specjalnego Okręgu Wojskowego. We wrześniu 1938 roku Własow został dowódcą 72. Dywizji Strzeleckiej. Od października 1938 do listopada 1939 roku - wyjechał w delegację służbową do Chin, gdzie pracował jako doradca wojskowy i otrzymał złoty order chiński. Po powrocie, w styczniu 1940 roku, Własow został dowódcą 99. Dywizji Strzeleckiej, następnie, w lutym 1941 roku - dowódcą IV Korpusu Zmechanizowanego. Własow zdecydowanie nie miał co robić na kursach kawaleryjskich, gdzie jakoby Żukow go spotykał. Własow ukończył: 24. Niżegorodzkie kursy doskonalenia dowódców Armii Czerwonej, taktyczno-strzeleckie kursy doskonalenia kadry dowódczej Armii Czerwonej („Wystrieł") i pierwszy kurs Akademii Wojskowej im. Frunzego. W „Specjalnym Ukraińskim Okręgu Wojskowym" Własow nie służył ani w 1940, ani w żadnym innym roku. Ponadto nie mógł w takim okręgu służyć. I Żukow nie dowodził tym okręgiem. Taki okręg nigdy nie istniał. Był Ukraiński Okręg Wojskowy, ale nie miał specjalnego przeznaczenia. Poza tym istniał on tylko do 16 maja 1935 roku. Wtedy ani Żukowa, ani Własowa tam nie było. 17 maja 1935 roku Ukraiński Okręg Wojskowy został podzielony na Kijowski i Charkowski. 26 lipca 1938 roku Kijowski Okręg Wojskowy zyskał status okręgu specjalnego. Wielki strateg przedstawia życiorys Własowa, nie pamiętając własnego. Nie pisze, gdzie i kiedy sam służył. Nie pamięta, kim dowodził. A już o innych tym bardziej nic nie wie. Własow nie mógł dowodzić 40. Dywizją Strzelecką w bitwie pod Moskwą. Formacja ta, im. Ordżonikidzego, odznaczona Orderem Lenina, nie walczyła pod Moskwą. I w ogóle na radziecko-niemieckim froncie jej nie było. 40. znajdowała się w miejscowości Posjet, na skraju ziemi radzieckiej. To znakomita dywizja chasańska. Były dwie takie dywizje: 32. i 40. Jesienią 1941 roku 32. dywizję pod dowództwem pułkownika W. I. Połosuchina przerzucono z Dalekiego Wschodu, a 40. dy472
wizja kombryga S. K. Mamonowa tam pozostała. Przez całą wojnę znajdowała się w składzie 25. Armii Frontu Dalekowschodniego. Opowiadanie Żukowa o tym, że Własow „okazał się słabym dowódcą", to kłamstwo. Przed wojną Własow dowodził 99. Dywizją Strzelecką, która pod jego dowództwem stała się najlepszą dywizją Armii Czerwonej. Najlepszą wśród 303 istniejących dywizji, strzeleckich i pozostałych. Przygotowana przez Własowa 99. Dywizja Strzelecka pierwsza ze wszystkich w całej Armii Czerwonej w pierwszym miesiącu wojny otrzymała order bojowy. O tym mówi sam Żukow: „99. dywizja, zadając poważne straty przeciwnikowi, nie oddała nawet metra swoich pozycji. Za bohaterskie działania została odznaczona Orderem Czerwonego Sztandaru" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 2003, tom 1, s. 273). Podczas wojny Własow nie dowodził ani 40. Dywizją Strzelecką, ani inną. Przed wojną otrzymał awans, został dowódcą IV Korpusu Zmechanizowanego 6. Armii. Na tym stanowisku był 22 czerwca. W katastrofalnej sytuacji w lecie 1941 roku pokazał się od najlepszej strony. W drugim miesiącu wojny został komendantem Kijowskiego Rejonu Umocnionego. Jednocześnie otrzymał rozkaz utworzenia (z tego, co miał pod ręką) i kierowania 37. Armią. Własow wykonał zadanie i opierając się na Kijowskim Rejonie Umocnionym, przez długi czas powstrzymywał natarcie niemieckie. Fakt ten muszą uznawać nawet radzieccy dowódcy wysokiej rangi i nieskazitelnej reputacji. Dwukrotny bohater Związku Radzieckiego generał-pułkownik A. I. Rodimcew: „Dzięki bohaterskim wysiłkom 37. Armii odsunięto bezpośrednie zagrożenie Kijowa" („WIŻ" 1961, nr 8, s. 69). Co prawda Rodimcew nie uściślił, kto konkretnie w pustym miejscu z niewyszkolonych rezerw utworzył 37. Armię i umiejętnie nią dowodził. „Na pierwszej linii Kijowskiego Rejonu Umocnionego, 11— -14 lipca, został odparty pierwszy atak piechoty i czołgów przeciwnika, które próbowały z marszu zdobyć Kijów i przeprawić się przez Dniepr. Następnie, opierając się na tym samym Rejonie Umocnionym, wojska 37. Armii w ciągu 71 dób 473
odpierały ataki 17 dywizji przeciwnika" (Inżeniernyje wojska Sowietskoj Armii, s. 195). Na październikowym (w 1957 roku) plenum KC KPZR Chruszczow zmuszony był przyznać: „37. Armią dowodził wtedy Własow, dowodził wspaniale" (Gieorgij Żukow, Stienogramma oktiabrskogo (1957 g.) plenuma CK KPSS i drugije dokumienty, Moskwa 2001, s. 385). W 1941 roku bohaterscy obrońcy Kijowa dumnie nazywali siebie własowcami. To nie jest wina Własowa, że 37. Armia została oskrzydlona. Winien temu jest Żukow. W czerwcu pod Mińskiem wskutek „genialnego" planowania Żukowa załamał się cały Front Zachodni. Stalin stworzył nowy Front Zachodni, jednak Żukow przeniósł go w lipcu pod Smoleńsk. Właśnie tam rozwinęły się do ataku czołgi Guderiana i uderzyły w tył Frontu Południowo-Zachodniego, wielkim łukiem obchodząc pięć radzieckich armii, a wśród nich 37. Armię Własowa. A bardziej na południe takim samym łukiem wojska radzieckie omijała 1. niemiecka grupa pancerna. Pozyskała ona swobodę manewru strategicznego w wyniku największej w historii wojen bitwy pancernej w rejonie Dubna, Równa i Łucka. Od strony radzieckiej bitwą tą bezpośrednio dowodził Żukow. Mając ośmiokrotną ilościową i jeszcze większą jakościową przewagę nad Niemcami, Żukow zdołał przegrać tę bitwę. W rezultacie przeciwnik zyskał swobodę manewru na ziemiach Ukrainy, sforsował Dniepr, a potem czołgi Guderiana i Kleista, spotkawszy się w rejonie Łochwicy, zamknęły pierścień - najpotężniejszego w historii ludzkości - okrążenia kijowskiego. Własow utrzymywał Kijów do ostatka. Zostawił miasto nie z własnej inicjatywy, lecz na rozkaz naczelnego wodza. „Przekonawszy się o skuteczności czołowych ataków na Kijowski Rejon Umocniony, pod koniec lipca 1941 roku niemieckie dowództwo zastąpiło zgrupowania 1. grupy pancernej dywizjami piechoty i wszystkie wojska mobilne skupiło na flankach, w celu głębokiego obejścia stolicy Ukrainy. We wrześniu dwoma schodzącymi się klinami czołgów, które nacierały jednocześnie z południa, z Kriemienczuga, i z północy, z Ko474
notopa, wróg zamknął pierścień okrążenia wokół naszych wojsk, znacznie osłabionych przez nieprzerwane walki, znajdujących się w Kijowie i na wschodnim brzegu Dniepru. Na rozkaz głównodowodzącego 19 września miasto zostało opuszczone przez nasze wojska" („WIŻ" 1984, nr 6, s. 71). Gdyby na innych odcinkach chociaż połowa lub nawet ćwierć rejonów umocnionych trzymała się tak samo, jak trwał Kijowski Rejon Umocniony pod dowództwem Własowa, to nie byłoby żadnego blitzkriegu, przeciwnik nigdy by się nie przedarł przez Dźwinę i Dniepr. Od 20 września do 1 listopada 1941 roku Własow wydostawał się z okrążenia. Pieszo, tyłami wojsk niemieckich, przemierzył drogę z Kijowa do Kurska. Stalin wiedział, że Własow nie jest winien, dlatego po wyjściu z okrążenia znów powierzył mu dowodzenie, tym razem 20. Armią Frontu Zachodniego. Znów jesteśmy w ślepym zaułku. Czyżby Żukow, który od października 1941 roku był dowódcą Frontu Zachodniego, zapomniał, kto na tym froncie dowodził najlepszą armią? 20. Armia Własowa pod Moskwą wyróżniała się nawet na tle armii Rokossowskiego, Golikowa i Goworowa. Własow awansował pierwszy - został mianowany zastępcą dowódcy frontu. O sukcesach Własowa każdy może się sam przekonać, otwierając gazety radzieckie z dnia 13 grudnia 1941 roku. Wśród bohaterów obrony Moskwy -jego portret. I 3 stycznia 1942 roku - też. Żukow opowiadał, że Własow nie był zdolny dowodzić nawet dywizją, i jakoby miał zamiar odebrać mu dowództwo. Jednak to już po fakcie. No, a co wtedy? W 1940 roku Żukow napisał Własowowi, dowódcy 99. Dywizji Strzeleckiej, prawdziwą (czyli znakomitą) charakterystykę jako najlepszemu dowódcy dywizji Kijowskiego Specjalnego Okręgu Wojskowego i całej Armii Czerwonej. W rezultacie Własow (w czasach pokoju!) otrzymał najwyższą nagrodę państwową — Order Lenina. 24 stycznia 1942 roku Żukow podpisał jeszcze kolejną charakterystykę: „Generał-lejtnant Własow w kontekście operacyjnym jest dobrze przygotowany, ma zdolności organizacyjne. Z dowodzeniem wojskami armii radzi sobie w zupełności". Jednak po wojnie Żukow o tym wszystkim zapomniał. 475
V W opowiadaniu Żukowa głupota goni głupotę. Nie mógł Żukow „rozważać" odsunięcia Własowa od dowództwa. Po pierwsze, nie było powodu go odsuwać. Operacja Własowa nad rzeką Lamą została opisana we wszystkich podręcznikach jako wzorowa. Co prawda bez wymienienia samego Własowa. Innego takiego dowódcy armii w Związku Radzieckim wtedy po prostu nie było. A po drugie, dowódca frontu nie ma prawa odsunąć dowódcy armii. Za taką próbę lub nawet za samą myśl wtrącenia się w Stalinowskie zarządzanie kadrami można było wpaść w niezłe tarapaty. Jeżeli nawet uwierzymy Zukowowi, że Własow w bitwie pod Moskwą dowodził zaledwie dywizją, która ponadto znajdowała się dziesięć tysięcy kilometrów od Moskwy, na drugiej półkuli, to i wtedy nic się nie da połączyć. Prawda, że ciekawe: Własow jakoby dowodził tylko dywizją, a oto Stalin wyznacza go od razu na zastępcę dowódcy Frontu Wołchowskiego! Coś takiego nie zdarzało się nawet w imperium Stalina. Niejednokrotnie wskazywałem, że dialogi Żukowa ze Stalinem są zmyślane. Oto jeszcze jeden przykład: Stalin dzwoni do Żukowa i mówi, że zabiera Własowa, ponieważ Front Wołchowski został przerwany. Stalin nie mówił czegoś takiego Zukowowi. I mówić nie mógł. Z dwóch powodów. Po pierwsze, Stalin ściągnął Własowa spod dowództwa Żukowa wcale nie dlatego, by skierować go na Front Wołchowski. Na wiosnę 1942 roku Stalin planował operację przebicia się w kierunku Zaporoża i sforsowania Dniepru. Przygotowując się do tej potężnej operacji, Stalin wzmacniał flankę południową. Także kadrą. Wysłał Własowa na Front Południowo-Zachodni jako zastępcę dowódcy. Po drugie, dowódca 20. Armii Frontu Zachodniego generał-lejtnant Własow był podporządkowany Zukowowi tylko do 7 lutego 1942 roku. Ani w styczniu, ani na początku lutego 1942 roku Stalin nie mógł rozmawiać z Żukowem o ciężkim 476
położeniu na Froncie Wołchowskim, ponieważ nie było tam jeszcze żadnej katastrofy i się takowej nie spodziewano. I dopiero miesiąc później, 8 marca 1942 roku, Stalin wezwał Własowa ze stacji Swatowo obwodu Woroszyłowogradzkiego, gdzie znajdował się sztab Frontu Południowo-Zachodniego, i wyznaczył go na zastępcę dowódcy Frontu Wołchowskiego. Własow otrzymał polecenie ratowania 2. Armii Uderzeniowej. Jej sytuacja jednak była beznadziejna. Oto tylko jeden przykład. Dowódca Oddziału Specjalnego NKWD Frontu Wołchowskiego, starszy major bezpieczeństwa państwowego Mielników 6 sierpnia 1942 roku skierował do zastępcy narkoma spraw wewnętrznych, komisarza bezpieczeństwa państwowego III stopnia Abakumowa, notatkę „O przerwaniu operacji bojowej po wyprowadzeniu wojsk 2. Armii Uderzeniowej z wrogiego okrążenia". Wśród mnóstwa przykładów sytuacji, która zaistniała w 2. Armii Uderzeniowej, jest też taki: „Zastępca dowódcy zarządu politycznego 46. dywizji Zubow zatrzymał żołnierza Afinogienowa z 57. brygady strzeleckiej, który wycinał z trupa zabitego czerwonoarmisty kawałek mięsa w celu zjedzenia go. Afinogienow zmarł po drodze z wycieńczenia". 2. Armia Uderzeniowa nie miała amunicji, paliwa i środków transportu, bo konie dawno zjedzono. Armia żywiła się okruchami sucharów. Racje żywnościowe były obniżane z 50 gramów okruszków dziennie do 10 gramów. W końcu przestano wydawać nawet okruchy. 2. Armia Uderzeniowa gotowała cholewy butów, pasy, mapniki. I jadła trupy swoich kolegów. Oświadczenie Żukowa o tym, że Własow poddał się sam, dawno obalono na podstawie dokumentów. Własow został schwytany do niewoli 12 lipca 1942 roku we wsi Tuchowieża w obwodzie leningradzkim. Błąkającego się i wygłodzonego generała przygarnęli i ukryli ludzie radzieccy, i... wydali go Niemcom. I nie za worek ziemniaków, nie za kilogram słoniny, lecz z powodów ideowych.
477
VI Apropos zdrajców. Zadziwiający jest stosunek propagandy komunistycznej do Andrieja Andriejewicza Własowa. Przed upadkiem Związku Radzieckiego komuniści nazywali go zdrajcą. I nie ma co się temu dziwić. Chociaż tu też jest czemu zaprzeczyć. Za rządów Lenina w Rosji zgładzono więcej ludzi niż podczas okupacji hitlerowskiej. Lenin był niemieckim szpiegiem. O to już nikt się nie spiera. Niedobrze służyć Niemcom- A służyć niemieckiemu szpiegowi lepiej? O Leninie jako zdrajcy Rosji pisze teraz nawet „Litieraturnaja gazieta" (2004, nr 19): wielki wódz brał pieniądze nie tylko od niemieckiego sztabu generalnego, ale też, podczas wojny rosyjsko-japońskiej, brał pieniądze od japońskiego wywiadu za osłabienie swojej ojczyzny. Jeżeli to nie zdrada ojczyzny, to co w takim razie? Hitler rabował Rosję. A Lenin nie? Oto fragmenty świadciące. o, liraww5<«ck\«j
cie!» Natychmiast napisał odpowiednie notatki: do Ganieckiego, do Dzierżyńskiego (...) Ganiecki zarządzał wówczas partyjną kasą - nie oficjalną, którą dysponował KC partii, i nie rządową, którą zarządzały odpowiednie instancje, lecz tajną kasą partyjną, którą osobiście zarządzał Lenin, według swego uznania i przed nikim nie zdając sprawozdań. Lenin przekazał Ganieckiemu opiekę nad tą kasą (...) Znałem Ganieckiego już wiele lat i przyjął mnie jak starego przyjaciela, wydał milion rubli w walucie niemieckiej i szwedzkiej. Następnie zaprowadził mnie do skarbca tajnej kasy partyjnej (...) Wszędzie złoto i kosztowności: kamienie szlachetne, wyjęte z opraw, leżały na półkach, widać było, że ktoś próbował je sortować. W skrzynce koło wejścia leżało sporo pierścieni. W innych złote oprawy, z których już wyjęto kamienie. Ganiecki poświecił dookoła latarką i uśmiechając się, powiedział: «Wybierajcie!» Potem wyjaśnił, że te wszystkie kosztowności, odebrane przez CzeKę osobom prywatnym na rozkaz Lenina, Dzierżyński przekazał tutaj na tajne potrzeby partii (...) Niełatwo było wybierać: jak dokonać oceny? Przecież ja się nie znam na kamieniach. «Myślisz, że ja się lepiej znam? - odpowiedział Ganiecki. - Tutaj trafiają tylko ci, którym Ilicz ufa. Wybierajcie na oko - ile uznacie za konieczne. Ilicz napisał, żebyście wzięli więcej». (...) Zacząłem nakładać, a Ganiecki cały czas powtarzał: bierzcie więcej, i radził w Niemczech nie sprzedawać wszystkiego od razu, lecz w miarę potrzeb. I rzeczywiście, sprzedawałem je potem przez kilka lat (...) Zapakowałem pełną walizkę kamieni, złota nie brałem: zbyt ciężkie. Żadnego pokwitowania na kamienie ode mnie nie chcieli. Na walutę, tak, oczywiście, pokwitowanie dałem" (W. I. Piatnicki, Osip Piatnickij... Mińsk 2004, s. 150-151). Walizka z brylantami i milion w walucie - tylko na najpilniejsze potrzeby. Żeby się urządzić w Berlinie. Potem środki do „towarzysza Tomasa" zaczęły napływać oficjalnymi kanałami. „Z Rosji szła z dyplomatyczną pocztą do Reicha nie tylko waluta, ale też klejnoty (...) Z Moskwy przekazywano nie tylko walutę, ale również brylanty, kolekcje dzieł sztuki i numizmaty. Niełatwo było to wszystko upłynnić. Na przykład długo nie można było sprzedać zbioru srebrnych mo479
net - berlińscy antykwariusze nie potrafili określić ich rzeczywistej wartości (...) Ponieważ wyjazdy do Rosji po pieniądze i kosztowności były dla Reicha dość uciążliwe, dostawa odbywała się za pośrednictwem kuriera narkoma spraw wewnętrznych (...) Przychodziły też pieniądze z przeznaczeniem na przekupywanie różnych funkcjonariuszy policyjnych, wykupywanie środków transportu, w tym też samolotów, nabywanie mieszkań konspiracyjnych, zakup i przekazywanie do Moskwy nowości literatury, sekretarek władających językiem niemieckim i nawet «na wszelkie smaczne rzeczy», jak pisał sam Reich w liście z dnia 19 sierpnia 1920 roku. Do jego dyspozycji w pogotowiu znajdowały się dwa samoloty (...) Pieniądze były przechowywane w zasadzie w mieszkaniu towarzysza Tomasa. Leżały w walizkach, torbach, szafach, czasem w grubych paczkach na półkach na książki lub za książkami. Przekazywanie ich odbywało się późnym wieczorem w naszych mieszkaniach, w kilku tekturowych pudłach po 10-15 kg każde; niejednokrotnie musiałem usuwać z drogi paczki pieniędzy, które utrudniały przejście" (tamże, s. 152-161). To fragment książki liczącej 715 stron drobnym drukiem. I wszystko o tym, że Lenin był strasznie hojny — bierzcie jeszcze! W kraju straszny głód, a Lenin nie żałuje brylantów. Nie żałuje narodowych skarbów, których wartości nie są w stanie oszacować obcy eksperci. I „towarzysz Tomas" nie jest osamotniony. Lenin przekazywał narodowe mienie i do Ameryki, i do Japonii, i do Rumunii. Gdyby na Antarktydzie prócz pingwinów mieszkał ktoś jeszcze, to Lenin i tam organizowałby partię komunistyczną. I napchałby walizki brylantami, a półki na książki skrzynkami z pieniędzmi. A skąd Lenin miał te skarby? Od towarzysza Dzierżyńskiego. On, zgodnie z nauką Marksa, niszczył klasę panującą. Przy tym nie zapominał 0 sobie i swoich chłopcach. Większość klejnotów, które pozostawały po zagładzie milionów obywateli, lądowała w kieszeniach ludzi o gorących sercach i czystych rękach. Część przekazywano na potrzeby rządu i partii, coś szło do osobistej Leninowskiej skarbonki, którą on tak szczodrze zarządzał. 1 nie zubożała ręka dającego. Ciekawe, że przed zdobyciem władzy Lenin został oskarżo480
ny o szpiegostwo na rzecz Niemiec. Oskarżenia były w pełni udowodnione. Pozostawało tylko jedno słabe ogniwo - związek Lenina z Ganieckim. Tego właśnie uchwycił się Lenin: tak, Ganiecki to szpieg, tak, otrzymywał pieniądze od cesarza na zrujnowanie Rosji, tylko jaki w tym mój udział? Nie znam żadnego Ganieckiego. Pieniędzy od niego nie otrzymywałem... I natychmiast, zdobywszy władzę, Lenin wyznacza tegoż Ganieckiego na dyspozytora stosów brylantów, z których przed nikim nie musiał się rozliczać. Żeby być sprawiedliwym, trzeba dodać, że nie tylko sam Władimir Ilicz wypełniał brylantami własne przechowalnie. Takie same prywatne fundusze mieli towarzysze Trocki, Swierdłow, Bucharin, Zinowiew i inni. Oni też się przed nikim nie rozliczali. Hitler rękoma swoich katów zabijał miliony naszych ludzi, rabował skarby Rosji i wywoził je do Niemiec, by tam budować społeczeństwo socjalistyczne. Lenin rękoma swoich katów zabijał miliony naszych ludzi, rabował skarby Rosji i wywoził je do Niemiec, by tam budować społeczeństwo socjalistyczne. Własow służył Hitlerowi. To zdrada ojczyzny. Żukow służył Leninowi... Służyć Hitlerowi to podłość i zdrada. A Leninowi? W czym Lenin jest lepszy od Hitlera? Lenin i Stalin zgładzili więcej ludzi niż Hitler, dlatego z punktu widzenia arytmetyki wybór Własowa jest lepszy niż wybór Żukowa. Wznieśmy się jednak ponad arytmetykę. Hitlerowcy nieśli śmierć. A marksiści, leniniści, trockiści, staliniści nieśli nie tylko śmierć fizyczną, ale również moralne zniszczenie całej ludzkości. U hitlerowców - po prostu zniszczenie. A komunistom nie dość tego było. Przed zniszczeniem musieli wpierw „wychować na nowo" miliony ludzi, czyli zmienić ich w bezdusznych hipokrytów, których jedynym celem było przeżycie za wszelką cenę.
481
VII Za Stalina zgładzono jeszcze więcej ludzi niż za Lenina. Nie dlatego, że Stalin był gorszy od Lenina, po prostu dlatego, że rządził sześć razy dłużej. Niewielki to honor służyć pod czerwonym sztandarem kata Hitlera. Ale w czym lepszy jest czerwony sztandar kata Stalina? Jednak nie o to chodzi. Pod przewodnictwem partii komunistycznej Związek Radziecki został zrujnowany i rozpadł się na kawałki. I oto już po upadku szatańskiego reżimu pewnego razu zdarzyło się coś nieprawdopodobnego. Gazeta „Argumienty i fakty" (1996, nr 9) nagle nazwała generała-lejtnanta Andrieja Andriejewicza Własowa zdrajcą. Przetarłem oczy, nie uwierzyłem. W gazecie jednak napisano właśnie tak: „W naszej świadomości narodowej określenie «własowiec» do dziś wyraźnie kojarzy się z pojęciem «zdrajca»"! Dosłownie tak było napisane. Drodzy towarzysze, obejrzyjcie się, porozglądajcie się! Czy mamy uważać Własowa za wzór nikczemności? Podam bliższy przykład. Obok was, w tym miejscu i w tym czasie, w Moskwie mieszka niejaki Wiktor Gieorgijewicz Kulikow, marszałek Związku Radzieckiego, bohater Związku Radzieckiego. W Armii Czerwonej od 21 grudnia 1939 roku. Czy są jakiekolwiek dowody na to, że próbował uciec z Armii Czerwonej? Niestety, takich informacji na razie nikomu nie udało się zdobyć. A przecież w tamtym czasie Armia Czerwona była wiernym sojusznikiem Hitlera i walczyła po stronie Niemiec. Razem z Hitlerem Armia Czerwona dręczyła i miażdżyła Europę. Razem organizowano represje, na przykład w Polsce. Razem niszczono rzesze ludzi. Oni do nas jeździli się uczyć, jak budować obozy koncentracyjne. (A potem, po wojnie, my hitlerowskie obozy koncentracyjne dopasowywaliśmy do naszych potrzeb). Dziwną logiką się kierują towarzysze komuniści z czasopisma „Argumienty i fakty": kiedy Własow służył w wojsku, które walczyło po stronie Hitlera - to było źle, ale gdy Kulikow służył w wojsku, które walczyło po stronie Hitlera - to było dobrze. 482
Ratując honor swojego kraju, swojego narodu i swojej armii, krzyczę na wszystkie strony świata: my nie zamierzaliśmy pozostawać hitlerowcami! Chcieliśmy zerwać z hitleryzmem. Cóż w tym złego? A jednak! Marszałek Związku Radzieckiego Kulikow nie zgadza się: nie zamierzaliśmy zrywać z Hitlerem! My wszyscy, a ja osobiście, chcieliśmy zachować wierność Hitlerowi! Cóż więc z tego wynika? Ano to, że marszałek Związku Radzieckiego Kulikow był antyfaszystą mimo woli. Po prostu Hitler nie chciał się już dłużej przyjaźnić z narodem radzieckim i jego wielkimi wodzami. Gdyby jednak Hitler nie zaatakował, Kulikow pozostałby wiernym hitlerowcem. A oto zwierzchnik wszystkich pisarzy ZSRR, bohater Związku Radzieckiego Karpow. I ta sama myśl: przyznaję się, walczyłem przeciwko Hitlerowi, ale nie z własnej woli! To Hitler nie chciał mieć z nami nic wspólnego, lecz gdyby to ode mnie zależało, to dalej bym razem z SS palił wsie i tysiącami rozstrzeliwał jeńców. I wielu takich jeszcze się znalazło. Każdy, kto głosi, że Związek Radziecki nie miał zamiaru atakować Niemiec, przyznaje, że jest hitlerowskim pachołkiem: rad bym Hitlerowi służyć, tylko on mnie nie wziął do służby. I całe błoto wylewane na generała-lejtnanta Andrieja Andriejewicza Własowa bierze się z zazdrości: jego Hitler wziął do służby, a mnie nie. A już ja bym wiarą i życiem...!
Rozdział 32
O gorzkich łzach Już 6 marca 1953 roku, czyli następnego dnia po śmierci Stalina, Beria nakazuje pierwszemu wiceministrowi spraw wewnętrznych S. N. Krugłowowi przygotować propozycje przekazania wszystkich budowlanych departamentów MSW odpowiednim ministerstwom, a łagry i kolonie Ministerstwu Sprawiedliwości. 17 marca nowy minister MSW przekazał projekt decyzji Prezydium Rady Ministrów, a 18 marca już go ogłoszono. W ten sposób decydujące kroki mające doprowadzić do likwidacji gułagów zostały podjęte przez Berię już w marcu 1953 roku, a Chruszczow zrobił tylko kolejny nieuchronny krok dotyczący zwolnienia więźniów politycznych. Niezbyt się z tym śpieszył. „Krasnaja zwiezda", 20 grudnia 2003
Jeszcze bardziej zadziwia opowiadanie Żukowa o Ławrientiju Pawłowiczu Berii. Oto, co Żukow powiedział Annie Mirkinej, współautorce swojej książki, podczas pierwszego spotkania: „On się zachowywał jak ostatni tchórz, płakał podczas procesu, błagał, by go zachować przy życiu. Nie, skoro trzeba umrzeć, przyjmij śmierć z godnością!" Anna Dawidowna przypomina sobie, że wypowiadając te słowa o zachowaniu Berii podczas procesu, Żukow „wyprostował się jak struna, znów stał się nieprzystępny i majesta484
tycznie srogi. I wierzysz, że tylko tak ten człowiek mógłby umrzeć - z wysoko podniesioną głową" („Ogoniok" 1988, nr 16, s. 14). Żukow niejednokrotnie wracał do tego tematu: „Podczas rozstrzeliwania Beria zachowywał się okropnie, jak ostatni tchórz. Histerycznie płakał, klękał i wreszcie cały się uwalał" (Gieorgij Żukow, Stienogramma oktiabrskogo (1957 g.) plenuma CK KPSS i drugije dokumienty, Moskwa 2001, s. 624). Tu znów przypomina się obraz mitycznego adiutanta Własowa z rewolwerem w ręku. I znów zadziwia nas dokładność, z jaką strateg przypomina sobie o zdarzeniach, w których nie brał udziału. Sprawę grupy Berii prowadził specjalny skład sędziowski Sądu Najwyższego ZSRR. Jego przewodniczącym był marszałek Związku Radzieckiego I. S. Koniew. W składzie tego gremium znaleźli się: N. M. Szwiernik, E. Ł. Zejdin, K. S. Moskalenko, N. A. Michajłow, Ł. A. Gromów, K. F. Łuniew, M. I. Kuczawa. Proces był niejawny. Żukowa na nim nie było. Wyrok wykonał generał-pułkownik Baticki, przyszły marszałek Związku Radzieckiego. Przy wykonywaniu wyroku byli obecni: generał armii Moskalenko, przyszły marszałek Związku Radzieckiego, i prokurator generalny ZSRR Rudenko. Żukowa tam też nie było. Marszałkowie Związku Radzieckiego Koniew, Baticki i Moskalenko nie rozpowiadali wszem i wobec o udziale w procesie i rozstrzelaniu marszałka Związku Radzieckiego Ławrientija Pawłowicza Berii. Żaden z nich nie pozostawił (o ile obecnie wiadomo) pisemnych świadectw o tej sprawie. Tak samo postąpili wszyscy pozostali uczestnicy tego haniebnego procesu. (Jeżeli Beria był winny, trzeba go było sądzić jawnie). Marszałek Związku Radzieckiego Koniew, kiedy została ujawniona jego rola w tej sprawie, powiedział krótko: „To nie jest żołnierska sprawa". Wszyscy, których wciągnięto w sądowy cyrk i wykonanie wyroku, uważali swój udział za nader wstydliwy, dlatego też z byle kim o nim nie gadali. 485
I tylko marszałek Związku Radzieckiego Żukow, który nie miał żadnego związku z procesem ani rozstrzelaniem, opisał w prasie szczegóły sprawy. Opowiadał o tym, czego sam nie widział, czego nie był świadkiem. Opowiadał to nawet nieznanej kobiecie podczas pierwszego spotkania. I nie miał nic przeciwko temu, by ona notowała jego słowa i je opublikowała. II Prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy, jak naprawę zachowywał się Beria podczas sądu i egzekucji. Nikt o tym nie opowiedział wprost. Jednak sędziów, oskarżycieli i katów było ponad dziesięciu. A rozstrzelanie pierwszego zastępcy głowy państwa ze stopniem marszałka Związku Radzieckiego jest wydarzeniem szczególnym nawet w wesołej historii naszej ukochanej ojczyzny. Dlatego pogłoski o zachowaniu Berii podczas procesu i rozstrzelania krążyły we wszystkich kręgach społeczeństwa. I wszystkie obalają wersję Żukowa. „Ławrientij Pawłowicz prosił, by go nie pozbawiać życia - bez łez jednak i przed nikim nie klękał, i się nie czołgał. Minutę przed strzałem Beria próbował nawet rozedrzeć koszulę na piersi, lecz uszyta była z mocnego materiału i się nie poddała" („Krasnaja zwiezda", 28 czerwca 2003). I chciałbym zobaczyć, jak zachowałby się Żukow, gdyby znalazł się na miejscu Ławrientija Pawłowicza. Ale tu niczego nie trzeba wymyślać. Opublikowano stenogram październikowego (1957 r.) plenum KC KPZR, podczas którego Żukowa usunięto ze wszystkich stanowisk. Stenogram utrwalił, mówiąc oględnie, uniżone zachowanie pobitego sługusa Żukowa. Ach, jak on błagał o litość! Jak się korzył! „Szczerze dziękuję, towarzysze, za tę gorzką, ale obiektywną krytykę, wypełnioną partyjną troską Komitetu Centralnego o nasze siły zbrojne..." A przecież to nie rozstrzelanie - po prostu wysłano towarzysza na dostatnią emeryturę. Z zachowaniem mnóstwa przywilejów, mieszkań, dacz, możliwością korzystania z sanatoriów dla nomenklatury, zamkniętych sklepów z przydziała486
mi, restauracji kremlowskiej, gdzie za grosze można się było najeść do syta, do przesytu. Opublikowane wspomnienia i słowne wypowiedzi Żukowa, przesiąknięte łzawym błaganiem o przebaczenie, wyrażają czołobitną chwalbę Komitetu Centralnego. III O tym, jak mógłby się zachowywać Żukow, gdyby się znalazł na miejscu Berii w piwnicy przeznaczonej do rozstrzeliwań, możemy sądzić według wielu faktów. Wiadomo, co robił w sytuacjach nieprzyjemnych dla niego. Anna Mirkina, która wierzy, że Żukow nie płakałby podczas rozstrzeliwania, opowiada: „W marcu 1971 roku rozpoczął się XXIV Zjazd KPZR. Marszałek Żukow był delegatem z obwodu moskiewskiego. Zdecydował, że pojedzie. Uszył nowy mundur. Denerwował się, bo to przecież pierwsze publiczne pojawienie się po wielu latach zapomnienia. Ale stała się rzecz nieprzewidziana. Halinie Aleksandrownie odmówiono wydania wejściówki. Wtedy zadzwoniła do Breżniewa. Po wymianie uprzejmości Breżniew zapytał wprost: - Czyżby marszałek wybierał się na zjazd? - Tak, przecież został wybrany jako delegat. - Wiem o tym. Ale przecież to takie obciążenie. W jego stanie! Przez cztery godziny bez przerwy wstawać i siadać. Sam bym nie poszedł - zażartował Breżniew - trzeba jednak. O, gardło mnie boli, wczoraj u lekarza byłem, nie wiem, jak wygłoszę przemówienie. Ja bym nie radził. - Ale Gieorgij Konstantynowicz tak bardzo chce być na zjeździe... dla niego to obowiązek wobec partii. Wreszcie samą obecność na zjeździe odbiera jako swoją rehabilitację. - To, że został wybrany na delegata — powiedział sugestywnie Breżniew, stawiając akcent na słowo «wybrany» - to właśnie jest uznanie i rehabilitacja. - Nie zdążyłam odwiesić słuchawki — opowiada Halina Aleksandrowna - a tu już dosłownie zaczęły się pielgrzymki. Przybiegli lekarze, marszałek Bagramian, różne ważne 487
osoby. Wszyscy jak jeden mąż zaczęli namawiać Gieorgija Konstantynowicza, by oszczędzał zdrowie. Nie protestował. Wszystko zrozumiał... - Chciałem pojechać na zjazd. To przecież ostatni raz w życiu. Nie udało się. - Drżały mu wargi, a po policzku powoli spłynęła jedyna łza. Już nigdy więcej nie widziałam łez w jego oczach" („Ogoniok" 1988, nr 19, s. 20). Anna Dawidowna nigdy więcej nie widziała łez w oczach największego dowódcy. Ale inni widzieli. Kto czytał Cień zwycięstwa, niech przypomni sobie rozdział „O płaczącym bolszewiku". Gieorgij Konstantynowicz był mazgajem. Czterdziestodwuletni chłop, z pięcioma gwiazdkami generalskimi i Złotą Gwiazdą bohatera Związku Radzieckiego, publicznie płakał na dworcu Kijowskim w stolicy, dlatego że wyznaczono go na inną funkcję niż ta, którą sobie wymarzył. Ten sam potężny chłop w wieku pięćdziesięciu jeden lat, z epoletami marszałka i trzema Złotymi Gwiazdami na piersi, płakał dlatego, że nikt nie przyszedł do niego w gościnę... A gdyby na rozstrzelanie, to on by zapewne z wysoko podniesioną głową... IV Teraz spójrzmy na ten sam przypadek oczyma sekretarza generalnego KC KPZR Leonida Ilicza Breżniewa. Jest wielu mężczyzn, którzy przeżywszy życie z jedną żoną (lub kilkoma, jak w wypadku Żukowa), u schyłku swego życia wypędzają żony z domu niczym stare psy i znajdują sobie nowe. O połowę młodsze. Nie podaję w wątpliwość gorącej miłości ostatniej żony Żukowa, Haliny Aleksandrowny, która była młodsza od niego dokładnie o trzydzieści lat. I nie zadaję pytania, czy kochałaby go jeszcze bardziej, gdyby nie był marszałkiem, lecz na przykład dozorcą lub stróżem w kołchozie. To nie nasza sprawa. Chodzi mi o coś innego. Damulki tego pokroju odznaczają się niedopuszczalną bezczelnością. Żukow był delegatem na zjazd komunistów. No i dobrze. Jechałby sobie na zjazd. A tu nic z tego. Jej też się zachciało tam znaleźć. Nie zastanawiając się, podnosi słu488
chawkę z kości słoniowej ze złotą tarczą, z sylwetką Wieży Spaskiej Kremla, i żąda: - Proszę z Leonidem Iliczem. Leonid Ilicz? Dzień dobry! Nie poznajecie? Przecież jestem małżonką Żukowa! Nie. Nie ta, która... Jestem tą nową. Tak, o co mi chodzi... Chciałabym bilecik! Nie będzie jakiegoś na zbyciu? Leonid Ilicz prowadzi z Amerykanami rozmowy o rakietach. Ma na głowie nieurodzaj. Wali mu się plan pięcioletni. Korupcja zżera kraj i w Uzbekistanie, i w Kazachstanie, i w Gruzji, i na Ukrainie, i w Rosji. A co się dzieje w samej tylko Moskwie? Polska staje mu okoniem. A Czechosłowację dopiero co przydusili. Jednak tam też może wybuchnąć w każdej chwili. Leonid Ilicz ma 7000 kilometrów wspólnej granicy z Chinami, której nie ma jak strzec. Leonid Ilicz ma na głowie kłótnie GRU i KGB. Nie wiadomo: skłócić je jeszcze bardziej czy rozdzielić? Leonidowi Iliczowi genialny admirał Gorszkow taką flotę wybudował, że nowe okręty natychmiast trzeba ciąć: nie ma wystarczającej liczby baz i zaplecza remontowego na taką armadę. Córeczka odstawia mu takie numery, że tylko siąść i płakać. Serce mu szwankuje i ciśnienie skacze. I brać z Biura Politycznego w każdej chwili może skoczyć mu do gardła. Diabli wiedzą, czym się skończy nadchodzący zjazd... Podczas takiego samego zjazdu samego Stalina zrzucili z głównej funkcji partyjnej. A przecież wszyscy tak słodziutko się uśmiechali przed zjazdem. Leonidowi Iliczowi... Atu jakaś łajdaczyna przez „kriemlewkę", telefon łączności rządowej, żąda zbędnego bilecika. Żukow - marszałek. Powiedzmy, nie najlepszy. A ty, złociutka, kim jesteś? Jaka jest twoja zasługa? Paszła... Nawiasem mówiąc, tak właśnie Leonid Ilicz zrobił. Co prawda przekleństw nie użył. Wyraził jednak tę samą myśl, tylko delikatnie: poszłabyś ty, kochana, do „Barwiszy"! I chłopa swojego ze sobą zabierz. Żeby znał swoje miejsce i żonę swoją trzymał na łańcuchu. Leonid Ilicz postąpił właściwie. A Żukow dostał nauczkę: znaj swoje miejsce! Każdy oficer idzie ze swoją towarzyszką życia przez lata 489
i garnizony. I już pierwszego dnia wyjaśnia jej elementarne podstawy etyki żołnierskiej: jestem lejtnantem, nie mam prawa zwrócić się w sprawach osobistych bezpośrednio do dowódcy batalionu, nie pytając o pozwolenie dowódcy kompanii. A ty, kochana, w ogóle do żadnych dowódców nie masz prawa się zwracać. Twoje zadanie - wytrwale znosić wszystkie trudności i niewygody żołnierskiej służby. Jeżeli pojawią się jakieś problemy, powiedz mi, ja je będę rozwiązywać. Ostatnia (nie pamiętam która z kolei) żona Żukowa nie miała garnizonowej zaprawy. Dlatego Żukow powinien był jasno i prosto jej powiedzieć: obecnie w hierarchii państwowej dla mnie, Żukowa, nie ma już miejsca. Wyrzucono mnie stamtąd. Jednak gdybym nawet w niej był, to w żadnym wypadku nie masz prawa zwracać się do mężów stanu w sprawach osobistych. Tak nie wolno. Breżniew jest głową państwa, nie dużego, lecz ogromnego. Ja jestem starym marszałkiem, odsuniętym od wszystkich spraw. Między mną a Breżniewem jest przepaść. Nie mogę się zwracać do niego w sprawach osobistych, nie spróbowawszy rozwiązać problemu na niższych szczeblach. Trzeba mieć honor. Nigdy nikogo o nic nie proś! Powiedz mi, że czegoś potrzebujesz, postaram się to załatwić. I jeszcze: to jest telefon łączności rządowej. Należę do nomenklatury Biura Politycznego. Telefon zamontowano dla mnie, i tylko ja mam prawo z niego korzystać. Żukow nie nauczył swojej młodej żony podstaw etyki państwowej, wojennej i nomenklaturowej. I poniósł zasłużoną karę: twoja żona nie dostanie zbędnego bilecika, a dla ciebie nie ma miejsca na naszym zjeździe. Żukow powinien pomyśleć: w jaki sposób on sam postąpiłby na miejscu Breżniewa, gdyby od ważnych spraw odrywała go jakaś damulka, która wyszła za mąż za stratega będącego w niełasce? Każdy zrozumiałby, że żona postąpiła, delikatnie mówiąc, nieprzemyślanie, i byłby spokój. A Żukow - w płacz.
490
V Czołgi, jak też inny sprzęt wojskowy, dzielono na: bojowe, szkoleniowo-bojowe i szkoleniowe. Zgodnie i- tą klasyfikacją podczas wojny dowódca każdej rangi, oprócz towarzyszki bojowej, która czekała na tyłach, miał na froricie przyjaciółkę szkoleniowo-bojową. Nazywano je jeszcze PPŻ - marszowo-polowa żona. Żukow nie znosił tego zjawiska. Stanowczo i bezlitośnie z nim walczył. „ŚCIŚLE TAJNE. Rozkaz dla wojsk Frontu Leningradzkiego nr 0055 m. Leningrad, 22 września 1941 W sztabach \ ^ punktach dwwodzwwa dowódców dywizji, pułków jest wiele kobiet niby to obsługujących, wydelegowanych itp. Wielu dowódców, straciwszy twarz komunisty, po prostu współżyje... Rozkazuję: do 23.9.41 r. oddalić ze sztabów i punktów dowodzenia wszystkie kobiety. Pozostawić tylko ograniczoną liczbę maszynistek po uzgodnieniu z Wydziałem Specjalnym. Odpowiedzialni za wykonanie rozkazu są: rady wojenne, dowódcy i komisarze poszczególnych oddziałów. O wykonaniu meldować 24.09.41. Dowódca Frontu Leningradzkiego bohater Związku Radzieckiego generał armii Żukow". Rozkaz ten po raz pierwszy został opublikowany w czasopiśmie „Istorija Pietierburga" (2001, nr 2, s. 87-88). W tym samym miejscu - jeszcze jeden rozkaz, nr 0066 z dnia 24 września. Chodzi o 8. Armię Frontu Leningradzkiego: „W sztabie armii, wśród dowódców oddziałów i zgrupowań szerzy się pijaństwo i rozpusta". Podobnych dokumentów i świadectw bezlitosnej walki wiel491
kiego stratega o czystość moralną dowódców-komunistów można znaleźć ile dusza zapragnie. Jednak... Jednak sam strateg nie mógł wytrzymać. Jeszcze w 1928 roku wyszła na jaw sprawa bigamii dowódcy pułku Żukowa. Prawie jednocześnie urodziły mu się dwie córki. Aleksandra Zujkowa urodziła Erę, a Maria Wołochowa - Margaritę. Potem jeszcze wiele różnych plam pojawiło się na mundurze wielkiego stratega. A na wojnie zaszalał. Nie obeszło się bez polowych burdeli, które utrzymywali dla stratega jego gorliwi podwładni pod płaszczykiem batalionów medyczno-sanitamych, szpitali polowych i węzłów łączności. A oprócz tego miał jeszcze stałą PPŻ - Lidię Władimirowną Zacharową. Żołnierski stopień - starszy lejtnant, stanowisko - osobista pielęgniarka Żukowa. Geniusz sztuki wojennej bywał na wielu frontach. I jeżeli źle się czuł, to zawsze i wszędzie pomocy medycznej mogli mu natychmiast udzielić najbardziej wykwalifikowani lekarze. Jemu jednak było tego za mało. Za nim, zdrowym chłopem, całą wojnę, nie odstępując go ani na krok, podążała osobista pielęgniarka. Pielęgniarce stopień oficerski się nie należał. Stopnie oficerskie można było nadawać wyłącznie lekarzom. Starsza instrumentariuszka szpitala ewakuacyjnego mogła co najwyżej liczyć na naramienniki starszego sierżanta. A zwykła pielęgniarka mogła być sierżantem. Żukow jednak nie szanował prawa. Swoją PPŻ awansował na oficera. I całą obwiesił orderami. Gazeta „SM Siegodnia" z dnia 21-27 lutego 1997 roku zamieściła zdjęcie starszego lejtnanta L. W. Zacharowej. Otrzymała dziesięć (!) odznaczeń bojowych. Medal „Za zasługi bojowe" (pospolicie - „Za usługi seksualne") jest wytłumaczalny - to standardowa nagroda dla PPŻ. Jednak za co ma na piersi Order Czerwonej Gwiazdy? I Czerwonego Sztandaru? W sierpniu 1941 roku pięć czołgów KW pod dowództwem starszego lejtnanta Z. G. Kołobanowa na szosie Łużskiej przez miesiąc powstrzymywało atak niemieckich czołgów i w ten sposób uratowało Leningrad (zresztą przed pojawieniem się Żukowa). 19 sierpnia Kołobanow, działając z zasadz492
ki, zniszczył najpierw czołg prowadzący niemiecką kolumnę, a następnie - zamykający. Po prawej i lewej stronie drogi błoto. Kolumna znalazła się w potrzasku, bez możliwości manewru, a Kołobanow kolejno rozstrzeliwał niemieckie czołgi. Było ich 22. Ogólnie grupa Kołobanowa zniszczyła 43 czołgi niemieckie. Niezależny badacz Danijał Ibragimow wykonał ogromną pracę. Znalazł świadków i dokumenty. Bohaterski czyn czołgistów z grupy Kołobanowa obecnie jest potwierdzony w rosyjskich i niemieckich archiwach, wpisany w oficjalną historię Leningradzkiego Okręgu Wojskowego, a w Gatczynie na postumencie, na którym wypisano nazwisko Zinowija Grigoriewicza Kołobanowa, ustawiony jest czołg KW. Za ten czyn celowniczy czołgu starszy sierżant A. M. Usow otrzymał Order Lenina, Kołobanow - Order Czerwonego Sztandaru, a wszyscy pozostali uczestnicy boju — Order Czerwonej Gwiazdy. A PPŻ Żukowa ma na piersi i Order Czerwonego Sztandaru, i Order Czerwonej Gwiazdy. Chociaż ona własną piersią nie zatrzymywała czołgów przeciwnika i nie ratowała Leningradu. A miała też jeszcze polskie ordery. W tym wypadku jednak wszystko jest jasne. Pod koniec wojny komunistyczny rząd Polski znajdował się pod osobistą kontrolą Iwana Sierowa, serdecznego przyjaciela wielkiego stratega. Polskie ordery bojowe w tamtych trudnych czasach nadawano na polecenie Sierowa. Żukow nadawał radzieckie ordery Sierowowi i jego łajdakom, a Sierow polskie — Żukowowi i jego klice. Na froncie Żukow szalał: „Wielu dowódców, straciwszy twarz komunisty, po prostu współżyje..." Sam dowódca Żuków jednak, straciwszy twarz komunisty, nie tylko po prostu współżył, ale też popełniał przestępstwa kryminalne. Nadając swojej osobistej pielęgniarce tytuł oficerski i bezprawnie odznaczając ją orderami bojowymi, Żukow dwa razy przekroczył granice prawa. I na pierwsze, i na drugie wykroczenie był odpowiedni paragraf. 2 maja 1943 roku Rada Naczelna ZSRR wydała Ustawę o odpowiedzialności za bezprawne odznaczanie orderami i medalami ZSRR. Zgodnie z tą ustawą przestępstwo to było karane pozbawieniem wolności od 493
6 miesięcy do 2 lat. W ciągu całej wojny Żukow dopuszczał się przestępstw, rozdając bojowe ordery śpiewaczkom i aktorkom, które wpadały mu w oko, nadwornym błaznom, lizusom i pochlebcom. Stalin czasami wykazywał niezwykłą dobroć i miękkość charakteru. Inaczej Jurek kryminalista siedziałby za kratkami. Gdy sprawa dotyczy Własowa, to wypominają mu i zarzucają wszystko, począwszy od tego, że był niemoralny. Zastępca dowódcy frontu Własow miał PPŻ! „Wojenno-istoriczeskij żurnał" bez skrępowania opublikował prywatne listy kobiety, która była z Własowem podczas okrążenia i wydostała się z niego, przechodząc pieszo przez tyły wroga od Kijowa do Kurska. Jaki związek z historią wojenną mają osobiste kontakty mężczyzny i kobiety? Ale nasi historycy z naramiennikami triumfują: czytajcie, rozkoszujcie się! A przecież nikt nie pisze, że Własow swoją PPŻ bezprawnie mianował oficerem i nagradzał bojowymi orderami za usługi seksualne. Gdyby coś takiego się zdarzyło, to na pewno by sobie o tym przypomnieli. Ale oto jeszcze jeden generał. Nieco wyższy rangą - dowódca frontu Żukow. Nie wiadomo dlaczego nikt nie publikuje listów jego PPŻ i nikt nie oskarża samego Żukowa. Własow jest zdemoralizowany, a Żukow zakochany. Własow bezczelnie współżył, a Żukowa frontowa miłość ogrzewała, pomagała mu w trudnej chwili, inspirowała do wielkich czynów i dokonań. VI Córka stratega Ella Gieorgiewna opowiada o przymiotach moralnych swojego rodzica: „Muszę zauważyć, że ojciec zdecydowanie negatywnie odnosił się do rozwodów, uważał, że rodzina powinna być jedna na całe życie. Pamiętam taki epizod. Pewnego razu, gdy był ministrem obrony, podwoził mnie z daczy do Moskwy. Przed przejazdem kolejowym na szosie rublewskiej nasz samochód zatrzymał się obok samochodu N. A. Bułganina, w którym oprócz niego znajdowała 494
się jeszcze jakaś kobieta. Dość długo staliśmy na przejeździe. Otworzywszy drzwiczki samochodu, Bułganin przywitał się z ojcem i zapytał, z kim jedzie. Ojciec odpowiedział, że z córką, i z kolei zapytał: «A kto z tobą jest w samochodzie?» «A to... - Bułganin nieco się zmieszał - moja Lidia Iwanowna». Byłam niemile zdziwiona, ponieważ dobrze znałam żonę Bułganina, Jelenę Michajłowne... Przy kolacji zaczęłam wypytywać ojca o poranne zajście. Wygłosił wtedy gniewną tyradę pod adresem ludzi, którzy przeżywszy wiele lat z żonami, które dzieliły z nimi wszystkie trudności i niewygody, zmieniają je na młode. «Wiele może się zdarzyć — mówił — ale rodziny niszczyć nie wolno»" (Era i Ella Żukowe, Marszał pobiedy. Wospominanija i raźmyszlenija, Moskwa 1996, s. 122-123). Żukow był zdecydowanie nietolerancyjny wobec cudzych wad. Jednak gdy „wygłaszał gniewną tyradę" pod adresem tych, którzy zmieniają stare żony na młodsze, już miał Halinę, z którą wkrótce się ożenił, wygoniwszy starą żonę. I z nią, z nielegalnie-równoległą, a nie z prawną żoną minister obrony ZSRR marszałek Związku Radzieckiego Żukow jeździł na wypoczynek do Bułgarii, demonstrując młodszym towarzyszom swobodę obyczajów komunistycznych. Różnica wieku — dokładnie trzydzieści lat. I mieli nieślubną córkę Marię. We Wspomnieniach i refleksjach Żukow umieścił zdjęcie, na którym są trzy jego córki. Zdjęcie to „stało się swego rodzaju dokumentem świadczącym o obecności trzech córek, które ojciec chciał widzieć przy sobie: Ery, Marii i mnie. O czwartej córce, Margaricie, o której niespodziewanie się dowiedzieliśmy, w ogóle się wtedy nie mówiło" (Era i Ella Żukowe, Marszał pobiedy... Moskwa 1996, s. 163). Nie mam zamiaru grzebać się w osobistych sprawach Żukowa. To błoto nie do przejścia. Wskazałem tylko na jego czysto komunistyczną nietolerancję wobec zdemoralizowania otaczających go osób. To właśnie ta ostatnia młoda żona posłużyła się Żukowem, żądając od Breżniewa zbędnego bileciku. I strateg się rozpłakał.
495
VH Po co płakać? Nie puścili na zjazd. To trzeba się było cieszyć! Trzeba było po prostu zwrócić jasne spojrzenie na Kreml i jego okolice. Oto, na przykład, tuż obok Kremla - ogromny hotel o dumnej nazwie „Rossija". Otóż do tego hotelu nie wpuszczano Rosjan - właśnie dlatego, że są Rosjanami. Tam wpuszczano tylko cudzoziemców. A Rosjanie w tym hotelu myli naczynia i sprzątali toalety, ciągali walizki, zajmowali się obsługą seksualną drogich zagranicznych gości. Gdzie, kiedy i w jakim kraju coś takiego było lub jest możliwe? Nie znam innego takiego kraju! Czy można wyobrazić sobie taką sytuację, że w Waszyngtonie do hotelu o dumnej nazwie „Ameryka" nie wpuszczają Amerykanina, tylko dlatego że jest Amerykaninem? Albo w Paryżu - Francuza? Takie coś było możliwe tylko u nas. W kraju zwycięskiego socjalizmu. To był prawdziwy rasizm. Jednak rasizm szczególnego rodzaju. Niespotykany nigdzie w świecie. Pomyśleć tylko: nienawiść rasowa wobec rdzennej ludności, własnego narodu. Można zrozumieć, kiedy czasami Rosjan nie wpuszczano do „Mietropolu", „Nationalu", „Inturista". Diabeł z nimi, z „Mietropolami". Ale ich nie wpuszczano do „Rossii"! Komuniści wyraźnie określili: Rosja nie dla Rosjan! I tylko raz na pięć lat kwaterowano w tym hotelu wyselekcjonowanych delegatów komunistycznego zbiegowiska na kilka dni. Nie wszystkich. Większość delegatów zjazdów miała swoje rezydencje w Moskwie lub w jej okolicach. Wszelkiego autoramentu Kunajewy, Alijewy, Raszydowy i Szołochowy posiadali dosyć komfortowe nieruchomości w Moskwie, by się nie gnieździć po jakichś „Mietropolach". A mniejszość hutników i górników - umieszczano na kilka dni w „Rossii". Przepełniała ich wtedy szczególna duma: traktują mnie prawie jak cudzoziemca! Za taką szczodrość nomenklatury dojarki i wytapiacze byli gotowi wiarą i życiem służyć sprawie Lenina i popierać każde przestępstwo kremlowskich rasistów. 496
A tu Żukowa nie puścili na to rasistowskie święto. I on nieszczęsny się rozpłakał. Na kremlowskim zjeździe obradowali wrogowie narodu. Doprowadzili oni bardzo bogaty kraj do stanu, kiedy nie było jak wyżywić narodu. Gdyby wybili dziesięć ton złotych czerwońców i zapłacili chłopom za ziarno, kraj byłby zawalony nie tylko chlebem, ale też mięsem i ziemniakami. Kremlowscy rasiści zdecydowali jednak inaczej: niech amerykańskim farmerom przypadnie w udziale złoto, a nasz chłop niech siedzi w nędzy. Nie dziesięć, lecz setki i tysiące ton złota przerzucili do Ameryki, by ich ludowi nic nie przypadło w udziale. To dopiero prawdziwa zdrada ojczyzny. Każdy, kto siedział na tych zjazdach, to wróg narodu, zdrajca i sabotażysta. Mówią, że wszystko to się działo nie ze złej woli, lecz przez głupotę. Wszelkiej maści Ogarkowy i Kulikowy utrzymywali naród w nędzy i pijaństwie, na granicy i poza granicą degradacji umysłowej, zwyrodnienia i wymierania, przerzucali rosyjskie złoto do Ameryki, ale nic z tego nie mieli i do własnej kieszeni ani jednej tony złota nie wrzucili. Przypuśćmy. Chociaż trudno w coś takiego uwierzyć. Jeżeli oddawali skarby narodowe i przy tym część zagarniali dla siebie, to znaczy, że to łajdacy i złodzieje. Jeżeli zaś przerzucali mienie narodowe po prostu dlatego, by Ameryka mogła się wzbogacić, a własny naród puszczali z torbami i sami z tego niczego nie mieli, to znaczy, że w dodatku byli jeszcze skończonymi kretynami.
Rozdział 33
Jak wielki strateg dogodził wrogom ideologicznym Żukowowska sztuka operacyjna to 5~6-krotna przewaga sił. On się bał nawet wtedy, gdy Watutin skupił na wąskim froncie armię pancerną towarzysza Romanienki, dwa całkiem świeżutkie samodzielne korpusy pancerne, 3. Armię Uderzeniową towarzysza Kuzniecowa, 21. Armię, kilka samodzielnych brygad pancernych, kawaleryjski korpus i wiele innych jednostek wzmacniających. Z taką potęgą tchórzył, chciał, żeby wojska Frontu Stalingradzkiego odciągnęły na siebie siły przeciwnika. Oto, kiedy Żukow pokazał swoje oblicze. Marszałek Związku Radzieckiego A. I. JERIEMIENKO „WIŻ" 1994, nr 5
Żukow był nietolerancyjny wobec fałszerzy historii. O tym świadczy choćby wspomniany donos do KC KPZR na Czakowskiego. I to, co Żukow zarzucał pisarzowi, który go wysławiał: uprawiając tanią sensację, Czakowski chce się przypodobać naszym wrogom ideologicznym. Sam Żukow jednak napisał książkę, którą wrogowie ideologiczni uznali za wybite arcydzieło. Anna Mirkina jest dumna z tego, że wrogom strasznie się podoba książka największego dowódcy XX wieku. Pisze ona: „Na kolorowej okładce stutt498
garckiej oficyny DVA („Deutsche Verlags Anschalt"), która wydała dwa nakłady tej książki w Niemczech, wzdłuż całego obwodu napisano czerwonymi literami: Eines der GroBen Dokumente unserer Epoche („Jeden z największych dokumentów naszej epoki"). Tak ocenili dzieło radzieckiego marszałka przeciwnicy ideologiczni" („Ogoniok" 1988, nr 18, s. 20). To oczywiście cud: napisać tak, żeby się podobało ideologicznym wrogom. Zgrzytam zębami z zazdrości. Wrogów mam wystarczająco dużo. Budzę się w nocy i myślę, jak by tu im dogodzić. Napisać coś takiego, żeby moi ideologiczni przeciwnicy przywitali moje nowe arcydzieło burzliwymi owacjami. Nie jestem pyszałkiem, nie liczę, że wrogowie uznają moje utwory za największy dokument epoki, chociaż jednak kapelusze by zdjęli z głów na znak szacunku. Ale nie, jakkolwiek bym się starał, nic nie wychodzi. Cokolwiek bym napisał, w moją stronę lecą kamienie. AGieorgij Konstantynowicz Żuków nie tylko jest wielkim strategiem, ale w dodatku wielkim pisarzem. Tak się wysilił i tak napisał, że wrogowie ideologiczni natychmiast zerwali się z miejsc i witali jego nieśmiertelne dzieło okrzykami zachwytu. II Mówią mi: dobrze, przypuśćmy, że w Lodołamaczu wszystko jest napisane poprawnie, a jednak... Czy Armia Czerwona była przygotowana do wojny? W tym momencie burzą całą moją konstrukcję poprzez proste, a jednak straszne świadectwa naszej niegotowości. Jeden tylko przykład: 21 czerwca 1941 roku Armii Czerwonej brakowało 32 tysięcy czołgów, w tym 16 600 czołgów najnowszych typów. Źródło takich wiadomości - Marszałek Związku Radzieckiego G. K. Żukow (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1969, s. 205). Druga wojna światowa, jeżeli nie brać pod uwagę wojny na morzu, przede wszystkim była wojną czołgów, a nikomu na świecie tak nie brakowało wojskowej techniki pancernej jak nam. Powiem więcej: we wszystkich armiach świata razem wziętych nie brakowało aż tyle owej podstawowej broni tej wojny. Te liczby to nasza narodowa hańba. Znalazły się one 499
we wszystkich zachodnich monografiach o wojnie, we wszystkich podręcznikach. Uczą ich we wszystkich akademiach wojskowych na świecie. Eksperci pamiętają te liczby i już od wielu lat bezlitośnie je wbijają do mojej biednej głowy. Oto, z jakiej przyczyny toczy się walka. Hitlerowcy potrafili wmówić całemu światu, że Niemcy to rasa wyższa, a Słowianie, Semici i jeszcze inni to rasy niższe. Hitlerowcy pisali: podludzie. Obecnie nie mówią o tym otwarcie, ale mają to na myśli, zwłaszcza gdy mówi się o wojnie. A ja się sprzeciwiam. Udowadniam, że mieliśmy i czołgi, i samoloty i dorównywały one światowym standardom, a nawet je przewyższały; mieliśmy też lepszą artylerię i więcej amunicji niż wszystkie pozostałe kraje świata razem wzięte. Tylko że przygotowywaliśmy się nie do obrony, lecz do czegoś innego. Zaskoczono nas znienacka, wojnę trzeba było prowadzić według innych scenariuszy... Nie można jednak 1941 roku tłumaczyć naszym zacofaniem i głupotą... Odpowiadają mi: a czy wiesz, że Stalin był tchórzem? To powiedział sam Żukow! Czy wiesz, że brak uzbrojenia w Armii Czerwonej był rzeczywiście katastrofalny, samych tylko czołgów brakowało 32 tysiące, w tym też 16 600 najnowszych? I to powiedział sam Żukow! A czy wiesz, że samoloty były przestarzałe? To słowa Żukowa! A wiesz, że ani jedna dywizja nie była w pełni skompletowana? I to też powiedział sam Żukow! My wszyscy, mieszkańcy byłego Związku, w oczach Zachodu, zresztą we własnych też — wychodzimy na głupców, i wszystko u nas było nie tak. As atutowy wszystkich naszych wrogów i przeciwników, wszystkich hitlerowców i rasistów to Gieorgij Konstantynowicz Żukow. Naszą „niegotowość" Żuków opisał barwnie i kolorowo i wszystkim wrogom Rosji dał nieskończony zapas argumentów. W Armii Brytyjskiej, na przykład, omawiając udział Związku Radzieckiego w drugiej wojnie światowej, zaczynają od liczb: Armii Czerwonej dotkliwie brakowało techniki bojowej, samych tylko czołgów potrzeba było... Wnioski niech każdy wyciągnie sam. A jakie wnioski można wyciągnąć po takich porażających 500
liczbach? Tu wszystko jest jasne: Rosjanie nie mogli wal oni w ogóle w żaden sposób do wojny się nie przygotowywali. Dalej podręcznika można nie czytać. Wszystko jest jasne bez niego: Stalin był śmiertelnie przerażony, Rosjanie-Wańki pili, wylegiwali się na piecach i wszyscy w zwierzęcym strachu oczekiwali na atak, wiedząc, że jest nieunikniony, nie robili jednak niczego, by się obronić. Bo przecież czego dowodzą liczby już choćby tylko brakujących czołgów? Liczby te powtarzają się nie tylko na brytyjskich wykładach i w podręcznikach, ale też w amerykańskich, francuskich, hiszpańskich, algierskich. I wszędzie podsumowanie: w drugiej wojnie światowej udział brali Niemcy, Grecja, Japonia, Wielka Brytania, Norwegia, Francja, Albania, USA, Luksemburg, Australia... Właśnie oni wnieśli decydujący wkład. A nieprzygotowany do wojny Związek Radziecki żadnego wkładu wnieść nie mógł. Spójrzcie tylko na straszliwy brak czołgów! Z liczb tych można wyciągnąć też kolejny wniosek: Żukow to geniusz. Przy takich potwornych brakach czołgów, dzięki swojej mądrości, zdolnościom i umiejętności dowodzenia, za sprawą swojego geniuszu potrafił jednak tych Iwanów-głupków doprowadzić do samego Berlina! III KC KPZR postawił przed Żukowem i zespołem autorów jego wspomnień zadanie - wymyślić takie świństwo o swojej ojczyźnie, które poraziłoby rozumnych ludzi na całym świecie. I współautorzy Żukowa wpadli na pomysł: trzeba po prostu zapomnieć o wszystkim, co się ma, a przypominać tylko to, co chciałoby się mieć. Gotowość każdej armii do wojny zawsze określa się wystarczającą ilością sił i środków: u Hannibala było tyle i tyle słoni, a u Bonapartego - tyle i tyle armat. Geniusz Żukowa i jego współautorów polegał na tym, że pierwsi wpadli na pomysł, by gotowość (a raczej niegotowość) do wojny określać nie według liczby posiadanych czołgów, dział i samolotów, lecz według ich braków. Tę metodę Żukow i współautorzy zastosowali tylko przeciwko własnemu kra501
jowi i własnej armii: nam nie wystarczyło! Przeciwko innym krajom i armiom Żukow swojej metody nie stosował. Dlatego cały świat śmieje się tylko z nas. Wszystkim wystarczało, tylko u nas brakowało... Lista tego, czego nam brakowało, zawsze będzie bardzo długa. Powiem więcej: ona się nigdy nie skończy. Niedawno spotkałem w Londynie pewnego okropnie biednego Rosjanina, który strasznie by chciał kupić kompleks rafinerii z doprowadzającym rurociągiem naftowym w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, ale brakuje mu ośmiu miliardów dolarów. Kwota powala z nóg: pomyśleć tylko, jakiż on biedny, jak wiele mu brakuje! Braki u niego są czysto żukowowskie. Z rozmachem. Zapytajcie sułtana, ile dziewcząt brakuje mu w haremie. Nieszczęsny sułtan. W porównaniu z nim jesteśmy w pełni zaopatrzeni. Tylko dlatego, że nie mamy haremów. Tylko dlatego, że nam taki brak żon i nałożnic nawet się nie może przyśnić. Żukowowskim sposobem można kalać nie tylko własne gniazdo, ale również każde inne. Na przykład: zapomnijcie o wszystkich osiągnięciach Ameryki, o wszystkim, co w niej jest dobrego, a sporządźcie listę tego, czego by pragnął naród i rząd amerykański. Wpiszcie od razu wszystkie możliwe osiągnięcia najbliższych dziesięcioleci: wszystko to będzie, na razie jednak tego wszystkiego jeszcze nie ma, a więc brak. Zapytajcie amerykańskiego ministra obrony: czy wystarcza mu lotniskowców, stacji kosmicznych, satelitów, czołgów, samolotów, komputerów? Tak po prostu zapytajcie, czy wystarcza mu pieniędzy. Czy wystarcza mu miliardowych budżetów? Żukowowską metodę pewnego razu wypróbowałem na sobie. Zlekceważywszy wszystko, czym mnie obdarzył los i przyroda, spisałem to, czego mi w życiu brak. Spis wyszedł przerażający i przygnębiający. Samemu siebie mi żal. Piszę i płaczę...
502
IV We wrześniu 1939 roku Hitler miał 2977 czołgów. Żaden z nich, według ciężaru bojowego, nie osiągał 20 ton, a 2668 maszyn, czyli zdecydowana większość, nie miała nawet 10 ton. Innymi słowy, wszystkie czołgi były lekkie, a w zdecydowanej większości - bardzo lekkie, czyli tankietki. Połowa niemieckich czołgów z tego okresu nie miała dział, tylko karabiny maszynowe. Pozostałe miały działa kalibru 20 mm. Natomiast najpotężniejsze czołgi niemieckie w 1939 roku miały działa 37 mm. I było ich... 98. Czołgi te w armii niemieckiej nazywano średnimi. Ale to była tylko nazwa. Prawdziwych czołgów średnich w Niemczech nie było w ogóle. Ciężkich - tym bardziej, ich nie było nawet w najśmielszych marzeniach. Dla porównania: Armia Czerwona wówczas już dawno zrezygnowała z kalibru 37 mm i przestawiła się na kaliber 45 mm. W Armii Czerwonej we wrześniu 1939 roku było 15 tysięcy czołgów z działami 45 mm, oprócz tego setki czołgów z działami o krótkich i długich lufach kalibru 76 mm. Żeby obraz był pełny: w Niemczech było 211 czołgów z działami 75 mm, lufy jednak miały tak krótkie, że były nieskuteczne jako broń przeciwpancerna. W Armii Czerwonej jesienią 1939 roku dobiegały końca próby czołgów KW i T-34, którym było pisane dokonać rewolucji w dziedzinie światowej budowy czołgów. W grudniu tegoż roku zostały przyjęte na wyposażenie. W tym samym czasie w Niemczech nie planowano żadnych zmian uzbrojenia. I oto pytanie: czy Hitler miał dość czołgów, by podbić świat? Ilu mu brakowało? Tych pytań nikt nigdy nie postawił. Dlatego z Hitlera nikt się nie śmieje. Rozumie się to samo przez się: jemu wystarczało. Hitler rozgromił Francję w ciągu miesiąca. Czołgi francuskie i brytyjskie były gorsze od niemieckich. Oprócz tego w armiach brytyjskiej i francuskiej nie było zgodności w kwestiach ich zastosowania bojowego. Francja padła, a Brytania ocalała i to tylko dlatego, że miała potężną granicę przeciwpancerną — kanał La Manche. Latem 1940 roku na Wyspach Brytyjskich było mniej niż sto przestarzałych czołgów. Nikt 503
nie pyta, ile czołgów brakowało Francji i ile Wielkiej Brytanii. Skoro nie ma pytania, to tu również poglądy ekspertów są jednogłośne: wystarczało. W chwili pogromu brytyjskich i francuskich armii amerykański senator Henry Cabot Lodge przyglądał się największym manewrom armii amerykańskiej, w których brały udział wszystkie czołgi Stanów Zjednoczonych. W Senacie podzielił się wrażeniami: „Właśnie widziałem wszystkie czołgi Stanów Zjednoczonych (...) Mamy ich prawie 400". Amerykanie nie mieli wtedy prawie wojsk pancernych. Czołgi wchodziły w skład uzbrojenia piechoty i kawalerii. Jako osobny rodzaj wojska, wojska pancerne USA zostały utworzone dopiero w lipcu 1940 roku. I jeszcze słowo na temat jakości - największy kaliber działa czołgu to znowu 37 mm. Ale większość czołgów nie miała nawet tego, jedynie karabiny maszynowe. Opancerzenie na wszystkich czołgach tylko chroniące przed ostrzałem broni maszynowej i odłamkami, mocowanie płyt pancernych za pomocą nitów. Silniki - tylko benzynowe. Gąsienice - bardzo wąskie, nacisk na grunt duży, możliwość pokonywania trudnego terenu - niewielka. Zasięg śmieszny - 150 km na drogach. W trudnym terenie jeszcze mniejszy. I nikt nie pyta: ilu czołgów brakowało Amerykanom? Dlatego uważa się, że im wystarczało. Dlatego z nich też nikt się nie śmieje. W księgarniach na Zachodzie półki uginają się od książek o działaniach wojennych w Afryce Północnej: Rommel przeciwko Monty'emu, Monty przeciwko Rommlowi, przełom w wojnie... Czasem zachodni historycy stawiają bitwy w Afryce w jednym szeregu ze Stalingradem. A czasem nie stawiają, Stalingrad opuszczają. Połowa tekstu w brytyjskich książkach o wojnie dotyczy działań na pustyni. A oto szczegóły: „Kiedy 23 czerwca afrykański korpus brytyjski stanął, by walczyć o utrzymanie pozycji, były w nim 44 czołgi zdolne do prowadzenia działań bojowych, Włosi mieli 14" (B. H. Liddell Hart, History Of the Second World War, Londyn 1973, s. 288). W historii Wielkiej Brytanii to chwila największego kryzysu. Czołgi Rommla mogły przeciąć Kanał Sueski i wtedy bry504
tyjskie imperium byłoby rozcięte na pół, połączenie metropolii z dalekimi koloniami byłoby przerwane lub znacznie utrudnione. Niemieckie czołgi niesamowitym wysiłkiem udało się zatrzymać. Bitwie tej są poświęcone dziesiątki filmów, setki książek, tysiące artykułów. A z naszej dzwonnicy wielkość tej bitwy jest niewidoczna. Co to za skala działań bojowych: 44 czołgi? 14 czołgów? I nikt nie pyta, ilu czołgów brakowało w takim razie Rommlowi, by się przedrzeć do kanału i go sforsować. I ilu czołgów brakowało brytyjskim wojskom, żeby jeden niemiecki batalion pancerny i jedną włoską kompanię czołgów w kilka godzin zrzucić do Morza Śródziemnego i więcej nigdy o nich nie wspominać? Pytanie nie zostało postawione, dlatego odnosi się wrażenie, że i Niemcom wystarczyło, i Brytyjczykom. 22 czerwca 1941 roku Hitler wkroczył na ziemie Związku Radzieckiego z dziwną liczbą czołgów - 3712. Żukow powtarza tę liczbę wielokrotnie (Niemcy mieli mniej czołgów, ale nie będziemy się czepiali). Tych samych typów, którymi najechali Polskę. Przez dwa lata wojny nic nowego w uzbrojeniu się nie pojawiło. Zmieniły się proporcje na korzyść cięższych typów, oprócz tego czołgi modernizowano, na niektórych montowano mocniejsze działa 50 mm, zawieszano dodatkowe pancerze, dlatego wzrósł ich ciężar bojowy. 1404 niemieckie czołgi z lekkich zamieniły się w średnie: ich ciężar bojowy przekroczył granicę 20 ton. Wszystkie jednak tworzone były jako lekkie i przez to, że wzmocniono uzbrojenie i pancerz, ucierpiały ich zdolności manewrowe. Spróbuj wbiec pod górkę. Lekko, jeżeli niczego ze sobą nie niesiesz. A jeżeli biegniesz w pełnym rynsztunku i z lufą od moździerza na plecach? Ten sam efekt dotyczy czołgu. Modernizacja przestarzałych niemieckich czołgów lekkich i przekształcenie niektórych z nich w średnie nie przyniosły zdecydowanej poprawy. I nie wiadomo dlaczego nikt nie pyta: czy można zdobyć Rosję, mając 3712 przestarzałych czołgów, które są zdolne działać tylko latem (w dodatku nie w deszczu), jeżeli te czołgi mają ograniczony resurs, dziwnie mały zasięg, niezadowalającą zdolność pokonywania trudnego terenu, pancerz chroniący jedynie przed ostrzałem broni maszynowej i odłamkami 505
i działa, które nie przebijają pancerzy radzieckich KW i T-34. I dlaczego nikt nie wylicza, ilu czołgów zabrakło Hitlerowi do podboju światowego mocarstwa. Dlatego właśnie uważa się, że Hitlerowi wystarczyło czołgów. W tych latach Japonia ugrzęzła w Chinach. Zwycięstwo nie było możliwe. Chińczyków było strasznie dużo. Oprócz tego w każdej chwili mogła wybuchnąć wojna pomiędzy Japonią i Związkiem Radzieckim. Jeden po drugim pojawiały się konflikty zbrojne między wojskami radzieckimi i japońskimi. Dochodziło do poważnych starć z udziałem setek samolotów, czołgów i dział, dziesiątków tysięcy żołnierzy. I na dodatek Japonia zaatakowała Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię, zmieniwszy w swoich wrogów wszystkie liczące się kraje regionu Oceanu Spokojnego i Oceanu Indyjskiego. Czy Japonia była gotowa walczyć jednocześnie przeciwko całemu światu? Nie powiem złego słowa o japońskim lotnictwie i flocie, japońskie czołgi jednak nie zasługują na to, by o nich mówić. Ani pod względem liczby, ani pod względem jakości. Nikt jednak nie pyta, ilu czołgów brakowało Japończykom, by podbić Chiny, Mongolię, Syberię, Indie, Indochiny, Australię, Stany Zjednoczone, Wielką Brytanię i wszystkie pozostałe kraje. I nikt się z nich nie śmiał. Dlatego uważa się, że Japończycy byli przygotowani do wojny, jakoś samo przez się jest to zrozumiałe: im wystarczało. Zachód przyzwyczaił się do dziecinnie małych liczb: 3712, 2977, 400, 44, 14, dlatego liczby naszych braków są wstrząsające. Zabrakło 32 tysięcy czołgów! W tym 16 600 najnowszych! I komuniści rozpowszechniają liczby Żukowa na całym świecie. Rektor Akademii Wojskowej generał armii M. Gariejew - też o tym mówi: o, widzicie, ile nam zabrakło! (Czytajcie zbiór Mużestwo, s. 241-242). By rozpowszechniać Żukowowską „prawdę o wojnie", komuniści wysyłają na Zachód swoich ludzi. Oto jeden z tych wysłanników, pułkownik Josif Saksonow, w tytule artykułu pyta: „CZY ZSRR MÓGŁ ZAATAKOWAĆ NIEMCY W LIPCU 1941 ROKU?" („Panorama", Nowy Jork, 13 września 1995). Nagłówek jest wydrukowany ogromnymi literami i na pół strony - znak zapytania. Saksonow powtarza argument Żu506
kowa: „potrzebne było 16 600 tylko nowych czołgów, a ogólnie 32 tysiące czołgów". I nie jest w tym osamotniony. V Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Francja, Japonia, Włochy wkroczyły w drugą wojnę światową z przestarzałymi czołgami. Przez całą wojnę w tych krajach produkowano tylko takie czołgi. Do końca wojny nie potrafiono stworzyć niczego godnego uwagi. Tak więc i zakończyły one wojnę z archaiczną techniką. Niemcy też rozpoczęły wojnę z przestarzałymi czołgami. Jednak w trakcie wojny potrafiły stworzyć Panterę, Tygrysa i Tygrysa królewskiego. Ale wszystkie te czołgi miały silniki benzynowe. Ogromna wada — przestarzały technika. Przez to nie utrzymano maszyny w zaprojektowanym dla niej ciężarze. Dowództwo zamówiło Panterę o wadze 30 ton, a wyszło 45. Tygrys miał ważyć 45 ton, a wyszło - 56. Nadwaga sprawiała, że czołgi były powolne i ociężałe. Właściwa moc okazała się za niska. Wytrzymałość techniczna — bardzo niska. Zawieszenia na wałkach skrętnych, które niemieccy konstruktorzy wykorzystali w Panterach i Tygrysach, już nigdy więcej w historii światowego przemysłu budowy czołgów nie zastosowano, ponieważ był to oczywisty błąd. W dodatku wszystkie te maszyny były bardzo skomplikowane, a ich produkcja kosztowna. Dlatego podczas wojny udało się wyprodukować 4884 Pantery i 392 działa samobieżne na tej bazie (Jagdpanther), 88 Elefantów, 1354 Tygrysy, 489 Tygrysów królewskich i 77 dział samobieżnych na tej bazie (Jagdtiger). Jeżeli te czołgi uważać za najnowsze, to przez całą wojnę wyprodukowano ich 7284. Podkreślam jednak: zaczęto je wprowadzać dopiero w 1943 roku, kiedy wynik wojny był już wyraźnie przesądzony. I napływały one nie wszystkie od razu, lecz niewielkimi partiami, w miarę postępowania produkcji. A na początku wojny niczego podobnego w armii niemieckiej jeszcze nie było. I tylko Armia Czerwona rozpoczęła wojnę, mając czołgi najnowszej konstrukcji: 711 KW-1 i KW-2 i 1400 T-34/16. Jeżeli nie liczyć najnowszych T-40, T-50 i BT-7M, to nawet 507
samych tylko T-34 i KW było 2111. Potem, w trakcie wojny, czołgi ciężkie produkowano tysiącami, a średnie T-34 - dziesiątkami tysięcy. W 1941 roku każdy czołg KW, sam pozostając poza zasięgiem, mógł zniszczyć kilka najlepszych niemieckich czołgów. KW były silniejsze nie tylko od wszystkich niemieckich wojsk pancernych, ale w ogóle od wszystkich wojsk pancernych świata razem wziętych. 711 sztuk KW, przy mądrym ich wykorzystaniu, mogło zatrzymać inwazję niemiecką. To samo dotyczy 1400 czołgów T-34/16. Wystarczyłoby ich, by roznieść nacierającego przeciwnika. Jeżeli natomiast policzyć 704 - BT-7M, 277 - T-40 i 63 T-50, to ogólna liczba najnowszych czołgów w Armii Czerwonej w dniu 22 czerwca 1941 roku wynosiła 3155. Otóż: inne kraje nie przygotowywały się do wojny. Przygotowywał się tylko Związek Radziecki. Cały świat zadowalał się przestarzałymi czołgami i ich wszystkich na początku wojny w żaden sposób nie nazbierałoby się nawet dziesięć tysięcy. W 1941 roku Związek Radziecki miał co najmniej dwa razy więcej czołgów niż wszystkie kraje świata, łącznie z 3155 najnowszymi, których nie miał nikt oprócz Armii Czerwonej. T-34 i KW miały pancerz odporny na uderzenia pocisków przeciwpancernych, a reszta wszystkich czołgów świata... My mieliśmy działa zdolne przebić pancerz każdego istniejącego wówczas czołgu oraz każdego, jaki mógłby się pojawić w niedalekiej przyszłości aż do końca drugiej wojny światowej. A ich działa z tamtego czasu potrafiły razić KW i T-34 tylko z krótkiej odległości i to jedynie w bok lub w tył. Nasze czołgi miały gąsienice, na których można jechać po śniegu i błocie, a ich czołgi się ślizgały. My mieliśmy potężne ekonomiczne silniki Diesla, a oni - słabe, żarłoczne i w dodatku łatwopalne silniki benzynowe. Otóż: 2111 - T-34 i KW wystarczało, by odeprzeć każdy atak. Pozostałe tysiące naszych czołgów mogłyby w ogóle nie brać udziału w walkach czołgów, lecz po prostu gonić piechotę niemiecką. Żukowowi jednak tego było mało. On w chwili wybuchu wojny chciałby mieć jeszcze 16600 najnowszych czołgów... 508
I cały świat się z nas śmieje: oto widzicie, jakie były braki! Brakowało im zwłaszcza najnowszych! Jakież to zacofanie! VI Żukow wyliczył, ile czołgów brakowało, i ogłosił to na cały świat. A czego w takim razie „nie brakowało"? Żeby określić deficyt, trzeba znać stan: powinno być dziesięć par butów, jest tylko dziewięć, więc jednej pary brakuje. A Żukow, jak widzieliśmy, liczby radzieckich czołgów nie przedstawiał nawet w przybliżeniu. Oświadczono to oficjalnie. I oto, nie znając stanu, wyliczył braki. Geniusz i tyle. Hitler ma, jak donosi Żukow, 3712 czołgów. Aby zrównoważyć siły nacierających, strona broniąca się może mieć siły trzykrotnie mniejsze. To formuła znana każdemu rekrutowi każdej armii świata, w ciągu wieków i tysiącleci. W danym wypadku, w czerwcu 1941 roku, Armii Czerwonej do obrony wystarczyłoby 1237 takich samych czołgów, jakie miał Hitler, przestarzałych, z silnikami benzynowymi, z cienkimi pancerzami i wąskimi gąsienicami. I wtedy siły strony nacierającej i broniącej byłyby równe. Przy tym najnowsze czołgi nie byłyby wcale potrzebne. Naród swoją bohaterską pracą, niesamowitymi wyrzeczeniami, niepowetowanymi stratami i nadludzkimi ofiarami zbudował zakłady i dał Żukowowi 23925 czołgów, czyli 19 razy więcej niż było potrzebne do obrony. Największemu strategowi tego było mało, on chciał mieć jeszcze 32 tysiące wraz z 16 600 najnowszych. W tym wypadku bilans radzieckich czołgów wyniósłby 55767, łącznie z 18660 najnowszego typu, przeciwko 3712 przestarzałym czołgom niemieckim, wśród których nie było ani jednego czołgu nowego typu. Żukow pragnąłby mieć na każdy przestarzały niemiecki czołg po 15 radzieckich czołgów, w tym po 5 najnowszych. Przy zapoznaniu się z tymi liczbami nasuwa się nieuchronnie myśl, że Żukow tak zmieszał z błotem nasz lud, że zmywać go trzeba będzie przez wiele dziesięcioleci, jeżeli nie wieków. Jest jeszcze i takie wyjaśnienie katastrofy z 1941 roku: 509
Niemcy skupili siły na wąskich odcinkach... Oto doradca prezydenta Rosji generał-pułkownik D. Wołkogonow wyjaśnia: „Chodzi o to, że wojska Wehrmachtu były skoncentrowane w kilku potężnych zgrupowaniach, dzięki czemu na głównych kierunkach uderzeń przeciwnik stworzył cztero- bądź pięciokrotną przewagę w siłach i środkach" („Russkaja mysi", 11-17 maja 1995). Obliczmy: bójka na ulicy, po jednej stronie dwudziestu czterech chłopa, w tym trzech pięściarzy - mistrzów olimpijskich, po drugiej stronie - czterech chłopa, a dokładnie - trzech i pół, i nie mają mistrzów... W jaki sposób ci trzej mogą się skupić na wąskich odcinkach, żeby dać łupnia dwudziestu czterem, łącznie z mistrzami? Oni jednak znaleźli sposób. Wyjaśniają, że dwudziestu czterech nie potrafiło sobie poradzić, było ich zbyt mało, zabrakło im kolejnych trzydziestu dwóch, łącznie z szesnastoma olimpijczykami. Przeciwko trzem. I pół. Ludzie na świecie czytają, dziwią się, porównują, wyciągają wnioski. I nie wypadają one na korzyść zdolności intelektualnych naszego narodu. Załóżmy jednak, że Żukow rzeczywiście nie wiedział, ile ma czołgów. Załóżmy, że mamy okrągłe zero. Ale nawet gdybyśmy w ogóle nie mieli czołgów, to i wtedy oświadczenie Żukowa, że przeciwko niepełnym czterem tysiącom czołgów niemieckich potrzebujemy 32 tysięcy, jest obrazą. Przede wszystkim to narodowa obraza rosyjskiego ludu. I wszystkich pozostałych narodów byłego Związku Radzieckiego też. W świetle tej arytmetyki wszyscy wychodzimy na głupców i debili. Tylko za to jedno oświadczenie powinno się zrzucić Żukowa-idola z postumentu. Rodacy, mamy wybór: albo uznamy, że nasz zbrodniczy reżim przygotowywał wojnę zaborczą, a do obrony wcale się nie przygotowywał, dlatego zaskoczyli nas znienacka i pędzili do samej Moskwy, albo powinniśmy uznać siebie za idiotów. Książka Żukowa jest rasistowska, ponieważ wbija w nasze głowy ideę o marności naszego narodu. Hitlerowcy chcieli nam narzucić ideę przewagi rasowej Niemców nad Słowianami. Im się to nie udało. A marksiście Żukowowi się udało. Marksiści-leniniści nauczyli nas gardzić samymi sobą i sa510
mych siebie nienawidzić. Nauczyli nas pluć na poprzednie i przyszłe pokolenia, na swoją ziemię, na własną historię. Hitlerowi nie udało się nas zdobyć. Żukowowi się udało. Książkę Żukowa wychwalali wszyscy nienawidzący narodu rosyjskiego. Koledzy z „Krasnoj zwiezdy" zwrócili się wprost do Michaiła Aleksandrowicza Szołochowa: powiedz słowo... Jednak na oceny Szołochow okazał się za skąpy („Wymienię jednego - inni się obrażą"). Zresztą jeden komplement wygłosił: „Wspomnienia wojenne marszałków Żukowa i Rokossowskiego to wspaniałe książki" („Krasnaja zwiezda", 24 maja 1995). Niepotrzebnie Michaił Aleksandrowicz pomieszał sacrum z profanum. We wspomnieniach Rokossowskiego nie ma niczego podobnego do tego, co jest napisane w haniebnych tworach Żukowa. A chór wrogów śpiewa: o, wielki Żukow! I oto pytanie do naszych laureatów, naszych strategów w generalskich i marszałkowskich epoletach: a wy, drodzy towarzysze, nie czujecie obrzydzenia, otrzymując swoje srebrniki za wychwalanie tej ohydnej książeczki? VII Laury Żukowa-oszczercy nie dają spokoju naszym strategom. Ostatni szef sztabu generalnego sił zbrojnych ZSRR generał armii M. Moisiejew już u schyłku komunistycznego reżimu postanowił się wyróżnić. Poszedł dalej: ogłosił, że samych tylko najnowszych czołgów potrzebowaliśmy nie 16600, jak oświadczał Żukow, lecz 31400 („Prawda", 19 lipca 1991). Żukowowska metoda jest nieskończona, jak nasze potrzeby. Towarzysze bezwstydni generałowie, jeżeli któryś z was pragnie nagród, orderów i posad, ogłoście, że Rosjanie są tak głupi, że potrzebowali dodatkowo 100 tysięcy najnowszych czołgów, nie licząc tych, które już były na uzbrojeniu Armii Czerwonej. Gwarantuję: komuniści wam również zmajstrują pomnik. Przyczyny popularności Żukowa w Niemczech, we Francji, w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych są zrozumiałe: 511
sytym mieszczuchom przyjemnie się czyta, że Rosjanie są najgłupsi na świecie. Fałszerstwa Żukowa łechcą narodowe ambicje i Niemca, i Amerykanina, i Brytyjczyka, i Francuza: Rosjanie sami uświadamiają sobie swoją niepełnowartościowość! I niech Ukraińcy, Tatarzy, Żydzi, Gruzini lub Ormianie się nie łudzą. Kiedy inni mówią o Rosjanach, mają na myśli nas wszystkich. Dzięki lekkiej ręce Gieorgija Konstantynowicza Żukowa, „marszałka zwycięstwa", wszyscy jesteśmy niższą rasą. A Niemcy — wyższą. Nikt z przywódców współczesnej Rosji nie ukrywa, że książka Żukowa to ideologiczna dywersja. Dlaczego, w takim razie, wychwalają Żukowa i jego, przepraszam za wyrażenie, „wspomnienia"? Oto, dlaczego: zbrodnia XX wieku się w pełni nie dokonała, „wyzwolenie" Europy, Azji i Afryki nie nastąpiło, ale ślady przygotowań są widoczne gołym okiem. Żeby zapobiec zdemaskowaniu, komuniści rozpuszczają (i to z wielkim powodzeniem) bajki o „niegotowości". Ogłosili całemu światu, że nasz naród nie jest do niczego zdolny: nie mając dwudziestokrotnej liczebnej i absolutnej jakościowej przewagi, żołnierz rosyjski jest niezdolny do walki. Ze wszystkich marszałków czasu wojny Żukow wykazał największą gorliwość i żarliwość w służeniu antynarodowemu reżimowi. Dlatego reżim rozdmuchuje kult Żukowa. Dlatego Żukowa-oszczercę wyniósł na postument: dętą wielkością Żukowa popiera wierutne bzdury o braku czołgów, o „przestarzałych" samolotach i „nie skompletowanych" dywizjach. Pomnik Żukowa to świadectwo tego, że pogodziliśmy się z oszczerstwem, że zgadzamy się z Żukowowską oceną naszych zdolności. Każdy, kto czytał wspomnienia Żukowa, zgadza się z tym: bardziej dzikiego oszczerstwa pod adresem Rosji nikt nie mógł wymyślić. Powtarzam to we wszystkich swoich książkach. Ale też jestem ofiarą komunistycznej propagandy. Uważałem książkę za kłamliwą, lecz samego Żukowa — za wielkiego dowódcę... Pomyliłem się. Żukow nie był ani wielkim, ani dowódcą. 512
Cofam swoje słowa o jego rzekomej wielkości, o tym, że nie poniósł ani jednej porażki. Wszystkich moich czytelników przepraszam za błąd. Żukow oświadczył, że brakowało mu 32 tysięcy czołgów przeciwko trzem tysiącom niemieckich. W ten sposób sam przyznał, że nie jest dowódcą. 13 lipca 2004 Bristol
Bibliografia
Beer H., Moskaus As im Kampfder Geheimdienste, Monachium 1983. Bieszanow W., Dziesięć stalinowskich uderzeń, Mińsk 2000. Bojewoj i czislennyj sostaw Woorużonnych SU SSSR w pieriod Wielikoj Otieczestwiennoj wojny, Statystyczny zbiór nr 1 (22 czerwca 1941 roku), Moskwa 1994. British and American Tanks of World War II, Nowy Jork 1969. Encyclopedia of German Tanks of World War Two, Londyn 1978. God 1941. Jugo-zapadnyj front, Lwów 1975. Gotowił li Stalin nastupatielnuju wojnu protiw Gitlera? (zebr. W. A. Niewieżyn), Moskwa 1995. Gregory J., Batchelor D., Airborne Warfare 1918-1941, Leeds 1978. Guderian R., Wospominanija sołdata (tłum z niem.), Smoleńsk 1998 [wyd. pol. Wspomnienia żołnierza, Warszawa 1991]. Haider F., Wojennyj dniewnik (tłum. z niem.), Moskwa 1969-1971 [wyd. pol. Dziennik wojenny, Warszawa 1974]. Hitler A., Mein Kampf Monachiuml933 [wyd. pol. Moja walka, Kraków 1992]. Hoth G., Tankowyje opieracii (tłum z niem.), Moskwa 1961. Irinarchow R. S., Zapadnyj osobyj, Mińsk 2002. Istorija Wielikoj Otieczestwennoj Wojny Sowietskogo Sojuza, 1941-1945, w 6 t., Moskwa 1960-1965 [wyd. pol. Historia Wielkiej Wojny Narodowej Związku Radzieckiego 1941-1945, t. 1/6, Warszawa 1976-1985]. Istorija Wtoroj mirowoj wojny (1939-1945), w 12 t., Moskwa 1973-1982 [wyd. pol. Historia Drugiej Wojny Światowej 1939-1945, t. 1/12, Warszawa 1964-1967]. Jakowlew N. N., Marszał Żukow, Moskwa 1995. Karpienko A. W., Obozrienije bronietankowoj tiechniki. 1905-1995 gg, Sankt Petersburg 1996. Krasnoznamionnyj baltijshij flot w bitwie za Leningrad, Moskwa 1973. 514
Kucenko A., Mar szały i Admirały flota Sowietskogo Sojuza, Moskwa 2001. Kuzniecow A., Babij Jar, Nowy Jork 1986. Liddell Hart B., Stratiegia niepriamych diejstwij (tłum. z ang.)., Moskwa 1957. Liddell Hart B., Wtoraja mirowaja wojna (tłum. z ang.), Moskwa 1976. Manstein E. von, Utieriannyje pobiedy (tłum. z niem.), Moskwa 1999 [wyd. pol. Stracone zwycięstwa, Warszawa 2001]. Marszały Sowietskogo Sojuza, Moskwa 1996. Mellenthin F. W. von., Panzer Battles, Londyn 1955 [wyd. pol. Bitwy pancerne, Warszawa 2002T. Middeldorf E., Taktika w russkoj kompanii (tłum. z niem.), Moskwa 1958 [wyd.pol. Taktyka w kampanii rosyjskiej, Warszawa 1961]. Miercałow A. N., Miercałowa Ł. A., Inoj Żukow, Moskwa 1996. Morozów D. A., O nich nie upominałoś' w swodkach, Moskwa 1965. Miiller-Hillebrand B., Suchoputnaja armia Germanii 1933-1945 gg., w 3 t. (tłum. z niem.), Moskwa 1956-1958. Nakanunie wojny: Matieriały sowieszczanija wysszego rukowodiaszczewo sostawa RKKA. 23-31 diekabria 1940 goda, Moskwa 1993. Na Siewiero-Zapadnom frontie (1941-1943): Sbornik statiej uczastnikow bojewych diejstwij, red. P. A. Żylina, Moskwa 1969. Niewieżyn W. A., Sindrom nastupatielnoj wojny: Sowietskaja propaganda w prieddwierii „swiaszczennych bojów" 1939-1941, Moskwa 1997. Nikołajewski B. I., Tajnyje stranicy istorii, Moskwa 1995. Niurenbiergskij process nad gławnymi niemieckimi wojennymi priestupnikami. Sbornik matieriałow, w 7 t., Moskwa 1960. Oktiabrskij plenum CK KPSS: Stienograficzeskij otczet, Moskwa 1957. Ordiena Lenina Moskowskij wojennyj okrug, Moskwa 1985. Picker G., Zastolnyje razgowory Gitlera (tłum. z niem.), Smoleńsk 1993. Pietrow N. W., Sorokin K. W., Kto rukowodil NKWD 1934-1941, Moskwa 1999. Proektor D. M., Wojna w Jewropie, Moskwa 1963 Reinhardt D., Poworot pod Moskwoj, Moskwa 1980. Reinhardt K., Die Wende vor Moskau, Stuttgart 1978. Ribbentrop I. von., Mieżdu Londonom i Moskwoj (tłum. z niem.), Moskwa 1996. 515
Riendulicz Ł., Uprawlenije wojskami (tłum. z niem.), Moskwa 1974. Rokossowski K. K., Sołdatskij dolg, Moskwa 1968 [wyd. pol. Żołnierski obowiązek, Warszawa 1976]. Rosenberg A., Der Zukunftweg einer deutschen Aussenpolitik, Monachium 1927. Rugę F., Wojna na morie 1939-1945 gg (tłum. z niem.), Moskwa 1957. Rybin A. T., Stalin i Żukow, Moskwa 1994. Samsonow A. M., Znat' i pomnit', Moskwa 1989. Sandałów Ł. M., Bojewyje diejstwija wojsk 4-j armii Zapadnogo fronta w naczalnyj pieriod Wielikoj Otieczestwiennoj wojny, Moskwa 1961. Sandałów Ł. M., Na moskowskom naprawlenii, Moskwa 1970. Sandałów L. M., Pierieżytoje, Moskwa 1966. Sandałów Ł. M., Pierwyje dni wojny, Moskwa 1989. Sandałów Ł. M., Trudny je rubieży, Moskwa 1965. Siczkin B., Ja iz Odiessy, zdras'tie..., Sankt Petersburg 1996. Simonów K. M., Głazami czełowieka mojego pokolenia, Moskwa 1988. Smirnow N. G., Wpłot' do wysszej miery, Moskwa 1997. Sokołów B., Nieizwiestnyj Żukow: portriet bież rietuszy, Mińsk 2000. Sołoniewicz I. L., Narodnaja monarchia, Mińsk 1997. Sołoniewicz I. L., Rossija w koncłagierie, Moskwa 1999. Sowierszenno siekrietno! Tolko dla komandowanija, Moskwa 1967. Sowietskąja wojennaja encykłopiedija, w 8 t., Moskwa 1976— -1980. Sowietskije Woorużonnyje Siły: Istorija stoitielstwa, Moskwa 1978. Soobszczenija Sowietskogo lnformbiuro, Moskwa 1945-1947. Speer A., Wospominanija (tłum. z niem.), Smoleńsk 1997 [wyd. pol. Wspomnienia, Warszawa 1990]. SSSR - Giermanija. 1939-1941, zebr. J. Fielsztynski, Nowy Jork 1983. Szaposznikow B. M., Mozg armii, t. 1-3, Moskwa 1927-1929. Triandafiłłow W. K, Charaktier opieracij sowriemiennych armij, Moskwa 1929. Triandafiłłow W. K., Razmach opieracyj sowriemiennych armij, Moskwa 1926. Tył Sowietskich Woorużonnych Sił w Wielikoj Otieczestwiennoj wojnie, pod red. generała armii S. K. Kurkotkina, Moskwa 1977. 516
Westfal Z., Rreipe W., Blumentrit G. i inni, Rokowyje rieszenija (tłum. z niem.), Moskwa 1958. Władimirów L. W., Rossija bezprikras i umołczanij, Monachium 1968. Zaleski K. A., Impieria Stalina, Biograficzeskij encykłopiediczeskij slowar', Moskwa 2000. Żukow G. K., Wospominanija i raźmyszlenija, Moskwa 1969 [wyd. pol. Wspomnienia i refleksje, Warszawa 1970]. Żukow G., Stienogramma oktiabrskogo (1957 g.) plenuma CK KPSS i drugije dokumienty. Moskwa 2001. XVII sjezd partii. Stienograficzeskij otczot, Moskwa 1934. Czasopisma: „Biuletien' oppozicii", „Wojenno-istoriczeskij żurnał", „Wojennyje archiwa Rossii", „Woprosy istorii", „22", „Znamia", „Magazin", „Nasz sowriemiennik", „Nowaja i nowiejszaja istorija", „Ogoniok", „Rossijskoje wozrożdienije", „Rodina". Gazety: „Argumienty i fakty", „Wiesti", „Izwiestia", „Krasnaja zwiezda", „Rossijskaja gazieta", „Litieraturnaja gazieta", Moskowskije nowosti", „Moskowskij komsomolec", „Niezawisimaja gazieta", „Niezawisimost"', „Niezawisimoje obozrienije", „ Nowoje russkoje słowo", „Prawda", „Russkaja mysi", „Siegodnia" (Kijów), „Czas".
Spis treści
Zamiast wstępu. Jedyny? ...........................................................................
5
Rozdział 1. Prawda z zastrzeżeniami ...................................................... 15 Rozdział 2. O rzeczywistych poglądach wielkiego dowódcy ... 30 Rozdział 3. O nierozgarniętej armii ......................................................... 40 Rozdział 4. Jak Żukow próbował zameldować o sytuacji ....................... 51 Rozdział 5. Jeszcze raz o głupim Stalinie................................................ 65 Rozdział 6. W ten sposób o wojnie dotychczas nikt nie pisał! .................................................................... 74 Rozdział 7. O Golikowie ......................................................................... 86 Rozdział 8. Nie machnij się! ................................................................... 98 Rozdział 9. Wyłącznie osobiście! ........................................................... 111 Rozdział 10. Jak Żukow próbował dogodzić Stalinowi ............................ 126 Rozdział 11. Kto zechce kłaść głowę pod topór? ...................................... 142 Rozdział 12. Jak Żukow budził Stalina ..................................................... 154 Rozdział 13. Nie miał pełnomocnictwa! ................................................... 159 Rozdział 14. Opierając się na dokumentach .............................................. 174 Rozdział 15. Bohaterska hańba ..................................................................192 Rozdział 16. Kto i w jaki sposób przygotowywał obronę Brześcia? ............................................................. 206 Rozdział 17. Wszystkiemu jest winny Wojentorg .................................... 232 Rozdział 18. Niezwykła podróż do Tarnopola .......................................... 248 Rozdział 19. Natarcie czy kontrnatarcie? ................................................. 260 Rozdział 20. Mądry zrozumie? .................................................................. 272 Rozdział 21. O Kuliku i Pawłowie ........................................................... 296 Rozdział 22. Kto dorówna Pawłowowi? ................................................... 315 Rozdział 23. O niewiarygodnej zdolności przewidywania ........................ 328 519
Rozdział 24. O beznadziejnej sytuacji ........................................... 342 Rozdział 25. Jak obejmował departament ...................................... 357 Rozdział 26. O Flocie Bałtyckiej ................................................... 377 Rozdział 27. Wybawca .................................................................. 395 Rozdział 28. Jak Żukow gromił fałszerzy ...................................... 414 Rozdział 29. On - o sobie............................................................... 430 Rozdział 30. A teraz - o nim .......................................................... 446 Rozdział 31. O Własowie .............................................................. 464 Rozdział 32. O gorzkich łzach ....................................................... 484 Rozdział 33. Jak wielki strateg dogodził wrogom ideologicznym ........................................... 498 Bibliografia ..................................................................................514